środa, 25 kwietnia 2012

Dyktatura fachowców

 Od kilku lat można zaobserwować pojawienie się nowego nurtu w telewizyjnej rozrywce. Kilku jurorów ocenia artystyczne wysiłki ludzi, którym wydaje się, że posiadają jakieś artystyczne zdolności. Programów takich jest co najmniej kilka. Nie jest ważne jak się nazywają, ani czy promują tancerzy, śpiewaków, cyrkowców czy łyżwiarzy. Po prostu odkryto kolejną rozrywkową potrzebę. Ludzie chcą oglądać mit kopciuszka, a przy okazji poprzeżywać nieco artystycznych wrażeń. Chcą też pośmiać się z nieudaczników, którym wydaje się, że mają jakieś zdolności.
 Ostatnio trafiłem na jakiś tego typu kastingową mydlaną operę. Szczególną uwagę zwróciłem na postacie tzw. jurorów. Jest tam tłusta blondynka, jakiś meksykański amant, stara tancerka i dzieciak w bejsbolówce. Oczywiście o tym, kto wygra artystyczną rywalizację decydują nie jurorzy, ale  telewidzowie. Ale bez opinii ekspertów nikt przecież nie ośmieli się zagłosować na jakiegoś zawodnika. Okazałoby się, że głosujący ma jeszcze mierny gust, albo jest po stronie mniejszości. Mógłby wtedy poczuć się odmieńcem, nie pasować do innych. A przecież ludzie bardzo lubią się wtapiać w tłum i być takimi jak reszta. Opinia jurorów jest więc całkowicie decydująca jeśli chodzi o przebieg rywalizacji.
 Ostatnio media doniosły iż w królewskim mieście Krakowie postanowiono poddać ocenie ulicznych grajków. Powołano w tym celu specjalną komisję, która ma zweryfikować, jaki uliczny artysta nadaje się do grania na krakowskim rynku. I podobnie jak w przypadku oceny programów kastingowych bez artystycznych fachowców ani rusz. Pomijam już kwestię, że słaby uliczny artysta najprawdopodobniej zbierze więcej pieniędzy od tego kiepskiego. A jeśli zarobi sporo, to znaczy, że dopasował się do gustu publiczności. Problemem jednak zarówno w przypadku kastingowych programów telewizyjnych i krakowskich grajków jest to, że może się okazać, iż publika ma niewłaściwe gusty, a co gorsza fachowcy od oceny nie będą potrzebni.
 I tu pojawia się analogia do naszej polityki. Przecież gdyby nie medialni eksperci ludzie nie wiedzieliby na kogo głosować i jeszcze decydując samodzielnie, bez eksperckiego wsparcia wybraliby tego kogo nie trzeba. Albo nie daj Boże jakiegoś chama lub prostaka. A tak ludziom podoba się to co podoba się mediom. W ten sposób zatracamy nie tylko nieco utopijną ideę demokracji, ale także tracimy naszą obywatelską podmiotowość wsłuchując się w podszepty jedynie słusznych ekspertów. Głównym zarzutem zarówno wobec mediów i ich wpływu na politykę jak też wobec telewizyjnych jurorów jest zawężanie spektrum naszego wyboru. W polityce dyskurs toczy się praktycznie wyłącznie w ramach socjalistycznego systemu redystrybucyjnego, zaś w kastingowych programach głosowanie i tak wytresowanych przez jurorów telewidzów odbywa się wyłącznie w gronie już przesianych i wybranych wcześniej wykonawców.
Ale widocznie tak ma być, bo tak jest wszystkim wygonie.

sobota, 21 kwietnia 2012

Nigel one more time


Tym czasem przywódcy naszej mlekiem i modem płynącej krainy przekazują 6 miliardów Euro na ratowanie biednych nie mających grosza przy duszy bankierów. Rzecz jasna, jak nauczają klasycy, należy wierzyć, tylko zdementowanym doniesieniom. 
Taka jest cena, którą płacimy za utrzymanie obecnego porządku. Runięcie porządku oznacza także kres obecnych elit, więc nic dziwnego, że lekką ręką oddają bankierom nie swoje pieniądze.
Nigel ma rację. Im już nikt nie wierzy. Co gorsza, przestali już wierzyć sami sobie.

piątek, 20 kwietnia 2012

Szynszyla

Wczoraj dziwnym rządzeniem losu moja małżonka z młodszą latoroślą trafiła do sklepu zoologicznego. Uwagę młodego przykuła szynszyla. Obserwował ją dokładnie, aż w końcu zapytał: - Mamo, a jakie to zwierzątko ma funkcje?
Od razu przypomniał mi się wykład Ken'a Robinson'a na Tedzie, w którym zapytał publiczność kto ma mniej ja dwadzieścia pięć lat. Zgłosiła się spora grupa osób. Potem zapytał tych, którzy się zgłosili kto z nich nosi zegarek. Okazało się, że garstka.
- Tak – powiedział – młodzi nie noszą zegarków, bo są im niepotrzebne. Zegary są przecież w telefonach, komputerach, a nawet kuchenkach mikrofalowych. Wszystko dookoła określa nam czas.
Potem opowiedział o swojej córce, która określiła chronometr mianem „urządzenia jednofunkcyjnego”. Odeszliśmy zatem daleko od czasów, gdy prawdziwym szpanem dla miasta był zegar na wieży ratusza. Jak twierdził – N. Postman w Technopolu – pierwsze skonstruowane przez człowieka całkowicie niezależne od przyrody urządzenie. Nikt wtedy nie myślał, że nasze życie zdeterminuje czas, określi jego ramy i uczyni nas niewolnikami.
Każde pokolenie na nowo definiuje rzeczywistość, a starzy tego nie rozumieją. Taki jest przywilej młodości. Tylko ta zmiana jest ciągle niezmienna.

Zbiór linków i prowokacyjna refleksja

1. W Europie podobno jest gorzej niż nam się wydaje. http://orwellsky.blogspot.com/2012/04/objawy-kryzysu-w-europie-jest-gorzej.html
2. Komisja Europejska planuje podwyżki podatków „ekologicznych” co będzie skutkowało podwyższeniem cen paliw. http://moto.pl/MotoPL/1,90109,11569840,Diesel_za_7_zl_litr__Tego_chce_UE.html
3. Ma wejść w życie także szykowane od jakiegoś czasu podwyższenie płacy minimalnej, które może spowodować podniesienie się kosztów pracy do tego stopnia, że znaczna część interesów, które w tej chwili się jeszcze jakość kręcą, stanie się nieopłacalna. http://www.euractiv.com/socialeurope/brussels-push-eu-wide-minimum-wage-news-512189
4. Rada Europy szykuje ponoć zamach na niezawisłość Trybunału Sprawiedliwości. http://amnesty.org.pl/no_cache/archiwum/aktualnosci-strona-artykulu/article/7606/564.html

A u nas?
Jak to w prowincjonalnym kraju, cisza, spokój. Albo raczej jak w Rejsie Piowowskiego: Nuda, nic się nie dzieje. Gdzie dopłynie statek? Zobaczmy. A tak właściwie nikogo to specjalnie nie obchodzi.

Waldemar Łysiak opisał w jednej ze swych książek historię pewnego emeryta, który wpadł na genialnie w swej prostocie pomysł. Do dziesięciu topowych polityków w swym kraju wysłał on napisany odręcznie list o treści: „Wszystko się wydało. Uciekaj!”. Okazało się, że z całej dziesiątki adresatów nie uciekł tylko jeden.
Do niedawna sądziłem, że gdyby podobny „eksperyment” przeprowadzić w naszym kraju, to uciekliby wszyscy adresaci. Teraz zmieniłem zdanie. Uciekło by kilku. Reszta najprawdopodobniej nie potrafi czytać.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Apel Stowarzyszenia Marsz Niepodległości

2 maja obchodzimy Dzień Flagi Rzeczpospolitej. 2 V 1945 r. o godzinie 6 rano zdobywający Berlin żołnierze z 1 Dywizji Kościuszkowskiej zatknęli biało-czerwony sztandar na kolumnie zwycięstwa (Siegessäule) w Tiergarten w Berlinie. W czasach PRL, 2 maja nakazywano zdejmowanie flag narodowych (po Święcie Pracy), tak aby nie wisiały, w czasie nieuznawanego przez komunistyczne władze, święta 3 maja.
Jesteśmy przekonani, że na polskich urzędach publicznych, urzędach niepodległego państwa, nie powinny wisieć flagi Unii Europejskiej. Ich obecność w tych miejscach nie wynika z Konstytucji RP, ani z innych przepisów prawa powszechnego, obowiązującego w Polsce.
Przypomnijmy, że w Traktacie Lizbońskim, w przeciwieństwie do Konstytucji Europejskiej, zrezygnowano m.in. z zapisów o fladze i hymnie europejskim, żeby odeprzeć oskarżenia o powoływanie federalnego superpaństwa.
Dlatego uważamy, że dzień 2 maja, Dzień Flagi Rzeczpospolitej, podczas którego w sposób szczególny czcimy nasze barwy narodowe, jest idealną okazją do tego, by na polskich urzędach lub przed nimi, nie było flag unijnych.
Apelujemy do prezydenta Bronisława Komorowskiego i premiera Donalda Tuska – dajcie dobry przykład i ściągnijcie 2 maja unijne flagi sprzed swoich urzędów! Uczyńcie ten gest na rzecz polskiej flagi – niech tego dnia Biało-Czerwona będzie jedyną, jaka powiewać będzie na polskich urzędach publicznych!
Z podobnym apelem zwracamy się do przedstawicieli wszystkich instytucji publicznych, rządowych i samorządowych: 2 maja ściągamy flagi unijne z urzędów!

Stowarzyszenie Marsz Niepodległości




Medialna ewolucja

Najpierw newsem było pogryzienie człowieka przez psa. Gdy pies był wściekły, artykuł taki zyskiwał nawet rangę sensacji. Jednak gryzące psy to coś pospolitego. A gdy wynaleziono szczepionkę na wściekliznę (seria bolesnych zastrzyków), i ten przekaz stracił jakąkolwiek atrakcyjność. Należało więc tworzyć „fakty medialne” o ludziach, gryzących psy. Od tej chwili media przestały wyłącznie relacjonować fakty. Na ich bazie dziennikarze zaczęli tworzyć jej alternatywną formę, która jednak potrzebowała faktów jako materiału do dalszych zniekształceń. Jeszcze co prawda zdarzało się jakiemuś dziennikarzynie, dochodzić prawdy, prowadzić jakieś dziennikarskie śledztwa, czy próbować dochodzić prawdy w maderach manipulacji. Nie tak dawno temu okazało się, że w niemal wszystkich gazetach „ludzie gryzą psy”. Proces ten przeróżni mądrale zaczęli nazywać „tabloidyzacją” mediów. Wraz z narastaniem tego zjawiska łączy się też proces pauperyzacji dziennikarskiego fachu. Coraz mniej w nim ludzi oddanych, rzetelnych i umiejących czytać ze zrozumiałym. Nie wspomnę już o pisaniu. Od tej chwili wiele gazet poza kreacja „nowych światów” przyjęła misję zwalniania swych czytelników z myślenia.
Odpowiedzą jest wysyp serwisów blogerskich, w których to zwykli zjadacze chleba przejmują rolę medialnych komentatorów w rzeczywistości, wypełniając w ten sposób niszę społecznego zapotrzebowania. Rozdźwięk między tymi dwoma medialnymi światami postępuje. W świecie korporacyjnych mediów hordy wygłodniałych ludzi przestają już grasować na bezpańskie psy. Ludzie niczym w „Nocy żywych trupów” zaczynają polować na siebie nawzajem. 
Co zatem nas czeka? Ponieważ trudno wyobrazić sobie dalszą eskalację fałszu, czeka nas nieunikniony, naturalny powrót do normalności i początków. Technologia wydaje się wspierać ten proces. Pojawią się małe lokalne redakcje piszące o sprawach ważnych dla danej społeczności. Relacjonujące także rzecz jasna i wielką politykę korzystając z usług profesjonalnych niszowych agencji i portali, które także pojawią się lada chwila. O ile już nie istnieją. To wszystko ma swój kontekst gospodarczy. Ponieważ należące do korporacji media w przeciągu ostatnich kilku dekad wpłynęły na wielokrotne podniesienie kosztów reklamy, małych firm nie stać na promocję swych produktów i usług. Renesans lokalnych mediów spowoduje, odtworzenie lokalnego rynku. Być może zostanie dzięki temu zahamowany proces przejmowania lokalnej produkcji przez korporacje, a dzięki temu nastąpi renesans przedsiębiorczości? Bo piękno tkwi w różnorodności.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Rekonfiguracja "Rekonfiguracji"

Dziś mija miesiąc od publikacji "Rekonfiguracji". Dzięki uprzejmości człowieka obdarzonego niezwykłym 
graficznym talentem i umiejętności dostrzegania tego co niedostrzegalne -  Mortycjana Arazyna, powieść zyskała okładkę. Zapraszam na stronę Mortycjana, aby móc przekonać się o jego talencie i wyobraźni: www.fodg.org
Naniosłem także nieco niewielkich poprawek. Nie mają one jednak najmniejszego wpływu na treść czy akcję. Po prostu czyta się nieco przyjemniej. Aby zrobić to dobrze i kompleksowo, muszę nabrać wystarczającego 
dystansu do tego tekstu. Do tego jednak  potrzebny jest czas, którego ostatnio miewam coraz mniej.

Książka do pobrania w formacie PDF - tu
w formatach MOBI, EPUB i TXT - tu

piątek, 13 kwietnia 2012

Piłatowe gesty

Rosyjska prasa na kilka dni przed ogłoszeniem wyroku „Trybunału Praw Człowieka” podała do publicznej wiadomości jego treść. Z informacji wynika, że Rosja nie jest odpowiedzialna za zbrodnię sprzed przeszło 70 lat. Nie wiadomo, czy trybunał rzeczywiście wyda taki dokładnie wyrok, ale sam fakt tego typu publikacji świadczy o stosunku do całej sprawy naszych „wschodnich strategicznych partnerów”. Po woli – przynajmniej propagandowo zaczynają umywać ręce od zbrodni, tak jak umyli wrak Tupolewa, rozbitego pod Smoleńskiem. To może zapowiedź nowej rosyjskiej wielkiej czystki. Tym razem zamiast głów niepewnych ideowo i stanowiących zagrożenie funkcjonariuszy na szafot idą fakty i historia.

Co robi kieszonkowy złodziej, który zwinął ci zegarek i zostaje zdemaskowany? Wypiera się, że to przez przypadek, że nie chciał. Ale to ostateczność. Na ogół pozbywa się trefnego przedmiotu z kieszeni i udaje, że nie ma z tym nic wspólnego. A co robi kieszonkowy złodziej otoczony przez licznych kompanów? Bezczelnie zdejmuje ci zegarek trzymając trzymając pod twoją brodą  sprężynowy majcher. Następnie zakłada go sobie na rękę, a gdy protestujesz, pyta: Jaki zegarek? 
Czy Rosjanie w sprawie Katynia z fazy skrytego wyparcia przeszli do fazy bezczelności? Na razie trudno oceniać. Na razie wszystko pozostaje w fazie medialno – propagandowej zagrywki. Za kilka dni się przekonamy jak dobrze poinformowani się Rosyjscy dziennikarze. Jedno jest pewne. W Rosji nic nie dzieje się przez przypadek i jak widać nikt nie przejmuje się w odróżnieniu od nas tym, że ktoś może się obrazić. A niech się obraża.

Pamiętam rozmowę sprzed wielu lat z pewnym Rosjaninem. W jej trakcie pojawił się wątek katyński. Mój rozmówca stwierdził, że coś tam słyszał, ale nie ma co się przejmować, bo były to czasy stalinowskie czyli wielkie czystki, głód na Ukrainie, Wojna Ojczyźniana, Łagry, a my – Polacy tu o jakieś kilkadziesiąt tysięcy się upominamy. Słowa te poruszyły mnie do głębi i de facto skończyły dyskusję. Teraz z perspektywy czas dostrzegam w nich jednak coś więcej – a mianowicie kod do rosyjskiego sposobu myślenia. Dla nich to jeszcze jeden krwawy epizod w najnowszej ich historii nie różniący się niczym o innych epizodów, ale za to mniejszy skalą. Niestety my nie rozumiemy Rosji, a medialne gadające głowy nie chcą lub nie potrafią nam jej tłumaczyć.

W tym wszystkim, w moim odczuciu, po raz kolejny, daje się we znaki chroniczny brak państwa. Jesteśmy osamotnieni jako obywatele, a przepaść między nami a pękającą fasadą instytucji staje się coraz bardziej widoczna. To już nie atmosfera dusznego pokoju. To chroniczny brak tlenu. Ktoś musi szybko otworzyć okna i przewietrzyć ten cały interes.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Kraj spadających samolotów

O ile dwa lata temu można było mieć złudzenia, że to wszystko to ironia losu, o tyle teraz już nawet nie wypada tak myśleć. Po improwizowanej medialnej propagandzie i kolejnych sypiących się jak domki z kart „pewnych teoriach” dochodzimy do sytuacji, gdy wiemy na temat tej narodowej tragedii coraz mniej. O ile mało komu dwa lata temu przeszło przez usta słowo „zamach” o tyle w tej chwili świadome działanie grup i jednostek wydaje się być jednym z niewielu racjonalnych wyjaśnień całej sytuacji. Cała sprawa z biegiem czasu coraz bardziej odsłania dramat naszego figuranctwa i fasadowość państwa w którym przyszło nam żyć. 
Pozostaje kwestia wspólnictwa i motywów. A tych może być co najmniej kilka. Po pierwsze realna możliwość dekonspiracji agentury, po drugie zbytni pośpiech nowego szefa NBP w kwestii wzięcia pożyczki z MFW, której ten znajdujący się na pokładzie TU 154 M, jakoś wziąć nie chciał. Wreszcie konieczność zacieśnienia bilateralnej współpracy naszych strategicznych partnerów, którzy nie mogli sobie pozwolić na to, że tak jak w 1920 na przeszkodzie połączenia sił postępu stanie jakaś nikomu nie potrzebna Polska. Tym razem jednak nie o ideologię ale o geszefty i rurę na dnie Bałtyku chodzi. Jedno jest pewne. Między decyzją a realizacją czas był dość krótki, gdyż nie zdołano dostatecznie przygotować frontu ideologiczno - propagandowego. Ale co by nie mówić, to przecież nie pierwszy samolot z Polskim przywódcą na pokładzie, który dziwnym zrządzeniem losu nagle uległ katastrofie... Tamtym nikt szczególnie się nie interesował przez przeszło pół wieku, więc dlaczego miałoby by być inaczej i w tym przypadku?
Biorąc pod uwagę jednak, że czas niwelując naciągane hipotezy i zasłaniając fakty tak naprawdę coraz więcej odsłania, nie wykluczone, że za następne dwa lata pozwoli nam już pełną piersią wysnuwać do niedawna niewygodne domysły i artykułować oskarżenia. Z czasem przybędzie kolejnych wątpliwości i kolejnych ekshumacji.
Vilfredo Pareto mawiał, że historia to cmentarzysko elit. Mieliśmy wiele już tego rodzaju cmentarzysk w naszej historii. Nie raz mieliśmy też stada maruderów i cmentarnych hien, a mimo wszystko przetrwaliśmy jako wspólnota. A ucisk i zniewolenie jeszcze bardziej nas integrowały. W tej chwili walka toczy się o świadomość i o sumienia. Zmiana programu nauczania historii nie jest tu przypadkiem.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Jak odkryłem Johna Granta

Najpierw była płyta Sinéad O'Connor „How About I Be Me (And You Be You)?”, po którą sięgnąłem - nie ukrywam - z ciekawości. Nie zawiodłem się po wcześniejszych jej produkcjach "Łysa" złapała wydaje się drugi oddech. Pośród wielu dobrych lub bardzo dobrych utworów, wyróżniał się ten jeden: "Queen of Denmark". Utwór ten, który oceniam jako jedną z najbardziej odważnych i poruszających pieśni o prawdziwej miłości, poruszył mnie najbardziej.
Gdy sądziłem, że pieśń ta posiada jakiś teledysk i wszedłem YT, okazał się, że wykonuje ją także inny artysta. Co więcej jest to autor piosenki, a jej tytuł to także tytuł jego debiutanckiej płyty. W męskiej interpretacji całość wydaje się jeszcze bardziej poruszająca i dosadna.
Krótka eksploracja sieciowych zasobów i już wiadomo, że człowiek ten (co widać po twarzy) z niejednego pieca chleb jadł. W jego muzyce słychać wpływy Leonarda Cohena i Toma Waitsa, a przede wszystkim prawdę i życiowe doświadczenie. Po raz kolejny przekonałem się, że artysta aby tworzyć musi przede wszystkim żyć i przeżywać.
I tym sposobem, choć mnie miałem takiego zamiaru, odkryłem nową muzyczną fascynację.

piątek, 6 kwietnia 2012

Życzenia

Tym wszystkim, którzy czytają tego bloga regularnie, wpadają od czasu do czasu oraz - jak nakazuje chrześcijańska powinność - także wszystkim trolom, życzę wesołych świąt. Niech pańskie zmartwychwstanie będzie dla nas wszystkich nadzieją. Wesołych Świąt!