środa, 30 września 2009

O referendum, wilkach i wolności

Jeśli referendum w Irlandii należy powtórzyć, co samo w sobie jest naigrawaniem się z demokracji, jakie znaczenie będzie miało drugie referendum? A może do trzech razy sztuka? Bo gdy tym razem Irlandczycy traktat poprą, to chyba będzie 1 – 1. Trzeba będzie rozpisać wtedy referendum trzecie: „decydujące starcie”. Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie, choć podobno szwajcarzy odrzucali propozycję wejścia do Unii wielokrotnie, aż tamtejsi czekiści dali sobie spokój.
Nie potrzebne są nam „narośla” ponadpaństwowe. Człowiek to zwierzę społeczne czyli organizuje się sam. Nikomu nie są potrzebne imperialistyczne twory kilku wariatów, chyba, że do rozpętania kolejnej wojny lub spełniania czyichś snów o rządach nad światem. Wystarczy stabilny system prawny i poszanowanie wolności osobistej i gospodarczej.
Czym się różni demokracja od systemu republikańskiego? W demokracji może dojść do sytuacji, gdy dwa wilki i owca głosują kto zostanie zjedzony na obiad. W republice, owca ma pistolet i może się bronić przed głosem większości. Polska miała kiedyś taki system, który najprawdopodobniej stał się wzorem dla ojców ameryki. Ideały I Rzeczypospolitej zostały Polakom jednak tak obrzydzone, że większość ludzi patrzy na ten okres z uprzedzeniami. A nie słusznie. Powiedzenie: Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie” znaczyło kiedyś co innego niż obecnie. Wojewoda po prostu nie miał władzy, aby wtrącać się w zagrodowe życie szlachcica. Ludzie teraz jak chyba nigdy w historii pragną wolności, nawet sobie nie zdając z tego sprawy. Nigdy jeszcze system społeczny nie wciskał się tak jak teraz w każdy zakamarek naszej prywatności. Trzeba to zmienić. Nie musimy szukać wzorców daleko. Mamy nasze. Bankructwo moralne, logiczne, ideowe i rzecz jasna finansowe obecnego systemu jest nieuniknione. A wtedy wiedza na temat I RP będzie jak znalazł. Wszystko teraz w rękach Irlandii. Ale czy ma to jakieś znaczenie.

wtorek, 29 września 2009

Donosicielska etymologia

- Tato, a on mówi brzydko – doniósł Młody Młody na swojego starszego braciszka. Ten usłyszał donos i natychmiast interweniował.
- To nie prawda! Wcale nie mówię brzydko, a ty jesteś skarżypyta!
- A ty kłamiesz! Bo jak skarżę, ale o nic nie pytam.

Claude Lévi-Strauss miał rację: języki tworzą dzieci. Pewnie wielu TW też o nic nie pytało...

Barman w sukmanie

Słyszałem o projekcie, za który jego autorzy powinni dostać Nagrodę Nobla. Co prawda nie ma takiej kategorii w tej nagrodzie (najbardziej odpowiednią byłoby: innowacyjne cwaniactwo), ale wyczyn intelektualny należy docenić.
Otóż w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego (EFS) jest działanie nakierowane na wsparcie osób odchodzących z rolnictwa. Bo wiemy, że rolnictwo jest złe, a Polska w tym zakresie ma być tylko rynkiem zbytu. Ale ponieważ z ludźmi coś należy zrobić (a stare czekstowskie rozwiązania w rodzaju „głód na Ukrainie” nie wchodzą w grę). Należy więc przeszkolić rolników tak, aby posiedli nowe kwalifikacje. Na przykład jednym z pomysłów jest, aby nabyli kwalifikacje w zakresie turystyki. A, że turystyka to także gastronomia, więc ktoś wpadł na pomysł, że należy szkolić barmanów w ramach odchodzenia z rolnictwa. Idea szczytna, ale jak to w socjalizmie, gorzej z praktyką. Problem w tym, że w projekcie kosztem kwalifikowanym jako materiał dydaktyczny czyli markowe alkohole. Widzę oczami wyobraźni taki projekt: Chłopy siadają, a trener miesza im drinki, a oni przecież ich nie wylewają. Trzy weekendy z noclegami - i certyfikat. Sam bym chętnie wziął udział w takim szkoleniu. Człowiek popróbowałby dobrych drinków robionych przez fachowca i nauczyłby się je robić, ale nie jestem niestety osobą odchodząca z rolnictwa... Podobno organizatorzy nie mogą się opędzić od chętnych tzw. „ostatecznych beneficjentów”. I znowu będzie, że panowie rozpijają chłopów. Ale jak uczy historia, chłop polski przetrzyma wszelkie rugi, kontrybucje i nawet unijne szkolenia. Chłopy mimo wszystko nie chcą specjalnie odchodzić z rolnictwa. No i dobrze.

poniedziałek, 28 września 2009

Rzym

Rzym za czasów swej cesarskiej świętości, chciał od swych prowincji dwóch rzeczy: rekruta i podatków. Oczywiście podatki nie były tak wielkie jak obecnie, a rekruta nie należało wyposażać w milionowej wartości zabawki. Poza tym prowincje rzymskie zachowywały często dość sporą autonomię. Właściwie w obecnych czasach niewiele się zmieniło. Musimy uczestniczyć tylko w misjach wojskowych i płacić haracz w takiej lub innej formie organizacjom międzynarodowym, lub brać kredyty na tzw. rozwój.
Im bardziej będziemy stawać się częścią zglobalizowanego świata dążącego do powstania globalnego rządu, tym bardziej będzie się przed nami roztaczać iluzję wolności i niepodległości. Im bardziej będą nam doskwierać więzy niewoli, tym bardziej będziemy przekonywani o tym, że jesteśmy wolni i niepodlegli. Będziemy coraz huczniej obchodzić kolejne rocznice naszej niepodległości, a do kanonu świąt dołączy rocznica odzyskana tzw. wolności czyli 4 czerwca.
Rzym chyba tak bardzo nie ogłupiał tubylców. Kazał tylko płacić.

niedziela, 27 września 2009

Cynk

Przyszedł do mnie mój starszy syn i zapytał:
- Tato, a co to jest „mieć cynk”?
- To znaczy mieć jakąś informację, pewną ale nie oficjalną. Na przykład, gdy dowiesz się, że danego dnia Pani w szkole postanowiła zrobić klasówkę, ale ma ją zrobić z zaskoczenia.
- Aha, to znaczy mieć informację! A ja myślałem, że miedz i cynk to metale.
Długo potem musiałem to „odkręcać”.

Grzech pierworodny 2.0

Co to jest grzech pierworodny. To spuścizna po naszych przodkach, grzech z którym przychodzimy na świat. To stan upadku, oddalenia i odwrócenia od Boga, to znamię ludzkości. Sakrament chrztu zmywa je.
Gigantyczny dług publiczny, który jest zmorą Polski, a jest bagatelizowany przez rządzących, świadczy o ich nieudolności, miernocie i kunktatorstwie. Dlaczego powstaje dług? Nikt nie chce podjąć radykalnych reform ustrojowych. Polska, ku uciesze swoich wrogów ciągle tkwi i PRL'u spotęgowanym przerostem absurdalnej administracji, która przeżera wszelką wypracowaną wartość dodaną.
Zatem mamy do czynienia z zaczątkiem nowego grzechu pierworodnego w wersji 2.0. Przejadamy właśnie owoce pracy naszych przyszłych pokoleń, które będą musiały go spłacać i przez to oddać się w niewolę. Jak Adam i Ewa w raju wsparci pokusą i lekkomyślnością, słuchamy podszeptów tych, którzy chcą nas do reszty zniewolić. Tak więc przyszłe pokolenia będą miały dwa grzechy pierworodne: boski i ten ludzki. Rodząc się już będą „zadłużone” u Boga i u człowieka. Gdy dodamy, że dług w tej chwili jest zaciągany w pieniądzach bez pokrycia, w impulsach elektronicznych, a wartość którą będziemy musieli z nawiązką dodać jest materialna i będzie poświeceniem naszych przyszłych dochodów, pracy i czasu na jej wykonanie, mamy do czynienia z niewolnictwem. Nie dotyczy ono wszelako konkretnych osób ale całych społeczeństw. Warto o tym pamiętać, tym bardziej, że na decyzję odnośnie długu nie mamy większego wpływu. To nasi reprezentanci w ten sposób zarządzają naszym zborowym portfelem, że nasze dzieci pójdą z torbami. Pokazuje to także ułudę demokracji i jak łatwo jest zniewolić „motłoch”.
Doraźnym rozwiązaniem tego problemu byłby konstytucyjny zakaz uchwalania budżetu z długiem publicznym. Ale do tego potrzebna jest zmiana całej filozofii rządzenia, elit politycznych i ustroju państwa. Ale przede wszystkim potrzebna jest zmiana powszechnej, utopijnej, bolszewickiej świadomości, która ciągle w naszym społeczeństwie masowo pokutuje.
Być może jest jeszcze szansa. Być może jabłko z nowego boskiego drzewa, będące symbolem grzesznego upadku nie zostało jeszcze zerwane?

sobota, 26 września 2009

Oryginalna do bólu reklama...

...zakładu rozbioru drobiu

Była kiedyś reklama jakiegoś banku: "Zaufało nam miliony Polaków". Zaufali tak jak te kurczaki. O ironio!

piątek, 25 września 2009

De Press


Utwór oczywiście nie ma szans w reżimowych mediach, więc niech będzie chociaż u mnie.

czwartek, 24 września 2009

Na cztery strony świata

Z pozoru nic ich nie łączy. Ale po bliższym przyjrzeniu się owym postaciom z jednej strony można poczuć się dumnym, że mamy tak znamienitych rodaków. Z drugiej zaś strony za chwilę przychodzi refleksja, że biada temu narodowi, który jest tak "rozrzutny" i pozwala na to, aby tacy ludzie nie znaleźli miejsca w kraju na rozwój swych talentów. O ile z drugim punktem widzenia można dyskutować, o tyle przerażający jest fakt, iż nieomal wszystkie te postaci, są w kraju nie znane. A to już grzech wielki. O wszystkich czterech pamiętają w ich nowych ojczyznach, a w starej? Niekoniecznie.
Ilu jeszcze było takich tułaczy? Ilu jest? A ilu będzie? Nie sposób wymienić.

Padła fabryka kałachów

A w radiu powiedzieli, że w Rosji upadła w wyniku globalnej recesji fabryka kałasznikowów. A już myślałem, że to produkt na który będzie wiecznie zapotrzebowanie. Pewnie straciła płynność. W końcu ciężko byłoby wypłacić pensje pracownikom w kałachach.

środa, 23 września 2009

O czym tu pisać jak wszystko zostało już napisane?

Włoska żona
W „Chłopcach z ferajnyMartin’a Scorsese jest taka scena w której stara włoszka (nawiasem mówiąc grana przez matkę reżysera) opowiada pewną historię: Przy stole siedzi liczna rodzina włoska i je posiłek plotkując. Jeden tylko z biesiadników siedzi jakiś osowiały.
Nagle ktoś go pyta:
- Giuseppe czego się nic nie odzywasz?
A on na to:
- A o czym mam mówić, że żona mi się puszcza?
A na to jego żona:
- Giuseppe ty tylko gadasz i gadasz!

O czym tu gadać? Właściwie wszystko zostało już powiedziane 17 września przez Obamę i 1 września przez Putnia. To wszystko zostało już też przez Michalkiewicza i Ziemkiewicza skomentowane w sposób do którego trudno coś dodać:
http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=916
http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news/koniec-poczatku-poczatek-konca,1371048

A my żyjemy sobie w błogim śnie. Co chwilę wyskoczy tylko na mównicę nasz drogi Premier wcielając się idealnie w rolę włoskiej żony i zaklinając rzeczywistość opowie jak to jest u nas wspaniale.

Dwóch artystów
A media żyją swoim życiem. Przez ostatni tydzień dwóch artystów scen popularnych wyróżniło się tworzeniem nowej jakości w stosunkach z publicznością.
Pierwszy to niejaki Peja. Raper - cokolwiek to znaczy. W czasie koncertu jakiś gościu pokazywał mu bardzo przytka więc on zaczął namawiać pozostałych resztę zgromadzonej publiczności nie pokazującej brzydko, aby coś zrobili aby tak me ten przestał pokazywać paluszek. Tłum zrozumiał słowa swego idola dość dołowanie i postanowił zlikwidować wyciągnięty palec wraz z ręką, a potem w raz z całym jej właścicielem. Będzie pewnie tak jak, tuż po wojnie jeden z taksówkarzy postanowił zrobić porządek z pasażerem, który nie chał zapłacić rachunku za przejazd. Kierowca obił go korbą do uruchamiania silnika, a potem przed sadem tłumaczył, że on go tylko potraktował kluczykiem zapłonowym.
Drugi to lider zespołu Kult niejaki Kazik. Po tym jak z tłoczni ktoś ukradł materiał z jego nowej płyty i umieścił w Internecie, nazwał swych chlebodawców - czyli publiczność również bardzo brzydko. Pisałem o tym na wykopie, więc się powtarzać nie będę.
W ten oto sposób definiuje się naszą rzeczywistość. Ów kloaczny dyskurs choć w innej formie przenosi się na forum polityczne. Dzisiejsza uchwała sejmu nazywająca Katyń „zbrodnią wojenną mająca znamiona ludobójstwa” wpisuje się być może w nowy porządek politycznej poprawności. Oby nie obrazić nikogo zwłaszcza oprawców Tym bardziej że niedługo będą znowu mieli być może w Kraju Nadwiślańskim wiele do powiedzenia.

Lekcje polskiego
Prasa donosi, że po reformie oświaty dzieci nie będą się uczyć już czytać i pisać w przedszkolach po polsku. Angielski oczywiście pozostaje nadal priorytetem w edukacji maluchów.
Z drugiej zaś strony, dziś rano usłyszałem w radiu, że w Niemczech wydano pierwszy podręcznik do nauki języka polskiego dla Niemców. W końcu naród panów musi znać podstawowe pojęcia w tubylczym języku zanim on wyginie. Jakoś trzeba się porozumiewać. Określenia typu: „kop tu”, „przynieś”, „postaw”, „pochyl się niżej”, „za dużo lejesz płynu do mycia naczyń”, „papier toaletowy ma dwie warstwy, więc go nie składaj”, muszą być znane w Niemczech także po polsku. Pewnie ostatni tego rodzaju podręcznik został wydany jeszcze w czasach wcześniejszej próby integracji europejskiej w pierwszej połowie lat czterdziestych.


A może, skoro nie mamy elit z prawdziwego zdarzenia, kiedy nie dorobiliśmy się prawdziwego państwa, to należy nas podbić i w dyskursie publiczny posługiwać się głosem rynsztoku? Może jesteś my nardem z góry skazanym na klęskę? Może należy nas podbić, uciemiężyć i zgnoić? Chyba, że stać nas jeszcze na jakiś zryw. Być może nie militarny ale świadomościowy? Być może kolejna narodowa klęska stanie się za chwilę punktem wyjścia do odbudowy wszystkiego? Miejmy nadzieję. Ona ponoć umiera ostatnia.

środa, 16 września 2009

Rachmistrze miłości

Gdy policzą już twe kości,
jak w budżecie wielką dziurę,
wnet polityka miłości,
zmieni się w jej dyktaturę.


Oświadczenie autora odwołujące wszystko i dementujące jednocześnie

I to wcale nie prawda, że powyższa rymowanka jest o podatku od usług wzajemnych, dziurze budżetowej w przyszłym roku, o rządzie który nas kocha i o możliwości dostania wpier..l na koncercie od ziomali.
Wielki Bracie wybacz. I to nie prawda, że dach przeciekał, bo wcale wtedy nie padało.

wtorek, 15 września 2009

Pożytki wynikające ze stania w korku

1. Oczywisto, kulturalno - oświatowe:
  • a. słuchanie radia,
  • b. dosłuchanie do końca płyty, która jest za długa aby wysłuchać jej w całości w czasie standardowej podróży. ,
  • c. pogadać przez telefon - jak ma się oczywiście zestaw głośnomówiący.
2. Higieniczno - estetyczne:
  • a. czyszczenie paznokci,
  • b. czyszczenie zębów przy pomocy lusterka (a fe),
  • c. kobiety mogą poprawić makijaż,
  • d. faceci mogą się ogolić (jeśli mają golarkę).
3. Poznawcze:
  • a. można sprawdzić, do czego służą nigdy nie używane funkcje i guziki w samochodzie,
  • b. można dojść do wniosku, że rowerem można szybciej, więc rozważasz, czy na drugi dzień nie pojechać do pracy jednośladem.
4. Praktyczne:
  • a. sprawdzenie zawartości schowka i znalezienie rzeczy, których się od dawna szukało,
  • b. naładowanie telefonu komórkowego (jak się ma ładowarkę samochodową).
5. Pożytki prospołeczne i prosystemowe:
  • a. można spotkać dawno niewidzianego kolegę, który stoi na sąsiednim pasie lub nawiązać nową znajomość
  • b. jest czas na obejrzenie reklam przy drogach i piękna architektury miasta,
  • c. człowiek ma zajęcie więc nie „knuje”,
  • d. zwiększone zużycie paliwa powoduje zwiększone wpływy do budżetu.
6. Osobisto, emocjonalno, psychiczne:
  • a. rozłąka z żoną przez dodatkową godzinę może wpłynąć na poprawę pożycia,
  • b. gdy z tyłu siedzą dzieci można się z nimi pobawić, nauczyć paru piosenkę, i zwyczajnie porozmawiać,
  • c. zwiększa się w człowieku poziom empatii, bo ci co stoją za nami mają jeszcze bardziej przechlapane,
  • d. pooglądać samochody innych współtowarzyszy niedoli i je pooceniać jako gorsze lub lepsze od naszego,
  • e. można powspominać.

Innymi słowy nasz rząd postępuje bardzo słusznie nie budując dróg i autostrad, a samorządy jeszcze słuszniej nie przebudowując miast.

Już odtrąbiono koniec kryzysu

Według mnie przedwcześnie lub wręcz niepotrzebnie. Najpierw były deklaracje polityków, potem statystyki a teraz widać ożywienie, spowodowane być może samospełniająca się przepowiednią. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet przez chwilę nie zrobiono czegoś co mogłoby zreformować podstawy tego kryzysu. Nie podjęto prób zdefiniowania jego prawdziwych przyczyn i ich usunięcia. Spowoduje to tylko, że problem wróci lada chwila jak powracająca fala czyniąc jeszcze większe spustoszenie.
Kryzys jest spowodowany chorobą systemu finansowego, który w skali globalnej posługuje się pieniędzmi nie mającymi w niczym pokrycia. Ponieważ jest ich kilkakrotnie więcej, niż wszystko co można by było za nie kupić, nabierają wartości tylko w chwili, gdy rzeczywiście zostają zmienione na coś materialnego. Być może przyczyną kryzysu było zbyt szybka chęć zamieniana chociaż części „fałszywych” dolarów na różnego rodzaju dobra – materialnie i niematerialne. Kryzys na rynku nieruchomości był tylko tego przejawem. Proces przejmowani własności za fałszywe pieniądze będzie na świecie postępował i nie ma (przynajmniej na razie) siły która może go powstrzymać. A dane są zatrważające. Liczba „posiadających” z dekady na dekadę kurczy się coraz bardziej w stosunku do „golasów” i nie jest winien temu wyłącznie przyrost naturalny.
Tak więc nikt nie ma patentu na naprawę tego stanu, co więcej nie wielu chce w ogóle prawidłowo zdefiniować problem. Trudno w takim razie spodziewać się trwałego panaceum i kolejne fale tsunami co jakiś czas będą nas zalewać stając się tylko podstawą do kolejnych przejęć.

poniedziałek, 14 września 2009

Z rozkładu powstaje nowa jakość, lecz nie zawsze

Wszystko w materialnym świecie dąży do stanu równowagi - do stanu nie stanu. Nawet maszyny ciągle się psując próbują uprościć swą konstrukcję, dążąc do stanu maszynowej nirwany. Gdy po raz kolejny stanąłem przed nieomalże rytualną czynnością koszenia trawka, zdałem sobie sprawę, że tym razem moja zdezelowana kosiarka może nie wytrzymać tego pokosu. Kilka stuknięć młotkiem, dokręcenie paru śrubek, dopasowanie zerwanego sznurka rozruchowego i poszła jeszcze tym razem jak szalona. Z zainteresowaniem stwierdziłem, że jej konstrukcja z biegiem czasu staje się coraz prostsza. Już nikomu nie przeszkadza ułamana rączka, ani powykręcane koła. Gdy stanie silnik trzeba będzie zmienić ją na lepszy model.
Podobnie ma się sprawa z polską polityką, jest coraz większym gratem i coraz bardziej dąży do stanu „samouproszczenia”, przypominając już bardziej brazylijską operę mydlaną, a nie dyskurs publiczny. Nazwa mydlana opera pochodzi od tego, iż sponsorem tego typu programów byli często producenci mydła i proszków do prania. Jak narwać więc to co widzimy na naszej scenie politycznej? Opera żebracza? Opera za trzy grosze? Może od nazwy sponsora? Tylko kto nim jest?
Niestety w odróżnieniu do mojej kosiarki tzw. „klasa polityczna” znalazła doskonały sposób na przetrwanie pomimo „uproszenia”: ordynację wyborczą. Nie można jej tak po prostu odstawić na złom, moja kosiarka się nie broni a Politycy tak.
Stan równowagi i rozkładu dotyczy także i nas. Gdy umrzemy nasze ciała wracają do stanu pierwotnych materialnych substancji, z których na nowo powstaje życie. Niestety z politykami tak nie jest gdy pojawi się okazja załapania do nowej partii ruszą całymi peletonami. Może dobrym pomysłem jest zakaz uczestniczenia w życiu publicznym wszystkim osobom, które uczestniczyły w tym systemie? O! O dziwo jestem już o krok do sztandarowego hasła Andrzeja Leppera: Oni już byli. Ale on też już był…

Tylko okręgi jednomandatowe!

Polski dryf innowacyjny

Kiedyś poznałem emerytowanego zawodowego czołgistę. Po ogólnych refleksjach na temat stanu naszej armii, (wtedy jeszcze miała jakiś stan), stwierdził, że gdy doszło do awarii czołgu na poligonie, wystarczyła inwencja żołnierzy lub pomoc okolicznego POMu. W POMie cywile przy pomocy paru kluczy i spawarki potrafili zrobić wszystko. Teraz jak twierdził, nie można się obejść bez telefonu do serwisu producenta, który przylatuje z Berlina helikopterem, podłączają do czołgu komputer i dokonuje naprawy. A że nowe czołgi są nafaszerowane elektroniką, to ona przeważnie szwankuje. Po odjeździe niemieckiego bratniego serwisu, można kontynuować manewry.
Ten przykład – choć oczywiście skrajny doskonale ilustruje procesy zachodzące nie tylko w naszej zwasalizowanej armii, ale procesy znacznie głębsze, dotyczące sposobów funkcjonowania naszej gospodarki. Okazuje się, że nie potrafimy nawet na bazie zakupionych technologii tworzyć własnych podsystemów ekonomiczno technologicznym. Zakupione technologie są wykorzystywane tylko w ściśle określonym celu nie przyczyniając się do rozwój naszego systemu ekonomicznego. Często jedyny kupującym jest zresztą strona publiczna (poprzez np. unijne dotacje), więc o jakiejkolwiek racjonalności ekonomicznej mowy być nie może.
Utrwala to tylko obraz powstającej właśnie, polskiej pustyni ekonomicznej, gdzie poza obcymi wyspami kolonializmu* mamy do czynienia z wielkimi połaciami drobnego handlu, wytwórczości pół mechanicznej, rzemiosłem realizującym usługi dla ludności. Głowa została odcięta. Dodatkowo media zajmują się tumanieniem uśpionych umysłów, organizacje społeczne i polityczne są beneficjentami systemu, zaś wszelkie kreatywne i przedsiębiorcze jednostki siedzą dawno na zachodzie ciesząc się okruchami z pańskiego stołu.
Pomijam fakt, że wskazany wyżej czołg żadną myślą technologiczną spod znaku high tech już nie jest. Prawdziwy tworzony high tech powstaje w tej chwili może w kilku miejscach na świecie i może za dwie – trzy dekady dowiemy się co to takiego. Nie oszukujmy się to właśnie laboratoria wojskowe wodą prym w zakresie innowacyjnych i postępowych technologii. Ochłapy z tego stołu wpadają na rynek tworząc wręcz nowe gałęzie gospodarki. Przykład – GPS.**
Oczywiście trudno oczekiwać od naszych „zdrenowanych” i rozchałturzonych środowisk naukowych jakichś innowacji technologicznych. Trudno tym bardziej, że nie ciągłe reformy oświaty powodują, że ze szkół wyższych wychodzi coraz liczniejsza banda analfabetów. Organizacja polskiej nauki przypomina system stalinowski i niezbędny jest jakiś Herkules zdolny posprzątać tą stajnię.

Wbrew pozorom innowacje nie muszą mieść wiele wspólnego z nauką i high tech. Oczywiście mogą się one posługiwać jednym i drugim ale nie muszą. Innowacje to przede wszystkim sposób i filozofia myślenia, nakazująca ciągłe poszukiwanie alternatywnych rozwiązań, refleksję nad światem i stosowanie sprawdzonych pomysłów w jednym obszarze w innym. Innowacje mają więcej wspólnego ze sztuką niż z techniką. A dla ich powstawania musi istnieć stosowna kultura społeczna. Ten element leżący u podstaw innowacji, a co za tym idzie i przedsiębiorczości jest w Polsce przez kolejne rządy zabijany w sposób planowy. Dzisiaj wystrzeliła wiadomość o konieczności płacenia podatków w ramach tzw. pomocy wzajemnej. Hydra dociera do najbardziej prywatnych zakamarków lidzkiej aktywności. Pod artykułem o tym jednen z Internautów napisał komentarz:

„Dopóki mieszkańcy tego pięknego kraju nie pojmą, że nie są własnością Państwa, tak długo będziemy mieli do czynienia z podobnymi pomysłami. To nie fiskus jest be, to Polacy wciąż nie mogą pojąć, że wolność polega przede wszystkim na decydowaniu o sobie, swojej rodzinie, swojej własności. To społeczeństwo przyzwyczaiło się do wszechobecności i wszechmocy państwa, a tzw. klasa polityczna świetnie sobie z tego żyje, a coraz liczniejsze rzesze tępogłowych urzędasów ochoczo im to umożliwiają. I naprawdę nie ma to znaczenia, czy u władzy jest PiS, SLD, PO czy inne wynalazki. Dopóki nie padnie gromkie NIE, dopóty będziemy rabowani przez fiskusa, policję, wszelkie “inspekcje” i coraz większe zastępy cwaniaków. Nie kończy się na rabunku własności - zaczynają rabować dzieci rodzicom, oczywiście w trosce o ich dobro, Narzucają jedynie słuszne sposoby myślenia, wychowania, przeinaczają znaczenie pojęć. Wchodzą z butami do naszych mieszkań, I wszystko w trosce o nasze dobro, bezpieczeństwo.
Na koniec temat do zastanowienia dla forumowiczów. Wielokrotnie w TV, radio, prasie (w Rzepie też) pojawiają się informacje, ile to “budżet stracił” z tytułu ominięcia jakiegoś podatku. Czy tylko moim odczuciem jest po przeczytaniu takiego anonsu cicha radość: znowu ktoś wykiwał największego w Polsce złodzieja! A gwoli wyjaśnienia: ja naprawdę uważam, że każdy obywatel powinien płacić składkę na utrzymanie państwa, ale nie mogę się zgodzić z powszechnym rabunkiem, z którym mamy dziś w Polsce do czynienia pod pretekstem “ściągania podatków”.”
Są dwie możliwości: albo to wszystko odbywa się przy przyzwoleniu i z inicjatywy władz, albo władza nie robiąc nic stwarza przestrzeń dla aktywności biurokracji, która ze swej istoty rozrasta się na nie zajęte prze nikogo obszary. Obie alternatywy są tak samo przerażające ta druga może bardziej. Dryfujmy dalej.


* Fabryki i zakłady należące do obcego kapitału i produkujące dobra na lokalny rynek konsumpcyjny, bądź na zaspokojenie potrzeb central przy wykorzystaniu relatywnie niskich kosztów produkcji
** Doskonałym wskaźnikiem tego procesu jest nagłe „zanikanie” pewnych tematów badań naukowych. Ten proces występuje i teraz. Wyobraźmy sobie, że w latach trzydziestych i na początku czterdziestych roiło się podobno od cywilnych prac z zakresu energii atomowej. Potem zniknęły. Tylko Francuzi jeszcze publikowali aż do lat 60-tych. Nikt nie zakazał prac w tej dziedzinie. Wyniki badań po prostu zostały utajnione.

niedziela, 13 września 2009

Szkółka niedzielna

Dziś rano przed wizytą w kościele:
- Tato, a kto stworzył diabła? - pyta Młody Młody
- Pan Bóg - odpowiedziałem
- Pan Bóg? Diabła? - pytał z niedowierzaniem
- Tak. Stworzył go Bóg. Diabeł był najpierw aniołem, a potem się zbuntował i uznał, że jest ważniejszy od Boga. Pan Bóg go potępił i wyrzucił z nieba.
- Aha – powiedział Młody Młody
- No, a potem jak już był u siebie w piekle to się zmutował - dodał jego starszy braciszek.


Wychodzimy z kościoła, przed którym na parkingu ksiądz umieścił kosz do koszykówki. Zauważając kosz Młody Młody nie omieszkał tego skomentować:
- O zobaczcie kosz do koszówki i boisko.
- Tak, masz rację - opowiedział mu Młody Starszy – Bo tu musiała kiedyś być szkoła, potem przerobili ją na kościół.

Trudno nie odmówić mu zdolności analitycznego myślenia i twórczej interpretacji faktów. Jeszcze – nie daj Boże – zostanie politykiem.

sobota, 12 września 2009

Zagadka, Katyń i mur


Co łączy Rafała Ziemkiewicza i Aleksandra Gudzowatego? Z pozoru nic. Ale naprawdę bardzo wiele: Poglądy. Zwłaszcza te dotyczące naszej klasy polityczniej. Czyli bardzo wiele.
- http://www.rp.pl/artykul/359485.html
- http://www.tvp.pl/tvpinfo/informacje/polska/rosjanie-nas-rozgrywaja/zobacz-cala-rozmowe-z-gudzowatym (Widziałam na żywca. U mnie nie chodzi.)

xxx

Jak gdyby w odpowiedzi na słowa Marszałka Niesiołowiego, kreowana przez „neofaszystę” telewizja publiczna w sobotni wieczór pokazała film „Katyń”. Katyń to przecież nie było ludobójstwo tylko zwykła likwidacja. Figuranci mają zawsze jakieś usprawiedliwienie. Tym bardziej, że potem nawet i ruscy przyznali, że Katyń to był „wypadek przy pracy”.
W filmie pada wymiana zdań dwójki Polaków nastawionych realistycznie do nowej socjalistycznej rzeczywistości:
A jak będzie wolna Polska?
Nie będzie wolniej Polski. Nigdy, rozumie Pan? Nigdy.

Do tego prowadzi świat bez Boga. Świat bez zasad, gdzie człowiek - wykonawca woli szaleńca - nie jest zdolny do przeciwstawienia się nikczemności, zbrodni i łajdactwu. Brak zasad wyznacza nową zasadę: ślepe posłuszeństwo.

xxx

Naszych nie zapraszają do Berlina na obchody obalenia muru. Nasze się denerwują,bo przecież początek był w Gdańsku. Gdańsk przecież dla Niemców jest niemiecki, więc początek był w Niemczech, a więc w Berlinie. A samo zaproszenie? A od kiedy to Pan musi zapraszać wasala na wymyślone przez siebie uroczystości? Wasal ma się słuchać i siedzieć cicho. A jak podkasują to można znaleźć nowych figurantów.

środa, 9 września 2009

Modlitwa

Naucz nas Panie od nowa,
co znaczą niektóre słowa.
Niech prawda będzie w mowie,
i w każdym pisanym słowie.

wtorek, 8 września 2009

Chłopi 2010

Na jednym z blogów przeczytałem ostatnio tekst o tym, co by się stało, gdyby Chrystus urodził się w dzisiejszych czasach i za co zostałby skazany. Tekst ten spowodował, że zacząłem się zastanawiać nad tym, co by się stało, gdyby jakoś klasyczną powieść przenieść do dzisiejszych czasów. Padło na „Chłopów” Reymonta. Owa powieść dzieje się we wsi Lipce, a jej akcja trwał okrągły rok. Jednak współcześnie żyjemy szybciej i akcja uwspółcześnionych chłopów trwałaby około miesiąca. Miejscowość może pozostać ta sama. Jest jeden problem: we współczesnej Polsce chłopów jak na lekarstwo, więc tytuł powieści należałoby zmienić. Na jaki? Ludność wiejska? Lipczaki? Na razie nie mam pomysłu.
Główny bohater - Boryna, to jedyny we wsi gospodarz uparcie trzymający się starego. Jego syn Antek wielokrotnie namawiał ojca na otwarcie komisu i warsztatu samochodowego, albo na inny biznes, ale ojciec ciągle swoje. Konflikt wisiał w powietrzu, tym bardziej, że Antkowi podobała się ta sama dziewczyna co ojcu – Jagna. Ta z kolei bywalczyni wszystkich wioskowych dyskotek w okolicy nie stroniła od chłopaków. Aktualnie jej faworytem był Wójt, który uczynił z niej nawet pracownicę Urzędu Gminy. Jagna co prawda nie umiała za bardzo urzędniczego rzemiosła, ale za to miała inne umiejętności.
Stary Boryna chcąc udowodnić, że jeszcze nie jest taki stary także wystartował w konkury do Jagny. Ta specjalnie się nie opierała. Powodem tej decyzji nie była oczywiście miłości lecz.... autostrada. Jagna pracując w Urzędzie dowiedziała się, że przez borynowe morgi ma biec dwupasmówka, więc jako kobieta nowoczesna nie odrzucała zbytnio konkurów starego, czekając na dalszy rozwój wypadków. Boryna wszczął poza tym spór z Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad o wycinkę lasu. Nawet udał się do stolicy i groził wpisaniem lasu w sieć Natura 2000 ale nic nie wskórał. Tak więc gotówka w borynowym domu i tak pojawiłaby się wcześniej czy później. Nie mogący tego zdzierżyć Antek zaczął zaglądać do kieliszka, rozbijać się coraz to nowymi furami, aż zostali złapany po pijaku i trafił za kratki. I na pewien czas będzie wyeliminowany z akcji. Główny wątek powieści to oczywiście jagusiowe romanse, bo bez seksu i rozbieranych scen jaki dotrzeć dziś do czytelnika? Tylko Jagna już nie taka głupia jak ta 150 lat wcześniej. Razem z Wójtem postanowili dać Borynie jakieś dragi i ożenić z nim Jagnę, a potem przepisać kawałek pola, przez który ma lecieć nowa droga na rzecz wójta oczywiście. O wszystkim dowiaduje się jednak Hanka żona Antka, który wychodzi z aresztu za kaucją i ucina cała intrygę. Chwilę potem okazuje się, że w gminnej kasie jest niezły deficyt wykryty przez kontrolę z Izby Obrachunkowej, więc Wójt idzie siedzieć, ale nie rezygnuje ze stanowiska, czekając na wyrok. Wątek sensacyjny jak widać także winien się pojawić. Do gminy wchodzi wyznaczony przez wojewodę komisarz. Jagna nagle traci wpływy i jest bez pracy. Szybko godzi się z Antkiem i jego żoną. Postanawiają wspólnie otworzyć przy drodze mały burdelik, którym ma kierować Jagna, a młodzi borynowie cichymi wspólnikami. Biedny stary Boryna, nie mając już sił do prowadzenia gospodarki, pozostawiany przez najbliższych i najwierniejszych parobków, siedzi w swej chałupinie czekając na śmierć, która nie przychodzi. Między czasie przybywa do niego organizacja ekologiczna i prokurator, bo Boryna jakoby miał dorżnąć chorą krowę, co zostało uwiecznione przez Witka na telefonie komórkowym. Ta awantura dobija go całkowicie.
Kluczową dla powieści postacią jest Jagustyna. Jest to co prawda postać drugoplanowa, ale w nowej wersji powieści mogłaby być bardzo pożyteczna. Biedaczka będąca o krok od śmieci, ze swej krusowej reniny utrzymuje całą rodzinę. O oddaniu chudziaczki do Domu Pomocy Społecznej nie było więc nawet mowy, tym bardziej, że „plecy” rodzina miała za małe. Gdyby nawet zmarła, to nie jest wykluczone, że rodzina przez kolejnych kilka miesięcy utrzymywałaby ją przy życiu, tylko z uwagi na ową jałmużnę. Jagustynka w poczuciu odpowiedzialności za bliskich nie może ot tak odejść z tego świata, więc prosi śmieć o kolejny miesiąc życia. A że śmierć łaskawa jest, więc przystaje na te prośby. I tak biedaczka podobnie jak Boryna jest zawieszona między śmiercią i życiem. Ta zasada zresztą dotyczy większości mieszkańców wioski: ni żyć, ni umrzeć, bo to tylko koszt.
Generalnie w Lipcach tylko w zimie robi się tłoczno. Wszyscy jak jeden mąż, nie mogąc wżyć z ojcowskich morgów jeżdżą na saksy, przywożąc z tamtą jakieś zaplecze gotówki lub „nowe” porozbijanie samochody. Jedno co się w Lipcach zmieniło poza zniknięciem strzech i pojawieniem się eternitu przez ostatnie 150 lat to to, że wieś się straszliwie motoryzowała. Stąd Kowal posiadał dość duże wpływy, gdyż prowadząc stację diagnostyczną po cichu legalizował ściągane wraki w razie pogrzeby przebijając im numery. Miał też w lesie dobrze ukrytą dziuplę. A że okoliczna policja to były swoje chłopy, to jakoś mógł związać koniec z końcem. Miał oczywiście w tym wszystkim interes i Antek, bo na boku prowadził malutką firmę mającą monopol na zamówienia publiczne w Gminie. W firmie pracowała ta część wioskowej biedoty, która albo nie chciała albo nie mogła wyjechać na zachód. Na czarno oczywiście. Co jakiś czas obok wioski kręcił się jakiś niemiecki inwestor, ale miejscowi odstraszali go skutecznie. Dla uwspółcześnienia należałoby na obrzeżach Lipiec umieścić jakąś kolonię gejowską, albo ośrodek dla chorych na AIDS. Jedno jest pewne: któryś z bohaterów powieści (jeszcze nie wiem który) – może Witek – Boronowy parobek, powinien odkryć w sobie homoseksualne skłonności. Złośliwi Lipczanie mówili, że to z lenistwa, bo gdy Boryna próbował go pogonić, te zawsze zaciągał telewizję i opowiadał, że jest dyskryminowanym gejem.
W powieści nie może oczywiście zabraknąć i Kuby Sochy, który wcale nie skończył marnie. Co prawda od czasu do czasu kłusował, lecz na bazie swych doświadczeń, podpisał kontrakt z NFZ, prowadząc dobrze prosperujący gabinet medycyny naturalnej. Nie przeszkadzała mu w tym dorobiona chałupniczo proteza u nogi. To właśnie dzięki niej zasłynął jako lekarz samouk i od tego czasu zaczęło mu się wieść całkiem nieźle. Wszyscy oczywiście wiedzieli, że dyplom lekarski kupił na bazarze, ale nikomu to nie przeszkadzało. Cały czas utrzymywał dobre relacje z miejscowym proboszczem, który patrzył z boku na zachodzące zmiany i ciągle przeklinał na Lipczyków z kościelnej ambony. Jednak po wyjściu z kościoła parafianie specjalnie się głosem księdza nie przejmowali. Najważniejsze były chrzciny, komunie, śluby. Okazały dom parafialny mówił sam za siebie, tak więc poza kościołem i pasterz też taki srogi dla Lipniczaków nie był. Jedyne co mu przeszkadzało to ten przydrożny burdeli Jagny. Walczył o to jak szalony. Do końca nie będzie wiadomo czy zwycięży czy poległ. W kościele też zmiany, zmiany. Organista zamienił organy na syntezator, a jego syn rzuciwszy seminarium zaczął grać w kapeli Disco – Polo. Miał nawet przelotny romans z Jagusią, ale nie przetrwał jednej dyskoteki..
Optymistyczny koniec.
Całość winna być zakończona nadejściem zimy, gdy zjeżdżają wszyscy z saków mieszkańcy Lipiec. Przystrojone choinki, wspólne dzielenie się opłatkiem to jedyne co będzie łączyć oba światy: ten współczesny i ten stary z przed 150 lat. To także nadzieja na przyszłość. Non omnis moriar.

niedziela, 6 września 2009

Spirala śmieci czyli jak działa współczesny neokolonializm?

Polska ma największą w Europie ilość sklepów wielkopowierzchniowych, których lwia część jest pod kontrolą obcego kapitału.
Polacy nie mogąc znaleźć pracy w kraju, bo w sposób planowy i przemyślany został w nim zlikwidowany przemysł, a przez to i inne gałęzie gospodarki. Tyrając jak niewolnicy w obcym kraju, pozostawią w kraju rodziny, które utrzymują. Gdy wrócą budują domy, biorąc nań kredyty, których nie mogą spłacić więc znowu jadą w niewolę. A rodzina coś jeść musi. Więc przysyłane, przywożone przez emigrantów pieniądze są wydawane w hipermarketach należących do obcego kapitału na kupno dóbr produkowanych przez obcy przemysł. Ot i cała spirala kolonializmu.

Czym dłużej trwa ten stan, tym bardziej są katastrofalne jego skutki, dla gospodarki, kultury, demografii itp. Po co w Polsce na przykład walczyć z trwałością rodziny, kiedy i tak rodzice są zmuszeni wyjeżdżać za chlebem?
Oczywiście sposobem na zmianę tego stanu rzeczy byłby wypracowany model samowystarczalnych ekonomicznie okręgów gospodarczych, ale do tego trzeba mieć jeszcze polityków, a nie obcą agenturę.

sobota, 5 września 2009

czwartek, 3 września 2009

Realnie o niepodległości

Przychodzimy na ten świat nadzy i tacy z niego odchodzimy. Skąd więc pęd do gromadzenia bogactw? Może stąd, jesteśmy zwierzętami politycznymi - jak twierdził Platon. Zwierzętami stadnymi, których instynkt jest nakierowany na jak najlepsze ustawienie się w systemie bez względu jaki on by był. W aspekcie indywidualnym pewne instynkty są zrozumiałe. U jednych są one bardziej wyostrzone, a u innych w kompletnym zaniku. Jak zatem wytłumaczyć tego typu plemienne skłonności grup i klik do rządów nad światem?

Polsce i marionetkowym jej rządom przypisano rolę stania na straży powstającej od 20 lat na naszym terytorium strefy buforowej, która ma oddzielać Niemcy i Rosję. Tworzenie strefy buforowej polega przede wszystkim na przejęciu majątku i likwidacji przemysłu ciężkiego mogącego stanowić podstawę do odbudowy potencjału militarnego państwa. To takie zabezpieczenie na wypadek, gdyby przyszło nam do głowy naprawdę odzyskać niepodległość i się zacząć rozwijać. Taka geopolityczna pozycja naszego kraju nie pozwala na wdrożenie realnych reform i wywołanie prawdziwych procesów rozwojowych. Tzw. fundusze unijne to tylko zasypka i zasłona dymna łagodząca skutki kolonizacji. To pieniądze z założenia zmarnowane, bo wrzucone w jeszcze PRLowski system administracyjny. A plan jest stary.
Polska ma realną szansę na ponowną krótkotrwałą niepodległość tylko w sytuacji:
1. Przemieszczenia się, lub korekty strefy wpływów na bazie konfliktu lub renegocjacji umowy między Niemcami i Rosją. Ostatnie harce rosyjskie w stosunku do naszego kraju i próba uprawiana tzw. „polityki historycznej” to dowód tego, że z nami można się już nie liczyć. A kurtuazyjne gesty, rocznice, pojednania, to tylko zasłony dymne.
2. Rozpadu Unii Europejskiej, będącej narzędziem niemieckiej hegemonii w Europie.

Może więc warto przeczyć i zadbać o opracowanie realnych, alternatywnych względem oficjalnych procesów rozwojowych? Na okręgi jednomandatowe i przywrócenie podmiotowości narodowi nikt przecież nie wyrazi zgody, a jednych figurantów zastąpią inni tak samo jak poprzednicy przekonani o swej nadprzyrodzonej roli. Gdy odejdą w niesławie, ich miejsce zajmą inni a kolejka kolejnych jest spora.

Łańcuch pokarmowy

Kolorowe pisma
Wystarczy podejść do stoiska z gazetami aby przekonać się ile śmiecia kupują ludzie płacąc zań ciężko zarobionymi pieniędzmi. Nie dość że treść większości czasopism spełnia kryterium tzw. Kultury obrazkowej (80% objętości pisma to fotografie) to treści są często tak kretyńskie, że aż lepiej ich nie czytać. Do tego dochodzą reklamy, będące pewnie głównym źródłem rentowności pism, oraz program tv, będący pewnie głównym powodem ich „kupowalności”. Trudno oczekiwać aby owa papka dla mózgu zawitała jakieś wartościowe treści, więc może zawiera chociaż wartościowe fotografie. Gdzie tam. Komiksowa papka informuje nas kto z kim, kto sobie co zrobił i kto zagra w nowym odcinku czegoś tam. Typowa papka dla mózgu, który przecie żreć coś musi. Generalnie prezentowane są facjaty lansowanych tzw. celebrytów.
Potem ci sami ludzie oglądają filmy ze swymi ulubionymi aktorami, wczuwając się w fabułę i będąc przekonani o tym, że ów aktorzyna to geniusz. A to przecież nie aktorzy tworzą filmy.

Jak się robi filmy?
Najważniejszą osobą w filmie jest producent. To on wykłada pieniądze na produkcje filmu. Zatrudnia reżysera, aktorów, wcześniej kupuje scenariusz. Tak właściwie aktor to ostatnie element owego „łańcucha pokarmowego”. O jego zatrudnieniu decyduje często kasting, a dla widzów to postać pierwszoplanowa.

Mamy partie do których należą politycy, będący mistrzami aktorstwa i wytwórcami medialnej papki dla mózgów mas. Ktoś ich zatrudnia, ktoś organizuje kastingi, ktoś pisze scenariusze. Rządzi producent. Tylko kto nim jest? To dość proste. W każdym filmie nazwisko producenta pojawia się zwykle w napisach jako pierwsze.