środa, 29 grudnia 2010

Utopia i mitologia

"Utopie wydają się o wiele bliższe urzeczywistnienia, niż się dotychczas sądziło. I oto stajemy dziś przed nową, nader niepokojącą kwestią: Jak uniknąć ich definitywnego urzeczywistnienia? [...] Utopie dają się urzeczywistniać. Życie zmierza w ich stronę. Ale być może nadchodzi nowa epoka, epoka, w której intelektualiści i warstwy wykształcone znajdą sposób na uwolnienie się od utopii i na powrót do społeczeństwa, które będzie nieutopijne, mniej „doskonałe” i bardziej wolne."
Nikołaj Bierdiajew

Powyższy cytat to motto "Nowego Wspaniałego Świata" Huxleya. Powieści, która (o ironio!) staje się właśnie biblią utopistów lub wręcz ich planem budowy utopijnego świata. Świadczy to tylko o tym, jak słaba jest ideologia „postępowców”, skoro wiedząc o utopijności swej wizji dalej ją budują. Utopijność pracy Syzyfa nie polega wszakże na wtoczeniu kamienia na górę, lecz na jego ciągłym cierpieniu. „Nie chodzi przecież by złapać królicza, ale o to aby go gonić”. Nie bez kozery cytowany powyżej Bierdiajew powiedział: „cierpię więc jestem”. Więc może proces budowy utopi to rodzaj klątwy, którą opętana jest ludzkość, a nadejście Zbawiciela to nic innego jak uwolnienie owego Syzyfa z jego przeklętego rytuału? 
Podobnie Prometeusz chciał przecież dać ludziom ogień. Słono zapłacił za swą utopijną misję poprawy bytu ludzkości ciągle pożeraną wątrobą. Został jednak wybawiony przez Heraklesa, który zabił sępa – sprawcę jego cierpień. Ale kara Prometeusza miała też i inny wymiar. Musiał patrzeć będąc przykutym do skały, co ludzie uczynili z jego darem. Zaczęli przecież używać ognia nie tylko do oświetlania, ogrzewania i przyrządzania strawy ale również do palenia domostw swych bliźnich jak i żywcem ich samych.

Syzyf to przestroga by szanować Bogów, Prometeusz to alegoria utopisty, a Herakles? Nie bez powodu był przez wczesnych chrześcijan uważany za mitologiczną zapowiedz nadejścia Chrystusa. Czy zatem ten kto zniweczy budowaną właśnie globalną utopię będzie tym, na którego czekamy?

niedziela, 26 grudnia 2010

Co jest nie tak w systemie edukacji?

Jedna z najlepszych prezentacji jakie widziałem. Polecam
Problem polega na tym jak uwolnić kreatywność skutecznie zabijaną przez szkolna i akademicką "taśmę produkcyjną"? Ale przecież dawno już to wymyślono. W średniowieczu funkcjonował doskonały system mistrz i uczeń, od razu zakładający indywidualne podejście do ucznia. Pozwalało to na optymalne wykorzystanie jego zdolności. Problem polega na tym, że tego rodzaju system przy dzisiejszych potrzebach byłby drogi. - powiedzą sceptycy. Czy na pewno?
Ostatnio miałem okazję prowadzić zajęcia ze studentami i młodymi naukowcami i z przerażeniem stwierdziłem, że większość z nich nie ma jeszcze pomysłu na swoje życie. Inaczej. Dotychczas nieomal nikomu z nich nie udało się wykryć w sobie swych zdolności. Nawet ci, którzy ukończyli bardzo specjalistyczne kierunki studiów twierdzili, że ich to specjalnie nie interesuje. Pamiętam dziewczynę specjalizującą się w materiałoznawstwie, która twierdziła, że szczytem jest marzeń jest otwarcie butiku. Czy tego rodzaju system jest tani w swym marnotrawstwie w porównaniu do systemu mistrz - uczeń? Szczerze wątpię. Tym bardziej, że nadciąga niż demograficzny, indywidualna nauka nie zabijająca w młodych ludziach ich geniuszy pozwoliłaby na zatrzymanie w zawodzie całej masy dobrych nauczycieli. Marnujemy zasoby produkując "kolejne cegły do muru" zamiast pozwolić się ludziom indywidualne rozwijać. Dla gospodarki, kultury i społeczeństwa byłby to istny krok milowy.
Ale zejdźmy na ziemię. Rząd naszych figurantów przyjął zupełnie inną strategię. Chce utrzymać zatrudnienie w systemie edukacji nie poprzez indywidualizację nauczania, lecz poprzez wciągnięcie w jego macki sześciolatków. "Nie ma dzieci? sięgnijmy po mniejsze! Po co mają siedzieć w domach i uczyć się zabobonów od swoich rodziców? Potrzebny jest nam przecież Nowy Wspaniały Człowiek godny Nowego Wspaniałego Świata!" Do tego dochodzi realne obniżenie poziomu nauczania, bo po co dzieciaki mają umieć myśleć? wystarczy jak będą umiały słuchać. Niedługo przyjdzie czas na tajne komplety nie tylko z przedmów ścisłych ale i z historii. 
Aby naprawić nasz kraj trzeba byłoby zacząć od systemu edukacji. Należy gruntownie zreformować oświatę i cały system nauki, która swoimi systemowymi korzeniami tkwi w głębokim stalinizmie. Ale jak to zrobić, gdy zamiast reform trzeba naprawić błędy, które będą jeszcze krwawić przez kolejne pokolenia?

sobota, 25 grudnia 2010

Bóg się rodzi, moc truchleje

To o czym mówi ten jeden z najlepszych teledysków wszech czasów zdarzyło się naprawdę. W 1914 roku Brytyjscy i Niemieccy żołnierze opuścili swe okopy aby pobratać się choć na chwilę. Wszyscy przecież czuli to samo: tak samo tęsknili za rodzinami. Przecież nie oni rozpoczęli tę wojnę. Tak działa magia świąt Bożego Narodzenia! Porzućmy zatem broń choć na chwilę i łykajmy te ulotne chwile szczęścia w gronie bliskich. 
Wszystkiego najlepszego wszystkim, którzy tu zagadają i czytają moje rozważania. 
Niedługo Pan powróci na ziemię ponownie i wtedy już na zawsze zapanuje pokój.

środa, 22 grudnia 2010

Tak się robi historię

Ostatnio były Prezydent Wałęsa Lech zadziwił wszystkich niczym Turbodymoman. Nie wydziobał więcej ziaren niż kura. O nie. Wielu sądziło już, że tenże mąż stanu z Popowa powiat Lipno nie potrafi nikogo i niczym zadziwić, a tu tymczasem znalazł dobrego esbeka. Wiadomym jest przecież, że nie wszyscy w SB byli źli a to, że ten konkretny „współpracownik opozycji” był archiwistą, który „maczał palce” w „zaginięciu” donosów TW Bolka, nie ma przecież najmniejszego znaczenia. 
W tym szaleństwie jest pewna metoda. Były Prezydent naszego kraju od dawna twierdzi, że cała „transformacja ustrojowa” to jego wyłącznie dzieło. No może z niewielką pomocą wiernej małżonki Danuty. Jeśli tę kwestię potraktujemy jako pewnego rodzaju dogmat wszystko staje się jasne, a i SBcy dzielą się na dobrych i złych. Sądzę wręcz, że lista owych dobry będzie się wydłużać. Przecież dobrymi byli także: SBek prowadzący motorówkę, którą Lechu dotarł do stoczni jak też i ten, który ją cumował do nabrzeża. Dobrym był SBek, który pilnował Go w czasie internowania, aby nie stało Mu się nic złego. Bo jeśli Lechu i tylko Lechu to opozycja, to oni z nim współpracowali, czyli że nie mogą być źli. I oto historia zatacza koło. Gdy pamięć zaciera coraz bardziej fakty, gdy jest coraz mniej tych, którzy wiedzą jak było naprawdę, rośnie na naszych oczach pogłowie dobrych SBków, jak też nowych bohaterów w rodzaju dzielnej tramwajarki.
Ale to przecież normalne. W roku 1926 liczba członków Związku Legionistów była wyższa niż liczba samych legionistów, przy czym większość tych prawdziwych towarzyszy komendanta przebywała poza Związkiem. A wystarczyło tylko 8 lat, a nie 30 – jak w analizowanym przypadku.

P.S.
SBeków w czasie przesłuchania było zwykle dwóch: jeden dobry, drugi zły. Przesłuchiwali na przemian. Jeden próbował się zaprzyjaźnić, drugi groził. Wniosek: za chwilę wszyscy, którzy grali rolę tych dobrych czyli 50% śledczych odzyskają prawa do zabranej emerytury. Oj będzie się działo! A jeśli w różnych śledztwach zamieniali się rolami? 

niedziela, 19 grudnia 2010

Postsmoleńsk

Lektura znakomitego felietonu Rafała Ziemkiewicza o katastrofie postsmoleńskiej, przypomniała mi stary dowcip:
"Zatłoczonym tramwajem jedzie afrykański student, który rozsiadł się wygodnie na siedzeniu. Obok stoi staruszka. Po chwili mówi do niego po woli i wyraźnie:
- Proszę Pana u nas jest taki zwyczaj, że jak ktoś straszy stoi to mu się ustępuje miejsca.
Student na to:
- A u nas jest taki zwyczaj, że by Panią dawno zjedli."

Inaczej mówiąc, konflikt kultur, konflikt znaczeń i pojęć, albo dowcip i nie poważne traktowanie drugiej strony. Przecież od początku było wiadomo, że Rosjanie będą kręcić, bo taka już ich instytucjonalna specyfika. Jak jest w Rosji przekonały się przecież pokolenia naszych przodków. Skąd więc owe oburzenie i nagłe domaganie się prawdy, gdy wszyscy wcześniej jej się domagający zostali uznani już dawno za oszołomów? Być może z Panem Premierem jest tak, jak z umierającym, który choć przed śmiercią chce powiedzieć co naprawdę myśli bo wie, że nie ma już nic do stracenia? Wszystko co było do stracenia zostało przecież już stracone. Przekazanie śledztwa Rosjanom w sytuacji, gdy wszyscy wiedzieli, jak owe śledztwa tam wyglądają było zrobione z premedytacją. Jeśli chodzi tu tylko o schlebianie wyborcom, to ci którzy jeszcze przy Tusku zostali powinni się właśnie od niego odwrócić. W jednym więc Ziemkiewicz utwierdził mnie szczególnie: Donald Tusk będzie pierwszym Premierem Polskiego Rządu, który po zakończeniu swej misji trafi do więzienia. I to nie tylko za Smoleńsk ale i za postsmoleńsk.

sobota, 18 grudnia 2010

Tu i teraz


I co z tego, że Pan Profesor ma rację? Nic. I to jest najbardziej frustrujące.
"Świadomość jest źródłem cierpień" - powiedziała kiedyś mojej koleżance urzędniczka w Urzędzie Skarbowym. Winston Churchill mawiał, że zawsze gdy miał rację był w mniejszości. Czy zatem racja i świadomość oznaczają więc samotne cierpienia?

piątek, 17 grudnia 2010

Światli, oświeceni i reflektor

Światło penetruje ciemne zakamarki. Oświetla też ludzi, którzy stają się przez to oświeceni. Gdy światło z reflektora jest za duże oświeceni stają się oślepieni. Potrzeba nam ludzi nie oświeconych a światłych, od których emanuje ich własna poświata dobra, mądrości i moralnej siły. Tylko tacy potrafią odwrócić się od reflektora i widzieć rzeczy wydarte z ciemności takimi jakie one są, zamiast ślepnąć w blasku. W oczach światłych wpatrzeni w światło ślepcy tworzą tylko cienie przysłaniające prawdziwy obraz świata.

Anioły i demony

Anioły towarzyszą ludziom. Demony zaś trzymają się ludzkich instytucji i poprzez nie sączą zło do naszych dusz.

środa, 15 grudnia 2010

Prawda czy fałsz?

Michaił Gorczakow mawiał, że wierzy tylko w zdementowane informacje. Ponieważ człowiek obija się w różnych kręgach, to i owo przeżył i wie, dotarło do mnie ostatnio kilka ciekawych obserwacji ludzi, którzy naprawdę wiedzą co mówią. Bardzo chciałbym, aby ktoś te informacje zdementował, ale pewnie próżno szukać takiego tytana odpowiedzialności. 

Obserwacja 1.
Jeden z mych kolegów zauważył ostatnio, że Chińczycy przyleli bardzo ciekawą strategię osiedlania się w Polsce. Nie wiadomo czy mamy do czynienia z celowym dzianiem czy kulturową strategią przetrwania, ale sam trend - o ile jest obserwowany na większej próbie jest dość interesujący. Otóż podobno chińscy emigranci osiedlając się w naszym kraju nie tworzą diaspory. Jest to na swój sposób socjologiczny fenomen. W małych miejscowościach pojawia się jedna chińska rodzina z dziećmi, która otwiera i prowadzi tam sklep. Z jednej strony mamy ekspansję przestrzenno - kulturową, wrośniecie w lokalną społeczność, z drugiej zaś zabezpieczenie interesów chińskich hurtowników. Powstaje w ten sposób niezależna sieć dystrybucji dóbr. Dlaczego jedna rodzina? Dwie lub więcej to już społeczność. Poza tym pojawiałby się element konkurencji. Proces ten dotyczy małych miasteczek. Ciekawe, nieprawdaż?

Obserwacja 2.
Lwia część upadłość przedsiębiorstw zasądzana przez nasze niezawisłe sądy odbywa się na wniosek.... ZUSu. ZUS ponoć nie tylko wnioskuje o upadłość ale bardzo często o zakaz działalności dla właścicieli. Jeśli to prawda, to mamy do czynienia z niespotykanej chyba  na świecie sytuacji, w której instytucja publicznej użyteczności odcina gałąź na której sama siedzi i likwiduje na stałe miejsca pracy. 

Obserwacja 3.
Każdemu projektowi infrastrukturalnemu realizowanemu z tzw. Łnijnych Funduszy towarzyszą trzy kredyty. Po pierwsze to nie są fundusze unijne. Stają się nimi, gdy kraj rozliczy się z danej transzy i wyda kasę. Wcześniej to pieniądze krajowe a właściwie pochodzące z kredytu, który zaciąga Bank Gospodarstwa Krajowego. Państwo pokrywa tymi pieniędzmi wydatki beneficjentów i cierpliwe czeka na zwrot środków z Brukseli. Kredyt nr 2 to ten, który wójt berze na realizację inwestycji i teczka na otrzymanie pieniędzy od rządu. Kredyt nr 3. zaciąga wykonawca inwestycji, bo musi kupić materiały, wyjąć sprzęt itp. Mamy więc minimum trzy kredyty na tych samych pieniądzach wpisane w system. Towarzyszą im często te wynikające z zatorów biurokratycznych. Oczywiście nikt nie wilcza tego faktu do naszego bilansu zysków i strat związanych z integracją. Kredyt nr 1 i 2 są pewnie odpowiedzialne za generowanie sporej części długu publicznego. 

Ale o czym mowa. Lansowany dziś przez Prezydenta w Sejmie projekt konstytucji, która ma wprowadzić wymarzone Euro i całkowicie nas zwasalizować, przypomina inne zmiany w innej konstytucji. 10 lutego 1976 roku wprowadzono do ustawy zasadniczej PRL zapis o przewodniej roli PZPR i przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Oczywiście przyjaźń z ZSRR była wtedy niepodważalnym dogmatem, tak samo jak w tej chwili nasze członkostwo w Łunii, wiec po co te zmiany? Aby utwierdzić się w dogmacie. To taka „modlitwa wiernych”. Poza tym warto jest nas wsadzić do strefy Euro po to, aby wyssać nasz kraj do cna. Niezależny pieniądz to niezależna gospodarka. Na szczęście ZSRR runął podobnie jak za chwilę Łunia i pewnie stąd ten pośpiech. Oby to nie był upadek kontrolowany jak w pierwszym przypadku. Potem może być tylko jeszcze gorzej. Przyjaźń socjalistycznej Rosji i socjalistycznych Niemiec to nic innego jak socjalistyczne megamocarstwo od Atlantyku po Pacyfik. Może zatem Putin jest sprytniejszy od Stalina? Być może kluczem do zrozumienia owych "puzzli" jest azjatyckie osadnictwo? Podobno z przybyłych przez ostatnie 20 lat do naszego kraju prawie dwustu tysięcy Wietnamczyków żaden jeszcze formalnie nie umarł. To dopiero ciekawy wskaźnik i konia z rzędem temu kto powie o nim głośno. Ale to oczywiście także niezdementowana informacja.
Fundamentem wszelkich tego typu "przemian" jest zawsze demoralizacja. Ta u nas osiągnęła właśnie chyba swoje apogeum, o czym świadczą "nekrofilie ciągoty" nowo powstałych grupowań. Ale to tylko kolejny wskaźnik, jak daleko polityka odseparowała się od rzeczywistości.

niedziela, 12 grudnia 2010

Bezpłatna usługa konsultingowa

„ZUS jest organizacją przestępczą, ale na pewno nie zorganizowaną” - mawiał klasyk. Potwierdzenie tych słów znalazłem po lekturze dwóch artykułów. Jeden dotyczył kretyńskiej procedury, w której emeryci i renciści będą musieli potwierdzić, że jeszcze żyją. Drugi zaś tekst mówił o badaniach, które zlecił ZUS. Mają one za 1,5 miliona złotych wykazać czy lubimy tę instytucję. Od razu widać brak koordynacji między realizującymi oba projekty zespołami. 
A teraz moja bezpłatna usługa konsultingowa: Wystarczyłoby sprawdzając, czy emeryci i renciści jeszcze żyją zapytać ich jednocześnie, czy lubią ZUS. I już jest 1,5 miliona w kieszeni. Tylko w czyjej? Wyniki badań będą z pewnością tak samo reprezentatywne jak w przypadku innej próby. Bo przecież wszyscy kochają ZUS!

Przepis na kaca

Dlaczego ludzie nie wykorzystują biznesowych szans? Biznes to przecież nic innego jak skłonność do podejmowania ryzyka i umiejętność wykorzystywana szans właśnie. 
Wszyscy chyba pamiętają słynny problem roku 2000. No może nie wszyscy, bo co którzy się urodzili w 1995 roku mieli wtedy pięć lat, a teraz mogą już być spawanymi hakerami. Ale nie w tym rzecz. Przez kilka lat skutecznie wmawiano ludziom, że taki problem istnieje, choć jak zwykle była to półprawda, albo czasami ewidentna blaga. Pamiętam jak kiedyś w firmie w której pracowałem, pojawił się jakiś jegomość z dyskietką. Powiedział, że ma na zlecenie szefostwa sprawdzić, czy komputery są odporne na ten problem. Śmiechu było co niemiara. Ale jeszcze weselej było gdy odpalił na kolejnych komputerach program napisany w Pascalu. No dobra chłop zarobił. Potem okazało się, że żadnego błędu nie było a jak był to jego skutki byłyby żadne. A co się właściwie stało? Ano pewnie jeden czy drugi piskam zaczął siać panikę, podchwyciło to kilku następnych a potem na powstałej potrzebnie ktoś postanowił zrobić biznes. Powstał w ten sposób oparty na strachu i sztucznie wywołany nowy segment rynku. Kit zaczęli więc wciskać wszyscy od dużych firm po te małe. Nie ma lepszego sposobu na zrobienie biznesu niż strach więc ludzi na całym świecie wykorzystali szansę. A że głupich nie sieją nie orzą, tylko się sami mnożą, więc chętnych do przetestowania swych komputerów czy zakup oprogramowania zgodnego z Y2K nie brakowało.
Ale ostatnio mieliśmy w kraju nadwiślańskim do czynienia z podobną szansą. Postanowiono podnieść napięcie zasilania z 220V na 230V. Oczywiście fachowcy zapewniali o tym, że nic się nie stanie i że wszystko będzie chodzić jak należy. Ale ponieważ lud nie wierzy w niezdementowane informacje... Oczywiście nie ma tak, że nic się nie stało. Biorąc pod uwagę efekt skali nawet niewielkie wahnięcie napięcia mogło przyczynić się do przepalenia się jakiejś grzałki czy czajniki, o prodiżu nie wspomnę. Dlaczego więc nikt nie wpadł na pomysł i nie dostarczył na rynek prostych przelotek ograniczających napięcie? Składałyby się one w odpowiednio dobranego do mocy danego urządzenia opornika i kosztowały śmiesznie pieniądze. Część osób stosowałaby je na wszelki wypadek. Powstałby nowy segment rynku. Dlaczego jednak tak się nie stało? Nie wiem. 

Ostatnio miałem okazję odbyć bardzo interesującą rozmowę z pewnym biznesmenem. Tenże człowiek stwierdził, że należałoby zrobić coś co wpłynie na zwiększenie produkcji przetworów mleczarskich. 
- Trzeba stworzyć nową kategorię rynkową. Taki błękitny ocean. Należy dostarczyć na rynek nowe produkty, które doprowadzą do tego, że mleko zaczną spożywać osoby dotychczas mlekiem niezainteresowane. - odpowiedziałem. A, że biznes lubi konkrety od razu podałem przykład. - „Preparat na kaca”
- Wyobraźmy sobie substancję składającą się z joguru, odrobiny alkoholu, niewielkiej ilości kawy rozpuszczalnej i cukru. Mamy gotową stawiającą na nogi po alkoholowych wyczynach substancję. Jest wszystko co trzeba: białko, glukoza, kofeina i odrobina alkoholu. Koniecznie po niżej 0,5% zawartości, tak aby można było to sprzedawać bez akcyzy. - ciągnąłem. Wystarczyłoby idąc na imprezę umieścić coś takiego w lodówce i już człowiek jest jak nowo narodzony.
Muszę przyznać, że mój pomysł zainteresował biznesmena. Ale po kilku dniach, gdy spotkaliśmy się ponownie powiedział, że to nie ma sensu. Dlaczego? – zapytałem. I wtedy ja otrzymałem dawkę praktycznej biznesowej wiedzy:
- Rynek tego typu produktów jest strasznie hermetyczny. Po pierwsze ludzie czegoś takiego nie chcą bo nie wiedzą, że istnieje. Trzeba więc to reklamować, a to kosztuje. Po drugie rynek handlu produktami mlecznymi jest przejęty przez duże sieci. Trzeba więc wydać co najmniej drugie tyle na łapówki dla wszelkiej maści cwaniaków z hipermarketów, aby pozwolili towar taki umieścić na półkach. A stoiska musiałoby mieć to oddzielne, bo to nie jest ani alkohol ani produkt mleczarski. Innymi słowy trzeba wydać kupę kasy aby coś takiego się opłaciło, bo w tej branży opłacalność zapewniają tylko duże obroty. A jak się nie przyjmie? Ludzie nie będą chcieli tego kupić? Co wtedy? Za duże ryzyko. 
- Wiec może trzeba ludzi nauczyć pić coś takiego?
- Ależ proszę bardzo. Jak się przyjmie to wtedy ktoś podejmie wyzwanie i zacznie to produkować. Ale nie będziemy to my, tylko ktoś inny. Więc po co robić dla kogoś biznes? 

Logika iście biznesowa. A mówią, że biznes to szczyt egoizmu. Pytane tylko, dlaczego takie rzeczy wychodzą gdzie indziej, a u nas nie? Dlaczego u nas należy płacić za wstawienie towaru do sklepu, a chęć zysku z towaru nie jest wystarczającym powodem biznesowego zainteresowania handlowców? Dlaczego są tak duże koszty reklamy? Dlaczego jak na lekarstwo jest lokalnych produktów i lokalnych sieci dystrybucji? - (A miało nie być o polityce. :-))

Znalazłem w necie ostatnio informację o wynalazcy myszy komputerowej i o jego rozwiązaniach. Po co więc zrobił to wszystko, skoro wszyscy dookoła mają miliardowe biznesy na jego pomysłach, a on klepie biedę? Właśnie nie klepie. I w tym problem. To chyba różni nasze piekiełko od innych miejsc na świecie, gdzie jeszcze się tli kaganek wolności gospodarczej.


A teraz dla zainteresowanych przepis na napój zabijający kaca mojego autorstwa:
  • jogurt naturalny,
  • 50g wódki,
  • dwie łyżeczki cukru,
  • jedna łyżeczka rozpuszczalnej kawy,
  • wymieszać dokładnie i przyprawić dla smaku. Osobiście polecam gałkę muszkatołową. 

sobota, 11 grudnia 2010

Etap

Właśnie przed chwilą jakiś ćwok w telewizji powiedział: "Na obecnym etapie rozwoju demokracji w Polsce..." Dalej nie wiem co powiedział bo zmieniłem kanał. Nacisk małżonki był zbyt silny. A poza tym nie jest ważne co powiedział dalej, bo i tak powiedział za dużo. 
Znaczy się, że demokracja nie jest sposobem wyłaniana władzy przy bohaterskim wsparciu jawno i krypto propagandy tylko jest jakimś procesem. Jest niedościgłym wzorem, do którego dążymy. Składa się z etapów. A ponieważ ów niedościgły wzór jest taki jak socjalizm, który się buduje, demokracja jest pewnie tak naprawdę drogą przez liczne błędy i wypaczenia. To tak jak z komunizmem do którego dążono ciągle obniżając poprzeczkę, aż w końcu skończyło się na tym, że towarzysze powiedzieli do siebie: "Dobra pora kończyć ten cyrk. Bierzmy wszystko co się da, nachapmy się i ustawmy póki jest czas." Jeszcze do niedawna demokracja była czymś oczywistym. Teraz mówi się, że się na dopiero rozwija. Co będzie jutro? Czyżby już zmieniono wytyczne? Czyżby tych którzy się połapali, że żadnej demokracji u nas nie ma było już tylu, że przyszła pora na następną samokrytykę systemu i kolejne wielkie otwarcie jak to w 1989 roku?

wtorek, 7 grudnia 2010

O co chodzi w seksie od tyłu?

Wizyta Prezydenta Miedwiediewa w Polsce, towarzyszące jej gesty i grymasy świadczą o tym, że nie potrafimy już prowadzić własnej polityki. Media informowały o zegarku prezydenta Rosji i jego wartości, o menu w czasie oficjalnej kolacji, o dawaniu orderów „zasłużonym artystom”, ale nie o tym jaki interes przybył ubić u nas rosyjski Prezydent. Najprawdopodobniej nie przyjechał ubić żadnego interesu, bo wszystkie już obił. Nawet gaz kupujemy od nich w ciemno za jedne z najwyższych możliwych stawek, więc o czym mowa. Przyjechał po prosu zwizytować rubieże swej strefy wpływów i wybić z głowy niepotrzebne podskoki. 
Wygląda to tak, jakby padł rozkaz bratania się z Wielkim Niedźwiedziem, a nasi „mężowie staniu” muszą go wykonać i już. Jak zaczną podskakiwać są przecież w zanadrzu inny „mężowie stanu”. Wszystko to oczywiście efekt niemiecko – rosyjskiego zbliżenia. Aby stało się ono całkowite i doprowadziło przywódców obu krajów do orgazmu potrzebne jest usunięcie na bok bękarta Traktatu Wersalskiego. Co najwyżej niech stoi i zasłania najbardziej intymne fragmenty owego aktu. Ów bękart doskonale wie jaka jest jego rola, więc stąd te umizgi i kurtuazja. Jednak jak uczy historia, przepowiadane od pewnego czasu zbliżenie Rosji i Niemiec do niczego dobrego nie prowadzi. 
- Bo o co chodzi w seksie od tyłu? 
- Aby być z tyłu. - głosi stary dowcip.
Pytanie tylko, kto tym razem będzie kogo. Jak znów uczy historia, Rosjanie zwykle ostatecznie bywają z tyłu, więc nie ma większych powodów aby i tym razem stało się inaczej. Do tego dochodzi ideologiczna piąta kolumna obsadzona w europejskich krajach jeszcze za radzieckiego systemu i ogólna fascynacja rządami silnej ręki na europejskich salonach. Ale salony miały zawsze słabość do Rosji. Nawet przed Rewolucją Francuzką „oświeceni” nienawidzili swego króla, nie szczędząc przy tym komplementów carom. Do tego dochodzi kryzys zmutowanej do szpiku kości demokracji i ogólny nihilizm. Więc może dobrze, że My - Wersalski Bękart odsunęliśmy się na bok i nie chcemy patrzeć na owe sodomistyczne zabiegi zbliżenia obu potęg? Ale jest zasadnicza różnica: robić coś bo ci rozkazują lub robić coś bo sam doszedłeś do wniosku, że tak należy. Nam rozkazują i jest to kwestia bezsporna. 

Kiedyś czytałem o polityce w Afryce. Okazuje się, że tamtejsi ludzie mają przedziwną umiejętność wyczuwania fałszu. Gdy jakiś polityk zaczyna opowiadać farmazony ludzie nie chcą go słuchać. Gdy mówi prawdę od serca, choćby był populistą ludzie go poprą. Podobną umiejętność posiadł chyba i nasz lud tubylczy, który generalnie olał drugą turę wyborów samorządowych. Bo co to za różnica jakiego biurokratę - okupanta wybierzemy sobie do administrowania naszym lokalnym światem, jeśli w gąszczu przepisów i lokalnych zależności i tak z założenia nie będzie w stanie niczego zmienić? Czy pojawił się gdzieś choć jeden kandydat na wójta, który powiedział, że nie będzie zabierać dzieci z rodzin przez podległych mu pracowników socjalnych? To przecież nie kwestia prawa, ale pryncypiów.

niedziela, 5 grudnia 2010

Kubki na koła

Zima zaskoczyła nie tylko drogowców ale i mnie. Siedzę w swej wiosce nieomal odciętej od świata. Poprzez zaspy udało się mojej małżonce dotrzeć wczoraj do sklepu. Miała za zadanie kupienie łańcuchów na koła. Zadzwoniła i powiedziała, że co prawda łańcuchów nie ma ale są tanie kubki. "Może kupię kilka" - pytała małżonka. Przez kilka chwil nie mogłem załapać o co chodzi. W końcu jak można do opon zamontować kubki? Na czym polega ten patent? Dlaczego o nim nie słyszałem? Ale wszystko się wyjaśniło. Kubki nie miały żadnego związku z samochodem. Były ponoć ładne i tanie. Ale swoją drogą może i jest to jakieś rozwiązanie? Może watro nad nim popracować? Ceramiczne płytki w oponach do jazdy po ostrych kamieniach? Porcelanowy kubek powleczony z wierzchu gumą niepozwalającą wystygnąć kawie, stłuc się naczyniu i zapobiegający parzeniu dłoni?

Wszystkie genialne rozwiązania wydawały się kiedyś niedorzeczne bo były pierwsze. Gdy pomyślę w jaki sposób wynaleziono samą oponę? Nie jest ważne co powstanie w wyniku kreatywnego myślenia, czy będzie to użyteczne czy nie. Ważny jest sam proces „zderzania” nie idei, pomysłów i wiedzy. W wyniku tego procesu powstanie ileś tam absurdów, ale też ileś genialnych rzeczy. Nigdy wynalazcy nie wiedzą do końca jakie będzie przeznaczenie ich wysiłków. Coca-cola była niedziałającym lekiem na kaszel, dopiero rozcieńczona z dodatkiem gazu okazała się świetnym napojem. Twórcom telefonu jedyne praktyczne zastosowanie tego wynalazku jakie przyszło do głowy to transmisja występów w operze paryskiej. Była do przełamania bariera kulturowa: rozmowa na odległość. Aby porozmawiać trzeba było się spotkać i patrzeć sobie w oczy...
Czy zatem większym innowatorem jest ten kto wynajdzie dane rozwiązanie czy ten, kto znajdzie dla niego praktyczne zastosowanie, a może ten kto doprowadzi do urzeczywistnienia danego rozwiązania? Znaczna część rewolucyjnych przemian w technologii opiera się na wynalezieniu nowych materiałów. wynalezienie żarówki było właściwie formalnością biorąc pod uwagę, że dwa lata wcześniej ktoś odkrył sposób wykonywania drutu wolframowego, który wcześniej był znany wyłącznie w postaci proszku. Samolot i jego zasada funkcjonowania była znana dużo, dużo wcześniej, ale nie było wystarczająco lekkiego i sprawnego silnika. Dopiero odkrycie stopów aluminium i wykonanie z nich silnika spowodowało, że pierwszy lot był możliwy. I tak dalej i tak dalej. Dlaczego zatem pamiętamy o braciach Wright i Edisonie, a nie o twórcach materiałów, które otworzyły drogę do ich sukcesów?
Inna kwestą jest fakt, że od lat 60 ubiegłego wieku prawdziwe kamienie milowe w rozwoju technologii to prawdziwa rzadkość. Gdzie są nowe rozwiązania na skalę maszyny parowej, czy atomowego reaktora? Eksplozja technologiczna lat dziewięćdziesiątych to pochodna odtajnienia części technologii militarnych dekadę wcześniej przez Prezydenta Reagana. Zachwycamy się pozorami technologicznego rozwoju, a tym czasem to wyłącznie żonglerka starymi rozwiązaniami. Procesory istniały już w latach 50-tych, podobnie jak telefonia komórkowa. W tej chwili dokładamy tylko rdzenie i tranzystory do starego rozwiązania. Potrzeba nam świeżej krwi, nowych idei, które można ze sobą zderzać i konfrontować. A to można zrobić tylko oddolnie, zapominając o pokusach centralnego planowania, które na równi charakteryzuje socjalistów jak i zarządy globalnych korporacji. To oni w tej chwili decydują o tym co będzie nam potrzebne, a nie my sami. A do tego potrzebna jest zmiana sposobu myślenia. Odejście od przyzwyczajeń i stereotypów. Pozwolimy sobie na odrobinę twórczego szaleństwa. Tylko to zapewni nam optymalny rozwój bez marnotrawstwa zasobów i gigantycznych długów.

P.S. Stanisław Lem powiedział kiedyś, że nowoczesny przemysł nie zaspokaja już potrzeb ludzi on je generuje. Trzeba więc może oddzielić ziarno od plew. Prawdziwe potrzeby od konsumpcyjnych kaprysów i gadżetów.

Polecam uważne obejrzenie poniższych filmów. To także inny punkt widzenia.

Cytat siedemdziesięciolecia




Jak być dyplomatą i jednocześnie nie skłamać? Trzeba uczyć się od Prezydenta Rosji. Najważniejsze jest przecież przekonanie o słuszności podejmowanych działań. Przecież wiadomo było, że Polacy będą lamentować po Smoleńsku, szukać dziury w całym. Ale jak było trzeba, to było trzeba.