piątek, 1 listopada 2024

Przypowieść o genialności marketingowych odkryć


Praprzyczyną wszelakiego sukcesu jest zaobserwowanie czegoś, co umknęło uwadze innych. Zwrócenie uwagi na nową potrzebę, na inny sposób dystrybucji, dziwne zachowanie klientów czy przekaz marketingowy trafiający w same sedno. Potem wszystko jest oczywiste, ale na początku jest ów sowizdrzalski spryt ocierający się o szaleństwo. Za takim wariatem, który dla przykładu postanowił rozcieńczyć wino z wodą i rozlać w butelki, bo zdał sobie sprawę, że ludzie w Australii lubią pić taki kompocik do obiadu, ale nie chce im się mieszać obu płynów poszli rzecz jasna inni. Tylko przez kilka lat firma rozrabiająca wino miała pół rynku australijskiego wina pod swą kontrolą. 

W genialnym i ponadczasowym radzieckim filmie SF pt. „Kin Dza Da”, dwóch dżentelmenów teleportuje się na planetę Pliuk w galaktyce Kin Dza Dza właśnie. Plantę zamieszkują na pozór upośledzeni ludzie z niesłychaną smykałką do handlu. Dwóch najwcześniej napotkanych niemal od razu postanawia zrobić na przybyszach interes. Wyglądają tak samo licho i niedbale, ale pochodzą z dwóch klas społecznych. Jeden to plaszczanin czyli szlachcic (partyjniak), a drugi to pacak – pokorny plebejusz.  Jak siebie rozpoznają? To proste. Mają specjalne urządzenie. Gdy na czymś w rodzaju pen-driva skierowanego na danego delikwenta kropka zaświeci się na zielono znaczy, że to pacak. Jak na pomarańczowo – mamy do czynienia z plaszczaninem i wszystko jasne. 

Antonio Gramsci – wybitny włoski działacz rewolucyjny, który – jak przystało na wybitnego działacza rewolucyjnego - połowę swego żywota spędził w więzieniu wpadł na to dlaczego robotnicy nie popierają rewolucji. Mają wpojoną burżuazyjną kulturę i w niej są wychowywani. Trzeba zniszczyć więc ową kulturę i wtedy lud pozostanie przy ideałach rewolucji – głosił. Tak naprawdę chodziło o to, że jak źle opłacany robotnik poprawił swój los, to za żadne skarby nie chciał już być proletariuszem tylko burżujem właśnie. Awans społeczny był głównym źródłem motywacji do pracy, bo nie wszyscy chcieli tkwić w biedzie, a nie wielu miało skrupuły wyrównywania ekonomicznej przepaści w trybie rewolucyjnym, czyli do złodziejstwa i przemocy. Rzecz w tym, że gdy robotnik trochę się odkuł robił wszystko, aby o swoich plebejskich korzeniach zapomnieć. Bo ludzie się od siebie wiele nie różnią. Chcą dostatniego, spokojnego życia i żyć tak, aby coś zostawić swym dzieciom. 

I to właśnie odkrył Donald Tusk, albo jego srogo opłacany doradca i nikomu nic nie powiedział. Pacaki, którym za rządów PiS zaczęło się żyć nieco lepiej, na skutek nie tylko socjalu, czy uszczelnienia wycieku kasy z VAT, ale i dobrej koniunktury nie potrzebowali już więcej socjalu. Potrzebowali czegoś więcej co dostarczył im Donald. Potrzebowali utrwalenia się w przekonaniu, że już pacakami nie są. Donald zamienił urządzenia części z nich na takie, które zamiast zielonej kropki zaczęły pokazywać różową. I te właśnie pacaki awansowane na plaszczan zaczęły odnosić się z pogardą do innych pacaków. Towarem, który dostarczył Polakom salon na masową skalę stała się nagle symboliczna przynależność do elity, to tych lepszych. To nic, że szef łoi cię na kasę, stać cię na najgorsze ścierwo w markecie tuż przed końcem terminu ważności, ale jesteś kimś lepszym. I tak, w sprytny sposób na socjalnych plecach Jarosława, Donald dostał się do władzy, z którą od roku nie wie co ma zrobić. Oczywiście to są wyłącznie manewry, które z prawdziwą polityką ani władzą nie mają nic wspólnego, bo obie partie są tworami wykonawczymi politykę na wyższym poziomie, a nasze państwo nie jest i nie było suwerenne, ale podobnie jak z rozcieńczanym winem warto docenić kunszt marketingowy odkrywców nowych zjawisk. Można się pocieszać, że taka sztuczka na masową skalę działa tylko raz i ponownie trudno ją skutecznie wykorzystać, ale za odpowiednią kasę znajdą się z pewnością tacy, którzy będą mieli w zanadrzu inne z pozoru szalone rozwiązania.