piątek, 19 września 2014

Był kabaret, będzie chór

Dziś pani premiera Kopacz przedstawiła swój gabinet. Nie ma tam wielkich niespodzianek, jest kilka nowych twarzy, ale generalnie po twarzach niektórych z ministrów widać brak umiejętności głębszej refleksji. Organ nieużywany zanika. Ministrowi w marionetkowym kraju nie jest ona do niczego potrzebna. Część mało refleksyjnych została na swych stołkach, a część przesiadła się na nowe. Postanowili się widać sprawdzić na nowych odcinkach niczym kultowy wieczny dyrektor grany przez Jerzego Dobrowolskiego w serialu „Poszukiwany, poszukiwana”. W teoretycznie istniejącym państwie wirtualnymi resortami potrafi kierować nawet krewetka. O dziwo autor słów o teoretycznym istnieniu państwa – minister Sienkiewicz, nie znalazł się w nowym gabinecie i to pewnie nie ze względu na te słowa. Po prostu jego zdolność do szerszej refleksji nie pasowała do reszty „drużyny marzeń”. Patrząc za to na twarz wicepremiera Piechocińskiego odkryłem w nim uderzające podobieństwo do Shreka. Z kolei wiecznie uśmiechnięty Schetyna przejął resort po Radku, co jak żywo przypomina inny klasyk filmowy pt. „Nieoczekiwana zmiana miejsc” i niezapomniany uśmiech Eddiego Murphyego. Widok całego rządu ustawionego na schodach niczym chór starocerkiewny od razu przypomniał mi makabryczny dowcip z czasów pierwszej komuny, w którym na porodówce ojciec dowiaduje się, że urodziło się mu dziecko kończyn. Eeeee – odparł ojciec – ważne aby miał plecy. Ci widać mają plecy, więc wszystko jest o.k. Nie wiadomo jak będzie, ale na pewno będzie wesoło. Po woli będzie płynął lodołamacz politycznej poprawności co gwarantuje bylejakość.
Dość żartów. Teraz na poważnie. Dziś okazało się także, że wczorajsze referendum w Szkocji mające zdecydować o niepodległości tego kraju wygrali przeciwnicy secesji. I dobrze. Generalnie jestem za samostanowieniem narodów, ale przede wszystkim jestem przeciwny neobolszewickiej Unii Europejskiej, a rozczłonkowanie Zjednoczonego Królestwa byłoby jej niewątpliwie na rękę. Bo to właśnie Wielka Brytania najbardziej podskakuje, chce reform, nie godzi się na wiele unijnych polityk, a przy tym ma zagwarantowane liczne przywileje. Jakby tego było mało ciągle podskakuje wyjściem z eurokołchozu. Proces rozczłonkowywania dużych państw będzie więc postępował. Za chwilę Hiszpania, a potem być może Polska. Duże centrum i rozczłonkowane księstwa – idealna konstrukcja nowego europejskiego cesarstwa lichwiarskiej magnaterii, w której jeśli obywatel będzie  miał coś do powiedzenia to tylko w księstewku, a co do reszty, to morda w kubeł i siedzieć cicho. Wszak są tacy co wiedzą lepiej. Niepodległość ma sens tylko wtedy, gdy nie jest malowana. Szkoci zatem jak będą chcieli prawdziwej niepodległości niech walczą o nią rozkładając Unię, a w tym przypadku zdaje się, że premier Zjednoczonego Królestwa robi niezłą robotę.

poniedziałek, 15 września 2014

Historia historii

Telewizja BBC HD nadaje od kilku tygodni zrobiony z rozmachem serial pod tytułem Brytyjczycy, prezentujący losy wyspiarzy od czasów prehistorycznych do obecnych. Wiele jest w nim ciekawostek. Zastosowano także sprytną narrację, gdyż komentatorami pokazywanych wydarzeń nie są gadające głowy lecz znani aktorzy, sportowcy i piosenkarze. „Interesujcie się swoją historią” – zdaje wołać przesłanie tego programu. Pomijając usprawiedliwione niezbędnością prostoty przekazu posługiwanie się pewnymi stereotypami na temat chociażby średniowiecza, można by było powiedzieć, że szkoda iż u nas nie powstał dotychczas podobny serial w sposób otwarty prezentujący dumę z bycia polakami. Szkoda też, że od czasu programów pana Wołoszańskiego z chlubnym wyjątkiem aktywności pana Sikorskiego nie dorobiliśmy się wartościowego programu o historii. Nie to jednak skłania mnie do refleksji. Jej powodem są ostatnie odcinki serialu prezentujące czasy bliskie naszej współczesności. Cała narracja serialu zmierza bowiem w kierunku udowodnienia tezy, iż żyjemy obecnie w najlepszym z możliwych światów, a czasy zamierzchłe i ich burzliwa historia to tylko udowadniają. Teoria o końcu historii? Historia w służbie władzy? Oczywiście. Ale to przecież rzecz nagminna i powszednia. 
Czy nie z takiego założenia wyszedł Andrzej Wajda kręcąc historię Lecha Wałęsy, która poza nazwiskiem bohatera z prawdziwą historią nie ma nic wspólnego? W czasie wakacji miałem okazje rozmawiać z pewną kobietą, która zachwycała się tym filmem. Gdy powiedziałem, że wcale tak nie było, popatrzyła na mnie jak na idiotę, bo przecież sama widziała w kinie skaczącego przez płot Leszka, dzięki któremu żyje nam się teraz tak dobrze. 
Gdy zdałem sobie sprawę z powszechnego paradygmatu popularnej historii od razu przypomniałem sobie swoje podręczniki do podstawówki, w których zawarta była z kolei teza, że cała historia od starożytności po współczesność wydarzyła się tylko po to, aby mógł w Polsce zapanować socjalizm i braterstwo ze związkiem radzieckim, a robotnikom i chłopom mogło wreszcie żyć się godnie i dostatnio. Zerknąłem do historycznego podręcznika mojego syna i bez większego zaskoczenia przekonałem się, że tam zwieńczeniem całej naszej tysiącletniej historii jest okrągły stół i „tryumf wolności” w 1989 roku poparty „pierwszymi wolnymi wyborami”. Nie bez kozery mówi się, że historię piszą zwycięzcy, ale dlaczego czynią to tak nachalnie i to jak widać niezależnie od systemów, krajów czy epok. Dopowiedź jest przykra i banalna. Po prostu większości ludzi to nie interesuje. Ale do czego ja mam pretensję? Tak było od zawsze. Rolą przecież kronik historycznych pisanych przez dziejopisów na zamówienie władców, które stanowią dla na często jedyne źródło wiedzy o historii, było przede wszystkim sławienie danego monarchy i przekazanie potomnym wiedzy o jego życiu i wyczynach. 
Czym zatem historia różni się od propagandy i dlaczego jest nazywana nauką? Gdy historia zostanie pozbawiona jedynie słusznej linii narracji i ideologii będziemy mogli być może wyciągnąć z niej coś więcej niż tylko trochę ciekawostek. Ale czy to jest w ogóle możliwe?

piątek, 5 września 2014

Wszyscy agenci są zgodni....

Strategia blendera

O czym tu pisać jak wszystko już napisano? Żyjemy w czasach niespotykanego dotąd w historii ludzkości informacyjnego szumu, któremu towarzyszy odejście od standardów prawdy. Czytaj co chcesz, jeśli potrafisz czytać i masz na to ochotę. Oglądaj co chcesz jeśli chcesz. Medialny blender wymiesza wszystko i obróci w banał. W rezultacie powstanie bezsmakowa papka, w której nie uświadczysz już smaku żadnego ze składników. A ludzie chcą czuć smak, tak jak w islandzko – norweskim doskonałym filmie „Niechciany człowiek”, zapomnieliśmy tylko co to znaczy czuć i delektować się. Taka sytuacja wieści bardziej niż cokolwiek innego konieczność jakiegoś radykalnego przełomu. Za chwilę bowiem ludzie zdadzą sobie sprawę, że nie można pokładać wiary w żadne wypowiedziane w mediach słowo, ani żadne zapewnienie polityka czy „autorytetu”. Postanie zatem być może coś na kształt „podziemnego” społeczeństwa, które przy wyłączonych odbiornikach samo zacznie ustalać i respektować etyczne standardy. Inaczej po prostu się nie da. Jeśli tak się nie stanie, to już chyba nie będziemy mieli do czynienia z ludźmi na wpół zwierzęcą rasą, którą ktoś hoduje i dogląda. Być może już mamy z tym zjawiskiem do czynienia? Gdy zada sobie ów ktoś pytanie: po co mi ta bezmyślna masa będzie dla świata takiego jaki znamy już za późno.