"Wyraz "Europa" pochodzi od asyryjskiego "irib" lub "ereb" i jest tem samem słowem, od którego w języku greckim nazwano państwo cieni - "erebos"."
Theodor Lessing "Europa i Azja (zanik ziemi przez ducha)", Warszawa 1935, s. 59.
... czyli wyższy poziom abstrakcji.
Staram się pisać o rzeczach ważnych i fundamentalnych (przynajmniej dla mnie) ale także o tych, które ze względu na swą ulotność mogą przepaść w odmętach zapomnienia.
"Wyraz "Europa" pochodzi od asyryjskiego "irib" lub "ereb" i jest tem samem słowem, od którego w języku greckim nazwano państwo cieni - "erebos"."
Theodor Lessing "Europa i Azja (zanik ziemi przez ducha)", Warszawa 1935, s. 59.
Od razu przychodzi na myśl film brzdąc Charliego Chaplina w którym łobuziak wybija szyby a dziwnym trafem przechodzący obok szklarz naprawia wyrządzone szkody. Władimir Putin wydaje się wcielać w postać łobuziaka, a Trump to szklarz. Już tłumaczę tą zawiłą metaforę.
Jak doskonale wiemy, prezydent Trump po srogiej awanturze w Białym Domu postanowił wstrzymać pomoc dla Ukrainy. „Ukraina rzucona na kolana, kto następny” - zadają sobie pytania przerażone europejskie elity tak jakby nikt wcześniej nie zapowiadał perspektywy wyprowadzenia z Europy amerykańskiej armii. „Za chwilę wpadniemy w łapska wrogiego Putina” - myślą przerażone europejskiej owieczki. Rzecz w tym, że wszyscy zauważyli decyzję prezydenta USA o wstrzymaniu pomocy dla Ukrainy, ale chyba znacznie mniej osób zauważyło inicjatywę zrzutki na europejskie doraźnie zbrojenia, która ma wynosić - bagatela - 800 miliardów Euro. Według zapowiedzi szefowej Komisji Europejskiej ma nawet powstać specjalny bank do obsługi tego procesu. Pojawia się pytanie: skąd pozbawiona przemysłu ciężkiego postępowa Europa ma wziąć broń, którą zamierza kupić za te pieniądze. Przecież nie kupi jej od Putina ani sama jej nie wyprodukuje. Kupi ją od USA, które jak na szklarza przystało przypadkiem mają jej stosowne szyby i to od ręki. I tak po raz kolejny zarobi słynny amerykański kompleks militarno-przemysłowy i to bez konieczności prowadzenia jakiejkolwiek wojny przez Amerykanów. Być może łupieżczy plan powstał w głowach strategów znacznie wcześniej, a mianowicie w chwili dokonania w Europie ideologiczno - ekologicznej dywersji?
Perspektywa wycofania się Ameryki z Europy w sytuacji, gdy łobuziak Putin gotowy jest wybić kolejną szybę sprawia, że u europejskich sklepikarzy i drobnych ciułaczy pojawia się potrzeba posiadania szyb czyli posiadania broni, która wcześniej nie występowała. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wróg wrogiem, ale jak trafia się okazja to i on może być doraźnym wspólnikiem. I w ten oto sposób posługując się losem Ukrainy jako przykładem, szykuje się głęboki drenaż europejskich portfeli. Gdy dołożymy do tego nałożone cła, drożyznę energetyczną i ideologiczny klincz w przeciągu najbliższej dekady najprawdopodobniej Europa ze światowego lidera stanie się trzecim światem. A być może nawet czwartym. I tak w przeciągu nieco ponad stulecia Europa z głównego światowego kolonizatora staje się obszarem nowoczesnej kolonizacji i to na własną prośbę.
Prezydent Trump obiecał uczynić znów Amerykę wielką. Jak widać w expressowym tempie spełnia swoją polityczną obietnicę. A Putin? Najprawdopodobniej zarobi na gazie i panowie mogą się dalej nie lubić, ale będą się szanować, bo trzeba szanować swego biznesowego partnera. Być może za jakiś czas przyjdzie okazja żeby zrobić kolejny interes? Kto wie? W Europie chyba mało kto zdaje sobie sprawę, że że trwały sojusz Rosji z Chinami na dłuższą metę nie jest w rosyjskim interesie. Rosja bowiem w przypadku całkowitego uzależnienia od Chin za chwilę może stracić swoją znaczną część terytorium. Wydaje się że Putin przez „romans” z Trumpem będzie próbował balansować między dwoma potęgami, a to już jest zasadnicze geopolityczny interes USA.
A teraz popatrzmy na to co stało się w Białym Domy nie zwracając uwagi na chamstwo i głupotę faceta w dresie i handlową nachalność gospodarzy, którzy próbowali lansować się na filantropów. Popatrzmy na to chłodno, pamiętając o powyższej układance czynników i często zapomnianych faktach.
1. Wojnę na Ukrainie na pełnej kurtyzanie sprowokowali Amerykanie inwestując tam w tzw. „Majdan”. Po co Amerykanom ta inwestycja? Nie chodziło o wejście w rosyjską strefę wpływów dla samego wejścia, ale o przyszłe blokowanie szlaków handlowych integrujących kontynent azjatycki z jego największym półwyspem czyli Europą.
2. 10 lat temu Ukraińcy organizowali czystki etniczne na wschodzie Ukrainy, co stało się pretekstem i powodem do wtargnięcia tam Rosjan.
3. Ukraińcy otrzymywali "pomoc" z USA, która okazała się inwestycją. Znaczna część tej pomocy zginęła. Jeszcze za czasów wcześniejszej administracji stwarzało to szereg kontrowersji co do zasadności tej pomocy.
4. Trump w swoim stylu chciał zjeść ciastko i mieć ciastko. Chciał od Ukrainy surowców i jednocześnie militarnej obecności USA w tym roku pod pretekstem pilnowania wydobycia. Tak naprawdę chciał mieć wpływ na blokowanie jedwabnego szlaku i podtrzymanie procesu integracji euroazjatyckiej. Lekko się jednak przeliczył.
5. Załęski najprawdopodobniej wie, że podpisanie papierów w Waszyngtonie oznacza dla niego polityczny, a być może i realny koniec. Zaczął więc nieco kozaczyć i wyszło jak wyszło. Papiery i tak pewnie podpisze, chcieć dla Ukrainy lepszym rozwiązaniem byłoby... poddać się Rosji i samodzielnie zaproponować jej rozmowy pokojowe. Nie jest to jednak rozwiązanie dla ukraińskich gangsterskich elit, które są zainteresowane kontynuowaniem modelu biznesowego a’la: „dajte pane”. W wariancie samodzielnego pokoju Ukraina nie utraciliby surowców i nie staliby się kolonią przynajmniej w takim stopniu, ale kogo obchodzi Ukraina, gdy jest kasa na stole.
6. Dla Rosji zakończenie wojny w tej chwili się nie opłaca z uwagi na przestawienie gospodarki na zatrzymanie produkcji militarnej, co jest trudne i kosztowne. Najchętniej Putin poczekałby na wykrwawienie się Ukrainy, a potem i tak wziąłby co swoje zostawiając biedną rolniczą kolonię w rękach zachodnich korporacji nawet pod banderowskim zarządem komisarycznym.
7. Najciekawsze jest to, co ze sprawą Krymu i zastawu jaki na nim poczyniono ponad sto lat temu. Bo jeśli ma on wrócić do macierzy i ma tam powstać Nowa Kalifornia w celu częściowej ewakuacji państwa Izrael, to musiałby na to zgodzić się też Rosja i sama Ukraina.
8. Bez względu na to jak potoczą się rozgrywki polityczne, to los Ukrainy wydaje się być przesądzony. Źle to wróży także i dla nas, bo możemy być kolejnym daniem.
9. Integracja euroazjatycka także będzie postępować, gdy nie powiedzie się wymiana lewicowych - antyamerykańskich elit. Po wyprowadzeniu kapitału z UE do USA i zapaści gospodarczej półwyspu na skutek wprowadzanych ceł Chińczycy chętnie przyjdą z pomocą i wszystko się dopełni. No, chyba, że Polacy znów na ochotnika wystąpią jako kondotierzy i zablokują cały proces własną piersią.
10. Co uzyskał Załęski? Nic, bo być może nic nie miał do zyskania. Jedyne co potencjalnie mógł uzyskać to potencjalnym porozumieniu z Chinami mógł pokazać całemu światu, że nie opłaca się być sojusznikiem USA, bo możesz być potraktowany jak śmieć, gdy twój patron zmieni sojusze.
11. A my? Mamy jak zwykle wybór między zarazą a cholerą. A nie przepraszam. My nie mamy żadnego wyboru. Ewentualny powszechny program zbrojeń mogłyby podnieść naszą siłę negocjacyjną. Jeśli w przeciągu najbliższych kilku lat nie pojawi się w Polsce program powszechnego dostępu do broni – znacznie mniej kosztowny niż rozbudowa armii, to oznacza całkowity brak wyobraźni naszych elit.
12. Co zrobią Amerykanie? Podejmą próbę wymiany Ukraińskiego przywództwa. Jak to nie zadziała, to oddalą kolejną prowokację. Wycofanie wszelkiego potencjału z Europy musi potrwać i mieć właściwą osłonę. My się do tego idealnie nadajemy. Na zmianę elit na konserwatywne w całej Europie nie ma raczej czasu, choć byłoby to rozwiązanie idealne.
Tu nie ma dobrych wojaków. Są łajdacy, cwaniacy i gangsterzy. Tak było od zawsze, tylko czasami wypisywali oni na sztandarach różne fajne idee pod publiczkę. Teraz przynajmniej jest na swój sposób uczciwie: opadły listki figowe i widać jaki kto ma interes.
Pewna pani powiedziała, że się przejęzyczyła i wszyscy odetchnęli z ulgą. A co, jeśli tak nie było. Rzecz nie w tym, że ona tak myślała i jej się wyrwało już nie koniecznie z najgładszej piersi. Tu chodzi o rzecz znacznie ciekawszą. Posłuchajcie więc drogie dzieci opowieści starego zgreda o polskiej polityce. Przez jakieś dwadzieścia lat pracowałem z politykami i obok polityki i jedno co wiem, to, to, że to fasada. Od początku do końca wymyślona ściema. Tak. Wielu ludzi, których poznałem w tym środowisku nie grzeszyło intelektem. To jest tak, jakby czyjaś niewidzialna ręka dobierała do polityki wyłącznie kretynów, a od czasu do czasu przecisnął się przez te ostre kryteria selekcji jakiś cwaniak tylko udający przygłupa znikał bardzo szybko. Prawdziwą rzadkością jest gość umiejący czytać i pisać, a do tego myśleć. A na palcach jednej ręki potrafię policzyć takich, którzy spełniając te powyższe kryteria byli jeszcze moralnie czyści jak łza i mieli prawdzie poczucie społecznego obowiązku. Im niżej w szczeblach władzy - tym gorzej.
Politycy rodzimego chowu zwykle nie tylko nie czają co mają powiedzieć, ale, gdzie są i co robią. Przywożeni jak małpa w klatce z miejsca na miejsce. Dostają do łapy kartkę, z której recytują to co napisał im asystent lub wynajęty fachowiec. Kiedyś dawno temu – jeden z moich szefów miał przezwisko Mebel, bo wiedział tylko gdzie ma stanąć i kiedy się ukłonić. Ten „lew lokalnej lewicy” czytał z kartki z literówkami i nikomu to nie przeszkadzało. Przyszedł jako VIP „pobłogosławić” zgromadzenie i do domu. Ten akurat wiedział skąd wyrastają mu nogi i dlaczego się bawi w politykę. Nie wiedzieć czemu kilka lat zakończeniu politycznej aktywności okazało się, że jego żona ma świetnie prosperujący interes. Ale muszę, że zawsze silna frakcja geszefciarska w polskiej polityce idzie w profesjonalizm. Świadczą o tym ksywki polityków używane w obiegu zamkniętym. Najpierw był "Pazerny Krzysio", potem pojawił się "Romek 10 procent", teraz o pewnym lokalnym polityku mówi się "Piotruś 15 procent". Widać stawiki rosną. Imiona zmieniłem. Wtajemniczeni i tak wiedzą o kogo chodzi, a dla klarowności wywodu nic to nie zmienia.
I teraz o pani, która się „przejęzyczyła”. Mnie to nie dziwi. Ona nie wiedziała co czyta i jakie są tego konsekwencje. Głowę miała nabitą albo jakimś chamskim geszeftem, intrygą albo w jej mózgu uruchomiła się sekcja butów. I tak dobrze, że w ramach przejęzyczenia zapomniała przeprosić za Jedwabne, albo zatańczyć wesołego oberka. Ponoć w Warszawie handlarze narkotyków ostro rywalizują o teren sejmu i okolic, bo w okolicy jest pewny krociowy interes. Ponoć alfonsi mają tylko problem, bo poselskie zakrapiane imprezy często przechodzą w kolejną fazę, więc spadło zapotrzebowanie na usługi panienek, bo towarzystwo zaspokaja się samo. Hotel poselski przypominać zaczął wielki akademik, w którym dzieciaki z prowincji poza kontrolą starych próbują, jak smakuje zakazany owoc. No cóż, społeczeństwo wybiera swych przedstawicieli na swój obraz i podobieństwo.
I tu chyba jest zasadniczy problem. Mamy właśnie inną formę wojny. Niby, że wszystko działa jak należy, ale procesy demograficzne, migracje, czekającą nas za chwilę cywilizacyjna homogenizacja, zielone łady – to wszystko są bronie nowej generacji. Do tego kunktatorski rząd generujący gigantyczne długi i dezorganizujący struktury państwowe na wszelki możliwy sposób. Nowoczesna wojna nie wymaga rakiet, ale straszenia nimi. Wszystko jest bronią: smartfon też. We współczesnej wojnie celem jest wywołanie powszechnej niezaprzeczalnie świadomości wymuszającej dane zachowanie. Reszta to tylko coraz bardziej dziurawa dekoracja rozwieszona na coraz bardziej rdzewiejących rusztowaniach.
Człowiek wyzuty z wartości i wiedzy jest jak wysoka trawa na łące smagana wiatrem: pójdzie z trendem, przechyli się zawsze w odpowiednią stronę. Jeśli szybko nie stanie się cud, a my nie przejrzymy na oczy i nie wyrwiemy się ze strefy komfortu. Będziemy najdalej za dwie dekady niczym tylko dziurą w ziemi. Przestrzenią etniczną, rezerwatem. Po prostu jak od prawie dwustu lat wszyscy wartościowi ludzie stąd wyjadą, a w polskiej przestrzeni niemożliwości, wysokich kosztów i braku jakiejkolwiek koniunktury zostaną nieszczęśnicy przykuci do miejsca i cwaniacy, którzy niczym makrofagi żerować będą na ostatkach państwowego truchła. I o to pewnie chodzi w tej zabawie, aby nie wiadomo kto i kiedy podejmował z ukryciu gabinetów decyzje dotyczące nas wszystkich na pokolenia a potem spływał z wyrwanymi za tą przysługę ochłapami. Oto demokracja.
Ona się nie przejęzyczyła. Ona jest ilustracją naszego sytemu, stanu naszych elit, a te z kolei ilustrują nas samych.
Całość przypomina słynną klasyczną przypowieść o Icku, kozie i rabinie. Dla tych, którzy nie znają szybkie wprowadzenie. Icek miał w domu ciasno. Poszedł do rabina, a ten mu poradził, aby kupił kozę. Gdy ten tak uczynił, przyszedł po kilku dniach i powiedział, że jest jeszcze ciaśniej i do tego śmierdzi. Wtedy rabin polecił sprzedać mu kozę. Icek tak uczynił i natychmiast poszedł do rabina z gratulacjami, bo zrobiło się tyle miejsca, że hej i do tego już nie śmierdzi jak wcześniej.
Nagle postanowiono podrasować nieco dobrze funkcjonującą maszynkę korporacyjnego kapitalizmu i wprowadzono opcje menażerskie. Czyli: słuchaj gości – mówią udziałowcy do prezesa spółki – jak zwiększysz przez parę lat wartość akcji, to damy ci nie tylko sowitą pensję, ale i udział zyskach. Jak to zarobisz twoja sprawa. No i zaczęło się wprowadzanie kóz. Ideologizacja biznesu, przenoszenie produkcji do tanich krajów i cała masa wszelakiego kurestwa przy których praca dzieci w kopalniach XIX Anglii była sielanką. Kulminacją były pandemiczne szybkie geszefty na dużych pieniądzach. Zrobiło się dość ciasno i niewygodnie więc znalazł się rebe, który wyprowadził śmierdziucha z ciasnego mieszkania i wszyscy odtańcowują właśnie wesołego oberka. Niby dobrze, ale w wyniku korporacyjnych sztuczek i ideologicznie napompowanych geszeftów padła cała masa małych firm. Rynek nie lubi próżni. W miejsce małych i średnich podmiotów zaspokajających wcześniej potrzeby konsumentów, które nie wytrzymały obciążeń, ideologizacji skutkującej wzrostem biurokracji weszły korporacje. Między innymi, na skutek lepszego dostępu do narzędzi cyfrowych miały i mają bowiem one niższe koszty. Tak więc na skutek „operacji koza” korpo przejęły kolejną połać rynku, a zarządzający nimi menażerowie dostali swoją dolę. I tego nie odwróci żadna kontrrewolucja, tak jak nie przywróci do życia milionów rodzinnych interesów. „Odpauperyzowanie” klasy średniej w epoce cyfrowej wydaje się niewykonalne. Jakiś Trump musiał powrócić, bo gdyby tego nie zrobił ludzie w USA mający zagwarantowany prawnie dostęp do broni byliby skłonni przewrócić cały system do góry nogami, a tak dalej pokładają weń wiarę niczym Icek w mądrość rabina. Każdy bowiem złożony system manipulacji musi zawierać także element kontestacji do uwiarygodnienia całości. Cieszmy się zatem mądrością etapu i wyprowadzeniem kozy, ale po całej operacji poza poczuciem ulgi dalej pozostaną kozie bobki na dywanie w salonie.
Inną kwestię jest to, że być może wzrost nastrojów patriotycznych to zła wróżba. Po ataku Niemiec na ZSRS Stalin dość szybko przywrócił nie tylko w Armii Czarowniej pagony i popów modlących się z żołnierzami w okopach, ale przede wszystkim ideę obrony ojczyny. Ludzie nie chcieli ginąć za wrogi im system, ale za ojczyznę już bardziej. Armia USA nie poszłaby do boju w obronie ideałów tęczowej rewolucji, ale w obronie ojczyzny już także nieco bardziej. A to, że będą ginąć za rynki zbytu, szlaki handlowe czy naftowe pola to już zupełnie inna sprawa. To wszystko wróży, że z uwagi na powyższe w Europie spodziewane jest rychłe odejście do neolewicowych frazesów, bo kto chciałby umierać za ideały tęczowej rewolucji? Mała to jednak pociecha, choć zejście z drogi ideologicznej utopii w przypadku Europy da nam złudne - ale zawsze – poczucie ulgi, które poczuł Icek sprzedając cuchnącą kozę.
Kilka lat temu na potrzeby organizacji pewnej rodzinnej uroczystości, postanowiłem wynająć lokal gastronomiczny. Pojechałem na miejsce i omówiłem warunki. Pani, z którą je ustalałem podsunęła mi projekt umowy, którą po uzupełnieniu o dane podpisałem. Pani z restauracji zrobiła to samo. Już miałem wychodzić, jednak coś mnie tknęło i rzuciłem jeszcze raz okiem na umowę. Nie chodziło o jej treść, ale o zasadnicze kwestie formalne.
- Czy wie pani, że ta umowa jest nieważna? - powiedziałem.
- Jak to? Dlaczego? - odparła pani nie ukrywając zaskoczenia.
- Ona jest ważna pod warunkiem, że nazywa się pani Jan Kowalski i jest pani prezesem tej firmy, ale to raczej nie możliwe, bo podpisała się pani jako Anna Nowak pod samą umowa. Proszę popatrzeć na sam początek umowy jest tu napisane, że firma jest reprezentowana przez Jana Kowalskiego prezesa zarządu, więc nie jest pani stroną tej umowy, a więc całość jest nieważna.
Chwila milczenia. Kobieta nie ukrywała irytacji. I po co parafki na każdej ze stron, po co papier firmowy, jak kwestia była tak oczywista i nieprofesjonalna, że wypadało tylko spuścić oczy ze wstydu. Wychodząc zapytałem panią czy wszystkie umowy też tak podpisuje. Nawet nie próbowała odpowiadać. Wyszedłem i w drodze do samochodu dopiero pojąłem o co chodziło tak naprawdę. Co, jeśli umowa miała być nieważna?
Nieważność umowy dotyczy obu stron. Ja jako klient właściwe mailem w umowie dwie kwestie: opłacenie rachunki z zaliczką i zobowiązanie do pokrycia ewentualnych strat. Reszta to już odpowiedzialność restauracji: czas, menu, jakość, schludność, obsługa, bezpieczeństwo, dane osobowe i tak dalej. Przychodzi klient, płaci i wychodzi z... nieważną umową. Już zapłacił. Jak coś będzie nie tak ze strony restauratora, to klient ma umowę, która... z banalnego powodu nie daje mu żadnych praw, bo tak naprawdę jej nie zawarł. Może irytacja pani była spowodowana nie tym, że przyłapałem ją na braku profesjonalizmu, ale tym, że w ogóle zauważyłem cały proceder? Kto by pomyślał, że w pewnych sytuacjach nieważność umowy działa na korzyść jednej ze stron i tą stroną wcale nie byłem ja. Zapłaciłem, coś poszło nie tak, chcę zwrotu kasy, a przepraszam na jakiej podstawie? Jak ci się nie podoba to jazda do sądu. Wychodzi więc na to, że czasami dobrze jest udać kretyna niczym żołnierz z filmie CK Dezerterzy, który będąc Czechem udawał Hucuła, który nie rozumie co się do niego mówi. Być może zatem, to co dzieje się w naszym kraju nie wynika wcale z głupoty, ale z zamierzonego działania. Lepiej niech lud tubylczy musieli, że przy władzy są debile, a nie jawna agentura, bo wtedy zacznie się organizować w jakieś Armie Krajowe, albo inne ZWZty. Być może kwestią jest jeszcze bardziej skomplikowana?
Oficerowie prowadzący nie dają wytycznych, które do tej pory były jasne i klarowne, bo nie wykluła się jeszcze w ośrodkach władzy realna linia polityczna. Po prostu w sytuacji załamania się gospodarczego w Niemczech i wygraniu wyborów przez Trumpa nie wiadomo jakie wydawać wytyczne dla obszarów zależnych. Trudno bowiem oczekiwać od konia pociągowego, który całe życie otrzymywał sygnały od furmana, aby nagle wiedział, gdzie ma jechać, jak sam furman zgubił drogę. Tego typu okresy jednak nie trwają zbyt długo. W tej chwili najprawdopodobniej oficerowie prowadzący zaczynają sami się irytować, że w wyniku braku wytycznych upada cała teatralna dekoracja polskiej suwerenności, a przecież w scenografię do spektaklu zainwestowano tyle, że jeszcze może się przydać. Przyda się więc w najbliższym czasie jej odświeżenie i pobudzenie wiary w autentyczność Matrixa.
Większość ludzi ma to jednak gdzieś. Ściskają w garści nieważne, puste deklaracje i traktują je jako pewnik. Od wartości pieniądza począwszy, na obietnicy emerytur skończywszy. Tymczasem być może czeka nas konfiskata prywatnych majątków, bo przecież bestia chce odsetek od kredytów... Na początek jednak już teraz idą państwowe lasy, a potem kto wie? Jakoś tubylcom wmówi się kolejną mądrość etapu. Wypadki pandemiczny-szczepionkowo-maseczkowe nauczają, że można z ludźmi zrobić wszystko, a ci dla obrony swojej dziupli z Neflixem wyrzekną się wszystkiego. Szkoda, że wciąż tkwimy w starych wyobrażeniach o suwerenności, gdy tymczasem z kategorii skolonizowanych przeszliśmy niemal niezauważalnie w kategorię niewolników, a być może za chwilę staniemy się elementem zbędnym. W pewnym szwedzkim sklepie z meblami przekonano klientów do tego, że sami wezmą z pułki, przewiozą i zmontują sobie szafę. I klient jest z tego faktu niezmiernie zadowolony, bo jeszcze zje klopsiki. Być może w tej chwili grono fachowców głowi się jak przekonać ludzi, aby sami weszli do dołów z wapnem i z uśmiechem na twarzy strzeli sobie w potylicę. Bowiem optymalizacja musi być i trzeba wyciągać wnioski z wcześniejszych nieudanych prób wyhodowania nowego człowieka i pozbycia się tych, który nie spełniają kryteriów na neołagierników.
Zasadniczy problem ze stanem nieustalonym w jakim tkwimy i tkwią w nim nasze „atrapoekity” jest taki, że nie wiadomo czyim wasalem będziemy. Wyjaśni się to jednak już w krótce.