niedziela, 31 stycznia 2021

O amebach czyli pozdro dla kumatych

    W firmie usługowej, którą znam z autopsji pojawił się kolejny prezes. Zastąpił wcześniejszego, który zastąpił jeszcze wcześniejszego, a ten zastąpił gościa, który był totalna amebą. Z relacji pracujących tam nieszczęśników wynika, że dwaj następcy ameby byli od niego głupsi w postępie kwadratowym, czyli łatwo jest wyciągnąć wniosek, że ten ostatni ma współczynnik inteligencji łopaty do śniegu. Jeśli tak dalej pójdzie, to stosownym wyposażeniem kolejnych krótkodystansowców winna być specjalna chustka do wycierania ślinotoku i pielucha na wypadek nietrzymania moczu. W końcu dystrybucja książek i prasy dzieje się prawie sama, kierowcy znają trasy,  a ludzie chcą czytać. Więc różni macherzy ze Związku Literatów wciskają na dobrze płatną posadkę kolejnego "mistrza świata", a że kłócą się między sobą o nakłady i o wpływy więc ten, który na chwilę dzierży pieczątkę Związku natychmiast pcha swoich gdzie tylko się da w nadziei, że jak w za chwilę straci władze zawsze ktoś się ostanie.
Problem jednak nie polega na zapasach geniuszy od pióra, którzy marzą od dzieciństwa o pozycji kolejnego narodowego wieszcza. Problem polega na tym, że garstka miłośników literatury wszelakiej woli czytać w Internecie, a reszta przesiada się na netfliksy i inne jutuby. Szturmów do publicznych bibliotek też nie widać. Ale ani zarząd, ani związkowcy, a co gorsza właściciel, który ma sieć papierni i drukarń nie widzą problemu. Internet to chwilowa mrzonka, a książki elektroniczne się nie przyjmą. Biznes ma się kręcić i już, a jak się komu nie podoba to won. Ludzie muszą czytać, bo jak przestaną to jeszcze zaczną myśleć, a jak znaczą myśleć, to może jeszcze coś wymyślą, więc ktoś im musi wciskać słowa do głów. To nie jest kwestia biznesu to kwestia racji stanu. I co z tego, że książki coraz droższe? Dofinansujemy, bo socjalizm to w końcu równość i powszechny dostęp do drukowanego słowa.
    Odkąd pamiętam w różnych firmach, urzędach, resortach i Bóg wie gdzie jeszcze toczą się podobne zapasy, a głupie ameby obsadzane na ludzkich stanowiskach wypierają tych mądrzejszych, którzy mogą przecież stanowić zagrożenie. Ameba ma to do siebie, że chce tylko papu i na kolejne mieszkanie pod wynajem. A świat ucieka, a my toniemy w bagnie, bo ameby mimo że politycznie bezpieczne nie tylko nie wymyślą ani prochu ani maszyny drukarskiej, ale też nie podejmą ryzyka zmian nawet tych niezbędnych, bo jak się ma koncepcję, to szybko się ją przestaje mieć. W końcu każdy miesiąc na stołku to kolejne parę metrów kwadratowych, a reformami przecież podłogi w łazience nie wyłoży. I jeśli nawet jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności ameba przynajmniej formalnie zna się na produkcji betonu to trafia do piekarni. I tak od dwudziestu lat, bo od tylu lat śledzę empirycznie ten proces. Bagno.
Mistrz Sun Tzu uczył, że czym więcej ameb u wroga tym lepiej. Pytanie: kiedy to pojmiemy? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj