Wielki Guslar to fikcyjna miejscowość w Związku Radzieckim, znana z opowiadań pisarza Kirła Bułyczowa. Mieścina ta miała jedną szczególną cechę wyróżniającą cechę. Z nieznanych przyczyn okolice Guslaru upodobali sobie kosmici. Mieszkańcy przyzwyczaili się do tego stanu rzeczy do tego stopnia, że traktowali wizyty obcych jako coś naturalnego. W jednym z opowiadań latający spodek uległ awarii i pilot rozpoczął poszukiwania pomocy. Trafił do towarzysza udarowa, który słynął ze znajomości wszelkich technologii. Szybkie oględziny pojazdy i było już wiadomo, że awaria jest poważna, a części trzeba ściągnąć aż z Moskwy. Ponieważ nadchodziła zima, a części miały nadejść na wiosnę, przykryto latający spodek plandeką, a samego kosmitę wsadzono do działu księgowości w pobliskim tartaku.
Kiedyś rozmawiałem z angielskim eskorterem od rozwoju turystyki na temat perspektyw turystycznych naszego regionu. Użył pewnej zadziwiającej metafory, którą zapamiętałem. Stwierdził, że nie jest nam potrzeby artysta na miarę Elvisa Presleya, który będzie dawał koncerty raz na tydzień. Potrzebujemy „grobu Elvisa”, który stanie się obiektem pielgrzymek tysięcy fanów.
W Liverpoolu lądujemy na lotnisku imienia Johna Lennona. Możemy zamówić sobie wycieczkę specjalnym autobusem Magical Mystery Tour, odwiedzić uwiecznione w piosence beatlesów przedszkole Strawberry Fields i pospacerować ulicą Penny Lane. Można też odwiedzić odrestaurowany pieczołowicie klub Cavern, w którym czwórka z Liverpoolu dawała pierwsze koncerty.
W 1997 roku w Londynie organizacja English Heritage zajmująca się pielęgnacją brytyjskiego dziedzictwa odsłoniła pamiątkową tablicę na domu w którym mieszkał Jimi Hendrix.
No dobrze - powie ktoś – z Liverpoolem i Londynem nic nas nie łączy poza pierwszą literą w nazwie naszej regionalnej stolicy. Nie mamy muzycznych sław na miarę Hendrixa czy Lennona, ale Lublin to przecież miasto inspiracji, a nikt inny jak Hendrix pytał w tytule jednej ze swych płyt, „Czy jesteś zainspirowany?”
Czy mamy być sami zainspirowani czy inspirować innych? Czy mamy być Wielkim Guslarem z kosmitami poupychanymi niemal w każdym zakamarku, czy miastem godnym swego promocyjnego hasła, które brzmi "miasto inspiracji"? Może Jimi nas zainspiruje? Na KUL przez prawie ćwierć wieku pracował Karol Wojtyła zanim został Papieżem. Gdzie w tym czasie mieszkał? Gdzie jadał śniadania? Jakie miejsca lubił najbardziej? Na jakiej ławce w pobliskim Ogrodzie Saskim lubił przesiadywać? Pamiętam Ojca Mieczysława Alberta Krąpca, gdy widziałem go po raz ostatni. Wysiadał z trolejbusu numer 155 na przystanku przy tymże samym Ogrodzie Saskim. To rzadkie zjawisko, gdyż ten zmarły nie tak dawno temu światowej sławy filozof upodobał sobie niczym Kant konkretną trasę przez miasto z klasztoru na Starym Mieście od swego ukochanego uniwersytetu. Lublin to także miasto Mieczysławy Ćwiklińskiej gwiazdy przedwojennego kina czy Mieczysława Czechowicza, którego głos jako Misa Uszatka znają wszyscy. Dobrze byłoby, aby ta drobna i rozproszona wiedza o tych ludziach znalazła odzwerciedlenie w miejskiej przestrzeni i tworzyła naszą symboliczną wieź. Abyśmy mogli poczuć się dumni z ludzi, miejsc i ich dziedzictwa. Dlaczego nie uczymy powszechnie naszych dzieci pieśni i tańców ludowych? Dlaczego w Lublinie nie mamy Muzeum Rocka? Przecież w studio Radia Lublin przez całe dekady nagrywali niemal wszyscy wielcy polskiej rozrywki.
Albert Einstein powiedział kiedyś, że jedynym dowodem na to, że istnieje pozaziemska inteligencja jest to, że się z nami nie kontaktują. Nikt się z nami nie kontaktuje, bo nie umiemy sprzedać naszej historii, także tej codziennej i banalnej. Ale najpierw musimy nauczyć się być z niej dumni tak samo jaj z tworzących ją ludzi. Musimy przestać jak tartak trzeć unikalne stare drzewa naszego dziedzictwa na wiórową papkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj