piątek, 30 listopada 2012

Premiera

O premierze i o samej książce napisałem już chyba wszystko. A ponieważ żyjemy w kulturze obrazkowej....

Uwaga paczka ma 560MB, więc proszę uzbroić się w cierpliwość, lub skorzystać z torrenta.
Oto "Rekonfiguracja" w wersji audio: ziptorrent

***
Zwiastun audiobooka z kilkoma jego fragmentami.

czwartek, 29 listopada 2012

Jeszcze jednej dzień do premiery

Tym czasem ukazała się recenzja:

""Rekonfiguracja" to utwór niebanalny, który robi wszystko aby zachować pozory banalności."
LAJF Magazyn Lubelski http://www.lajf-ml.pl/?p=3091

wtorek, 27 listopada 2012

"Rekonfiguracja" w wersji audio już na chwilę

Oto oficjalny trailer audiobooka. Do premiery pozostało już tylko trzy dni. Czym to jest wobec nieskończoności wszechświata? Na razie tylko przedsmak tego co nas czeka.

Ziarna czasu

wtorek, 20 listopada 2012

Zapowiedź premiery audiobooka


Imieniny obchodzę 12 kwietnia, choć i tak dla większość liczy się tylko 30 listopad jako święto wszystkich Andrzejów. Świata nie zmienię i nic na to nie poradzę. Na ten dzień wyznaczyłem datę premiery audiobooka z „Rekonfiguracją”. Proszę zatem uzbroić się w cierpliwość i poczekać jeszcze 10 dni. Nagranie jest już gotowe i według mnie wyszło wspaniale. Interpretacja Przemaka Piwowara uplastycznia całość w sposób niebywały. Całość „waży” prawie 560 MB, składa się z 66 plików i będzie do pobrania – podobnie jak sama powiesić - za darmo. Mam nadzieję, że się spodoba.

Tygrysi pazur

Demokracja od czasu do czasu pokazuje swój tygrysi pazur. Tym razem ukazała się na kongresie PSL, gdzie delegaci wybrali nowego prezesa. Stary tak się rozzłościł na tą demokrację, że się obraził i powiedział, że na złość to on wyjdzie z rządu. Tak jakby miał inne wyjście, gdy jego rodzima partia dała mu kosza. Ale nie tylko w PSL peeselowska demokracja dała znać o sobie. Oto inni demokracji z przewodniej siły narodu także przez chwilę wpadli w panikę. Demokracja bowiem wbrew pozorom jest narowista i każdemu może dać pstryczka w nos w chwili, gdy się najmniej tego spodziewa. Teoretycznie demokratyczna władza nie lubi zatem demokracji tak mocno jakby się wszystkim wydawało. Demokraci tak naprawdę marzą o dyktaturze i to najlepiej absolutnej. Oczywiście w chwili, gdy wdrapią się już na polityczne wyżyny. Bo wybór ludu jest dobry, gdy jest właściwy, jeśli nie jest to biada temu ludowi.
Czy marzeniem Premiera jest dziedziczna monarchia? Nie siedzę u niego w głowie i nie wiem co myśli, ale domyślam się, że władza nad innymi jest chyba najsilniejszym narkotykiem jaki istnieje. Bardzo niewielu jest nań odpornych. Ten zwierzęcy instynkt pcha ludzi w objęcia polityki. Demokracja przedmedialna była próbą ucywilizowania i udoskonalenia tego nałogu. Gdy pojawiły się masowe media stała się tylko fasadą, za którą określone grupy interesu robią w beżowego wszystkich jak im się podoba. Tym czym dla pierwszych prademokratów brytyjskich było odsunięcie od władzy króla i uczynienie z niego tylko symbolu, tym samym dla współczesnych demokratów jest marionetkowa pozycja politycznych liderów, którzy powiedzą i zrobią to, co ludzie chcą usłyszeć zadłużając społeczeństwa i de facto czyniąc z nich.
Marzę o tym, aby ten kto rządzi brał za swe rządy pełną odpowiedzialność. Niech żyje w luksusie i zbytku, niech ma co chce i żyje jak chce. Niech tylko on będzie tego wszystkiego jawnym gospodarzem. Król nie może ukraść bo państwo jest jego, a on wszędzie jest u siebie. Być może za chwilę ludzie pojmą, że nie stać nas na obecny system kaskadowego wycieku wypracowanych przez nich dóbr. Po stuleciach demokratycznych rządów, które odsłaniają przed masami swój niezależny od nich charakter być może nadejdzie w końcu pora na powrót do normalności i restaurację monarchii? Co najciekawsze przyszłego króla wybiorą masy, tak jak co parę lat uczestniczą w spektaklu demokratycznego wyboru.
Wybór delegatów był przykładem prawdziwej demokracji nie tylko w kwestii samej swobody wyboru. Przypominały jak wszystkie tego typu zgromadzenia, uczciwy wybór przez zbójców swego harnasia, który zabiera wszystkim , oddaje część biednym, a resztę zabiera dla siebie.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Komentarz pod tekstem w Rzepie

"Donald Tusk udał się z wizytą do szkoły. Po prelekcji dla dzieci, Pani zwraca się z prośbą o pytania. Zgłasza się Jasiu: "Panie Premierze - ja mam dwa pytania. Pierwsze: Skąd ślady materiałów wybuchowych na skrzydle wraku Tupolewa w Smoleńsku? I drugie pytanie z tym powiązane: Czy śmierć technika Jaka 40 może mieć związek z tym, co słyszał po lądowaniu w Smoleńsku?" Na twarzy premiera pojawiło się zmieszanie, jednak fortunnie dla niego rozległ się dzwonek, po którym Pani nauczycielka wyprosiła dzieci na przerwę, oznajmiając, że zaraz po jej zakończeniu spotkanie z premierem będzie kontynuowane. Po przerwie dzieci wracają do klasy - Pani znowu zwraca się z prośbą o pytania. Tym razem zgłasza się Małgosia: "Panie Premierze - ja mam cztery pytania. Pierwsze: Skąd ślady materiałów wybuchowych na skrzydle wraku Tupolewa w Smoleńsku? Drugie pytanie z tym powiązane: Czy śmierć technika Jaka 40 może mieć związek z tym co słyszał po lądowaniu w Smoleńsku? Trzecie pytanie: Dlaczego przed przerwą dzwonek zadzwonił o 20 minut wcześniej niż zwykle? I ostatnie - poniekąd z nim związane: Gdzie do diabła jest Jasiu?""

sobota, 17 listopada 2012

Mój ziom

Wywiad po marszu. O dziwo nie znam faceta, ale swoją postawią i tym co mówi mi zaimponował.

środa, 14 listopada 2012

Medialna rzeczywistość równoległa

Medialna narracja dyskryminuje postawy patotyczne. Zmierzamy w stronę Białorusi międzyinnymi dlatego, że nie mamy kontroli nad służbami specjalnymi.
 

Brukowanie piekła

            Wiele lat usłyszałem w radio historię opowiedzianą przez pewnego radiosłuchacza. Prawił on o perypetiach swojego synka przedszkolaka. Ponieważ dość często dzieciaki zabierane z przedszkola nie potrafiły zapanować nad swymi fizjologicznymi potrzebami od chwili wyjścia z przedszkola do momentu powrotu do domu, panie przedszkolanki wprowadziły obowiązek zrobienia siusiu i kopki przed podróżą. Syn słuchacza płakał.
-        Nie mogłeś zrobić kopki – zapytał ojciec
-        Nie, zrobiłem ale Piotrek mi ją ukradł.
             Indie – perła w koronie brytyjskiego imperium - mały na początku ubiegłego wieku bardzo poważny problem. Była nim plaga jadowitych węży. Grasowały wszędzie, siejąc strach i śmierć wśród ludności. Kolonialne władze postanowiły coś z tym zrobić. Postanowiono więc płacić za każdego schwytanego węża, aby nakłonić w ten sposób tubylców do chwytania beznogich bestii. Wszystko działało świetnie do momentu, gdy nie okazało się, że przynoszone do specjalnych punktów skupu wężowe truchła nie są wcale chwytane przez łowców, lecz hodowane w socjalnych fermach. Władze w reakcji na tę patologię natychmiast wstrzymały proces skupu, wtedy interes przestał się opłacać. Prowadzący hodowle węży zlikwidowali cały interes wypuszczając jadowite stworzenia.
             Być może Anglicy nauczyli się tego podejścia od Francuzów, którzy chcieli w czasie wojny z owymi Anglikami załatwić ich indiańskimi rękami. Zaczęli płacić ponoć Indianom za angielskie skalpy. A sam zwyczaj skalpowania nie był ponoć u Indian tak powszechny. Indianie znaleźli na to patent. W okolicy występował gatunek jelenia (chyba) który miał rudą grzywkę, która skutecznie udawała brytyjski skalp, za który z kolei Francuzi płacili jak za zborze. Ale oni także w pewnym momencie pojęli, że są ładowani w beżowego i przestali skupować skalpy przyczyniając się niewątpliwie do przetrwania gatunku jeleni.
             Pamiętam doskonale rozmowę z pewnym rolnikiem, który posiadał stado mlecznych krów. Gdy okazało się, że mleczny interes nie idzie jak należy, postanowił sprzedać krowy. Nie było to jednak takie proste, gdyż w umowie na dopłaty do produkcji mleka zadeklarował utrzymanie stada przez określony czas. Sprzedaż kwot mlecznych także nie wchodziła w grę, gdyż krowy mleczne należy doić, a wyprodukowanego mleka nie można sprzedać. Okazało się, że jedyna nadzieja jest w zamianie krów na rasę mięsną – w ramach przygotowywanego programu oczywiście. Wtedy można sprzedać zarówno krowy jak i prawa do produkcji mleka. I wszyscy są zadowoleni: rolnik, który nie ma już problemu, jak i urzędnik, który znalazł pożyteczne zajęcie.
             Georg Simmel nauczał kiedyś, że wartość czegokolwiek zależy tylko od dwóch czynników: ilości tego czegoś i zapotrzebowania na to coś. Nie dziwi więc fakt, że naturalną reakcją na wszelką regulację jest powstanie patologicznego rynku. Dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło nie dziwi zatem fakt, że brukujący piekło zwolennicy dobrych interwencji potem narzekają jaki ten rynek jest zły i niedoskonały i ile trzeba się natyrać, aby poprawić jego niedoskonałości.

wtorek, 13 listopada 2012

Maskarada

            Premier zapowiedział, że z Unii wyciągniemy 400 miliardów złotych. Podbił stawkę o całe 100 miliardów, ale nikomu nie powiedział, że w tej kwocie zawiera się także wspólna polityka rolna. Tak więc realnie rząd liczy na 250 miliardów zł ze wspólnego gara. Taka maskarada. Ale dożyliśmy czasów. Szefowie marionetkowych rządów targują się o kasę, która ma rozwalić i zadłużyć jeszcze bardziej ich i tak zadłużone gospodarki. To tak jakby oblężony w berlińskim bunkrze Adolf H. prosił w rozpaczliwych telegramach alianckich dowódców o jeszcze większe naloty, gdyż te to za mało. Istotą tzw. unijnych środków jest kasa zebrana wcześniej z podatków i niedystrybuowana na szczytne socjalistyczne cele. Nie chodzi nawet o to, że część tych celów może i ma jakiś sens, lecz o to, że w nadwiślańskim kraju ludzie żyją w błogim przeświadczeniu, iż owe pieniądze ktoś im daje. Nic bardziej mylnego. Kasę trzeba mieć, aby ją wydać. Ma się ja z banków, a potem ze „wspólnego gara” Bruksela dokłada lub nie część wcześniej zabranej obywatelom kasy na realizowane, niezwykle istotne inwestycje, szkolenia, czy dopłaty. Idziemy więc na super tani posiłek do restauracji, która powstała za nasze pieniądze mając przeświadczenie, że uczestniczymy w promocji. Do tego jeszcze nakręcanie kredytowej koniunktury, która przeżera znaczną część ewentualnych korzyści powoduje, że wychodzimy na tym interesie jak Zabłocki na mydle. Ale „Unia daje” powtarza propaganda od lewa do prawa. Jakoś nikt nie widzi faktu, że niedawni najwięksi unijni beneficjenci „pomocy” są dziś bankrutami i nawet sama Bruksela nie wie co począć z tym faktem. Na szczęście nasi liczą na jakąś kasę a Bruksela jest w kropce. Bo nie dać na politykę spójności oznacza utratę zwolenników w krajach nowo-przyjętych, którzy są filarem tworzącego się w bólach nowego niemieckiego cesarstwa. Wtedy też nie starczy kasy na ratowanie południowych prowincji. Osiłkowi żłoby dano. Ale oni już coś wymyślą. Zawsze przecież można dodrukować parę Euro, albo wymienić pieniądze, co już jest ponoć faktem. Naszym szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że nie jesteśmy jeszcze w strefie Euro. Ale spokojnie, umilacze naszego życia nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Polacy jako zbiorowość chcą świętego spokoju, tak więc to, co wypchnęło obecny rząd do władzy za chwilę może stać się jego gwoździem do trumny, bo niepokój ogarnie przede wszystkim cały zaangażowany w dystrybucyjny system aparat.
            Ale to nie koniec maskarady. W piosence Andrzeja Rosiewicza sprzed trzech dekad, kilku cwaniaków przebrało się za drogowy patrol Milicji i łoiło mandaty na lewo i prawo. Za pierwszej komuny był to prawdziwy przebój. Teraz mamy podobnie ale odwrotnie. Wszystko wskazuje na to, że grupa policjantów przebrała się za kibiców i zaczęła pałować Bogu ducha winnych manifestantów w minioną niedzielę. Prowokacja? A może ćwiczenia przed czekającymi nas dopiero demonstracjami? Kto wie? A może jak w starej historii o złodzieju i policjancie, jeden bez drugiego nie może żyć. Gdyby bowiem Policja zlikwidowała przestępczość do zera, nagle okazałoby się, że nie jest nikomu do niczego potrzebna. Bez względu na to jakimi intencjami kierowali się krewcy funkcjonariusze, nie jest trudno odnieść wrażenie, że żyjemy jednak w państwie softotalitarnym, gdzie Policja zamiast bronić obywatela traktuje go jako największego wroga dla swoich mocodawców, a więc i dla swojego status quo.

Piosenka o chłopcach radarowcach kończy się następująco:
„Czas już jest na finał, pointa się zaczyna:
Coraz więcej przebierańców coraz trudniej o oryginał.”

Wydaje się być to prawdziwe zarówno w politycznej jak i policyjnej maskaradzie. 

poniedziałek, 12 listopada 2012

Jak będzie wyglądała światowa gospodarka w 2060 r.?



Raport OECD. Niby nic nowego, a jednak widać jak na dłoni jakim gospodarczym skansenem staje się powoli socjalistyczna Unia. 
Przypomniał mi się mój komentarz pod tekstem na temat poszukiwania wzrostu gospodarczego we wspólnocie metodami socjalistycznymi. Oto on:
Jak patrzę na to wszystko, to przypomina mi się zakończenie filmu CK Dezerterzy. Wchodzi na dziedziniec oddział żołnierzy i ma strzelać do buntowników. Po chwili przychodzi do dowódcy jakiś kurdupel szepce mu coś do ucha, po czym cały oddział ucieka. Skończyła się wojna, a jeszcze przed chwilą gotowi byli strzelać.
Tak samo będzie z nimi. Będą wymyślać swe dyrdymały do ostatniej chwili, tkwiąc w oderwanym od rzeczywistości świecie. Do ostatniego dnia, aż portier im powie: właśnie wojsko chińskie zajęło nasz skansen. Idźcie do domu. I pójdą, niosąc w rękach klatkę z papugą.

Chłopcy malowani

Zawsze koło władzy tej prawdziwej jak i tej marionetkowej kręcą się malowani chłopcy, którzy za garść okruchów z pańskiego stołu są w stanie powiedzieć wszystko, sprzedać wszystko i ustawić się tak aby być po lepiej zastawionej części stołu. Ponoć znaczna część ludzi to konformiści, tak więc nadprodukcja malowanych chłopców nikogo nie powinna dziwić. Każdy hipopotam żyjący w naturalnych warunkach ma przecież do dyspozycji całe stado ptaków wydziobujących mu z grzbietu pasożyty. Pasożyty smakują podle, ale zawsze to coś. Poza tym jest bezpiecznie. Trudno się dziwić hipciowi, że utrzymuje to całe towarzystwo. Symbioza – coś za coś. Brak swędzenia grzbietu jest wystarczającym powodem, dla którego należy tolerować ostre dzioby i tupanie po plecach. Gdy zdechnie hipopotam część ptaków poszuka sobie zapewne innego żywiciela. Część z nich poczeka jednak cierpliwie aż padlinożercy skończą ucztę i zaspokoją swój głód ochłapami swego pana, żywiciela obrońcy. W ciepłym klimacie pozostałe ciało hipopotama zaczną toczyć znacznie bardziej okazałe robaki od tych siedzących w skórze. Uczta zrekompensuje zapewne braki w bezpieczeństwie.
Wczoraj przez Warszawę przeszły marsze. Było ich kilka. Jeden ten największy – był ponoć nielegalny (przynajmniej na początku), a jego uczestnicy mogli co najwyżej dostać po głowie od nieznanych sprawców. Obok maszerował drugi – prowadzony przez najwyższe władze partyjne i państwowe. Składał się z samych malowanych chłopców, pokazujących jak to jest pięknie i wesoło iść razem w kierunku świetlanej przyszłości. Jak widać malowane ptaki potrafią wyżywić się doskonale truchłem państwa taplając się w zgniliźnie i pokazując wszystkim dookoła jak im jest dobre. Czym będzie gorzej, tym bardzie malowani kierując się starą jak świat konformistyczną strategią udowadniać wszystkim dookoła jaka fantastyczna jest zgnilizna. I o ironio wszystko to ma miejsce z okazji obchodów tzw. Święta Niepodległości, nazywanego przez mnie świętem hipokryzji. „Rozdziobią nas kruki i wrony”? Czynią to bezustannie.

sobota, 10 listopada 2012

Nieprzerwany łańcuch „totalitarnej misji”


Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi

Moje ruchome imperium między Atenami i Megarą 
władałem puszczą wąwozem przepaścią sam 
bez rady starców głupich insygniów z prostą maczugą w dłoni 
odziany tylko w cień wilka i grozę budzący dźwięk słowa Damastes 

brak mi było poddanych to znaczy miałem ich na krótko 
nie dożywali świtu jest jednak oszczerstwem nazwanie mnie zbójcą 
jak głoszą fałszerze historii 

w istocie byłem uczonym reformatorem społecznym 
moją prawdziwą pasją była antropometria 

wymyśliłem łoże na miarę doskonałego człowieka 
przyrównywałem złapanych podróżnych do owego łoża 
trudno było uniknąć - przyznaję - rozciągania członków obcinania kończyn 

pacjenci umierali ale im więcej ginęło 
tym bardziej byłem pewny że badania moje są słuszne 
cel był wzniosły postęp wymaga ofiar 

pragnąłem znieść różnicę między tym co wysokie a niskie 
ludzkości obrzydliwie różnorodnej pragnąłem dać jeden kształt 
nie ustawałem w wysiłkach aby zrównać ludzi 

pozbawił mnie życia Tezeusz morderca niewinnego Minotaura 
ten który zgłębiał labirynt z babskim kłębkiem włóczki 
pełen forteli oszust bez zasad i wizji przyszłości 

mam niepłonną nadzieję że inni podejmą mój trud 
i dzieło tak szczytnie zaczęte doprowadzą do końca

Zbigniew Herbert


Zawsze totalniacy mieli poczucie misji i wspólnoty. Zawsze ich sadystyczne wyczyny podyktowane były progresją niedoskonałego człowieka. A więc trzeba stworzyć tego lepszego. Ale to też tylko frazes. Każdy pretekst jest dobry aby zaspokoić swe prymitywne instynkty. Pociąg do władzy jest równie silny jak do innych demonów bazujących na naszych zwierzęcych instynktach. Może dożyjemy czasów, gdy karierowiczów i ludzi chcących dominować nad innymi będzie się leczyć? Oby takie kuracje nie stały się tylko kolejną misyjną niszą wszelkich Damastesów.

piątek, 9 listopada 2012

Ach, te analogie!

W Łuni zapowiedzieli wymianę pieniędzy. Można się było tego spodziewać. I nie chodzi wcale o to, że każdy twór socjalistyczny w swej ekonomicznej indolencji jest przewidywalny. Nie chodzi też o to, że im dalej od pamiętnego obalenia komunizmu Europie, Łunia coraz bardziej upodabnia się do RWPG. Po prostu w danych warunkach ludzie wpadają zawsze na te same pomysłu. A warunki są takie, że na realizację ideologicznych mrzonek potrzebne jest mnóstwo kasy. Skąd wziąć zatem kasę? Scenariusze na które wpadają zwykle socjalistyczni przywódcy można podzielić na dwie zasadnicze kategorie: metody pokojowe i metody militarne. Te drugie strategiczne rozwiązania pojawiają się zwykle w głowach socjalistycznych przywódców wtedy, gdy zawodzą te pierwsze. A zawodzą one zawsze, gdy nie ma już z kogo łoić a długi i podatki już nie wystarczają. Ostatnią deską ratunku jest wtedy wymiana pieniędzy, która jak to zwykle bywa ma doprowadzić do wprowadzenia lepszych i bezpieczniejszych banknotów. A tak naprawdę, niby przy okazji wycofuje z obiegu całą masę fałszywego pieniądza chowanego przez ludzi w skarpetach. Można przy tej okazji puścić maszyny drukarskie bez większej kontroli, bo jak zapowiadają umiłowani europejscy przywódcy w obiegu przez pewien czas będą banknoty stare i te nowe. „My nie drukujemy dodatkowych pieniędzy, my tylko wymieniamy.”
W „Królu Szczurów” Clavel’la, głodujący jeńcy nie byli skorzy do jedzenia szczurzego mięsa. Ale gdy zmieniono nazwę zwierzątka zajadali gryzonie aż miło. Być może niedługo media zaczną publikować artykuły i filmy propagujące zalety szczurzych trucheł? Na razie natrafiłem na kilka materiałów propagujących jedzenia ze śmietników, jako nową postępową, ekologiczną subkulturę i styl życia. Co będzie, gdy w śmietnikach nie będzie już rarytasów, a większość ludzi będzie przekonana, że to „cool” znaleźć coś na ząb. Kto wie? Być może frazesy o „zrównoważonym rozwoju” i „optymalizacji zasobów” w końcu przełożą się na konkretne detektywny, a wtedy być może niektórzy zauważą o co w tym wszystkim chodzi? Tym bardziej, że przy medialnych zasłonach dymnych, niby to od niechcenia, nasi umiłowani przywódcy przystąpili do tzw. Paktu Fiskalnego, który ma ratować finanse socjalistycznego kontynentu nie zależnie od wymiany pieniędzy. 

czwartek, 8 listopada 2012

Marność

Na jednym z odwodzonych przeze mnie blogerskich portali jakiś dureń zamieścił nową porcję zdjęć ze Smoleńska, które podobnie jak pierwsza porcja wyciekły całkowicie przypadkowo. Jak wiadomo bowiem, w Rosji wszystko dzieje się spontanicznie, a po upadku komunizmu kwitnie wolność słowa. Zdjęcia są makabrycznie. Można odnieść wrażenie, że ktoś postanowił znowu wstrzyknąć nam pewną dawkę wkurzenia. Jeszcze kilka takich przecieków, a nasz społeczny organizm uodporni się na tę substancję. Jeszcze chwila i kolejne trotylowe rewelacje nie będą robić na nikim wrażenia. Czym więcej będzie wątpliwości i kolejnych faktów, tym coraz bardziej będą one ginęły w kolejnych emitowanych przez media i „niezależnych rosyjskich blogerów” pokładach smoleńskiego pultp fiction. Mądrale nazywają to dezinformacją. Ma ona jednak wyrafinowany charakter. Oto jednym istotnym faktom towarzyszy cała masa mniej istotnych sensacyjnych publikacji. Nie chodzi o to, że są one fałszywe, lecz w owym potoku ginie nie prawda lecz istotność. Dzięki temu przekaz dla wielu zaczyna być banałem, a każda dyskusja przypomina rozmowę robotników przy budowie Wierzy Babel. Potem przy rodzinnych spotkaniach padają słowa: „o co tak właściwie chodzi, jaka jest prawda?” Rzecz nie rozgrywa się bowiem już o prawdę, lecz o rząd dusz oraz trwały podział i rozbicie wspólnoty. Mam ciągle przed oczami koszmarny obraz, którego wcale nie zamierzałem oglądać. Marność, kruchość ludzkiego życia i losu, ale i nadzieja na odrodzenie i zbawienie.

środa, 7 listopada 2012

Na zachodzie bez zmian

W czasach barku stabilności ludzie decydują się na mniejsze zło. Na to co być może uwiera, ale jest znane i przewidywalne. U nas to zjawisko masowe w USA wystarczyło, że wpłynęło na decyzje niewielkiej liczny wyborców. Wciąż utrzymujące się wysokie poparcie dla "jaśnie nam panującej" jest wynikiem potrzeby poczucia stabilności. W naprawdę stabilnych czasach o wyborach ludzkich mogę decydować i często decydują niuanse. W czasach niepewnych wizje o czekających nas zmianach. Wybór Obamy na prezydenta wciąż najpotężniejszego kraju na świecie świadczy o tym, jak dalece ludzie zostali odseparowani od rzeczywistości. Pierwszą bowiem kadencję prezydent Obama zawdzięczał obietnicy wielkich zmian, zaś drugą temu, iż przekonywał, że nie zdążył jeszcze owych zmian wprowadzić. Ameryka wytrzyma jeszcze cztery lata socjalistycznych frazesów. Potem może nadejdzie wreszcie czas na powrót do normalności. Normalność to przede wszystkim odzyskanie stabilności finansowej przez rząd, odzyskanie przezeń praw do emisji własnej waluty. Na to jednak nawet kolejnemu republikańskiemu prezydentowi może nie starczyć sił.

wtorek, 6 listopada 2012

Witajcie w świecie frazesów

Od czasu do czasu władza potrzebuje zaprzeczyć sama sobie, aby udowodnić wszystkim dookoła, że jest potrzebna. Dlaczego miałoby być inaczej i teraz? Oto powoli, w wielkich bólach ale i z olbrzymimi nadziejami rodzi się nowy frazes, który będzie przez następne lata odmieniany w ustach telewizyjnych gadających głów i dyżurnych ekspertów przez wszystkie przypadki. Chodzi o słowo „smart” i to wcale nie jako dodatek do słowa „telefon”. Nie chodzi też o krótkiego mutanta samochodu, lecz o nową unijną politykę. Teraz wszystko będzie smart, czyli inteligentne, sprytne, mądre. Tak naprawdę nie wiadomo do końca o co chodzi, ale jak zwykle o to właśnie chodzi, żeby do końca nie było wiadomo, bo wtedy nikt nie potrzebowałby całej bandy wszelakich ekspertów, którzy będą za ciężką kasę wbijać do głów tubylczemu ludowi co to znaczy. Słowo to bowiem w angielskim języku kilkanaście znaczeń, z czego najbardziej adekwatna wydaje się rzeczownikowa jego forma, a mianowicie „piekący ból”. Kiedyś pewien mądry człowiek zauważył, że kolonizacja zaczyna się od tego, że dany kraj nie jest w stanie zdefiniować swoich problemów rozwojowych bez posługiwania się językiem kolonizatora. Żegnaj zatem „gospodarko oparta na wiedzy”. Mamy już nowy frazes, w sam raz na nową kolonialną siedmiolatkę. Teraz będziemy – jak to przetłumaczono na tubylczy język „inteligentnie wyspecjalizowani”.
O co tak naprawdę chodzi? A no o to, aby znaleźć swoją niszową specjalizację i nie trwonić kasy na lewo i prawo. Chodzi też o to, aby dynamicznie się z tą specjalizacją dopasowywać od zmieniających się potrzeb, oczekiwań i sytuacji. Tak jak na rynku. A więc wszystko pięknie. A no nie do końca, bo tego typu podejście pasuje do biurokratycznej, dekretowanej i centralnie planowej specyfiki jak pięść do nosa. Idea smart jest bowiem z innego – biznesowego świata, który wymaga innej organizacji społeczno – gospodarczej rzeczywistości. W świecie centralnego planowania będzie to kolejny frazes, obietnica świetlanej przyszłości, przypominająca referaty pierwszych sekretarzy mówiących o potrzebnie demokratyzacji i zwiększenia pluralizmu. Nie można bowiem zadekretować i rozkazać ludziom, że od dziś mają im wychodzić świetne biznesy, albo niczym pewien perski król nakazać chłostać morze, którego wysokie fale nie pozwoliły wypłynąć jego statkom. Ktoś powie, że władza chodząc z takim frazesami w pewien sposób się kompromituje. Zgoda, ale zauważą to nieliczni, u których taki system regulacji jest już dostatecznie skompromitowany. Aby PRowsko oddalić widmo nieuchronnej porażki, co jakiś czas wystarczy wymienić frazesy na jeszcze bardziej doniosłe i genialne. Problem bowiem nie tkwi w samych frazesach lecz w tym, że realny świat rządzi się swoimi prawami, a mechanizm dekretacji staje się niczym innym jak kosztownymi pętami tłumiącymi właściwe smart-procesy. 

sobota, 3 listopada 2012

Niezwykła orkiestra

Choć to bardziej teatr uliczny. Zwą się "Glissendo". Wykonują temat Michael'a Nyman'a z filmu Peter'a Greenaway'a "Kontrakt rysownika". Film doskonały. Tym którzy nie widzieli - szczerze polecam.
   
A oto ten sam utwór w wykonaniu kompozytora i jego zespołu. Nie jest być może tak widowiskowy, za to brzmi odrobinę lepiej. No cóż, nie można mieć wszystkiego i także w sztuce należy iść na bolesne kompromisy.