niedziela, 22 lipca 2012

Tło

"Rok 1998. Aleksander Dugin, przyszły szef zespołu doradców Władimira Putina, udziela wywiadu pismu „Fronda”. Syn generała GRU, filozof i specjalista od geopolityki, działa wówczas w partii narodowo – bolszewickiej. Nie będąc jeszcze oficjalnym przedstawicielem Rosji, szczerze przedstawia swoje geopolityczne koncepcje. Gdy się w nie wczytać, odnajdziemy tam m.in. zarys... ideologii Ruchu Palikota.
Dugin bez ogródek deklaruje, że chciałby likwidacji niepodległej Polski: „My Rosjanie i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji (…). Jesteśmy zainteresowani wchłonięciem za pomocą wywieranego przez nas nacisku maksymalnej liczby dopełniających nas kategorii. Nie jesteśmy zainteresowani kolonializmem tak jak Anglicy, lecz wyznaczaniem swoich strategicznych granic geopolitycznych bez specjalnej nawet rusyfikacji, chociaż jakaś tam rusyfikacja powinna być. Rosja (…) nie jest zainteresowana w istnieniu niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy”. 
Miejsce Polski jest w rządzonej przez Moskwę euroazjatyckiej wspólnocie. Jako główną przeszkodę na tej drodze Dunin widzi polski katolicyzm, który nie może być wchłonięty przez rosyjską tradycję. „Nie wierzę w taką ewolucję i taką mutację katolicyzmu, by mógł on nabrać charakteru euroazjatyckiego” - stwierdza.
„Z Pana punktu widzenia korzystne są wszelkie działania antykatolickie w Polsce?” - pyta autor wywiadu Grzegorz Górny. „Dokładnie tak. Trzeba rozkładać katolicyzm od środka, wzmacniać polską masonerię, popierać rozkładowe ruchy świeckie, promować chrześcijaństwo heterodoksyjne i antypolskie” - odpowiada przyszły doradca Putina.
Jego zdaniem zarówno Zachód, jak i Wschód chcą pozbawić Polskę jej katolicyzmu, jednak oferta przynależności do rosyjskiej Eurazji jest dla Polski lepsza: „przy nas będziecie mogli przynajmniej rozwijać swoją słowiańską tożsamość. Im mniej wpływowe są więc siły prowschodnie w lobby antykatolickim, tym wasza sytuacja staje się tragiczniejsza. „Siły prowschodnie w lobby antykatolickim” – zapamiętajmy tę definicję."
M. Michalska, P. Lisiewicz, 
„Porażka Partii wrogów Pana Boga”, 
Gazeta Polska, 18 lipca 2012, str. 6.

sobota, 21 lipca 2012

Zakupy

Wszedłem do małego sklepiku z prasą, mydłem i powidłem. Przeglądam prasę. Biorę do ręki Gazetę Polską. W środku jest artykuł Wolskiego o Dobrowolskim. Muszę przeczytać. Podchodzę gazetą do sprzedawcy czując na sobie wzrok stojących obok wyborczowiczów. Widocznie mam już przypiętą etykietkę oszołoma. No cóż, nauczyłem się już z tym żyć. 
- Proponuję panu zakup baterii Duracell – mówi bez entuzjazmu sprzedawca wydając resztę.
- A co to ja królik? - odpowiadam z uśmiechem. Chwila konsternacji po chwili sprzedawca łapie dowcip, ale stojany za mną facet z Wyborczą nie. Specjalnie mnie to nie dziwi. 
- Wie pan, kazali mi tak mówić. - dodaje półszeptem sprzedawca, któremu dowcip z królikiem chyba się naprawdę spodobał. 
Zerkam jeszcze na stojąca za nim półkę z papierosami. Szczególnie rzuca się w oczy czerwona paczka z wizerunkiem Che Guevary. Papierosy nazywają się "Che", bo niby jak inaczej mogłyby się nazywać? Wychodząc ze sklepiku zastanawiam się, czy to przypadkiem nie jest nie zgodnie z prawem propagowanie ustroju totalitarnego? Pewnie jak bym wypuścił na rynek papierosy "Hitler", albo "Stalin" byłoby inaczej. Ale idol nastolatków? Tak właściwie po chwili refleksji mam już nic przeciwko. Socjalizm i jego przywódcy sieją śmierć nawet po swojej śmierci. Więc jeśli coś ma się nazwać "Mengele" lub "Beria" to tylko papierosy. Taka nazwa może działać lepiej na potencjalnego palacza, niż komunikat Ministra Zdrowia o szkodliwości palenia. W końcu kiedyś szef jednego koncernu tytoniowego powiedział, że palenie jest dla głupich, czarnych i młodych. Widocznie nie tylko dla czarnych ale i czerwonych. W tym kontekście nie dziwi obecność na rynku również wódki "Palycot" ozdobiona profilem dziwnie przypominającym pewnego wpływowego polityka, który być może za chwilę zostanie wicepremierem.
W Gazecie Polskiej na głównej stronie artykuł o aferze korupcyjnej w Ministerstwie Sprawiedliwości u ministra Gowina. Media nie poświęcają temu takiej uwagi jak "aferze taśmowej". Czyli "koszeniu koniczyny" towarzyszy także wycięcie "prawicowej" frakcji w PO. A więc jednak wszystko wskazuje na to, że znany z wódki polityk będzie za chwilę wicepremierem. Wszystko możliwe.

Nuda, nuda i po nudzie.

Lato mamy chłodne, dżdżyste i kapryśne od czasu do czasu przetykane falami upału. Typowy sezon ogórkowy zagościł już na dobre. Gdy tymczasem jakieś słabe nagranie z rozmowy dwóch facetów niczym błyskawica na chwilę ożywiło falującą monotonię.
O aferze w PSLu, z PSLem i dookoła PSLu napisano już chyba wszystko, odmieniono przez wszystkie przypadki i skomentowano do bólu. Nie ulega wątpliwości, że „władze partyjnie i państwowe” doszły najprawdopodobniej do wniosku, że zbyt wiele kosztuje ich utrzymanie „fikającego” przed jesiennym kongresem koalicjanta i postanowiły wskazać mu gdzie jest jego miejsce, lub ewentualnie zmienić na „lepszy model” złożony ze zbieraniny wszelkim maści politycznych wiórów i odłamków. Owa polityczna płyta wiórowo – kartonowa złożona po części z „chłopaków”od Palikota i innych PJNów zabezpieczyłaby sejmową większość i pozwoliły na spokojnie doczekanie aż Titanic kadencji zatonie. 
Jak pisał wielokrotnie Wiktor Suworow Hitler musiał w 1941 roku napaść na ZSRR bo Stalin miał przygotowany atak na niego. Ów wątek wojny Niemiecko – Rosyjskiej to być może dobra metafora starcia reprezentowanych przez poszczególnych koalicjant geopolitycznych frakcji, ale to raczej tło. Nasi politycy są mniej wyrafinowani i bardziej „kunkretni” w swym działaniu i ową analogię konfliktu dwóch wybitnych socjalistycznych przywódców należy czytać w bezpośredni sposób. Poza tym, jak wiadomo atak jest najlepszą obroną przed nieuchronnym atakiem. Jaki interes ma Tusk w Pawlaku i jego chłopakach? A no żaden. Wiadomo, że Pawlak dostał w dupę od elektoratu za podwyższenie wieku emerytalnego i żadnej likwidacji KRUSu nie poprze. Więc i tak na jesieni zrobiłby wyjście z koalicji albo jakiś inny numer. Trzeba było więc uprzedzić manewr taktyczny przeciwnika i walnąć tyralierą od prawej flanki. Teraz życzliwe media będą do znudzenia pisać o tym, jak to są PSLaki na stołkach poobsadzani, jakie i jakiej ilości mają rady nadzorcze, będą kontrole w kolejnych przyczółkach ludowej władzy. I tak będzie aż do momentu, w którym sami ludowcy zaczną się wstydzić politycznej przynależności do tego ugrupowania. Innymi słowy nastąpi schrupanie przystawki wzorem Kaczora pożerającego LPR i Samoobronę. Czy przed czekającymi nas nieuchronnie już na jesieni falami społecznego niezadowolenia owego politycznego paliwa wystarczy premierowi na dotarcie do końca kadencji? Nie wiadomo. Wiadomo jednak jedno. Los PSLu wydaje się być przesadzony i to wcale nie ze względu na domniemaną patologiczność tej partii, która jest charakterystyczna dla wszystkich sejmowych ugrupowań, ale ze względu na wyzbycie się swych ideowych pryncypiów.
Władza w naszym kraju aby trwać musi dawać. Jak więc rządzić, gdy dawać nie ma co? Trzeba wykończyć koalicjanta zabrać jego wszystkie „pola eksploatacji” i jest przez jakiś czas co dzielić dla swoich. A co będzie potem? A kogo to obchodzi. Przecież nie od dziś wiadomo, że pan Premier wyznaje zasadę: „Tu i teraz”.
Ale czy to coś zmieni? Czy krzyczenie: "łapaj złodzieja" poza chucpą i doraźnym efektem ma jeszcze jakieś znaczenie? Politycy to tylko pionki, a ich partie to tylko marki w globalnej rozgrywce, mający najprawdopodobniej odwrócić uwagę gawiedzi od prawdziwego przebiegu rozgrywki. W Polsce nie wydarzy się już nic do momentu, gdy przerażony naród tubylczy (lub to co jeszcze z niego zostało) zda sobie sprawę, że nie ma co jeść, nie ma gdzie mieszkać, i tak naprawdę niewiele może w plątaninie wprowadzonych rzekomo dla jego dobra zakazów nakazów. A gdy nawet taki bunt zaistnieje, to będzie on przeciwko komu, czemu i dlaczego. W czasach pomieszania pojęć spowoduje on tylko to, że masy zaczną wyżynać się same, tworząc tak upragnioną przestrzeń życiową.

Polecam tekst, który poruszył mnie ostatnio jak mało który http://jerzygolebiewski.nowyekran.pl/post/68957,najpierw-na-miesiac-pozniej-zobaczymy

piątek, 13 lipca 2012

Wojna

- Tato, a byłeś na wojnie?
- Na szczęście nie. Zresztą teraz nie ma już wojen takich jak dawniej. Są "misje stabilizacyjne", "pustynne burze" i "świty odysei". Właściwie to jest to samo, ale inaczej się nazywa. Wojna bez względu na nazwę to wielkie nieszczęście.
- To jeszcze większym nieszczęściem musi być wojna światowa.
- Każda wojna jest światowa, bo gdy giną ludzie – giną też światy.
- Jak to?
- Każdy człowiek to oddzielny świat, a każda wojna składa się z pojedynczych strzałów, z nich składają się potyczki, a z potyczek bitwy. Wojna to nie tylko ciągłe bombardowania i świszczące kule. One są epizodami. Między nimi toczy się w miarę normalne życie, tylko przesilone strachem i niepewnością.
- To w takim razie ciągle trwa wojna.
- Masz rację. Są tacy dla których zależy, aby ludzie się ciągle bali niezależnie od tego czy świszczą kule czy nie. Wojna dla nich to kolejny straszak. Oni żywią się naszym strachem. Potrzebują go do życia jak powietrza i wody.
- Kim są oni?
- To wszyscy ci, u których występuje zwierzęca chęć rządzenia innymi. Władza to przerażający demon, który daje ludziom na niego podatnym ułudę boskości. 
- To w takim razie trzeba im zabrać tę władzę.
- Tylko jak to zrobić? Aby tak się stało trzeba być ultra zwierzakiem. Bo gdy zaczniesz organizować opór i walczyć z nimi ich metodami, staniesz się taki sam jak oni, a twój opór stanie się dla nich pretekstem do jeszcze większego zezwierzęcenia.
- I nie ma na nich sposobu?
- Nie wiem. Ta zaraza toczy ludzkość od początków jej istnienia, a być może była jeszcze przed ludźmi?  Ale na pewno trzeba być mądrym i nie można dać się zabić.
- Bo wtedy zginie świat?
- Tak synu.

środa, 11 lipca 2012

Gwóźdź w gospodarczej trumnie

W wolnych chwilach między kolejnymi falami upałów i deszczy podjąłem się iście stachanowskiego zadania. Ponieważ jako mieszkaniec wsi nie mogę liczyć na dobrodziejstwa służb zajmujących się ogrzewaniem, muszę mieć zapasy opału. Te trzeba gdzieś trzymać, a że stara szopa na drewno wymagała kapitalnego remontu, nie było wyjścia jak pod bacznym okiem towarzyszki małżonki począłem przygotowywać się do dawno już nie wykonywanych prac ciesielskich. I jakież było moje zdziwienie gdy na etapie kompletowania narzędzi odkryłem świętą prawdę wypowiedzią przez Pawlaka w filmie „Kochaj albo rzuć”, gdy kawaler przybyły do jego wnuczki postanowił spędzić z nią chwilę w samotności: „Dzieci w domu nie ma, a wszystkie młotki pogineli”. U mnie dzieci są, ale zajęte czym innym. Niemniej jednak stwierdziłem poważne braki narzędziowym wyposażeniu. Cóż było robić? Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, to pojechać i kupić. Jednak gdy pomyślałem patrząc na starą, ponad trzydziestoletnią bułgarską wiertarkę mojego teścia z dałem sobie sprawę, że nie ma sensu inwestować w chińskie badziewie i należy skupić się na posiadanych zasobach. Gdy jeszcze myślałem sobie, że kupując badziewny młotek z „funkcją wyrywania gwoździ” sprzedawca policzy mi dodatkowo 23% VATu w intencji naprawy świata, pomyślałem sobie, że lepiej będzie pójść do sąsiada. pożyczyć wszelkie brakujące narzędzia. Chwilę potem gdy zdałem sobie sprawę, że stoję przed koniecznością wyprawy do sklepu samochodem tylko po gwoździe pomyślałem, że koszt akcyzy w benzynie przekroczy i tak opodatkowaną ich wartość. Powyrywałem więc gwoździe ze strych desek, gospodarskim sposobem mojego dziadka wyklepałem je młotkiem mojego sąsiada i z przerażeniem stwierdziłem, że nie potrzebuję nigdzie jechać, tylko zakasać rękawy i wziąć się do roboty. 
Jaki stąd wniosek? Ano taki, że została przekroczona pewna bariera odporności na marnotrawstwo charakterystyczne dla okresów kryzysowych oraz nadmiernego fiskalizmu. Gdyby nie wysokie podatki i akcyzy, pewnie nie zawracałbym sobie głowy taką zabawą. A tak, doszedłem do wniosku, że jestem okradany i wolałem poświęcić swój wolny czas na zrobienie czegoś z niczego. Od razu przypominały mi się lata osiemdziesiąte i wakacje u dziadka, kiedy w ramach zabawy zrobiłem z brzozy drabinkę na stryszek. Ile przedsiębiorstw, instytucji i podobnych do mnie zwykłych zjadaczy chleba wcale nie na skutek kryzysu lecz fiskalnej głupoty postanowiło chłopskim sposobem zrobić coś z niczego, wykorzystując śmieciowe zasoby? Pewnie sporo. A ile z braku pieniędzy powstrzymało się od wszelkiej aktywności? Pewnie co najmniej drugie tyle. 
Co zrobi rząd? Najprawdopodobniej nic. Będzie oczekiwać – jak na wierną prowincję imperium przystało – wytycznych z centrali. Nie jest zatem wykluczone, że za chwilę Komisja Europejska wyprodukuje dyrektywą zabraniającą klapania gwoździ argumentując to oczywiście kwestiami bezpieczeństwa, bo przecież taki gwóźdź nowemu nie dorównuje i jeszcze mi się buda na węgiel zawali. Poza tym można sobie młotkiem paluchy poranić i co wtedy? A to, że czyjś szwagier ma fabrykę gwoździ? To tak się złożyło...

Szczepionki czyli komuna mentalna

poniedziałek, 9 lipca 2012

O kupowaniu i sprzedawaniu

"Kupiec się odzywa: powiadaj nam o kupnie i o sprzedaży.
A on odpowiedział, mówiąc:
Ziemia przynosi wam swój plon, nie zaznasz więc nędzy, jeśli będziesz wiedział jak wypełniać nim dłonie. Wymieniając dary ziemi zaspokoisz wszystkie swoje potrzeby i dostatek zdobędziesz. Lecz jeśli życzliwa sprawiedliwość nie pokieruje wymianą, jeśli w niej nie będzie miłości, tedy sprowadzi ona na jednych chciwość, a na innych głód. Gdy wy, pracownicy winnic, morza i pól, spotkacie na targu garncarza, tkacza, czy korzeni wytwórcę, wezwijcie Ducha ziemi Zarządcę, by stanął wpośród was i błogosławił wagom i miarom waszym, co jedną wartość za drugą szacują.
I nie dopuśćcie by ludzie nie-robotnych rąk brali udział w tych wymiennych sprawach, gdyż ci chcą słowami płacić za wasz trud.
Im powinniście rzec: „Pójdźcie z nami w pole, lub z braćmi naszymi na morze ruszajcie, by zarzucać sieć; "a ziemia i morze będą dla was łaskawe, jako i dla nas są hojne".
A jeśli zbliżą się ku wam pieśniarze, tancerze, czy też grajkowie, dary ich także przyjmijcie do wymiany, bowiem oni również są jako żeńcy, co plony zbierają i kadzidła; a to, co przynoszą, choć z marzeń utkane, przecie duszy waszej za szaty i za pokarm służy.
A zanim opuścicie rynek, baczcie by nikt nie odszedł z pustymi rękami; gdyż Duch, ziemi - Zarządca nie uśnie spokojnie na skrzydłach wiatru, zanim potrzeby najmniejszego z pośród was nie będą zaspokojone."
Khalil Gibran "Prorok"

sobota, 7 lipca 2012

Jerzy Vetulani


Chyba potrzebujemy więcej takich naukowców.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Vetulani

czwartek, 5 lipca 2012

Cząstki elementarne

Jakoś się tak poskładało, że w pędzie codzienności zaczyna brakować mi czasu na bloga. Ktoś kiedyś powiedział, że jak masz mało czasu, to znajdź sobie kolejne zajęcie. To nie prawda. Czasami  przychodzi taka chwila, że człowiek najchętniej rzuciłby wszystko w cholerę i wyjechał gdzieś, najdalej jak się da. Już myślałem, że na początku wakacji nie wiele rzeczy jest w stanie mnie zaskoczyć, a tu proszę. 
Wczoraj ogłoszono oficjalnie, że znaleziono słynny Bozon, czyli cząstkę odpowiedzialną za nadawanie masy. I po raz kolejny przekonałem się jak dalece współczesna nauka, pomimo wydawania ciężkich pieniędzy na jej popularyzację, jest dla większości ludzi ciemną magią. Bo jak tu sobie wyobrazić Model Standardowy, który rozumie na świecie garstka fizyków, albo mechanikę kwantową, o teorii strun i wielowymiarowości czasoprzestrzeni nie wspomnę. Ale stało się. Do przynajmniej części ludzi na globie dotarła wiadomość, że coś odkryto. Co dokładnie nie wiadomo.
Wczoraj także media obiegła informacja o synu pewnej staruszki przygniecionej przez drzewo, który postanowił ją uratować i ściął przewrócony pień. Okazało się, że uczynił to nielegalnie i teraz musi zapłacić osiemnaście tysięcy kary, za wycinkę bez pozwolenia. I bądź tu mądry. Ludziska oglądali w telewizji tę informację. Ale wcielający się w rolę tresera spiker od razu powiedział, że takie jest prawo. Pewnie większość widzów pomyślała, że skoro tak to tak być musi, bo prawo to na tyle skomplikowana materia jak fizyka cząstek, więc podobnie jak z Bozonem lepiej z fachowcami nie dyskutować. Ludziska może i trochę się pościekają, porozdzierają szat, polamentują nad losem nieszczęśnika i za chwilę zapomną o całej sprawie. Nieliczni tyko zadają sobie pytanie: co za kretyn wymyślił taki przepis zabraniający wycinać własnego drzewa na własnej działce? Ale pal licho, wycięcia drzewa dla ratowania ludzkiego życia? Otóż przepis ten wymyśliło lobby ekologiczno urzędnicze, zaś wprowadzili go posłowie, którzy podobnej jak telewizyjni fani epokowych fizycznych odkryć, chyba rozumieją najmniej z tego co uchwalą. 
Co zatem stoi u podstaw głupiego prawa? Ignorancja. Ale wcale nie wybranych posłów tylko wyborców, którym jest wszystko jedno, bo Bozony odkrywa się w obcych krajach, a drzewa przewracają się przecież tylko i wyłącznie na obce matki. To, że ktoś zreformował oświatę w kierunku kształcenia bezmózgich półautomatów, to że zasłużono kraj, skolonizowano gospodarkę przez co jesteśmy na krawędzi demograficznej katastry, także jakoś umyka obserwatorom. 
Przekroczyliśmy widać jakąś nadaną nam przez tajemnicze cząstki krytyczną masę. Ignorancja jest zatem jedną z elementarnych cząstek tworzących nasze piekiełko.