niedziela, 29 marca 2020

Krajobraz po epidemii

Nie chcę pisać o koronowirusie i epidemii, zostaniu w domu i kwarantannach. Nie zamierzam także wchodzić w dywagacje kto i dlaczego rozpętał to piekło. Faktem jest to, że w wyniku pandemii i medialnego jej nagłośnienia stanęła gospodarka. Mikroskopijna mieszanina białek wywołała skutki przypominające wojnę nuklearną. Aż wierzyć się nie chce, że nikt wcześniej nie przewidział tej achillesowej pięty globalizmu. Niezależnie od widma i śmierci przez świat zaczyna toczyć się właśnie wielka plaga upadłości. Utrzyma się tylko ten kto będzie miał zbyt na swe produkty jak też ci, którzy mieli stosowne zasoby gotówki. W gospodarce opartej na kredycie takich przedsiębiorstw jest jednak nie wiele. Niewiele jest też takich, które wytwarzają produkty niezbędne do zwalczania pandemii. Więcej jest tych, które wytwarzają produkty „niezbędne”. Do grona tych „szczęśliwców” zaliczyć można przedsiębiorstwa branży spożywczej czy farmaceutycznej. Inna kwestią jest to, że pomimo potrzeby nie wszystkich za chwilę będzie stać na zakupy wytwarzanych przez wiele branż produktów.
Na kryzysie skorzystają na pewno ci, którzy mają maszynki do drukowania pieniędzy czyli sektor bankowy. Także po przejściu epidemii to on przejmie masę upadłościową przedsiębiorstw przez co urealnią przynajmniej część wyemitowanych przez siebie elektronicznych impulsów. Z drugiej strony oczywistością dla świata stanie się konieczność dywersyfikacji. Nie wszystkie potrzeby produkcyjne będą przekazywane do Azji. W wyniku pojawienia się tej świadomości zmaleje znacząco na trwałe siła napędowa chińskiej gospodarki jaką jest eksport z kolei w krajach europy pojawi się po ponad dekadzie znów kontraktura na produkcję wszystkiego. Czy jednak sektor małych i średnich firm dotrwa do czasów pojawienia się tej koniunktury? Nie jestem w tej kwestii pesymistą. Krajobraz po epidemii będzie miał zatem na pierwszym planie zagładę klasy średniej a na kolejnych trumf korporacji i wielkie zmiany stratyfikacyjne na skalę taką jakie są następstwem wielkich wojen. Do tego istnieje spore prawdopodobieństwo, że struktury państwowe i parapaństwowe nie oddadzą już nadanych sobie specprzywilejów przez co świat wielkiego brata mamy tuż za progiem.
Jadnak jest nadzieja. Paraliż gospodarki wywołany epidemią nie byłby tak dotkliwy gdyby nie monokultura pieniądza. W tej chwili władze naprawdę odpowiedzialne za swe społeczeństwa powinny promować barterową wymianę dóbr i pozwalać na tworzenie lokalnych walut. Zapewni to „koniunkturę przetrwania” i powrót do normalności.

W tym miejscu warto przypomnieć krótki wykład nieżyjącego już niestety wybitnego ekonomisty Bernarda Lietaera.