czwartek, 30 sierpnia 2018

Jak z Polakami posępować należy?

 Jest rok 1764. Tak oto rozmowę (a właściwie instruktarz) carycy Katarzyny z Nikołajem Repninem – ambasadorem Moskowii w Polsce, a właściwie jej realnym władcą w latach 1764 - 1768 przedstawia Waldemar Łysiak w powieści „Milczące psy”:

Zapadła nieprzyjemna cisza. Panin przybrał minę jeszcze większej pokory, a caryca odwróciła się ponownie do ucznia:
- Opowiadano mi jak w roku 1223 wodzowie mongolscy zrobili ucztę zwycięstwa. Jedli siedząc na deskach ułożonych na plecach leżących książąt ruskich. Im więcej jedli i pili, tym głębiej ciała książąt zapadały się w ziemię. Zostali zmiażdżeni na śmierć. Dzisiaj zmiażdżeni są przez nas Mongołowie. Ale inaczej, nie na śmierć. Mongołowie ulegli tym, których zwyciężyli, gdyż poczucie, że jest się właścicielem absolutnych niewolników, działa usypiająco. A poczucie, że się jest niewolnikiem, pobudza w końcu do walki. Rozumiesz to?
- Tak, Najjaśniejsza Pani.
- Posłuchaj dalej, to nie jest aż tak proste. Istnieją różne narody, a raczej różne narody mają różnego ducha. Jedne można pobić i przesiedlić w celu zagarnięcia ich ziem, a świat nie podniesie wrzasku - to małe narody, plemiona. Z innych można uczynić małym wysiłkiem niewolników i będą chętnie lizali rękę pana - to narody o podłej duszy, od kolebki niegodne samostanowienia, w wielkich obszarach Azji roztopią się bez śladu. Z trzecimi wreszcie nie można zrobić ani tego, ani tego, przynajmniej nie od razu - to Polacy. Nie można zaanektować ich państwa, bo trzeba byłoby dzielić się z Prusami, Austrią, Turcją i Bóg wie z kim jeszcze; narzuca to europejska równowaga sił. Po drugie: nie można tego zrobić od ręki, gdyż są to znakomici żołnierze, a cały naród, gdy otwarcie zagrożony, przypomina wściekłego wilka w nagonce. Zbyt dużo by to kosztowało, należy raczej zdemoralizować ich do szpiku. Po trzecie: czy w ogóle należy ich anektować, biorąc na ciało imperium permanentnie ropiejący wrzód, ognisko buntu, rozpalone od kołysek po trumny, od kurnych chat po pałace, w karczmach, warsztatach, dworach i kościołach, grożące gangreną samemu zdobywcy i wiecznie narażające na konflikt z innymi mocarstwami? Czy nie lepiej zostawić im formalną swobodę, z całym teatrum nazw i symboli, które tak kochają, z całą honorową frazeologią, która jest ich narkotykiem, z konstytucyjnymi prawami o fałszywej wartości, i przytroczyć do siodła niewidzialną liną, której jeden koniec trzymasz mocno w dłoni, a drugi zakotwiczyłeś w sercach ,,milczących psów”, co sprawują tam władzę? Szarpniesz i kukiełki robią żądany ruch. Czy to jest jasne, co mówię?
- Tak, Najjaśniejsza Pani.

wtorek, 28 sierpnia 2018

Bo Niemcy nie śpią!

Stanisław Michalkiewicz o perspektywie gorącej jesieni.

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Bój zmian

Życiowa potrzeba skierowała mnie kilka dni temu do sklepu z siatką ogrodzeniową. Sprzedawca zachwalał posiadany asortyment i próbował dobrać go do moich potrzeb. W końcu jego profesjonalny wybór padł na najgrubszą (przez to i najdroższą) ocynkowaną siatkę.
- Wytrzyma spokojnie trzydzieści lat bez najmniejszej konserwacji. Będzie ktoś z niej bardzo zadowolony – powiedział domorosły marketingowiec, który widać wcześniej próbował oszacować mój wiek. Chyba nawet nie zdał sobie sprawy z niezręczności, która była wynikiem jego szczerości. W pierwszej chwili poczułem wewnętrzny bunt: jak to jeszcze tylko trzydzieści lat? A potem gdy porachowałem wiosny, to doszedłem do wniosku, że będzie to i tak całkiem niezły wynik.
W przyszłym roku Trzeciej RP też stuknie trzydziestka. Ci którzy dogadywali ustrojową mutację już z pewnością gryzą piach lub za chwilę będą to robić. Reszta „transformersów” była zbyt młoda aby mieć coś do powiedzenia, ale to oni teraz stoją na barykadach i bronią skompromitowanego do reszty państwa i ustroju. Dlaczego tak się dzieje? Otóż akt założycielski Trzeciej RP był czymś w rodzaju chrztu zmywającego ze wszelkiej maści karierowiczów, aparatczyków i agentów niższego płazu grzech pierworodny. Do PosPRLu weszli już jako inni czyści ludzie, a przecież wszyscy wiedzą, że komuna wcale nie była taka zła, co najwyżej śmieszna. A tu tka niespodzianka. Systemowe odrzucenie teatralnych dekoracji i zanegowanie prawdziwości mitu założycielskiego stawia pod znakiem zapytania ważność sakramentu zmywającego grzechy z całej masy ludzi, a to dopiero może wprawiać w prawdziwy niepokój. Jak ksiądz był przebierańcem i sakrament oczyszczenia nie obowiązuje, to może jednak zostały gdzieś oryginały donosów, prawdziwy powód przydziału talonu na malucha, czy rachunek za izbę wytrzeźwień? I ta wspólnota lęku powoduje opór przed zmianami i chęć obony starego. PRL w wersji 1.0 nigdy bez aktu zmycia grzechów i grzeszków nie byłby broniony z taką zaciętością, ale jego mutacja ze środkiem czyszczącym – a owszem. Całości dopełnia oczywiście jeszcze jeden niezaprzeczalny fakt: machina zmian sunie powoli ale systematycznie. Skończą się więc być może systemowe fory dla posPRLowskich familii. I to być może boli najbardziej.