wtorek, 31 marca 2009

Kolejna próba ograniczenia wolności

Zacznę chyba to wszystko kolekcjonować...
http://www.internetstandard.pl/news/342857/Europarlament.nie.chce.odcinac.uzytkownikow.od.Sieci.html
Pytanie: jaka jest wykładnia pojęcia "nielegalne pliki"? Czy mówimy tez o treści wziętej w cudzysłów? Generalnie każda treść którą pobieramy z Internetu jest jakimś plikiem. Nie mnie ustalać czy legalnym czy nie... Ale tu może nie chodzić o walę z piractwem.

niedziela, 29 marca 2009

Gotowy scenariusz filmowy czyli nie chodzi o to by złapać króliczka

http://pl.wikipedia.org/wiki/Afera_grabarzy_z_Frankenstein
Należy tylko zastanowić się dlaczego do tej pory nikt tego nie wykorzystał, choćby do promocji miasta, czy pozyskania biznesu. Taka historia to gotowe centrum rozrywki dla miłośników horrorów. Teoretycznie samorząd miasta zajmuje się jego promocją. Ale znam wiele przykładów, że w tym wszystkim chodzi nie oto aby złapać kroliczka tylko żeby go gonić.
Na przykład istnieje pewne miasteczko w Polsce mogące pochwalić się największym rynkiem na świecie. Co prawda między czasie dobudowano jeszcze jeden rząd domów, ale to nie zmienia faktu, że jakaś Wenecja czy inny Mediolan mogą się schować. Problem polega na tym, że prawie nikt o tym nie wie. A wystarczy postawić tablice i zrobić punkt widokowy na wieży kościelnej. Wtedy dopiero będzie można zobaczyć z czym mamy do czynienia. Bo całe owo miasteczko to jeden wielki rynek. Całe przedsięwzięcie kosztuje nie wiele. Ale cała masa ludzi znalazłaby powód aby się tam zatrzymać, zjeść, zrobić zakupy... Innymi słowy: nic tylko zrobić. Ale to byłoby za proste. Nowe biznesy to nowe miejsca pracy i inwestycje, ale też nowi ludzie, którzy na pewno nie będą głosować na obecnego, rodem z PRL'u burmistrza. Promocją miasta więc teoretycznie zajmują się urzędnicy wykonując działania pozorowane. Przy okazji w naturalny sposób nie pozwalają wziąć inicjatywy w ręce obywatelskie. Ale samorządną w roli walca drogowego w procesach rozwoju to zupełnie inna kwesta, która pewnie będzie okazja jeszcze poruszyć.
A wracając do promocji. Czy sądzisz drogi czytelniku, że przez przypadek Disney'owski Stich wylądował na Hawajach, a Elvis śpiewał Viva Las Vegas bo wygrał w kasynie? Nie! Za wszystkim stoi kasa i biznes. Dzięki Stichowi wielu amerykańskich synków ciągało za rękawy amerykańskich tatusiów, aby jechać na wakacje na Hawaje do Sticha. A i tak wielu tatusiów wolało pojechać do Vegas... Przy tych zabiegach nasze mało rozgarnięte, bez-wizyjne działania promocje urzędników to obciach i amatorka. Trzeba mieć odwagę, cele i właściwy punkt odniesienia.
Z tą promocją jest tak jak u Skaldów: przecież nie chodzi o to by złapać króliczka, tylko o to aby go gonić. To jak w socjalizmie: nie jest ważne zbudowanie świata wiecznej szczęśliwości, lecz sam proces jego budowy. Jakby tak zbudować go od razu nikomu nie byłby potrzebny budowniczy...

A teraz coś z zupełnie innej beczki

Jak się okazuje sztukę można uprawiać na różne sposoby. Ale to mnie powaliło: http://www.noiseaddicts.com/2009/03/celebrity-art-made-with-cassette-tapes/

Kiedyś Jarek Koziara zapytany przej jakąś niezbyt rozgarniętą dziennikarkę: "Co go zainspirowało?" Odpowiedział, że stare urządzenia AGD: widły, cepy, sierpy, kosy, maselnice. Ale ona i tak nie obczaiła.
Od pewnego czasu chodzi po głowie pomysł na odrobinę prowokacyjne i eksploracyjne podejście do sztuki czy raczej do jej historii. Po wioskach chodzą ciągle ludzie z mikrofonami poszukujący starych brzmień, aby ocalić je przed zapomnieniem i przejściem w niebyt. Archiwizuje się różne formy ludzkiej aktywności, nawet dane cyfrowe. Polecam www.archive.org. Jest jedna forma sztuki czy też "plebejskiej aktywności artystycznej", która za chwile naprawdę bezpowrotnie zniknie. Znika ciągle, systematycznie wraz z ludźmi. Tatuaż. Co by nie powiedzieć jest to jakiś przejaw ludzkiej aktywności kompletnie nie objęty okiem badacza. Nie chodzi mi by najmniej o wystudiowane działa tworzone w salonach przez zawodowców i będąc obecnie "trendy", ale o prawdziwą zgedowską dziabanę. Wykonywaną często w zakładach karnych przez towarzyszy niedoli. Te właśnie, często wstydliwie ukrywane potem "dziary" zostają wcześniej czy później zakopane do grobu wraz z ich nosicielem. Nie ma poza muzyką chyba czegoś bardziej egzystencjalnego i ulotnego. Jest ostatnia chwila aby o tym pomyśleć i przygotować pospolite ruszenie. Niechaj młodzież zaopatrzona w aparaty cyfrowe i kilka flaszek przechadza się po cieszących się złą sławą dzielnicach naszych miast. Niech media to podchwycą. Zapewniam co do jednego: nikt nie dostanie po buzi, ani aparaty nie znikną, jeśli ferajna będzie wiedziała o co chodzi w całej zabawie. Respekt. Oczywiście fotografiom powinien towarzyszyć wywiad z właścicielem obrazka, okoliczności i czas jego powstania, dane artysty itp. Może okaże się, że mieliśmy w kilku ZK wybitnych artystów. Tak jak kilku graficiarzom udało się wejść na salony, dlaczego dziary nie mają być obiektem wystaw?

Nazwałem to roboczo BIENNALE POLSKIEJ DZIABANY - co dwa lata wystawa. Nawet skrót jest fajny wizualnie: bpd. Bo b,p i d to jeden znak tylko poodwracany. Jakiś plastyk miałby niezłą zabawę.
Wiem jedno, warto zarchiwizować coś czego za chwilę nie będzie.

piątek, 27 marca 2009

Zbiorowe szczęście czyli 20 km/h

Trzecia, czwarta, piąta RP to tak na dobrą sprawę tylko cyfry i litery. Polska i sposób zarządzania nią przypomina mi drogę pełną dziur w asfalcie, na tyle poważnych, że jakakolwiek normalna jazda jest nie możliwa i grozi wypadkiem. Wypadki oczywiście są na porządku dziennym. Kierowcy skarżą się, ale co z tego. Władza cierpliwie wysłuchuje, obiecuje „podjąć niezbędne działania zmieniając do radykalnej poprawy sytuacji”. I co? I nic! Długo długo nic, aż w końcu przy feralnej trasie zostaje ustawiony znak ograniczenie prędkości do 20 km/h. I co? Wszyscy są zadowoleni! Wszyscy? Tak wszyscy za wyjątkiem kierowców.

Jednym z głównych problemów Polski jest znikoma mobilność społeczna Polaków czyli kastowość. Jej przejawem jest blokada dostępu do zawodów prawniczych, będąca wręcz symbolem trwania peerelowskich dynastii. Minister Czuma zapowiedział liberalizację dostępu do tych zawodów, co powinno wpłynąć na obniżenie cen usług i spowoduje, że będziemy wiarygodnym państwem prawa. Szybko zrozumiał, że to nie takie proste, wręcz niewykonalne. Wymyślono więc rozwiązanie: Będzie liberalizacja, ale taka malutka. Powstanie nowa grupa zawodowa: doradcy prawni. Ludzie ci będą zdawać państwowy egzamin i będą mogli pomóc napisać pozew, podanie albo co najwyżej podać numer telefonu do kolegi adwokata. O reprezentowaniu kogokolwiek przed sądem oczywiście nie ma mowy. Więc będzie jak jest i wszyscy są zadowoleni: adwokaci, prokuratorzy, sędziowie i radcy prawni – bo było jak jest, młodzi prawnicy po studiach też – bo lepsze to niż nic.
I wszyscy są zadowoleni! Wszyscy? Tak wszyscy za wyjątkiem nie prawników. Ale zanim przeciętny Kowalski się połapie, że to żadna reforma trochę czasu minie. Jest postęp? Jest. Więc o co chodzi?
Każdą inicjatywę obywatelską czy racjonalny społecznie postulat, hydra potrafi przerobić na parodię pierwotnej inicjatywy, mając przy tym poczucie pełnionej misji. To ona jest problemem problemów, które próbuje potem rozwiązywać.
Z takich mniejszych lub większych kamyczków składa się nasza Polska mozaika. Tylko ciągle nie wiadomo co przedstawia owa układanka. Skutek: znaczna część emigrantów zarobkowych, którzy wyjechali z kraju mimo kryzysu nie zamierza wracać do Polski. Będą szukać chleba w innych krajach. U nas sytuacja jest szczególna: stara postpeerelowska hydra zawarła przymierze z nową bratnią Europejską. Podwójny Nelson.

Rewolucyjna konserwa czyli misie i masło

Mam ze sobą pewien problem. Jestem z założenia konserwatystą. Ale jak tu być konserwatystą w kraju, który wymaga radykalnych zmian i powrotu do normalności? Dość już eksperymentów na ludziach i ręcznego sterowania ich losem. Radykalne zmiany - to rewolucja. Więc może jestem rewolucjonistą? Na szczęście rewolucja dla mnie to tylko środek a nie cel jak w przypadku bolszewików.
Przypomina mi to stary dowcip o niedźwiedzicy polarnej i jej małym synku spacerujących po arktycznej pustyni:
- Mamo – pyta mały – może ja jestem koala?
- Nie jesteś polarnym niedźwiadkiem.
- Mamo, a może jestem grizli?
- Nie!
- Mamo, a może panda?
- Nie, daj spokój? Co ci przyszło do głowy?
No bo jest mi zimno....
Mi nie jest zimno, ale jak zatytułował jeden z rozdziałów W. Łysak w Salonie: „Wkurza mnie dosłownie wszystko”. W Polsce zatracono sens wielu pojęć. Mówmy o problemach a nie o nic niezaznających etykietkach. Kiedyś ktoś napisał na murze: "Anarchia to wolność!", a ktoś dopisał: "A masło to masło". Mówmy o maśle a nie o anarchii! Przypina się tylko ludziom i poglądom etykietki, które tak naprawdę nic nie znaczą. Myślimy: liberał, konserwatysta, lewak, prawicowiec. A tak na prawdę wkurza nas to co nas otacza. Jesteśmy jak ten zziębnięty niedźwiadek.

czwartek, 26 marca 2009

Obyś żył w ciekawych czasach...

To chińskie przysłowie (czy raczej przekleństwo) ma prorocze przesłanie. Czasy są niewątpliwie ciekawe tym bardziej, że zanosi się na wprowadzenie cenury. Na razie kryptocenzury, ale jednak cenzury, no bo przecież nie można być tylko trochę w ciąży.
http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=716

Absurdy popkultury

Podobno jest globalne ocieplenie, a wczoraj śnieg sięgał po łydki. Obsypany śniegiem bałwanek szedłem do pobliskiej księgarni budząc przerażenie obsługi. Gdy odtajałem zacząłem oglądać półki. Rozwaliła mnie pozycja jakiegoś francuza pt."Jak być papieżem". Książka zawierała opisy procesu wyboru papieża i różne ciekawostki z życia Watykanu. Wypisz wymaluj poradnik: "Papiestwo dla opornych", albo "Co masz zrobić gdy konklawe cię wybierze"? Podobno papieżem może zostać każdy ochrzczony mężczyzna, jednak sądzę, że target potencjalnych odbiorców tej książki jest i tak znikomy. Gdy wróciłem do domu włączyłem telewizor. Na jakimś kanale leciał program pt. "Monarchie królewskie". A jakie maja być monarchie? Prezydenckie? Co by było śmiesznie, oryginalny tytuł to "Monarchy". Ale jak widać tłumacze wskazali się innowacyjną weną. Zaraz przypomina mi się Dirty Dancing - Wirujący seks, czy Hanger (Głód) z C. Deneuve,D. Bowie,S. Sarandon przetłumaczony jako "Zagadka nieśmiertelności". To ostatnie to rozumiem. Puścić film pt. "Głód" tuż po stanie wojennym (film powstał w 1983 r.), kiedy kupno czegokolwiek było rzeczywiście wampirzą wyprawą po krew, to w pewnym sensie prowokacja. Widać cenzura nie puściła. Ale "Monarchie królewskie"? To taka kartka papieru czy opona z gumy. W kontynuacji "Misia" czyli w "Rysiu" trener Jarząbek wypowiada słowa: "Prezes to ma tylko głowy w dupie". U mnie podobnie: mam głowę w głupotach. :-)

poniedziałek, 23 marca 2009

Sprostowanie do poprzedniego posta

Główne tezy uznaję za prawdzie. Jednak poznałem fakty, które wskazują iż podany przeze mnie przykład nr 2. mnie jest tak jednoznaczny. Cenzura JEST i jest gorzej niż przypuszczałem. Program "System 09" miał jak się okazuje poważne problemy z emisją. http://gazeta.razem.pl/index.php?id=2&t=1&page=5964

sobota, 21 marca 2009

Sprzeczne dowody czyli o istnieniu i nie istnieniu cenzury

Dowód nr 1
http://www.pb.pl/Default2.aspx?ArticleID=916fccf8-55dd-49bd-ac2b-678317a3b1ec&open=four
od 12 lat mając wiedzę, pieniądze i układy można zamknąć gębę. Sprawa znana ale zapomina - o dziwo dalej krwawi.

Dowód nr 2
http://www.tvp.pl/historia/system-09/wideo/bez-swieta
Aż dziwię się, że to puścili w reżimowej telewizji! Oczywiście o 23.00 - ale puścili. Gorąco polecam. Kawałek prawdy i poważnej analizy. Cały cykl jest świetny - bo ożywczy. Tu jest cały cykl programów.

Więc czy jest w Polsce cenzura? I tak i nie. Jeśli, chcesz w dzisiejszych czasach coś ukryć lub ocenzurować rozpuść zmasowane sprzeczne informacje, albo użyj adwokatów. Jedno i drugie wymaga kasy. Więc jak masz kasę - masz prawo do cenzury. To lepsze niż przepisy prawa w totalitarnym państwie. Bo teoretycznie nawet w największym totalitaryzmie prawo dotyczy wszystkich, a tak prawo do cenzury mają wybrani. Wystarczy niektórym mediom przypiąć etykietkę oszołomstwa i rozpuszczać w Internecie głupawe mp3.
Dlaczego więc pozwolono puścić taki program jak System 09 w telewizji publicznej? Bo więcej "smrodu" byłoby gdyby go nie wyemitowano. A i tak mało kto to ogląda. Ludzie wolą Dodę albo innego mutanta.
Na szczęście jeszcze jest Internet. Jeszcze...

środa, 18 marca 2009

Jak wampiry w ośrodku krwiodawstwa

Co robią wampiry w ośrodku krwiodawstwa? Jeśli myślicie, że przeprowadzają zmasowany atak jak w horrorach klasy „C” - to bardzo się mylicie. Wampiry nie są wcale takie głupie. Po co atakować, „niszczyć krowę która znosi złote jajka”? :-) Nie lepiej postępować powoli, metodycznie przejąć ośrodek, a frajerzy za czekoladę w imię chęci pomocy bliźnim będą nam przynosić w swych żyłach świeży towar...

Społeczeństwo przez klasę polityczną okradane jest systemowo i w sposób taki do którego zdążyliśmy przywyknąć, wręcz aprobując grabież.

Sytuacja przypomina stary dowcip o dwóch bykach: starym i młody obserwujących stado krówek.
- Biegnijmy tam – proponuje młody – ty weźmiesz jedną z lewej a ja tą drugą z prawej.
- Oj młody, młody – śmieje się stary byk – podejdziemy powoli, bez rozgłosu i przelecimy wszystkie.

Jak mawiał pewien profesor: „Gdy pod prysznicem spojrzysz w dół i zobaczysz, że masz cztery jaja, nie ciesz się że jesteś supermenem. Ktoś prawdopodobnie posuwa cię od tyłu.”

Jesteśmy grzmoceni przez klasę próżniaczą od jakiś dwustu lat, a z pewnością od chwili gdy wyrżnięto lub rozgoniono w Polsce arystokrację. Arystokracja – zwana – niegdyś klasą próżniaczą miała misję opieki nad ludem. Kiedy lud pozbył się „krwiopijców” zastąpił ich własną ciągle nienasyconą, pochodzącą z wyboru kastą polityczną, której często jedynym powodem istnienia jest: nachapać się jak najwięcej i jak najszybciej, bo za chwilę stołek odfrunie i znowu trzeba będzie klepać bidę w gminnej szkole, albo innej „przechowalni”. Nowa klasa próżniacza wymyśla ciągle to nowe sposoby dobrania się do naszych pieniędzy. W kraju gdzie od prawie stu lat tryumfuje socjalizm i wyprał mózgi ludzi do tego stopnia, że kapitalizm to taki nie realny socjalizm ale socjalizm, gdzie 80% PKB jest pobierane i dystrybuowane przez aparat administracyjny (celowo nie używam określenia „państwowy” bo państwo polskie jest w zaniku, innymi słowy daliśmy się już "wygrzmocić”) – rośnie tęsknota do pańszczyzny. W czasie pańszczyzny chłop miał przynajmniej prawo pracy co najmniej jeden dzień w tygodniu na swoim.
Zadłużenie Polski sięgające podobno 300 miliardów dolarów nie zostało wytworzone przez „złych komunistów”. W końcu ktoś powie: „sprawdzam, oddawać kasę” i okaże się, że nas nie stać na tak zorganizowane państwo.
Tylko czy wampiry zastąpią zastąpione przez inne? Czy krew trafi do potrzebujących? Zależeć będzie od nas. Potrzebujemy radykalnej reformy finansów publicznych i okręgów jednomandatowych. Wtedy naprawdę pogonimy wampiry.

Czkawka po marksizmie czyli pranie mózgu

Od czasu kiedy w drugiej połowie XIX wieku marksizm stał się realnym opium dla ludzkich mózgów minęło już ponad 150 lat. Po ok. 100 latach obserwowaliśmy – wydawało się ostateczny, a realnie kontrolowany upadek państw jawnie przyznających się do tej ideologii. Okazało się to co dla wielu było oczywistością: to nie ma prawa działać. I nie działało. W tej chwili poprzez doktrynę politycznej poprawności i politykę marszu przez instytucje obserwacyjny powrót do idei marksizmu ale innymi metodami. Już nie rewolucja lecz pranie mózgów, już nie radykalizm „wojna błyskawiczna” lecz powolna ewolucja ludzkich dusz i poglądów.
Sądzę (co nie jest do końca moim oryginalnym poglądem - zaczerpnąłem go od J.W.), że podział na lewicę i prawice jest sztuczny i nie oddaje istoty sprawy. Scenę polityczną należy podzielić na ugrupowania i osoby mniej lub bardzie „uzależniane” od marksistowskiej utopii (a to już mój pomysł). Dotyczy to zarówno kwestii etycznych, eschatologicznych jak i gospodarczych. I tak, okaże się, że spora część PISu i Platformy tkwi po „ciemnej stronie mocy” natomiast poza jakimiś niedobitkami, oszołomami i pożytecznymi idiotami bełkoczącymi coś o Bogu, Honorze, Ojczyźnie nie ma ludzi myślących zdroworozsądkowo. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze usługowa rola uzależnionych od lewackiego sposobu myślenia dziennikarzy i ich mocodawców skutecznie niszcząca i wyśmiewająca jakikolwiek sposób myślenia wychodzącego poza wyznawaną doktrynę.

Przykład 1 – Becikowe.
Pomysł lepszy, gorszy ale i tak swojego czasu wyśmiany. Słyszę wczoraj w TV, że rząd zmienia przepisy w taki sposób aby z tego „przywileju” mogły skorzystać tylko matki, które były w czasie ciąży pod stałą opieką lekarską. Czyli te, które albo mają świetne chody w publicznej służbie zdrowia, albo te, które stać na wizyty w prywatnych gabinetach. Zwłaszcza dla tych drugich becikowe będzie tylko zwrotem wydatków poniesionych na honoraria dla lekarzy. Generalnie becikowe przestaje pełnić rolę instrumentu wspomagającego rodziny finansowego w chwili gdy pojawia się maleństwo. Naprawdę mamy do czynienia z likwidacją tego zasiłku. Ale gdy jakiś – jak na przykład ja – oszołom zacznie bić w tarabany. Zaraz pojawi się jakiś politycznie poprawny ekspert , który powie, że wszystko jest o.k. Bo trzeba w ten sposób zachęcać kobiety do stałych lekarskich wizyt u specjalistów, po to, aby nowy obywatel był zdrowy, a kraj był bogaty i ludzie żyli dostano. Nikt już nie wspomni o tym, że trzeba będzie pewnie przedstawić jakieś zaświadczenia i że ten kto ich nie będzie miał odejdzie z kwitkiem. Czyli prawdziwy cel działania zmierzającego do walki z wymieraniem narodu.

Przykład 2 - Imiona i nie tylko:
Mądre w Unii wymyśliły, że nie można zwracać się do siebie per Pani / Pan bo to dyskryminuje. To samo na dotyczyć innych określeń, np. Panna. Ma obowiązywać zasada bezpłciowości. Tego typu tytuły grzecznościowe także miały i mają swój kulturowy cel i uzasadnienie. Od razu wskazywały czy dana osoba jest stanu wolnego, czyli czy dany młody człowiek może do danej panny startowa czy nie. Oczywiście w świeci, gdy wszyscy ze wszystkimi nie patrząc na płeć „pieprzą się jak króliki” - ten kulturowy dogmat nie ma najmniejszego znaczna. To prawda.
Ale sama administracyjna ingerencja w zachowania kulturowe jest kolejnym atakiem politycznej poprawności na stosunki międzyludzkie. „1984” George'a Orwell'a staje się powoli faktem. Już nie rewolucyjnie, ale ewolucyjnie. Inna sprawa dotyczy zawodów, nie będzie już policjanta i policjantki. Kolejny etap, który z pewnością nas czeka to „nowa świecka tradycja” polegająca na nadawaniu imion dzieciom bez sugerowania jego płci – bo to przecież też dyskryminacja. Zostanie opracowany specjalny katalog imion „nie dyskryminujących”. To żart, ale „1984” też był wizją, która miała się nie spełnić. Francuscy lewacy w parlamencie, wyszli z inicjatywą zmian w kartotekach policyjnych. Chodzi o to, aby przy opisie bandziora nie podawać jego rasy – co jest standardem. Dyskryminacja! Na nic apele policjantów, że informacja, czy torebkę wyrwał biały, murzyn, czy arab jest bardzo pomocna przy schwytaniu złodzieja.

niedziela, 15 marca 2009

Wspomienia czyli you can't always get what you want

Przyniosłem do domu pudło po papierze. Myślałem, że po wzmocnieniu i oklejeniu, powstanie z niego pudło na dziecinne szpargały. Myliłem się. Pudło zostało w trybie „zaocznym” przerobione na robota Walle’go (patrz zdjęcie). Nawet wyszło nieźle. Chłopaki z dumą zaprezentowali swe dzieło. I tak to co miało być czymś przyjęło zupełnie nową formę. Ta refleksja przywołała wspomnienia i historie, które nie powinny być zapomniane.

Wspomnienie pierwsze:
Znajomy opowiadał mi kiedyś historię poprzedzającą jego ożenek. Okres zbliżony do stanu wojennego, a on z kupionego w Pewex’ie* materiału za uciułane dolary postanowił uszyć sobie ślubny garnitur na miarę. Udał się do znajdującego się w okolicy krawca powierzając mu skarb w postaci materiału. Krawiec zdjął z niego miarę i umówił się za kilka dni. Przyszły pan młody nie wiedział jednego: właściciel zakładu miał poważną schizofrenie i akurat skończyły mu się lekarstwa. Gdy stawił się w umówionym terminie w zakładzie krawieckim, jego właściciel z nieukrywaną dumą wręczył mu dwanaście małych garniturków dla dwunastu małych apostołów. Garniturki były uszyte oczywiście z drogocennego materiału. Jak skończyła się historia? Nie wiadomo. Ważne, że jest, co wspominać i małżeństwo jest szczęśliwe.
Krawiec schizofrenik przypomina mi legendę miejską o pewnym - radnym powiatowym, który także „nie był sam”. A właściwie było ich dwóch. Problem polegał na tym, że na jego głosie opierała się powiatowa koalicja, a więc być albo nie być starosty i zarządu powiatu. Na jedną sesję przychodził zwolennik koalicji, a na inną zagorzały zwolennik opozycji. Więc przed sesja radni musieli wysondować, jakie dzisiaj poglądy polityczne ma tenże. Wiem nawet, z jakiej partii był delikwent, ale nie powiem.

Wspomnienie drugie:
Moja mama dawno temu, gdy pozostawałem jeszcze w planach, udała się w pewien zimowy, mroźny dzień w jakąś daleką podroż. Gdy wracała, zdała sobie sprawę, że na przystanku nie ma rozkładu jazdy. Zaczynało po woli zmierzchać, a nie wiadomo czy autobus w ogóle przyjedzie. Postała dłuższą chwilę i mróz zaczął dawać się we znaki. Więc w akcie desperacji postanowiła udać się do najbliższych zabudowań. „Może dobrzy ludzie dadzą się, chociaż ogrzać o szklance herbaty nie wspominając?” – Pomyślała. Gospodarz zaprosi ją do środka i posadził w kuchni przy piecu. Mama wytłumaczyła swoje położenie. Powiedziała, że nie wie, o której będzie PKS, bo ktoś zerwał rozkład jazdy. Gospodarz bez skrępowania podszedł do pieca i odwrócił leżącą na podłodze blachę zapobiegającą pożarowi na wypadek wypadnięcia żaru z paleniska:
- „O 14.47 będzie następny autobus**” – oznajmił
Jak widać chłop nie tylko żywemu ale i martwemu nie przepuści.


Informacje dla osób urodzonych po 1989 roku:
* Pewex to taka sieć sklepów, których można było kupować produkty z importu lub te krajowe deficytowe, jednak nie za reżimową walutę, tylko za dolary amerykańskie. W ten sposób rząd PRL 1.0 znalazł sposób na zdobywanie niezbędnych dla zakupów surowców, technologii i spłaty odsetek zadłużenia twardej waluty. Wtedy jeszcze spłacano długi… Więcej na http://pl.wikipedia.org/wiki/Pewex
** - mniej więcej do połowy lat 90’tych ubiegłego wieku, rozkłady jazdy na przystankach PKS były ręcznie malowane na żółtych blachach czarną farbą olejną. Zapewniało to ich trwałość.

sobota, 14 marca 2009

Kwestie oczywiste, czyli o wolności i pseudo konserwatyzmie

Kiedyś napisałem (i na szczęście nie wydałem) opowiadanie o dwóch złomiarzach, którzy w poszukiwaniu towaru docierają do dziwnej piwnicy, gdzie odkręcają olbrzymie koło i pociągają za jakąś przekładnię. Po chwili zaczynają się unosić w powietrzu. W następnej chwili przybywa wojsko (w specjalnych ołowianych butach i zwija nieszczęśników. Okazuje się, że grawitacja to ściema, nie jest czymś naturalnym, a supertajne służby od tysięcy lat strzegą specjalnych instalacji utrzymujących wszystko i wszystkich na ziemi. Po co? Aby mieć kontrolę nad całym światem, zwłaszcza nad ludźmi. To oczywiście był taki żart z branży political fiction.
W tej chwili można podróżować, bo są inne sposoby kontroli nad człowiekiem. Słyszałem, że służby skarbowe specjalnym prawem mają zobowiązać banki do informowania ich o transakcjach przekraczających 20 tyś. zł. Jedziesz do sklepu, kupujesz sobie plazmę, bo masz kaprys a co? A tu jakiś cyborg sprawdza skąd miałeś tyle kasy i czy przypadkiem zgadza się z twoim PITem. Komórki pozwalają z precyzją do kilu metrów określić nasze położenie, więc nie ma większych przeszkód, aby człowiek mógł się swobodnie poruszać. Nawet niektórzy zastanawiają się nad zniesieniem obowiązku meldunkowego. Ale to tak jak z tą grawitacją: jak to może nie być meldunku?
Inna kwestia, że jakość dróg w Polsce nie sprzyja mobilności. Może jak w moim niedoszłym „literackim dziele” są specjalne tajne departamenty, robiące nocami dziury w drogach? Aby potem można było je naprawiać, zdarzały się wypadki i psuły samochody. Musi przecież być ruch w interesie, a jak chcesz gdzieś pojechać to i tak nie pojedziesz.
Przecież oczywistością jest, że jak jest zima to musi być zimno, klient w krawacie jest mniej awanturujący się, drogi mają być dziurawe, Waldek nie robi wałków na strażakach, przyspieszenie ziemskie wynosi 9,8 m/s2, a węgiel zasadniczo bierze się z Węgorzewskiej. I tak ma być!

piątek, 13 marca 2009

Propaganda sukcesu

Słyszymy od wielu lat: ile to środków da nam Unia, jak będzie dobrze jak te pieniądze zostaną zainwestowane, ile to miliardów czeka na wydanie itp. Często dowiadujemy się tego za pośrednictwem mediów, ze sfinansowanych zresztą za pieniądze unijne kampanii promocyjnych i programów telewizyjnych. Te wydatki zresztą będące obok wynagrodzeń urzędników elementami tzw. pomocy technicznej na wdrażanie programów są w tej chwili pewnie lwią częścią wszystkich wydanych środków.
Na początku "wiekopomnego procesu integracji" często podawano dwa przykładały: Irlandii i Grecji. Grecy podobno przejedli unijne wsparcie a wykorzystali je Irlandczycy. Irlandia wzrosła gospodarczo dzięki reformie finansów publicznych, ale to inna sprawa. Po przegranym referendum w wersji 1.0 przykładu tego nie wypada powtarzać.
Niestety powtarzamy konsekwentnie scenariusz Grecji…
Środki unijne są rozparcelowane na wsparcie samorządów na pokrycie ich zadań inwestycyjnych. Czyli często nie mają się nijak do wzrostu gospodarczego w skali regionalnej, a realizowane inwestycje to no co i tak samorządy powinny robić, tylko nie maja kaski. Brakuje dużych scentralizowanych projektów i nie ma czasu wizji ani woli politycznej aby je przygotować. Rozdawnictwo środków nie jest oparte o ściśle określone plany strategiczne. Strategie oczywiście są, ale przyjmują często charakter „mgławicowy” a nie konkretny. Bo po co komu konkretna strategia, jeśli jej realizacja ma charakter zero – jedynkowy? Władza chce decydować. A decydowanie może być tylko wtedy, gdy strategia jest „luźna” i zawsze aktualna.
Tak więc czasy Gierka i propaganda sukcesu powróciły na dobre, aż tu przyszedł kryzys i okazuje się, że do tej pory wszyscy propagatorzy socjalistycznej integracji w krajach Unii zaczęli martwić się egoistycznie o swoje elektoraty. Wniosek: pieniędzy unijnych najprawdopodobniej nie będzie w ilości jaskiej się spodziewamy. Nadejście kryzysu to przy okazji dobry pretekst do zaniechania polityki propagandy sukcesu a jednocześnie świetne usprawiedliwienie, dlaczego chcieliśmy dobrze, a wszyło jak zwykle.
Waldemar Łysiak w swej powieści pt. „Kielich” opisuje alegoryczny przykład: Na budynek rządowy w Indiach napiera tłum biedoty. Pilnuje go jeden stary hindus. Sam skutecznie odpierał ataki tłumu przez kilka godzin aż przybyło wojsko. Jak to robił? Miał mieszek z drobnymi monetami. Gdy tłum podchodził już do schodów, ciskał weń garść drobnych monet. Wtedy ogarnięta chciwością biedota rzucała się na drobniaki, ludzie zaczynali bić się między sobą, wyrywać sobie z rąk jałmużnę. Po pewnym czasie tłuszcza znowu była gotowa do ponownego natarcia, wtedy znowu stary strażnik wyciągnął garść monet.
U nas niedługo skończą się w mieszku pieniądze, a żadne wojsko nie przybędzie. Tłum rozdrapie ściany, a parkietem z podług ogrzeje chłodne noce. I co? I nic. Pojawią się nowe mary i ułudy. Pojawią się nowi czarodzieje, nowa elita realizująca starą - jedynie słuszną - politykę.

środa, 11 marca 2009

O słabościach, wierze i czytaniu małym druczkiem

Ułomność i słaba wola jest niestety także moja cechą. Nie potrafię odmówić moim dzieciom, chociaż wiem, że to nie wychowawcze nowych zabawek. Nie potrafię odmówić mojej żonie (ale to zupełnie inna sprawa). Kiedyś podjąłem decyzję: Przeczytam Traktat Lizboński, zrozumiem i będę miał swoją opinię. Niestety pomimo kilku prób - poległem. Jest to dla mnie starego dyslektyka prawdziwie syzyfowa robota! Tym bardziej w wielkim zaskoczeniem i podziwem przeczytałem na blogu u Korwina, że są herosi, którzy wytrwali w podobnym postanowieniu i uparcie studiują ten akt jednomyślności wszystkich parlamentów Eurosojuza. W przypisie do przypisu - jak podaje Korwin - jest zawarta legalizacja na terenie już naprawdę zjednoczonej IV Rzeszy kary śmierci. Ciekawe, co na to lewaki kochające wszystkich morderców? Ciekawe, co tam jeszcze jest? Legalizacja związków parterskich z kozami? Czy może tak jak u Philip’a K. Dick’a aborcja do dwunastego roku życia? Inna sprawa, że sam ów Traktat jest tak bełkotliwy jak przepowiednie Nostradamusa - pasuje do wszystkiego i daje nieograniczoną władzę interpretatorowi.
W Cesarzu R. Kapuściński pisał o tym, iż Jego Ekscelencja Cesarz nie wypowiadał swych decyzji wprost, lecz szeptał je na ucho ministrowi pióra. Ten je zapisywał i był najbardziej wpływowym człowiekiem w cesarstwie. Jak widać stary numer!
Kiedyś w jednej z dyskusji zawarłem prowokacyjną tezę, o rychłym powstaniu partyzantki niepodległościowej walczącej o wolność. Wolność kraju i wolność jednostki tkwiącej kleszcza między instytucjonalnego absurdu. Jeden z moich dyskutantów i zdecydowanych przeciwników tego pomysłu, po kilku dniach i poznaniu z autopsji praktycznych zasad funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości w kraju nadwiślańskim - przyznał mi rację: Partyzantka powstanie, – co do tego jesteśmy już zgodni – pytanie tylko, kiedy. A póki, co – pływajmy w kisielu…
Podobno, gdy z getta w Warszawie ruszyły pierwsze transporty. Byli tacy, którzy uciekli i wrócili do getta w nadziei przekonania swych współbraci o rychłej czekającej ich zagładzie. Problem w tym, że na początku nikt takim doniesieniom nie dawał wiary.

Największym sukcesem szatana jest ponoć to, iż wmówił niektórym ludziom, że nie istnieje…

niedziela, 8 marca 2009

A mówią, że spisków nie ma czyli o Hymnie

Mazurek Dąbrowskiego jest oficjalnym hymnem Polski ale nie tylko. Melodia posłużyła do postania kilku innych słowiańskich hymnów. Ale ja nie o tym. Wersja oficjalnie uznana za Hymn Polski i będąca elementem polskiego prawa (załącznik nr 4 do ustawy z dnia 31 stycznia 1980 r. o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej oraz o pieczęciach państwowych (Dz. U. z 2005 r. Nr 235, poz. 2000) pozbawiona jest dwóch zwrotek napisanych przez Józefa Wybickiego:

zwrotka 5:
Niemiec, Moskal nie osiędzie,
gdy jąwszy pałasza,
hasłem wszystkich zgoda będzie
i ojczyzna nasza.

zwrotka 7:
Na to wszystkich jedne głosy:
"Dosyć tej niewoli
mamy Racławickie Kosy,
Kościuszkę, Bóg pozwoli."


I co? Jesteśmy niepodlegli? Zwrotka nr 5 - to jeszcze rozumiem - dyplomatyczne skandale, te sprawy. Ale zwrotka 7? Odwołanie do Boga jest przecież passe w postępowej Unii. Ale wywalić Kościuszkę i Napoleona zostawić (patrz zwrotka czwarta oryginału - trzecia wersji "ustawowej")?
Sądzę, że po ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego trzeba będzie bardzo szybko powrócić do śpiewania tychże zwrotek. Przydałaby się jakaś inicjatywa legislacyjna, ale ten kto by z nią wyszedł natychmiast miałby przypiętą etykietkę oszołoma.

"hasłem wszystkich zgoda będzie
i ojczyzna nasza"

Proroctwo?

Standard

W przypadku filmów recenzenci przyznają gwiazdki. Niby proste, komunikatywne ale i subiektywne, uzależnione od indywidualnego gustu. Gdy idę do sklepu i trafiam na dział z zabawkami, biorę kolejne przedmioty do ręki i zastanawiam się jak długo moje dzieci będą się tym bawić? Jest cała masa zabawek i książek 5-minutowych, 10- minutowych są godzinne, kilkudniowe i te, które nie nudzą się nigdy. Ulubiona zabawką mojego starszego syna jest plastikowa miarka (metrówka), którą otrzymał a właściwie przejął od dziadka. Bawi się nią od lat. Miarka jest raz statkiem kosmicznym, robotem mutantem, dzikim zwierzem i tak dalej w zależności jak ja poskłada. Sądzę, że producenci tego przedmiotu nawet nie pomyśleli, że stanie się on ulubioną zabawką jakiegoś dziecka. Pamiętam jak kiedyś ją zgubił. To dopiero był dym!

Wyobraźmy sobie, że ktoś ocenia filmy, książki lub muzykę chcąc polecić je innym biorąc pod uwagę czas lub okres przez jaki pozostawał pod jej (jego) wpływem. I tak są dzieła jak u moich dzieci: pięciominutowe, albo wręcz taki o których lepiej zapomnieć. Są też i takie które potrafią odmienić życie i po ich obejrzeniu, przeczytaniu lub wysłuchaniu nic już nie jest już takie samo jak przedtem. Abbey Road Beatlesów, Script for a Jester's Tear - Marillion'u, Dzień świstaka, Miś, Czarny kot - Biały kot - Kusturicy, Łysiak, i wiele, wiele innych. Są i takie pozycje, o których lepiej zapomnieć. Np. Kod Leonarda Da Vinci – wart jest tyle ile papier, na którym wydrukowano to badziewie, czyli liczy się bardziej moc opałowa tego „dzieła”.

Ostatnio telewizja Kino Polska przypomniała bardzo rzadko pokazywany film Ryszarda Filipskiego „Zamach stanu”. Obejrzałem ten film trzeci raz w życiu za każdym razem z wypiekami na twarzy, odkrywając tam coś nowego. Jest także serial, który pokazano w reżimowej telewizji tylko raz (premiera w 1987 roku, a w III RP nikt go dotychczas nie pokazał, i podobno nie ma w tym kraju cenzury…). Co komu po prawdzie? Piłsudski nie był święty. Jest pokazany jako cyniczny skurczybyk przy, którym stan wojenny i Jaruzelski to zimowa przechadzka po ośnieżonym parku. Ale mit to mit. Prawdziwym bohaterem filmu jest chyba Wincenty Witos – od pewnego czasu mój polityczny idol. Jakim twardzielem był ten człowiek! Kierować państwem, gdy Ryscy stoją pod Warszawą to dopiero wyzwanie! W filmie szczegółowo pokazano, jakim syfem była sanacja, przez wielu teraz stawiana za wzór: Żołnierze potrafili pobić posła w jego domu, ¾ legionistów było poza Zawiązkiem Legionistów a sam Związek miał więcej członków niż było tychże. Gdyby nie II Woja Światowa i jej okrucieństwa aresztowania posłów, proces brzeski, Bereza Kartuska byłyby pewnie częściej wspominanie. Słowa Piłsudskiego: „Polska to kraj idiotów” – powinny widnieć na cokołach wszystkich pomników wystawianych Marszałkowi. Ale naród potrzebuje herosów, mitycznych bohaterów.

Wydaje się, że Polska jest od powstania w XX wieku do dzisiaj krajem totalnej politycznej awarii. Jak pisał R. Ziemkiewicz Polska to kraj, w którym wszyscy pływają w kisielu i przyzwyczaili się do tego.
W przypadku „Zamachu Stanu” mamy do czynienia chyba z filmem po którego uważnym obejrzeniu nic nie jest takie jak wcześniej. Odciskającym piętno przez swoją pieczołowitość. Wtedy też pływano w kisielu… Taki edukacyjny zamysł miał widać Filipiki, który po ukończeniu filmu został skazany na środowiskowy ostracyzm.
Inna sprawa, że bardzo podobny stylistycznie JFK Oliver'a Stone'a nakręcono dopiero w USA za 10 lat. Mówiono wtedy, że powstał nowy gatunek… Ale jak wiem z hollywoodzkiej „pięciominutówki” Polacy nie odkryli tajemnicy Enigmy tylko zrobili to Angle…

Macdonaldyzacja naszego życia sięgnęła już dawno kultury. Wszystko jest „robione” tak jak hamburgery: masz zapłacić, zeżreć i wys…ć, robiąc w ten sposób miejsce dla kolejnego „epokowego dzieła”. Gdyby zacząć inaczej recenzować może większa liczba ludzi sięgnęłaby po niezależną i niekoniecznie promowaną twórczość? Może? Chyba jestem naiwny.

sobota, 7 marca 2009

Proszę wycieczki czyli kwestie organizacyjne

Jeśli ktoś się ze mną skontaktować, pod zdjęciem w dziale "O..." umieściłem właśnie link do adresu email. Adres prosty: sportpomnikow@gmail.com

Zapraszam do wymiany myśli i poglądów

piątek, 6 marca 2009

Zapomniany lider

Jan Stapiński - postać wstydliwie zapomniana, odegrał bardzo istotną rolę w tworzeniu ruchu ludowego w Galicji. O człowieku tym wspomina się w lapidarnych hasłach encyklopedycznych przypominających bardziej nagrobne epitafium:

„Jan Stapiński (ur. 21 grudnia 1867 w Jabłonicy Polskiej - zm. 17 lutego 1946 w Krośnie) - jeden z twórców i przywódców polskiego ruchu ludowego, publicysta, współzałożyciel (1895) SL; 1908–13 prezes PSL, 1914–24 - PSL-Lewicy; 1902–33 wydawca „Przyjaciela Ludu”; wiceprezes Koła Pol. w austr. Radzie Państwa.” Działacz ruchu ludowego w Galicji. W 1895 był jednym z założycieli Stronnictwa Ludowego, którego sekretarzem został w 1901. W latach 1908-1913 był przewodniczącym Polskiego Stronnictwa Ludowego (PSL). Od 1902 był redaktorem naczelnym pisma Przyjaciel Ludu. W latach 1897-1900 i 1907-1918 zasiadał w parlamencie austriackim w Wiedniu. Był wiceprezesem Koła Polskiego w austriackiej Radzie Państwa. W 1913 stanął na czele rozłamowego stronnictwa PSL Lewica. [w opozycji do stworzonego przez Witosa PSL - Piast] W latach 1919-1922 i 1928-1930 był posłem na Sejm II Rzeczypospolitej. Poparł przewrót majowy w 1926 i został zwolennikiem sanacji. W 1934 wycofał się z życia politycznego. Zmarł 17 lutego 1946 w Krośnie i tu został pochowany na miejscowym cmentarzu.” 1

- Tyle o jednym twórców ruchu lodowego? Widać od razu, że został skazany na zapomnienie.

Jego zdolności organizatorskie i oddanie sprawie zasługiwały na szacunek i winny budzić do dziś podziw. Tenże człowiek - jak potem relacjonuje w swoich wspomnieniach Wincenty Witos, nigdy zresztą mu nie przychylny - na własnych nogach „wychodził” ruch ludowy przekonując chłopów do społecznej aktywności. Chodził pieszo, w dziurawych butach często przymierając głodem i zdobywając w ten sposób poprawcie jako człowiek bezkompromisowy i oddany sprawie. Dlaczego zapomniany? Dlaczego nie ma nigdzie pomnika Stapińskiego, a jedynie skromna notatka w Wikipedii? Stapiński – jak sądzę - nie doczekał się również żadnej współczesnej monografii ani opracowania. Jest i pozostanie lokalnym bohaterem, tak jak nawet najbardziej odrażający komuniści mają swój kult w lokalnych środowskach z których pochodzili. Sporą wiedzę na temat tej postaci można uzyskać jedynie ze wspomnień Wincentego Witosa – jego politycznego adwersarza. Witosa kreśli postać Stapińskiego - zwłaszcza od momentu „pójścia w posły do austryjackiego parlamentu” - jako kunktatora i cwaniaka.

Po jednym z wystąpień sejmowych posła Stapińskiego popierającego politykę rządu pewien komentator miał powiedzieć:

„- Oto wasz wódz! Mowa bezwstydna, lokajska, błazeńska, kompromitująca. Skandal!” 2,

Potem Witos pisze:

„Wieczorem dowiedzieliśmy się od panów Wysłucha i Dąbrowskiego, że za zmianę frontu polityki Stapińskiego rząd za pośrednictwem konserwatystów, a w szczególności pana Bilińskiego, obecnego ministra, ma dać dwa miliony koron na ratowanie Banku Parcelacyjnego, założonego i firmowanego przez p. Stapińskeigo.” 3

lub:

„Poseł Stapiński z wielkim zadowoleniem opowiadał szeroko jak to ze swoją grupą spowodował upadek mojej kandydatury. Nie pojmuję, jaki miał z tego pożytek, a choćby tylko przyjemność. Bo jeśli chodziło mu o zemstę, to mi tym żadnej nie zrobił przykrości. Bo jego zemsta nie była jednak ostatnią. Pan Jan zawsze starał się podstawić mi nogę, opowiadając, że swoim podstępowaniem wyrządzam mu jakoby wielką krzywdę. Całkiem się tu pomylił, przecież ja wcale nie byłem chytry, ani podstępny, tylko on, starty polityczny wyga, był mocno naiwny.”4

albo:

„Stapiński, mimo że w chwili wybuchu wojny [I Wojny Światowej] ogłosił, że porzuca działalność polityczną wraz z synami wstępuje w szeregi wojskowe, by pomóc wywalczyć wolność Ojczyźnie, pozostał w Krakowie i siedział spokojnie w swoim mieszkaniu na ul. Reformackiej, gdzie wojny nie było.” 5

Witos dość dokładnie relacjonuje jakim człowiekiem był ów „ludowiec”:

„Do ludzi bliskich Stapińskiemu nigdy nie należałem, nie mogłem też znać jego drogi, często bardzo w polityce wielką tajemnicą zasłoniętej. [...] Choć pozostałem z nim często na wojennej stopie, gotów jestem twierdzić, że przyszedł on do polityki ludowej z czystymi zupełnie intencjami, "praktycznym" zrobiły go dopiero stosunki, które mu pomogły wziąć sobie zapłatę za to, że przez lat dwadzieścia i pięć "lizał chłopskie mordy" […] Bo kiedy polityka ludowa dla jego wiernych uczniów stała się już tylko przedsiębiorstwem. A gdy on za pobrane łapówki dostał się pod gilotynę polityczną, oni dóbr nagromadzonych z jego łaski używają dalej w zupełnym spokoju.” 6

Dlaczego przypominam tę postać?

Pokazuje ona, jak pokrętne i dalekie od stereotypu są losy polityczne. Jak łatwo zejść z panteonu i dać pogrążyć się w politycznej herezji i umysłowym zamęcie. Jak mawiał Napoleon: „Od wielkości do śmieszności jest tylko jeden krok” 7. Grzechem nie jest herezja ale uparte w niej trwanie.

Podobnie jak przed stu laty - tak i teraz znaczna część reprezentantów życia publicznego stoi przed koniecznością wyboru drogi, którą winna podążać Polska. Witos wiedział, że miejsce ruchu ludowego jest po stronie konserwatywno – prawicowo – niepodległościowej, a nie tak jak zakładał to Stapiński obrotowo – lewicowo - korupcyjnej. Jaką karykaturę z tych założeń zrobiły kolejne władze tzw. „ludowych” ugrupowań możemy przekonać się dziś włączając telewizor.

Nie Witos – lecz właśnie Stępiński powinien być symbolem koalicjanta Platformy. Owe „chłopskie mordy”, które go wyniosły, a którym się potem sprzeniewierzył z czasem słusznie zabiły jego legendę. Niech mu ziemia lekką będzie. Mam nadzieję, że podobnie jak o Stapińskim o obecnych „ludowych przywódcach” mało kto za kilka lat pamiętać będzie. A jak wspomni to ze wstydem lub na jakimś blogu.


przypisy:
1. http://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Stapi%C5%84ski
2. Wincenty Witos, Moje wspomnienia, LSW 1981, str. 266
3. op. cit., str. 267
4. op. cit, str. 515
5. op. cit., str. 488
6. op. cit., str. 239
7. http://pl.wikiquote.org/wiki/Napoleon_Bonaparte

wtorek, 3 marca 2009

Analogia czyli telefon do przyjaciela

Jak donosi prasa, premier bardzo chciałby mieć możliwość osobistego kontaktu telefonicznego do Baraka Obamy. Podobno w tej sprawie prowadzone były już rozmowy na szczeblu dyplomatycznym. W naszej historii istniał już funkcjonariusz publiczny, który miał możliwość dzwonienia do "centrali". Mowa o niejakim Józefie Światło (Izak Fleischfarb) wysoko postawionym funkcjonariuszu UB, który potem uciekł na zachód. Nie wykluczone, że był od dawna agentem - co oczywiście nie usprawiedliwia jego wcześniejszej zbrodniczej przeszłości. Oddał nawet pewne usługi Polsce ujawniając sekrety pracy UB - w audycjach Radia Wolna Europa. Tenże miał ponoć przywilej w nagłych przypadkach wykonania telefonu do samego Ławrientija Berii.
Jestem jak najdalszy jeśli chodzi o insynuowanie związków między osobami i faktami.
Nie widać tu żadnej zmiany. Cały czas muszą nasi gdzieś dzwonić! Zmieniają się tylko kierunki, częstotliwość rozmów i oczywiście sami rozmówcy. Czy gdyby telefon wynaleziono jakieś 200 lat wcześniej, nasz marionetkowy król Stanisław August Poniatowski miałby bezpośrednią linię telefoniczną do Carycy Katarzyny? Nie wykluczone, że tak.
Samo dzwonienie to nic złego. Stanisław miałaby pewnie wiele do powiedzenie Katarzynie, tak jak z pewnością Światło miał wiele do powiedzenia Berii. Tylko czy Barak będzie miał o czym rozmawiać z Donaldem? Nie wiem.