niedziela, 30 grudnia 2012

Dlaczego konturujące firmy mieszczą się obok siebie?

Finito

Od miesiąca mamy audiobooka. Po ilości linków i miejsc z których można go pobrać sądzę, że cieszy się on sporą popularnością. Od trzech tygodni istnieje strona na Facebooku https://www.facebook.com/rekonfiguracja. Szkoda, że zaaprobowałem ten pomysł tak późno, ale lepiej późno niż wcale.
To chyba wszystko co mogę zrobić z tym projektem jako autor. Kończę go więc definitywnie, aby móc skupić się na innych aktywnościach. Wszystkim, którzy pomogli mi dotychczas w promowaniu książki - bardzo serdecznie dziękuję. Rzecz jasna książka będzie nadal dostępna. Zresztą i tak żyje już własnym życiem.
Życzę wszystkim, w nowym roku determinacji w walce ze swoimi słabościami. Dla mnie - starego dyslektyka - tym była praca nad "Rekonfiguracją".

piątek, 28 grudnia 2012

Nazwanie rzeczy po imieniu

Szkoda, że trafiłem na ten materiał dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale.

czwartek, 27 grudnia 2012

niedziela, 23 grudnia 2012

Pępek świata

O tym, że nasz drogi Minister Sikorski nic nie załatwił i na szczycie Unia – Rosja nie będzie omówiona kwestia zwrotu wraku Tupolewa, media ćwierkały od dawna. Natomiast o samym przebiegu tego szczytu już nie co mniej. Naród tubylczy musi znać swoje miejsce w szeregu, natomiast to o czym rozmawiają „wielcy tego świata” nie powinno nas w najmniejszym stopniu interesować. Szczyt ten był istną chłostą urzędników UE ze strony Rosjan. Kwesta praw człowieka w Rosji została storpedowana sprawą złej sytuacji mniejszości rosyjskiej w krajach nadbałtyckich. Eurokracji właściwie słuchali tego, co mówi Putin. Od razu widać było kto jest suwerenem niezwisłego państwa, a kto tylko namiestnikiem. Określenie Cejrowskiego „chłoptasie” pasuje jak ulał. Być może szczyt Niemcy – Rosja wyglądałby zupełnie inaczej? Jedna rzecz jest w tym całym interesie znamienna. Rosjanie uznali, że Europa w najbliższych dekadach nie jest w stanie kupić tyle gazu ile Rosjanie są w stanie wyprodukować, więc postanawia położyć większy nacisk na rozwój wschodniego (Chińskiego) rynku budując tam nowy gazociąg. O czym to świadczy? A no być może o tym, że Europa staje się powoli w wymiarze globalnym gospodarczym skansenem, a tylko media kreują ten skrawek świata jako jego pępek. Niczym wójt małej, zabiedzonej gminy cieszący się załataniem jednej dziury na gminnej drodze, tak nasi cieszą się z tego, że są w doborowym towarzystwie światowych potęg. Ktoś znalazł przepis na polską duszę. Jak widać Polaka wystarczy nieco połechtać, powiedzieć mu, że jest potężny i, że jest światową potęgą, aby z dumnie wypiętą piersią popierał jedynie słuszny program jedynej partii na drodze do postępu. Po raz kolejny można się przekonać jaką naprawdę strategię przyjęły nasze władze: „legnąć na ziemi i przeczekać, może wszystko nas ominie”? Gdyby strategia była inna należałoby nazwać rzeczy po imieniu i przyznać się do spustoszenia kraju pod każdym niemal względem. Na to jednak nie mogą sobie pozwolić nasi przywódcy i koło się zamyka. 
Jutro wigilia, a potem Święta. Życzę wszystkim wytrwałości w dochodzeniu do prawdy, wiele ciepła nie koniecznie z gazowej rurki, a z żaru otaczających nas gorących serc.

czwartek, 20 grudnia 2012

Reagan a związki zawodowe według S. Kinga

"Kiedy podczas kręcenia "Creepshow" musiałem często kursować między Maine a Pittsburgiem, zazwyczaj pokonywałem tę trasę samochodem - częściowo ze względu na lęk przed lataniem, częściowo zaś w związku ze strajkiem kontrolerów ruchu lotniczego oraz jego konsekwencjami, czyli wyrzuceniem na bruk przez Reagana wszystkich strajkujących. (Wygląda na to, że Reagan gorąco popiera związki zawodowe wyłącznie wtedy, jeśli działają w Polsce)."
Stephen King
Szkieletowa załoga

niedziela, 16 grudnia 2012

Transformacja. Najnowszy film Grzegorza Brauna o transformacji komunizmu w Polsce

Prezent dla Świętego Mikołaja


Po wieloletnich próbach, eksperymentach i testach udało mi się skonstruować latający samochód. Wyjechałem (a właściwie wyleciałem) nim dzisiaj pierwszy raz. Wzbiłem się ponad bramę, zgranie skręciłem w powietrzu, po czym zgrabnie wylądowałem u siebie na podwórku. Oczywiście prototyp jest tak tajny, że nie zamierzam publikować jego zdjęć, bo koncerny samochodowe i lotnicze czekają tylko, aby podkraść moje innowacyjne rozwiązania. Gdy przyleci do mnie Święty Mikołaj, oddam mu ten prototyp. Wtedy będzie mógł znaczne sprawniej rozwozić prezenty, a renifery pójdą na emeryturę.
A tu o innym prezencie. Tym razem dla nas wszystkich.

piątek, 14 grudnia 2012

Ideologiczne puzzle


Pytanie dychotomiczne charakteryzuje się tym, że rozpoczyna się od „czy” i a można na nie odpowiedzieć „tak” lub „nie”. Zdarzają się jednak paradoksy, na przykład pytanie: „Czy przestałeś bić swoją matkę?” Jeśli odpowiemy tak, oznacza to, że jednak biliśmy rodzicielkę, jeśli nie, pytający będzie miał pełne prawo uznać, że robimy to nadal. Oczywiście tego typu pytań zakładających z góry fałsz może być więcej; czy nadal lubisz pić wódkę do śniadania, czy nadal uprawiasz seks ze swoją sąsiadką, i tak dalej. Pytania w sensie logicznym są poprawne i zasadne, o ile ich podstawa jest prawdziwa, czyli wtedy gdy pytający wie, że biliśmy matkę, piliśmy wódkę na śniadanie lub zadajemy się z sąsiadką. Prawda jest więc podstawą do dalszych dociekań. Budowanie teorii na fałszu może być co najwyżej zabawne, niczym pytanie o poranne picie.
Jak podaje Fronda, naukowcy z przyczyn politycznych wstrzymali prace nad odkryciem genu homoseksualizmu uznając, że przypadłość ta z genami nie ma nic wspólnego. Bo co by się stało w Nowym Wspaniałym Świecie, gdyby w wyniku badań genetycznych rodzice dziecka dowiedzieli się, że ma mieć tę przypadłość? Najprawdopodobniej spora część z nich dokonałaby aborcji. Ale przecież nie można wyskrobywać elektoratu! Należy więc aborcji zakazać, w przypadku sodomitów. A w przypadku dzieci chorych na jakieś inne choroby? Ale przecież homoseksualizm to nie choroba. No i koło się zamyka, bo wtedy należałoby zakazać aborcji w ogóle. Nie można jednak tego zrobić, bo nie pasuje to do ideologicznych puzzli: prawa kobiet, równouprawnienie i kobiety na traktory. Więc albo wyskrobywanie sodomitów, albo obraza feministek i jak mówił Siara w Killerze: „cały misterny plan....” 
Lepiej więc nie prowadzić badań, które nie pasują do teorii, bo wtedy przyszłoby jeszcze komuś do głowy, że teoria jest niewłaściwa. A, że to jest sprzeczne ideą nauki jako narzędzia walki z ciemnogrodem, to może się nie wszyscy połapią. A jak się połapią? Kiedyś podobno jeden badacz starożytnego Egiptu wysnuł dość skomplikowane twierdzenie na temat proporcji piramidy w stosunku do układów gwiazd. Postanowił naocznie sprawdzić czy jego teoretyczne twierdzenia są prawdziwe i udał się do Egiptu. Tak uwierzył w słuszność swego twierdzenia, że przyłapano go, gdy spiłowywał jeden kamiennych bloków u podstawy budowli. Gdy teoria nie idzie w parze z praktyką – pora zmienić teorię, a nie na siłę dopasować do niej rzeczywistość. Gdy ideologiczne puzzle się nieukładającą, być może nadchodzi pora, aby zmienić poglądy, a nie chować głowę w piasek i uciekać od problemu. Bez względu na to jednak nie wolno nikogo krzywdzić bez względu jaki gen, przypadłość, czy wadę nosi w swoim ciele. A wniosek taki byłby najpiękniejszą ideologiczną przemianą, w której wszystkie puzzle pasują.

środa, 12 grudnia 2012

O pannach brzydkich


Dlaczego „średniej urody” dziewczyna na imprezę zabiera ze sobą brzydszą od siebie koleżankę? To przecież banalnie proste. Wtedy ona staje się obiektem zainteresowania adoratorów, a nie jej koleżanka. Ale i brzydula ma swoją szansę. Wraz z wypitym alkoholem i czasem trwania imprezy zmienia się zarówno samoocena adoratorów jak też kryteria oceny potencjalnych partnerek. Nie bez kozery Marlon Brando miał kiedyś powiedzieć, że gdy pije w swym ulubionym barze i zaczyna mu podobać się barmanka oznacza to, że najwyższy czas przestać pić i iść spać. Alkohol pomagał zawsze wpłynąć nie tylko świadomość konkretnego człowieka, ale i świadomość całych społeczeństw. Ludzie lubią odfrunąć, oderwać się od rzeczywistości, lub ją zniekształcić i nie ma w tym nic złego, ani niezwykłego. O ile odlot nie jest częsty i umiarkowany. Wskaźnik brzydkiej barmanki to jednak za mało. Już dawno odkryto, że wódka wspiera zarządzanie społeczeństwem, czyni je łagodniejszym, sennym i bardziej przewidywalnym. Jest tak nadal od wieków. Gołda jako czynnik sterowniczy ma jednak i wady. Przede wszystkim integruje, a to jest już niebezpieczne. Poza tym upojonych nie sposób zmusić do jakiegoś działania. Jednak między czasie pojawiła się telewizja. Ona co prawda nie usypia i nie łagodzi, ale też nie integruje. Za to pozwala skierować ludzkie emocje i myśli w określonym kierunku podobnie jak brzydka panienka podbija atrakcyjność tej nieco ładniejszej w oczach adoratorów. Oto na przykład w telewizyjnym usypiaczu mózgów zwanym "Mam talent" występuje niejaki Hołownia, katolik, publicysta, pisarz, dziennikarz i nowa gwiazda świecąca na firmamencie TVN. I wszystko pięknie, tylko że pan Hołownia jest "umiarkowanym" katolikiem, a nie "oszołomskim" jak stajnia redemptorysty z Torunia. Oczywiście w przepadku katolicyzmu trudno mówić o jego odłamach, ale jeśli nie ma odłamów, to należy je stworzyć – dziel i rządź. Pan Hołownia to fajny chłopak. To przecież nie jego wina, że ma legitymizować stację w której pracuje bez względu na to w co myśli, wierzy i wie. Podobną rolę pełni stacja "Religia TV" należąca do TVNowskiej stajni, w której pan H. odpowiada za część katolicką w politycznie poprawnej i wielokulturowej papce propagowanego tam ekumenizmu. Pan H. mimo swej woli, jest jak jednoosobowe stowarzyszenie PAX, działające w czasach największej komuny i pokazujące katolikom, że komuna nie jest taka zła. Co wybierze oszołomiony adorator, to już jego sprawa. Wszystko rzecz jasna zależy jakimi kryteriami kieruje się kawaler, bo może woleć panny mądre, bogate. Ale na imprezie wiadomo przecież, że chłopaki chcą podobnie jak panny... potańczyć.
Mamy tak zwaną prawicę. Prawica w telewizji składa się z dobrego PO i niedobrego PiSu, który z uporem maniaka odgrywa także rolę brzydkiej panny na medialnej imprezie. Jest rzecz jasna jeszcze "marginalna ekstrema", ale to, że owa ekstrema jest naprawdę prawicą, która nie chce odbierać ludziom ich pieniędzy, wychodząc z założenia, że człowiek sam lepiej dysponuje swoją kasą nikogo specjalnie w telewizji nie interesuje. Lewicowa filozofia funkcjonowania państwa polegająca na redystrybucji zabranego wcześniej ludności dochodu zawłaszczyła niemal całkowicie świadomość obywateli. "Lewa noga nadmiernie urosła" mawiał były prezydent, ale można domniemywać, że nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co mówi. Wystarczy bowiem w medialnej maskaradzie nazwać się prawicą i już się nią jest. 
Jak widać, co do zasady idea zabierania na imprezę brzydszej koleżanki, przez niekoniecznie piękną spryciulę sprawdza się na wielu przestrzeniach i obszarach. Lecz tak naprawdę pomimo dostrzegalnej różnicy w urodzie mamy nadal do czynienia z dwoma pasztetami, oby tylko alkohol w naszych społecznych żyłach nie buzował tak bardzo i abyśmy pod jego wpływem nie zapomnieli czym jest ideał prawdziwego piękna.

wtorek, 11 grudnia 2012

Zbieg okoliczności?


Dzisiejsza lektura Rzeczpospolitej sprawiła, że nabrałem przekonania, iż zawarte w „Rekonfiguracji” niektóre fantastyczne wątki zaczynają się sprawdzać. Dziwnie za wcześnie. A może to świat nabrał takiego przyspieszenia?

http://www.rp.pl/artykul/320825,960082-Sztuczny-mysliciel-juz-dziala.html
http://www.ekonomia24.pl/artykul/707218,959810-Male-mieszkania-od-dewelopera.html

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Medialna schizofrenia

Jadąc dziś do pracy usłyszałem w radio bulwersującej spawie usiłowania profanacji obrazu Jasnogórskiej Madonny. Opisano całą sprawę, przedstawiono także kwalifikację praną czynu, za który grozi 58-letniemu sprawcy dwa lata więzienia. Czyn zaklasyfikowano jako profanację. Ciekawe ile przewiduję Kodeks Karny za usiłowanie zniszczenia działa kultury narodowej znacznej wartości? Ale nie jestem prawnikiem, więc nie mam nawet zamiaru szukać. Nikt z wypowiadających się osób na ten temat nie krył swej irytacji. Następna informacja dotyczyła Akcji pisania listów do osób prześladowanych politycznie. Jakaś dziewoja wyjaśniła, że w tym roku szczególnie dużo ludzi wysyła listy do rosyjskiego rządu w obronie aresztowanych za wolność wypowiedzi członkiń zespołu Pussy Riot. W tym momencie zdębiałem. Widziałem ich występ w cerkwi, a także film poprzedzający całą akcję, jak jedna z członkiń zespołu ukradła ze sklepu surowego kurczaka umieszczając go w swej pochwie.
Ciekawe czy 58-letni profanator w czasie odsiadywania swego wyroku także nie stanie się santo subito wszelkich popaprańców? Ciekawe czy w jego obronie będzie także Amnesty International wysyłać listy do polskiego rządu? Znając nasze władze sama groźba czegoś takiego spowoduje, że pan z żarówkami i farbą uniknie kary. No cóż, jak mawia Stanisław Michalkiewicz, państwa dzielą się na poważne i pozostałe. Nam chyba wypada być obywatelami państwa drugiej kategorii. O Rosjanach i Putnie można powiedzieć wiele niepochlebnych rzeczy, ale na pewno nie to, że idą z falą politycznie poprawnych „tryndów”. Po nie tak dawnym uznaniu przez rosyjski sąd, że zakaz organizacji przez 100 lat w Moskwie parad homoseksualistów jest prawomocny oraz po odmowie ich urzędu patentowego objęcia ochroną dizajnu Ipoda, nasi północni sąsiedzi wzbudzają szacunek. "Mój jest ten kawałek podłogi" – mówią konsekwentnie, bez względu na to, czy to się komuś podoba czy nie. Ciekawe jak długo w naszej szerokości geograficznej utrzymałby się premier prowadzący podobną politykę? Tydzień?

Trwa wojna na symbole, a właściwie ich profanacja. Wszystko ma zmienić się w homogeniczną papkę.

niedziela, 9 grudnia 2012

Cóż począć, takie czasy


Jak w starej reklamie podpasek, idę z czasem, z postępem i z osiągnięciami. Nie dość, że liczne grono doradców doradziło mi abym odwszył konto na globalnym informacyjnym lewiatanie zwanym facebookiem, to jeszcze na domiar złego otworzyłem tam dziś stronę „Rekonfiguracji”. Innymi słowy aby zareklamować swojego booka musiałem do interesu dołożyć jeszcze swój „fejsik”. Cóż począć, takie czasy. Jeśli uznacie drodzy czytelnicy, że moje wypociny są tego warte, a grono doradców również szantażem, pogróżkami i spamem zmusiło was kiedyś, do oddania swej facjaty we władanie korporacji założonej przez jednego ryżego małolata, to kliknijcie proszę na „Rekonfigurację”. Będę wdzięczny. https://www.facebook.com/rekonfiguracja

Wracam chyba powoli do normalnego życia – blogerskiego mam nadzieję też. Choć zatopiłem się właśnie w nowej powieści. Od kilku dni wymyślanie wątków i postaci idzie mi szczególnie dobrze. Jeśli więc nie przygniecie mnie codzienność, to na wiosnę będzie nowa powieść. :-)

środa, 5 grudnia 2012

Stabilny link do książki

Po licznych bojach i przeciwnościach losu udało się w końcu znaleźć miejsce, w którym mam nadzieję, audiobook z "Rekonfiguracją" zagości na dobre. Bierzcie zatem i słuchajcie.

sobota, 1 grudnia 2012

Czy mamy do czynienia z nową dziedziną sztuki?






Tym czym był Rap dla muzyki, być może TO jest dla filmu: fascynującym erudycją eklektycznym lapidarium. Ale przesłanianie Charlie'go Chaplin'a do nowych czasów chciwości lichwiarskiej międzynarodówki - pasuje jak ulał.

piątek, 30 listopada 2012

Premiera

O premierze i o samej książce napisałem już chyba wszystko. A ponieważ żyjemy w kulturze obrazkowej....

Uwaga paczka ma 560MB, więc proszę uzbroić się w cierpliwość, lub skorzystać z torrenta.
Oto "Rekonfiguracja" w wersji audio: ziptorrent

***
Zwiastun audiobooka z kilkoma jego fragmentami.

czwartek, 29 listopada 2012

Jeszcze jednej dzień do premiery

Tym czasem ukazała się recenzja:

""Rekonfiguracja" to utwór niebanalny, który robi wszystko aby zachować pozory banalności."
LAJF Magazyn Lubelski http://www.lajf-ml.pl/?p=3091

wtorek, 27 listopada 2012

"Rekonfiguracja" w wersji audio już na chwilę

Oto oficjalny trailer audiobooka. Do premiery pozostało już tylko trzy dni. Czym to jest wobec nieskończoności wszechświata? Na razie tylko przedsmak tego co nas czeka.

Ziarna czasu

wtorek, 20 listopada 2012

Zapowiedź premiery audiobooka


Imieniny obchodzę 12 kwietnia, choć i tak dla większość liczy się tylko 30 listopad jako święto wszystkich Andrzejów. Świata nie zmienię i nic na to nie poradzę. Na ten dzień wyznaczyłem datę premiery audiobooka z „Rekonfiguracją”. Proszę zatem uzbroić się w cierpliwość i poczekać jeszcze 10 dni. Nagranie jest już gotowe i według mnie wyszło wspaniale. Interpretacja Przemaka Piwowara uplastycznia całość w sposób niebywały. Całość „waży” prawie 560 MB, składa się z 66 plików i będzie do pobrania – podobnie jak sama powiesić - za darmo. Mam nadzieję, że się spodoba.

Tygrysi pazur

Demokracja od czasu do czasu pokazuje swój tygrysi pazur. Tym razem ukazała się na kongresie PSL, gdzie delegaci wybrali nowego prezesa. Stary tak się rozzłościł na tą demokrację, że się obraził i powiedział, że na złość to on wyjdzie z rządu. Tak jakby miał inne wyjście, gdy jego rodzima partia dała mu kosza. Ale nie tylko w PSL peeselowska demokracja dała znać o sobie. Oto inni demokracji z przewodniej siły narodu także przez chwilę wpadli w panikę. Demokracja bowiem wbrew pozorom jest narowista i każdemu może dać pstryczka w nos w chwili, gdy się najmniej tego spodziewa. Teoretycznie demokratyczna władza nie lubi zatem demokracji tak mocno jakby się wszystkim wydawało. Demokraci tak naprawdę marzą o dyktaturze i to najlepiej absolutnej. Oczywiście w chwili, gdy wdrapią się już na polityczne wyżyny. Bo wybór ludu jest dobry, gdy jest właściwy, jeśli nie jest to biada temu ludowi.
Czy marzeniem Premiera jest dziedziczna monarchia? Nie siedzę u niego w głowie i nie wiem co myśli, ale domyślam się, że władza nad innymi jest chyba najsilniejszym narkotykiem jaki istnieje. Bardzo niewielu jest nań odpornych. Ten zwierzęcy instynkt pcha ludzi w objęcia polityki. Demokracja przedmedialna była próbą ucywilizowania i udoskonalenia tego nałogu. Gdy pojawiły się masowe media stała się tylko fasadą, za którą określone grupy interesu robią w beżowego wszystkich jak im się podoba. Tym czym dla pierwszych prademokratów brytyjskich było odsunięcie od władzy króla i uczynienie z niego tylko symbolu, tym samym dla współczesnych demokratów jest marionetkowa pozycja politycznych liderów, którzy powiedzą i zrobią to, co ludzie chcą usłyszeć zadłużając społeczeństwa i de facto czyniąc z nich.
Marzę o tym, aby ten kto rządzi brał za swe rządy pełną odpowiedzialność. Niech żyje w luksusie i zbytku, niech ma co chce i żyje jak chce. Niech tylko on będzie tego wszystkiego jawnym gospodarzem. Król nie może ukraść bo państwo jest jego, a on wszędzie jest u siebie. Być może za chwilę ludzie pojmą, że nie stać nas na obecny system kaskadowego wycieku wypracowanych przez nich dóbr. Po stuleciach demokratycznych rządów, które odsłaniają przed masami swój niezależny od nich charakter być może nadejdzie w końcu pora na powrót do normalności i restaurację monarchii? Co najciekawsze przyszłego króla wybiorą masy, tak jak co parę lat uczestniczą w spektaklu demokratycznego wyboru.
Wybór delegatów był przykładem prawdziwej demokracji nie tylko w kwestii samej swobody wyboru. Przypominały jak wszystkie tego typu zgromadzenia, uczciwy wybór przez zbójców swego harnasia, który zabiera wszystkim , oddaje część biednym, a resztę zabiera dla siebie.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Komentarz pod tekstem w Rzepie

"Donald Tusk udał się z wizytą do szkoły. Po prelekcji dla dzieci, Pani zwraca się z prośbą o pytania. Zgłasza się Jasiu: "Panie Premierze - ja mam dwa pytania. Pierwsze: Skąd ślady materiałów wybuchowych na skrzydle wraku Tupolewa w Smoleńsku? I drugie pytanie z tym powiązane: Czy śmierć technika Jaka 40 może mieć związek z tym, co słyszał po lądowaniu w Smoleńsku?" Na twarzy premiera pojawiło się zmieszanie, jednak fortunnie dla niego rozległ się dzwonek, po którym Pani nauczycielka wyprosiła dzieci na przerwę, oznajmiając, że zaraz po jej zakończeniu spotkanie z premierem będzie kontynuowane. Po przerwie dzieci wracają do klasy - Pani znowu zwraca się z prośbą o pytania. Tym razem zgłasza się Małgosia: "Panie Premierze - ja mam cztery pytania. Pierwsze: Skąd ślady materiałów wybuchowych na skrzydle wraku Tupolewa w Smoleńsku? Drugie pytanie z tym powiązane: Czy śmierć technika Jaka 40 może mieć związek z tym co słyszał po lądowaniu w Smoleńsku? Trzecie pytanie: Dlaczego przed przerwą dzwonek zadzwonił o 20 minut wcześniej niż zwykle? I ostatnie - poniekąd z nim związane: Gdzie do diabła jest Jasiu?""

sobota, 17 listopada 2012

Mój ziom

Wywiad po marszu. O dziwo nie znam faceta, ale swoją postawią i tym co mówi mi zaimponował.

środa, 14 listopada 2012

Medialna rzeczywistość równoległa

Medialna narracja dyskryminuje postawy patotyczne. Zmierzamy w stronę Białorusi międzyinnymi dlatego, że nie mamy kontroli nad służbami specjalnymi.
 

Brukowanie piekła

            Wiele lat usłyszałem w radio historię opowiedzianą przez pewnego radiosłuchacza. Prawił on o perypetiach swojego synka przedszkolaka. Ponieważ dość często dzieciaki zabierane z przedszkola nie potrafiły zapanować nad swymi fizjologicznymi potrzebami od chwili wyjścia z przedszkola do momentu powrotu do domu, panie przedszkolanki wprowadziły obowiązek zrobienia siusiu i kopki przed podróżą. Syn słuchacza płakał.
-        Nie mogłeś zrobić kopki – zapytał ojciec
-        Nie, zrobiłem ale Piotrek mi ją ukradł.
             Indie – perła w koronie brytyjskiego imperium - mały na początku ubiegłego wieku bardzo poważny problem. Była nim plaga jadowitych węży. Grasowały wszędzie, siejąc strach i śmierć wśród ludności. Kolonialne władze postanowiły coś z tym zrobić. Postanowiono więc płacić za każdego schwytanego węża, aby nakłonić w ten sposób tubylców do chwytania beznogich bestii. Wszystko działało świetnie do momentu, gdy nie okazało się, że przynoszone do specjalnych punktów skupu wężowe truchła nie są wcale chwytane przez łowców, lecz hodowane w socjalnych fermach. Władze w reakcji na tę patologię natychmiast wstrzymały proces skupu, wtedy interes przestał się opłacać. Prowadzący hodowle węży zlikwidowali cały interes wypuszczając jadowite stworzenia.
             Być może Anglicy nauczyli się tego podejścia od Francuzów, którzy chcieli w czasie wojny z owymi Anglikami załatwić ich indiańskimi rękami. Zaczęli płacić ponoć Indianom za angielskie skalpy. A sam zwyczaj skalpowania nie był ponoć u Indian tak powszechny. Indianie znaleźli na to patent. W okolicy występował gatunek jelenia (chyba) który miał rudą grzywkę, która skutecznie udawała brytyjski skalp, za który z kolei Francuzi płacili jak za zborze. Ale oni także w pewnym momencie pojęli, że są ładowani w beżowego i przestali skupować skalpy przyczyniając się niewątpliwie do przetrwania gatunku jeleni.
             Pamiętam doskonale rozmowę z pewnym rolnikiem, który posiadał stado mlecznych krów. Gdy okazało się, że mleczny interes nie idzie jak należy, postanowił sprzedać krowy. Nie było to jednak takie proste, gdyż w umowie na dopłaty do produkcji mleka zadeklarował utrzymanie stada przez określony czas. Sprzedaż kwot mlecznych także nie wchodziła w grę, gdyż krowy mleczne należy doić, a wyprodukowanego mleka nie można sprzedać. Okazało się, że jedyna nadzieja jest w zamianie krów na rasę mięsną – w ramach przygotowywanego programu oczywiście. Wtedy można sprzedać zarówno krowy jak i prawa do produkcji mleka. I wszyscy są zadowoleni: rolnik, który nie ma już problemu, jak i urzędnik, który znalazł pożyteczne zajęcie.
             Georg Simmel nauczał kiedyś, że wartość czegokolwiek zależy tylko od dwóch czynników: ilości tego czegoś i zapotrzebowania na to coś. Nie dziwi więc fakt, że naturalną reakcją na wszelką regulację jest powstanie patologicznego rynku. Dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło nie dziwi zatem fakt, że brukujący piekło zwolennicy dobrych interwencji potem narzekają jaki ten rynek jest zły i niedoskonały i ile trzeba się natyrać, aby poprawić jego niedoskonałości.

wtorek, 13 listopada 2012

Maskarada

            Premier zapowiedział, że z Unii wyciągniemy 400 miliardów złotych. Podbił stawkę o całe 100 miliardów, ale nikomu nie powiedział, że w tej kwocie zawiera się także wspólna polityka rolna. Tak więc realnie rząd liczy na 250 miliardów zł ze wspólnego gara. Taka maskarada. Ale dożyliśmy czasów. Szefowie marionetkowych rządów targują się o kasę, która ma rozwalić i zadłużyć jeszcze bardziej ich i tak zadłużone gospodarki. To tak jakby oblężony w berlińskim bunkrze Adolf H. prosił w rozpaczliwych telegramach alianckich dowódców o jeszcze większe naloty, gdyż te to za mało. Istotą tzw. unijnych środków jest kasa zebrana wcześniej z podatków i niedystrybuowana na szczytne socjalistyczne cele. Nie chodzi nawet o to, że część tych celów może i ma jakiś sens, lecz o to, że w nadwiślańskim kraju ludzie żyją w błogim przeświadczeniu, iż owe pieniądze ktoś im daje. Nic bardziej mylnego. Kasę trzeba mieć, aby ją wydać. Ma się ja z banków, a potem ze „wspólnego gara” Bruksela dokłada lub nie część wcześniej zabranej obywatelom kasy na realizowane, niezwykle istotne inwestycje, szkolenia, czy dopłaty. Idziemy więc na super tani posiłek do restauracji, która powstała za nasze pieniądze mając przeświadczenie, że uczestniczymy w promocji. Do tego jeszcze nakręcanie kredytowej koniunktury, która przeżera znaczną część ewentualnych korzyści powoduje, że wychodzimy na tym interesie jak Zabłocki na mydle. Ale „Unia daje” powtarza propaganda od lewa do prawa. Jakoś nikt nie widzi faktu, że niedawni najwięksi unijni beneficjenci „pomocy” są dziś bankrutami i nawet sama Bruksela nie wie co począć z tym faktem. Na szczęście nasi liczą na jakąś kasę a Bruksela jest w kropce. Bo nie dać na politykę spójności oznacza utratę zwolenników w krajach nowo-przyjętych, którzy są filarem tworzącego się w bólach nowego niemieckiego cesarstwa. Wtedy też nie starczy kasy na ratowanie południowych prowincji. Osiłkowi żłoby dano. Ale oni już coś wymyślą. Zawsze przecież można dodrukować parę Euro, albo wymienić pieniądze, co już jest ponoć faktem. Naszym szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że nie jesteśmy jeszcze w strefie Euro. Ale spokojnie, umilacze naszego życia nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Polacy jako zbiorowość chcą świętego spokoju, tak więc to, co wypchnęło obecny rząd do władzy za chwilę może stać się jego gwoździem do trumny, bo niepokój ogarnie przede wszystkim cały zaangażowany w dystrybucyjny system aparat.
            Ale to nie koniec maskarady. W piosence Andrzeja Rosiewicza sprzed trzech dekad, kilku cwaniaków przebrało się za drogowy patrol Milicji i łoiło mandaty na lewo i prawo. Za pierwszej komuny był to prawdziwy przebój. Teraz mamy podobnie ale odwrotnie. Wszystko wskazuje na to, że grupa policjantów przebrała się za kibiców i zaczęła pałować Bogu ducha winnych manifestantów w minioną niedzielę. Prowokacja? A może ćwiczenia przed czekającymi nas dopiero demonstracjami? Kto wie? A może jak w starej historii o złodzieju i policjancie, jeden bez drugiego nie może żyć. Gdyby bowiem Policja zlikwidowała przestępczość do zera, nagle okazałoby się, że nie jest nikomu do niczego potrzebna. Bez względu na to jakimi intencjami kierowali się krewcy funkcjonariusze, nie jest trudno odnieść wrażenie, że żyjemy jednak w państwie softotalitarnym, gdzie Policja zamiast bronić obywatela traktuje go jako największego wroga dla swoich mocodawców, a więc i dla swojego status quo.

Piosenka o chłopcach radarowcach kończy się następująco:
„Czas już jest na finał, pointa się zaczyna:
Coraz więcej przebierańców coraz trudniej o oryginał.”

Wydaje się być to prawdziwe zarówno w politycznej jak i policyjnej maskaradzie. 

poniedziałek, 12 listopada 2012

Jak będzie wyglądała światowa gospodarka w 2060 r.?



Raport OECD. Niby nic nowego, a jednak widać jak na dłoni jakim gospodarczym skansenem staje się powoli socjalistyczna Unia. 
Przypomniał mi się mój komentarz pod tekstem na temat poszukiwania wzrostu gospodarczego we wspólnocie metodami socjalistycznymi. Oto on:
Jak patrzę na to wszystko, to przypomina mi się zakończenie filmu CK Dezerterzy. Wchodzi na dziedziniec oddział żołnierzy i ma strzelać do buntowników. Po chwili przychodzi do dowódcy jakiś kurdupel szepce mu coś do ucha, po czym cały oddział ucieka. Skończyła się wojna, a jeszcze przed chwilą gotowi byli strzelać.
Tak samo będzie z nimi. Będą wymyślać swe dyrdymały do ostatniej chwili, tkwiąc w oderwanym od rzeczywistości świecie. Do ostatniego dnia, aż portier im powie: właśnie wojsko chińskie zajęło nasz skansen. Idźcie do domu. I pójdą, niosąc w rękach klatkę z papugą.

Chłopcy malowani

Zawsze koło władzy tej prawdziwej jak i tej marionetkowej kręcą się malowani chłopcy, którzy za garść okruchów z pańskiego stołu są w stanie powiedzieć wszystko, sprzedać wszystko i ustawić się tak aby być po lepiej zastawionej części stołu. Ponoć znaczna część ludzi to konformiści, tak więc nadprodukcja malowanych chłopców nikogo nie powinna dziwić. Każdy hipopotam żyjący w naturalnych warunkach ma przecież do dyspozycji całe stado ptaków wydziobujących mu z grzbietu pasożyty. Pasożyty smakują podle, ale zawsze to coś. Poza tym jest bezpiecznie. Trudno się dziwić hipciowi, że utrzymuje to całe towarzystwo. Symbioza – coś za coś. Brak swędzenia grzbietu jest wystarczającym powodem, dla którego należy tolerować ostre dzioby i tupanie po plecach. Gdy zdechnie hipopotam część ptaków poszuka sobie zapewne innego żywiciela. Część z nich poczeka jednak cierpliwie aż padlinożercy skończą ucztę i zaspokoją swój głód ochłapami swego pana, żywiciela obrońcy. W ciepłym klimacie pozostałe ciało hipopotama zaczną toczyć znacznie bardziej okazałe robaki od tych siedzących w skórze. Uczta zrekompensuje zapewne braki w bezpieczeństwie.
Wczoraj przez Warszawę przeszły marsze. Było ich kilka. Jeden ten największy – był ponoć nielegalny (przynajmniej na początku), a jego uczestnicy mogli co najwyżej dostać po głowie od nieznanych sprawców. Obok maszerował drugi – prowadzony przez najwyższe władze partyjne i państwowe. Składał się z samych malowanych chłopców, pokazujących jak to jest pięknie i wesoło iść razem w kierunku świetlanej przyszłości. Jak widać malowane ptaki potrafią wyżywić się doskonale truchłem państwa taplając się w zgniliźnie i pokazując wszystkim dookoła jak im jest dobre. Czym będzie gorzej, tym bardzie malowani kierując się starą jak świat konformistyczną strategią udowadniać wszystkim dookoła jaka fantastyczna jest zgnilizna. I o ironio wszystko to ma miejsce z okazji obchodów tzw. Święta Niepodległości, nazywanego przez mnie świętem hipokryzji. „Rozdziobią nas kruki i wrony”? Czynią to bezustannie.

sobota, 10 listopada 2012

Nieprzerwany łańcuch „totalitarnej misji”


Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi

Moje ruchome imperium między Atenami i Megarą 
władałem puszczą wąwozem przepaścią sam 
bez rady starców głupich insygniów z prostą maczugą w dłoni 
odziany tylko w cień wilka i grozę budzący dźwięk słowa Damastes 

brak mi było poddanych to znaczy miałem ich na krótko 
nie dożywali świtu jest jednak oszczerstwem nazwanie mnie zbójcą 
jak głoszą fałszerze historii 

w istocie byłem uczonym reformatorem społecznym 
moją prawdziwą pasją była antropometria 

wymyśliłem łoże na miarę doskonałego człowieka 
przyrównywałem złapanych podróżnych do owego łoża 
trudno było uniknąć - przyznaję - rozciągania członków obcinania kończyn 

pacjenci umierali ale im więcej ginęło 
tym bardziej byłem pewny że badania moje są słuszne 
cel był wzniosły postęp wymaga ofiar 

pragnąłem znieść różnicę między tym co wysokie a niskie 
ludzkości obrzydliwie różnorodnej pragnąłem dać jeden kształt 
nie ustawałem w wysiłkach aby zrównać ludzi 

pozbawił mnie życia Tezeusz morderca niewinnego Minotaura 
ten który zgłębiał labirynt z babskim kłębkiem włóczki 
pełen forteli oszust bez zasad i wizji przyszłości 

mam niepłonną nadzieję że inni podejmą mój trud 
i dzieło tak szczytnie zaczęte doprowadzą do końca

Zbigniew Herbert


Zawsze totalniacy mieli poczucie misji i wspólnoty. Zawsze ich sadystyczne wyczyny podyktowane były progresją niedoskonałego człowieka. A więc trzeba stworzyć tego lepszego. Ale to też tylko frazes. Każdy pretekst jest dobry aby zaspokoić swe prymitywne instynkty. Pociąg do władzy jest równie silny jak do innych demonów bazujących na naszych zwierzęcych instynktach. Może dożyjemy czasów, gdy karierowiczów i ludzi chcących dominować nad innymi będzie się leczyć? Oby takie kuracje nie stały się tylko kolejną misyjną niszą wszelkich Damastesów.

piątek, 9 listopada 2012

Ach, te analogie!

W Łuni zapowiedzieli wymianę pieniędzy. Można się było tego spodziewać. I nie chodzi wcale o to, że każdy twór socjalistyczny w swej ekonomicznej indolencji jest przewidywalny. Nie chodzi też o to, że im dalej od pamiętnego obalenia komunizmu Europie, Łunia coraz bardziej upodabnia się do RWPG. Po prostu w danych warunkach ludzie wpadają zawsze na te same pomysłu. A warunki są takie, że na realizację ideologicznych mrzonek potrzebne jest mnóstwo kasy. Skąd wziąć zatem kasę? Scenariusze na które wpadają zwykle socjalistyczni przywódcy można podzielić na dwie zasadnicze kategorie: metody pokojowe i metody militarne. Te drugie strategiczne rozwiązania pojawiają się zwykle w głowach socjalistycznych przywódców wtedy, gdy zawodzą te pierwsze. A zawodzą one zawsze, gdy nie ma już z kogo łoić a długi i podatki już nie wystarczają. Ostatnią deską ratunku jest wtedy wymiana pieniędzy, która jak to zwykle bywa ma doprowadzić do wprowadzenia lepszych i bezpieczniejszych banknotów. A tak naprawdę, niby przy okazji wycofuje z obiegu całą masę fałszywego pieniądza chowanego przez ludzi w skarpetach. Można przy tej okazji puścić maszyny drukarskie bez większej kontroli, bo jak zapowiadają umiłowani europejscy przywódcy w obiegu przez pewien czas będą banknoty stare i te nowe. „My nie drukujemy dodatkowych pieniędzy, my tylko wymieniamy.”
W „Królu Szczurów” Clavel’la, głodujący jeńcy nie byli skorzy do jedzenia szczurzego mięsa. Ale gdy zmieniono nazwę zwierzątka zajadali gryzonie aż miło. Być może niedługo media zaczną publikować artykuły i filmy propagujące zalety szczurzych trucheł? Na razie natrafiłem na kilka materiałów propagujących jedzenia ze śmietników, jako nową postępową, ekologiczną subkulturę i styl życia. Co będzie, gdy w śmietnikach nie będzie już rarytasów, a większość ludzi będzie przekonana, że to „cool” znaleźć coś na ząb. Kto wie? Być może frazesy o „zrównoważonym rozwoju” i „optymalizacji zasobów” w końcu przełożą się na konkretne detektywny, a wtedy być może niektórzy zauważą o co w tym wszystkim chodzi? Tym bardziej, że przy medialnych zasłonach dymnych, niby to od niechcenia, nasi umiłowani przywódcy przystąpili do tzw. Paktu Fiskalnego, który ma ratować finanse socjalistycznego kontynentu nie zależnie od wymiany pieniędzy. 

czwartek, 8 listopada 2012

Marność

Na jednym z odwodzonych przeze mnie blogerskich portali jakiś dureń zamieścił nową porcję zdjęć ze Smoleńska, które podobnie jak pierwsza porcja wyciekły całkowicie przypadkowo. Jak wiadomo bowiem, w Rosji wszystko dzieje się spontanicznie, a po upadku komunizmu kwitnie wolność słowa. Zdjęcia są makabrycznie. Można odnieść wrażenie, że ktoś postanowił znowu wstrzyknąć nam pewną dawkę wkurzenia. Jeszcze kilka takich przecieków, a nasz społeczny organizm uodporni się na tę substancję. Jeszcze chwila i kolejne trotylowe rewelacje nie będą robić na nikim wrażenia. Czym więcej będzie wątpliwości i kolejnych faktów, tym coraz bardziej będą one ginęły w kolejnych emitowanych przez media i „niezależnych rosyjskich blogerów” pokładach smoleńskiego pultp fiction. Mądrale nazywają to dezinformacją. Ma ona jednak wyrafinowany charakter. Oto jednym istotnym faktom towarzyszy cała masa mniej istotnych sensacyjnych publikacji. Nie chodzi o to, że są one fałszywe, lecz w owym potoku ginie nie prawda lecz istotność. Dzięki temu przekaz dla wielu zaczyna być banałem, a każda dyskusja przypomina rozmowę robotników przy budowie Wierzy Babel. Potem przy rodzinnych spotkaniach padają słowa: „o co tak właściwie chodzi, jaka jest prawda?” Rzecz nie rozgrywa się bowiem już o prawdę, lecz o rząd dusz oraz trwały podział i rozbicie wspólnoty. Mam ciągle przed oczami koszmarny obraz, którego wcale nie zamierzałem oglądać. Marność, kruchość ludzkiego życia i losu, ale i nadzieja na odrodzenie i zbawienie.

środa, 7 listopada 2012

Na zachodzie bez zmian

W czasach barku stabilności ludzie decydują się na mniejsze zło. Na to co być może uwiera, ale jest znane i przewidywalne. U nas to zjawisko masowe w USA wystarczyło, że wpłynęło na decyzje niewielkiej liczny wyborców. Wciąż utrzymujące się wysokie poparcie dla "jaśnie nam panującej" jest wynikiem potrzeby poczucia stabilności. W naprawdę stabilnych czasach o wyborach ludzkich mogę decydować i często decydują niuanse. W czasach niepewnych wizje o czekających nas zmianach. Wybór Obamy na prezydenta wciąż najpotężniejszego kraju na świecie świadczy o tym, jak dalece ludzie zostali odseparowani od rzeczywistości. Pierwszą bowiem kadencję prezydent Obama zawdzięczał obietnicy wielkich zmian, zaś drugą temu, iż przekonywał, że nie zdążył jeszcze owych zmian wprowadzić. Ameryka wytrzyma jeszcze cztery lata socjalistycznych frazesów. Potem może nadejdzie wreszcie czas na powrót do normalności. Normalność to przede wszystkim odzyskanie stabilności finansowej przez rząd, odzyskanie przezeń praw do emisji własnej waluty. Na to jednak nawet kolejnemu republikańskiemu prezydentowi może nie starczyć sił.

wtorek, 6 listopada 2012

Witajcie w świecie frazesów

Od czasu do czasu władza potrzebuje zaprzeczyć sama sobie, aby udowodnić wszystkim dookoła, że jest potrzebna. Dlaczego miałoby być inaczej i teraz? Oto powoli, w wielkich bólach ale i z olbrzymimi nadziejami rodzi się nowy frazes, który będzie przez następne lata odmieniany w ustach telewizyjnych gadających głów i dyżurnych ekspertów przez wszystkie przypadki. Chodzi o słowo „smart” i to wcale nie jako dodatek do słowa „telefon”. Nie chodzi też o krótkiego mutanta samochodu, lecz o nową unijną politykę. Teraz wszystko będzie smart, czyli inteligentne, sprytne, mądre. Tak naprawdę nie wiadomo do końca o co chodzi, ale jak zwykle o to właśnie chodzi, żeby do końca nie było wiadomo, bo wtedy nikt nie potrzebowałby całej bandy wszelakich ekspertów, którzy będą za ciężką kasę wbijać do głów tubylczemu ludowi co to znaczy. Słowo to bowiem w angielskim języku kilkanaście znaczeń, z czego najbardziej adekwatna wydaje się rzeczownikowa jego forma, a mianowicie „piekący ból”. Kiedyś pewien mądry człowiek zauważył, że kolonizacja zaczyna się od tego, że dany kraj nie jest w stanie zdefiniować swoich problemów rozwojowych bez posługiwania się językiem kolonizatora. Żegnaj zatem „gospodarko oparta na wiedzy”. Mamy już nowy frazes, w sam raz na nową kolonialną siedmiolatkę. Teraz będziemy – jak to przetłumaczono na tubylczy język „inteligentnie wyspecjalizowani”.
O co tak naprawdę chodzi? A no o to, aby znaleźć swoją niszową specjalizację i nie trwonić kasy na lewo i prawo. Chodzi też o to, aby dynamicznie się z tą specjalizacją dopasowywać od zmieniających się potrzeb, oczekiwań i sytuacji. Tak jak na rynku. A więc wszystko pięknie. A no nie do końca, bo tego typu podejście pasuje do biurokratycznej, dekretowanej i centralnie planowej specyfiki jak pięść do nosa. Idea smart jest bowiem z innego – biznesowego świata, który wymaga innej organizacji społeczno – gospodarczej rzeczywistości. W świecie centralnego planowania będzie to kolejny frazes, obietnica świetlanej przyszłości, przypominająca referaty pierwszych sekretarzy mówiących o potrzebnie demokratyzacji i zwiększenia pluralizmu. Nie można bowiem zadekretować i rozkazać ludziom, że od dziś mają im wychodzić świetne biznesy, albo niczym pewien perski król nakazać chłostać morze, którego wysokie fale nie pozwoliły wypłynąć jego statkom. Ktoś powie, że władza chodząc z takim frazesami w pewien sposób się kompromituje. Zgoda, ale zauważą to nieliczni, u których taki system regulacji jest już dostatecznie skompromitowany. Aby PRowsko oddalić widmo nieuchronnej porażki, co jakiś czas wystarczy wymienić frazesy na jeszcze bardziej doniosłe i genialne. Problem bowiem nie tkwi w samych frazesach lecz w tym, że realny świat rządzi się swoimi prawami, a mechanizm dekretacji staje się niczym innym jak kosztownymi pętami tłumiącymi właściwe smart-procesy. 

sobota, 3 listopada 2012

Niezwykła orkiestra

Choć to bardziej teatr uliczny. Zwą się "Glissendo". Wykonują temat Michael'a Nyman'a z filmu Peter'a Greenaway'a "Kontrakt rysownika". Film doskonały. Tym którzy nie widzieli - szczerze polecam.
   
A oto ten sam utwór w wykonaniu kompozytora i jego zespołu. Nie jest być może tak widowiskowy, za to brzmi odrobinę lepiej. No cóż, nie można mieć wszystkiego i także w sztuce należy iść na bolesne kompromisy.
 

wtorek, 30 października 2012

Polacy nic się nie stało

Nie minęło kilka godzin, a Rzeczpospolita odszczekała swoje rewelacje na temat wybuchu na pokładzie Tupolewa. Były tam nie trotyl ale jego pochodne, a prawdy dowiemy się za pół roku. Czy owe pół roku wystarczy, aby do reszty pozamiatać, umyć, wyczyścić i posprzątać, niezależnie od tego czy doszło do eksplozji czy nie? Podejrzewam, że tak. Prawda nie jest dla nas, ale faktem jest, że informacja o dziwnej substancji powinna być podana do informacji publicznej na tydzień po tragedii. W tej chwili "prawdziwa władza" będzie kupczyć i szantażować figurantów w zamian za suweniry, obietnice za które zapłacimy my wszyscy. Wyciąganie takich argumentów świadczy jednak o desperacji jednych i zmęczeniu drugich.
Serial brazylijski więc trwa. A między czasie postanowiono dokręcić następne odcinki. Niektórzy naukowcy twierdzą, że tylko eksplozja mogła doprowadzić do takich zniszczeń.

Sterowanie wrakiem

             Dziś gruchnęła wiadomość o tym, że we wraku Tupolewa był ładunek wybuchowy. Internet nabąkiwał o tym odkryciu już od kilku co najmniej tygodni, ale nie były to doniesienia ani oficjalne, ani wystarczająco wiarygodne. Potwierdziła ją zeszłotygodniowa konferencja naukowa, ale to ciągle dla większości zlemingowanego społeczeństwa było za mało. Teraz wszystko stało się jasne. I jak zwykle przy tego typu „nagłych zwrotach akcji” widać jeszcze inne okoliczności danej sprawy. Przede wszystkim paradoks. Wersja o wybuchu na pokładzie oczyszcza niemal całkowicie stronę rosyjską, bo jeśli w TU153M była bomba to musiała zostać podłożona w Warszawie. Teraz będą się kłócić i obwiniać Polaczkowie  Dla wielu stanie się jasna farsa śledztwa i figurantctwo „najwyższych czynników”. W dalszej perspektywie doprowadzi to być może do zmiany naszego rządu i nowych wyborów. Wyraźnie bowiem widać już po innych objawionych nam znakach, że jednak tajemniczy „wajhowy” przełożył zwrotnicę. Ale zmiana rządu nie zmieniłaby nawet w najdrobniejszym stopniu naszej geopolitycznej sytuacji. Być może tak jak powiedział ostatnio Grzegorz Braun, czeka nas za chwilę nowa wersja Okrągłego Stołu, dzięki której do rządzącego obozu zostanie dokooptowana jakaś frakcja oszołomów? Jedno jest pewne: „prawdziwa władza” robi okrągłe stoliki tylko wtedy, gdy spodziewa się ostatecznego od niej odsunięcia.
            To, że w tej chwili winnych będzie się szukać w Warszawie. A mocodawców pewnie nie będzie się szukać wcale. Dlaczego powiesił się członek załogi Jaka, którego zeznania lub wiedza mogły nie pasować do nowej narracji i zbioru jedynie słusznych prawd?
             Niezbitej prawdy o Smoleńsku nie dowiemy się nigdy. Chyba, że ten kto ją zna, ktoś będzie chciał ostatecznie zdestabilizować ten kraj. Ale na razie nie ma takiej potrzeby i dlatego, że jesteśmy już i tak zdestabilizowani i niczym wrak autobusu w tanim sensacyjnym filmie, wisimy na krawędzi powszechnego społecznego niezadowolenia. Według Dariusza Baliszewskiego generała Sikorskiego najprawdopodobniej zgładził polski wywiad razem z brytyjskim. W tego typu sprawach nie ma więc prostych odpowiedzi. „Sprawił ten, kto skorzystał”, jednak ciągle wiemy za mało. Bo nie wiemy o jakie korzyści toczy się ta gra.

piątek, 26 października 2012

Zaciemnienie i ściemnianie

„Na tym świecie są rzeczy, które się fizjologom nie śniły” – mawia bohater dobranocek moich dzieci niejaki Kiepski. Dzieci moje są już na tyle duże, że mogę im na gwizdać. I tak posługując się sofistycznymi sztuczkami udowodnią mi jakie edukacyjne i humanistyczne wartości niesie za sobą ten serial, bo Ferdek to dla nich gość. Zdałem sobie sprawę, że ta głupawa historia z podwójnym dnem i niekiedy głębokim intelektualnym przesłaniem zaszytym w banał zakrawa w niektórych scenach o proroctwo. Oto korytarz z kiblem wokół którego koncentruje się życie towarzyskie kamienicy przy ulicy Ćwiartki 3 posiada na ścianie opalone miejsca, na których wisiały liczniki elektryczne. Rzecz ciekawa, bo wszystko wskazuje na to, że taki widok w wielu polskich domostwach może stać się już niedługo niestety rzeczywistością. I tak drogi prąd podrożeje jeszcze bardziej, a ludzie mając wybór czy zapłacić za prąd czy zapełnić żołądek – zdecydowanie wybiorą to drugie. Dlaczego prąd podrożeje? A no chociażby dlatego, że zgodnie z unijnymi regulacjami naszą energetykę czeka prawdziwa „rekonfiguracja”. Mamy mieć tzw. „inteligentny system energetyczny”. Chodzi o to, że za ok. 8 miliardów złotych czeka nas kompleksowa wymiana liczników. Licznik będzie na bieżąco informował dostawę energii ile jej zużywamy, rachunki przestaną być prognozowane, wzrosną oszczędności. Ale jak to w życiu bywa pracę straci cała masa inkasentów, a za owe „innowacje” zapłacą jak zwykle ostateczne użytkownicy prądu. Gdyby jeszcze technologia produkcji tego typu liczników była rodzima, ale nie mam złudzeń. Nie po to Komisja Europejska ustaliła takie przepisy aby wspierać jakieś mało znaczące firmy z peryferyjnych krajów. Od takich geszeftów są korporacje. Rachunki więc muszą więc wzrosnąć, a że elektroniczny policjant natychmiast wykryje kradzież energii w wielu domach zapanują egipskie ciemności.
Powód energetycznej ciemności będzie jeszcze co najmniej jeden. Oto rząd wstrzymałbudowę elektrowni w Ostrołęce. A czemuż to? Przecież wiadomo, że mamy deficyt energii i złoża węgla. A no właśnie dlatego, że to miała być elektrownia węglowa. Podwód jest podobno jeszcze jeden. Rosjanie w Kaliningradzie budują elektrownię atomową i tak się złożyło, że naturalnym klientem dla rosyjskiej energii będzie północno – wschodnia Polska. Łaskawie za to od stycznia „nasi umiłowaniu przywódcy” pozwolą nam produkować energię samodzielnie. Więc jak chcesz mieć prąd to sobie wyprodukuj. Wracamy więc do XIX źródeł, gdy nowoczesne zasilane prądem fabryki posiadały własne elektrownie. W końcu ktoś pomyślał, że wybuduje taką większą i będzie sprzedawał prąd taniej niż indywidualna produkcja. Za chwilę zatem okaże się, że znowu musimy produkować prąd jeśli chcemy mieć w domu świecącą energooszczędną – rzecz jasna – żarówkę. Nie może tak źle. Prąd będzie drogi, ale na tyle, aby Kowalki mógł go kupić, bo inaczej nici z geszeftu. Ale co tam przecież zawsze można uruchomić system dopłat dla najbiedniejszych do prądu. Wtedy wzrosną tylko podatki dla tych, którzy jakimś cudem mają pracę.
Tym czasem jak donosi Rzepa gazu na świecie mamy przeolbrzymie ilości. Znajdują się one w hydratach i jest ich od 2,5 d0 10 razy więcej niż gazu zmiennego. Wystarczy zatem opracować efektywną technologię wydobycia tego surowica, a problem energetyczny, a zatem i geopolityczny na świecie mamy rozwiązany na kilka tysięcy lat. W związku z tym Rosjanie martwią się o sytuację Gazpromu. Nie dziwi więc fakt „lobbingu” na rzecz zaniechania budowy elektrowni opartej na własnych zasobach i podpisanie z Rosja umowy na dostawy gazu na ponad 30 lat do przodu. Frajera i kolonię należy dymać, ale tak, aby się nie połapał. TVN wszystko wytłumaczy gawiedzi i będzie cacy.
Tym czasem „Na tym świecie są rzeczy, które się fizjologom nie śniły”. Wyborcza publikuje wywiad z Ziemkiewiczem. Może coś w tym jest, a może nic w tym nie ma – jak zwykł mawiać mój dawno nie widziany przez mnie przyjaciel. Teza jest jednak dość oczywista. Wojna podjazdowa Tuska z Kaczorem powoduje, że można nas dymać i upokarzać na prądzie, na niemieckich licznikach do jego mierzenia, na Smoleńsku. Powstały burdel powoduje, że co mniejsi geszefciarze zarabiają na ekranach zapobiegających hałasowi, a ci naprawdę drobni na Amber Godach. Dla normalnych uczciwych biznesmenów pozostają więc ochłapy, a dla zwykłych zjadaczy chleba emigracja, lecz teraz nie bardzo wiadomo gdzie. Musimy budować kraj od dołu, od podstaw, pamiętając, że państwowa wydmuszka powoli zaczyna być naszym wrogiem. Ale Ziemkiewicz u Michnika? Może jeszcze doczekamy koalicji Palikota i Kaczyńskim? 
Polska to my.

środa, 24 października 2012

O tym samym

Krzysztof Rybiński 

Ken Robinson

Identyczne inicjały obu panów profesorów to czysty zbieg okoliczności.

wtorek, 23 października 2012

Chałtura

W przedstawieniach teatralnych uważny widz dostrzeże czasami to, co dzieje się za kulisami. Na naszej politycznej scenie widać doraźność i improwizację oraz to jak obsługa sceny zmienia scenariusz wykraczając poza wizję dramaturga i reżysera. „In vitro” to w dosłownym tłumaczeniu „na szkle”, a kto jak kto, ale teatralna grupa grająca obecnie przed nami przestawienie ma szczególne na owo szkło parcie. Już nie wystarczą stare numery bo publika się nudzi. Upadło też morale w samej załodze. Każdego aktora trzeba indywidualnie przekonywać i motywować aby chciał wyjść na scenę, a widzów nakłaniać obietnicą rychłych zwrotów akcji, byleby tylko chcieli zostać do końca. Dyrektor teatru musi wykazać się też nie byle jaką organizacyjną inwencją. Na przykład na czas choroby aktora trzeba dokooptować do zespołu pana biletera, który zna podstawy żonglerki. Może zabawi widzów przez parę chwil i może w tym czasie wymyśli się jakąś inną zapchajdziurę? Ważne żeby widzowie nie wyszli z budy i nie zażądali zwrotu pieniędzy za bilety. To się akurat nie stanie, bo bileter jest na scenie, więc się kreci. Dyrektor teatrzyku wyraźnie puszcza oko do lewej strony publiczności zapowiadając numer z fakirem chodzącym na szkle.  Publika z lewej strony ma także mniej wyrafinowane gusta, więc gdy przyjdzie czas na striptiz w wykonaniu pań sprzątaczek też będzie zainteresowana. Zdał sobie chyba także dyrektor sprawę, że lewa strona widowni ma dalej do wyjścia i że jest bardziej skora do pozostania na przedstawieniu do końca. Większe uznanie wśród tej części publiki spowoduje także obniżenie zainteresowania teatrzykiem byłego etatowego clowna, który kilka lat temu się zbuntował i założył własną trupę. Jedno jest pewne: dyrekcja traci kontrolę nie tylko nad publiką, ale i nad własną ekipą. Dlatego być może wszystko zaczyna coraz bardziej przypominać objazdowy cyrk niż teatr?
Za oknem pogoda też szklana więc niektórzy siedzą na widowni, bo po prostu nie mają gdzie pójść. Tym czasem słychać szmery w foyer…

niedziela, 21 października 2012

Nobel

Nie tak dawno temu gruchnęła informacja, że Unia Europejska otrzymała Pokojową Nagrodę Nobla. Oglądając listę nagrodzonych można odnieść wrażenie, że ktoś odpowiedzialny za przyznawanie tych nagród postanowił zebrać niesamowitą kolekcję przyrożnych zmutowanych instytucji i ludzi przy stołkach. Od czasu do czasu warto rzecz jasna przyznać Nobla jakiemuś bojownikowi o wolność i prawa człowieka, dla urozmaicenia tego monotonnego obrazu. Bo któż ma pokojowego Nobla? Ano poza Łunii ONZ i biurokrata „Anan Kofan”, Al Gore i jego ekologiczne dyrdymały, Barack Obama i kilku premierów. Wszyscy oni rzecz jasna tak walczą o pokój, że może nie zostać kamień na kamieniu. Kuriozum do oczywiście przyznanie nagrody Obamie. Facet który może odpalić w każdej chwili głowice jądrowe został uznany za gołąbka pokoju.
Ale teraz rzecz się gruntownie zmieniła. Pokojowego Nobla mam i ja. Bo skoro Łunia jest tym czym jest i życie w niej z 500 milionów ludzi – w tym ja – oznacza to nie mniej ni więcej, że jedna pięćsetmilonowa część należy mi się jak psu buda. Wszak od dawana wmawia nam się, że Łunia to my wszyscy, więc niech teraz propagandziści przekują słowa w czyn podzielą ten łup – niczym w starym radzieckim filmie wygrany bochenek chleba i kawałek słoniny na wszystkich w naszym wesołym baraku.
„Przekujmy słowa w czyn” - krzyknąłby któryś z komisarzy ludowych i by się zaczęło. Natychmiast powstałaby specjalna agencja unijna do spraw podziału Nobla. Potem wynajęłaby lokal, kupiła biurka i pozatrudniała szwagrów. Po miesiącu dyskusji jak podzielić Nobla i czy najlepiej nie byłoby podzielić go między kraje członkowskie w których otwarte zostałyby filie nowej łunijnej instytucji, czy zrobić spis powszechny upragnionych do kawałka Nobla, postanowiono w końcu zatrudnić ekspertów. Po pół roku ci orzekliby (oczywiście nie za darmo), że najlepiej byłoby przelać równą część nagrody dla każdego mieszkańca Krainy Szczęśliwości na specjalne konto, ale najpierw trzeba by było zmienić kupę przepisów i zebrać dane. Po dziesięciu latach pojawiłby się kolejny problem. Spora część tych dla których miała przypaść nagroda już nie żyło, więc należałoby ustalić kto po nich dziedziczy. W rezultacie po 30 latach koszty sprawiedliwego podziału nobla przewyższyły stokrotnie jego wartość, ale co tam – jak sprawiedliwość to sprawiedliwość. Ile to rautów i wesołych synekur! Ile fajnych wyjazdów i lobbingów!

Teraz ja jako jeden malutki ułamek pośród milinów nagrodzonych zwracam się z apelem do wszystkich ludzi dobrej woli na całym świecie i wszelkich instytucji. Błagam nie przyznawajcie więcej Unii żadnych nagród – zwłaszcza finansowych. Mnie naprawdę nie stać na koszty z tym związane.

Dawniej mówiono, że „socjalizm to pokój”. Złośliwcy dodawali, że „kapitalizm to cztery pokoje z kuchnią”. Dziś z dumą możemy powiedzieć: „A Unia to pokój ale bez klamek”

piątek, 19 października 2012

Kometa

Już nie jestem „wykluczony cyfrowo”, więc mam nadzieję, że częściej napiszę małe co nieco. Świat jest taki sam od tysięcy lat i nie wiele wskazuje na to, aby miało to się zmienić. Tylko w mediach potok spraw i problemów przyprawia nas o zawrót głowy przybierając rozmiary nie ludzkie, demoniczne. Niusy banalne i ważne spaja się w jedno tworząc wesołą taneczną salsę lub mieszaninę smaków strawnych tylko dla ludzi o wyjątkowo silnych żołądkach. Pewna sprawa rozbłysła ostatnio w sposób szczególny, ale jak wszystkie zgasła równie szybko. Lecz to nie medialny meteor w rodzaju jedna pani drugiej pani, lecz raczej medialna kometa, która ma to do siebie, że co jakiś czas wraca ze stałą częstotliwością. Nadejście komet często zwiastowało jakieś nieszczęścia. A co jeśli medialne komety same w sobie już nieszczęściem?
Sprawa wycieku zdjęć z ofiarami smoleńskiej mgły najlepiej dowodzi, że z tym konkretnym ciałem niebieskim spotykać się będziemy do końca naszej historii. Samo pojawienie się emocji, blokada informacji jak również sam wyciek fotek pokazują, że Smoleńsk to sprawa nie rozwiązana, nie wyjaśniona, nie rozliczona i będzie wciąż krwawić jak rozdrapywana rana. Ludzie chcą prawdy, a czas zamiast zacierać wspomnienia pokazuje coraz nowe fakty, budząc w nawet najbardziej zatwardziałych przeciwnikach spiskowych teorii wątpliwości. Rosjanie po swoich mongolskich kolonizatorach odziedziczyli azjatycką mentalność, która nakazuje liczyć się tylko z silnym a słabego, bezbronnego lub poddającego się bez walki traktować z pogardą. Rosja nami gardzi i co jakiś czas pokazuje tego dowody. Grają nami. Tak jak Niemcy w odpowiednim dla siebie czasie pokazali światu zbrodnię katyńską, być może w podobny sposób amerykanie za jakiś czas pokarzą materiały ze swych satelit, które podobnie jak komety okrążają ziemię i rejestrują wszystko co się rusza. Wtedy zapanuje poruszenie. Na razie jednak Ameryka zajęta swymi problemami ma gdzieś nasz zakątek świata. Nie oznacza to jednak, że kometa pod nazwą Smoleńsk znów za chwilę pojawi się na naszym firmamencie.

czwartek, 18 października 2012

Mapa niemieckich marek

Niby niewinne zestawienie tego co widzimy na szyldach i bilbordach z miejscem pochodzenia danych przedsiębiorstw. Biznesowe zdolności czy mapa kolonizacji? Czy nasze rodzime przedsiębiorstwa mogą równie łatwo podbijać rynek niemiecki? Wydaje się, że historia na trwałe przydzieliła nam miejsce jako narodu sprzątaczek i hydraulików do czego powoli zaczyna dostosowywać się nasz system edukacji systematycznie eliminując z nauczania przedmioty ścisłe. Jednak jeśli historia czegoś uczy to na pewno tego, że jest w niej bardzo mało pewników.

poniedziałek, 15 października 2012

Dziki kraj

To prosta historia, która może przydarzyć się każdemu.

12 październik br. godz. 18.40, piątek
Na pobliskiej stacji benzynowej kupuję za kwotę 85 zł paliwo do mojej maszyny. Muszę zawieźć dzieci na basen. Za paliwo płacę kartą. Wszystko przebiega prawidłowo. Po zajęciach wracamy do domu.

13 październik br. godz. 8.10, sobota
Żona postanawia, że powinniśmy uzupełnić zapasy najpotrzebniejszych produktów i kupić coś na obiad. Wyjeżdżamy do sklepu po kilku chwilach.

Godz. 9.00
Przy kasie płacę za zakupy. Terminal informuje mnie: transakcja odrzucona. Brak środków. Dziwne. Przecież miałem na koncie jakieś zaskórniaki może nie w zastraszającej kwocie, ale na pewno pozwalające na wegetację do końca miesiąca.

Godz. 9.02
Żona próbuje zapłacić swoją kartą (mamy wspólne konto). To samo: brak środków. Małżonka udaje się do bankomatu. Ja zostaję przy kasie narażony na świdrujący wzrok obsługi i na wzdychania innych klientów.

Godz. 9.05.
Wraca z niczym. Bankomat, przy którym także musiała odczekać swoje nie zaakceptował jej karty. Wygrzebuję z kieszeni i naszych portfeli jakieś grosze. Starczy na najbardziej potrzebne produkty. Reszta musi być odłożona. "Dziady" - mówią spojrzenia ekspedientek, które przynajmniej wiedzą ile mają kasy na swych kontach.

Godz. 9.15
Jestem przed oddziałem banku, w którym mam konto. Oddział w sobotę nieczynny, ale jest bankomat. Wkładam do niego kartę i wpisuję PIN. Wybieram opcję: "dostępne środki". Okazuje się, że na koncie jest debet. Stan konta wynosi minus 21884,85 PLN. Szok, konsternacja, potok myśli. Zostałem okadzony. Nie wiadomo przez kogo, jak i kiedy. Najgorsze jest jednak to, że na koncie usunąłem możliwość zrobienia debetu, mam wyznaczony limit jaki środków jaki mogę wypłacić, a operacje internetowe dokonuje za pośrednictwem tokena i hasła. Kradzież zgłasza się na Policję. Ale nie wolno wpadać w panikę, mam przecież blokadę wydatków, która wynosi 1000 zł dzienne. Dzwonię na infolinię banku. Automat informuje mnie kobiecym głosem po kilku kliknięciach i wiązance przebojów, że w sobotę infolinia działa od 10.00. Nie ma więc sensu czekać. Dzwonię na Policję i tym razem od prawdziwej policjantki dowiaduję się, że zgłoszenie kradzież należy uczynić osobiście w najbliższym komisariacie. Znów myśli: co robić? Może to awaria? A jeśli ktoś nas okradł? Ponad 20 tysięcy! Przecież, aby obciążyć konto na taką kwotę musiałabym wziąć w banku kredyt.


Godz. 9.20

Żona zaczyna czuć się źle. Jedziemy do pobliskiego szpitala. Okazuje się, że ma wysokie ciśnienie i bóle w klatce piersiowej. Siedzę i czekam na wyniki badań. Za jej zdrowie oddałbym wszystko. Pal licho bank.

Między 10.00 a 11.00
Dzwonię ponownie na infolinię. Okazuje się że wszyscy konsultanci zajęci. Wybieram opcję: konsultant oddzwoni. Nie oddzwonił.

Godz. 13.10
Żona po kroplówką. Ja w poczekali biję się z myślami. Jeśli to awaria, to skąd informacja z księżyca o debecie? Bankomat musi skądś pobrać informację o stanie mojego konta. W przypadku klasycznej awarii odmawia po prostu współpracy. Sam nie wiem co myśleć, co robić. Nie wiadomo co z żoną. Policja? Przecież i tak nic nie zrobią do poniedziałku, a są podobno komisariaty w których nie ma nawet Internetu.

Godz. 14.10.
Za pomocą komórki wchodzę na stronę banku. Jest informacja o awarii i o tym, że będzie usunięta ok. 22.00. Uspokajam się na chwilę.

Godz. 15.20
Żona opuszcza szpital. Zbito jej ciśnienie i zrobiono EGK. Nie jest beznadziejnie ale daleko także od tego aby powiedzieć, że jest dobrze. Wychodzi ze szpitala na jej własną prośbę. Ma odpoczywać i za kilka dni przyjść na ponowne badanie serca.

Godz. 15.30
Wracamy do domu. Po drodze podjeżdżam pod bank i ponownie sprawdzam saldo. Nadal jestem bankrutem. Jednak jedyne co mogę zrobić to czekać. Jednak skąd te cyfry? Przy bankomacie ktoś zostawił wydruk swojej transakcji. Znowu niepokój. Komuś udało się wypłacić 300 złotych. Znaczy to, że awaria nie jest kompleksowa. Nic nie mówię żonie.

Godz. 21.40
Nie wytrzymuję. Wsiadam w samochód i jadę ponownie do banku. Sprawdzam saldo. Bankomat niczym wierny sługa podaje mi karteczkę z wydrukiem. Moje zaskórniaki są na miejscu. Nic się nie  stało.

Na początku było słowo. Znak, symbol. Symbole mają olbrzymią siłę. Pieniądze bez pokrycia będące w istocie papierem i impulsami dopiero po zderzeniu ze zwykłymi zjadaczami chleba zyskują na wartość, bo pomimo swej iluzorycznej wartości przez nas muszą być wypracowywane. Dla nas przybierają realną miarę: godzin pracy albo talerzy zupy. Jakąż szatańską władzę nad naszym życiem mają drukarze pieniędzy?
Bank najprawdopodobniej padł ofiarą ataku. Nikt jednak się do tego nie przyzna. W takich sprawach nie jest nikomu potrzebny rozgłos, policja, dochodzenie. Podobno nawet istnieje specjalny, międzybankowy fundusz ubezpieczeniowy. Udam się dzisiaj do banku i poproszę o wyjaśnienia ale nie spodziewam się niczego. Jak awaria to awaria.

15 październik
Pan w banku widząc wydruki z bankomatu robi się blady, ale jak się spodziewałem idzie w zaparte. Widocznie miał błyskawiczne poranne szkolenie, ale na taką ewentualność go nie przygotowali. Po telefonicznych konsultacjach informuje mnie, że mogę złożyć reklamację, ale to nic nie da, bo nie poniosłem żadnej straty. To wiem i bez niego.



Edit:
20 Październik
Bank zmienia sposób autoryzacji wypłat. Wszelkie przelewy online są możliwe tylko w godzinach pracy banku. Po godzinach zostają one zapisane jako przelewy odroczone i wykonywane dopiero następnego dnia. Czyli ktoś na Wyspach Owczych, Kajmanach czy Malediwach nieźle się obłowił.

20 Marca 2013
Cypr pokazał Światu, że system potrafi dokonać podobnych numerów tylko w majestacie prawa. Widocznie uczą się od najlepszych. 

piątek, 12 października 2012

A ja ciągle bez netu

Ale podobno w przyszłym tygodniu ma nastąpić istotny przełom. Być może to siła charyzmatycznego Premiera i jego dzisiejszego przemówienia sprawi, że w końcu coś drgnie i na moim prywatnym telekomunikacyjnym odcinku? Być może Pan Premier niczym Kaszpirwoski wpatrzonym w TV rodakom udowodni coś i to nie tylko w kwestii netu? Ludzie jednak patrzeć będą coraz częściej nie w telewizor ale w żarówki swych lodówek. Będą także coraz głębiej zaglądać do swych kieszeni znajdując am miast pieniędzy jedynie stare bilety tramwajowe. Czary już nie pomogą. Pomoże jedynie nowy paradygmat i zerwanie z kolonializmem, który więzi nasze siły i rozprasza nas po świecie. Do tego potrzebna jest świadomość i poczucie własnej wartości. Dopiero potem wymiana elit i stworzenie prawdziwego medialnego rynku, dzięki któremu nikt nie będzie robił tubylcom w głowy i udowadniał im że są czymś gorszym. Tak więc czy nawet przejęcie władzy przez opozycję coś w tej materii zmieni? O ile zmiany będą jedynie kosmetyczne - to nie. Ostatnio jednak stała się rzecz doniosła - przynajmniej tak mi się wydaje. Ludzie wyszli na ulice stolicy, a inni widzieli ten tłum w swych nawet nastawionych na reżimowe stacje odbiornikach. I jedni i drudzy mogli zdać sobie  sprawę, że w swych zmaganiach z trudami życia nie są osamotnieni. I w tym tkwił chyba największy sukces kolonialnego reżimu: wmówił on ludziom, że ich problemy to tylko ich indywidualna sprawa. Kraj się przecież rozwija  gospodarka galopuje, a to że nie masz na prąd? To ty jesteś nieudacznikiem. Teraz ci wszyscy, przynajmniej mam taką nadzieję, pojęli, że jest ich więcej problemy mają charakter systemowy. Gdy pojmiemy podstawowe zasady ekonomi geopolitycznej może przestaną na nas działać socjotechnice sztuczki? Szkoda, że następuje to dopiero w obliczu pustej lodówki, ale lepiej późno niż wcale. Świadomości nigdy za wiele. Inna kwestia polega na tym, że gdy kapituluje strategia propagandowa przychodzi czas na przemoc. Na to też musimy być przygotowani.

poniedziałek, 8 października 2012

Osiołkowi żłoby dano

Od października przestała obowiązywać umowa wiążąca mnie z wiodącym na rynku dostawcą Internetu, który dzierżawi drut dochodzący do mojego kompa od innego wiodącego dostawcy. Obaj uparli się, aby sprzedać także telefon. Mając tego kupczenia przypominającego kłótnię dwóch wilków, którzy dorwali jagnię i zastanawiają się czy lepiej zacząć ucztę do głowy czy od ogona, przypomniałem sobie, że „małe jest piękne”. W okolicy działa lokalny operator, który przy pomocy Wimax'a czy też innego Wi-Fi sieje sygnał i dobrą nowinę. A co tam? Niech zarobi oddolna inicjatywa, tym bardziej, że zaoferowana cena była nieco bardziej konkurencyjna. Co tam. Precz z kablami niech żyje radio! Po dwóch dniach nieustannych prób dodzwonienia się do „małej prężnej” w końcu telefon odebrał jakiś zaspany głos. „Mają pewnie tyle zamówień, że nie śpią po nocach” - pomyślałem. Pan powiedział, że przyjedzie jutro ekipa dokonująca pomiarów i ustali czy jest zasięg. Po trzech dniach przyjechało dwóch gości nieco starszych od moich synów i patrzących na mnie jak na geriatryka. Ten z mniej przekrwionymi oczami wszedł na dach aby dokonać specjalistycznych pomiarów zasięgu. Stanął na szczycie dachu, lewą dłonią oparł się o komin, prawą zaś przyłożył do czoła w taki sposób, aby kciuk dotykał krawędzi ucha i patrzył przez chwilę na horyzont, po czym stwierdził: - widać maszt będzie ze cztery kreski. Ten stojący na dole kiwnął ze zrozumieniem głową. O jakie kreski chodziło? Nie chcę wiedzieć. Starałem się za to zapamiętać ten ruchy i gesty fachowca, bo przypominały nieco rytuały jakiejś inicjacji. Panowie zgodnie stwierdzili, że jest zasięg i że przyjadą jutro zamontować co trzeba bo dzisiaj już się ściemnia. Faktem jest, że była siedemnasta. Przez chwilę przemknęła mi przez głowę myśl, że być może nie cały trefny alkohol z Czech został wykryty, ale gdy po kilku telefonach panowie znowu zjawili się za dwa dni w dobrej kondycji nie ukrywam, że poczułem ulgę. Tym razem przywieźli antenkę, zamontowali przy kominie, siedli na schodach i zaczęli wpatrywać się w ekran małego komputerka. Po piętnastu minutach stwierdzili, że wszystko jest O.K. ale muszą ustawić antenę na maszcie, i że wrócą za chwilę odpalić całość tego cudu techniki. Zwinęli kable oraz cały swój majdan i pojechali. Następnego dnia dowiedziałem się przez telefon, że nie ma u mnie zasięgu i po ptokach. I tak minął tydzień bez sieci. Nie mam powodów do narzekań. Dzieci odkryły ponownie książki i stare filmy o klasyce gier nie wspomnę. Zaczęliśmy więcej rozmawiać i cieszyć się ciepłą jesienią. W punkcie wiodącego dostawcy usług powiedzieli, że przekazanie im kontroli nad drutami potrwa jeszcze z tydzień i że ostatecznie może być sama sieć bez stacjonarnego telefonu. Wtedy - o ironio - przypomniałem sobie o takiej prawnej regulacji wprowadzonej kilka lat temu. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Teraz już wiem, że wolny rynek w usługach internetowych to fikcja. Przynajmniej w mojej okolicy.
W sumie pozostaje pocieszenie, że może mogło być jeszcze gorzej. Nie mam drugi tydzień Internetu, ale przynajmniej MŚP nie wzięło ode mnie kasy. Przypomniała mi się historia malarza pokojowego, który przychodził do klienta z pędzlem i wiadrem. Po kwadransie przygotowań stwierdzał, że musi wyjść na chwilę i poprosił o zaliczkę. Gdy otrzymał umówioną kwotę pozostawiał wiadro, pędzel i tyle go widzieli.

niedziela, 30 września 2012

Renesans "analogowych" ogłoszeń

"NIE ufiskalniać paragonu 666". Powiem szczerze, że się nie dziwię. Także bym nie zafiskalizował na swój rachunek sumienia takiego paragonu. fot. W.G. opublikowane za zgodą autora.


"Wynajmę mieszkanie może być z garażem". Ostatecznie. fot. Ja.

czwartek, 27 września 2012

Powrót do przeszłości


Usłyszałem dzisiaj w radiu mądruję, który przekonywał mnie, że nasza gospodarka „spowalnia tempo rozwoju”. Czyli jeszcze się turlamy ale szczęki hamulcowe są zaciśnięte już na tarczach i tak właściwie od siły tego zespolenia zależy to, w którym momencie staniemy. Rzecz jasna brzmi to lepiej niż „lecimy na pysk”. Do uszek przeciętnego leminga dobiegnie przesłanie, że zapociliśmy się w tej szaleńczej gonitwie do przodu tak bardzo, że musimy odpocząć, aby rozwijać się jeszcze szybciej.
Nieodrzutowany Jerzy Dobrowolski napisał kiedyś: 
„Ponieważ wiedzeni nieomylnym instynktem, wybieramy, nieomylnie siłą rzeczy, nieomylnych przywódców, którzy nieomylnie wskazują nam jedynie słuszną drogę. [...] Bo jedna rzecz nie ulega zmianie na żadnym etapie. Na etapowych przejściowych trudności niejednokrotnie nie można po prostu uniknąć, ponieważ związane są one z dynamiką naszego rozwoju, natomiast zawsze można je przezwyciężyć. ”
Niewątpliwie nasi umiłowani przywódcy znajdą panaceum i na te problemy, a do mediów nie dotarły jeszcze wytyczne, że te przejściowe trudności to wynik celowej polityki wywołanej naszą dynamiką. Przecież inaczej być nie może. Dostająca do wroga w dupę armia przecież nigdy nie ucieka, tylko zwykle „wycofuje się na ściśle ustalone strategiczne pozycje obronne”, a „wpuszczenie wroga na nasze terytorium” to przecież nic innego jak „genialny zabieg strategiczny władz wojskowych i partyjnych”.

W Hiszpanii tymczasem ludzie bez najmniejszego skrępowania zaczynają grzebać po śmietnikach, a bezrobocie i poziom społecznej frustracji gorzą eksplozją. Oczywiście media w Zielonej Wyspie nawet nie pisną o tym fakcie. Co robią władze w Hiszpanii? Przywracają telewizyjne transmisje korridy, które były przez sześć lat zakazane. Wszak powszechnie wiadomo, że lud potrzebuje chleba i igrzysk. Gdy nie ma chleba trzeba dać im.... więcej igrzysk.
Strategia władzy jest więc niezmienna. U nas igrzyska w postaci Euro 2012 już były, a pomysły na tematy zastępcze typu mama małej Madzi czy Amber Gold już się kończą. Za chwilę przyjdzie być może czas na spojrzenie władzy w oczy. Lecz jak to zwykle bywa nagle może się okazać, że niektórzy umiłowani przywódcy stoją na czele obalających ich tłumów. Za dwa dni w Warszawie planowania jest wielka manifestacja w obronie wolności słowa i wolnych mediów. Całkiem jak za pierwszej komuny!

wtorek, 25 września 2012

Zatrzymanie

            Jakby tak dało się w jakiś sposób zatrzymać świat. Na krótko na piętnaście minut i zrobić tak, aby wszyscy ludzie zatrzymali się w swym pędzie, aby znieruchomieli na chwilę. Wszyscy zatrzymani ludzie pozostaliby w pełni swych władz umysłowych. Przez ich mózgi przetoczyłoby się najpierw uczucie zaskoczenia, później jakieś wewnętrznej paniki, aż w końcu rozpaczy i załamania. Po chwili zaczęliby obserwować swymi znieruchomiałymi oczami znajdujący się wokół nich świat i innych zastygłych w magicznym paraliżu nieszczęśników. Zaczęliby pojmować, że stała się rzecz wyjątkowa. Inni zamknięci samotnie w domach zdaliby sobie sprawę, że ulegli jakiemuś nieszczęściu, jakiejś chorobie. Jednych i drugich dopadałaby w końcu refleksja, jakie cudowne życie wiedli przed paraliżem. Jakim było ono dla nich źródłem radości i szczęścia. Po chwili paraliż by zniknął, a ludzie jakby nigdy nic wróciliby do swoich obowiązków. Jednak w każdym z żyjących na świecie sześciu miliardów istnień zakiełkowałaby zmiana polegająca na docenieniu tego co mają.   Wszyscy na ziemi zdaliby sobie sprawę jaką rozkoszą jest nabieranie do płuc powietrza, jak cudownie jest poczuć krople deszczu na twarzy i jaki piękny jest otaczając ich świat. W każdym rozbłysłaby pewna niewielka iskra dobra i świadomość kruchości ich istnienia. Świat po wielkim zatrzymaniu byłby inny, bo wszyscy niezależnie od wieku, rasy i zamieszkiwanego kraju poczuliby to samo. Ludzi połączyłaby wspólnota prostego szczęścia i życiowej radości.
            Wystarczy piętnaście minut samotnej refleksji aby obalić imperia. Wystarczy poszukanie w sobie głębszego sensu aby stać się lepszym, a wraz ze sobą zmienić wszystko dookoła. Nie chciejmy zatem pokoju na świecie, ani chleba dla głodujących oraz pracy dla tych, którzy jej nie mają. Chciejmy dla siebie piętnastu minut spokoju pozbawionego myśli aby dotrzeć do istoty siebie samych. Chciejmy odcięcia się od otaczającego nas szumu. Chciejmy dystansu i punktu odniesienia. Wtedy wszystko stanie się lepsze.

sobota, 22 września 2012

Opary


Myślałem, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. I znów „życie stawia przed nami wiele niespodzianek”. Oto pewien mieszkaniec Pakistanu uczestniczył w antyamerykańskiej demonstracji, na której postanowiono dokonać rytualnego spalenia flagi tego kraju. Ów nieszczęśnik nawdychał się oparów wydzielanych przez płonącą tkaninę i umarł. Od razu pewnie pojawiła się spiskowa teoria o tym, że był to celowy zabieg CIA, która zatruwa sprzedawane w Pakistanie gwieździste sztandary, a ów nieszczęśnik został natychmiast uznany za męczennika. W końcu sztachnąć się takim syfem, to dopiero coś. Amy Winehouse wymięka. Można powiedzieć, że nieszczęśnik zatruł się oparami demokracji. Podobnie jak Polacy, którzy zaczadzili się swojego czasy okrągłostołową ściemą i stracili kontakt z rzeczywistością. Nauczono ich niczym mieszkańców Korei Północnej, że żyją w kraju wiecznej szczęśliwości, na zielonej wyspie, która rozwija się tak szybko i tak wspaniale, że jeszcze chwila, aż rozpłyniemy się w tej naszej nirwanie. Na razie wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście rozpływamy się nie tylko jako kraj ale także jako naród. Dobija nas niż demograficzny bo młodzi, którzy wyjechali za chlebem wolą rozmnażać się gdzie indziej, a powąchawszy opartów innej demokracji nawet nie zamierzają wracać. Za chwilę pozostaną u nas tylko funkcjonariusze systemu i ci, którym już się nie opłaca budować gdzie indziej życia od początku. Właścicielami masy upadłościowej zostaną banki, które ponoć przejęły przez ostatni rok rekordową liczbę nieruchomości od ludzi niepotrafiących wyrobić na kredyty wywołane ich marzeniami o własnym "M". Ale to nie wszystko. Pozostali w kraju muszą liczyć się ze wzrostem obciążeń wynikających nie tylko z konieczności utrzymania niezdolnych do wyjazdów starców i inwalidów, ale także z bagażem stadionów i innych wodotrysków władzy, która postanowiła sama sobie udowodnić, że jednak krainą szczęśliwości jesteśmy. 
Może przestaniemy przeżerać w bezsensownie przeregulowanym systemie owoce własnej pracy? Może w końcu postanowimy rozłożyć ów system wewnętrznej okupacji? Może pognamy agenturę? Aby tak się stało musimy jako zbiorowość pojąć, że indywidualny sukces będzie trudny albo niemożliwy w kraju skolonizowanym. Czasami trzeba upaść i sięgnąć dna, aby się podnieść. Dno jest wtedy nie tylko trampoliną ale i punktem odniesienia. Aby tak się jednak stało potrzebne jest rozwianie zasłony dymnej składającej się z zatruwających nasze życie opartów propagandy.