Mgła w lesie była tak gęsta, że gdyby nie dwie smugi samochodowych reflektorów wszechobecną biel można by było uznać za jedyny składnik świata. Samochód podskakiwał na wybojach. Niczym aktor lalkowego teatru dawał życie świetlistym aktorom. Gdyby nie to złudzenie można byłoby odnieść wrażenie, że pojazd nie porusza się wcale zawieszony w mlecznej zawiesinie. Kierowca musiał znać perfekcyjnie trasę, gdyż pewnie pokonywał kolejne zakręty widząc tylko kilka metrów drogi przed maską. Jednak nawet i on w pewnym momencie skapitulował i zatrzymał się na poboczu.
- Co się stało Wołodia? - powiedział siedzący na tylnej kanapie otulony płaszczem oficer, który nagle ocknął się z sennego letargu.
- Towarzyszu majorze, nic nie widać. Za kilka minut mgła zniknie, bo słońce coraz wyżej, a wtedy nadrobimy ten postój. Nie wypada ryzykować, bo jeszcze z godzina drogi przed nami. Jeśli jakaś kłoda spadnie na drogę, to mogę w porę nie wyhamować - odparł kierowca.
Oficer poparł decyzję kierowcy milczeniem. Nie miał powodów aby zaprzeczyć. Wiedział, że lepiej zdać się na fachowców zamiast samemu uczyć się wszystkiego. Od zawsze powtarzano mu, że rewolucja to robota organiczna wymagająca współpracy i zaufania. Major Iwankow wysiadł z moskwicza, przeciągnął się i wydobył z kieszeni paczkę papierosów. Niemal natychmiast przed jego twarzą pojawił się płomień. Wołodia miał refleks.
- Zdobyczna? - zapytał major przyglądając się srebrnej misternie grawerowanej benzynowej zapalniczce.
- Tak. Przywiozłem z Niemiec jakiś czas temu - odparł szofer w takim tonie, jakby wstydził się swego udziału w utrwalaniu władzy ludowej na terytorium byłego wroga. Wiadomo było, że nie kupił tego wytwornego przedmiotu, tylko zwinął go jakiemuś jeńcowi, znalazł w kieszeni trupa, albo po prostu wymienił z jakąś zdesperowaną kobietą za porcję zupy.
- Że też chce im się robić takie rzeczy - powiedział major Iwankow po chwili milczenia jakby chciał zatuszować powstałą niezręczność.
- Jakie rzeczy? - zapytał nieco naiwnie Wołodia.
- No, takie. Przesadnie ozdobne, pracochłonne, nieergonomiczne. Przecież zapalniczka ma dawać płomień, być trwała i niezawodna.
- Za to ładne przedmioty można sprzedać drożej. Ludzie pragną posiadać rzeczy nie tylko ze względu na ich praktyczne zastosowanie. Czasami odrywają się one od swej funkcji i zaczynają żyć własnym życiem - powiedział szofer i nagle zdał sobie sprawę, że zaczyna wypowiadać słowa, które mogą go drogo kosztować. Po pierwsze - wychodząc ze swej roli pokazał, że rozumie więcej niż powinien, po drugie mógł zostać posądzony o kontrrewolucyjne ciągoty.
- I tak zaczyna się kapitalizm, ale daj spokój Wołodia. Bardzo cenię sobie szczerą dyskusję. Gdyby było inaczej zatracilibyśmy kontakt z rzeczywistością, a w naszej pracy bardzo ważna jest elastyczność myślenia. Popracujesz w Małpim Gaju jeszcze trochę i pojmiesz, że różnimy się bardziej od innych resortów i komórek niż ci się wydaje. Nas nie interesuje sztywne przywiązanie do ideologii jak ich wszystkich lecz stałe generowanie strategicznej przewagi. Dla nas ideologia jest środkiem, a nie celem ale na wszystko przyjdzie jeszcze czas. Zobaczysz.
Kierowca spuścił głowę. Nie potrafił ukryć nerwowości. Miał pretensję do siebie, że tak łatwo dał się podejść. A ostrzegano go wielokrotnie, że Małpi Gaj to droga w jednym kierunku. W pewnym momencie zrozumiał, że nic nie było przypadkiem. Jego przydział do Sekcji Strategicznej Dywersji - także. Jeszcze w Niemczech niepotrzebnie zwrócił na siebie uwagę pokazując, że ma talent do uczenia się języków. Przez kilka tygodni nauczył się niemieckiego, a potem, przyszedł czas na angielski i francuski, a to dzięki gazetom, które dostawał od żołnierzy z innych okupacyjnych stref Berlina. Dopiero potem pojął, że awans na kierowcę do sztabu był tylko początkiem obserwacji jego zachowań. Gdy jego koledzy po krótkiej służbie w radzieckiej strefie okupacyjnej trafiali zwykle do odległych placówek na wschodzie kraju, on wylądował w Moskwie. Mimo to popełniał ciągle ten sam prozaiczny błąd: nie trzymał języka za zębami.
- A, zapomniałem ci powiedzieć, że od przyszłego miesiąca zaczynasz kurs oficerski. Rozkaz już podpisany - powiedział major Iwankow rzucając na drogę niedopałek papierosa. Mgła powoli opadała i można było już jechać bezpiecznie. Resztę leśnej drogi przejechali w milczeniu.
***
- Dzień dobry Iwanie Siergiejewiczu – powiedział major Iwankow na widok starca ubranego w tradycyjną harfowaną chłopską koszulę, który stał na progu drewnianej willi z rozłożonymi szeroko ramionami i uśmiecham na twarzy.
- Witaj Alosza - powiedział starzec i z uśmiechem uściskał oficera. - A ty czemu tak oficjalnie w mundurze? Nie wiesz, że do starego druha przyjeżdża się bez formalnych ceregieli?
- Proszę nam wybaczyć szefie, ale po otrzymaniu wiadomości o potrzebie przyjazdu chcieliśmy dotrzeć tu najszybciej jak to możliwe. Nie chcieliśmy mieć problemów z ewentualnymi patrolami.
- No tak, cywile w dobrym samochodzie wzbudzić mogą większe zainteresowanie niż mundurowi. Ale czasów dożyliśmy - powiedział starzec. - Chodźcie, nie krępujcie się. Masza, nastaw no samowar. Trzeba czymś poczęstować gości przed śniadaniem. A ty Wołodia także choć nie krępuj się.
Kierowca od chwili rozmowy w czasie leśnego postoju milczał. Wiedział, że nie powinien się niczemu dziwić, nawet temu, skąd jeden z najważniejszych ludzi w Małpim Gaju, który nie widział go nigdy na oczy wie jak ma na imię. Jedyne co mógł to nadal milczeć i zatrzymać na twarzy przyklejony delikatny uśmiech, gdy starzec chwycił go w ramiona i ucałował w policzki. Zasiedli przy stole na pokaźnej werandzie. Teraz Wołodia mógł przyjrzeć się z jaką niespotykaną dbałością o szczegóły został wybudowany ten drewniany cud architektury. Jednak dom zdawał się zlewać w pewną większą całość, której w pierwszej chwili nie dostrzegł. Wszystko tu łącznie z zachowaniem generała przypominało starą Rosję, którą chłopak mógł znać tylko z opowiadań.
- Iwanie Sergiejewiczu, to nie dobrze, że ciągle jesteście zajęci. Przecież nie po to przyjechaliście na wakacje aby pracować. Macie odpoczywać. Radziecka ojczyzna was potrzebuje zdrowym i pełnym sił jeszcze przez długie lata.
- Miły jesteś synu. Odpocznę jak umrę. A co poradzę, że kiedy tu jestem znajduję dopiero czas na rozmyślania i bardziej zaawansowane analizy. Poza tym jak mawiają na zachodzie: „toczące się kamienie nigdy nie obrastają mchem”. Puki więc jeszcze się toczę, to nie mam czasu zarosnąć - powiedział generał i pokazał ciemne od tytoniu zęby. Mimo tych zapewnień nie dało się ukryć, że najlepsze lata pracy dla zbawienia ludzkości generał Iwan Siergiejewicz Głuszyn ma już za sobą. Wciąż jednak zachował jasność umysłu i błyskotliwość, z której słynął. Na stole pojawił się samowar, konfitury, świeżo upieczony chleb przyniesione przez kobietę, która też wydawała się być wyjęta ze starej fotografii. Odeszła pospiesznie. Trzej mężczyźni bez słowa posili się nieco. Po chwili każdy z nich wyjął z kieszeni własne papierosy wskutek czego wszechobecny zapach igliwia abdykował przed swędem palonego tytoniu.
- Na obiad Masza zaplanowała dorsza. Do tego czasu może uda nam się nieco popracować - powiedział generał.
- Panowie pozwolą więc, że się oddalę. Dopilnuję samochodu - powiedział kierowca i podniósł się z krzesła.
- Jeszcze nic nie zrozumiałeś synu? - odparł łagodnie generał. - Gdybyś miał być tylko kierowcą pewnie nie byłoby cię tu. To, że zostałeś zaproszony na herbatę nie było wyłącznie kurtuazją. Oczywiście daleko nam do powszechnych armijnych standardów opierających się na laniu w pysk podwładnych, ale powinieneś wreszcie zrozumieć, że jesteś częścią zespołu, a właściwie… rodziny. To, że teraz prowadzisz samochód wcale nie oznacza, że za jakiś czas nie zasiądziesz na moim miejscu. Dzielenie się wiedzą i optymalne wykorzystywanie naturalnych talentów to podstawa naszej potęgi. Pamiętaj o tym.
Słysząc ten słowa Wołodia usiadł ponownie za stołem lekko zmieszany ale i pokrzepiony.
- Przechodząc do rzeczy, przeczytałem twój raport Alosza i powiem, że mam pewne wątpliwości. Nie chodzi mi o istotę proponowanego przez was kierunku, ale o jego zbytnią kompleksowość. Chcecie prowadzić wojnę na zbyt wielu frontach. Ja chciałbym kilku precyzyjnych nakłuć w miejsce ofensywy. Nie możemy pozwolić na to, aby nasz dyskretny wpływ został ujawniony choćby w minimalnym stopniu. Od tego zależy sukces całości. Musimy też pamiętać, że przyszłe dekady dadzą nam dostęp od znacznie lepszych środków komunikacji, a plan musi być uniwersalny i jednocześnie odporny na wszelkie dające się w tej chwili przewidzieć okoliczności.
- To przecież tylko zarys szefie - powiedział oficer w taki sposób jak czyni to tłumaczący się z nieodrobionej pracy domowej uczeń.
- Wiem, wiem. Zawsze to mówisz - uśmiechnął się starzec odstawiając na stół niemal pustą szklankę w metalowej ramce z uszkiem. - Nie mówię tego aby was krytykować. Po prostu jestem starym lisem i wiem, że działanie na wielu frontach zwiększa prawdopodobieństwo porażki. Jeśli zatem naszym generalnym celem jest dokonanie niezauważalnego przewrotu ideologicznego na terytorium wroga powinniśmy działać etapami i na danym odcinku koncentrować wszelkie dostępne siły. Potem zająć się etapem innego procesu. Znacznie zmniejsza to prawdopodobieństwo zdemaskowania.
- Ale co do zasadniczego celu pozostajemy chyba zgodni towarzyszu generale? - zapytał oficer jakby rozpaczliwie chciał uzyskać choć odrobinę uznania. Starzec zamyślił się na chwilę.
- Tak. Tylko nie od dziś uruchamiamy procesy dezintegrujące. Wasz plan winien mieć jednak walor znacznie szerszy - globalny i nie opierać się na celach doraźnych lecz na trwałym umysłowym przewrocie. Powinien być zatem bardziej rozłożony w czasie, a jednocześnie dane z pozoru niezwiązane ze sobą z pozoru niewinne akcje dywersyjne powinny dopiero z dalekiej perspektywy tworzyć pewną całość.
- Chodzi o emergencję? - zapytał Wołodia.
- Tak. Jeśli chcemy wygrać tę wojnę musimy być ambitniejsi od mistrza Sun Zi, który chciał tylko pokonać wroga dla świętego spokoju swojego królestwa w sposób pewny i przy minimalnych nakładach. My nie mamy takiego luksusu. Osiągniemy sukces, gdy ludzie na całym świecie nie będą mieli już alternatywny i nie będzie zagrożeń. Wtedy nie będzie potrzebna rywalizacja i zbrojenia zapanuje więc powszechny dobrobyt oparty na optymalności.
- Ale przecież tego samego chcą imperialiści – znów wtrącił Wołodia, który wypowiadając te słowa natychmiast ich pożałował. Nagle zdał sobie sprawę, że chyba nie powinien zabierać głosu w tak dyskusyjnym tonie.
- To prawda. Nie ma między nami konfliktu dopóki chcemy doprowadzić do powstania nowego człowieka, a więc ruiny startego porządku, który tkwi w ludzkich głowach. Oni chcą jednak stworzenia bezkrytycznego konsumenta - my człowieka światłego. Oni chcą świata bez wartości aby stłumić bunt - my po to aby mieć monopol na potrzebne nam w danym momencie wartości, bo one są dla nas także instrumentem. Nasze drogi są w tej chwili zbieżne, ale w pewnym momencie przyjdzie czas na konfrontację z wielkim kapitałem. Stanie się to dopiero wtedy, gdy pozbawieni skrupułów kapitaliści zaczną emitować pieniądz bez pokrycia. Będzie to ich początek końca. Jednak najpierw potrzebna jest rewolucja, która musi się dokonać w ludzkich umysłach. Staną się bezwolni i uzależnieni do systemu, pozbawieni wolnej woli i wpatrzeni w wytyczne. Nie ważne skąd. Staną się komunistami nawet o tym nie wiedząc. Przyjdziemy wtedy na gotowe.
- A czy to nie coś pomiędzy Trockim a Gramscim? - powiedział ośmielony Wołodia.
- Mówiłem, że to bystrzak. Powinien popracować jeszcze trochę nad manierami - wtrącił major Iwankow.
- W porządku - powiedział starzec i zaśmiał się. - Nikt nie twierdził, że Trocki nie ma racji. On chciał tylko od razu robić światową rewolucje bez jej bazy, którą stanowimy my. Bez naszego zaplecza nie byłyby możliwe zarówno ruchy rewolucyjne w krajach Trzeciego Świata jak i miękka rewolucja w krajach Zachodniej Europy. Dlatego trockizm był wypaczeniem tak jak nim i marksizm kulturowy, który należy traktować jako przyczółek dla prawdziwej rewolucji, a nie jej forma. Teraz mówimy o czymś bardziej systemowym. Oczywiście gdyby o tym wiedzieli towarzysze w Biurze Politycznym natychmiast chcieliby nas rozstrzelać. Na szczęście są tam i tacy, którzy nas rozumieją albo się nas boją - po tych słowach zapanowała cisza. Generał wpatrzył się w nie tak odległą ścianę lasu. Uśmiechnął się jakby przeglądał zasoby swojej pamięci.
- Pamiętam Trockiego, gdy jeszcze nie był Trockim. Bystry chłopak, który nie potrafił poprawnie mówić po rosyjsku, ale to nie miało znaczenia. Był jak lep na ludzi. Pamiętam to prowadzone przeze mnie przesłuchanie, gdy pierwszy raz go ujrzałem. Robił wrażenie przytłoczonego i bezsilnego dziecka. Szkoda, że dał się uwieść utopistom. Dureń. Myślał, że rewolucja dokona się sama. A kto da jeść żołnierzom już go nie interesowało. Skąd wziąć stal na szable i armaty? Byle naprzód. Chciał skompromitować naszą wizję rewolucji. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego pomysły mają charakter operacyjny, a nie są celem samym w sobie. Tak naprawdę zgubiła go pycha. Ale zaraz Wołodia powie, że mówię jak prawosławny mistyk.
- Wcale tak nie powiem towarzyszu generale - odparł Wołodia, choć gdy generał wypowiadał swe słowa chłopak wyobraził go sobie w stroju mnicha. - Tylko jak to przesłuchaliście Trockiego?
- Nie wzięliśmy się znikąd. Wciąż mało wiesz synu i może to dobrze. Myślisz, że rewolucja zaczęła się spontanicznie? Ktoś musiał ją zorganizować. Czasami trzeba upaść na samo dno, aby powstać. Ale do rzeczy. Inicjujemy, odpuszczamy i obserwujemy, a potem koncentrujemy aktywność na innym obszarze. Tak widzę tę operację i to jedyna zmiana, którą bym w niej wprowadził. Nowy świat, który chcemy zbudować musi być socjalistyczny w treści i w formie, tak aby gdy nasze czołgi wjadą na ulicę zachodnich miast były witane kwiatami przez tamtejszą ludność, która będzie już socjalistyczna. Nie muszą to być rzecz jasna czołgi w dosłownym rozumieniu. Nas także już być nie musi, bo wszystko przemija ale misja budowy nowego świata nie. Poza tym nowy typ wojny, którą właśnie rozpoczynamy jest znacznie tańszy od tej jaką przyszłoby nam toczyć przy użyciu dywizji.
- A konkretnie, od czego waszym zdaniem powinniśmy zacząć towarzyszu? - Spytał major Iwankow tak jakby wyklepanych na pamięć sloganów nie potrafił przenieść na operacyjne działania.
- Monitorujcie i dyskretnie wspierajcie wszystko co ekstremalne, skrajne i rewolucyjne nawet jeśli nie w dosłownym tego słowa rozumieniu. Ale czy to ja stary grzyb mam wymyślać wam taktykę? Ja jestem od strategii.
- Prosimy o instrukcje i przykłady towarzyszu – powiedział major Iwankow, który doskonale znał biurokratyczne realia swojej pracy. Ten stary wyga wiedział, że w przypadku fiaska nawet najbardziej misternie przygotowanej przez niego akcji, to on będzie za nią w pełni odpowiedzialny. A tak, mógł powiedzieć, że wykonywał tylko precyzyjne instrukcje swego przełożonego, którego autorytet powinien zamknąć ustaw wszystkim adwersarzom. On tylko realizował plan nie tylko zatwierdzony przez jedną z pięciu najważniejszych osób w państwie, ale przez nią opracowany i zlecony. Generał uśmiechnął się tylko pod nosem jakby przejrzał intencje swego podwładnego. On także znał realia służby i wiedział, że z tego spotkania powstaną co najmniej dwa, a być może trzy raporty dla bliżej nieokreślanych funkcjonariuszy: pierwszy sporządzi Iwankow we własnej osobie, drugi Wołodnia, a trzeci… być może Masza, która krzątała się dookoła i sprawiała tylko wrażenie zainteresowanej rozmową.
- Nowa kultura, nowy radziecki człowiek - starzec przerwał na chwilę jakby chciał zebrać myśli. - Nowy człowiek w nowej kulturze powstanie, gdy zostanie oderwany od swych korzeni lub zdeprawowany. W miejsce starych korzeni trzeba dać mu jednak nowe, bo bez nich nie sposób istnieć. Weźmy na przykład tę murzyńską muzykę. Jest rytmiczna, dobra do tańca. Biali oficjalnie od niej stronią, bo wyrośli w innej kulturze, w której taniec miał być aktem matrymonialnej prezentacji, a nie zaproszeniem do seksu, choć pewnie kiedyś był nim także. Wyobraźmy sobie, że owa muzyka zaczyna być popularna wśród białych dzieciaków. Ale aby tak się stało muszą ją wykonywać biali. Będzie to pewien kulturowy pomost, bo zaakceptowanie czarnych idoli byłoby zbyt wielkim szokiem. Zmiany powinny być płynne, ale nieubłagane. Pierwotne instynkty - nowa kultura, która niesie za sobą nowe wartości. To oczywiście tylko przykład.
- Ale to już było i nazywa się jazz. Wykonują go też biali - wtrącił Wołodia.
- Tak, ale jazz to muzyka murzyńskich gett i białych elitarnych nisz. My potrzebujemy coś masowego, bo o masy tu chodzi. Chodzi mi o rhythm & bluesa zwanego od niedawna rock and rollem. Białe dzieciaki kupują ukrytkiem płyty czarnych wykonawców. Biali powinni grać czarną muzykę dla białych dzieciaków. Najpierw miejscowi, potem jacyś egzotyczni - z Europy. Jakieś dzieciaki z klasy robotniczej, z portowych dzielnic, do których mogłyby wzdychać podlotki. Potem dodamy do tego socjalistyczne treści i nim się obejrzymy, a będziemy mieli na zachodzie całą masę młodocianych rewolucjonistów. Być może nawet któryś z nich zaśpiewa manifest komunistyczny i to stanie się przebojem?
- Jak to zrobić? - ciągnął Wołodnia.
- Bardzo prosto ale nie nachalnie. Za niewielkie pieniądze trzeba stworzyć wytwórnię płytową, która będzie promować białych artystów naśladujących czarnych i ich muzykę. Dofinansujemy, pomożemy rozkręcić i odpuścimy. Całość musi finansować się sama. Trzeba na początek znaleźć garstkę dzieciaków z białej biedoty wychowanych w czarnych dzielnicach i grających ich muzykę.
- A skąd socjalistyczne treści? - zapytał Iwankow.
- Wszystko w swoim czasie. Na początek rozrywka, potem postępowe treści i namawianie do odmowy służby wojskowej. Ważne żeby wszystko powstało spontanicznie i było puszczane w radio. Mamy tam jeszcze trochę swoich ludzi. Zacznie się kręcić - odpuszczamy i przechodzimy na inny obszar. Na przykład pisma z nagimi kobietami. Przygotujcie operacyjny plan do zatwierdzenia. Wołodia uda się na południe USA i zorganizuje wytwórnię.
- Dlaczego na południu?
- Bo tam jest dużo słońca i czarnej muzyki. Są też białe dzieciaki, które przy niej dorastały. Słońce. Sun. Dobra nazwa - wyszeptał starzec. - Poza tym to hołd dla mistrza Sun Zi, panie Philips.
Na werandzie zapanowało milczenie dzięki któremu słychać było hulający w gałęziach wiatr. Mężczyźni siedzieli nieruchomo do chwili pojawienia się Maszy z zaproszeniem na obiad. Sandacz smakował wyśmienicie, a rozmowy zeszły na mniej zawodowe tematy.
- Na bóle stawów nie ma nic lepszego jak pszczeli jad - powiedział generał po dłuższej chwili milczenia. Słowa te były tak oderwane od jakichkolwiek wcześniej podejmowanych tematów, że obaj goście po raz kolejny zdali sobie sprawę, że starzec przekroczył już granicę przydatności do służby, ale ciągle wiele znaczył.
***
Duża kula czerwonego słońca przebijała się przez ostatnia linię drzew, gdy wyjechali z lasu na wielką równinę. Siedzieli w milczeniu.
- Kaktus mi wcześniej na ręku wyrośnie niż ktoś zaśpiewa manifest komunistyczny w taki sposób, że stanie się przebojem - rzucił major.
- Rock and roll – powiedział nagle Wołodia i znów zapadła cisza. Dopiero po chwili obaj mężczyźni spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Po chwili jednak nagle spoważnieli i wpatrzeni przez siebie pędzili moskwiczem w stronę zachodzącego słońca.
***
W 1952 r. Sam Philips otworzył w Memphis studnio Sun Records, w którym swe pierwsze kroki stawiali między innymi Elvis Presley, Johnny Cash, Jerry Lee Lewis, Carl Perkins, Roy Orbison.
***
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj