środa, 22 października 2014

Bóg wybacza - mafia nigdy

Właściwie nie wiadomo czy Sikorski opowiadając o złożonej mu przez Putina propozycji rozbioru Ukrainy kłamał czy nie. Z jednej strony rozbrajająca szczerości, a potem dementi wskazują, że to prawda. Z drugiej Putin nie jest durniem i wie, że o poważnych sprawach nie rozmawia się z figurantem z zależnego kraju, który może być niewtajemniczonym w politykę centrali. Jakby na to nie patrzeć rozbiór Ukrainy staje się na naszych oczach faktem. Nie jest to proces jednodniowy, ale kroczący od jakiegoś czasu. Zaczęło się wszystko na Majdanie, skończy na tym, że zrujnowany, zdemoralizowany do szpiku kości, pozbawiony przemysłu i terenów bogatych w surowce kraj sam poprosi o czyjąś protekcję. Rosja już wzięła co jej. Tak więc jest wielce prawdopodobnej, że propozycja Putnia miała wyłącznie charakter techniczny, a tak się złożyło, że trafiła do uszu osoby nieodpowiedniej. Czy Putin mógł wiedzieć, że „Radzio” nie jest wtajemniczony w real polityk? Mógł. Ale o wiele bardziej jest prawdopodobne, że ów był wtajemniczony, tylko nie decyzyjny. Gdyby nie kłapał dziobem wszystko byłoby o.k. i przez jakiś czas jeszcze pozwolono by mu było poudawać mężyka stanu. A tak finoto, to se newrati lub jak mówi żona pewnego serialowego alkoholika z Wrocławia: „arrivederci Roma”. Teraz już jest po Radziu. Już swe dementi i oburzenie wyrazili wszyscy, którzy mogli, od lewa do prawa. Już sypią się gromy, a za chwilę i sypnie się dymisja z funkcji Marszałka Sejmu, bo to „nieodpowiedzialny”, „szkodliwe dla Polski”, „bo nie może być Marszałkiem ktoś, kto kłamie”. 
Dlaczego taka wrzawa i potępienie? Skąd pewność politycznego upadku? Wcale nie stąd, że świat dowiedział się przez przypadek o jakiejś zakulisowej rozmowie. Te były i będą.* Chodzi o co innego. Radzio pokazał światu, że istnieje coś takiego jak realna polityka, w której politycy poważni rozmawiają szczerze o wszystkim i planują różne rzeczy pewni, że żadna ze stron nie puści pary z gęby. A tego mu polityczna mafia nie wybaczy. Pokazanie bowiem tego, że istnieje polityczna szopa dla gawiedzi przed telewizorami i prawdziwa polityka, która z szopą nie ma nic wspólnego jest cisem wymierzonym w istotę światowego politycznego systemu. Czasami role ze spektaklu pokrywają się z rzeczywistymi wpływami – czasami nie. Dlatego Radzio na salonach nie ma czego już szukać. Dla mnie stał się on przez swoją głupotę czymś na miarę bohatera. Po zdemolowaniu polskiej polityki zagranicznej zachował się niczym Prometeusz dający ludziom odrobinę światła, a teraz sęp będzie mu wyrwał wątrobę, czy co tam lubi. O ile jednak Prometeusz zrobił to z wyższych pobudek, Radzio pierdnął coś pod nosem, bo chciał zrobić pewnie ważnie na pismaku z który rozmawiał. Być może na nazwisku Sikorski ciąży jakaś klątwa? Ten który zginął w Gibraltarze także nie potrafił się pogodzić z rolą pokonanego figuranta, który nie pasował do zbliżenia sowietów i zachodu. Zawracał głowę jakimś Katyniem i w ogóle nie mógł zrozumieć, że jest ledwie tolerowany tylko dlatego, że Polacy walczyli jak wariaci po alianckiej stronie. Czasy się zmieniły, więc raczej Radkowi za odsłonięcie rąbka kurtyny nie stanie się aż taka krzywda. Szkoda samolotu, ale pamiętników to już specjalnie nikt mu wydać nie pozwoli. Istnieje jeszcze hipoteza, że przed i tak nieuniknionym odejściem z polityki oddał przysługę Amerykanom, którzy wbili w ten sposób klin w niekorzystny dla nich przebieg wydarzeń w Europie, ale ja jednak stawiam bardziej na głupotę naszego bohatera. Gdyby bowiem za jego szczerością stał ktokolwiek potężny nie byłoby szybkiego demeti uwiarygadniającego tylko prawdziwość jego słów. Tak naprawdę winę za całą sytuację ponosi Putin, bo nie powinien rozmawiać z cieciem o poważnych sprawach.



* Na przykład ostatnio dowiedziałem się z filmu Grzegorza Brauna „Transformacja cz. III”, że gdy Niemieckie czołgi pruły w kierunku Moskwy i było niemal pewne, że imperium Stalina upadnie, trwały tajne rozmowy o zawieszeniu broni i wspólnym ataku na Amerykę.

wtorek, 14 października 2014

Barwy kampanii

No i się zaczęło. Całe miasto obok mojej wioski obwieszane jest plakatami, na których znajdują się podobizny tych co jeszcze nie byli, a bardzo chcą i tych co byli i chcą jeszcze. Jednym słowem kampania samorządowa rozpoczęta. Jak co cztery lata mamy rzadką okazję poznać co w duszy lokalnego polityka gra. Kluczem do tej wiedzy są hasła wyborcze. Moim faworytem do wczoraj był lokalny komitet, który wystartował pod zbiorczym hasłem „bez polityki”. Chyba nikt im nie powiedział co to polityka, ale to było wczoraj. Dzisiaj mam nowego ulubieńca. Jeden z kandydatów napisał na swym plakacie: „siła + doświadczenie = skuteczne działanie”. Nie wiem co pan miał na myśli. Ciekawe czy sam wie? Równie dobrze mógłby napisać: „szczota, pasta, kubek, ciepła woda”, albo cukier + woda + drożdże = zacier”. Z tej drugiej propozycji miejski ludek miałby przynajmniej jakiś pożytek. W każdym razie obserwując twórczość samorządowych domorosłych copyrighterów można dojść do wniosku, że większość lokalnych polityków powinna mieć problemy z codziennymi zakupami. Bardzo brak mi jeszcze hasła: „E = MC2”. Przynajmniej przykuwałoby uwagę, pełniło funkcje edukacyjne, a ludzie zastanawialiby się: „co ten gość ma na myśli?”
Kres kampanii zbiegnie się z jesienną szarugą, a wtedy po chodnikach będą poniewierać się opadłe liście oraz fragmenty plakatów, a na nich epokowe myśli. Ideały sięgają bruku. Promocja polityków zaczyna coraz bardziej przypominać tą sklepową, która informuje nas, że schab bez kości. Trzeba się tylko spieszyć, bo skończy się promocja. 

wtorek, 7 października 2014

Ukryty koordynator

    Nie milkną echa krytyki skierowane pod adresem niejakiego Hartmana za jego wypowiedzi w kwestii związków kazirodczych. Za ten „wybryk”, został on ponoć usunięty nawet ze swej macierzystej, a ostatnio dość znacznie podupadającej partii zwanej „Twój Ruch”. Tak więc nieszczęśnikowi dostało się od wszystkich nawet i od swoich. Ktoś by mógł powiedzieć, że gość jest skończony, że już po nim i że nawet pani na bazarze u której będzie kupować ziemniaki będzie czyniła to z niesmakiem. Nic bardziej mylnego. Hartman wie doskonale jak kręci się ten świat. Wie także, że nie ma nic bardziej krótkotrwałego niż ludzka zbiorowa pamięć, a kariera ma różne oblicza. Sądzę, że Hartman zrobi karierę zawrotną ale nie koniecznie w rodzimej polityce. Zostanie szefem jakiejś organizacji z miliardowym budżetem, lub otrzyma za chwilę propozycję przeprowadzenia serii wykładów na zachodnim wybrzeżu ale bynajmniej nie Bałtyku. Bo o Hartmanie można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest głupi.
    O co więc chodzi? Ano mamy do czynienia ze sprytnie przeprowadzonym zabiegiem socjotechnicznym. Od lat promowany jest bowiem homoseksualizm, a wielu ludzi nie może się pogodzić nie tylko z faktem samego równouprawnienia co perspektywy adoptowania przez pary tej samej płci dzieci. A tu nagle pojawia się Hartman z propozycją legalizacji czegoś co dopiero nie mieści się w głowach nawet najbardziej zatwardziałych trockistów. A ponieważ oburzenie też ma swoje granice, przy propozycji Hartmana wizja szczęśliwej pary sympatycznych facetów trzymających się za ręce nie wygląda już tak przerażająco. Celem do osiągnięcia bowiem jaki wyznaczyły sobie „zintegrowane siły postępu” nie jest seks rodzinny każdy z każdym lecz legalizacja homoseksualizmu, której podstawą winno być uzyskanie społecznej aprobaty dla tego typu związków. Podniesienie poprzeczki przez Hartmana tworzy podstawy do kolejnej batalii o nie tak straszne związki. „Nie czepiajmy się już tych nieszczęśników – walczmy z wizją kazirodztwa” -  będą już za chwilę podpowiadać ludziom o konserwatywnych poglądach wszystkie opiniotwórcze media.
    A Hartman? Może już odejść. Wykonał swe zadanie. Teraz będzie oczekiwał na nagrodę, bo przecież w szambie nikt nie nurkuje dla przyjemności.
    Nie piszę o tym wcale dlatego, aby naświetlić ten dość prymitywny mechanizm nazywany przez mnie strategią lodołamacza. Chodzi mi głównie o to, że przykład ten rzuca nieco więcej światła na mechanizmy rządzące naszym życiem publicznym i wskazuje, że musi istnieć jakiś mechanizm koordynujący przebieg procesów zmiany świadomości społecznej. Przecież Hartman sam tego nie wymyślił.

    Innym przykładem jest wielce interesujący artykuł, który ukazał się w weekend nie gdzie indziej jak w Gazecie Wyborczej pod tytułem „Nieruchome państwo”. W Internecie tekst ukazał się także, ale już pod innym tytułem: „Jak giną szkolne boiska?”. Zmiana tytułu dość znamienna, bo próbuje banalizować opisane w tekście fakty, które rzeczywiście sprowadzają się do obrazu totalnie zgniłego państwa, w którym instytucje w obliczu domniemanej korupcji jej funkcjonariuszy i systemowego paraliżu nie wykonują swoich zadań gubiąc po drodze publiczny interes. W tym przypadku także trudno wyobrazić sobie brak jakiegoś siły koordynującej całym procederem. Przykład ten pokazuje także dobitnie jak idee, nawet najbardziej szczytne stają się tylko narzędziem dla osiągnięcia prymitywnych celów.