poniedziałek, 31 maja 2010

Historia pewnej manipulacji

Tekst wcale nie o Radiu Maryja, chodz o nim właśnie. Oto w Dzienniku Wschodnim ukazał się tekst cytujący Newsweeka pt. „Prymas Glemp: Radio Maryja to duży problem” http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100531/KRAJSWIAT/354864093

po pierwsze:
Józef Glemp Prymasem już nie jest. W sprawowaniu tej posługi zastąpił go 19 grudnia ubiegłego roku Biskup Henryk Muszyński www.prymaspolski.pl/index.php?subp=13. Tak więc wypadałoby dla ścisłości napisać: „były prymas”, gdyż to nie tytuł dożywotni.

po drugie
Tytuł głosi: „Prymas Glemp: Radio Maryja to duży problem”, zaś lid pod tekstem: „Radio Maryja to jest duży problem. Choć nie tak groźny, jak się to przedstawia - powiedział kardynał Józef Glemp w wywiadzie w poniedziałkowym "Newsweeku"” Tytuł już wypacza pierwotne znaczenie cytatu. Ale to jeszcze nic. Idziemy dalej

po trzecie
"W rozmowie z „Newsweekiem” kardynał Glemp mówi także o problemach Kościoła za czasów jego posługi. - Radio Maryja to jest duży problem. Choć nie tak groźny, jak się to przedstawia - zapewnia."
"o problemach Kościoła za jego posługi" - która się już skończyła. Czyli wypowiada się historycznie, czyli problem był, a już go nie ma. Kluczem do zrozumienia manipulacji jest właśnie mało powszechnie znany fakt zakończenia posługi Józefa Glempa jako Prymasa Polski pół roku temu.
A stwierdzenie, że Rydzyk potrafi być 'sprytny" - to równie dobrze może być komplement.

wnioski
- Co tak naprawdę chciał powiedzieć były Prymas? Tego ani z lektury Dziennika Wschodniego ani Newsweeka się nie dowiesz. Na pewno nie miał nic złego na myśli, jak to emeryt. Wiesz tylko jedno: „Jesteś kręcony”
- "Wągiel jest we wiosce! Wojna będzie, bo przed wojną tyż był". Zaczynają atakować RM! Zaczy się że jakieś wybory będą za chwilę.
- Strategia stara jak świat: "dziel i rządź". Po nie ma to jak stworzyć pozór konfliktu w Kościele i w ten sposób zaatakować RM - jedyne niezależne mediom w kraju.
- W dzisiejszych czasach trzeba umieć omijać meandry propagandy i manipulacji. Na szczęście dziennikarze są za głupi, aby nawet dobrze manipulować. Nie wielka to jednak pociecha liczyć na głupotę żurnalistów w dochodzeniu do prawdy.

Kolejny dzień z życia słomianego wdowca

Wczorajsze lody truskawkowe spowodowały, ze mój młodszy syn stwierdził dziś rano, że boli go gardło, wszystko go swędzi, do żadnej szkoły nie pójdzie i chce aby go przytulić. Gdy się zgodziłem - dolegliwości nagle przeszły. Gdy wydało mi się to odrobinę podejrzane i powiedziałem mu o tym - wróciły z podwojoną siłą. O tej domniemanej alergii na truskawki przypomnę mu jak się zacznie sezon na te owoce.
Siedzimy więc w domu oglądamy telewizję, bo pogoda pod psem i pijemy herbatkę malmową licząc na efekt placebo. Mam nadzieję, że na maliny nie jest uczulony. Na szczęście dzisiaj wraca już mama, która potrafi rozpoznać wszelkie przejawy symulowania głębokim spojrzeniem w oczy. Opanowała tę sztukę do perfekcji. W końcu mieszka z trzema chłopami...

Zagadka nieśmiertelności

Według jednej z hipotez na Łysej Górze (która swą nazwę zawdzięcza łyskaniu przez pioruny) w czasach przedchrześcijańskich mieściło się centrum kultu trzech bóstw: Świata, Pośwista i Pogody.
Czyli, gdy oglądamy w telewizji prognozę pogody, lub gdy pytamy: „jaka będzie jutro pogoda”, to tak jakbyśmy pytali: „Czy bóg Pogoda będzie dla nas jutro łaskawy”? Czy choćby gromowładny Perun, współtwórca świata i najważniejszy z bogów, słowiański odpowiednik Zeusa, którego imię przetrwało w nazwie „piorun”. Czy lęk przed piorunami nie jest zawarty element irracjonalnego lęku przed nadprzyrodzoną siłą? Przykłady tego typu zakonspirowanych bóstw i wierzeń można mnożyć: Baba Jaga, Bobas, Marzanna, Dziewanna, Czart, Latawica, Licho, Wodnik, Skarbnik, Skrzat – to wszystko prastare istoty nadprzyrodzone, które pozostały w mitach legendach i naszym języku. 

Dlaczego tak się stało, że imiona dawnych bogów przetrwały w często niepozornych nazwach ich atrybutów? Świadczy to o ich przeolbrzymiej potędze, gdyż uniwersalistycznej sile chrześcijaństwa   ciężko było się oprzeć. Poza tym Słowianie nie mieli pisma. Było ono im po prostu niepotrzebne. Pismo miało w tamtych czasach charakter wyłącznie praktyczny i służyło jako narzędzie do celów handlowych. To chrześcijaństwo właśnie ze słowa pisanego uczyniło jeden z atrybutów swej potęgi.  Tam gdzie nawet jemu nie udało się wytrzebić dawnych wierzeń należało się z nimi pogodzić. Stąd Dziady, Zielone Świątki i Śmigus Dyngus
O ile chrześcijaństwo wytrzebiło zasadnicze kulty pogańskie, te pomniejsze wrosły w tradycję wręcz folklorystyczną lub nadal niechcący są obiektem naszego kultu. Weszły w nasz kulturowy kod nierozerwalnie cementując nas z naszymi przodkami.  

Na Planet oglądałem kilka miesięcy temu film o nobliście Eric'u Kandel'u, który zasłynął pionierskimi badaniami mózgu. Twierdził on, że ludzkie myśli i pamięć tworzą w wyniku procesu zapamiętywania struktury fizyczne, materialne poprzez połączenia między neuronami. Tak więc rozmowa dwóch osób, przekaz myśli między nimi to tworzenie nowych struktur materii. Można powiedzieć: „Słowo staje się ciałem”. 

Z tego punktu widzenia nasi starożytni przodkowie pozostają wciąż wśród nas wręcz materialnie poprzez pozostawiony nam kod kulturowy, a kolejne jego warstwy decydują o tym jacy jesteśmy w tej chwili i jacy będziemy w przyszłości. 
Co zatem pozostanie po nas w tym materialnym świecie? A być może kilka słów, jakieś nazwy czy strzępki naszych wierzeń zapisanych w kulturowej tożsamości przyszłych pokoleń. Dla nich też będziemy światem przodków, jakimś elementem dziedzictwa. Może to jest nieśmiertelność?

niedziela, 30 maja 2010

Wizyta

Zapisałem sobie w swojej komórce wyposażonej w GPS miejsce zamieszkania mojego kumpla, gdy byłem u niego z wizytą w pewną zimową noc. Ponieważ miał problemy z siecią i Internetem, a ja miałem problemy z wolnym czasem, w końcu nastąpiła ta „wiekopomna chwila”, gdy należało w to miejsce przybyć ponownie.
A więc włączyłem naprowadzanie, wsiadłem do samochodu i po półgodzinie  błądzenia  wykonałem "telefon do przyjaciela" i przeszedłem na ręczne naprowadzanie. Gdy znalazłem się na miejscu okazało się, że różnica między pierwotnym zapisem, a powtórną wizytą wynosiła 1,2 km.
I wszystko stało się jasne:
  1. GPS w komórce to gówno.
  2. Najważniejsza jest współpraca z wieżą, bez niej nigdy nie trafisz do celu.
  3. Gdybym miał pilotować w ten sposób coś innego niż mój samochód skończyłoby się to tragicznie. 
Chociaż nikt ani nic nie zablokowało mi sterów wysokości, bo jak wiadomo samochód się po równym porusza, chociaż nikt celowo moich namiarów nie zmienił, ani nie obniżył rangi mojej wizyty z oficjalniej na prywatą (bo od początku była prywatna), poczułem się jakoś nieswojo. 
Po wizycie udaliśmy się z moim młodszym synem do pobliskiego sklepu. On zapragnął lodów truskawkowych, ja zaś swą konsumencką uwagę skoncentrowałem na australijskim winie. Posiadało ono wszelkie zalety taniego wina: było winem, było dobre i było tanie. Tak więc siedzę sobie w domu, sączę wino ze znakiem kangura i rozważam wszelkie niuanse globalizacji w aspekcie importu wina i komunikacyjnych katastrof w aspekcie roli służb specjalnych.

sobota, 29 maja 2010

Ogłoszenie

Gdy urzędnicy nie mają co robić lub regulować, regulują się sami jak armia usychająca bez wojny i co jakiś czas organizująca manewry. Elementem zaprawy aby nie wyjść z wprawy może być chociażby ustalenie kto, kiedy i po kim czyta gazety. Zdjęcie zrobione w jednym z urzędów. "Od  godz. 12.00 następuje podział".
The Ministry of Silly Walks? Być może niedługo pracownicy resortów będą wyposażeni w specjalne chusteczki do wycierania ślinotoku?

Zdjęcie zrobione komórką. Przepraszam za fatalną jakość. 

piątek, 28 maja 2010

Strach

Przed czym jest ich strach aż taki wielki,
że rzucają nam pod nogi Belki?

wtorek, 25 maja 2010

Zamiast na galery

Przeróżne platformy słownik wylicza:
jest obywatelska, jest i wiertnicza.
Niechaj to będzie ostatną posługą:
wyślijmy tę pierwszą hen na tą drugą!

niedziela, 23 maja 2010

Partia szachów

Gdy Prezydent, jego żona, sztab generalny oraz wielu parlamentarzystów i zacnych osób „rozpłynęło się w smoleńskiej mgle”, wydawało się, że Janusz Palikot także rozpłynie się w świadomości wyborców. Lud musiał się wypłakać, wyszumieć, wyżalić i oto Pan Janusz wraca niczym Feniks z popiołów. Wydawało się także, że do wyborów prezydenckich będzie siedział cicho jak myszka aby nie przeszkodzić jedynemu słusznemu kandydatowi – a tu niespodzianka.  Zapewniał, że tamten Janusz już nie wróci i jakby na dowód tych słów ogłosił się...  Chrystusem. Nawet został wczoraj wybrany szefem regionu w strukturach PO. 
Oczywiście Pan Janusz idiotą nie jest. Realizuje po prostu strategię przemyślaną w każdym calu. 
Władze PO uznały, że nie ma sensu go chować i że jeszcze może się przydać. Do czego? A no do czego? Odpowiedz na to pytanie jest kluczowa dla dalszej strategii PO przed prezydenckimi wyborami. 
Po śmierci prezydenta i towarzyszącemu mu zamachu stanu (bo Pan Marszałek Sejmu sam ogłosił się p.o. Prezydenta nie czekając na oficjalne potwierdzenie śmierci Prezydenta Kaczyńskiego) oraz  narodowej rozpaczy sytuacja się skomplikowała. Elektorat patriotyczny, prawicowy i narodowy w znacznej mierze przylgnął trwale do kandydata PiSu. Wątpliwości co do tragedii naturalnie spowodowały, że szeregi tych umiarkowanych zwolenników PO także topnieją. 
Ze strategicznego punktu widzenia nie opłaca się angażowanie sił i środków na odwrócenie tego trendu i ponowne ich przyciągnięcie pod skrzydła jedynie słusznej partii. Lepiej jest poprzez medialne spektakle zwrócić się do ludzi o lewackich poglądach. W tym spektaklu idealnym harcownikiem okazuje się znowu Pan Januszek. Porównanie się przez niego do Chrystusa to z jednej strony próba prowokacji i wywołania wściekłości w obozie prawicowym, z drugiej zaś wyraźne puszczenie oka na lewo. Obóz ten – w tej chwili rozbity i rozczłonkowany - będzie zatem głównym adresatem kolejnych jaj i puszczania oka. Sam  jedynie słuszny kandydat na prezydenta będzie przy tym dalej grał "Polaka katolika" w nadziei, że ktoś się jeszcze na to nabierze. 

Wnioski: 
1. Jeśli ktoś myśli jeszcze, że PO to partia prawicowa lub liberalna ten się bardzo myli.
2. Jeśli ktoś stosuje tego typu strategię oznacza to, że wygrana Pana p.o. Prezydenta nie jest tak oczywista i nawet mistrzowska medialna czy sondażowa woltyżerka nie wiele tu zmieni.

Poza tym przyszła powódź obnażająca po raz kolejny fasadowość naszej bananowej republiki, która ma być strefą buforową, wiec jako taka może być zalewana nie koniecznie przez rzeki. Po raz kolejny jak na dłoni ludzie widzą patologię naszego państwa i mają prawo być wściekli. Tego mogą nie powstrzymać nawet najlepsze strategiczne zabiegi i kalkulacje wynajętych szachistów. 

Stajnia Augiasza

Będąc dziś w kościele usłyszałem rozpaczliwą relację księdza odprawiającego mszę na temat powodzi. Ksiądz pochodzi i gminy Wilków, która jest w 80% pod wodą. Opowiadał, że w tamtejszym kościele parafialnym woda sięga 1,5 meta, zaś dwie wsie zalane są po dachy. Ludzie stracili wszystko. Z kataklizmem próbuje walczyć, przemoczone przybyłe z Warszawy wojsko od trzech dni bez wytchnienia starające się walczyć z żywiołem. Policjanci żywią się konserwami. Apatia, załamanie, brak nadziei oraz totalny chaos. 
- Jak zwykle winnych nie ma. Skonstatował ksiądz.

A dlaczego nie ma winnych? Zaraz spróbuję to wytłumaczyć. 
Premier obiecał pomoc finansową dla ofiar powodzi. Służby publiczne walczą z żywiłem jak mogą. No stało się, tragedia! Niby wszystko w w porządku, bo nieszczęścia się zdarzają. A jednak ni c nie jest w porządku. Zapewnienie bezpieczeństwa obywateli jest podstawowym obowiązkiem państwa. Bezpieczeństwa nie tylko personalnego ale także bezpieczeństwa naszego mienia. Innymi słowy to rząd gwarantuje nam, że będziemy bezpieczni. Na tym opiera się zresztą koncepcja państwa jako wspólnoty od czasów przedhistorycznych. Ja rezygnuję z części swej osobiste wolności i płacę komuś haracz z niebezpieczeństwo. Naturalna sprawa. Tak też z resztą działają gangi....
Zadaniem rządu jest zapewnienie, aby nie zawalała nas woda. Więc państwo poprzez odpowiednie instytucje naprawia wały, remontuje śluzy itp. Ma do tego celu specjalnie instytucje. I tu zaczyna się zabawa. 
Wojewódzkie Zarządy Melioracji i Urządzań Wodnych są instytucjami samorządowymi w strukturach samorządów województw. Instytucje te odpowiadają właśnie za stan wałów regulację rzek i wszelkie kwestie związane z zapobieganiem powodziom. Instytucje te do 20 lat są chronicznie niedofinansowane i jak cała administracja upolitycznione. Instytucje odpowiedzialne za regulację rzek były niedofinansowane do tego stopnia, że w końcu w wielu miejscach w Polsce postanowiono je zlikwidować. Od wielu lat zastawia mnie dlaczego inwestycje taki jak remont wałów przeciwpowodziowych podlegają Prawu Zamówień Publicznych (pladze naszej administracji) i wymagają takich samych procedur związanych z prawem budowlanym jak wszystko w tym świecie - to mamy to co mamy.   Gdy zadania jednego organu są powierzone innemu i niedofinansowane mamy typową biurokratyczną dywersyfikację odpowiedzialności. Więc błąd tkwi w systemie zarządzenia państwem i jego dezorganizacji oraz świadczy o jego nieprawdopodobnej patologii.

Do kogo należy rzeka?
Odpowiedz jest prosta do państwa.  Obywatele, którym mienie lub zdrowie ucierpiało na skutek słabości lub patologii państwa winno temu państwu wytoczyć procesy o odszkodowania. Zjawisko to powinno mieć charakter masowy. Wtedy może ktoś zda sobie sprawę, kto jest tak naprawdę suwerenem, a kto jedynie jego reprezentantem lub wykonawcą woli suwerena. Inna sprawa, że wypłaty odszkodowań jeszcze bardziej obciążyłyby i tak po uszy zasłużony budżet i  w końcu to podatnicy zapłaciliby za skutki niefrasobliwości swych wybrańców.  

Więc co można zrobić? 
Trzeba być przede wszystkim świadomym tego co się dzieje i kto ponosi za to odpowiedzialność. A winnym jest cała klasa polityczna, która jest odpowiedzialna za to że nasz państwowy okręt nie tylko przecieka ale jest kompletnie niesterowny. Winny jest także pośredni system wyboru tych elit. Ale to zupełnie inna sprawa. Można mieć tylko nadzieję, że wielka woda wypuka polityczne łajno z naszej augiaszowej stajni. 

sobota, 22 maja 2010

Syn Boży i... mój


Sanktuarium na Świętym Krzyżu. Tak sobie rozmawiają.

piątek, 21 maja 2010

No business like show business

Artyści i jednocześnie właściciele prywatnych teatrów chcą pieniędzy od państwa za żałobę narodową w wyniku której musieli na chwilę zawiesić spektakle. Straty liczą w setkach tysięcy złotych. Można powiedzieć: bezczelność, draństwo, nie liczenie się wyższymi racjami. Tak to prawda. Można znaleźć analogię do słynnej petycji producentów świec. Można wreszcie popatrzeć na sprawę obiektywnie i tak jak niegdyś Cimoszewicz radził w 1997 roku powodzianom powiedzieć: „trzeba się było ubezpieczyć”.
Podobno nie jest sztuką znaleźć odpowiedź. Sztuką w poszukiwaniu prawy jest już samo postawienie pytania. Pytam więc:
Dlaczego podatnik ma dopłacać to prywatnego interesu i to na dodatek teatralnego? A przecież wiadomo że: „no business like show business”.
Otóż odpowiedz jest prosta i zaskakująca zarazem. Tego typu biznes jest u nas postawiony na głowie i tkwi głęboko w realnym socjalizmie. Większość teatrów w Polsce to teatry budżetowe. Sama Warszawa utrzymuje ze swej kasy (publicznej i samorządowej) 22 teatry! Berlin ma ich zaledwie 10, choć stolica Niemiec jak same Niemcy tonie w socjalizmie. Trudno w takiej sytuacji oczekiwać, aby mały, prywatny teatr wytrzymał konkurencję z dotowanym molochem. I tu tkwi źródło patologi. Pogłębia ją jeszcze fakt, że ci nieliczni, którzy postanowili pójść na swoje są nauczeni tego, że im się należy. Patologia „polskiej sztuki budżetowej” nie dotyczy wyłącznie teatru. Sięga także kina i innych sztuk wpływając negatywnie na artystyczną jakość. Problem ten został kiedyś świetnie opisany w Rzeczpospolitej z tekście Mariusza Cieślika  pt. „Komu Joanna Szczepkowska pokazała pośladki?” Zachęcam do jego lektury.

Można pójść dalej.
Owi twórcy nauczeni zostali myśleć w stosowny sposób zgodnie z prawidłami tego chorego systemu, więc nie mają nawet najmniejszych skrupułów aby cofnąć rękę wyciągniętą po jałmużnę. Homo sovieticus w wersji teatralnej?
Kiedyś słyszałem chyba z ust Stanisława Michalkiewicza następujący dowcip:
Pod kościołem siedzi żebrak, który od tego samego człowieka po każdej niedzielnej mszy otrzymywał tę samą kwotę jałmużny. Pewnego dnia dostał połowę tej kwoty.  Zapytał swego dobrodzieja dlaczego tylko tyle? Tamten odpowiedział, że wysłał syna do szkoły i nie ma tyle pieniędzy co wcześniej.
- Dobrze, że syn poszedł do szkoły, ale dlaczego moim kosztem?! -  powiedział żebrak

Co należy zrobić?
Przestać dotować teatry za wyjątkiem jednego – wyjątkowego, narodowego. Zrobi się wtedy prawdziwy rynek. Ludzie będą chodzić na niedotowane przedstawienia. Te bardziej komercyjne będą przynosiły świetne dochody i nikomu nawet nie przyjdzie do głowy pomysł wyciągnięcia ręki po publiczne pieniądze. Inna sprawa, że rozlegnie się wtedy wrzask wszelkiej maści budżetowo - artystycznych miernot. Ale dla kelnerów czy barmanów jest przecież zajęcie, a żadna praca nie hańbi.

Czy po atakach na WTC w 2001 roku właściciele teatrów na Broadwayu chcieli rekompensat? Pewnie nie! Na pewno zmienili repertuar i zaczęli grać sztuki patriotyczne na które waliły tłumy. Bo: „no business like show business”.

środa, 19 maja 2010

Czy świat zwariował?

Dawno nie znalazłem niczego co można by było uznać za absurd. Aż tu nagle... Wchodzę na stronę organizacji jakilinux.org zajmującej się propagowaniem Linuxa, a tu wyświetla mi się reklama Internet Explorera 8. Najbardziej intrygujący jest napis na reklamie "pobierz za darmo". Od kilku lat używam wyłącznie Linuxa. Tego typu reklama na tej stronie to tak jakby w jakimś kościele umieścić w nawie bocznej malutki ołtarzyk Voo Doo. Może to jest na zasadzie: "Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek?"
Wiadomo, że pieniądze nie śmierdzą, ale....

Świat z papieru

Papierowi ludzie
Objawiła się światu grupa mędrców wszelakich popierających kandydaturę Pana P.O. Prezydenta na Prezydenta. Rację miał pewien geriatryczny reżyser stwierdzając, że wojna domowa trwa. Wojna ustawionych i motłochu. Trudno nie odnieść wrażenia, że grupa ustawionych próbuje wmówić nieustawionym jak mają głosować. Główny argument: bo tak wypada. Stara technika propagandowa działała wielokrotnie w czasach gdy PO nazywała się jeszcze Unią Wolności. Tym razem przebił sam siebie pewien były tenisista, który stwierdził, że należy głosować na tegoż kandydata bo „ustawy powinny być podpisywane”. Ubawiłem się że hej. Inny salonowiec zaznaczył, że lepiej, mieć Prezydenta który ma żonę a nie kota.  Tego typu stwierdzenie nie jest oczywiście szczytem salonowego wyrafinowania. Ostrość takich komentarzy to miecz obusieczny. Gdy zobaczyłem zdjęcie Pani P.O. „pierwszej damy” przyznam, że wolałbym już kota.
Główny problem Pana P.O. Prezydenta polega na tym, że to taki sam papierowy człowiek. Podobnie jak większość salonowców głoszących jego przymioty.
Ale to wszystko marność i przemysł rozrywkowy lubiący wykorzystywać pajaców, klaunów i pożytecznych idiotów.

Papierowy pieniądz
Oto pod spodem dzieją się rzeczy które się filozofom nie śniły. Oczywiście ja, jak i licznego grono podobnych mi „oszołomów” wiedzieliśmy doskonale, że Unia jest tworem papierowym tak samo jak P.O. Prezydenta, opartym na walucie nie wiele więcej warty niż także papier na którym została wydrukowana. Za chwilę to wszystko runie, bo runąć musi. Pytanie czy celowo? Co wymyśliła w ramach kolejnego etapu lichwiarska międzynarodówka? Za chwilę nam się objawi. Jedna nadzieja w tym, że „operacja się uda, ale pacjent nie wytrzyma”, czyli tubylcze narody wypowiedzą posłuszeństwo swym papierowym przywódcom lub po prostu zrozumieją ja to działa. Pierwszym krokiem jest umiejętność omijania meandrów propagandy... Doskonale obecną sytuację scharakteryzował S. Michalkiewicz w jednym z ostatnich swych felietonów. Jest to lektura obowiązkowa dla wszystkich tych którzy lubią dziwić się światu i zrozumieć jak on działa.

Papier ścierny
Coś dzieje się niedobrego. Najpierw ktoś postanowił zniszczyć ubrania ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, potem okazuje się, że z wyprawy archeologów nici. Tak jakby ktoś postanowił, aby tubylczy narów zapomniał jak najszybciej o tym co się stało i raczej przestał dociekać. Tubylcy się wypłakali, a teraz mają zasądzić przed telewizorami i oglądać Janusza P., który jak Feniks z popiołów znowu zagościł na szklanym ekranie tym razem w okularach i na razie bez nowych gadżetów. Problem w tym, że ludzie tak łatwo nie zapominają, a w Internecie od czasu do czasu powiją się interesujące opinie i spostrzeżenia. Ze wszystkim oczywiście można dyskutować ale nie z faktami. Jeśli zatem jest prawdą, że autor słynnego nakręconego tuż po katastrofie filmu już nie żyje, to albo mamy do czynienia z interwencja boską albo zacieraniem śladów. No i jeszcze dość intrygująca kwestia ekshumacji...


A wszystko to i tak przysłania realna powódź. Już przez media nazwana katastrofą, podobnie jak ta smoleńska.  Za chwilę wypadki samochodowe też będą nazywane katastrofami, aż okaże się, że tak naprawdę to pod Smoleńskim się nic wielkiego nie stało bo tylko katastrofa. Tak działa propaganda: zmienia znaczenie słów.

poniedziałek, 17 maja 2010

Strukturalizm

Nie wyrwiemy się z komuny, dopóki będziemy używali słów i pojęć przez nią namaszczonych, gdyż to one definiują naszą rzeczywistość. Im więcej w mowie komuny, tym cała tzw. transformacja ustrojowa staje się jeszcze większą fikcją. Za język odpowiadamy sami (bo to ład spontaniczny). Być może więc mnogość terminów z „systemem w tle” jest jedynie wskaźnikiem tego jakim społeczeństwem naprawdę jesteśmy?

A oto przykłady:

- zakład pracy
Ciągle słychać określenie: „zakład pracy”, a nie przedsiębiorstwo. Tak jakby praca była wartością samą w sobie i była pozbawiona celu i sensu. Jesteśmy więc już o krok do socjalistycznego wezwania: „Arbeit Macht Frei”. To tłumaczy dlaczego socjalistyczne państwo (lub jego hybryda) postawiło przez kilka dni wszelkie służby publiczne aby ująć sprawców zuchwałej kradzieży. Państwo socjalistyczne dba o swoje symbole....

- pieniążki
Ewidentny rusycyzm. Gdy rozmawiam z różnymi ludźmi słyszę ciągle, że zarabiają oni „pieniążki” a nie pieniądze. Zdrobnienie wskazuje oczywiście bardziej na niewielkie uzyskiwane z pracy kwoty niż na stosunek do z założenia fałszywych środków płatniczych bo nie mających żadnego pokrycia.

- fałszywka
Rusycyzm także. Słyszane ciągle w mediach określenie „fałszywka” dotyczy dokumentów rzekomo sfabrykowanych przez SB, a znajdujących się w archiwach IPN. Fałszywka do takie małe fałszerstwo, takie malusieńkie przegięcie. Termin ten zakłada istnienie podwójnej moralności.

Teoria poznania

Najpierw człowiek poznaje świat, odkrywa go.
Potem mu się dziwi.
Po okresie zdziwienia chciałby go zmienić.
Po tym jak zda sobie sprawę, że nic nie zmieni i że tak naprawdę nic od niego nie zależy znowu zaczyna pozować świat i się jemu dziwić, ale już bez chęci zmian.
Wtedy przychodzi oświecenie.

niedziela, 16 maja 2010

Nie tak miało być czyli medialna konsternacja

Ferajna z Lisem z wściekłości aż płacze,
bo Kaczor się zaparł no i nie kwacze!

z cyklu: ”Wybory Gajowego 2010”

sobota, 15 maja 2010

Dlaczego lubię oglądać serial "07 zgłoś się"?

Prawda czasu, prawda ekranu
Wcale nie dlatego, że mam sentyment do PRL czy do tytułowego, dziarskiego oficera milicji. Wcale też nie dlatego, że lubię kryminały, ani nie dla kultowych wręcz tekstów w rodzaju: "My first name is Iwona, but my second name is fifth dollars" czy „Była tu taka jedna. Pewnie kurew bo we futrze”. Oglądanie tego filmu w trzydziestoletniej perspektywie pozwala na dostrzeżenie meandrów funkcjonowania propagandy czyli zbiorowego prania mózgów. Można także dostrzec zmiany tej propagandy. Jest to doskonałe studium przypadku pozwalające ocenić naszą współczesną "pralnię umysłów"... Ujawniający się w pewnym momencie poza-rozrywkowe i propagandowe cele można sklasyfikować w dwóch grupach:
1.Pokazanie dobrej strony systemu i jego służb
2.w późniejszym okresie przygotowanie gruntu pod demontaż systemu

Funkcjonariusz też człowiek
Górnymi bohaterami serialu jest grupa dziarskich milicjantów, którzy z jednej strony stanowią kolektyw. Wszystkim kieruje major jak ojciec: dobry, życzliwy, ale potrafiący też skarcić. Prawdziwy autorytet. 
Jest też Zubek, którego nazwisko jasno wskazuje jego potencjalny rodowód (z UB). Pomimo, że jest w wieku pozwalającym mu spokojnie wyrywać paznokcie w okresie błędów i wypaczeń, ale pochwicy konserwatywny chłopina.
W późniejszych odcinkach zastąpił go porucznik Jaszczuk; twardogłowy przygłup z klucza. Jego zadaniem było wyszydzenie starej twardogłowej ideologii i zastopowanie jej geszefciarską jej odmianą. 
No i on Borewicz. Sympatyczny, uwodzicielski, bez skazy niczym James Bond - w końcu tamten był 007 a ten tylko 07 ale zawsze. Sierota, ateista, bezpartyjny z rodziny od pokoleń czerwonej, jednym słowem idealny statystyczny propagandowy produkt. Targany sprzecznościami idealista, buntownik i wrażliwiec. Był żonaty, ale żona zdradziła go i wyszła za araba. Propagandowo miał być opiniotwórczy i pełnić współczesną rolę naszych autorytetów. Z uwagi na fakt, że nic tak nie uwiarygadnia medialnej kreacji jak czasami okazanie odrobiny słabości, dzielny porucznik też miał taką przypadłość. Było to zamiłowanie do kobitek.
Oczywiście piękna lola w każdym odcinku musiała się pojawić. Bo praca funkcjonariusza jest przecież atrakcyjna, a jak wiadomo za mundurem panny sznurem. Nie ważne że mundur niebieski. Ten manewr propagandowy jak i stylizowanie bohatera na polskiego Bonda wyszedł najsłabiej. Choć należy przyznać, że bohater był dość wybredny i nie zawsze „brał jak leci”. Przecież nie mogło być też tak, że wizerunek funkcjonariusza będzie powielał obraz „psa na baby”. Umiar zawsze poprawia apetyt.

Dyfuzja systemów
Największe znaczenie dla propagandy. Zaczynają się między wierszami pojawiać krytyczne opinie co do systemu... Oglądając odcinki z polowy lat osiemdziesiątych widać wyraźnie medialne przygotowanie do sterowanego upadku systemu. Zaczynają pojawiać się kontrowersje, ale jednocześnie wiadomym jest kto jest tylko w stanie pokierować dalej krajem. Bohaterscy funkcjonariusze.
To wszystko ma na celu wzbudzenie zaufania społecznego dla milicjantów. Czym bardziej w kraju wrzało, tym funkcjonariusze w serialu stawali się coraz bardziej ludzcy. Nawet opowiadali sobie o sobie dowcipy, a rozwiązywane przez nich śledztwa jasno sugerowały, że bez bohaterskich milicjantów zabiliby nas wszystkich bandyci lub oskubali spekulanci. W jednym, dość znamiennym z odcinków ginie  szantażysta zbierający kompromitujące materiały na tworzącą się nową PRLowską klasę średnią, która za chwilę ma się uwłaszczyć. Widać cień historii i wewnętrzny konflikt ideologiczny.

Postawy wobec grup społecznych
„Zgnilizna”
W dwóch odcinkach pojawia się postać AKowca. Jeden z nich jest starym pedałem, choć tego typu określenie nie pada wprost, który utrzymywał młodego chłopca i pewnie wcale nie dlatego, że lubił  konie. Pada nawet wyraźna informacja, że mu się tak zrobiło jak wrócił z Anglii, bo przecież wiadomo, że po tym siedlisku zgnilizny można się spodziewać wszystkiego. 
Drugi Akowiec to elektryk na kolei tchórz, który uciekł gdy zobaczył leżące ciała w wagonie pocztowym. Nikt oczywiście nie powiedział, że Akowcy ty pedały i tchórze, ale podprogowy sygnał został wysłany.  W innym odcinku starszy (pewnie jeszcze przedwojenny) członek palestry prowadzi nielegalne kasyno. 

Klasa robotnicza
Każdy robociarz w serialu był postacią pozytywną i poczciwą, a ich stosunek do władzy ludowej opierał się na zaufaniu. 
Nawet kurwy były w serialu sympatyczne i jak najbardziej zapracowane. Od czasu do czasu wzdychały tylko do Borewicza. Bo to że miał połamany nos wcale nie odejmowało mu męskości. 

Kler
Księża w serialu pojawiają się sporadycznie, lecz zawsze kolaborując z Milicją. Jeden z nich okradziony z dolarów przyzna się ile ich było naprawdę. Nie było lepszej legitymacji systemu niż kolaborancka postawa  księży wobec poczciwych milicjantów. Zwłaszcza po zabiciu księdza Popiełuszki. Takie kłamstewko. Faktem jest, że PRLowi zwłaszcza u jego schyłku zależało na dobrych stosunkach z Kościołem z czego ten korzystał wznosząc nowe świątynie. Tak więc o przegięciach nie mogło być mowy. 

Z zachodu całe zło
Informacja o tym, że zgniły zachód to siedlisko zgnilizny była przez cały cykl produkcji serialu czytelna. Jednak z upływem lat postawa ta się zmienia. Fałszywe złoto przyszło z zachodu, gangsterzy to też często produkt importowy. W ostatnim odcinku Borewicz łaskawie pozwala zginąć „amerykańskiemu koledze” po fachu samobójczą śmiercią. Już „amerykańskiemu koledze” a nie na przykład „parszywemu sługusowi imperializmu”  - 1987 rok, a wytyczne już krążyły...

Ajent, badylarz i Wilczek czyli stosunek do przedsiębiorców
Stosunek do ludzi na swoim także ulegał ewolucji: od pogardy jak w stosunku do dorobionego badylarza w odcinku o nożowniku, po pełną afirmację – gra w tenisa z Ministrem Wilczkiem co to krajowi dostarcza dewiz przez swe wynalazki. Z czasem wojujący socjalizm tracił na sile przyjmując coraz to nowe wytyczne z kolejnego plenum. Pozorna pochwała „prywatnej inicjatywy” pojawia się w odcinku o ajencie ośrodka wypoczynkowego, który jest prowadzony wzorowo. Potem okazuje się, że to ukryty burdel. Ale i tak wszystko jest dobrze, bo przez cały niemal odcinek na ekranie paraduje rozebrana Grażyna Szapołowska...

Część odcinków pokazuje wyraźne społeczne tło przestępstw i w iście lewackim tonie pokazuje tam źródła wszelkiego zła. Po czymś takim każdy widz musi mieć przekonanie ile władza ludowa ma jeszcze do zrobienia.

A co by się stało, gdyby serial był kręcony nadal?
Borewicz zasłużony orędownik Unii Europejskiej, polityki równości gejów i lesbijek całymi garściami pozyskiwałby unijne środki na szkolenia swych braci funkcjonariuszy. Nowe przestępstwa takie jak homofobia i antysemityzm byliby ścigane ze szczególnym zaangażowaniem,  a ciemnogrodzkie zabobony zwalczane.

Dlaczego ciągle to pokazują? Są dwa zasadnicze powody:
1. Część scenariuszy odcinków oparta była na przyzwoitych powieściach kryminalnych.
2. Podskórna propaganda nie jest nachalna i niemalże niezauważalna. 
3. Ludzie mają sentyment do minionych lat i starych samochodów.
4. No i Szapołowska

czwartek, 13 maja 2010

Rozpoznał go po latach

Laskami pobiło się dwóch starców,
za brak paznokci u kilku palców.


z cyklu: "Polaków przypadki"

poniedziałek, 10 maja 2010

Na wynalazcę

Chciał bujną czupryną pokryć swą głowe,
wyrosły mu włosy - ale łonowe.


z cyklu: "Polaków przypadki"

Pomsta do nieba

Czy On nie widzi tego na górze,
że Pan Filozof chodzi w purpurze?

z cyklu: "Polaków przypadki"

niedziela, 9 maja 2010

Pupilek naszej pani

Miał być pisarzem sławnym na świecie,
teraz przestawia wózki w markecie.


z cyklu: "Polaków przypadki"

Spotkanie dwóch kumpli

Z męskich zwierzeń będzie dziś figa,
zamiast Piotra przyszła Jadwiga.

z cyklu: "Polaków przypadki"

Rodacy w londyńskim pubie

"Jeszcze nie zginęła" wspólnie krzyczeli,
Potem zginęło im kilka portfeli.

z cyklu: "Polaków przypadki"

Bezwzględnie mój ulubiony utwór

Muzycznie godny Beatlesów a aranżacyjnie Franka Zappy. I pomyśleć, że ten pół Indianin, legenda amerykańskiej muzyki zaczynał jako akompaniator Boba Dylana. 23 lata po premierze, a kawałek brzmi jakby nagrany wczoraj. Coś takiego zauważyłem słuchając po raz milionowy w samochodzie Abby Road. 
Pamiętam gdy usłyszałem TO pierwszy raz 23 lata temu. Siedziałem w ogrodzie u mojej babci, a w TV leciał właśnie jakiś program pokazujący zachodnią muzykę. A okno było otwarte.

Skandal na miarę symbolu...

...którego nikt nie dostrzegł

Na moskiewskiej defiladzie z okazji Dnia Zwycięstwa Kompania Reprezentacyjna Wojska  Polskiego  defilowała według rosyjskim musztry czyli ich tempem i krokiem. Miesiąc po tragedii smoleńskiej kwestia ta zakrawa na rangę symbolu. Kto się na to zgodził? Czy już pogodziliśmy się z rolą wasala. W końcu: Kura nie ptica a Polsza nie zagranica”. 

Powstanie Listopadowe zaczęło się od musztry. Czy nie ma w tym kraju nikogo kto ma jaja i wbrew politycznej poprawności zwraca uwagę na symbole? Ale kto ma mieć jaja, jak prawie cały sztab generalny zginął wraz z prezydentem. Historia zna Powstanie Listopadowe, powstanie sipajów też...

sobota, 8 maja 2010

Przytrafiła się miłość

Gdy siedziała on podszedł powoli,
wyciągnął dłoń: "bilet do kontroli".

z cyklu: "Polaków przypadki"

Rodzinna tradycja

Jest synem praczki wyrosłym w nędzy,
teraz ma pralnię, ale pieniędzy.

z cyklu: "Polaków przypadki"

Stary zapomniany kawałek

Ale teledysk genialny. Doskonale ilustruje dylematy naszej epoki: oślepienie nauką (lub jej jarmarczną formą) i to, że nasz "luksusowy hotel" to tak naprawdę "dom wariatów".

Penelopa i Odys

Ujrzał ją i zamarł jakby był z wosku,
bo dziesięć lat temu wyszedł do kiosku.

z cyklu: "Polaków przypadki"

poniedziałek, 3 maja 2010

„Do dupy to wszystko”

- Tatooo, a co to dzisiaj za święto, że nie idziemy do szkoły? - zapytał mój pięciolatek jakby chodził do szkoły. 
- To święto konstytucji. Konstytucja to takie najważniejsze z praw – odpowiedziałem uprzedzając ewentualne pytanie i nie wchodząc w potraktatowo lizbońskie zawiłości. 
- Ta konstytucja była ogłoszona 3 maja i dlatego dzisiaj to święto. - Potem powiedziałem o królu,  który był zdrajcą i rosyjskim agentem i o tym, że konstytucja była zamachem stanu i doprowadziła do likwidacji Polski, i że tak naprawdę to nie ma czego świętować. Jak na pięciolatka to wystarczy. Za parę lat opowiem mu o Konfederacji Barskiej i o jurgielnikach w Sejmie, ale na razie jeszcze za wcześnie. 
- To potem już nie było króla?
- Nie było – odpowiedziałem, choć Polska w 1918 roku przez chwilę była królestwem.
- A ten co się rozbił w samolocie to nie był król?
- Nie, to był prezydent. - I od razu przypomniałem sobie jak 3 tygodnie temu tłumaczyłem mu kto to jest prezydent i powiedziałem, że to taki król... Jak wytłumaczyć dziecku czym się różni król od prezydenta? Doprawdy nie wiem. 
- No to ładnie! Nie mamy króla, nie mamy prezydenta. Do dupy to wszystko - powiedział i poszedł się bawić. 

Małżonka przysłuchująca się rozmowie nie powiedziała nawet, że nie można używać brzydkich słów, w takim była szoku. I też opadła szczęka. Szybko się uczy. 

sobota, 1 maja 2010

Kod kulturowy

Czasami łatwo zostać uznanym za dziwaka (najdelikatniej mówiąc) ale czasami może okazać się, że trafi swój na swego. A kulturowy kod jest czytelny jak nigdy.
Kilka dni temu wchodzę do sklepu komputerowego.
- Macie sprężone powietrze? - pytam
- Mamy! - odpowiada jeden ze sprzedawców znudzony jak mops
- To fascynujące. A nie boicie się tak sprężonym powietrzem handlować?
- No strach jest. Ale zasadniczo staramy się mieć kwit. - odpowiedział sprzedawca

Popatrzyliśmy na siebie przez chwilę i wybuchnęliśmy śmiechem. Kupiłem jeszcze parę rzeczy dostałem rabat i kwit. O przepraszam paragon fiskalny.

BNW