piątek, 30 września 2011

Słowo cyberprzestrzeń

Gdy w sieci wojny poważnych graczy,
oni myślą co termin ten znaczy.
Aby świat gonić bezpardonowo,
do ustaw najprzód wpisują słowo.

Hipokryzja systemu

Każdy system społeczny, każda instytucja zakłada pewien poziom hipokryzji w swym funkcjonowaniu. Sadzę, że w ostatnim czasie granica owej hipokryzji została znacznie przekroczona.

Kilka lat temu jeden wybitny technologiczny spec z akademickim rodowodem opowiadał mi jak, jak to w pewnym publiczny szpitalu kupiono pewne niezwykle drogie urządzenie do sprawozdania co człowiek ma w środku. Po kilku tygodniach okazało się, że materiały eksploatacyjne niezbędne do sprawdzenia co czek ma w środku zużywają się nad podziw szybko. Zainstalowano więc w tajemnicy, przed załogą dyrekcji, mały program zwany gustem, monitorujący proces eksploatacji owego cudu techniki. Po kolejnych kilku tygodniach przeanalizowano wyniki zapisów. Okazało się, że największa aktywność sprzętu przypada na czas między 23.00, a 04.00 oraz w czasie weekendów. Gdy o owym monitoringu dowiedziały się osoby obsługujące sprzęt, poprzecinały on kable prowadzące do monitorującego komputera. I po kłopocie. Jednym słowem nocne „eksperyment diagnostyczne” mogły funkcjonować nadal.

            Opowiadający mi o tym znajomy był dość zbulwersowany tym faktem, a najbardziej tym, że dyrekcja nie reagowała na ewidentne wykorzystywanie publicznego mienia dla prywatnych celów. Muszę przyznać, że na mnie ta historia nie zrobiła specjalnego wrażenia. Przytaczam ją tylko dlatego, że jest ona doskonałym przykładem połączenia dobrych politycznych intencji z naturą człowieka i że podobny schemat można znaleźć w wielu innych miejscach, gdzie społeczne jest nie wydolne, a ludzka natura szuka i tak znalezienia rozwiązań.

            A więc jak to działa? Bardzo prosto. Ponieważ urządzenie jest drogie, a jego zalety diagnostyczne powszechnie znane, politycy postanawiają wyposażyć w ten sprzęt jeden oddziałów podległej im placówki. Następuje szumne otwarcie, przecinanie wstęg i tym podobne towarzysko - celebrystyczne fajerwerki pozwalające wszystkim poczuć się lepiej. Potem przychodzi szara rzeczywistość. Ponieważ w ramach kontraktu z NFZ można przeprowadzić tylko określoną liczbę diagnoz, nikogo nie powinno dziwić, że do skorzystania z tej medycznej usługi ustawia się długa kolejka chętnych. Czasami jednak występuje nagła potrzeba dokonania diagnozy, a wtedy można zrobić to tylko w nocy, poza systemem wciskając w kieszeń określanym ludziom określaną liczbę banknotów. Rzeczywiście jedynym wskaźnikiem tego zjawiska jest znacznie szybsze zużywanie się drogich materiałów eksploatacyjnych, za które płaci szpital. Zupełnie inną kwestią jest konieczna organizacja w szpitalu „drugiego obiegi”. Bo przecież o wszystkim muszą wiedzieć stróże i dyrekcja. Ale to zupełnie inna historia.

Z biznesowego punktu widzenia, uprawiający ten proceder osiągają zatem maksymalny zysk przy praktycznie zerowych kosztach własnych i minimalnym ryzyku. Zaspokoją przy okazji rynkową potrzebę. A co stałoby się, gdyby politycy powiedzieli, że na pewno nie kupią za publiczne pieniądze drogiego sprzętu? Oczywiście nie zniknęłaby potrzeba jego stosowania. Wtedy być może ci sami lekarze, którzy pokątnie realizują badania lub ich koledzy po fachu zauważyliby świetny interes, otworzyli prywatną klinikę i kupili do niej drogi sprzęt. Wszystko byłoby proste i uczciwe. Ludzie zamiast pokątnie wykonywać badania czyniliby zgodnie z prawem i sumieniem. Dlaczego jednak tak się nie stanie? Odpowiedź jest banalnie prosta. Tego typu polityczna decyzja nie nastąpi, bo odsłoniłaby ona całą hipokryzję panującego obecnie systemu, w którym państwo udaje, że leczy za darmo. Gdyby tak nastąpiło, za chwilę ktoś zacząłby zadawać trudne pytania o potrzebie utrzymywania obowiązkowych składek zdrowotnych. A tak z punktu widzenia systemu jest optymalnie. Skalski i tak trafią na zakup lamp do urządzenia i na prąd potrzebny do jego funkcjonowania, a pacjent dopłaca z własnej kieszeni do przeprowadzenia badań. Czyli wydaje znacznie więcej niż powinien.

Można oczywiście opowiadać moralitety na temat złodziejstwa, korupcji i wyklinać tego typu model. Jednak to tylko pozór. Tak naprawdę źródło problemu tkwi w niewydolności zbiurokratyzowanych systemów i w postępującym procesie przejmowania przez organy publiczne kolejnych obszarów. Wynikła z tego powodu „nieprzystawalność” dwóch systemów organizacji tworzy układy spontaniczne. To wszystko. Panaceum jest jedno: jak najmniej socjalizmu.

Ponieważ czysty socjalizm, podobnie jak czysty spirytus jest możliwy do uzyskania jedynie w warunkach laboratoryjnych, a i sami laboranci nie tratują go poważnie, postanowiono wykombinować pewnego rodzaju mutację, która także nie wytrzymuje próby czasu. Mutacja polega na tym, że towarzysze różnych krajów zdali sobie sprawę, że skoro nie da się wykombinować nic lepszego niż wolna gospodarka, trzeba tylko zmniejszyć jej „krwiożerczość”, pozwolić jej funkcjonować, ale tylko do pewnego stopnia, tak aby wytworzony przez nią dochód można było spokojnie ukraść kapitalistom i przeznaczyć na wdrażanie drogich towarzyszom ideałów.

Problem jednak polega na tym, że owa mutacja właśnie także nie wytrzymuje próby czasu. Żyjemy jak za PRLu, gdzie drugi obieg gospodarczy zastępował ten pierwszy i ludzie widzieli gołym okiem, że to farsa. Obecny system różni się od tego pierwszego medialno polityczna  zasłoną hipokryzji, której rolą jest udowodnienie wszystkim, że wszystko jest cacy. To jedyna różnica, a więc postęp w budowie socjalizmu został osiągnięty.

Wśród krajów, które słynął z niewielkiego poziomu korupcji od lat króluje Nowa Zelandia. Zjawisko to polega jednak nie na tym, że mieszkający tam ludzie są krystalicznie moralni, lecz na tym, że obszary aktywności państwa są w porównaniu z europejskimi standardami minimalne. 

poniedziałek, 26 września 2011

Za prawdę

Tuż po wojnie w rodzinnej miejscowości mojej matki pojawili się nauczyciele, których zadaniem było wyplenienie z tubylczego ludu analfabetyzmu. Szli zatem bez względu na wiek na naukę pisania, czytania i rachunków ci, którzy wcześniej nie mieli możliwości posiąść tej umiejętności. Tak się złożyło, że w jednej z grup uczestniczył pewien już dość sędziwy jegomość. Otrzymał on od będącej mniej więcej w wieku swojej wnuczki pytanie: ile to jest dwa odjąć dwa. Biedak nie wiedział co odpowiedzieć, więc nauczycielka postanowiła posłużyć się przykładem.
- Ma pan dwa jajka i zabiorę panu te dwa jajka, to co zostanie? – pytała nauczycielka
- Ch.j - odparł z rozbrajają szczerością staruszek.
        Pozostali „studenci” wystrzelili salwą śmiechu, nauczycielka oblała się rumieńcem, ale nie dała za wgraną. Postanowiła postawić staruszka do kąta, za złe zachowanie. Ten posłusznie stanął i stał tak do przerwy. Gdy skończyła się lekcja wszyscy uczciwe rozeszli się do domów. Pozostał tylko ten jeden stojący w kącie staruszek, którego nikt nie zwolnił z tego przykrego obowiązku. Po jakimś czasie pojawiła się w zaadoptowanej szkolnej izbie jego żona.
 - A za jakie grzech ty tu tak sterczysz? – spytała
 - Za prawdę. – odparł rozgoryczony mężczyzna.

Prezydent podpisał nowelizację Ustawy o dostępie do informacji publicznej. W świetle jej zapisów obywatel nie będzie miał pełnego dostępu do informacji, które mogą wpłynąć na „ochronę ważnego interesu gospodarczego państwa”. Ma to dotyczyć dwóch przypadków:
- osłabienia pozycji państwa w negocjacjach np. umów międzynarodowych lub w ramach Unii Europejskiej
- ochrony interesów majątkowych państwa w postępowaniach przed sądami czy trybunałami

Zarówno sposób wprowadzenia nowego prawa, jak związany z tym pośpiech mogą wskazywać jedynie, że nie wiemy tu wszystkiego. A jakież to umowy międzynarodowe zawiera nasz rząd, że nie mogą się o tym dowiedzieć jego obywatele?
Dla mnie odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista. Lektura pewnych dokumentów, które już wkrótce będzie zmuszony podpisać nasz rząd mogła by jak w przypadku opisanego wyżej sędziwego ucznia, odsłonić przed obywatelami za dużo prawdy. A jakaż to z kolei prawda winna być tak ukrywana? A no na przykład ta pokazująca, że rząd tak naprawdę nic nie może, gdyż większość swych kompetencji już w Traktacie Lizbońskim przekazał organom unijnym. Czytając różne kwity, nawet zwykły leming mógłby się połapać, że coś tu nie tak. Mógłby odkryć przez przypadek, kto tu napraw rządzi. Kręgom politycznym zależy zatem na tym, aby prawda o tym nie rozniosła się zbyty szybko. Będą zatem jeszcze przez jedną lub dwie kadencje przekonywać lud tubylczy o tym, iż są jakąś władzą. Bo jak uczy opowiedziana powyżej historia prawda potrafi być brutalna i można za nią trafić do kąta, a nawet pozostać w kozie po lekcjach. Wydaje się, że nasi Umiłowaniu Przywódcy lekcję tę odrobili już dawno. Wolą zatem już nie tyle nie odpowiadać na trudne pytania, ale czynić tak, aby ich w ogóle nie zadawano.
Sprawy wydają się znaczne przyspieszać. A jeśli Ziemkiewicz ma rację i okaże się po wyborach, że są one do powtórki za sprawą PKW? Oczywiście będą one do powtórki tylko wtedy, gdy ich wynik będzie nie taki jak należy. A gdy będzie jak należy, to po co je potarzać? Wyszło w Irlandii z Traktatem Lizbońskim głosowanie do skutku? Wyjdzie i tutaj. Wystarczy tylko postraszyć lemingów, że przez ich nieobecność przy urnie do władzy doszedł krwiożerczy PIS. Przy powtórce nie zawiodą na pewno.
Innymi słowy, wraz z postępem demokratyzacji życia w naszym kraju obywatel będzie miał coraz mniej do powiedzenia, poza udziałem w akcie legitymizacji i tak jedynie słuszniej władzy. Nic tak bardzo nie przekonuje do słuszności tego twierdzenia, jak obserwacja reklam wyborczych. Zaczynam dochodzić do wniosku, że marketing polityczny zrównał się jakościowo i zakresowo z tym zwykłym. Polityk jest produktem takim samym jak proszek do prania. Z tą jednak różnicą, że to polityk kupuje wyborcę, a nie odwrotnie. Gdyby miało być inaczej wróciłaby dyskusja na programy, tarcie się poglądów. Za pierwszego PRLu przecież także były wybory do parlamentu, a i tak wiadomo było kto rządzi. Proporcje politycznych reklam na bilbordach w stosunku do tych komercyjnych pokazują także co jest teraz najlepszym interesem: zostać politykiem. 

niedziela, 25 września 2011

Poznawcze skutki oglądania telewizji w niedzielę

Warto jest pooglądać w przedwyborczą niedzielę stacje z wiadomościami. Ponieważ wydarzeń jest wiele, a w załoga w telewizyjnych stacjach mniejsza, trzeba puszczać materiały niezmontowane, na żywo. W niedzielę polityków czasami media pokazują takimi jakimi są naprawdę. Relacjonowani nie wiedza w którym momencie pójdą w eter, a ekipa nie ma czasu poprawić wpadki. Wychodzi wtedy miernota prezenterów i naszych figurantów. Zabawa przednia jak za pionierskich czasów telewizji. Pamiętam jak wiele, wiele lat temu w jakimś programie towarzysz Włodzimierz Sokorski – wieloletni szef Radiokomitetu opowiadał jak w czasie relacjonowanego na żywo przemówienia Gomółki doszło w wpadki. Jakiś telewizyjny technik zapytał retorycznie, nie zdając sobie sprawy, że stoi przy włączonym mikrofonie: „Kiedy ten skur...n przestanie wreszcie pier..ć?”
Wybuchł ponoć niesamowity skandal. Sokorski opowiadał tę historię jako dowcip. Ale jakie czasy, takie poczucie humoru. 
Dziś technika jest lepsza, ale aby nikt nie zacytował anonimowego telewizyjnego technika nie transpiruje się jednego figuranta, tylko tasuje się ich wypowiedziami. W niedzielę oczywiście na żywo, bo zmontować się nie da. 
I tak włączam telewizor, a tu  Kowal z obecnie z PJN wali od rzeczy farmazony o tym, ile to my pozyskamy z Unii pieniędzy. 
Widać na szkoleniach dla figurantów nie mówili skąd się biorą pieniądze. A one biorą się z pracy. Jeśli zatem ktoś nauczy się żebrać wejdzie mu to w krew i miast deklarowanego pobudzenia pozostaną tylko zgliszcza kolonializmu. Rzecz jasna, aby dostać unijne dobrodziejstwa trzeba najpierw kasę wpłacić, co takim znowu interesem już nie jest. Miast piać o „unijnych dobrodziejstwach” mógłby poczytać trochę o redystrybucyjnej grabieżczy. Unia - rzecz jasna - kasy nie ma, a jak ma to tak świeżą, że jeszcze nie wyschła drukarska farba, więc taką trefną forsą z frajerami się chętnie podzieli. Ale czy to powód aby się tym tak podniecać? Ale skąd Kowal ma to wiedzieć? Gdy był mądrzejszy już dawno byłby w PO, jak jego była szefowa, a tak ostatni gasi światło. Gdyby Kowal odwiedzał tego bloga, to może przeczytałby jak to działa i przestał się kompromitować. 
Po chwili Napieralski gada jak po szaleju o tym, co się stanie jak SLD dojdzie do władzy. Jakie to dobre ustawy będą przygotowywali, jakie fajne jest lewicowe prawo, jak wiele można zdziałać będąc w parlamencie. Dobrze, że wzorem swego poprzednika Olejniczaka nie postanowił się rozebrać. Dobre, że na ten pomysł nie wpadł Kalisz. Wtedy w całym kraju serwisy RTV zanotowałyby znaczną liczbę uszkodzonych odbiorników oddanych do serwisów, bo ludzie rzucaliby w nie czym popadnie. Ale co tam Kalisz z Olejniczakiem. Teraz na topie jest Napieralski, który jak na lewaka przystało, albo nic nie rozumie albo tylko udaje aby się dostosować do elektoratu. Gdyby zdecydował się mówić prawdę, co lewakom często nie przechodzi przez gardło, to pewnie by wiedział, że Polsce potrzebna jest kompleksowa deregulacja. Najgorsze jest to, że ów węzeł gordyjski jest nie do rozwiązania biurokratyczno – prawnymi metodami, bo urzędnicza mafia sama z siebie nie pozwoli na uszczuplenie swego stanu posiadania. Niestety nikt tego głośnio nie powie. Jak tłumaczył mi kiedyś pewien znajomy topowy polityk, nie można mówić, że chce się ograniczyć biurokrację, bo biurokraci z rodzinami to jedyni pewni, którzy pójdą głosować. Czyli panie Napieralski szacun: Czai pan wszystko, tylko pali pan głupa. A telewizyjna transmisja na żywo wymaga, aby czynić to stale, bo nie wiadomo kiedy obraz pójdzie w Polskę, więc po tylu latach może wejść w krew. 
Po kolejnych kilku kliknięciach pilotem w TV pojawia się informacja o tym, jak to przejeżdżając przez Mazury, Premier zobaczył dzieci grające na Orliku i postanowił z nimi zagrać spontanicznie w gałę. O starzy PRLowscy propagandziści! Młody narybek nie dorasta wam nawet  do pięt! W takie spontany nie uwierzy nawet najbardziej naiwny leming. Dzieci pewnie były karami poprzebieranymi z krótkie gacie, a wójt od dwóch tygodni czkał na tę „gospodarską, niezapowiedzianą wizytę” i martwił się, że pomalowana na zielono trawa nie wytrzyma tak długo. W końcu przygotowywanie santonów to starta świecka tradycja. Aby daleko nie szukać wystarczy obejrzeć w necie, jak to spontanicznie Ronald Reagan spodlał kiedyś na Placu Czerwonym w Moskwie turystę Putina, który akurat tamtędy przechodził. A że akurat pracował w KGB, to przecież tylko zbieg okoliczności. 

I tak wesoło płynie przedwyborczy czas. Wystarczyłoby dodać jeszcze to, co pan Prezydent opowiadał na żywo na Prezydenckich Dożynkach, aby się przekonać do reszty kto tworzy naszą polityczną klasę. Jest co prawda pewnie wyjątek. Ponieważ reżimowe stacje poświęcają PiSowi najmniej antenowego czasu, muszą montować wypowiedzi Prezesa i o dziwo wypada od na tle peletonu najlepiej. 

A teraz nieco z innej beczki. 
Fan Beatlesów to ma przechlapane. Nawet jak włączy telewizor. Dziś po politycznej beczce śmiechu trafiłem na jakiś totalnie kretyński serial, który być może z miłości do jedynie słusznej partii scenarzyści zatytułowali "Pogodni". Tytuł "Żałośni" odpowiadał by bardziej prawdzie ekranu. Serial ten ma jedną generalną zaletę: jest krótki. Ale za to na początku i na końcu słychać coś wyjątkowo znajomego. Zresztą proponuję samemu posłuchać. Wystarczy pierwsze 10 sekund. Dalej nie polecam, bo reakcja organizmu może być podobna jak w przypadku striptizu Kalisza.

A teraz dla porównania "inspiracja".

Autor muzyki do serialu niestety nie przedstawił się z imienia i nazwiska w końcowych napisach, więc a nuż to Paul McCartney? Ale to mało prawdopodobne, bo ten napisałby coś oryginalnego, albo podpisałby się jako na przykład Paul Ramon, jak to miał w zwyczaju w swej młodości. 

Z kolei poniższy przykład udowadnia, że wpadki zdarzają się nawet beatlesom, więc co się dziwić jakiemuś anonimowemu „podprowadzaczowi akordów”? W końcu jak mawiał inż. Mamoń: „ludzie lubią piosenki, które już kiedyś słyszeli”. To doskonała puenta podsumowująca także bełkot polityków w niedziele popołudnie.





Po opublikowaniu tego posta odkryłem, że Andrzej Krauze w Rzeczpospolitej ma podobne refleksje

Najszczęśliwszy człowiek w Polsce

Dzisiaj rano przyszła do mnie moja latorośl, która słynie z zamiłowania do  dinozaurów i kręcenia filmów. Syn oświadczył, że ma genialny pomysł na scenariusz. Z reguły jego filmowe realizacje kończą się fazie planów, niewiele wychodzi z fazy scenariusza, a gdy dochodzi do realizacji projektu i tak ma on niewiele wspólnego z pierwotną ideą. Przewodnią ideą twórczą mego syna jest sponton, ale postanowiłem jak zwykle wysłuchać nowej filmowej propozycji. 
- O czym będzie to dzieło? - spytałem
- O krwiożerczych kaczkach mutantach atakujących z zaskoczenia wszystko co popadnie. - zaczął swój wywód opisując kolejne szczegóły akcji. 
- O! To nawet wiem komu można sprzedać ten pomysł – powiedziałem. – Donald Tusk z pewnością z wielką chęcią zostanie producentem filmu o krwiożerczych kaczkach mutantach. 
- A kto to Donald Tusk? - opowiedział syn.

Wtedy zdałem sobie sprawę, że stoi przed mną najszczęśliwszy człowiek w Polsce, który nie wie kto to Tusk. Ile dałbym, aby także tego nie wiedzieć? Choć w moim przypadku amnezyjna lista jest znacznie dłuższa. Ale co tam amnezja wobec politycznej tabula rasy?
Uczmy się jednak od dzieci: zapomnijmy o niektórych z nich. Niczego to nie zmieni, a będzie nam wtedy po prostu lepiej. 

Wielki Wajchowy

Stanęła mi dziś przed oczami scena z „Misa” w której w kawiarnianej szatni dwóch szatniarzy próbowało wcisnąć głównemu bohaterowi jakiś płaszcz. On protestował, ale oni swoje wmawiając mu, że to nie chodzi, że to nie jego i że ten jego zaginął. Niech bierze co mu dają i spada. Gdy Ochódzki zaczął protestować jeszcze bardziej jeden z szatniarzy powiedział, że on jest tu kierownikiem tej szatni czyli instytucją odwoławczą dla wszelkich roszczeń i „co pan nam zrobi”? 

Jak o żywo cała scena przypomina mi wybory w Polsce. Wiadomo, że ustawka. To tak jakby przed ważnym piłkarskim meczem ktoś poprzetrącał jednej z drużyn nogi w szatni, więc tylko trzech jej graczy było zdolnych do wejścia na boisko. Mecz może być prowadzony przez arbitra najbardziej uczciwie z zachowaniem wszelkich piłkarskich reguł. Ale i tak wiadomo kto wygra. Wiadomo, że szatniarze z PKW łamią prawo celowo na czyjeś polecenie i przy pełnym zapewnieniu bezkarności. „I co pan im zrobi?” Nic. Tak ma być i już. Widocznie już nawet demokratyczna fasada przestaje być ważna wobec nadchodzących rychło wydarzeń. Być może to ostatni akt fasadowej władzy, której głównym zadaniem jest wymyślanie pretekstów dla których będzie można jeszcze bardziej zadłużyć obywateli generując dług publiczny. Każdy pretekst jest dobry. 
Tym czasem jakiś Wielki Wajchowy wydał rozkaz zmiany kierunku, który nie koniecznie musi się podobać wszelkim figurantom. Teraz po zadłużeniu będziemy bankrutować, ale broń Boże nie dewaluować, bo wtedy dług okazałby się także mniejszy. Ale to także okres przejściowy. Nowi właściciele nie mają już najwyraźniej zamiaru wysługiwać się drogim, demokratycznym systemem namiestników. Wolą profesjonalnych oddanych nadzorców i managerów ślepo wykonujących polecenia. 
Bo co się dzieje po bankructwie kraju? Pojawia się jakaś masa upadłościowa, którą wierzyciele za pośrednictwem wynajętego do tego celu syndyka usiłują sprzedać. Czasami nawet syndyk przekonuje wierzyciel do tego, że opłaca się bardziej kontynuować produkcję, niż wyprzedać nieruchomości i maszyny. Ale co tam syndyk. Nowy właściciele wiedzą najlepiej. 

Być może działania PKW to próba dopasowania się do nowego trendu i pokazania Wajchowym, że w roli nadzorców i syndyków Nasi Umiłowani Przywódcy także potrafią sprawdzić się doskonale? Naiwniacy. Tylko idiota przecież nie czyni syndykiem kogoś, kto dany zakład doprowadził do ruiny. A o Wielkich wWajchowych można powiedzieć wszystko tylko nie to, że są idiotami. 
Tym czasem wajcha została już przełożona. Pociąg i tak pojedzie w jedynie słuszną stronę. A to jakiego wybierzemy maszynistę nie ma w tej kwestii żadnego znaczenia. Był czas, że można było zatrzymać pędzący skład przed rozjazdem. Wtedy maszyniści mieli jeszcze ewentualnie coś do powiedzenia. Ale pociąg zatrzymać jest trudno. Po przejechaniu odpowiedniego dystansu jest to wręcz niemożliwe. W tej chwili całej obsłudze pociągu nie pozostaje nic innego jak tylko wesoło się uśmiechać i podawać pasażerom drinki. Na pytania gdzie właściwie jedziemy i dlaczego tak szybko konduktor z maszynistą mogą jedynie rozłożyć ręce, coś pobełkotać i zaproponować dolewkę. 

p.s.
Dlaczego załoga naszego pociągu widno nic nie wie? Znalazłem nie tak dawno temu w Internecie interesującą myśl:
„Są dwie zasady osiągnięcia sukcesu:
1. Nigdy nie mów wszystkiego co wiesz.”

Dlatego być może żadnemu, nawet najbardziej zaufanemu maszyniście Wielki Wajchowy nie powie dokąd zmierza prowadzony przez niego pociąg?

sobota, 24 września 2011

Małe apokalipsy

Wczoraj znękany, umęczony człowiek postanowił dokonać swego żywota przed Kancelarią Premiera polewając się benzyną i podpalając. Od razu przychodzi mi do głowy skojarzenie z „Małą Apokalipsą” Konwickiego i to wcale nie z powodu wyboru metody samobójstwa, czy spektakularnego miejsca. Taka śmierć ma sens tylko wtedy - jak głosi gdzieś między wierszami Konwicki - gdy pokaże ją telewizja, gdy napiszą o niej w prasie. W tym przypadku napisali, pokazali i... podobnie jak w książce, na nikim nie zrobiło to specjalnego wrażenia. Co najwyżej piarowcy Platformy obmyślają chytry plan stworzenia kilku „medialnych faktów” czyli zwykły kłamstw o tym, jakoby dysponowali nagraniem, w którym to Jarosław Kaczyński osobiście wysyła nieszczęśnika pod Kancelarię Premiera.
Ów niedoszły samobójca pozostawił listy, w których wyjaśnia ekonomiczne przyczyny swego desperackiego czynu. Nikt nie wspomina, że ostatnie nagłośnione przez media, choć nie tak spektakularne samobójstwo było podyktowane – według oficjalnej wersji – tymi samymi pobudkami. Mam na myśli śmierć Andrzeja Leppera. Tym dwóm panom, jednemu przed spektakularność, drugiemu przez dawną społeczną pozycję udało się przebić przez medialny kordon milczenia wokół pewnego cichego dramatu przetaczającego się przez nasz kraj. Chodzi mi o plagę samobójstw i przemilczaną ich ekonomiczną przyczynę. Prosty rzut oka na statystyki pokazuje wzrost liczby samobójstw. Inne dane mówią wyraźnie o niewypłacalności kilku milinów naszych rodaków. Zatem o korelację między tymi czynnikami nie trudno. Nie trzeba więc zbiorowych egzekucji, eksterminacji czy komór gazowych, aby spustoszyć ludność kraju w sposób niebudzący najmniejszych podejrzeń. Wystarczy ludziom pożyczyć pieniądze, lub w jakiś inny perfidny i grabieżczy sposób pozbawić ich dochodu, aby sami targnęli się na swoje życie. Pętla globalnej lichy zaciska się coraz bardziej eksplorując wszystkie możliwe formy dochodu. Moralne względy tego procederu ma w dalekim poważaniu. Tak jest od tysiącleci, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Ale być może tak jak podpalenie się Ryszarda Siwca na Stadionie Dziesięciolecia w czasie dożynek w 1968 stało się preludium do erozji pierwszej komuny, tak samo być może i ten samobójczy zamach jest zwiastunem nadchodzącej zmiany? Ryszard Siwiec w swym pożegnalnym przesłaniu napisał:
„Ludzie, w których może jeszcze tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!”
Słowa wciąż żywe i być może jeszcze przez chwilę aktualne.


Roger Waters - Amused To Death - Watching TV

czwartek, 22 września 2011

Mutacje

Wiara, nadzieja i miłość to nie tylko fundamenty chrześcijańskiej wiary. Można zaryzykować stwierdzenie, że to trzy filary na których opiera się nasza chrześcijańska cywilizacja którą możemy rozumieć za F. Koniecznym jako metodę organizacji życia zbiorowego. Na wierze, nadziei i miłości, a nie na instytucjach i prawnych stosunkach opierają się przecież ludzkie relacje i sposób pojmowania świata. Nasza cywilizacja przezywa w tej chwili kryzys. Z jednej strony socjalistyczna demagogia przerodzona w nie dający się utrzymać poziom zadłużenia doprowadzi niedługo do krachu gospodarczego, z drugiej strony demograficzną przestrzeń wykorzysta Islam, który ma gdzieś nasze cywilizacyjne podstawy. Poza tym jak wszystko w ostatnich dekadach pojęcie wiary nadziei i miłości ulegają stopniowemu czy też całkowitemu wypaczeniu.

 

Wiara

Czy wierzysz? Pytanie to w dzisiejszych czasach spętania polityczną poprawnością staje się nie tylko nie zręczne, ale wręcz kłopotliwe. Jednak nawet jeśli nie wierzymy w Boga, to z pewnością wierzymy w to, że nasze pieniądze mają jakąś wartość. Cały przecież współczesny system pieniądza opiera się tylko i wyłącznie na wierze, że nasze pieniądze są coś warte. Poza wiarą nie mamy nic. Czy zatem światowy kryzys finansowy jest kryzysem wiary? Oczywiście! Znaczna część finansjery przestała wierzyć w to, że posiadane przez nich elektroniczne impulsy są czymś ponad to, czym są rzeczywiście – zapisanymi na twardych dyskach systemu bankowego zerami. Ten kryzys wiary podsycany przez produkcje nowych zer i impulsów spowodował, że fala niewiary w pieniądz zaczyna zataczać coraz szersze kręgi. Wysokie ceny złota, a nawet bawełny na światowych rynkach to dowód ucieczki przed czymś co wirtualne w to co realne. Gdy fala niewiary w pieniądz podsycana kolejnym transzami Dolarów i Euro produkowanymi przez banki centralne dotrze do przeciętnego mieszkańca USA czy Europy okaże się być może, że znów naprawdę zamożni to ci, którzy posiadają nawet znikome środki produkcji zapieniające im przeżycie.

 

Nadzieja

Już dawno ludzie zdali sobie sprawę, że życie „na tym łez padole” jest dalekie od ideału. Dlatego filarem chrześcijaństwa jest nadzieja na zmartwychwstanie i życie wieczne. Ziemia to czas swoistej próby. Od ponad stu lat panuje pogląd, że raj można zbudować tu na ziemi. Do poglądu tego przekonują zarówno lewicowi ideologowie, ale i lepsze niż wcześniej warunki życia. Tym czasem pogląd ten jest z zasady fałszywy, gdyż tak samo szczęście jak i cierpienie definiują nasze człowieczeństwo. Jednym z przejawów tej nowej wypaczonej nadziei jest fakt wyparcia zjawiska śmierci z życia publicznego. Starość, śmierć i cierpienie to we współczesnym świecie tematy tabu. Za bardzo oddalają nas od utopijnej wizji raju na ziemi. Jak w „Nowym wspaniałym świecie” ludzie mają być szczęśliwi, ale po przeżyciu przeznaczonego dla nich czasu mają odejść. Tak więc jak przystało na cywilizacyjną mutację, nadzieja także zmienia się w ludzkiej świadomości w potwora nieodpowiadającego swej istocie.

 

Miłość

Czym jest miłość? Dobrem ofiarowywanym drugiemu człowiekowi? W przypadku tego pojęcia mamy chyba do czynienia z największa deformacją. Czucie dobra i empatii zostaje zredukowane przez kulturę masową wyłącznie do zwierzęcych instynktów lub pożądania. We współczesnym świecie staje się coraz mniej miejsca na empatię, gdyż stworzyliśmy instytucje odpowiedzialne za pomoc bliźnim, co uwalnia nas ze świadczenia dobra.

 

Poprzez mutacje po woli zapominamy czym jest w istocie jest człowieczeństwo. Rogaci zacierają kopyta wesoło kręcąc ogonami. 

Klucz dzikich kaczek

Wczoraj wieczorem przez otwarte okno w kuchni zaczęły dobiegać mnie jakieś dziwne dźwięki. Poprosiłem dzieci aby na chwilę zaprzestały hałaśliwej zabawy, przez co dźwięk stał się jeszcze lepiej słyszalny. 
- To dzikie kaczki odlatują! - krzyknąłem i już po chwili cała nasza familia stała na pogrążonym w ciemnościach podwórzu nasłuchując wzajemnych ptasich nawoływań. 
Ptaki wrzeszczały oddalając się coraz bardziej.
- Co one tak właściwie mówią? - zapytał starszy syn.
- Jak to co? - odparłem i zacząłem improwizować.– Kazik jesteś z lewej? Jestem! Heniek jesteś z prawej? Jestem! Władek, a ty gdzie? No na miejscy drugi z lewej. Przesuń się trochę w prawo bo psujesz szyk!
- Jaki szyk? - zapytał młodszy
Potem jeszcze przez kilka minut symulowaliśmy w ludzkim języku rozmowy przelatujących kaczek. Następnie musiałem zacząć opowieść o zasadach latania w kluczu. Najpierw leci szef stada, najsilniejszy z ptaków. Za nim wykorzystując zawirowania powietrza na kocach skrzydeł lecą dwa kolejne po obu jego stronach. Wykorzystują on w ten sposób część jego siły nośnej. Za nimi podążają następne, które mają jeszcze łatwiej, więc dlatego na końcu lecą z reguły ptaki słabsze. Podobno ptaki na przedzie zmieniają się aby odpocząć. Co ciekawe, linie lotnicze rozważały kiedyś pomysł lotów w kluczach na długich trasach. Zużycie paliwa w maszynach leczących z tyłu było podobno sporo mniejsze. Pomysł upadł jednak z nieznanych mi przyczyn. Pewnie pokłócili się o to, kto i na jakich warunkach ma lecieć z tyłu.

Nadeszła więc jesień. Cóż począć.

czwartek, 15 września 2011

Platforma Oligoceńska

Od dawna wiedziałem, że lanie wody to ich specjalność. Ale żeby w sposób przemysłowy?

Jest to oficjalna woda wyborcza PO!  Jak widać idziemy z postępem. Już nie kiełbasa, ani piwo, czy inna gorzała!

Jak wiemy Jezus potrafił zmienić wodę w wino. Czy zatem inny cudotwórca potrafi zmienić wodę w spirytus? Inne cuda mu nie wyszły więc co do tego także szczerze wątpię. Gdy obejrzałem dokładnie ten "rarytas" politycznego marketingu i poczytałem na jego etykiecie coś co można nazwać programem, od razu przyszedł mi do głowy Onufry Zagłoba. Jak wszyscy wiemy radził on na poprawę rozumu jeść siemie lniane, bo zawiera ono dużo leju, który musi trafić do głowy przy pomocy dużych ilości wina. Czy zatem program PO trafi do głowy od wypicia wody? Szczerze wątpię. Zatem pewne jest, że od czytania bzdur na etykiecie, nikomu rozumu nie przybędzie.

Będąc w platformianym szoku, napisałem haiku. Oto ono:

Markieting wirusowy

Woda sodowa
idzie ludziom do głowy
a etykieta?

Demokracja Kalego

Sytuacja zaczyna coraz bardziej przypominać kabaret, serial Alternatywy 4, albo stare, sprawdzone radzieckie wzorce. Kołacze mi się po głowie rozmowa ciecia Anioła z towarzyszem Winnickim, w której ten pierwszy wpadł chyba na pomysł wyboru rady lokatorów. Na to ten drugi powiedział, że jest za wolnymi wyborami, „o ile są one zgodne z naszymi oczekiwaniami”. Nie pamiętam dokładnie, kto do kogo, ani w jakich okolicznościach wypowiedział te słowa. Gdy oglądałem ten serial jako pachole po prostu nie rozumiałem tych słów i być może dlatego utkwiły mi one w pamięci.
Scenariusz filmu zdaje się sprawdzać. Oto po skandalu z rejestracją komitetów, całą pudrowaną przez media zadymą grożącą unieważnieniem wyborów, okazuje się, że nie mamy być może do czynienia z głupotą, niekompetencją czy zaniedbaniami. Oto pan prezydent odznaczył czołowych funkcjonariuszy Państwowej Komisji Wyborczej wysokimi odznaczeniami państwowymi. Dał im w ten sposób najprawdopodobniej do zrozumienia, że wszystko idzie dobrze, że są po słusznej stronie, robią dobrą robotę i włos z głowy im nie spadnie. To także czytelny sygnał dla wszystkich kwestionujących legalność poczynań PKW, że wszystko jest O.K. i pocałujcie nas w wasze ulubione miejsce.
W tej sytuacji obawy niektórych polityków o możliwość dokonania się „cudu nad urną”, wydaja się dość uzasadniane. Jeśli ktoś dokona jakiegoś niegodziwego czynu potencjalnie może to uczynić po raz kolejny zwłaszcza w stworzonym przez kogoś poczuci bezkarności. Aby tak nie było, ludzie wymyślili system wymiaru sprawiedliwości i towarzyszący mu proces resocjalizacji. Jak widać wcześniej czy później odpowiedzialne za to służby będą miały pełne ręce roboty.

Nie chodzi przecież, czy mecz będzie wygrany czy nie, czy przeciwnik fauluje. Chodzi o to, że sędziowie muszą stosować się do przepisów takich samych dla wszystkich. Inaczej cała gra nie ma sensu. Co w takiej sytuacji mogą zrobić kibice? Po prostu przestaną przychodzić na mecze. 

środa, 14 września 2011

Operacja się udała, ale pacjent nie wytrzymał

Jeszcze do niedawna nasze członkostwo w strukturach europejskich było dogmatem z którym nawet nie wypadało na salonach dyskutować. Przeciwnicy integracji lub ci, którzy już po nie j stali na swoim zostali wykluczeni z życia politycznego i przeniesieni na jego margines. Co do przyjęcia przez nasz nieszczęsny kraj waluty Euro, co bardziej zapobiegliwi figuranci także usiłowali wpisać się w jedynie słuszny nurt proeuropejskiej propagandy, ale już bez takiego entuzjazmu. Tym czasem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że pomimo braku na salonach akceptacji dla rzeczywistości, ta sprawiła wszystkim figiel. Bo kto mógł przypuszczać, że cała integracja, a przede wszystkim wspólna waluta wiszą na włosku i w każdej chwili mogą runąć zmieniając się co najwyżej w jawną już hegemonię silniejszych nad słabszymi. Bo gdy braknie dóbr nadchodzi czas podziałów, a ich praprzyczyną zawsze jest lewacka demagogia i próba wcielenia jej w życie przez oddanych sprawie idiotów.

Zamiennym jest, że jeszcze niżsi rangą lub miej spostrzegawczy figuranci pieją pełne zachwytu pieśni na temat jednej Europy niczym jeszcze kręcąca się zacięta płyta winylowa, ale ci bardziej rozważni już zamilkli, na naszych oczach salon zaczyna wycofywać się z prounijnej retoryki i rozpaczliwie szuka nowego suwerena i nowej dialektyki pod którą można by było się podpiąć w opowiadaniu frazesów ciemnym tubylcom. Najgorsze, że nie ma pomysłu na nowy repertuar, więc zapanowało dziwne milczenie.
Operacja się udała ale pacjent nie wytrzymał – powtarzają sobie w kuluarach nasi do niedawna euroentuzjaści. Jedyny sposób to w tej chwili stanąć na burcie tego tonącego okrętu zwanego Unią i choć przez chwilę popieprzyć patetyczne kawałki o konieczności ratowania Europy, bo nie wszystko jeszcze stracone. Tymczasem stara, doświadczona załoga statku już dawno zajęła ratownicze szalupy, pozostawiając frajerów z prowincjonalnego kraju na lodzie, to znaczy na wystającym jeszcze ponad powierzchnię fragmencie łajby. Dowodów na to nie należy szukać specjalnie daleko. Widać wyraźnie, że kraje „poważne” nie przejmują się w ogóle Unią, oprowadzą własną politykę i mają gdzieś integrację na której ich kraje nie mogą skorzystać choćby w formie rynków utrzymania zbytu. My tymczasem snujemy rozważania na temat konieczności powołania europejskiej armii, które przypominają dysputy o ilości aniołów mogących zmieścić się na łebku do szpilki.

Sytuacja europejska przekłada się na krajową. Wcześniej opowiadano dyrdymały o unijnych cudach na kiju, a teraz na trzy tygodnie przed terminie wyborów nagle wszyscy zamilkli i poza ogólnymi, ocierającymi się wręcz o intelektualny debilizm frazesami nie słychać żadnych rozsądnych programowych głosów. Po co coś zmieniać, gdy wszystko jest idealnie?

Wniosek:
Jako naród trwale podbity, z przetrąconym karkiem nie wyobrażamy sobie funkcjonowania bez jakiegoś suwerena, albo jesteśmy „jak lawa”. W drugim przypadku powstaje w tej chwili poważna światopoglądowa dziura, której nie jest w stanie swoją frazeologią zająć żaden z oficjalnych, parlamentarnych nurtów politycznych. Naturalną konsekwencją jest zatem wyłonienie się nowej filozofowi patrzenia na nasz kraj, nasze sprawy publiczne, który to nowy model zastąpiłby skutecznie zmurszały już model okrągłego stołu. Nie dziwą zatem odbywające się w naszym kraju polityczne manewry odciągające naszą świadomość od naprawdę istotnych spraw (patrz emaile z nikąd posłanki Kępy), czy cuda nad urną za nim została ona jeszcze postawiona. Mam tu na myśli zachowania PKW, w świadomości której nie mieści się pewnie fakt, że istnieją kraj, w których wyborca sam może do listy kandydatów dopisać własnego.


Muszę przyznać, że jako zadeklarowany republikanin i konserwatysta z samą UE mam pewien problem. Gdyby europejską współpracę pozostawić tak, jak wymyślili ją jej ojcowie założyciele, ograniczając ją wyłącznie do gospodarki, Europa byłaby w miejsce zadłużonego po uszy zaścianka być może najpotężniejszą siłą na świecie, emanująca swą kulturą na wszystkie inne kontynenty. Jednakże demontaż zaczął się od kultury i pozbawienia jej chrześcijańskich korzeni skazując ten neokulturowy, lewacki twór na uschnięcie. Potem doszła jeszcze przeregulowana wewnątrz kolonialna polityka umocniona traktami uprawomocniającymi naszą rolę wasala.

Co zatem począć?
Odrzucić nadbudowę i zacząć szukać nowych inaczej myślących elit nie nauczonych ograbiana swych obywateli z owoców ich pracy. 

wtorek, 13 września 2011

Już dłużej nie dało się ukryć

TV po raz pierwszy zauważyła, że jest problem w wyborami. Zaprosili nawet Łażącego Łazarza, który wypadł całkiem nieźle. Byłoby całkiem super, gdyby nie "tleniona celebrytka". Pamiętam jak jeszcze kilka lat temu czyniła spustoszenie w jednym z resortów. Ale wtedy nie była jeszcze "tlenioną celebrytką" po cud diecie. 
Ciekawe co będzie dalej?

Faktem jest, że ostatnio stałem się monotematyczny.

niedziela, 11 września 2011

Freedom


Dokładnie 10 lat temu samoloty uderzyły w wieże WTC. Pamiętam ten dzień doskonale, bo tego właśnie dnia miał przyjść na świat mój syn. Wytrzymał jednak u mojej połowicy jeszcze brzuszku i przyszedł na świat cztery dni później, gdy już emocje na świecie nieco opadły. Siedzieliśmy tego dnia w domu. Nagle przyszła babcia mojej żony i powiedziała, że w Ameryce jest jakaś wojna, bo samoloty spadają. Włączyliśmy telewizor i ujrzeliśmy, płonące budynki. Chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do mojego nowojorskiego przyjaciela, który był od jakiegoś czasu znów przebywał w Polsce. Siedział akurat w restauracji. Opowiedziałem mu co się dzieje.
- To bardzo ciekawe co opowiadasz. Ale czy mógłbyś zadzwonić potem? - powiedział.
Potem tłumaczył, że wziął to wszystko za jakiś głupi kawał lub scenariusz równie głupowatego filmu.
Media wbiły nam do głowy, że stało się coś istotnego. Mimo, że codziennie giną na świecie tysiące ludzi, to było wydarzenie istotne, bo stworzyło pretekst do ograniczenie wolności obywatelskich nie tylko w USA, ale i na całym zachodzie. Poza tym, zwykle jest tak, że tego typu „atak na Amerykę” staje się zwiastunem rychłego zaangażowania USA w jakiś militarny konflikt. Stało się tak przed I i II Światową Wojną, więc dlaczego miało nie stać się i w tym przypadku? Co prawda wybuchła wojna w Afganistanie w której – jak twierdzą złośliwi – chodziło bardziej o przejęcie kontroli nad produkcją heroiny, niż walkę z terrorystami, ale to inna historia. W tym przypadku agresor był „wirtualny”, nieuchwytny, więc rozpętano walkę z amerykańskim społeczeństwem karmiąc je strachem i propagandą.
Na drugi dzień, gdy spotkałem mojego amerykańskiego przyjaciela stwierdził, że świat już nie będzie taki sam. Miał rację. Widać to doskonale z perspektywy ostatnich dziesięciu lat. Przez ten czas wszelkim wolnościowcom udało się wybić z ręki argument o potrzebie obywatelskiej wolności zmieniając zachodnie demokracje w jeszcze większym stopniu w pewną formę miękkich dyktatur, w których system może z człowiekiem zrobić więcej niż wczesnej.
Pamiętam także koncert zorganizowany ku czci ofiar. Pamiętam występ Paula McCartneya, który jak na geniusza przystało, wykonał napisany na kolanie doskonały numer. Genialność tego utworu polega także na jego ponadczasowości i dwuznaczności. Teraz nastąpił czas na „walkę do prawa życia w wolności”. Wolności tej którą nam odebrano po 11 września. 

sobota, 10 września 2011

Skąd się biorą posty?

Są na nie dwa przepisy. Pierwszy polega na tym, że zaczynam pisać nie wiedząc o czym i pozwalam swoim palcom i podświadomości przejąć nade mną kontrolę. Ta metoda, dająca co prawda dużo frajdy nie sprawdza się w małych lapidarnych formach. Jest też drugie rozwiązanie. Przychodzi mi do głowy myśl w najmniej spodziewanym momencie. Ta myśli jest lub obserwacja ją poprzedzająca stanowi już wszystko czego trzeba. Wystarczy tylko ubrać to w słowa i już.
Tak właśnie nastąpiło dzisiaj. Gdy wieczorem pojechałem do sklepu, tuż przy kasie na wiszącym telewizorze wyświetlany był jakiś serwis informacyjny przypominający komiks. Jak widać kto,  wpadł na pomysł aby wykorzystać czas ich oczekiwania na podliczenie zakupów i jeszcze przy tej okazji narobić konsumentom nieco do ich łepetyn. Gdy przypadkowo spojrzałem na ekran, ujrzałem na nim profil podstarzałej, siwowłosej kobiety o garbatym nosie, zachowującej jeszcze ślady dawnej urody. Ta kobiecina na, której twarzy wymalowane było, że z niejednego pieca chleb jadła zastąpiła niedawno pewnego równie „szlachetnie urodzonego” miłośnika szybkich numerków na stanowisku szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Pod jej zdjęciem widniał napis: „MFW uznał nowe władze Libii”. I wtedy przyszła mi do głowy owa kluczowa myśl: a czym jest MFW, że ma prawo UZNAWAĆ lub NIEUZNAWAĆ rządów danych krajów? Są dwa rozwiązania: albo piszący niusa „Jozin z Bazin” nie wiedział co pisze (co u dziennikarzy nie jest niczym wyjątkowym), albo MFW jest organizacją, której podstawą działania jest prawo międzynarodowe i według niego, ów fundusz traktowany jest jak niepodległe państwo. Ponieważ jestem lakiem w tej kwestii, postanowiłem ją nieco zgłębić. Sprawdzam, czytam, przeglądam. Okazuje się, że MFW jako organizacja międzynarodowa jest podmiotem prawa międzynarodowego obok klasycznych organizacji czyli państw, Stolicy Apostolskiej i Zakonu Maltańskiego. Okazuje się, że są osoby także osoby fizyczne podlegające prawu międzynarodowemu. Kim są te osoby będące jednocześnie podmiotami prawa równymi niepodległym państwom? Ale przy okazji dowiedziałem się ile istnieje tego typu "wirtualnych państw", które co prawda nie mają ani jednego obywatela, ale za to czerpią pełnymi garściami ze „składek”, czyli haraczy płacących przez realne państwa i ich realnych obywateli. 
MFW wydaje się tu i tak wyjątkiem. Jasne jest, że ta organizacja globalnej lichwy będąca jednym z kanałów produkcji fałszywych pieniędzy. Ale co innego jeszcze niesie ta lapidarna informacja. Wszystko wskazuje na to, że globalnej lichwie udało się zdobyć kolejny niewyeksploatowany jeszcze przyczółek, aby zarzucić go swoją pomocą i w rezultacie doprowadzić do niewolniczego upadku. A co? Biznes is biznes. Ale przecież po to są krowy, aby je doić.

Ad vocem

Nie mogę jakoś przestać myśleć o wiszącym na włosie skandalu z PKW. 
Prawda nie uznaje kompromisów. Wystarczy popełnić jakiś błąd w twierdzeniu aby przestało być ono prawdziwe. Podobnie jest z demokracją. Wystarczy aby ten najbardziej obłudny ze wszystkich systemów przy wyborze nowych władz popełnił choćby jeden głupi błąd, a potem przez całą kadencję podnosić się będą głosy o niedemokratyczności wyborów. 
Te PRLowskie przecież także były demokratyczne i nikomu nie przeszkadzało, że uczestniczy w niej w zasadzie jedna partia, która co prawda dopuszczała do Sejmu także i satelitarne stronnictwa i nawet od czasu do czasu bezpartyjnych, ale to tylko po to, aby wysłuchawszy ich głosu była jeszcze bardziej przekonana o swojej nieomylności. Nasze czasy nie różną się zbytnio o tamtych nie tak odległych. Poza jedną dominującą partą mamy w parlamencie jeszcze trzy pozostałe. Dwie z nich wcieliły się w rolę posłusznych stronnictw satelickich, zaś trzecia to formacja "awanturnicza", przewidziana zatem do likwidacji. Ona także jest jednak potrzebna, bo zawsze TVN może pokazać, że jesteśmy demokratyczni i że motłoch też ma swoją reprezentując. Poza tym gdy realna władza ustawodawcza znajduje się w rękach niedemokratycznej Komisji Europejskiej, bez PiSu wszyscy pozostali politycy zanudziliby się na śmierć. Olejniczak zostałby już pewnie dawno z nudów zawodowym striptizerem, a taki Niesiołowski musiałby z tych samych nudów, dając upust swemu temperamentowi zapisać się do Amwaya. Pewnie do tej pory zostałby już jakimś diamentem! Zresztą ostatni spot wyborczy PSL i taniec w niej Pani Minister Fedak wskazuje na to, że jednak coś jest na rzeczy. Przedwojenny film: "Pani Minister Tańczy" jak widać to wcale nie głupawa komedia, ale proroctwo! Akcja filmu, podobnie jak spotu dzieje się w fikcyjnym państwie, a  patrząc na współczesną Panią Minister można nawet dojść do wniosku, że obsada roli tańczącej Pani Minister, po przeszło siedemdziesięciu latach, nie uległa zmianie. A tak przynajmniej mają z kim walczyć, media ośmieszać i interes się kręci. Wszystkie one wierzą w ideały socjalizmu więc w zasadzie nic się nie zmieniło. Nawet wyniki losowania numerów list przebiegły dziwnie prawidłowo. Plakaty kandydatów także wyglądają podobnie. Tak samo brak na nich elementarnych zarysów programów, loga partii są zminimalizowane. Tylko wystylizowane gęby patrzą na nas usiłując być może zahipnotyzować niczym Kaszpirowski. Może to doprowadzić do drogowej katastrofy. Nie wiadomo jednak co jest większą katastrofą: drogowa kraksa, czy kolejne stracone cztery lata dla tego kraju?
Ktoś kiedyś powiedział, że polityka - zwłaszcza ta zmutowana - to szambo. Na wierzchu pływają tylko najtwardsze, nierozpuszczalne byłe fragmenty posiłków. Miał rację. Tylko, że jest jeszcze gorzej. Wszystko wskazuje na to, że te same przetrawione dawne obiady będą pływać tam nadal. Ale to też do czasu. Szamba mają do siebie to, że czasem się przepełniają.

czwartek, 8 września 2011

Drużyna pierścienia

Z informacji podanej przez Łażącego Łazarza wynika, że Sąd Najwyższy w przesłanym uzasadnieniu wyroku uznał działania PKW za niekonstytucyjne. Nie trzeba zatem być Sherlockiem Holmesem aby wydedukować, że po takim uzasadnieniu kwestia legalności wyborów wisi na włosku. Czeka nas zatem być może wyznaczenie kolejnego terminu wyborów oraz wielki międzynarodowy skandal. Nie pierwszy i nie ostatni. Być może to kropla, która przepełnia czarę? 
Chciałbym widzieć w tym renesans republikańskich wartości, według których nawet mniejszość może walczyć o uznanie swych praw przed hegemonią systemu.
Jak widać mały hobbit w towarzystwie kilku przyjaciół jest jednak w stanie wbrew wszystkiemu wygrać wojnę z armią Saurona. Wtedy być może odzyskamy kontrolę nad naszym krajem? Oby tylko drużyna pierścienia nie uległa pokusie i oby starczyło jej odwagi i siły na zniszczenie samego pierścienia w Górze Przeznaczenia. W końcu Gullumów gotowych ze swoim „skarbem” mamy na pęczki.
Ciekawe co zrobią w tej chwili cybernetyczni spece? Medialne milczenie o całej sprawie będzie musiało być w końcu przerwane. A wszystko w sytuacji, gdy napełniany jest właśnie gazem przez Rosjan rurociąg na dnie Bałtyku i gdy nasi „unijni protektorzy” mają na głowie znacznie poważniejsze problemy. Z centrali mogą więc długo nie przychodzić wytyczne, co począć z tym problemem. 

środa, 7 września 2011

Krawat - 10 Euro, słuchaweczki - 5 Euro, widok głupiej miny Donia - bezcenny

Długo szukałem tego materiału.

Sprawa Nowego Ekranu

Tak pokrótce:
  1. PKW odmawia rejestracji komitetu wyborczego Nowego Ekranu.
  2. Nowy Ekran zaskarża decyzję PKW do Sadu Najwyższego.
  3. Sąd Najwyższy wydaje wyrok na korzyść Nowego Ekranu.
  4. PKW musi zarejestrować komitet i wyznacza mu dodatkowy przedłużony termin na zebranie podpisów pod listami poparcia.
  5. Nowy Ekran składa doniesienie do Prokuratora Generalnego oskarżając PKW o przekroczenie uprawnień, gdyż wyznaczyć taki termin może tylko Prezydent. Więcej tu.
 Prawny i kompetencyjny węzeł gordyjski. Teoretycznie należałoby unieważnić termin wyborów i rozpisać nowe. Jeśli nawet wszystko uda się jakiś sposobem „załatwić”, nad nowym parlamentem będzie i wybranym przezeń rządem ciągle będzie wisiało widmo nielegalności i niedemokratycznego wyboru. Sprawa jest poważna bo dotyka istoty demokracji i społecznej podmiotowości. Ogłoszenie nowych wyborów związałoby się z kilkumiesięcznym okresem braku rządu rządzącego bez demokratycznej legitymacji po zakończeniu kadencji.

Do instytucjonalnej niekompetencji zdążyliśmy się już przyzwyczaić i to, że ktoś podejmuje działania nie tylko sprzeczne z prawem i zdrowym rozsądkiem jakoś mnie specjalnie nie dziwi. Nie pierwszy i nie ostatni raz. I nie chodzi nawet wcale o pękająca demokratyczną fasadę lecz o to, że pod spodem powstają nowe ruchy społeczne. Czy inspirowane przez kogoś czy nie to zupełnie inna sprawa. W całym zamieszaniu dziwi mnie co innego: totalne medialne milczenie odnośnie tej sprawy, odsłania lepiej jak cokolwiek innego służalczą ich rolę względem systemu. Z drugiej strony, co media miałyby pokazać? Totalny bałagan i niekonstytucyjność działań najwyższych organów państwa? Toć to nie przystoi. Okazałoby się, że gęby pełne frazesów o demokracji i zielnej wyspie, to mydlana bańka.

Cała sprawa napawa jednak pewna nadzieją. Nie jesteśmy jednak - jak sądzą niektórzy – stadem biernych baranów. Pastuchy nie potrafią nawet w należyty sposób prowadzić nas do przygotowanych już dawno kojców. Widać wyraźnie, że wszystko się sypie.

A być może pękająca fasada nie jest już nikomu potrzebna? Być może właśnie o to chodzi, aby wprowadzić zamordyzm posługując się prawnym i logicznym patem? Sam już nie wiem.

poniedziałek, 5 września 2011

Słaby punkt

Gospodarka (ta prawdziwa) jest jak wartki górski strumień. Jeśli nawet jakieś zawalone drzewo lub toczący się głaz zatrzymają na chwilę jego nurt, woda wzbierze i ominie te przeszkodę wytyczając sobie inną trasę. Nie sposób tego procesu zatrzymać. Bez względu ile regulacji bądź fałszywych pieniędzy będzie próbowało zatrzymać naturalny bieg rzeczy i tak ludzie znajdą sposoby na obejście tych przeszkód.
Kilka dni temu wprowadzono zakaz produkcji żarówek sześćdziesięciowatowych. Rok wcześniej uczyniono to samo ze stuwatowymi. I co? I nic. Dowiedziałem się dzisiaj, że i na to jest sposób, a nawet dwa. Ponieważ zakaz dotyczy setek, producenci rozpoczęli więc produkcje żarówek 99W. Inni producenci zaprzestali produkcji żarówek, a rozpoczęli produkcję… grzejników lub źródeł ciepła. Przecież powszechnie wiadomo, że tradycyjna żarówka emituje więcej ciepła niż światła, więc w czym problem?

Kluczowe pytanie: po co stosować tego typu prawne meandry, aby dostarczyć na rynek tani i potrzebny produkt? Dalej pozostanie bez odpowiedzi.

Potrzebna nam jest rewolucja świadomościowa i pozwolenie, aby ludzie znowu zaczęli odpowiadać sami za siebie. Jednak aby tak się stało trzeba zgody na to, że świat nie jest idealny i nigdy taki nie będzie, oraz na to, że budowa ziemskiego raju to socjalistyczne mrzonki. Jeśli jednak pozwolimy i na to, okaże się, że ten świat cierpień i szczęśliwości nie jest możliwy bez Boga, bo tylko wiara w niego, a nie w postęp nadaje sens. Człowiek oparty na zasadach nie potrzebuje Systemu, aby funkcjonować. Ale dla NICH to już za wiele. Dlatego będą oni dalej, do upadłego wciskać swe utopijne wizje przez oddane im bez reszty media. Czy to ekologia, homofonia, anty – coś - tam… Wszystko jedno co. Liczy się dynamika procesu, a nie sam cel. Ten jest zawsze jedynie słuszny jak marsz w kierunku horyzontu. Nikt przecież nie zapyta o sens tego marszu. Bo nie maszerowanie oznacza początek końca całej maszerującej formacji. Nie ma wtedy szyku, równego kroku i nie jest potrzebny dowódca.
Jak zatem pokonać System? Trzeba się od niego odwrócić plecami. Należy przestać konsumować, zacząć uprawiać własny ogródek, przestać jeździć samochodem, przestać oglądać TV i zacząć manifestować swoją wiarę. Trzeba zacząć dbać o relacje z sąsiadami, zacząć się zaprzyjaźniać. System najpierw się zdziwi, potem nas wyśmieje, aż w końcu pryśnie jak karaluchy oświetlone snopem światła. 

Układ sterowniczy czyli Partia Utopia

Wiadomym jest, że realny ośrodek władzy nad naszym krajem nie znajduje się wcale w którymś z konstytucyjnych jego organów. Najlepszy dowód na to dała słynna afera Rywina, wskazując na istnienie legendarnej „grupy trzymającej władzę”. Nie o taki jednak ośrodek władzy chodzi. Hipokryzja wszelkich instytucji polega na tym, że owe prawdziwe ośrodki władzy nie bardzo rzadko znajdują się tam gdzie powinny, ale przeważnie oscylują wokół tych, które ostatecznie przyklepują podjęte wcześniej decyzje. Ktoś przecież przygotowuje projektu pism, ustaw. W czyichś głowach rodzą się różnego rodzaju koncepcje i strategie. Ktoś coś poleca, nakazuje, za czymś lobuje. Jednym słowem prawdziwy układ sterowniczy jest niejednorodny jednak nie ma najmniejszych wątpliwości, że istnieje i będzie istnieć. Nawet absolutny monarcha musiał liczyć się z czyimś głosem podejmują swe decyzje.
Rozmyślania na ten temat przyszły mi do głowy, gdy reżimowe media napomknęły gdzieś półgębkiem cytując wypowiedź rzecznika PiS o PSL jako chłopach, którzy wyparli się swych korzeni. Pan rzecznik raczył wspomnieć także i o głosowaniach w europarlamencie posłów z PSL w kwestii wprowadzenia GMO. Podobno byli za. Co zatem, jaka siła pcha ludzi do głosowania wbrew interesom narodowym, własnym wyborcom, ale i wbrew zdrowemu rozsądkowi? Przecież nie trzeba być ekonomistą, ani technologiem żywienia, że tego typu regulacje to strzał w kolano dla naszego rolnictwa, gdyż jedną z niewielu nisz rynkowych w których nasze rolnictwo może zaistnieć jest produkcja zdrowej nieskażonej żywności.
Odpowiedzią na to pytanie mogą być dokumenty opublikowane na portalu Wikiliks dotyczące lobbingu amerykańskich dyplomatów reprezentujących producentów GMO. Lobbing miał dotyczyć naszych polityków, naukowców i mediów ze szczególnym uwzględnieniem Gazety Wyborczej. Czy nie ma już zasad i jest tylko deal? Czy nikt nie troszczy się już o wspólne dobro?
Czy gdy nawet za miesiąc wybierzemy nowych ludzi do parlamentu, będą oni odporni na lobbing i naciski, a może po prostu przyznają się, że państwo ma charakter kadłubkowy i pójdą do domu? Nie wydaje mi się. Musielibyśmy stworzyć partię złożoną wyłącznie z ludzi zamożnych, bo na nich nacisk jest najmniejszy. Ludzie ci musieliby być dodatkowo krystalicznie czyści, uczciwi, a swój majątek uzyskać uczciwą pracą. Musieliby także chcieć zorganizować nasz kraj na kształt firmy, która rezygnuje ze szkodliwych kontraktów, redukuje koszta i zapewnia prawdziwy, a nie papierowo - kredytowy rozwój. Ilu liczyłaby ta partia, której oddalibyśmy władzę w naszym kraju członków? Pięciu? Dziesięciu? Mi na razie przychodzi do głowy tylko jeden człowiek. Roman Kluska. A reszta? Może ktoś ma jeszcze jakiś pomysł?

piątek, 2 września 2011

Kaskadowe kłamstwa widziane gołym okiem


Kaskada przedwyborcza

Ad vocem do wczorajszego posta, należy jasno podkreślić, że System nie składa się wyłącznie z samych idiotów nie umiejących dodawać i odejmować, lecz za takowych ma nas. Oto dowód.

Pomijając już rzetelność samego badania z której realizująca je pracownia słynie, spotykamy się z wręcz nadludzkim debilizmem już w jego tytule. Tytuł „artykułu” głosi, że mamy do czynienia z prawie dwukrotną przewagą PO nad PiS. Kluczem do interpretacji treści tego bełkotu jest znaczenie słowa „prawie”. Gdyby zatem PiS miał dostać „prawie” o połowę mniej głosów niż PO, wynik wyborczy tego ugrupowania musiałby być mniejszy 22%. Widać gołym okiem, że według autorów badania, przewaga PO nad PiS wynosi 18%. Może zatem to jest „prawie”? Czyli więcej niż ma trzecia w rankingu partia, czyli SLD. Niestety. Wpadłem w pułapkę, bo zaczynam analizować bełkot, zamiast przejść nad nim do porządku dziennego. Prawda jest brutalna. Przeważnie nikt nie interpretuje takiego bełkotu, rzuca tylko okiem na gotową poddaną mu do mózgu myśl.

Czy ONI mają nas już za konkretnych idiotów? Najwyraźniej tak. Bo nie dość, że ktoś publikuje warte funta kłaków sondaże, to jeszcze śmie naginać ich już i tak propagandowe znaczenie. Wiadomo przecież, że kłamstwo powtórzone wiele razy staje się prawdą. A co z kłamstwem kaskadowym?

A oto inna blaga innego portalu dla lemingów sprzed tygodnia:
I co? I nic. Jedyny wniosek jakim można wyciągnąć z tych kretynizmów jest taki, że im bardziej wszelkie media będą podkreślać nieuchronność wyborczego tryumfu jedynie słusznej partii, tym bardziej jej klęska będzie prawdopodobna. 

Kaskada ekologiczna

Od wczoraj postępuje równie kaskadowy zakaz sprzedaży zwykłych żarówek o mocy 60W. Wcześniej wprowadzono całkowity zakaz sprzedaży mocniejszych żarówek. Ale to i tak nic. W przyszłym roku tradycyjne żarówki mają w ogóle zniknąć z rynku. Mają je zastąpić kompaktowe świetlówki, których główną cechą jest wysoka cena. I co z tego, że są podobno energooszczędne. Propaganda głosi, że są również ekologiczne. Pewnie byłby takie, gdyby nie zawartość w nich sporej ilości rtęci, ale jak propaganda mówi, że tak są więc takie być muszą, nawet gdy jest dokładnie odwrotnie. A wszystko w trosce o ekologię i rzecz jasna nasze kieszenie. A teraz rzecz zasadnicza: kogo obchodzi jakiej używam żarówki? To moja sprawa. A może ja chcę więcej płacić za prąd a mniej a żarówki? Gdzie jest moja wolność konsumenckiego wyboru? Ktoś w bolszewickiej Europie powiedział, że tak ma być i już. Ale to jeszcze nic. Za chwilę mają wejść ekologiczne normy certyfikacji domów i materiałów budowlanych pod kątem emisji CO2 przy ich produkcji i eksploatacji. Aż gołym okiem widać, że nie chodzi tu o żadną ekologię tylko o zwykły interwencjonizm i technologiczny kolonializm, którego źródłem jest narzucanie standardów. Jak za wszystkie koszty pośrednie narzucane na producentów i pośredników zapłaci za to konsument. Przykładów tego rodzaju głupoty nie trzeba daleko szukać. Za kretyńskie opłaty za kopiowanie książek mają zapłacić importerzy kserokopiarek, czyli konsumenci
Być może pisząc „Petycję producentów świec” Frédéric Bastiat nie naśmiewał się wcale z interwencjonizmu, tylko prorokował nasze czasy? Być może na zakaz używania słonecznego światła także przyjdzie czas. 

Zaznaczajmy blagę w każdym jej przejawie. To jedyny sposób żeby nie zwariować i ocalić odrobinę godności dla samych siebie. 

czwartek, 1 września 2011

Więcej niż zero

Życie ma to do siebie, że przebija nawet najbardziej nieprawdopodobne powieści fantastyczne. Oto kilka dni temu dotarła do mnie wiadomość o pewniej posłance jedynie słusznej partii, która w swym oświadczeniu majątkowym z 2008 roku wpisała zawrotną kwotę 28 milionów złotych. Nie byłoby w tym fakcie być może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zgromadzenie tak okazałego majątku zajęło jej dokładnie rok. Wiadomo to stąd, że w 2007 roku podała kwotę kilkunastu tysięcy. Gdybyśmy żyli w normalnym kraju i ten fakt nie byłby tak bardzo kłujący w oczy. Ale żyjemy w kraju socjalistycznym, gdzie system pochłania ponad 80% wypracowywanych przez nas pieniędzy, więc tego rodzaju nagłe wzbogacenie, może budzić mniej lub bardziej uzasadnione kontrowersje. Ale przecież tylko ostatni kretyn przyznawałby się do tak pokaźnych lewych dochodów, o wpisaniu w oświadczenie majątkowe nie wspominając, więc w grę musi wchodzić nie korupcja, lecz jakieś nieporozumienie. I tak jest jak podpowiada zdrowy rozsądek. Owa posłanka, której jedynym przejawem sejmowej aktywności było wręczenie kwiatów jakimś cudem nieodwołanemu ministrowi wszystko wyjaśniła. Okazało się, że w sejmowym oświadczeniu po prostu się pomyliła i wpisała o trzy zera za dużo. Genialne! Nikt nie wpadł na pomysł, aby panią posłankę ścigać za składanie fałszywych oświadczeń. A gdzie tam. Pomyłka o trzy zera może przytrafić się przecież każdemu. Sądzę, że w następnej kadencji, gdy przewodnia siła narodu zdobędzie planowane 98% głosów poparcia, pani posłanka zostanie być może nowym ministrem finansów. Wytłumaczy wtedy równie skutecznie wmówić wszystkim wierzycielom naszego kraju, że nastąpiła podobna trzy zerowa pomyłka, a oni to łykną i będzie cacy. 
Pal licho brak umiejętności arytmetycznych. Być może dysponujemy nieprawdopodobnym, niespotykanym w dziejach talentem negocjacyjnym? Takie umiejętności powinny nie tylko egoistycznie służyć naszemu krajowi ale całej ludzkości! Jakże byłoby cudnie! Być może w wyniku interwencji posłanki, skonfliktowane dotychczas narody będą padać sobie w ramiona. Całe armie będą miast pocisków, za przykładem parlamentarzystki, wręczać sobie naręcza kwiatów. Ostatnim wielkim osiągnięciem pani poseł przed wyborem jej przez Zgromadzenie Plenarne ONZ na dożywotnią dyktatorkę ludzkości byłoby mały egoistyczny, patriotyczny akcent. Wmówiłaby ona jakiemuś arabskiemu krajowi, że ich pola naftowe są tak naprawdę nasze, i że należy nam się odsyp od każdej baryłki. Zazdrościliby nam wtedy wszyscy takiej córy, a jej pomniki ustawione byłyby w każdej niemal mieścinie tak, aby wdzięcznie narody tubylcze mogły składać jej bukiety wdzięczności.
Ale pora zejść na ziemię i przestać fantazjować. Niestety, jak widać, nie tylko zera są w środku puste.
Zadzwoniła do mnie żona i poleciła mi zakup liczydeł dla naszej młodszej latorośli, na lekcje matematyki. Przez chwilę się wahałem czy nie kupić dwóch egzemplarzy: jednego dla mego dziecka, drugiego dla pani poseł. Uznałem jednak, że to bez sensu. Na paciorkach liczydeł nie da się policzyć zer.