poniedziałek, 25 lipca 2011

Spirala śmierci

W piątek, 15 lipca wracałem do domu samochodem, gdy nagle jadący na równoległym pasie z lewej strony pojazd, wjechał na mój pas bez żadnego kierunkowskazu i rozpoczął natychmiast hamowanie. Miałem dwa wyjścia: albo chcąc uniknąć zderzenia zjechać na prawe pobocze lądując na drzewie, albo próbować rozpaczliwie hamować. Zjechanie na lewo nie wchodziło w grę, bo tam grzali już kolejni szaleńcy. Nie mając specjalnie wyboru wcisnąłem hamulec zapierając się o kierownicę. Życie uratowały mi moje hamulce, w miarę nowe opony oraz fakt, że mój niedoszły zabójca jechał szybciej ode mnie, więc jego droga hamowania była dłuższa. Właściwie powinienem był pojechać za nim i stłuc mu ryja, ale co by to zmieniło? Poza tym byłem tak zdenerwowany, że myślałem o jak najszybszym powrocie do domu. Dopiero potem przyszła refleksja. Łajdak kierujący zieloną zdezelowaną Multiplą najprawdopodobniej nie chciał mnie zabić lecz tylko wyłudzić odszkodowanie. Ale ile dla tego drania było warte moje życie? Tysiąc złotych za nowy zderzak? Nawet pewnie mniej. Bo co by się stało jakbym rozbił się na drzewie? Wtedy nawet nie miałby tych pieniędzy. 
Dokładnie tydzień później jakiś szaleniec na norweskiej wyspie zabił prawie setkę niewinnych ludzi. Od razu powiedziono o nim w mediach, że to konserwatysta i chrześcijanin szykując sobie grunt pod nagonki. Tak właściwie po co ten szaleniec dokonał tej zbrodni? Nie wiadomo, bo każda racjonalna próba oceny szaleństwa jest skazana na porażkę już z samego logicznego punktu widzenia. Jednak ze strzępków informacji przekazanych przez media, a więc odpowiednio spreparowanych można by było jedynie wysnuć wniosek, że czyn jego podyktowany był chęcią zwrócenia uwagi na problem islamski. Tym czasem szaleniec jak to szaleniec, miast naprawdę próbował rozwiązać problem i walczyć z lewackimi elitami obecnym i lub przyszłymi postanowił je po prostu zgładzić. Co osiągnął? Nic. Poza tym, że przelał niewinną krew, to jeszcze ze swych ofiar uczynił męczenników. W czyim zatem interesie obyła się ta jatka? A może jak przystało na szaleńca uczynił to tylko dlatego aby zwrócić na siebie uwagę i być kimś – jak w przypadku zabójcy Johna Lennona, albo chciał zwrócić na siebie uwagę jakiejś znanej aktorki, jak w przypadku nieudanego zamachu na Ronalda Reagana? Równie dobrze okolicznością przeważającą szalę i popychającą do zbrodni mogło być ciepłe piwo w pobliskim barze, albo coś równie błahego. Szaleniec to szaleniec. 
Pierwszym skojarzeniem jakie przyszło mi do głowy po usłyszeniu medialnych doniesień o zbrodni była zbrodnia w łódzkim biurze PiS dokonana przez niejakiego Ryszarda C. Tenże jegomość postanowił zgładzić Jarosława Kaczyńskiego, ale że akurat tego nie było w okolicy uznał, że zadowoli się jakimś pomniejszym PiSowcem. Norweg miał inną skalę i inny plan. Swemu szaleństwu postanowił nadać wymiar znacznie szerszy, ideologiczny. 
Co łączy wszystkie przedstawione tu przypadki? Niesamowita pogarda dla ludzkiego życia, która w sposób szczególny jest być może znamieniem naszych czasów. I nie chodzi o to z jaką łatwością przychodzi zabijać, lecz o to jak mało szacunku mamy dla samych siebie, jak bardzo traktujemy się przedmiotowo. Aborcja i eutanazja dają doskonały grunt tworząc ideologię. Śmierć zadana drugiemu nie jest zatem tabu, bo w pewnych przypadkach wydaje się być racjonalna. Tak samo racjonalne było dla mojego niedoszłego zabójcy wyrwanie paru złotych za skasowanych samochód. System coraz bardziej nas ubezwłasnowolnia, troszczy się o nasze bezpieczeństwo do tego stopnia, że sami przestajemy się o nie troszczyć. 
Przypadków takich będzie więcej i to nie wyłącznie dla tego, że życie drugiego człowieka przestało mieć jakąkolwiek wartość. System pomimo deklarowanej tolerancji wyznacza poprzez medialne pranie mózgu precyzyjny, wąski zakres akceptowalnych przez niego poglądów, sposobów zachowań i stylów życia. Każdy kto nie mieści się w tym rurociągu jedynie słusznych postaw i sposobów myślenia zostaje wyrzucony poza coraz bardziej rosnący margines. Wśród odrzuconych (jak to lubią nazywać lewacy „wykluczonych”) będzie rosła frustracja spowodowana także odhumanizowaniem systemu. Innymi słowy będziemy mieli rosnącą grupę coraz bardziej wkurzonych. W takiej grupie wystąpi rzecz jasna większe prawdopodobieństwo wystąpienia osób chorych lub podatnych na szaleństwo i nie jest ważne czy będą to prawicowcy, trockiści, maoiści czy wyznawcy Hare Kriszna. Ważne, że będą inni, nie mieszczący się w kanonach, nie poddający się manipulacji. Wśród owych wkurzonych prawdopodobieństwo pojawienia się szaleńca będzie wzrastać tak jak liczba przypadków społecznej czy indywidualnej agresji. Co zatem zrobi System aby chronić swe ludzkie stado? Podniesie napięcie w elektrycznym pastuchu czyli zyska legitymację do tego, aby jeszcze bardziej inwigilować i w większym stopniu walczyć z terroryzmem. Zyska także legitymację do zacieśnienia „rurociągu” akceptowalnych poglądów. A więc koło się zamyka. Nim się obejrzymy, sam znak krzyża na piersiach będzie medialną oznaką terrorysty. Nim się obejrzymy będzie tylko jeden jedynie słuszny akceptowalny pogląd: uwielbienie dla nieomylności jakiegoś kacyka. I tak niepostrzeżenie zmierzamy do już nie ukrytego, zawoalowanego totalitaryzmu. Woal za drogo po prostu kosztuje. A dzieje się to wszystko na naszych oczach i przy akcentacji stada. Bacowie wydali rozkaz, a juhasi rozwijają już swe bicze. Która z owieczek śmie z nimi polemizować? No która?

P.S.
Szanujmy zatem każde życie. Bo pogarda dla niego napędza tę szatańską machinę. Dyskutujmy, przekonujmy się, rozmawiajmy odrzućmy medialny przekaz. Wymiana wszelkich myśli i idei to najlepszy sposób na powstrzymanie owczego pędu naszej cywilizacji.

czwartek, 21 lipca 2011

Za chwilę dalszy ciąg...

Stara anegdota mówi o pewnym miłośniku napojów wyskokowych, który przymuszony przez rodzinę, udał się do specjalisty od uzależnień. Po odbytej wizycie zaczął pić jeszcze więcej i to w towarzystwie. Zapytany, co spowodowało zwiększenie intensywności i ilości spożywanych trunków odparł, że stosuje się ściśle do zaleceń lekarza. Medyk miał mu zalecić picie z umiarem. Tak się złożyło, że jego wierny kompan miał na nazwisko Umiar. Mężczyzna zapewniał, że samodzielnie nie wychyla nawet kieliszka i pije tylko z owym Umiarem.

Od jutra rozpoczynam urlop. Pakujemy z małżonką do samochodu namiot, karimaty, swych dwóch małoletnich synów i całą masę przygotowanych przez połowicę rzeczy bardziej potrzebnych i nie potrzebnych i ruszamy na wyprawę. Mam nadzieję, że jak zapowiadają synoptycy, pogoda poprawi się na tyle, że wyjazd będzie możliwy. Bo w przeciwnym wypadku będę chyba zmuszony poszukać jakiegoś Miary. W każdym razie, jeśli ostatnio nędzna częstotliwość zamieszczania postów na moim blogu jeszcze bardziej się zmniejszy, będzie to oznaczać, że już włóczę się z rodziną po jakiejś dalszej lub bliższej okolicy. Od pisania też trzeba w końcu nieco odpocząć. No chyba, że gdzieś znajdę jakiś dostęp do sieci i jakiś godny opisania temat. W każdym razie czas płynie szybko, a ja za jakieś dwa tygodnie zaatakuję z nową energią. 

Na razie przerwa.

sobota, 16 lipca 2011

Zapętlenie

I czego tu chcieć od życia? Wakacje, słońce, burze, Wszystko płynie własnym biegiem. Moja powieść jest łamana. Ja na razie się nie łamię, choć coraz bardziej siwieje mi broda. Dzieci rosną równie szybko i prawie tak szybko jak brzuch od wypijanego piwa. Na piwo mimo dużej akcyzy i rosnącego VAT'u jeszcze jakimś cudem mi starcza. Żonka pięknieje z dnia na dzień, a gdyby nawet proces ten był odwrotny, to i tak czekające nas w najbliższym czasie podwyżki cen prądu spowodują, że człek będzie wcześniej gasić światło, więc nawet jakby pani moich snów szpetniała, człek by tego pewnie nie zauważył.
Rosnący dług publiczny będzie musiał co prawda doprowadzić do zwiększenia jakiś ukrytych podatków, ale tubylcy nauczeni wielowiekowym doświadczeniem skutecznie omijają system. To podobno nasza słowiańska specjalność. Innymi słowy, gdy rząd będzie nakładał coraz to nowe podatki na utrzymanie świętego spokoju i armii wiernych swych kamratów pochowanych we wszelkiej maści instytucjach, w takim samym tempie będzie rosła gospodarcza szara strefa i międzyludzka samopomoc, niczym za pierwszej komuny. Kupno świętego spokoju Partii polega z jednej strony przekazaniu władzy nad pewnymi odcinkami społecznej aktywności w ręce sitw; a to ordynatorskiej, adwokackiej czy każde innej. Z drugiej zaś strony to cierpliwe i pokorne znoszenie nowych kontrybucji nakładanych przez przeróżne "nadsystemy". A to jakieś CO2, gaz kupowany za krocie, a to "pomoc Grecji". Ten ostatni pomysł wprawił w zakłopotanie samych „nadsystemowców” z unijnej mafii, bo nasi figuranci chcąc wykazać się szczególną nadgorliwością, sami postanowili się dorzucić do bezdennej greckiej studni. Ale czego się nie robi, aby znaleźć się w dobrym towarzystwie? W końcu podobno jeden Cygan dał się dla towarzystwa powiesić, więc jaki problem dać się ograbić? Ale za to przez kogo i to w jakim towarzystwie! 
Głupie zachowanie naszych "umiłowanych przywódców" w tym zakresie jest tylko z pozoru głupie. Bo jeśli ktoś naprawdę uwierzył w ściemę z zieloną wyspą, wzrostem gospodarczym, drugą Irlandią, stadionami i autostradami, to dlaczego miałby nie wierzyć, że jesteśmy jedną z największych światowych potęg? A potęga - wiadomo - musi płacić i pomagać tym słabszym. Ten kit przecież zadziałał za czasów Gierka, dlaczego miałby nie zadziałać teraz? Po co zmieniać sprawdzone już triki? 
Ale utracjuszowskie myślenie nie charakteryzuje tylko wyłącznie "umiłowanych przywódców" lecz  sporą część narodu. Ludzie sami zadłużają się na potęgę, myśląc "jakoś to będzie". Bo przecież czynią tak wszyscy i to jest w dobrym tonie mieć dobra, na które nas nie stać. A to, że ich spłata to jasyr znacznej części prywatnego i zawodowego życia? Ale jak tu w dobrym towarzystwie utracjuszy nie być zadłużonym? Postawa taka przypomina mi historię pewnego zamożnego rosyjskiego szlachcica, który postanowił na swych włościach wybudować kopię Wersalu. Budynek powstał jota w jotę taki jak pierwowzór, lecz coś jeszcze nie pasowało w tej budowli. Ściągnął tedy szlachcic swych pańszczyźnianych chłopów i kazał im szczać po murach nowo wybudowanej rezydencji. Gdy po kilku dniach zaczął w okolicy unosić charakterystyczny zapach uryny, uradowany dziedzic stwierdził, że teraz jest już wszystko jak należy. Być może my Słowianie mamy dziwny zwyczaj bezrefleksyjnego kopiowania wszystkiego co zachodnie?
Co do Grecji i Gierka, wystąpił w jednym i drugim przypadku typowy krach socjalistycznej indolencji. Zjawisko to polega na takim rozbuchaniu socjalistycznego nieróbstwa, złodziejstwa i propagandowego samo-oszustwa, że obarczona tym "Wadza" nie jest już w pewnym momencie w stanie zapewnić swych "zdobyczy socjalizmu" nawet swemu ideologicznemu peletonowi. Ten w pełni przekonany o tym, że socjalizm jest dobry, a złe są wyłącznie błędy i wypaczenia, chce nie zmian systemu zbiorczego oszusta i lenistwa, lecz osadzenia w roli "umiłowanych przywódców" kolejnych figurantów. Cieszy się zatem z tego stanu „nadsystem” globalnej i lokalnej europejskiej lichwy, ale to też do czasu. W interesie wampirów nie jest przecież, aby ich żywiciel umarł z niedokrwienia, lecz aby trwał i zapewniał pokarm jak najdłużej. Tak samo lichawa chciałaby, aby dług pozostał na pewnym umiarkowanym poziomie i aby broń Boże komuś nie przyszła do głowy jego całkowita spłata. Bo po co wampirowi "krwiodawca", który obwiesza się czosnkiem, pryska się święconą wodą i do tego ma na szyi srebrny krzyż, a w kieszeni nosi osikowy kołek? Wyeksploatowanemu dostarczycielowi pokarmu trzeba pozwolić się odrodzić, wrócić do pełni sił. Już tradycyjne w takich sytuacjach i uważane za ekonomiczne prawo cykle koniunktury i dekoniunktury tu nie wystarczą. Trzeba zatem pozwolić dojść na chwilę do władzy wszelkiej maści "prawicowym oszołomom", którzy gdy tylko postawią na nogi gospodarkę, znów trafią na śmietnik historii po to, aby kolejne pokolenia socjalistów mogły marnotrawić efekty ich pracy znów pchając tubylcze narody w lichwiarską niewolę. Tylko gdzie szukać u nas owych prawicowych oszołomów, gdy od lewa do prawa sami "lewoskrętni ekonomiści", a na tzw. prawicy znajdziesz niejednego prawdziwego bolszewika? Ale w tej chwili to nie zmartwienie. Na razie jesteśmy na etapie radosnego zadłużania.
Być może teraz jest inaczej? Może lichwiarskie mafie chcą tym razem doprowadzić do "wielkiej korekty" dzięki, której nie tylko wyparują sztuczne, wirtualne pieniądze, ale także dojdzie do zawieruchy, która z obecnego świata na wiele pokoleń pozostawi tylko zgliszcza? Być może wśród "prawdziwej władzy" od dawna dominuje przekonanie, że "ludzi jest na świecie za dużo"? Po co zatem strzelać czy gazować? Niech wygubią się sami!

No i czego tu chcieć od życia? Trzeba po prostu żyć, cieszyć się byciem jeszcze przez chwilę w "oku cyklonu". Smakiem piwa, warzyw z własnego ogródka i rozwojem dzieci. Pozostaje tylko troska o nie i o to jaki świat im pozostawimy. Ale cóż począć, gdy i tak nie mamy na to wpływu.

czwartek, 14 lipca 2011

Post o nieuctwie

            Nasza klasa polityczna w całości nie zdała egzaminu przed którym postawił je naród. Przyczyną oblania politycznej matury przez niemal wszystkich jest brak elementarnej wiedzy o tym jak to się wszystko kręci. Ci, którzy nawet się już połapali, dalej tkwią w sidłach swej własnej propagandy. Minął krótki czas od wyborów do Parlamentu Europejskiego, napinania się kandydatów i ich obietnic. Tym czasem od dawna wiadomo, że PE nie wiele może. Co więcej, jako jedyny demokratyczne wybranym organem władzy nie ma wpływu na wybór nawet Komisji Europejskiej. Wystarczy sięgnąć choćby do Wikipedii aby się o tym przekonać. Można tam przeczytać, że Przewodniczącego Komisji Europejskiej „wybiera Rada Europejska, stanowiąc większością głosów, uwzględniając wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego”. To Przewodniczący, a skład Komisji? Czyni to także rada, lecz w porozumieniu z Przewodniczącym „ustala listę komisarzy”, „postępując według sugestii państw członkowskich”. Następnie Parlament Europejski, przesłuchuje kandydatów na posiedzeniach odpowiednich Komisji. Jakich komisji i kto w nich zasada? Wikipedia milczy. Ale potem Rada Europejska zatwierdza skład komisji. Pojawia się w takim razie pytanie: Co to jest Rada Europejska i kto ją wybrał? Rada Europejska „składa się z głów państw lub szefów rządów państw członkowskich, oraz jej przewodniczącego i przewodniczącego Komisji Europejskiej”.
            Czyli ma się tak do demokratycznego ciągu legitymizacji władzy jak pięść do nosa. Jak w starym dowcipie o Stalinie, który wziął na ręce dziecko, a przecież wszyscy wiedzą, że mógł zabić, czyli nie jest taki zły, Rada Europejska łaskawie „uwzględnia” wyniki wyborów do PE, zaś sama nie ma z nimi nic wspólnego. Zatem ciąg demokratycznej reprezentacji jest urwany i nic na to nie poradzimy. Innymi słowy ludy tubylcze wybierają europosłów, zaś rząd unii wybiera prezydium komitetu centralnego złożone z wojewodów. I wszystko jest o.k., bo to stary, sprawdzony sowiecki sposób wyboru władz. Gdy dodamy jeszcze wyborcze progi i mafijne, zakulisowe szulerstwo na listach wyborczych komitetów, uzyskujemy pełny obraz europejskiej postdemokracji.

            Ale nasi figuranci nie korzystają pewnie nawet z Wikipedii, o której można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest niepopularna i niepowszechnie dostępna. Czy znalazł się choć jeden rodzimy polityk, który powiedział ludziom, że nie warto jest w ogóle iść i głosować na kandydatów do PE, bo to hucpa i zmarnowanych czas? Czy ktoś wezwał do bojkotu tych wyborów? Nikt, bo byłoby uznany za antydemokratycznego oszołoma i wyklęty z elitarnego klubu figurantów.

            Tym czasem Unia się wali. Oczywiście tego rodzaju misterne i wielkie konstrukcje nie rozpadają się od razu, ale proces wydaje się postępować i być nieodwracalny. W tej sytuacji nasz główny problem polega na tym, że nie mamy planu „b”. Tylko nasze elity postawiły wszystko na jedną kartę. Ci którzy jeszcze do niedawna pomrukiwali o nieopłacalności europejskiej integracji, czy o niekorzystnych dla nas zmianach w samym charakterze i ustroju wspólnoty odeszli z polityki lub znaleźli się na jej marginesie. Zjawiska te zbliżają nas niestety bardziej do państw typowo kolonialnych. A tym czasem pogrążona w chaosie wspólnota będzie musiała się znów opierać na rozmywających się w tej chwili państwowych strukturach. Oczywiście państwa „poważne” zadbały, o ochronę swych interesów czyniąc fasadę nie ze swoich struktur tylko z unijnej ideologii. Czy u nas w ramach propagandy sukcesu, lenistwa i jedynie słusznej linii zakłada jakikolwiek inny wariant? Wszystko wskazuje na to, że w perspektywie najbliższych lat, przy słabnącej gospodarczej pozycji, galopującym zadłużeniu, szwankujących systemach, będziemy musieli podjąć trud wymiany elit. Czy dojdzie do tego w sposób pokojowy, czy jednych figurantów nie zastąpi kolejna uzyskująca nową legitymizację ich grupa? To się okaże.
            O ile rozpad Związku Radzieckiego był procesie w dużej mierze kontrowanym przez zachowujące rzeźwą ocenę sytuacji „prawdziwe jego elity”, o tyle Unia, walić się będzie w sposób niekontrolowany. Chyba, że na tym właśnie opiera się cały plan, gdyż wprowadzenie protektoratu państw poważnych nad niepoważnymi nie można niestety wykluczyć. Bez względu na scenariusz procesu europejskiej implozji zdjęcie fasady państwowości jest u nas już wyłącznie kwestą czasu.

Co zatem pcha naszych „polityków” do kłamstw czy bicia sędziami w złej europejskiej sprawie? Nie sądzę, że wyłącznie chęć władzy i zysku z a wszelką cenę. Bardziej chodzi tu o elementarny brak wiedzy. Z doświadczenia wiem , że osoby głupie są także nieetyczne. A gdy dodamy do tego dość powszechny u nas zjawisko braku udziału w życiu publicznym większości obywateli i ich podatność na manipulację, dowiemy się, dlaczego Polski nie opłaca się już podbijać dywizjami. 

środa, 6 lipca 2011

Prezydencja

W pewnej wiosce jest zagroda,
w niej stodoła, chlewik, trzoda.
Za wysokim jej parkanem,
gwar był powstał gdzieś nad ranem.

Wrzask rozpoczął się w kurniku,
gdzie prócz, piskląt, kur bez liku,
żyje kogut złotopióry,
z pyszniej znany swej natury.

Rzecze tedy on do stada:
„Prezydencja nam przypada!
Co tam chlewik i obora,
teraz na nas przyszła pora.

Wcześniej były krowy, świnie,
i dlatego w tej przyczynie,
gdy koń skończył swą kadencję,
kurnik zaczął prezydencję.

Od dziś w całym tym chutorze,
kury rządzą o tej porze,
Ja kunszt władzy im pokarze,
zaniemówią gospodarze.”

Rzekłszy słowa te ptaszyna,
wszedł na płot i piać zaczyna.
Wszak bez tego jego piania.
nikt nie wstanie do śniadania.

Myślą kury: „Słusznie gada,
teraz grzebać nie wypada.
My są władza to nie bajka,
tylko jak tu znosić jajka?”

Kogut bierze kur swych świtę,
gospodarską swą wizytę,
z nimi razem przeprowadza.
Niechaj widzą kto tu władza!

Prócz obory i chlewiku,
zabudowań jest bez liku.
Wszędzie trzeba wszak przed zmrokiem,
spojrzeć gospodarskim spojrzeć okiem.

Mało wszystko te zadania.
Wlazł on przeto do mieszkania,
z gospodarzem radzić będzie,
o nowej w kurniku grzędzie.

„Długo trwają negocjacje,
czas już przecież na kolacje!”
Gwarzą kury tak pospołu.
Z chaty czuć zapach rosołu.

Morał? Pierwsza sprawa:
władza wszak to nie zabawa.
Kto prawdziwą zdobyć stara,
rychło trafi gdzieś do gara.

Głupi tylko w każdej bandzie,
wierzy własnej propagandzie.
Wszak też stare są zwyczaje:
rządzi ten kto późno wstaje.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Monty Python wymięka

Przechodząc w zeszłym tygodniu obok pewnego budynku ze znajdującej się na jego murze tablicy dowiedziałem się, że jest to obiekt wojskowy i nie można tam wchodzić. Napis był jeszcze w trzech obcych językach naszych sojuszników. Ponieważ napis mówił o zakazie wejścia, a nie o zakazie fotografowania, wykonałem stosowną fotkę. Bo przecież nie ma nic złego w takim napisie. Ma on charakter prewencyjny. Po co potem obcokrajowiec miałby się tłumaczyć z tego, że nie wiedział jaki to obiekt i że tam wleźć nie może. Tak jest napisane i po kłopocie.
Dziś dotarła do mnie wiadomość o tym, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego ogłaszając przetargi ujawniła przy okazji w ogłoszeniu swoją tajną siedzibę. Przetargi dotyczyły wywozu śmieci, dostawy prądu i uwaga „ochrony obiektów”.
Czyżby było już tak źle? Czy fasady państwowych instytucji nie potrafią już nawet zachować swej fasadowości?
Być może jest jednak inaczej. Nazywam to polityką transparentności. Gdy wszystko szczerze się ujawni nie wiadomo co tak naprawdę jest tajnie. Bo w całej masie niepotrzebnych i nie istotnych informacji znajduje się ta ważna, ale co z tego, gdy szpiegowi trzeba 20 lat, aby przejrzeć te ważne i nie ważne informacje.  Nawet zastosowanie super sprawnych komputerów nic nie pomoże, bo my wybraliśmy specjalnie strategię „analogizacji” wojska, tak aby żadne dane cyfrowe nie mogły być wykadzone, bo nie są tworzone.

Jak widać ze wszystkiego – bełkotliwie, bo bełkotliwie – ale można się wytłumaczyć. Ale z tego, aby rozpisywać przetarg na ochronę obiektów służ kontrwywiadowczych? Tu nawet fortel z transparencją nie zadziała.
Dobrze dajmy już spokój. Teraz dopiero widać geniusz naszego wodza i kierowanej przez niego Partii, która w ramach jedynie słusznej decyzji rekomendowała na stanowisko Ministra Obrony ... psychiatrę. Nie mogła inaczej. Trzeba być nie lada fachowcem. Podobno każdy szanujący się dom wariatów ma przynajmniej jednego Napoleona. 

niedziela, 3 lipca 2011

Na fermie lemingów

Z uwagi na pogodę przypominającą początek listopada na początku lipca, niemal całkowicie przespałem ostatnie dwa dni. W przerwach włączyłem TV, zerknąłem do netu, jednym słowem totalne lenistwo. Zmieniając kanały w telewizorze napotkałem program pod tytułem „Familiada” i aż mnie w fotel wcisnęło. I to wcale nie dlatego, że poczułem się jakbym odkopał jakiegoś medialnego dinozaura, gdyż dawno uznałem, że ten konkretny program przeszedł już do lamusa telewizyjnej rozrywki. Jeśli nadal program ten rozpoczyna się, żenującym dowcipem prowadzącego, to znaczy, że siła przyzwyczajenia u rodaków jest większa niż siła czegokolwiek. Miłujemy stare teleturnieje, a zniknięcie z anteny „Wielkiej gry” spowodowane pewnie odejściem na emeryturę większości realizatorów jest tylko wyjątkiem potwierdza tę regułę. Ale ja nie o tym.
Już dawno zastanawiała mnie konstrukcja tego programu. Aby wygrać ten teleturniej trzeba idealnie wcielić się w postać przeciętniaka. Nie trzeba wiedzieć niczego szczególnego, ani umieć coś tam, coś tam. Trzeba jak najmniej się wychylać i mieć intuicyjną wiedzę na temat co przeciętniak myśli i wie. Podobnie myślą nasi politycy. Nie ma już prawicy ani lewicy, nie ma partii ideowych, ponieważ aby dostać się do sejmu nie trzeba kuć poglądów i budować struktur, wystarczy głosić to co przecięty uważa, dopasować się do subtelnego widzi misie masy i sukces gotowy. Gdy spin-doktorzy Partii uznali, że należy zrobić ukłon w stronę lewicy, nasz premier zaczął bez ogródek opowiadać, że nie będzie klękał przed księdzem. Miało się to spodobać na lewicy. Problem w tym, że lewicy już nie ma, bo wtopiła się w pozbawioną poglądów papkę. Ale tego szpece w Partii jeszcze nie widzą. Czy nasi politycy oglądają „Familiadę” podejrzewam, że nie. Ale gdyby w niej wystartowali, pobiliby wszelkie rekontry. Już sama nazwa teleturnieju kojarzy się z rywalizacją politycznych mafii na przeciętność. Może zamiast kosztownych wyborów warto byłoby zorganizować taki spektakl na sondaże i na telewizyjnym polu bitwy rozstrzygnąć ich wynik? Po co ganiać ludzi raz na cztery lata do urn wyborczych, jak pan prowadzący ustali dzięki swej wieloletniej rutynie, kto lepiej odpowiada przeciętnej masie. 
A potem to już na całego. Można by było zorganizować nową formułę zawodów sportowych. Nie wygrywałby w nich ten kto jest najlepszy lecz ten kto uzyska najbardziej przeciętny wynik. I tak zamiast maratońskiego wyścigu ulicami jakiegoś miasta przechadzałaby się powoli zbita masa neobiegaczy, a każdy uważałby aby nie zostać z byt na przedzie lub na czele peletonu. Wygrywa przecież ten najbardziej przeciętny. Dlaczego zatem nie zorganizować zawodów piłkarskich w których wygrywa najbardziej przeciętna drożyna. Nie ta która wygra najwięcej meczy lecz taka, która najwięcej zremisuje. Oczywiście w tak zorganizowanym świecie nie można by było nikogo specjalnie obrazić ani pochwalić, każde ekstremum byłoby traktowane jako wypaczenie od idealnej przeciętności. Wtedy już nawet nie byliby potrzebni przeciętni politycy. Naród objęty wirusem choroby uśredniania pilnowałby się sam. Czy ta absurdalna wizja jest tak bardzo odległa od tego w czym przyszło nam żyć? Czy nie tkwimy już w odmętach politycznej poprawności wyznaczającej nam akceptowalne granice przeciętnego zachowania i poglądów? Duch „Familiady” do żywego przypomina właśnie marksizm kulturowy. Być może jedyną formą dozwolonej  rywalizacji będzie strategiczne podkładanie innym świni podobnie jak w innym teleturnieju pt. „Najsłabsze ogniwo”. Być może więc to teleturnieje są forpocztą postępu? 

Masę w swej przeciętności można przepychać w dowolnym kierunku poprzez niewielkie impulsy przypominające muśnięcia treserskiego bata. I tak całe narody jedzą z ręki niczym obłaskawiony zwierz. Czasami jednak nawet najbardziej łagodny lew potrafi zagryźć swego tresera.  Bo przeciętna polityka to przecież jej brak, a przeciętny człowiek obrażony jedną piersią i jednym jądrem po prostu nie istnieje. Należy więc wbrew pochodowi głupców trzymać się swojego i nie dać się ogłupić. Nic nie doprowadza do wściekłości treserów tak bardzo jak nieujarzmiane zwierzę, które słucha się tylko wtedy kiedy chce i dlatego nie potrzebuje tresera.

Ostatnio pewien „funkcjonariusz” na pewnym spotkaniu oznajmił, że „statystyka jest królową nauk”. Delikatnie mruknąłem, że chyba matematyka, ale nie zrozumiał. Czyli coś jest widocznie na rzeczy. Ostatnio Chińska Republika Ludowa obchodziła 90-tą rocznicę powstania swojej partii. Z tej okazji można było przeczytać, że system wielopartyjny jest szkodliwy i niepotrzebny. Zatem nasi integratory mają jeszcze wiele do zrobienia.

piątek, 1 lipca 2011

Tera ku..a my, czyli same sukcesy!

            Zaczęła się dziś nasza prezydencja w Unii. Radość w naszej bananowej republice zapanowała wielka. Pan Prezydent nazwał ten fakt już olbrzymim sukcesem naszego kraju i powodem do radości. Sukces jest tym większy i tym oczywistszy, że prezydencja się jeszcze na dobre nie zaczęła. Zanim jednak nowe ruchome święto, na trwałe wpisze się w kalendarz nowych świeckich tradycji, warto zastanowić się czym w istocie polega owa prezydencja. Można ją z dużym powodzeniem porównać do roli organizatora igrzysk olimpijskich. Niby wielki zaszczyt i chwała, szansa na geszefty, a tak naprawdę to pozycja organizatora nie gwarancje wcale jakichkolwiek medali. Ów objazdowy cyrk zwany prezydencją, który gości w poszczególnych krajach na pół roku dając bezpłatne występy dla gawiedzi i pożytecznych idiotów, nie jest niczym innym, jak tylko kolejnym listkiem figowym mającym na celu zasłonięcie totalitarnej istoty Unii.
            Wbrew propagandzie rolę naszego kraju w tym przedstawieniu można porównać do roli podczaszego na królewskim dworze, którego wyłączną rolą było dbanie o napitki i desery. Wara podczaszemu do królewskich decyzji, on musi znać swoje miejsce. Tymczasem nasi figuranci cieszą się już z samego etatu podczaszego i to na czas określony. Jeszcze kilka miesięcy temu zastanawiano się poważnie czy nie przyspieszyć parlamentarnych wyborów, które mogłyby zakłócić przebieg „naszej prezydencji”. Ktoś bardziej lotny wytłumaczył jednak figurantom, że to nie ma żadnego znaczenia, podobnie zresztą jak sam fakt plebiscytu na jedynie słuszną partię. W dawnych czasach dwór królewski także podróżował z miasta do miasta pustosząc nie tylko budżety lokalnych „zaszczyconych” władców, ale także wszystko dookoła. Po pewnym czasie dwór zbierał się i odjeżdżał. Dlaczego? Smród w okolicy powstały na skutek długotrwałego biwakowania był tak duży, że zaczynał przeszkadzać już samym biwakującym. Tak i u nas za sześć miesięcy dwór odjedzie, a smród pozostanie. Dworzanie udadzą się do kolejnego kraju, który także musi mieć przecież jakiś sukces.

            Inną radością dzisiejszego dnia jest uchwalenie prowizorycznego budżetu Unii na następne siedem lat. Podobno na tym polu odnieśliśmy kolejny sukces. Mamy dostać jakąś niewyobrażalną liczbę pieniędzy. Mistrzowie propagandy doskonale znają ludzkie nawyk pazerności. Nie ma zatem lepszego sposobu na pozyskanie biednych niż obiecanie im gór złota. O tym skąd biorą się owe pieniądze jakość nikt nie wspomina. Biorą się one rzecz jasna z podatków i kredytów. Jak długo będziemy spłacać kredyty za obecne „unijne dobrodziejstwa” i ile z tego tytułu systemu ukradnie nam pieniądze – cisza. Koszty utrzymania systemu dystrybucji środków, proceduralne marnotrawstwo i koszty kredytów, skutecznie bowiem niwelują wszelkie ewentualne korzyści, których i tak ze świecą szukać. Pomijam już kwestę rozleniwienia i utraty aktywności przez całe społeczne grupy, ale ważne aby było dużo! System w tej odsłonie przypomina nieco zmutowanego Janosika i Robin Hooda razem wziętych. Jak wiadomo, panowie ci zabierali bogatym, aby dać biednym. I nie chodzi wcale o to, że dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło. Nie chodzi też o to, że wszystko może było o.k. do czasu, gdy biedni porzucili swe gospodarstwa licząc na jałmużnę od zbója, która im się przecież należy, bo jak socjalizm to socjalizm. Chodzi przede wszystkim o to, że w dawnych czasach byli bogaci. Teraz Janosik Hood zabiera biednym, aby przy akordzie tryumfalnych fanfar oddać biednym, a przy okazji utrzymać pęczniejącą co raz bardziej swą wesołą kompanię.

            I o to chodzi również w prezydencji: Aby się napić na czyjś koszt. W końcu życie krótkie jest. Zawsze przecież przy płonącej chałupie można się ogrzać, o upieczeniu kiełbasek na patykach nie wspominając.