środa, 19 lutego 2025

Wielka draka w kamienicy

 - Kazik, znowu się zachlałeś. Mam już tego dosyć. Bez przerwy tylko wóda i dziwki. Do domu nic nie przynosisz tylko jeszcze pieniędzy chcesz.
- Wiesz co Bożena? Odchodzę. Wyprowadzam się do matki. A co ja z tobą ślub brałem? Na cholerę puszczałaś oko do tego Włodka spod siódemki? Śliniłaś się do niego już tyle lat i jeszcze fanty od niego skupowałaś za grosze. A potem wielka zadyma, że babę bije. Gówno mnie to obchodzi.
- Bo mi obejście na gazowym liczniku zrobił, a babę bije, boś jej głupot naopowiadał, że powinna wystąpić o alimenty, to mu nerw puścił. Przyznaj się w oko ci wpada ta tleniona blondyna co?
- Ty mi tu romansów nie wypominaj. Dawałem jej kasę na dzieci z litości, a ta przepijała prawie wszystko z menelami na dzielnicy i woziła się taksówkami, a dzieci chodziły głodne. To co? Pani Bożenka przygarnęła i wykarmiła ta bandę darmozjadów, co zamiast matki bronić to się pochwały u sąsiadek.
- I to mi będziesz wypominać?
- A jak? Jak ją leje, to widać ma prawo. A może ona lubi oberwać raz w tygodniu? Skąd wiesz? W każdym razie teraz już nie żartuję. Niech ci Włodek dziurę do kuchni przebije, to będzie miał bliżej. Będzie prał ciebie i swoją blondynę. Siłę jeszcze ma to niech was obie obskakuje. Bo ty się Boga nie boisz Bożenka, to wszystko przez ciebie. Żegnaj, stara pudernico.
- Kazik to podłe co gadasz, ale nie idź. Proszę zostań. Przecież ten skurczybyk jak popije, to nawet pisarskie się go boją. To wariat. Nie zostawiaj mnie. Błagam. Zupy nagotuje, takiej jak lubisz.
- Wiesz co Bożenka? Może i zostanę, ale na razie idę na miasto, bo się wkurwiłem i muszę jeszcze trochę żółtych na targowisku postraszyć. Może wrócę po rzeczy, a może i zostanę. Nie wiem jeszcze. W każdym razie daj z pięć duch na browara, bo od tego wkurzenia, to mi w gardle zaschło.
- Dobrze masz, proszę.
- No może być. Tylko od dzisiaj są nowe zasady. Będę wpadał od czasu do czasu, tak żeby ten pętak nie był pewny swego, a ty masz mi co piątek stówkę odpalić na drobne ruchy. I żadnego marudzenia i żadnych pytań.
- Dobrze Kaziu, już dobrze.
- A, jeszcze jedno. Jak przyłapie cię, że z tym konusem rozmawiasz, albo rozpijasz wino w bramie, to zęby powybijam i pójdę już definitywnie. Mam tu paru młodych co mi doniosą od razu jak i z kim się prowadzasz. Pójdę jeszcze do Włodka Wariata i z nim pogadam, żeby też z gołdą uważał i pewny swego nie był, bo po ryju dostanie.
- Zrobiłeś mnie do żywego, ale co ja poradzę biedna kobieta? Weź tylko szalik, bo zimno na dworze. 

Podobne dialogi odbywają się pewnie nadal codziennie w wielu polskich dzielnicach. Ten akurat dotyczy rozmów między przywódcami USA i państw europejskich w zakresie relacji z Rosją w kwestii pokoju na Ukrainie i nie tylko. Można było rozbudować jeszcze wątek relacji Włodka Wariata z azjatyckim gangiem, ale to już zupełnie inna historia.

środa, 5 lutego 2025

Meandry demokracji

Pewna pani powiedziała, że się przejęzyczyła i wszyscy odetchnęli z ulgą. A co, jeśli tak nie było. Rzecz nie w tym, że ona tak myślała i jej się wyrwało już nie koniecznie z najgładszej piersi. Tu chodzi o rzecz znacznie ciekawszą. Posłuchajcie więc drogie dzieci opowieści starego zgreda o polskiej polityce. Przez jakieś dwadzieścia lat pracowałem z politykami i obok polityki i jedno co wiem, to, to, że to fasada. Od początku do końca wymyślona ściema. Tak. Wielu ludzi, których poznałem w tym środowisku nie grzeszyło intelektem. To jest tak, jakby czyjaś niewidzialna ręka dobierała do polityki wyłącznie kretynów, a od czasu do czasu przecisnął się przez te ostre kryteria selekcji jakiś cwaniak tylko udający przygłupa znikał bardzo szybko. Prawdziwą rzadkością jest gość umiejący czytać i pisać, a do tego myśleć. A na palcach jednej ręki potrafię policzyć takich, którzy spełniając te powyższe kryteria byli jeszcze moralnie czyści jak łza i mieli prawdzie poczucie społecznego obowiązku. Im niżej w szczeblach władzy - tym gorzej. 

Politycy rodzimego chowu zwykle nie tylko nie czają co mają powiedzieć, ale, gdzie są i co robią. Przywożeni jak małpa w klatce z miejsca na miejsce. Dostają do łapy kartkę, z której recytują to co napisał im asystent lub wynajęty fachowiec. Kiedyś dawno temu – jeden z moich szefów miał przezwisko Mebel, bo wiedział tylko gdzie ma stanąć i kiedy się ukłonić. Ten „lew lokalnej lewicy” czytał z kartki z literówkami i nikomu to nie przeszkadzało. Przyszedł jako VIP „pobłogosławić” zgromadzenie i do domu. Ten akurat wiedział skąd wyrastają mu nogi i dlaczego się bawi w politykę. Nie wiedzieć czemu kilka lat zakończeniu politycznej aktywności okazało się, że jego żona ma świetnie prosperujący interes. Ale muszę, że zawsze silna frakcja geszefciarska w polskiej polityce idzie w profesjonalizm. Świadczą o tym ksywki polityków używane w obiegu zamkniętym. Najpierw był "Pazerny Krzysio", potem pojawił się "Romek 10 procent", teraz o pewnym lokalnym polityku mówi się "Piotruś 15 procent". Widać stawiki rosną. Imiona zmieniłem. Wtajemniczeni i tak wiedzą o kogo chodzi, a dla klarowności wywodu nic to nie zmienia.

I teraz o pani, która się „przejęzyczyła”. Mnie to nie dziwi. Ona nie wiedziała co czyta i jakie są tego konsekwencje. Głowę miała nabitą albo jakimś chamskim geszeftem, intrygą albo w jej mózgu uruchomiła się sekcja butów. I tak dobrze, że w ramach przejęzyczenia zapomniała przeprosić za Jedwabne, albo zatańczyć wesołego oberka. Ponoć w Warszawie handlarze narkotyków ostro rywalizują o teren sejmu i okolic, bo w okolicy jest pewny krociowy interes. Ponoć alfonsi mają tylko problem, bo poselskie zakrapiane imprezy często przechodzą w kolejną fazę, więc spadło zapotrzebowanie na usługi panienek, bo towarzystwo zaspokaja się samo. Hotel poselski przypominać zaczął wielki akademik, w którym dzieciaki z prowincji poza kontrolą starych próbują, jak smakuje zakazany owoc. No cóż, społeczeństwo wybiera swych przedstawicieli na swój obraz i podobieństwo. 

I tu chyba jest zasadniczy problem. Mamy właśnie inną formę wojny. Niby, że wszystko działa jak należy, ale procesy demograficzne, migracje, czekającą nas za chwilę cywilizacyjna homogenizacja, zielone łady – to wszystko są bronie nowej generacji. Do tego kunktatorski rząd generujący gigantyczne długi i dezorganizujący struktury państwowe na wszelki możliwy sposób. Nowoczesna wojna nie wymaga rakiet, ale straszenia nimi. Wszystko jest bronią: smartfon też. We współczesnej wojnie celem jest wywołanie powszechnej niezaprzeczalnie świadomości wymuszającej dane zachowanie. Reszta to tylko coraz bardziej dziurawa dekoracja rozwieszona na coraz bardziej rdzewiejących rusztowaniach.

Człowiek wyzuty z wartości i wiedzy jest jak wysoka trawa na łące smagana wiatrem: pójdzie z trendem, przechyli się zawsze w odpowiednią stronę. Jeśli szybko nie stanie się cud, a my nie przejrzymy na oczy i nie wyrwiemy się ze strefy komfortu. Będziemy najdalej za dwie dekady niczym tylko dziurą w ziemi. Przestrzenią etniczną, rezerwatem. Po prostu jak od prawie dwustu lat wszyscy wartościowi ludzie stąd wyjadą, a w polskiej przestrzeni niemożliwości, wysokich kosztów i braku jakiejkolwiek koniunktury zostaną nieszczęśnicy przykuci do miejsca i cwaniacy, którzy niczym makrofagi żerować będą na ostatkach państwowego truchła. I o to pewnie chodzi w tej zabawie, aby nie wiadomo kto i kiedy podejmował z ukryciu gabinetów decyzje dotyczące nas wszystkich na pokolenia a potem spływał z wyrwanymi za tą przysługę ochłapami. Oto demokracja. 

Ona się nie przejęzyczyła. Ona jest ilustracją naszego sytemu, stanu naszych elit, a te z kolei ilustrują nas samych.

czwartek, 23 stycznia 2025

Ickorabinokozowanie

Trump wygrał wybory, został zaprzysiężony i od razu wziął się do roboty. Świetnie, tylko wajcha została przełożona już wcześniej, bo korpo się połapało, że na tęczach i eko-energetykach więcej zarobić się nie da. Nastąpiło naturalne wyeksploatowanie możliwości biznesowych i trzeba powrócić do starych, sprawdzonych jego modeli. O dziwo wielu ludzi w Polsce pomyślało, że jak wygrał Trump w Stanach, to tak jakoby wygrał w Polsce. A tym czasem nic bardziej mylnego. On chce wielkiej Ameryki, a nie wielkiej Europy i chce, aby „amerykańskie” korporacje zarabiały dalej tyle samo lub jeszcze więcej. Generalnie to dobrze, że ktoś zauważył, że są dwie płcie i że jest coś takiego jak rodzina i wiele, wiele innych oczywistości, bo komunistycznej ściemy nie dało się dalej ciągnąć i co najistotniejsze jej dalszy rozwój groziłby tąpnięciem całego systemu. A przecież system działa tak, że to on wymyśla ideologiczne ściemy dla zarabiania kasy i kiedy owa ideologia zaczyna w tym przeszkadzać, to trzeba ją zmienić i tyle. 

Całość przypomina słynną klasyczną przypowieść o Icku, kozie i rabinie. Dla tych, którzy nie znają szybkie wprowadzenie. Icek miał w domu ciasno. Poszedł do rabina, a ten mu poradził, aby kupił kozę. Gdy ten tak uczynił, przyszedł po kilku dniach i powiedział, że jest jeszcze ciaśniej i do tego śmierdzi. Wtedy rabin polecił sprzedać mu kozę. Icek tak uczynił i natychmiast poszedł do rabina z gratulacjami, bo zrobiło się tyle miejsca, że hej i do tego już nie śmierdzi jak wcześniej. 

Nagle postanowiono podrasować nieco dobrze funkcjonującą maszynkę korporacyjnego kapitalizmu i wprowadzono opcje menażerskie. Czyli: słuchaj gości – mówią udziałowcy do prezesa spółki – jak zwiększysz przez parę lat wartość akcji, to damy ci nie tylko sowitą pensję, ale i udział zyskach. Jak to zarobisz twoja sprawa. No i zaczęło się wprowadzanie kóz. Ideologizacja biznesu, przenoszenie produkcji do tanich krajów i cała masa wszelakiego kurestwa przy których praca dzieci w kopalniach XIX Anglii była sielanką. Kulminacją były pandemiczne szybkie geszefty na dużych pieniądzach. Zrobiło się dość ciasno i niewygodnie więc znalazł się rebe, który wyprowadził śmierdziucha z ciasnego mieszkania i wszyscy odtańcowują właśnie wesołego oberka. Niby dobrze, ale w wyniku korporacyjnych sztuczek i ideologicznie napompowanych geszeftów padła cała masa małych firm. Rynek nie lubi próżni. W miejsce małych i średnich podmiotów zaspokajających wcześniej potrzeby konsumentów, które nie wytrzymały obciążeń, ideologizacji skutkującej wzrostem biurokracji weszły korporacje. Między innymi, na skutek lepszego dostępu do narzędzi cyfrowych miały i mają bowiem one niższe koszty. Tak więc na skutek „operacji koza” korpo przejęły kolejną połać rynku, a zarządzający nimi menażerowie dostali swoją dolę. I tego nie odwróci żadna kontrrewolucja, tak jak nie przywróci do życia milionów rodzinnych interesów. „Odpauperyzowanie” klasy średniej w epoce cyfrowej wydaje się niewykonalne. Jakiś Trump musiał powrócić, bo gdyby tego nie zrobił ludzie w USA mający zagwarantowany prawnie dostęp do broni byliby skłonni przewrócić cały system do góry nogami, a tak dalej pokładają weń wiarę niczym Icek w mądrość rabina. Każdy bowiem złożony system manipulacji musi zawierać także element kontestacji do uwiarygodnienia całości. Cieszmy się zatem mądrością etapu i wyprowadzeniem kozy, ale po całej operacji poza poczuciem ulgi dalej pozostaną kozie bobki na dywanie w salonie. 

Inną kwestię jest to, że być może wzrost nastrojów patriotycznych to zła wróżba. Po ataku Niemiec na ZSRS Stalin dość szybko przywrócił nie tylko w Armii Czarowniej pagony i popów modlących się z żołnierzami w okopach, ale przede wszystkim ideę obrony ojczyny. Ludzie nie chcieli ginąć za wrogi im system, ale za ojczyznę już bardziej. Armia USA nie poszłaby do boju w obronie ideałów tęczowej rewolucji, ale w obronie ojczyzny już także nieco bardziej. A to, że będą ginąć za rynki zbytu, szlaki handlowe czy naftowe pola to już zupełnie inna sprawa. To wszystko wróży, że z uwagi na powyższe w Europie spodziewane jest rychłe odejście do neolewicowych frazesów, bo kto chciałby umierać za ideały tęczowej rewolucji? Mała to jednak pociecha, choć zejście z drogi ideologicznej utopii w przypadku Europy da nam złudne - ale zawsze – poczucie ulgi, które poczuł Icek sprzedając cuchnącą kozę.

czwartek, 2 stycznia 2025

Stan nieustalony

 Kilka lat temu na potrzeby organizacji pewnej rodzinnej uroczystości, postanowiłem wynająć lokal gastronomiczny. Pojechałem na miejsce i omówiłem warunki. Pani, z którą je ustalałem podsunęła mi projekt umowy, którą po uzupełnieniu o dane podpisałem. Pani z restauracji zrobiła to samo. Już miałem wychodzić, jednak coś mnie tknęło i rzuciłem jeszcze raz okiem na umowę. Nie chodziło o jej treść, ale o zasadnicze kwestie formalne.

- Czy wie pani, że ta umowa jest nieważna? - powiedziałem.

- Jak to? Dlaczego? - odparła pani nie ukrywając zaskoczenia.

- Ona jest ważna pod warunkiem, że nazywa się pani Jan Kowalski i jest pani prezesem tej firmy, ale to raczej nie możliwe, bo podpisała się pani jako Anna Nowak pod samą umowa. Proszę popatrzeć na sam początek umowy jest tu napisane, że firma jest reprezentowana przez Jana Kowalskiego prezesa zarządu, więc nie jest pani stroną tej umowy, a więc całość jest nieważna. 

Chwila milczenia. Kobieta nie ukrywała irytacji. I po co parafki na każdej ze stron, po co papier firmowy, jak kwestia była tak oczywista i nieprofesjonalna, że wypadało tylko spuścić oczy ze wstydu. Wychodząc zapytałem panią czy wszystkie umowy też tak podpisuje. Nawet nie próbowała odpowiadać. Wyszedłem i w drodze do samochodu dopiero pojąłem o co chodziło tak naprawdę. Co, jeśli umowa miała być nieważna?

Nieważność umowy dotyczy obu stron. Ja jako klient właściwe mailem w umowie dwie kwestie: opłacenie rachunki z zaliczką i zobowiązanie do pokrycia ewentualnych strat. Reszta to już odpowiedzialność restauracji: czas, menu, jakość, schludność, obsługa, bezpieczeństwo, dane osobowe i tak dalej. Przychodzi klient, płaci i wychodzi z... nieważną umową. Już zapłacił. Jak coś będzie nie tak ze strony restauratora, to klient ma umowę, która... z banalnego powodu nie daje mu żadnych praw, bo tak naprawdę jej nie zawarł. Może irytacja pani była spowodowana nie tym, że przyłapałem ją na braku profesjonalizmu, ale tym, że w ogóle zauważyłem cały proceder? Kto by pomyślał, że w pewnych sytuacjach nieważność umowy działa na korzyść jednej ze stron i tą stroną wcale nie byłem ja. Zapłaciłem, coś poszło nie tak, chcę zwrotu kasy, a przepraszam na jakiej podstawie? Jak ci się nie podoba to jazda do sądu. Wychodzi więc na to, że czasami dobrze jest udać kretyna niczym żołnierz z filmie CK Dezerterzy, który będąc Czechem udawał Hucuła, który nie rozumie co się do niego mówi. Być może zatem, to co dzieje się w naszym kraju nie wynika wcale z głupoty, ale z zamierzonego działania. Lepiej niech lud tubylczy musieli, że przy władzy są debile, a nie jawna agentura, bo wtedy zacznie się organizować w jakieś Armie Krajowe, albo inne ZWZty. Być może kwestią jest jeszcze bardziej skomplikowana?

Oficerowie prowadzący nie dają wytycznych, które do tej pory były jasne i klarowne, bo nie wykluła się jeszcze w ośrodkach władzy realna linia polityczna. Po prostu w sytuacji załamania się gospodarczego w Niemczech i wygraniu wyborów przez Trumpa nie wiadomo jakie wydawać wytyczne dla obszarów zależnych. Trudno bowiem oczekiwać od konia pociągowego, który całe życie otrzymywał sygnały od furmana, aby nagle wiedział, gdzie ma jechać, jak sam furman zgubił drogę. Tego typu okresy jednak nie trwają zbyt długo. W tej chwili najprawdopodobniej oficerowie prowadzący zaczynają sami się irytować, że w wyniku braku wytycznych upada cała teatralna dekoracja polskiej suwerenności, a przecież w scenografię do spektaklu zainwestowano tyle, że jeszcze może się przydać. Przyda się więc w najbliższym czasie jej odświeżenie i pobudzenie wiary w autentyczność Matrixa.

Większość ludzi ma to jednak gdzieś. Ściskają w garści nieważne, puste deklaracje i traktują je jako pewnik. Od wartości pieniądza począwszy, na obietnicy emerytur skończywszy. Tymczasem być może czeka nas konfiskata prywatnych majątków, bo przecież bestia chce odsetek od kredytów... Na początek jednak już teraz idą państwowe lasy, a potem kto wie? Jakoś tubylcom wmówi się kolejną mądrość etapu. Wypadki pandemiczny-szczepionkowo-maseczkowe nauczają, że można z ludźmi zrobić wszystko, a ci dla obrony swojej dziupli z Neflixem wyrzekną się wszystkiego. Szkoda, że wciąż tkwimy w starych wyobrażeniach o suwerenności, gdy tymczasem z kategorii skolonizowanych przeszliśmy niemal niezauważalnie w kategorię niewolników, a być może za chwilę staniemy się elementem zbędnym. W pewnym szwedzkim sklepie z meblami przekonano klientów do tego, że sami wezmą z pułki, przewiozą i zmontują sobie szafę. I klient jest z tego faktu niezmiernie zadowolony, bo jeszcze zje klopsiki. Być może w tej chwili grono fachowców głowi się jak przekonać ludzi, aby sami weszli do dołów z wapnem i z uśmiechem na twarzy strzeli sobie w potylicę. Bowiem optymalizacja musi być i trzeba wyciągać wnioski z wcześniejszych nieudanych prób wyhodowania nowego człowieka i pozbycia się tych, który nie spełniają kryteriów na neołagierników.

Zasadniczy problem ze stanem nieustalonym w jakim tkwimy i tkwią w nim nasze „atrapoekity” jest taki, że nie wiadomo czyim wasalem będziemy. Wyjaśni się to jednak już w krótce.