Nie milkną echa krytyki skierowane pod adresem niejakiego Hartmana za jego wypowiedzi w kwestii związków kazirodczych. Za ten „wybryk”, został on ponoć usunięty nawet ze swej macierzystej, a ostatnio dość znacznie podupadającej partii zwanej „Twój Ruch”. Tak więc nieszczęśnikowi dostało się od wszystkich nawet i od swoich. Ktoś by mógł powiedzieć, że gość jest skończony, że już po nim i że nawet pani na bazarze u której będzie kupować ziemniaki będzie czyniła to z niesmakiem. Nic bardziej mylnego. Hartman wie doskonale jak kręci się ten świat. Wie także, że nie ma nic bardziej krótkotrwałego niż ludzka zbiorowa pamięć, a kariera ma różne oblicza. Sądzę, że Hartman zrobi karierę zawrotną ale nie koniecznie w rodzimej polityce. Zostanie szefem jakiejś organizacji z miliardowym budżetem, lub otrzyma za chwilę propozycję przeprowadzenia serii wykładów na zachodnim wybrzeżu ale bynajmniej nie Bałtyku. Bo o Hartmanie można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest głupi.
O co więc chodzi? Ano mamy do czynienia ze sprytnie przeprowadzonym zabiegiem socjotechnicznym. Od lat promowany jest bowiem homoseksualizm, a wielu ludzi nie może się pogodzić nie tylko z faktem samego równouprawnienia co perspektywy adoptowania przez pary tej samej płci dzieci. A tu nagle pojawia się Hartman z propozycją legalizacji czegoś co dopiero nie mieści się w głowach nawet najbardziej zatwardziałych trockistów. A ponieważ oburzenie też ma swoje granice, przy propozycji Hartmana wizja szczęśliwej pary sympatycznych facetów trzymających się za ręce nie wygląda już tak przerażająco. Celem do osiągnięcia bowiem jaki wyznaczyły sobie „zintegrowane siły postępu” nie jest seks rodzinny każdy z każdym lecz legalizacja homoseksualizmu, której podstawą winno być uzyskanie społecznej aprobaty dla tego typu związków. Podniesienie poprzeczki przez Hartmana tworzy podstawy do kolejnej batalii o nie tak straszne związki. „Nie czepiajmy się już tych nieszczęśników – walczmy z wizją kazirodztwa” - będą już za chwilę podpowiadać ludziom o konserwatywnych poglądach wszystkie opiniotwórcze media.
A Hartman? Może już odejść. Wykonał swe zadanie. Teraz będzie oczekiwał na nagrodę, bo przecież w szambie nikt nie nurkuje dla przyjemności.
Nie piszę o tym wcale dlatego, aby naświetlić ten dość prymitywny mechanizm nazywany przez mnie strategią lodołamacza. Chodzi mi głównie o to, że przykład ten rzuca nieco więcej światła na mechanizmy rządzące naszym życiem publicznym i wskazuje, że musi istnieć jakiś mechanizm koordynujący przebieg procesów zmiany świadomości społecznej. Przecież Hartman sam tego nie wymyślił.
Innym przykładem jest wielce interesujący artykuł, który ukazał się w weekend nie gdzie indziej jak w Gazecie Wyborczej pod tytułem „Nieruchome państwo”. W Internecie tekst ukazał się także, ale już pod innym tytułem: „Jak giną szkolne boiska?”. Zmiana tytułu dość znamienna, bo próbuje banalizować opisane w tekście fakty, które rzeczywiście sprowadzają się do obrazu totalnie zgniłego państwa, w którym instytucje w obliczu domniemanej korupcji jej funkcjonariuszy i systemowego paraliżu nie wykonują swoich zadań gubiąc po drodze publiczny interes. W tym przypadku także trudno wyobrazić sobie brak jakiegoś siły koordynującej całym procederem. Przykład ten pokazuje także dobitnie jak idee, nawet najbardziej szczytne stają się tylko narzędziem dla osiągnięcia prymitywnych celów.
O co więc chodzi? Ano mamy do czynienia ze sprytnie przeprowadzonym zabiegiem socjotechnicznym. Od lat promowany jest bowiem homoseksualizm, a wielu ludzi nie może się pogodzić nie tylko z faktem samego równouprawnienia co perspektywy adoptowania przez pary tej samej płci dzieci. A tu nagle pojawia się Hartman z propozycją legalizacji czegoś co dopiero nie mieści się w głowach nawet najbardziej zatwardziałych trockistów. A ponieważ oburzenie też ma swoje granice, przy propozycji Hartmana wizja szczęśliwej pary sympatycznych facetów trzymających się za ręce nie wygląda już tak przerażająco. Celem do osiągnięcia bowiem jaki wyznaczyły sobie „zintegrowane siły postępu” nie jest seks rodzinny każdy z każdym lecz legalizacja homoseksualizmu, której podstawą winno być uzyskanie społecznej aprobaty dla tego typu związków. Podniesienie poprzeczki przez Hartmana tworzy podstawy do kolejnej batalii o nie tak straszne związki. „Nie czepiajmy się już tych nieszczęśników – walczmy z wizją kazirodztwa” - będą już za chwilę podpowiadać ludziom o konserwatywnych poglądach wszystkie opiniotwórcze media.
A Hartman? Może już odejść. Wykonał swe zadanie. Teraz będzie oczekiwał na nagrodę, bo przecież w szambie nikt nie nurkuje dla przyjemności.
Nie piszę o tym wcale dlatego, aby naświetlić ten dość prymitywny mechanizm nazywany przez mnie strategią lodołamacza. Chodzi mi głównie o to, że przykład ten rzuca nieco więcej światła na mechanizmy rządzące naszym życiem publicznym i wskazuje, że musi istnieć jakiś mechanizm koordynujący przebieg procesów zmiany świadomości społecznej. Przecież Hartman sam tego nie wymyślił.
Innym przykładem jest wielce interesujący artykuł, który ukazał się w weekend nie gdzie indziej jak w Gazecie Wyborczej pod tytułem „Nieruchome państwo”. W Internecie tekst ukazał się także, ale już pod innym tytułem: „Jak giną szkolne boiska?”. Zmiana tytułu dość znamienna, bo próbuje banalizować opisane w tekście fakty, które rzeczywiście sprowadzają się do obrazu totalnie zgniłego państwa, w którym instytucje w obliczu domniemanej korupcji jej funkcjonariuszy i systemowego paraliżu nie wykonują swoich zadań gubiąc po drodze publiczny interes. W tym przypadku także trudno wyobrazić sobie brak jakiegoś siły koordynującej całym procederem. Przykład ten pokazuje także dobitnie jak idee, nawet najbardziej szczytne stają się tylko narzędziem dla osiągnięcia prymitywnych celów.
Bardzo trafne spostrzeżenia
OdpowiedzUsuń