wtorek, 7 czerwca 2011

Praktyczny przewodnik walki z biurokracją

Jak mawiał mój nieżyjący przyjaciel, urzędnik to zwierzę, którego głównym zadaniem jest okładanie sobie tyłka kwitami. Czasami liczba "drupochronów" przechodzi wszelkie możliwe granice. Gdy jednak mimo wszystkich zabezpieczeń dany temat i tak przerasta możliwości faceta w zarękawkach lub stanowi zagrożenie dla jego stanu urzędniczej nirwany, przychodzi pora na „katapultę”. Jedną ze strategii stosownej przez urzędników jest tzw. strategia: „łapaj złodzieja” zwana też niekiedy „to nie ja”. Analogia do słynnej historii, w której uciekający przed tłumem złodziejaszek krzyczy właśnie: „łapaj złodzieja” stając się automatycznie liderem biegnącego peletonu jest nader oczywista. Chodzi o to, aby przerzucić gorącego kartofla komuś innemu. Trzeba to uczynić rzecz jasna we właściwym czasie i w sytuacji, gdy już nie ma innego wyjścia. Tak właśnie uczynili nasi umiłowani przywódcy znajdując winnego niewybudowania autostrady A2 w osobie Chińczyków. Co tam A2! Przecież Chińczycy za chwilę odpowiedzialni będą za niewybywanie wszystkich dróg w Polsce o stadionach nie wspominając. Chińczyk jest bezpieczny, bo nie napadnie, nie obrazi się, nie będzie wysyłał do nas swoich dywizji, no chyba że w ramach jakiejś szerszej akcji militarno – zaczepnej, ale to jeszcze nie teraz.
Szczególną odmianą strategii „łapaj złodzieja” jest jej wersja „na nadgorliwca”. Stosuje się nią w ramach urzędniczych działań osłonowych, a zwłaszcza, gdy u kogoś innego wykryto nieprawidłowości, zwane niekiedy w urzędniczym slangu: „nasrał kot w wentylator”. Przykład. Wystarczy, że gdzieś wydarzy się jakiś nieszczęśliwy wypadek, na przykład zawalenie dachu, albo pożar lub kolizja drogowa autokaru z dziećmi, aby jak kraj długi i szeroki sprawdzać wszystkich winnych i nie winnych, kontrolować zapobiegać i pouczać. Opcja „na nadgorliwca” dzieje się często spontanicznie.
Inną powszechną strategią, z której istnienia nawet sami urzędnicy nie zdają sobie sprawy jest tzw. „zmiękczanie petenta”. Stosują ją często urzędnicy wyższego szczebla.  Czysta psychotechnika! Czy ktoś z szanownych czytelników zwrócił na przykład uwagę, że w niektórych urzędach występują nieco większe od normalnych meble biurowe, a pomieszczenia są wyjątkowo duże. Człowiek od razu czuje się mały, a jego sprawa banalna, wzburzenie nie jest już silne, maniery łagodnieją. Oczywiście na ważnego urzędnika, który poddaje nas zmiękczaniu trzeba poczekać, bo on jest ważny i zajęty i ma do przejścia jeszcze dwa poziomy Queke'a. W spisku uczestniczą ubrane w kuse spódniczki sekretarki. Słyszałem o przypadku zmiękczania polegającym nawet na tym, że poza rytualną kawą, petentowi proponowano przejrzenie specjalnego albumu zwierającego obrazy przodków i drzewo genealogiczne pana prezesa. A co? Niech cham zanim wejdzie wie z kim ma do czynienia!

Są jednak skuteczne sposoby walki ze zwierzętami okładającymi tyłki kwiatami. Biurokracja nie lubi przede wszystkim proceduralnych wyjątków i tworzonych przez nią samą paradoksów. W takich sytuacjach często idzie na rękę petentowi. Czasami należy pomóc w powstaniu owych paradoksów, aby uzyskać efekt tak nielubianej wyjątkowości. Należy zatem poznać trochę specyfikę działania danej instytucji. Oto mój nieżyjący przyjaciel posiadał po rodzicach niewielką nieruchomość, przez którą miał przebiegać spory gazociąg. Wypłacano wtedy śmieszne odszkodowania. Z jednej strony chłopu zależało na pieniądzach, nawet tych śmiesznych, z drugiej strony chciał wyrwać od inwestora jak najwięcej za wyrwane drzewa, krzaczki i zniszczony teren. Otrzymał pismo, w którym stosowny organ prosił o wyrażenie zgody na zajęcie działki za przyjęcie stosownego zadość uczynienia. Co zatem uczynił biegły w biurokracji kolega? Napisał pismo następującej treści: „W odpowiedzi na pismo nr …. z dnia...., proszę o przelanie wymienionej w nim kwoty na konto nr …....”
Gdy pieniądze znalazły się już na jego koncie, a pod oknem stanęły koparki, kolega nie wpuścił ich na swój teren. Oni na to, że mają jego zgodę, a on że sobie nie przypomina. Oni sięgają po ową zgodę i widzą, to co on napisał wcześniej i że prośba o przelanie pieniędzy ma ze zgodą niewiele wspólnego. Wtedy rozpoczęły się negocjacje sfinalizowane kolejnym przelewem.
Oczywiście wszystko zależy od intelektualnych zdolności przeciwnika i jego umiejętności czytania ze zrozumieniem. 

Inny wytrawny bojownik twierdził, że z biurokracją można zwyciężyć tylko jej metodami. Wystarczy poznać jej mechanizmy działania, a potem to już z górki. Praktyczną umiejętnością nawet pobierze jest poznanie Kodeksu Postępowania Administracyjnego i Instrukcji Kancelaryjnej. Ostatnio załatwiając pewną nie nazbyt skomplikowaną urzędową formalność. Udało mi się w praktyce sprawdzić działanie tejże metody. Po uzyskaniu stosownego zaświadczenia, pani urzędniczka poprosiła mnie o przepisanie złożonego wcześniej wniosku. Zapytałem dlaczego. Pani oświadczyła, że dlatego iż był pokreślony. Zapytałem więc ją, czy zna instrukcję kancelaryjną? Odpowiedziała, że tak. Więc powiedziałem jej, że w takim prazie wie na pewno, że skreślenia są dozwolone po ich podparafowaniu, i że zabronione jest tam używanie korektora. Powiedziałem jej także, że jej prośba polegająca na przepisaniu wniosku i złożeniu przeze mnie podpisu ze wsteczną datą jest nakłanianiem do popełnienia przestępstwa. Uciekała. Naprawdę nie chciałem być taki straszny. Nie chciało mi się po prostu przepisywać jakiego durnego świstka.

W wojnie petencko - urzędniczej ważną rolę odgrywa także motywacja. Wystarczy zatem „wywąchać paradygmat”, aby osiągnąć postawiony przed sobą cel. Przykład. We wsi z której pochodzi moja matka mieszkańcy w 1900 roku wpadli na pomysł ustawienia wielkiego krzyża. Władze carskie niezbyt chętnie patrzyły na tego typu religijno – katolicką manifestację, a na ustawienie krzyża potrzebne było pozwolenie. Mieszkańcy napisali zatem pismo do stosownego organu o wyrażenie zgody. Umotywowali chęć postawienia krzyża tym, że jest to wotum wdzięczności za narodzony Carewicza. Ot i problem. Wyrazić zgodę -  niedobrze, nie wyrazić – jeszcze gorzej. Krzyż stoi sobie od 111 lat, odsłonięty z wielką jak na miejscowe warunki i czasy pompą.
Nie ma więc prawa dziwić, iż w każdej szkole jeszcze ćwierć wieku temu działy koła Towarzystwa Przyjaźni Polsko - Radzieckiej, a teraz w każdej mieścinie są jego łunijne odpowiedniki. To tylko strategia... na przetrwanie.

1 komentarz:

  1. Wańkowicz pisywał o kundliźmie i urzędowie. W ostatnim zajeździe na Litwie roi się od wojskich a w "Zemście" od rejentów. Pani konduktorowa wąskotorowa jest przysłowiową przedstawicielką nacji tytularnej. Nie ma co przymrużać oka - trzeba lecieć po bombonierę, koniaczek i kopertki ;)

    OdpowiedzUsuń

Jak masz ochotę to skomentuj