środa, 30 grudnia 2009

Jest różnie czyli tak samo


Nastąpiła dzięki Internetowi eksplozja twórczości wszelakiej. Ludzie piszą, komponują, filmują, ale czy to znaczy, że mają coś do powiedzenia? Brzytwa Ockhama jest bezwzględna: nie należy mnożyć bytów ponad potrzeby.
Jedni powiedzą: panuje chaos informacyjny jak na targowisku. Na obejrzenie, wysłuchanie i przeczytanie tego co powstaje w sieci w przeciągu zaledwie jednego dnia nie starczy życia.
Inni odpowiadają: ale bazarowy chaos to coś najbardziej naturalnego na świecie, a idąc na przyjęcie gdzie jest szwedzki stół musisz zjeść wszystko co na nim jest? Wystarczy popróbować, wybrać co ci odpowiada i skomponować własny posiłek.
I jedni i drudzy mają rację. Problem polega jednak na tym, że znaczna część treści w Internecie jest po prostu bezwartościowa i nikomu nie potrzebna. Czytając niektóre wpisy na forach łatwo się przekonać, że lepiej by było gdyby w ogóle nie powstały. Oczywiście wystarczy, że dana treść czy informacja jest ważna dla jego twórcy, ale po co w takim razie umieszczać ją w sieci aby czytali ją inni? Gdy wszyscy mogą powiedzieć wszystko to tak, jakby nikt nic nie mówił. Więc są dwa sposoby aby zamknąć ludziom usta:
pierwszy: wprowadzić absolutną cenzurę, aby żadna niechciana informacja się nie upowszechniła
drugi: aby wszyscy mogli „wrzeszczeć”. Wtedy dana treść i tak nie potrzeb do wszystkich, a jaki nawet stanie się bardzo popularna to zostanie zrelatywizowana.

Sądzę, że większą siłę nośną miały gazetki drukowane przez opozycjonistów i wszelkiej maści rewolucjonistów rozdawane pokątnie, niż połowa blogów i kanałów na YT. Bo jeśli dany świat jest  tylko twój, a każdy ma taki własny wirtualny świat, to nikt nie jest w stanie zmienić tego prawdziwego. Ludzie są zatomizowanie na skalę dotychczas niespotykaną. Czy handlarze i kupujący na targu mają wspólny cel? Nie! Każdy ma swój własny, podobny, ale własny.
Czy na jakimś blogu pojawi się informacja, myśl, która skłoniłaby ludzi do zbiorowego działania? Nie sądzę. Więc paradoksalnie sieć nie wywołuje żadnego zagrożenia dla monopolu informacyjnego i instytucji społecznego sterowania. Przy okazji nieformalne struktury stały się bardziej namierzane i poddawane inwigilacji. Dzięki sieci nie dojdzie już do żadnej rewolucji. Zostanie ona stłumiona w zarodku. Dlatego nasz świat z pozoru wolny i demokratyczny staje się paradoksalnie coraz bardziej zniewolony i totalitarny.

Zmiany dokonają się bez sieci, bo nadmiar informacji to ich brak. Ludzie znajdą inną formę komunikacji i przepływu idei: o ważnych sprawach będą ze sobą jak dawnej rozmawiać. Podkreśli  to doniosłość treści. Stanisław Lem napisał kiedyś w „Bombie megabajtowej”, że człowiek jest w stanie przyswoić sobie zaledwie kilka bitów na sekundę. Czy eksplozja wzajemnej komunikacji doprowadziła do powstania jakiś wynalazków na skalę silnika parowego, lub koła? Nie. Lem stwierdził także kiedyś, że przemysł nie zaspokaja już potrzeb tylko je generuje. Komunikacja międzyludzka jest  naszą naturalną potrzebą, ale z paplania nie będzie chleba dla nikogo. To nie proch lecz zasypka dla rozwoju. Amerykańscy publicyści w latach sześćdziesiątych nie mogli wyjść z podziwu, że na przystankach moskiewskiego metra ludzie czytają Dostojewskiego czekając na pociąg. Po prostu nie było Harlekinów. W PRL-owskiej telewizji było więcej wartościowych filmów i programów niż we wszystkich współczesnych platformach cyfrowych razem wziętych. Ludzie do dziś pamiętają „Sondę” czy „Teleranek”, a kto będzie pamiętać o współczesnych telewizyjnych „meteorach”? Tak więc nie ilość treści lecz jej subiektywna jakość jest wartością. A to że ludzie przeważane potrzebują krwi, seksu, taniego humoru? Dlatego sieć jest śmietnikiem.

Dlaczego więc to piszę? Sam już nie wiem.

niedziela, 27 grudnia 2009

Niby nic, a jednak

    Moi chłopcy uwielbiają przygody "Artura i Minimków". Gdy okazało się że w kinach jest druga część, nękali, nękali aż wymiękali. Dziś była wyprawa do kina. Siedzieli w kinie wpatrzeni w ekran, lecz pod koniec przyszło rozczarowanie. Gdy wreszcie akcja zaczęła się rozkręcać, na ekranie pojawił się napis: zapraszany do kin na koleją część: "Artur i wojna dwóch światów". Na sali rozległy się gwizdy, ludzie krzyczeli: "oddawać pieniądze". Niby wszystko o.k., lecz wielu czuło się oszukanych. Z jednej strony nikt nie powiedział, że dzieło musi być dokończone, ale idąc do kina z dziećmi chce się obejrzeć bajkę, a nie jej połowę. Pomijam już fakt, że jako widz zostałem w sposób oczywisty wprowadzony w błąd. Film nosi tytuł: "Artur i zemsta Maltazara", a w owym obrazie nie ma żadnej zemsty. Co więcej, gdy ma ona się dokonać pojawia się cytowany wyżej napis, brzmiący jak: „wrzuć monetę”.
    Nikt tego nie zabrania. Lepiej jest oczywiście wziąć pieniądze za dwa bilety niż za jeden. Lecz nikt nie powiedział biednym dzieciakom, że historia będzie niedokończona, że nie przeżyją bajkowego katharsis. Ja jako sponsor eskapady miałem inne refleksje: Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł o tym, że kupuję dla siebie i swoich dzieci półprodukt?
    W Polsce istnieje poważna przepaść instytucjonalna. System podatkowy jest skonstruowany  tak, że wszelkie działające instytucje pozarządowe "są podpięte" pod budżet, który nieudolnie pełni funkcje redystrybucji podatków, a nie pod prywatnych fundatorów, którzy za swoją hojność z tychże podatków byliby zwolnieni. Wtedy mogłoby działać prawdziwe instytucje reprezentujące interesy obywatela, a nie ich budżetowe "mutanty". Bo to budżet decyduje na co daje pieniądze wspierając organizacje, a nie podatnik.  Należy dodać, że słynny 1% podatku dochodowego na tzw. organizacji pożytku publicznego to farsa i fikcja. Dzięki takiemu stanowi rzeczy, instytucje nie odpowiadają interesom i potrzebom społecznym tylko biurokratycznej fikcji. Przepaść się powiększa i niedługo swymi rozmiarami prześcignie Wielki Kanion.
Gdyby system działał inaczej, jedną z luk do zasypania byłoby naturalne powstanie jednej lub wielu prawdziwych organizacji ochrony konsumentów. Organizacje te poza edukacją w zakresie przysługujących praw zajęłyby się lobbingowym na rzecz zmiany prawa oraz wytaczaniem procesów nieuczciwym producentom i usługodawcom. I tak zanim poszedłby z dziećmi do kina mógłbym uzyskać informację czy dane dzieło ma charakter skończony czy nie, dowiedzieć się z   kampanii medialnej: „nie idź do kina na to ścierwo, bo dzieciak będzie płać”.
Gdy na początku lat dziewięćdziesiątych wszystkim wdawało się, że runęła komuna, ona przeszła do konspiracji, okopała się na z góry wyznaczonych pozycjach i trwa. Będzie trwać, bo wszyła się w system, a żadna siła polityczna nie jest zainteresowana aby dostarczyć ludziom choć odrobinę wolności. Co więcej od lwa do prawa sami komuniści. Co więcej: ludzie są tako ogłupiali, że już sami nie wiedzą czego chcą. Ów stan zborowej psychozy można porównać do syndromu sztokholmskiego, gdzie ofiary czują silną więź w stosunku do swych porywaczy i oprawców. Coś takiego chyba dzieje się i z nami.

 P.S.
http://www.rp.pl/artykul/411707_Kibice_pamietaja_o_powstancach.html
Po mimo istnienia całej masy IPN'ów i innych Rad Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa to poznańscy kibice zorganizowali się i zrobili coś wielkiego, na co nie wpadłby nigdy żaden biurokrata. Czapki z głów!

sobota, 26 grudnia 2009

Lektura po latach

Kiedyś zaczytywałem w Kapuścińskim. To mój idol. Korzystając z odrobiny świątecznego wytchnienia sięgnąłem po jego Lapidaria. Zdałem sobie sprawę jak bardzo zmieniły się moje poglądy przez te lata, jak bardzo wyczuliłem się lewacką ułudę. Poza tym nadal cenię sobie Kapuścińskiego za obserwację świata, za jego wnikliwość, chłonny umysł i wewnętrzne bogactwo. Jego obserwacje są cenne i ponadczasowe. Niektóre zapiski pomimo, że sprzed trzech dekad tak jakby zostały napisane wczoraj. Oto kilka z nich:

Warszawa 1985 r.
„Trafna obserwacja Krystyny Jagiełło:
„Kłamali wszyscy. Ale kłamstwo wszystkich staje się rzeczywistością – dymna zasłoną dla sumień. Wspólnota kłamstwa jest dobrotliwa – z każdego zdejmuje cząstkę winy.””*

„Kłamstwo: jeśli można oszukać zło za pomocą kłamstwa – czy wówczas wolno kłamać?*

Warszawa 1986 r.
„J.M. O nowym pokoleniu karierowiczów:
- Nie mają wizji Polski, wizji przyszłości. Tym samym nie mają wizji, z którą mogliby się utożsamiać i solidaryzować. W tej sytuacji utożsamiają się z układem, z grupą, z osobami. O co im chodzi? O nic, a raczej o to, żeby się utrzymać a potem przebić wyżej.”**

Jak widać niewiele się zmieniło.

Ryszard Kapuściński „Lapidaria” Czytelnik, Warszawa 2002,
*s. 94
**s. 108

A miało nie być o polityce

Nowe świeckie tradycje
Ludzie już nie składają sobie życzeń, nie wysyłają kartek, tylko hurtowo SMSy. Czy ludzie nie mogą zrozumieć, że najlepsze co mogą zrobić to zostawić bliźniego w spokoju? Ktoś mi życzy spokojnych i rodzinnych świąt, a ja nic nie robię tylko przez pół wigilijnego wieczoru siedzę przy telefonie. Jeszcze nigdy tylu SMSów nie dostałem co w tym roku. Jeszcze tak parę lat i będziemy sobie przesyłać opłatek.
Wigilia u rodziny. Zamiast zbłąkanego wędrowca telewizor w którym gwiazdy jakiś seriali śpiewają kolędy. A to jakaś Doktor Basia, a to Ksiądz ze swoją służącą.  Wszyscy doskonale ich znają tylko jak nie. Widać od razu że jestem niekulturalny, bo seriali nie oglądam. Wielki Brat jest też już przy wigilii. Dobrze, że w kościele ludzie wyłączają komórki.

Otwieram jakiś napój.
Na zakrętce napoju napisane, że jest produkowany od 1789 roku. Napój nie polski, więc przychodzi refleksja: gdzie są nasze firmy z takim stażem? A no nie przetrwały, pożogi zaborów, powstań, wojen i okupacji lub zostały przejęte. Dlaczego Japończycy potrafią przepracować całe życie w jednej firmie po 12 godzin na dobę 6 dni w tygodniu do osiemdziesiątki, a u nas wszyscy kombinują jak pójść na wcześniejszą emeryturę? Bo tam nikt nie dłubał przy systemie. Od tysięcy lat wygląda to tak samo: firma to rodzina, która wymaga poświęcenia ale daje też poczucie wspólnoty, jest drugim domem, rodziną. Ten kto tego nie zrozumie nie zrozumie też istoty feudalizmu. U nas tego rodzaju naturalne wspólnoty gospodarcze nie powstały lub zostały zabite. Gdyby nie komuna dawne majątki dworskie przekształciłyby się przedsiębiorstwa takie jak Sony czy Yamaha – robiące wszystko co da się sprzedać. Samosterowne statki, małe niepodległe korporacje. A tak przedsiębiorca musi być wrogiem nie tylko dla państwa ale i dla swoich pracowników. Dlatego często też wyzyskuje, ale jak tu nie wyzyskiwać, gdy człowiek obłożony daninami chce wyjść na swoje? Mamy beznadziejny system administracyjny i co tu kryć, w naszej części nie można zrobić dobrych interesów. Ale nie jest za późno. Byleby nikt nie przeszkadzał, a ludzie którzy rozumieją rynek doszli w końcu do władzy. Tylko czy na to pozwolą okupanci?
Szkoda, że nie jesteśmy wyspą, tylko miejsce gdzie przez które przejść musi każda armia. Dlatego też nigdy nie będziemy wyspą nigdy nie będziemy Japonią. Ale to co jest najważniejsze to zdrowa społeczna tkanka, która jest odporna na indoktrynację jednych czy drugich okupantów. Dla tego prawdziwe uwolnienie gospodarcze jest fundamentem rozwoju tego kraju nie tylko z ekonomicznego punktu widzenia. Potrzebny nam jest łatwy dostęp do taniego kredytu, mniejsza biurokracja i fiskalizm. Marzenia ściętej głowy.

I znowu mi się nie udało.
Na święta życzyłem sobie, że przez chwilę przestanę myśleć i to wcale nie poprzez wypicie pół litra. Czym więcej wolnego czasu tym myśli tłoczą się człowiekowi do głowy. Pora na medytację.

środa, 23 grudnia 2009

Cykl

„Zmieniają się wciąż na nowe trzy generacje. Jedna odkrywa Boga, druga wysklepia nad nim ciasną świątynię i więzi Go w niej, trzecia zaś, zubożała, wyłupuje kamień po kamieniu z tej świętej budowli by w nędzy swej wznosić dla siebie ubogie chaty. A potem przychodzi z powrotem pokolenie tych co szukają Boga na nowo.”
Rainer Maria Rilke „Listy”


Wszystkim zdrowych spokojnych i radosnych świąt Narodzenia Pana, bez telewizji i Internetu.

Do abordażu! Czyli fuzja czy wrogie przejęcie?

Kilka dni temu w Gazecie ukazał się artykuł z którego wynika, że poseł Komorowski zaproponował PSL’owi nie koalicję lecz trwały sojusz wyborczy i programowy. Według słów Komorowskiego PO byłaby gotowe oddać tzw. ludowcom tekę premiera w nowym - starym rządzie. Na drugi dzień wystrzeliła informacja o zajęciu kont PSL przez skarbówkę za stare błędy i wypaczenia wyborcze. Tak więc proponowany przez Komorowskiego sojusz to już nie taka tam propozycja tylko strategia na przerwanie dla PSL, dla którego wsparcie tego rodzaju może być ostatnim wyjściem. Pytanie tylko czy ratując będących w rozpaczliwiej sytuacji rozbitków marynarze z PO nie wpuszczają na swój pokład wojowniczych piratów?
Mało kto pamięta, że podobny abordaż w historii tego ugrupowania miał miejsce już kilkakrotnie. Jeszcze przed wyborami w 1947 roku, gdy niektórzy mieli złudzenia, że w Polsce będzie istnieć prawdziwa demokracja, ówczesny PSL został w dużej mierze inwigilowany przez "piracką" agenturę, która w konsekwencji doprowadziła do przejęcia i uczynienia z niej fasadowej przystawki, pod marką ZSL. Gdy nastał czas tzw. demokracji po roku 1989 przez niektórych nazywanym drugą komuną, ZSL przeprowadzała najbardziej spektakularny w swej historii abordaż. Grupa ta nazwała się PSL’em przyłączając do dawnego ZSL kilka grup rozłamowców. To czy stało się to legalnie czy nie nadal budzi kontrowersje. Przez ostatnie 20 lat partia ta, dzięki tzw. "dużej zdolności koalicyjnej" tego ugrupowania uczestniczyła w wielu rządach, niezliczonej liczbie koalicji na szczeblu samorządowym dorabiając się dziki temu całej armii etatystycznych działaczy. Ceną za "dużą zdolność koalicyjną" jest realna bezideowość tego ugrupowania gdyż powszechnie wiadomo, że PSL może z każdym. Między czasie doszło przez ostatnie 20 lat do kilku prób nadania temu ugrupowaniu jakiejś ideowej linii. Wszelkie tego rodzaju próby kończyły się fiaskiem i odejściem części działaczy. Ostatnia duża tego rodzaju próba naprowadzenia piratów na dobą drogę i dania im listów kaperskich odbyła się w 2005 roku. Wtedy to część działaczy pod przywództwem Podkańskiego, Wojciechowskiego i Kuźmiuka odeszła z partii. Ci trzej – wtedy eurodeputowani - właściwe zostali z niej wyrzuceni, jak się potem okazało nielegalnie. Powołali oni konserwatywne PSL „Piast” przemianowane potem na Stronnictwo „Piast” ratujące historyczny honor ruchu ludowego. Tłem całego zamieszania była sprzedaż za niewielką część wartości siedziby partii przy ul. Grzybowskiej w Warszawie. Paradoksalnie odejście części konserwatywnych działaczy umocniło ciemne geszefciarskie i bezideowe jądro PSL.
A teraz nadeszły kłopoty, odcięcie od publicznej kasy przez najbliższe kilka lat. Będzie to próba charakterów i ideowości. Chyba, że propozycja Platformy zostanie przyjęta. Pytanie tylko, kto na tym robi doby interes? Sadzę, że jednak PSL. Z Platformą łączy ich jedno: bezideowość. Tego typu zaproszenie wprawionych w morskich potyczkach wilków morskich na wspólny pokład oznacza tylko jedno: przejęcie statku. Piratów łączy doświadczenie, wiedza i silne więzi. Broń Boże nie przyjaźni, lecz każdy ma na każdego jakiegoś haka, widzę, że część łupu ukryta została przed kapitanem. Pod nową banderą: już co prawda bez czaszki i piszczeli pożeglują sobie jeszcze przez jakiś czas. A co będzie potem? A kogo to obchodzi. Byle był rum, wiatr wiał w żagle, a między czasie uda się może złupić co mniejsze okręty.

Wierzę w ruch ludowy, wierzę w „korzenie traw”. Wiem jednak, że salony wymagają co jakiś czas przewietrzenia, bo gdy siedzi w nich zbyt długo niedomyte towarzystwo zaczynia cuchnąć.

wtorek, 22 grudnia 2009

Wszyscy won!

Cejrowski o śmierci Grzegorza Przemyka, wszytym w system kunktatorstwie i starym pod spodem. Trudno się nie zgodzić. Bez tego nie powstanie normalne uczciwe państwo. Ale czy nie jest już za późno?
"Kiszczak obiecywał: nic wam nie będzie."

Mściciel i niepewna przyszłość

Młodego Młodego naszło na wspomnienia. Przyszedł do mamy, usiadł na kolanach i powiedział:
- A wiesz, jak chodziłem do przedszkola, to pani brała dzieci na kolana. A mnie nigdy.
- I co było ci przykro?
- Tak. A teraz chcę się zemścić!
Przedszkolanki miejcie się na baczności nadciąga krwawa zemsta niedopieszczonych przedszkolaków.

Tego samego dnia mama - to znaczy moja żona, udała się do oddziału ZUS z zamiarem wyrobienia sobie książeczki zdrowia. Gdy wypełniła wszystkie formularze, wydeptała rytualne i proceduralne schody i pietra, trafiła do właściwego okienka. A tam pani z rozbrajającą szczerością oświadczyła:
- A wie Pani, że książeczki zdrowia tracą ważność, a tą będzie Pani miała przez 2 dni?
- A co będzie potem? - zapytała żona.
- Nie wiem - odparła z rozbrajającą szczerością już nie panienka ale z okienka. W końcu przyszłość jest niebytem. To pytanie i tę odpowiedź powtarzali pewnie dość często wszyscy byli i obecni prezesi tej instytucji. "Nie wiemy co będzie dalej" winno być wręcz jej mottem.

sobota, 19 grudnia 2009

Full service?



W końcu fotel można ustawić tak aby przynajmniej dwie ze wskazanych usług były możliwe jednocześnie...
Zdjęcie wykonane telefonem komórkowym w dzisiejszy poranek. Jeśli kogoś interesuje podam dokładnie gdzie wisi to "dzieło".

Nieznani sprawcy

Ktoś ukradł słynny napis nad bramą wjazdową do byłego niemieckiego obozu w Oświeceniu.
Hipotez co do sprawcy i jego motywacji jest wiele. O to te które przyszły mi do głowy. Te mniej lub bardziej prawdopodobne.
  1. Mogli go ukraść złomiarze na przywłosowy "kieliszek chleba". Choć to mało prawdopodobne.
  2. Chodziło tu o zakład lub o transakcję analogiczną do tej ze słynną sprzedażą Kolumny Zygmunta. Też mało prawdopodobne.
  3. Mogli go ukraść Niemcy w ramach odzyskiwania swego dziedzictwa kulturowego i tworzenia nowej wersji historii. Bo to przecież to skandal, żeby nad bramą do "polskiego obozu koncentracyjnego" wisiał napis po niemiecku.
  4. Napis został ukradziony na zlecenie jakiegoś bogatego i ekscentrycznego kolekcjonera fetyszysty.
  5. Zrobili to antysemici, choć nie wiadomo czy w ogóle istnieją i po co im ten napis. W odpowiedzi na to państwo Izrael wezwie ONZ do pojęcia rezolucji, głoszącej, iż należy miejsca związane z holocaustem objąć szczególną ochroną. W jej wyniku tereny dawnych obozów zagłady staną się obszarami eksterytorialnymi podlegającymi jurysdykcji ONZ lub państwa Izrael.
  6. Jest to prowokacja mająca na celu odwrócenie uwagi od czegoś naprawdę ważnego. Np. kolejny etap walk w Strefie Gazy lub kolejnych roszczeń  o zwrot majątku. Takie incydenty wywołują na tyle silnego medialnie podsycanego “moralniaka”, że łatwiej będzie wyrwać od tubylców jeszcze coś. Prawdziwa motywacja nieznanych sprawców nam się za chwilę objawi.
  7. Uczynili to nieznani sprawcy, a za kilka lat ów szyld znajdzie się w Muzeum Holocaustu, jak freski Bruno Schulza.
Bez względu na to kto ukradł napis i z jakich pobudek, mogła to być ostatnia wartościowa rzecz jaka w naszym kraju pozostała.

czwartek, 17 grudnia 2009

Ukrzyżowanie i rozkrzyżowanie

Dziś policja zatrzymała w Ekwadorze pięciotonowy transport kokainy do Europy. Można sobie wyobrazić, ilu senatorów w sukienkach mogłoby odfrunąć. To co spotkało senatora Piesiewicza nie traktuję jako coś nagannego. Każdy żyje jak chce i robi co chce pod warunkiem, że nie wadzi to innym. To co spotkało senatora to przede wszystkim przykład samowolnego i amatorskiego szantażu. Dlaczego samowolnego? Bo szantażowały go podobno uczestniczki „imprezki” dla rzeczy tak banalnej jak kasa. Dlaczego amatorskiego? Bo zwykle robią to instytucje aby mieć stały wpływ daną osobę. Normalnie szantaż tego typu jest filarem postdemokracji. Według mających nadejść lada chwila zmian prawa tego typu proceder będzie jeszcze ułatwiony i rozszerzony o maluczkich. Istnieją wręcz całe instytucje zajmujące się zbieraniem haków. Dlaczego niejaki John Edgar Hoover pozostawał tak długo szefem FBI? Bo miał na każdego teczkę. Co nie znaczy, że coś od tej osoby chciał. Po prostu osoba wiedziała, że Hoover coś na nią ma i to już wystarczało. Dobry polityk to taki, którym można kręcić. A że od czasu do czasu jak dojdzie do jakiś tego typu medialnego ukrzyżowania? Wypadek przy pracy, albo zaistniała nagła potrzeba „zmiany na lepszy model”.

Europejski Trybunał Sprawiedliwość wydał wyrok w sprawie krzyży we Włoszech. Przetoczyła się przez Polskę fala uchwał protestacyjnych od Sejmu po gminy. A tak naprawdę chodzi pewnie o równanie szeregów. Ustalenie kto jest za, a kto przeciw nowemu porządkowi. Obawiam się, że w przeciągu najbliższych 10 lat większość protestujących zakończy swe publiczne kariery. To właśnie duch rozłamu charakterystyczny dla politycznej poprawności czyli marksizmu kulturowego tryumfuje. I nie chodzi tu wcale o krzyże. Tak jak słusznie zauważyli tzw. chadecy w PE: nie można podejmować decyzji prawnych uderzających w fundament cywilizacji na bazie której to prawo powstaje. Tu jest istota problemu. Ale to głos wołającego na pustyni. Bo przepisy takie wejdą i tak w życie czy tego chcemy czy nie. A wtedy o tym czy krzyż zniknie ze szkoły będzie decydować jej dyrektor. Bedze miał wybór: Albo zdjąć, albo pozostawić i stracić stanowisko. Jego następca nie będzie miał już żadnych wątpliwości. Musiał to wymyślać – podobnie jak ducha rozłamu – sam Mefistofeles.

Co łączy te dwie sprawy? Totalitaryzm:
  • wpisujący się w system społeczny mechanizm kontroli nad jednostką,
  • zawłaszczanie kolejnych obszarów życia prywatnego,
  • separacja ludzi od władzy.
Jesteś wolny, masz wybór. Cola albo Pepsi. Tylko co to jest wolność? A po co pytać?
Nowopowstały kilkanaście dni temu twór – Unia Europejska państwem nie jest, bo państwem się nie nazywa w traktacie lizbońskim. A to, że ma wszystkie cechy państwa? Więc jest państwem czy nie? W propagandzie medialnej można głosić, że nie jest i lud to kupi. To też duch rozłamu politycznej poprawności: nadajmy słowom inne znaczenie. Nowomowa. 1984 - Orwella. 25 lat spóźnienia?

No i kokainy trzeba będzie więcej.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Analogowo – cyfrowy konflikt pokoleń

Kiedyś zapytano amerykańskie dzieci: skąd się biorą jajka? Znaczna większość odpowiedziała, że z lodówki. Dziś pewnie zapytałyby: a co to są jajka?
Mój młodszy synek (5 lat) dziś też dał do pieca. Rozmawiamy z połowicą na temat szkół w mieście obok naszej wsi.
- To podobno dobra szkoła, tylko trudno się do niej dostać – stwierdziła małżonka
- Nie możesz się dostać? Zapomniałaś hasła? - odpowiedział owoc moich lędźwi przysłuchujący się rozmowie.
Jemu już „dostanie” kojarzy się z hasłem, transferem i dostępem, mi jeszcze ze staniem w kolejkach. Oby dla niego to drugie było niezrozumiałe...

niedziela, 13 grudnia 2009

Homo biurokraticus

Friedrich Hayek podzielił porządek społeczny na spontaniczny i zadekretowany.
Pierwszy - spontaniczny - rozwija się naturalnie i nie potrzebuje regulacji bo człowiek to "zwierze społeczne". Jakoś się porozumiewamy, a języka nikt nie wymyśla tylko tworzy się spontanicznie. Idąc w ulicznym tłoku jakoś na siebie nie wpadamy. Ludzie się w sobie zakochują i robią nowych bez udziału stosownych regulacji. Tak też działa cały rynek: ludzie wiedzą czego chcą i co dla nich dobre.
Drugi porządek - zadekretowany - wymaga regulacji aby istnieć. Przepisy ruchu drogowego, system prawny itp. Jednym z większych problemów współczesnego świata jest "wciskanie się" porządku zadekretowanego w to co było dotychczas tylko indywidualną sprawą. Inna kwestia to oczywiści rola w tym wszystkim socjalizmu jako również zadekretowanego  tworu.
Podstawią funkcjonowania administracji publicznej jest oczywiście porządek zadekretowany. Socjalizm to też oczywiście tego typu porządek, więc może dlatego jedno nie może istnieć bez drugiego. Dlatego administracja ma ciągoty socjalistyczne, dlatego nigdy nie będzie ona rozumieć wolnego rynku, dlatego też intytulacje publiczne są często przechowalniami realnego socjalizmu w czystej postaci. Jest to po prostu konflikt. Jak mówi stare powiedzenie: „urzędnik to takie stworzenie, którego głównym zadaniem jest to, aby obłożyć sobie tyłek kwitami do tego stopnia, aby się nikt nie przyczepił.” Nikt przecież nie płaci urzędnikom za rozwiązywanie problemów, które zgodnie z powiedzeniem Stefana Kisielewskiego – sami tworzą. Bo jak mawiał Kisiel: „Socjalizm to system, który bohatersko rozwiązuje problemy nie znane w żadnych innych systemach.” 
Prawdziwym skarbem są ludzie rozumiejący oba światy: znający logikę biurokracji i potrzebny rynku. Znam niestety tylko jedną taką osobę.

Pechowa data

Pewnego 13 grudnia nie było w TV Teleranka, za to pokazał się łysy spawacz i powiedział, że nie można przeginać, i że musiał.

26 lat potem pewien nie łysy i nie spawacz podpisał w Lizbonie pewien traktat przy którym to co zrobił tamten to pipka. Potem nastąpił cyrk z podpisami, referendami i innymi mało znaczącymi dąsami ala Maciarewicz i Trybunał Konstytucyjny.

13 grudnia to data pechowa. Dlatego, gdy przychodzi ten dzień odruchowo sprawdzam czy jest prąd i czy znowu w TV nie pojawi się jakiś spawacz.
Ciekawe czy media będą pamiętać o tym drugim 13 grudnia?

sobota, 12 grudnia 2009

O marności bytu

L u d z k i e  z w ł o k i,
t o  d u s z  p o w ł o k i
Tak jak skrzypiec futerały:
gdy otworzysz - będą grały

Z powodzeniem ów "wierszyk", można zadedykować dla Kuby Rozpruwacza. Pragnę jednak nadmienić, że nic złego nie miałem na myśli.  :-) Po prostu: futerał z muzyką ma nie wiele wspólnego.

piątek, 11 grudnia 2009

Kto jest beneficjentem?

Nie chcę pisać tutaj o rzeczach znanych i oklepanych; że do Unii więcej wpłacamy niż wypłacamy, że system jest drogi i zbiurokratyzowany, że projekty realizują nie nasze cele, ale innych zwiększając nasze kolonialne uzależnienie - wiedzą chyba wszyscy.

Co to są fundusze strukturalne czyli czysty socjalizm?

Są środki finansowe przekazywane z budżetu Unii na realizację konkretnych polityk. Co jakiś czas wmawia się nam, że unijna kasa rozwiąże nasze problemy, że spanie deszcz euro itp.  Tak właściwie celem funduszy jest wyrównywanie poziomu życia mieszkańców w poszczególnych regionach tak, aby zapobiec ewentualnym konfliktom społecznym. Kiedyś usłyszałem od jednego Anglika najlepszą definicje funduszy: „Są one po to, aby chłop spod Lublina nie musiał jeździć do Niemca pracować na czarno.” Nie chodzi o to, aby dać pieniądze chłopu, lecz o to aby na tyle ponieść poziom życia, aby to się nie opłacało. Nie chodzi o bogactwo, lecz bardziej o wyrównanie poziomu biedy. Oczywiście są poszczególne celowe programy, polityki, okresy programowania, ale to tylko kwiatki do kożucha, bo metodami administracyjnej centralnie planowanej gospodarki nikt jeszcze żadnej gospodarki na świecie nie rozwinął.

To nie są pieniądze unijne czyli jak to działa?
Bruksela obiecuje przyznać Polsce w stosownym czasie określoną liczbę pieniędzy w ramach konkretnych programów w wyznaczonym czasie na wyznaczone cele. Najpierw musimy określić, zasady, ogłosić i wynegocjować programy itp. Potem ogłasza się nabory wniosków. Część z pieniędzy przeznaczona jest na z góry określone inwestycje. I tu pojawia się sztuczka: To jeszcze nie są pieniądze unijne. Staną się nimi, gdy zrealizujemy inwestycje, uzyskamy refundację, a unia zatwierdzi wydane pieniądze i je wypłaci. Nie ma góry pieniędzy czekającej na wydanie, jak się wielu wydaje. Najpierw musimy wydać swoje, lub – pożyczyć. I tu zadajmy pytanie: kto tak naprawdę jest beneficjentem tych środków? Odpowiedz: Banki. Najpierw rząd musi pożyczyć pieniądze na wypłatę środków beneficjentowi, a beneficjent musi wziąć kredyt na realizację projektu. Czyli jedne pieniądze tzw. unijne są zadłużane minimum dwa razy. Nie ma więc lepszego interesu dla banków. Bo to one są tak naprawdę beneficjentami wszelkiej pomocy publicznej.
W przypadku funduszy przed akcesyjnych w ramach tzw. Fundusz PHARE przedsiębiorca musiał wręcz wprost wziąć kredyt na realizację projektu. Po tym dostawał dotację, która pokrywała koszty obsługi kredytu. Był oczywiście do przodu bo tani kredyt do był skarb.


Kiedyś ktoś pokazał mi prostą sztuczkę. Jak ułożyć z sześciu zapałek cztery trójkąty? Oczywiście ułożenie koperty nie wchodzi w grę, bo zapałki nie mogą się przecinać. Odpowiedz jest prosta i banalna. Trzeba ułożyć z nich piramidkę. Dla wielu ludzi wyobrażenie sobie, że rozwiązanie może być w przestrzeni po prostu nie przychodzi do głowy. Tkwimy w pułapkach naszych stereotypów i propagandy. Za obecne fanaberie projektowe, haracz będą płacić nasze dzieci i wnuki.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Potwory i spółka

- Czym różni się dziecko od terrorysty?
- Z terrorystą można negocjować! - głosi stary żart.
W pełni przekonany o słuszności tej prawdy bez zbędnych negocjacji, na wniosek moich chłopaków włączyłem dawno nie oglądany przez nich film: „Potwory i spółka”. Zasiedli na kanapie objuczeni maskotkami postaci z tej kultowej, dawno nie oglądanej bajki. I zaczęło się. Jednym okiem oglądałem akcje filmu. Fabuła prosta: Istnieje firma w świecie potworów zajmująca się pozyskiwaniem dziecięcego krzyku i produkcją z niego energii. Wystarczy zmienić niewiele, aby ów film stał się opisem prawdziwego świata. W realnym świecie istnieje system zmieniający ludzki strach na gotówkę. Co pewien czas pojawiają się nowe spektakle: a to dziura ozonowa, efekt cieplarniany, konflikt nuklearny, świńska grypa - każdy sposób jest dobry aby wyciągnąć trochę pieniędzy.

Ludzie muszą się bać. Inaczej nie będą posłuszni i w konsekwencji straci się nad nimi kontrolę.

Ktoś kiedyś zdefiniował czym jest dyplomacja. To proste: "Zamiast usłyszeć :”spier…j” czujesz deszcz emocji przed czekająca cię wycieczką." Podobnie z haraczami za strachy: płać bo inaczej świat się zawali. Zniewol się jeszcze bardziej na rzecz systemu, przy którym pańszczyzna była szczytem wolności.

sobota, 5 grudnia 2009

Nowe logo nowego Windows

Prowokacja artystyczno-wentylacyjna pt. "Windows 12". Może Bill będzie zainteresowany?


piątek, 4 grudnia 2009

Palenie głupa 2 - czyli wioskowe głupki

Podobno ostatnim w przeciągu ostatnich lat przykładem zbiorowego społecznego nieposłuszeństwa w naszym kraju był... masowy protest kilku milionów użytkowników portalu nasza-klasa przeciwko komunikatorowi "śledzik". Z jednej strony dobrze, że ludzie są zdolni jeszcze do jakiegoś protestu, z drugiej zaś strony to tylko potwierdzenie, że palenie głupa staję się zjawiskiem masowym. Posiadanie wszystkiego w „głębokim poważaniu” ala village idiot's staje się podświadomą strategią na przetrwanie, opartą na braku złudzeń co do systemu. Jest też i trzecia strona tego medalu: to przejaw totalnego sukcesu  propagandy fałszującej obraz świata.
Jakiś czas temu pisałem o  metodzie na funkcjonowanie w tym chorym świecie opartej "o palenie głupa". Świat jest chory więc tylko palenie głupa może spowodować, że człowiek zachowuje odrobinę wolności.
Przypomniałem sobie o tym skeczu Monthy Pythona.

Oczywiście utożsamiam się z wioskowymi głupkami, bo pewnie jestem jednym z nich. Choć idiotów, półinteligentów, ćwierćinteligentów i czytelników Wyborczej nie brakuje, warto wiedzieć swoje. A na zewnątrz być wioskowym głupkiem.


I na deser jak na wioskowego głupka przystało, tekst prof. Krystyny Pawłowicz w „Naszym Dzienniku” dla tych, którzy mają jeszcze jakiekolwiek złudzenia.

środa, 2 grudnia 2009

Gruppenführer Wolf czyli o ułudzie podejmowania kolektywnych decyzji


Pamiętam z dzieciństwa i późniejszych powtórek ostatni odcinek „Stawiki większej niż życie”. W filmie tym siedzący w obozie jenieckim dzielny J-23 rozwiązuje swa ostatnią zagadkę. Odnajduje wśród współwięźniów zbrodniarza wojennego niejakiego WOLFa. Okazuje się, że on tak naprawdę nie istnieje. To tylko pseudonim czterech SS-manów wierzących do końca w zwycięstwo Führera. Być może nie zdolni byli do dokonanych przez siebie okrucieństw gdyby mieli za nie odpowiadać indywidualnie.
Grupa zwalnia z odpowiedzialności, grupa także powoduje, że człowiek jest wstanie poddać się jej naciskowi i konformizmowi. Czy wielkie zbrodnie XX wieku byłyby możliwe, gdyby za nimi nie stał sprawnie zorganizowany system? Pewnie nie. Porwany, osądzony i skazany po wojnie w Izraelu Adolf Eichmann - organizator holocaustu - twierdził, że jest ekspertem od kolejowej logistyki, a nie zbrodniarzem. I miał nieco racji. Wyzwanie w sensie organizacyjno logistycznym było nieprawdopodobne. System sam się finansował. Za transport ofiar trzeba było płacić różnym kolejom w różnych walutach nie mówiąc już o organizacji samego przewozu, koordynacji transportu, dzierżawie taboru itp. On przecież tylko opracował ów szatański system, a kto inny podnosił szlaban, otwierał wagony.
To trochę tak jak z plutonem egzekucyjnym. Każdy z jego członków ma świadomość, że to nie przez niego wystrzelony pocisk stał się przyczyną śmierci ofiary. W modelu demokratycznym, który właśnie przeżywa swój schyłkowy okres, rządzi wola ludu. A że lud poprzez media łatwo podejmuje decyzje takie jakie chce prawdziwa władza i wybiera tych a nie innych figurantów to przecież inna sprawa. W administracji rządzą procedury. Czyli urzędnik podejmujący decyzje może się tylko łudzić, że  nie ma wyboru. Gdyby ktokolwiek samodzielnie myjący miał podjąć decyzję nie w oparciu o durnowate przepisy, ale o zdrowy rozsądek nie byłoby pewnie wielu kretynizmów. Pytanie więc kto podejmuje decyzje? Autor procedur czy realizator?
Kolektywizm w decydowaniu to środek usypiający dla naszych sumień. Jest on potrzebny aby postąpić wbrew sumieniu. Może go zastąpić jeszcze tylko ideologia je zagłuszająca. A najlepiej jedno i drugie. Ale spokojnie. Powstaje na naszych oczach świat bez wartości. Bo gdy wszystko jest względne nie będzie potrzeby nawet zagłuszacz. Wystarczy propaganda i rozkaz. Nawet najbardziej kretyński – będzie wykonany.

Ale systemy mają to do siebie, że padają.

ZSRE


Tak na marginesie

„Będę mówił niestety krótko”. Tymi słowami zaczął swoje wystąpienie pewien znany, zaprzyjaźniony polityk. Więc ja też krótko jak staruszka w kultowym skeczu.
W radiu podali, że słowa „objawy świńskiej grypy” są najczęściej wpisywanymi słowami w wyszukiwarce google. Wcześniej królowały słowa „sex” i „praca”. Jednak ludzie najwidoczniej uznali, że prawdziwego seksu w sieci nie ma i pracy też, więc zaczęli kombinować jak się dowiedzieć czegoś o obawach rzekomej pandemii, której podobno nie ma.
Główny problem polega na tym, że ludzie zatracili zdolność odróżniania dobra od zła. Kiedyś wymyślenie czegoś takiego jak globalna epidemia było wałem nie do pomyślenia. Dziś przechodzi i nikogo specjalnie to nie dziwi. Nauczono ludzi także, że mają prawo np. do bezpłatnej komunikacji i w ogóle do życia nie za swoje. Etyka zdechła, a szatan tryumfuje. Zresztą podobno największym jego sukcesem jest wmówienie ludziom, że on nie istnieje.
W świecie bez zasad i pryncypiów można ludziom wmówić dosłownie wszystko, a dobry rząd to taki, który generuje nowe potrzeby, wmawia ludziom, że im się coś należy i zadłuża kosztem następnych pokoleń.