czwartek, 29 kwietnia 2010

Political fiction czy partia szachów?

Obserwując różne „znaki”, których ostatnio opatrzność nam nie skąpi trudno nie pokusić się o refleksję: co nas czeka w najbliższym czasie? Można budować oczywiście scenariusze rozwój typu foresight, można pokusić się o refleksje strategiczne, ale przy nich także należy uwzględnić pewien paradygmat opisujący rzeczywistość.

Wyszło – nie wyszło
Zginął nasz prezydent w „katastrofie lotniczej”. Po lekturze różnych opinii ludzi z branży lotniczej oraz z bezpośrednich rozmów z obecnymi i byłymi pilotami łatwo dość do wniosku, że zaistniały różnego rodzaju okoliczności „wspierające” katastrofę. Tak na dobrą sprawę brak współpracy z wieżą na lotnisku, doprowadził to powstania takich a nie innych okoliczności. Zawiodło naprowadzanie. Można postawić pytanie: czy za tymi okolicznościami ktoś stał czy nie? Najprawdopodobniej wszelkie działania (podanie niewłaściwego ciśnienia i błędy przy naprowadzaniu) miały doprowadzić do tego, że pilot podąłby decyzję o lodowaniu na innym lotnisku. Jakież wtedy gromy posypałyby się na Prezydenta?: „Nie dojechał. Zawiódł. Nawet nie umiał dojechać na czas...” A wtedy nikogo nie trzeba by było zabijać. Finlandyzacja Polski trwałaby nadal, a wybory wygrałby i tak jedynie słuszny kandydat.
Niestety biorąc pod uwagę rachunek prawdopodobieństwa i studnia przypadków wielkich katastrof lotniczych, prawdopodobieństwo przypadkowej smoleńskiej tragedii jest nikłe. Oczywiście nie ma rzeczy niemożliwych tylko mniej lub bardziej prawdopodobne.

Inne znaki
Ukraina zgodziła się na stacjonowanie w swoich portach floty czarnomorskiej na okres ponad ćwierćwiecza. W Kirgistanie doszło do zamachu stanu i powstania rządu prorosyjskiego. W Gruzji ferment za chwilę się zacznie. Owe fakty wskazują jednoznacznie, że Rosja odbudowuje swą imperialną pozycję. Spostrzeżenie to pozwala także inaczej spojrzeć na sprawę "drugiego Katynia".

Szachy
Jeśli oczywistość odbudowy rosyjskiego imperium jest faktem i jeśli w ten scenariusz wpiszemy także śmierć naszego prezydenta, to łatwo dojdziemy do wniosku, że w globalnej geopolityce Polska została przez wielkich graczy przewidziana ponownie jako rosyjska strefa wpływów. Jeśli tak, to znaczy, że w obszarze wiedzy nie dostępnej dla opinii publicznej, a będącej w dyspozycji różnego rodzaju instytucji założono scenariusz rychłego upadku Unii Europejskiej. I nie wiadomo czy się śmiać czy płakać.
Zawodowi szachiści przewidują swe ruchy i reakcje przewietrznika siedem ruchów do przodu. Rosja ma doskonałych szachistów...

Gówniany interes



Transmisja na żywo. A u nas? Nikt nawet nie fiknie.

sobota, 24 kwietnia 2010

Jak ogon kręci psem?

Znowu manipulacja tylko inaczej przygotowana.
Wiele lat temu mój kumpel pracował w radiu jako reporter. Opowiadał mi, że wszyscy reporterzy z różnych konkurujących rozgłośni spotykali się około południa w umówionym miejscu i przekrywali sobie nawzajem zgromadzony  tego dnia materiał.
- Co masz?
- Biskupa i staruszkę co narzeka na Wałęsę. A ty?
- Prezydenta miasta na konferencji ale gadał głupoty ciąć trzeba.
- Dawaj.
Po czym śpieszyli do swych rozgłośni. Dlaczego tak robili? Za nagranie płacono licho we wszystkich stacjach, więc należało zebrać dużo materiału aby zarobić parę złoty. I tu pojawia się samoorganizacja i von Hayek. Teraz czasy są inne. Lokalnych rozgłośni jak na lekarstwo, bo taką politykę koncesyjną (nie wiedzieć czemu) prowadzi KRRiT, że prowadzenie stacji się nie opłaca.  Jest PAN INTERNET i są agencje prasowe. Więc wystarczy metodą kopiuj - wklej "stworzyć" artykuł i wierszówka leci. A ponieważ dalej się płaci grosze w tej profesji, więc nie wykonują jej osoby uzdolnione tylko przeważnie miernoty i kopiują jak miło. Nie trzeba więc nawet utrzymywać jakiejś agentury w redakcjach wystarczy mieć kontrolę nad prasowymi agencjami aby kręcić całym medialnym światem. I tak nikt nie sprawdzi czy dana wiadomość jest prawdziwa czynie. Na szczęście są blogerzy.


Ale ktoś to już przewidział. Film Network nakręcono w 1976 roku. To już nie SF to proroctwo.

piątek, 23 kwietnia 2010

Strasznie głupi tekst o kole

Ciekawe kim był kolo, który odkrył koło? Nie wiadomo. Musiał być na pewno bardzo zakręconym człowiekiem. I genialnym. Najważniejsze to wyjść poza schemat. Przecież wszystko co genialne jest proste. A tu rzecz genialna, która jest okrągła!
Pomysł pewnie przyszedł mu do głowy o tak sam z siebie jak większość genialnych pomysłów. Nie wymagał on dywagacji, dysput i tony kamiennych tabliczek na notatki.
Ale ile musiał się taki twórca koła nacierpieć? Musiał być wyśmiewany przez innych wynalazców  z epoki. Bo taka siekierka z kamienia. Ile to czaszek musiało pęknąć zanim uzyskała certyfikat? Albo pałka nabita kamykami. Sama praktyczność!
- „A koło? Przecież takie koło nie mieści się w żadnych standardach! A w ogóle to po co komu to coś?” - pytały pewnie neolityczne środowiska opiniotwórcze.
No bo przecież nikt nie myślał o tym, aby świeżo upieczone odkrycie przymocować do osi w mieć pojazd. No bo po co jeździć w ogóle? I tak przez las lepiej chodzić na piechtę. Trzeba by było budować drogi, a potem byłyby wypadki, korki, punkty karne, rosnące ceny paliw i akcyza. Więc może lepiej jakby koła nie było? Znaczy jakby kolo, który je odkrył wynalazłby od razu hula – hop. Wszyscy by tak sobie kręcili tymi kółeczkami i byłoby fajnie. Oczywiście takie rozwiązanie zostałoby natychmiast użyte w praktyczny sposób. Używałby go dzieci do nagonki. I nie jest ważne czy któreś dziecko umawiałby się na gajowego z wąsami czy nie i tak musiałoby kręcić bioderkami aż miło. I może inaczej wyglądałyby wojny. Po dwóch stronach stanęłyby przeciwne armie i wszystkie kręciłyby kółkami na bioderkach, rączkach i nóżkach, a bitwę wygrałby ten kto wytrzyma dłużej. I nikt nie powiedział by politykowi: - przestań kręcić!

Ale stało się jak się stało i muszę jutro zmienić w samochodzie opony na letnie. A tak nic nie musiałbym zmieniać.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Powrót do korzeni

Za dawnych studenckich czasów pojechałem do pewnej wioski robić badania socjologiczne. (Kolokwialnie rzecz ujmując pojechałem robić ankiety, lecz jakby to usłyszał mój mistrz złapałby się za serce i powiedział kwestionariusz wywiadu, ale mniejsza ale mniejsza o to.)
Trafiłem do domu przypominającego pewien rysunek Artura Grottgera. Różnił się tylko dwoma detalami: był pokryty papą a nie strzechą i w kuchni wisiała żarówka. W całym pomieszczeniu biegały brudne zasmarkane dzieci, na piecu chlebowym zajmującym znaczą część pomieszczenia leżała przykryta kocem staruszka. W całej izbie roznosił się zapach gotowanego posiłku. Zasiadłem przy stole wraz z gospodarzem, z którym mam przeprowadzić wywiad. Zaczynamy rozmowę. W pewnym momencie zadaję pytanie:
- Czy popiera Pan postęp techniczny? - do dziś nie wiem co za kretyn układał ten kwestionariusz...
- A co to jest? - pyta gospodarz. Pojawiła się konieczność "operacjonalizacji".
- To czy orało się kiedyś koniem, a teraz ciągnikiem jest dobre czy nie? - rzuciłem na poczekaniu.
- To zależy - powiedział gospodarz. - Lepiej jest oczywiście orać ciągnikiem, ale ropa jest droga. Pracując koniem jestem niezależny i samowystarczalny. Niech Pan zaznaczy, że "raczej tak".
Potem pojawiła się cała seria pytań i zaskakująco trafnych zdroworozsądkowych odpowiedzi.
Zaskoczyła mnie jego inteligencja i sposób pojmowania świata. Doceniłem to dopiero potem, gdy otrząsnąłem się z marksistowskiej papki i wizji świata wciskanej mi do głowy na studiach.
Po dłuższej rozmowie, o ankiecie i o życiu przeszedłem do "metryczki":
- Jakie pan ma wykształcenie? - zadałem standardowe pytanie.
- Podstawowe - odpowiedział dość (o dziwo) nerwowo mężczyzna.
- Panie ja go doprowadziłam do drugiej klasy potem nie chciał chodzić. Pisz Pan "dwie klasy" bo źle wyjdzie! - był to głos śpiącej na piecu dotychczas niewtrącającej się staruszki.

Nie zawsze wykształcenie świadczy o czymkolwiek. Przypomniały mi się Dilbert, gdzie w wielkiej firmie najmądrzejszą osobą jest woźny... Może znowu przyszła pora, aby na króla wybrać Piasta?

List otwarty do Premiera Donalda Tuska

"Warszawa 19 kwietnia 2010

Panie Premierze!

Zakończyła się Żałoba Narodowa po największej Tragedii w historii powojennej Polski. W wyniku karygodnych zaniedbań, niekompetencji i arogancji staliśmy się jedynym na świecie krajem, który w jednym momencie stracił całe Dowództwo Wojska, ze Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych Prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej na czele. Apeluję do Pana o podjęcie radykalnych kroków mających na celu ratowanie Polskich Sił Zbrojnych i systemu antykryzysowego Państwa.

W trybie pilnym należy:

1. Rozwiązać Wojskową Prokuraturę i powierzyć prowadzone przez nią sprawy Prokuraturze Cywilnej. Będzie to zgodne z wcześniejszymi wnioskami Prawa i Sprawiedliwości popartymi przez Platformę Obywatelską, których orędownikami byli między innymi Świętej Pamięci Poseł Zbigniew Wassermann i Generał Franciszek Gągor.

2. Ustanowić pełnomocnika Rządu d/s ratowania naszych Sił Zbrojnych i powołać na to stanowisko generała dywizji Waldemara Skrzypczaka (byłego dowódcę Wojsk Lądowych, który miał odwagę głośno mówić o zaniedbaniach w MON), cieszącego się ogromnym autorytetem w Wojsku Polskim.

3. Odwołać Ministra Obrony Narodowej i do czasu wybrania Prezydenta powierzyć kierowanie Resortem przewodniczącemu Ko-misji Obrony Senatu Maciejowi Grubskiemu z Platformy Obywatelskiej, który broniąc żołnierzy z Nangar Khel wykazał się zaangażowaniem i dobrą znajomością problematyki wojskowej. Ministerstwem Obrony może skutecznie kierować tylko osoba nie związana z panującymi tam od lat „betonowymi układami”.

4. Przywrócić na stanowisko Szefa Rządowego Centrum Antykryzysowego doktora Przemysława Gułę.

Ponad rok temu w obecności byłego wiceprezesa Narodowego Banku Polskiego, profesora Krzysztofa Rybińskiego, przekazałem ministrowi Michałowi Boniemu notatkę na temat karygodnych zaniedbań w Ministerstwie Obrony Narodowej. Zdecydowałem się na to, gdyż Bogdan Klich wysłuchiwał moich rad popartych ekspertyzami specjalistów polskich i amerykańskich, a następnie postępował wbrew logice!

Wszyscy Polacy widzieli tragiczną katastrofę wojskowego samo-lotu CASA C-295M, w której zginęło dwudziestu znakomitych lotników. Tłumaczyłem Ministrowi Klichowi, dlaczego tak się stało, prezentując mu procedury NATO. Minister zapewniał, że wyciągnie z tego wnioski. Nie wyciągnął! Nastąpiła katastrofa wojskowego samolotu BRYZA, w której zginęła cała załoga. Była jeszcze katastrofa wojskowego śmigłowca Mi-24. Pytałem publicznie B. Klicha, ilu jeszcze dzielnych żołnierzy musi zginąć, żeby zaczął konieczne reformy w Wojsku? W sierpniu 2009 roku bohaterską śmiercią zginał kapitan Daniel Ambroziński, którego patrol w Afganistanie Talibowie ostrzeliwali przez sześć godzin, a nasze Lotnictwo nie mogło tam dole-cieć, bo miało za słabe silniki (MI24). Co więcej, jak już doleciało – było nieuzbrojone (Mi-17). Minister Klich zapewniał wtedy publicznie, że w trybie nadzwyczajnym dostarczy do Afganistanu odpowiedni sprzęt. Nie zrealizował tych obietnic, za to wodował uroczyście kadłub Korwety Gawron (który kosztował ponad mi-liard sto milionów złotych), komunikując zdumionym uczestnikom uroczystości, że na tym kończy się program budowy tak potrzebnego Marynarce Wojennej okrętu, gdyż nie ma środków na jego dokończenie.

W ubiegłym roku Bogdan Klich mówił, że robi coś, co nikomu dotąd się nie udało – leasinguje od LOT-u nowoczesne samoloty dla VIP, w miejsce awaryjnego sprzętu z poprzedniej epoki. Teraz twierdzi, że to się nie udało, bo przeszkadzali posłowie.

Gdy Bogdan Klich leciał dwukrotnie do Afganistanu, w niepotrzebną PR-owską podróż, wyleasingował dla siebie Boeinga Rumuńskich Linii Lotniczych za 150 tys. zł. Dodać należy, że za boeingiem leciał wojskowy samolot CASA, który dla Ministra Klicha była za mało wygodny. Dlaczego Minister Obrony Narodowej nie zdecydował się na leasing nowoczesnego samolotu dla tak ważnej delegacji państwowej, do składu której zatwierdził podsekretarza stanu w MON, szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego i dowódców wszystkich rodzajów wojsk. Jak można było umieścić kluczowe dla bezpieczeństwa Państwa osoby w jednym samolocie z poprzedniej epoki i wysłać ten samolot w czasie mgły na polowe lotnisko, bez wyznaczenia z góry zapasowego wariantu lądowania i scenariusza pozwalającego na przesuniecie terminu uroczystości.

Tłumaczyłem B. Klichowi kilkakrotnie, co to jest nowoczesne zarządzanie ryzykiem, którego od 1990 roku uczyli nas Amerykanie. Przekonywałem, że nowoczesne samoloty pasażerskie są niezbędne nie tylko do przewozu VIP, ale dla ratowania Obywateli Polskich, gdy znajdą się na zagrożonych terenach. Teraz Minister Obrony twierdzi, że nie było pieniędzy na te samoloty, a jednocześnie wydawał dużo więcej na sprzęt, który okazał się nieprzydatny, że wspomnę tylko bezzałogowe Orbitery za 110 mln USD.

W maju 2009 roku Sejm RP powołał podkomisję do zbadania za-niedbań w Lotnictwie Wojskowym RP. Jej ekspert, znakomity pilot Major Arkadiusz Szczęsny napisał: „ Świadome narażanie przez MON naszych Żołnierzy na niebezpieczeństwo utraty życia jest niedopuszczalnym łamaniem prawa”!

Gdy Major Szczęsny poprosił podkomisję o przekazanie sprawy Prokuraturze, został odwołany z funkcji eksperta.
Jeden z najdzielniejszych komandosów GROMU, ranny w walce z terrorystami i odznaczony Krzyżem Zasługi za dzielność, napi-sał do mnie po katastrofie: „Czymże jest narażenie bezpieczeństwa Państwa, jak nie sabotażem. A kto tego nie rozumie, popełnia grzech zdrady!”.

Reakcja Ministra Obrony Narodowej na tragiczną katastrofę, polegająca na chwaleniu się wzorowymi procedurami w Wojsku, którymi może on się podzielić z innymi resortami, wywołała zapytania ze strony moich wojskowych kolegów ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, którzy nie zrozumieli o co ministrowi chodzi.

Mijają się z prawdą zapewnienia, że w Wojsku jest wszystko w porządku bo zastępcy płynnie przejęli dowodzenie. Podobnie jest w Centrum Antykryzysowym Rządu. W nawale obowiązków mógł Pan nie zauważyć, że po odwołaniu doktora Przemysława Guły ze stanowiska Szefa Rządowego Centrum Antykryzysowego, na znak protestu odeszło dziesięciu najlepszych specjalistów od zarządzania Państwem w sytuacjach nadzwyczajnych.

Jestem Panu bardzo wdzięczny, za uratowanie Narodowej Jednostki Operacji Specjalnych GROM, która przez trzy miesiące pozostawała bez dowódcy i miała być „wdeptana w ziemię” przez „MON-owski beton”. Proszę, aby postąpił Pan podobnie w obec-nej tragicznej sytuacji Lotnictwa Wojskowego, Marynarki Wojennej i Wojsk Lądowych.

Sugerowane na początku listu rozwiązania inicjujące niezbędne reformy konsultowałem z wybitnymi polskimi i amerykańskimi specjalistami od zarządzania ryzykiem i ochrony infrastruktury krytycznej Państwa.
Jestem Naszą Tragedią tak przybity, że mimo licznych zaproszeń, nie będę na razie występował w mediach. Życzę, żeby nie zmarnował Pan Premier szansy zbudowania na wzór GROMU nowoczesnego Polskiego Wojska i systemu antykryzysowego Naszego Kraju.
Czołem,

generał Sławomir Petelicki

Do wiadomości:
Posłowie i Senatorowie RP"

Filozofia i komuna z gastronomicznym morałem

Podobno wojny zaczynają nie wojskowi lecz filozofowie.
Dziś w radiu usłyszałem o  tym, że skandalem jest fakt nieposiadania przez taksówkarzy fotelików dla dzieci. Przepisy pozwalają co prawda jeździć bez takowych w taksówkach, ale już pojawia się duch regulacji. Czy wszystko musi być uregulowane? Przepisy pozwalają nawet pasażerom taksówek jeździć z niezapiętymi pasami, bo oddajemy swój los profesjonaliście, a tu już lobby „profotelikowe” wkracza do taksówek. Idąc tym sposobem rozumowania w każdej restauracji przy każdym stoliku powinien być woreczek na wymiociny na wypadek gdyby posiłek był mało strawny. Zaraz przypomniała mi się opisana już na blogu historia o moim koledze podróżującym  samochodem w kasku.
We Francji ma zostać wprowadzony przepis zabraniający kobietom zasłanianie twarzy. A kogo to obchodzi, czy kobieta chce zasłonić sobie twarz czy nie? W ustawie chodzi najprawdopodobniej o co innego. Podejrzewam, że w nowym francuskim prawie chodzi o to aby Francuzi nie oglądali na ulicach jak tryumfuje islam, a islam nie zauważył jaki jest silny. Francja ma duże tradycje w zakresie implementacji obcych kultur. Skąd we Francji wzięły się bistra - ich flagowy produkt gastronomiczny? Do Francji masowo po rewolucji przybywali rosyjscy emigranci. Gdy chcieli napić się herbaty w którymś z francuskich lokali krzyczeli: bystro, bystro! Po pewnym czasie nie było lepszego sposobu na ściągnięcie majętnych rosyjskich emigrantów niż umieszczenie na szyldzie napisu: „bisto”, że niby tu jest tak jak chcą Rosjanie. Choć to podobno legenda miejska etymologia słowa nie jest przypadkowa.
Jeśli Francuzi w naturalny sposób nie potrafią do swej kultury wchłonąć Islamu i nakłonić go do naturalnej asymilacji to znaczy że jest z nią naprawdę źle.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ludzie ogłupieni propagandą nie wiedzą, że świat może wyglądać inaczej. Aby się o tym przekonać trzeba albo czytać, albo podróżować do coraz żadnych miejsc na świecie, gdzie jeszcze socjalizm ze swym aparatem biurokratycznym i filozofią zbawienia świata na siłę. Potwierdza to ostatni niepokojący wpis na blog Korwina. Zresztą sami przeczytajcie.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Laboratorium

Czym różni się dziecko od terrorysty? Z terrorystą można negocjować, a z dzieckiem nie. Po raz kolejny przekonałem się o słuszności tego powiedzenia, gdy lekkomyślnie obiecałem moim chłopakom, że zaprowadzę ich do laboratorium. Nękanie trwało jakieś dwa tygodnie. Malcy nie poddawali się. W końcu trzeba było dotrzymać słowa. Ustaliłem gdzie może być jakieś zaprzyjaźnione laboratorium. Okazało się, że jest w pewnym instytucie pewnego uniwersytetu, gdzie pracuje mój kolega. Jest tam troszkę fajnych urządzeń z potężnym mikroskopem na czele. Zostaliśmy umówieni na dzień i godzinę. Jedziemy.
Na miejscu przywitały nas szeroko uśmiechnięte postacie w białych fartuchach. Chłopaki byli w siódmym niebie. Pokazano im różne menzurki zawierające różne substancje no i mikroskop, na ekranie którego prezentowała się mucha w pełnej okazałości, którą można było zobaczyć z każdej strony. Na małych naukowcach nie zrobiło to specjalnego wrażenia. W końcu fascynację mikroskopem i oglądaniem wszystkiego co tylko się dało mieli już dawno za sobą.
- A czy sekwencjonujecie tu DNA? - Zapytał Starszy.
- Nie. Nie mamy takich maszyn. - Odparł najstarszy z mężczyzn w białym fartuchu po chwili zastanowienia najwyraźniej zdziwiony pytaniem. Nie wiedzieć dlaczego postanowił się usprawiedliwiać i przestał się uśmiechać.
- A jakieś wynalazki robicie? - Ciągnął Starszy
- Nie. My prowadzimy badania z których dopiero potem są wynalazki. My tu zajmujemy się badaniami naukowymi a nie wynalazkami – odparł jego młodszy kolega też już nie tak uśmiechnięty jak wcześniej.
- Ahaaaa! – powiedział pięciolatek, który do tej pory raczej milczał udając, że rozumie.

Trzeba było więc przeprosić za to, że przeszkodziliśmy i się niezwłocznie ewakuować.
- No i jak ci się podobało? - Zapytałem starszego syna, gdy wyszliśmy już z budynku.
- Wcale mi się nie podobało. Myślałem, że w laboratorium będą jakieś mutanty. A oni nawet nie umieją sekwencjonować DNA. Oni przecież tam nic nie robią. Jednak wolę być paleontologiem.

Wydaje się milionowy na ekspertyzy w zakresie kondycji polskiej nauki. Jeszcze większe na komercjalizacje wyników badań, a jeszcze jeszcze większe na same badania. I co? I nic. A wystarczy wysłać tam ośmiolatka!

sobota, 17 kwietnia 2010

Najnudniejsza bajka świata

Ponieważ moje latorośle domagają się czasami opowiedzenia im bajek przed zaśnięciem, a w epoce Ben 10 i innych Chauderów Czerwony Kapturek czy Brzydkie Kaczątko to „badziew”,  postanowiłem wymyślić najnudniejszą bajkę na świecie. Nawet śmiem powiedzieć anty-bajkę. Ma być ona tak nudna, że przed jej końcem „beneficjent”ma spać. Czy podołam zadaniu?

Część pierwsza (o ile będą następne): Przeprosiny

Przybył do Gduli Gdyn i przyniósł jej cztery kawałki koziego sera na zgodę. Ta bez stęknięcia, otwarła mu właz do swojej nory, a on wślizgnął się do środka pieczołowicie wycierając za sobą śluz miotełką wykonaną z sierści psa. Zamknęła nosem właz do jamy. On bez stęknięcia zasiadł przy stole. Ona przyniosła dwa talerzyki. Jednego trzymała w prawej przedniej ręce, drugiego zaś w tylnej lewej. Pięć pozostałych rąk zajęte było nakręcaniem patefonu, dłubaniem w nosie, drapaniem się po lewym odbycie, dokładaniem drew do kominka i wycieraniem pozostawionego przez gościa śluzu z podłogi.
- Kchyyyyy! - jęknął on pierwszy. Rozmowa dobywała się w języku kierkolnickich* stękań i pomruków. Dla jasności sprawy będę od razu tłumaczył.
- Wcale się nie gniewam – odparła Gdula – tylko mogłeś bardziej uważać. Zostawiłeś mnie w czasie deszczu meteorów samą w kryształowym lesie!
- Wcale nie, sam się zgubiłem! Meteory padały tak gęsto, że nie mogłem odnaleźć gwiazdy Nitro, i zbłądziłem.
- Rozumiem, przecież wiesz jak uwielbiam kozi ser. Za jego kawałek mogłabym Ci wybaczyć wszystko.
- Ale to naprawdę nie moja wina! Musiałem iść na około lasu, a między płetwy nalazło mi tyle pyłu wulkanicznego, że omal się nie zatarłem.
- Wiem, wiem rozumiem. A ja poszłam w drugą stronę i na szczęście nie spotkałam limertyków**. Na drugi raz mamy nauczkę.

Gaworząc tak zjadali kolejne kawałki sera. A wydobywające się z ich skrzeli ciche postękiwania nie znaczyły nic ponadto czym w istocie były - czyli cichymi postękiwaniami. Gdy się już posilili i wyrazili wszystkie zachwyty nad jakością przysmaku, a po dawnych dąsach nie było już naprawdę śladu, rozpoczęli planowanie kolejnej wyprawy.
Gdyn wyciągnął z muszli na odwłoku, którą jak wszyscy wiemy osiadają tylko samce rubinową fajkę.
- Krrrychhhhhh – powiedział, co było wyrazem zadowolenia.
- To teraz gdzie popełzniemy? Może w stronę jezior? Słyszałem o przytulnych norkach wynajmowanych od tubylców za zaledwie kilka palseków***. Moglibyśmy się tam zadomowić na kilka dni i mieć niezłą bazę wypadową w pobliskie góry.
- A jak spotkamy limertyków?
- Nie bój się przecież będziesz ze mną!
- Właśnie tego się najbardziej obawiam... - końce czułek pociemniały mu gdy usłyszał te słowa, co było wyrazem zdenerwowania.
- No nie gniewaj się – rzekła Gdula i podpełzła tak blisko, do swego przyjaciela aby móc musnąć go swym odwłokiem przy skrzelach.

Byli jedynymi kirekolnikami na tej planecie, więc już dawno zauważyli, że są skazani na siebie lub na samotność. Początkowa niechęć przerodziła się z czasem w prawdziwą przyjaźń i uczycie. Dwa tysiące niemotyckich**** lat po katastrofie ich statyku, z której jako jedyni wyszli cało spowodowało, że rozumieli się bez słów. Oboje wiedzieli, że nikt po nich nie przybędzie. Przez ten czas ich układ gwiezdny przestał już istnieć, a inne statki mające skolonizować niezamieszkałe planety dotarły lub nie dotarły na miejsce. Jeśli nawet dotarły to upłynęło zbyt mało czasu aby ich rodacy mogli się na nich zadomowić i próbować nawiązać kontakty z innymi. Oczywiście na ich rodzimej planecie pozostała garstka ortodoksów do końca wierzących, że żadnej katastrofy nie będzie, ale jednak była. Oboje starali się o tym nie myśleć. Do tego doszło to nieudane lądowanie. Pokładowy komputer źle obliczył odległość i kapitan statku nie zdążył wyhamować. Kierkolnicy to raczej istoty, które giną tylko w wyjątkowych sytuacjach. Niewątpliwie ta taką była. Tylko im udało się wyjść cało. Musicie wiedzieć jeszcze coś o kierkolnikach. Gdy takiemu odetnie się odwłok, odrasta nowy, o ile jest coś do jedzenia w okolicy. Co różnie je od ziemskich istot to to, że odwłok potrafi żyć samodzielnie. Oczywiście nie odrasta z niego nowy kierkolnik, ale ciągle pełza dopóki nie znajdzie sobie jakiegoś zajęcia. Warunkiem tego jest to, aby w danej odciętej części pozostał jeden z dziewięciu kapszetaczy - mózgów kierkolnika. I tak wszystkie części zdeformowanych przez katastrofę statku towarzyszy mają już swoje zastosowanie. Jeden otwiera drzwi do stodoły, drugi pracuje jako zmywarka do naczyń, trzeci czyta baśnie na dobranoc, jednak zacina się i ile można w kółko słuchać: dawno, dawno temu.
Ze statku wyszli prawie cało tylko oni.
Oczywiście planetę zamieszkują i inne stworzenia, jednak ich cywilizacyjny rozwój jest na taki niskim poziomie, że nie potrafią nawet powiedzieć „dzień dobry”.
- To kiedy wyruszamy? - spytał przystając już całkowicie na pojedanie
- A choćby i zaraz – powiedziała Gdula.

Wstali i wypełzli. Dzień zapowiadał się pięknie.


* Kierkolinicy – gatunek stworzeń, które przyleciały z planety Kierkoli,jednak ich statek uległ katastrofie. Przedstawicielami tego gatunku są Gdula i Gdyn.
** limertyki – lokalny gatunek drapieżników. Gatunek dość prymitywny, atakujący w watahach. Łatwo się oswaja. Czasami w odpowiedniej może można robić z nich zaprzęgi. Dość mało pali.
*** palseki – waluta tubylców – bardzo prosta do podrobienia. Planetę na której dzieje się akcja zamieszkuje cały szereg stworzeń. W pewnym momencie postanowili wprowadzić wspólną walutę aby wymieniać między sobą różne produkowane przez nich dobra. W pewnym jednak momencie jedno plemię wpadło na pomysł powołania centralnego banku i druku pelseków, które nie mają w niczym pokrycia. Ale to zupełnie inna historia.
**** Niemot – planeta na której wylądowali i na której dzieje się akcja. Jeden niemocki rok to ok. 9 ziemskich miesięcy

Jak działają media? Studium przypadku

Jeden z internautów na stronie Radia Zet znalazł i zapisał w formie zrzutu ekranu z pozoru banalną wiadomość. Z pozoru – niefortunny błąd jakiegoś nieszczęśnika. Przy bliższym przyjrzeniu się widać jak działa ten cały system społecznego ogłupiania. Po chwili refleksji pojawiają się ciarki na plecach.
Informacja ukazała się 15 kwietnia tuż przed północą. Dotyczy ogłoszenia o tym, że LECH KACZYŃSKI ma ubiegać się o reelekcję i że 23 maja rozpocznie swą kampanie wyborczą. Informacja o reelekcji wskazuje, że nie wchodzi w grę pomyłka Lecha z Jarosławem.
To, że Lech wystartuje ponownie w wyborach było nieomal pewne. Można więc było przygotować wcześniej materiał wiedząc, kiedy będzie ogłoszona decyzja o kandydowaniu. Ale nagranie wywiadu z premierem? Wiadoma była data organizacji konwencji? Może i tak. Ale to i tak zdecydowanie za wiele. W radiu działa najprawdopodobniej system informatyczny, w którym przygotowane informacje mogą ukazać się danego dnia o danej godzinie.

Najbardziej zastanawiają:
  • kompletna nieprawa informacji,
  • jej zgroza i nie smak w kontekście katastrofy i trwania żałoby,
  • to, że nikt tej bzdury nie zweryfikował,
  • ale także to, że informacje są przygotowywane znacznie wcześniej od daty ich publikacji.
Jest zatem prawda czasu i prawda ekranu. Czy do sporządzenie informacji medialnej nie są już potrzebne fakty tylko rachunek prawdopodobieństwa? Jaki odsetek publikowanych informacji powstaje wyłącznie w głowach redaktorów z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem? Matrix: już informacje medialne tworzą rzeczywistość, a nie odwrotnie.

piątek, 16 kwietnia 2010

Piętnaście godzin

Jadąc samochodem w radiu usłyszałem wiadomość, że aby złożyć hołd tragiczne zmarłej prezydenckiej parze należy czekać w kolejce piętnaście godzin. PIĘTNAŚCIE GODZIN!
Dlaczego stoją tam ci ludzie? Przecież nikt ich nie zmusił, nikt nie obiecywał posad ani unijnych dotacji. A oni stoją cały Boży dzień, aby pomodlić się przed dwiema trumnami. To musi dopiero wprawiać salon w przerażenie! Ciemnogród wyszedł na ulicę!
Jednymi z symboli tworzących naszą narodową wspólnotę (według J. Kosseckiego) są mity męczennika i rycerza. W tym przypadku oba się zespoliły dołączając do tego mit Katynia. Z czymś takim nie wygra nawet najpotężniejsza propagandowa bomba atomowa. Coś pękło. Nic nie będzie już takie jak dotychczas.
Żona przyniosła do domu Wyborczą. Zaskoczyła mnie tym. Ale po chwili się uspokoiłem. Powiedziała, że rozdawali w aptece, a my przecież mamy piec węglowy i kominek...

Jak wywołać procesy innowacyjne w przedsiębiorstwach?

W przedsiębiorstwach właśnie ukryty jest potencjał, który niezależnie od wszelkich czynników powoduje, że jeszcze mamy co włożyć do przysłowiowego garnka.

    Słyszałem kiedyś historię, jak to za pierwszej komuny w pewnej fabryce opon ciągle ginęły produkty. Opony ginęły bo normalnie były na rynku nie dostępne. Motyw więc był oczywisty. Pozostawało tylko pytanie: jak? Nic nie pomagało liczenie, kontrole, sprawdzanie bram i ogrodzenia. Nic nie pomogły też kontrole targowisk. O tym jak to robiono dowiedziano się przez przypadek po tym jak jeden z dyrektorów fabryki dla odprężenia postanowił udać się do pobliskiego lasu aby sprawdzić czy są w nim grzyby. Spacerując po lesie usłyszał dziwny gwizd a chwilę potem dźwięk łamanych gałęzi. Za chwilę sytuacja się powtórzyła i nagle odkrył co było jej przyczyną. Z nieba leciały jak pociski artyleryjskie nowiutkie opony od Malucha. Okazało się, że część załogi zrobiła z powszechnie dostępnych w zakładzie gumowych elementów olbrzymią procę rozciągniętą między dwoma latarniami. Przygotowane wcześniej opony wystrzeliwali do lasu, a potem po pracy szli „na grzyby”. Zadziałał efekt skali. Pewnie na sto wystrzelonych opon znajdowano osiemdziesiąt, ale i tak starczyło na przysłowiowy „kieliszek chleba”.

    Potrzeba jest matką wynalazków - mówi stare przysłowie. Gdy występuje naprawdę paląca potrzeba poszukiwanie jej rozwiązania bierze górę nad konformizmem. Jak więc sprawić aby tego rodzaju prawidłowość wykorzystać jako mechanizm rozwojowy? Być może najbardziej istotnym elementem jest wywołanie potrzeb w przedsiębiorstwach i w ten sposób zmuszenie poszukiwania ich zaspokojenia?

czwartek, 15 kwietnia 2010

Odtrutka

Strategia chińskiej róży
Kiedyś moja mama była dumną posiadaczką chińskiej róży - pięknej rośliny doniczkowej, która rozrosła się do monstrualnych (na miarę jej mieszkania) rozmiarów. Pewnego dnia gdy wróciłem do domu ze szkoły roślina zginęła. Mama oświadczyła, że musiała się jej pozbyć bo jest to rakotwórcza i toksyczna roślina, którą należało jak najszybciej usunąć z mieszkania. Wiedzę taką posiadła od jak zwykle dobrze poinformowanej sąsiadki, która także troszcząc się o zdrowie swoje i domowników wywaliła roślinę na śmietnik.
Potem prawda wyszła na jaw. W jakimś szpitalu w holu rosła sobie piękna rozłożysta róża chińska. Wielu pacjentów zrywało tzw. zaszczepki aby w domu cieszyć się rośliną. Po pewnym czasie roślina w szpitalu wyglądała jak współczesna większość szpitali: obraz nędzy i rozpaczy. Ktoś sprytny umieścił więc przy roślinie karteczkę: nie zrywać roślina szkodowa dla zdrowia. I zaczęło się. Szeptany marketing oparty autorytetem sąsiadek doprowadził to niemal całkowitego zaprzestania jej uprawy. Musiały minąć ze dwie dekady zanim chińska róża pod nazwą hibiskus znowu zyskała wielu zwolenników. W tej chwili dostrzega się nawet wartości lecznicze tego uroczego krzewu.

Duch rozłamu
W tej chwili przed mającymi się odbyć za dwa miesiące wyborami prezydenckimi próbuje się wdrożyć strategię bardzo przypominającą uśmiercenie chińskiej róży. Przy powszechnej rozpaczy i szoku towarzyszącemu tragedii próbuje się wprowadzić ducha rozłamu poprzez wywołanie sztucznego problemu dotyczącego miejsca pochówku. Innym sposobem jest właśnie szeptany marketing. Wczoraj dostaję SMS o treści: „Jak za 20 lat mój wnuczek po wycieczce szkolne na Wawel się mnie spyta: co zrobił ten pan Kaczyński? To co ja powiem: rozbił się?”. Wyśmiewanie to oczywiście stara lewacka taktyka.

To co widzimy i słyszymy pomimo, że jeszcze trwa żałoba oznacza, że w przyszłym tygodniu medialna zadyma zacznie się na dobre. Tak wczesne działania to rozpaczliwe próby nadrobienia utraconego dystansu. Okazuje się, że na nic mogły być prawybory kandydata na kandydata, na nic nagonki i szczucie. Nie było jeszcze tylu upadłości przedsiębiorstw w przeciągu ostatnich 20 lat co w tym kwartale. Ludzie wiedzą swoje, bo żadna propaganda nie zasłoni złej kondycji państwa. Czyli ktoś się boi...
Jak będzie to będzie. Co zrobi Jarosław, któremu życie dało naprawdę potężnie w kość? Nie wiadomo. Ale czuję przez skórę, że „Bronek” prezydentem nie zostanie. Choć jakie to ma znaczenie?

środa, 14 kwietnia 2010

Na którym jesteśmy już etapie?

Materiał należy obejrzeć w całości. Przedstawione na końcu wnioski byłego agenta KGB są zadziwiające.
Niby nic nowego - a jednak. Od dawna rozpisuję się o tym na tym blogu. A jednak...



kolejne części:

wtorek, 13 kwietnia 2010

Pycha i fasada

Chyba znalazłem winnego
Kto stoi za katastrofą można się zastanawiać. Żadne hipotezy nie są do końca wykluczone. Przyszło mi do głowy, że pośrednim i głównym sprawca była... telewizja. Chęć pokazania się na szklanym ekranie była dla części uczestników delegacji istotnym powodem aby się udać do Katynia. Za dobrze znam to towarzystwo, aby o tym nie wiedzieć. Zaplanowana była transmisja "na żywo", a przecież rozmodlone postacie polityków nad grobami wyglądają tak poważnie, że konserwatywny elektorat może będzie chciał na te buźki głosować. Poza tym jakby to wyglądało, gdyby samolot wylądował na innym lotnisku, a zaplanowana transmisja pokazywała puste krzesła i dziennikarze informowaliby, że prezydencja delegacja opóźnia się. Efekt odwrotny do zamierzonego. Jakie to przyziemne!

No i stało się
Nieprzygotowane na katastrofę media nie wiedziały jaką strategię obrać. Wybrały więc rutynową strategię, czyli na Księżniczkę Dianę - królową ludzkich serc. Strategia polega na niepohamowanym żalu i wychwalaniu niemalże anielskich cnót ofiary tragedii. Nieprzemyślana strategia przyniosła swoje nadspodziewane efekty  - odwrotne od zamierzonych: osłoniła przede wszystkim obłudę mediów i ich możliwości. Część społeczeństwa „połapała się” (mam nadzieję na zawsze) jak działa system medialnej propagandy. Nagle medialny obraz śp. Prezydenta uległ tak diametralnej zmianie, że trudno byłoby tego nie zauważyć.

A premier? 
Premier już był w Katyniu. Na obchodach organizowanych przez Rosję z okazji „wielkiej czystki” kilka dni wcześniej tak jak nasze państwo nie organizowałoby obchodów. Dlaczego nie pojechał w rocznicę rozstrzeliwań? Powody były dwa: bo już tam był i dlatego, że był tam ON. A z NIM nie można się pokazywać. Przecież będą razem w TV! I tym sposobem zabójcze dla opozycji media uratowały życie premiera... Zaczyna się mówić o odnowie życia politycznego w Polsce. To kolejna blaga, bo prawdziwa odnowa wyjdzie, ale nie z tymi ludźmi u steru. Do tego potrzeba jest społeczna sanacja moralna, a ta nie nastąpi dopóki nie skończy się „wielkie grillowanie”. Niestety, koniec „wielkiego grillowania” nastąpi, gdy społeczeństwo odczuje nieuchronne skutki katastrofy gospodarczej naszych finansów publicznych, ale do tego czasu można jeszcze trochę poudawać.

P.S.
O Panie daj temu biednemu umączonemu narodowi prawdziwych poważnych polityków, a nie medialnych pajaców i figurantów. Ostatni chyba poważny niezależny polityk nazywał się Władysław Sikorski i o ironio z tym Sikorskim nie miał nic wspólnego. Na dodatek zginął także w lotniczej katastrofie, co do której nie ma już wątpliwości, że była ohydnym mordem. Czy zatem w swej rutynie służby mają podobnie jak media jedne sprawdzony sposób uśmiercania niezależnych mężów staniu z kraju nad Wisłą. Tego niestety dowiedzą się lub nie nasze prawnuki, gdy Rosjanie otworzą archiwa. Anglicy swych po Gibraltarze jeszcze nie otwarli...

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Zamknęła się pewna epoka, a może otwarła?

Sobota rano. 
Niedowierzanie. Dzwonię do mojego kumpla, w stosunku do którego istniało spore prawdopodobieństwo, że mógł być na pokładzie.
Kilka sygnałów. W słuchawce słyszę:
- Halo Jędruś, słyszałeś co się stało? - I to co usłyszałem już mi wystarczyło. Żył. Nie poleciał.
- Żyjesz. Dzięki Bogu. - Tyle udało się ze mnie wykrztusić. Więcej już nic nie musieliśmy mówić. Wiem jedno. Na jego szpakowatej głowie przybyło i tak tego dnia dużo siwych włosów.

Jesteśmy bardzo słabym fasadowym państwem. 
Wskazuje na to liczba i rodzaj ofiar. Przecież istnieje coś takiego jak zarządzane ryzykiem. Kto myślący w kategoriach interesu państwowego pozwala na taki skład delegacji umieszczony w zdezelowanym samolocie?
Rozpoczęto identyfikację zwłok i przetworzenie ich do kraju. A według mnie oni powinni spocząć właśnie tam. Powinni dołączyć do tych, którzy spoczywają w katyńskim lesie. Niech ten las stanie się naszą narodową Mekką.

To początek końca PO. 
Partia ta straciła powód swej egzystencji, bo nie wypada już walić w PiS. Choć na katastrofie straciła nie tylko ta partia. To początek końca układu rządzącego w Polsce. Może początek jakiegoś odrodzenia? Choć zaczynam w to wątpić.
Moje życie od trzech dni to nieustanna próba umysłowego zapanowania nad chaosem myśli i ogarnięciem tego co w około. Od dawna wiem, że rozum świata nie pojmie. W sobotę okoliczności przypomniały mi o tym w sposób dobitny i twardy jak płyta mińskiego lotniska. Nie dziwi mnie postawa Rosjan. Zwykłych Rosjan a nie polityków. Wierzę w ich dobre intencje i szczere współczucie. W końcu sami wycierpieli przez prawie 100 lat czerwonej niewoli bardzo wiele. Doskonale więc rozumieją co się stało.

A życie toczy się dalej
Mój pies przed otwartą furtkę wyszedł na drogę. Pytanie: kto ją otworzył? Małżonka znalazła zaraz winowajcę. Moja młodsza latorośl przyznała się natychmiast
- Nie wolno otwierać furtki, bo Mucha kogoś pogryzie, a wtedy pójdziemy do więzienia - wytłumaczyła mu moja małżonka.
- Będę już zawsze zamykać bramkę, bo nie chcę iść do więzienia. Nie do twarzy mi w paskach... - odparł pięciolatek.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Zbigniew Herbert "Guziki"

Tylko guziki nieugięte
przetrwały śmierć świadkowie zbrodni
z głębin wychodzą na powierzchnię
jedyny pomnik na ich grobie

są aby świadczyć Bóg policzy
i ulituje się nad nimi
lecz jak zmartwychstać mają ciałem
kiedy są lepką cząstką ziemi

przeleciał ptak przepływa obłok
upada liść kiełkuje ślaz
i cisza jest na wysokościach
i dymi mgłą katyński las

tylko guziki nieugięte
potężny głos zamilkłych chórów
tylko guziki nieugięte
guziki z płaszczy i mundurów

sobota, 10 kwietnia 2010

Zapomniane słowa. Warto o nich pamietać...

"Jaka wizyta, taki zamach
Nie trafić z 30 metrów, to trzeba ślepego snajpera
"

Bronisław Komorowski komentujący ostrzelanie samochodu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego podczas wizyty w Gruzji. 24.11.2008

Katyń 2?

Chirurgiczne cięcie jakim był mord w Katyniu po 70 latach zatoczył pełne koło. To miejsce jest przeklęte! Czy jest to wypadek poparty fatalnym zbiegiem okoliczności czy coś innego można tylko dociekać. Jedno jest pewne stała się tragedia. Nasuwa się tylko pytanie: czy jesteśmy do tego stopnia bananową republiką, że nie stać nas porządne samoloty dla dygnitarzy?
Nie ma rzeczy niemożliwych są tylko mniej lub bardziej prawdopodobne. Nie wierzę w przypadki. Nie było lepszego sposobu na pozbycie się niepokornych elit niż taka katastrofa. Gibraltar? Los lub służby znowu zagrały nam na narodowym nosie. Na naszych oczach dokonuje się w tej chwili największa narodowa tragedia XXI wieku.


Oglądam wiadomości na stacjach anglojęzycznych. Wszędzie mówi się tylko o tragedii tej dzisiejszej i tej z przed 70 lat. Na CNN pokazano reportaż na temat Katynia. Czy trzeba było ponownej śmierci części polskich elit aby świat się dowiedział o tragedii sprzed 70 lat?

Nigdy nie zadzieraj ze zdolnym muzykiem

Wnioski: Nie łam muzykowi gitary, a jak już to przeproś i napraw bo jeszcze napisze piosenkę.
To się nazywa dopiero protest konsumencki! Inna sprawa, że gdyby polscy muzycy zaczęli komponować podobne piosenki nie starczyłby pewnie życia aby ich wysłuchać. Może przyszła pora na pieśni o ZUSie, albo o PKSie?
Sprawa nie jest może najświeższa, ale wideo na YT obejrzało prawie 8 i pół miliona ludzi. Jedno jest pewne: ta gitara będzie United Airlines bardzo drogo kosztować.
A tu wywiad z Artystą, którego twórczość polubiłem (country? chyba się starzeję). Swoją drogą piosenka doczekała się już trzech części.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Jak hartowała się stal?


Nie ma nic prostszego jak wymyśleć sobie opozycję a potem się z nią dogadać urządzając wielkie przedstawienie. Wałęsa wiele ryzykował, gdyby ten materiał ujrzał światło dzienne pół roku po jego nakręceniu z pewnością był skończony. Ludzie chcieli zdecydowanego odsunięcia czerwonych, mamy to co mamy: PRL Bis.

Co można było zrobić? A na przykład:
  • otworzyć archiwa bezpieki (jak w Niemczech) likwidując wszelki wpływ służb i obcych wywiadów na sprawy państwowe,
  • wzmocnić kontrolę nad służbami specjalnymi,
  • wprowadzić (jak w Czechach) 10 letni zakaz sprawowania funkcji publicznych przez konfidentów i członków partii,
  • wprowadzić okręgi jednomandatowe odcinając okrągłostołową mafię od koryta,
  • sprywatyzować przedsiębiorstwa (jak w Argentynie) chociażby zarzucając ich akcje z helikopterów. Bo jak ktoś coś posiada, to trudno jest nim kręcić.
  • uprościć prawa, zlikwidować zdecydowaną większość przepisów regulujących wszelkie przejawy życia. Zlikwidować także połowę instytucji publicznych.
  • rozmontować zawodowe korporacje tworząc możliwość awansu zawodowego dla najzdolniejszych i zwiększając mobilność zawodową społeczeństwa. Można było...
Takie rzeczy byłyby oczywiście możliwe, gdyby Polska była krajem na prawdę suwerennym, a nie obszarem, który w wyniku geopolityki z Rosyjskiej miał przejść do Niemieckiej strefy wpływów. Taki transfer jest możliwy tylko po wcześniejszym dogadaniu się z "elitami" (w naszym przypadku z PZPR) i zapewnieniu im uprzywilejowanej pozycji u nowych panów. I teraz mamy odpowiedź na pytanie: dlaczego we wszystkich dawnych demoludach są komuniści i mają się dobrze?
Aby zreformować kraj i nie dopuścić do jego kolonizacji, która teraz jest faktem potrzebne jest społeczeństwo obywatelskie, a nie stado łatwowiernych, naiwnych i niczym się nie interesujących baranów. Warto o tym pamiętać zwłaszcza po 70-tej rocznicy mordu w Katyniu, do którego nikt się nie przyznał i za który nikt nawet nie przeprosił. Wtedy to wycięto część naszej dawnej elity, która nie pozwoliłaby aby czerwona zaraza zawładnęła nasz kraj. Czerwoni to nie tylko ludzie i ideologia, to przede wszystkim sposób myślenia wszczepiany od małego i podtrzymywany po dziś dzień.
Najprościej jest powiedzieć: bo nie polała się krew, bo było zrozumienie.  Takie myślenie to myślenie niewolnika. Tylko, że poza powłoką i chwilowym otwarciem gospodarki potrzebnym dla uwłaszczenia "klasy panów" nic w tym kraju tak naprawdę się nie zmieniło.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Zawody dla zakompleksionych

Robiąc przedświąteczne zakupy przyjrzałem się bliżej dość nowej profesji, a mianowicie hipermarketowym ochroniarzom. Jest on ubrany w służbowy uniform z rzadka pasujący. Co po niektórzy mają w uchu słuchawkę – nieodzowny rekwizyt każdego ochraniającego – sugerujący, że jest on w stałym kontakcie z centralą. Słuchawka spełnia jeszcze jedną rolę, a mianowicie zawsze ochroniarz może powiedzieć coś do słuchaweczki jak będzie jakiś problem i za chwilę zjawi się tu cała armia podobnych jemu "harpaganów". Słuchawka to taki przycisk bezpieczeństwa. Mówi: "nie ruszaj mnie, bo nie wiesz kto za chwilę się tu zjawi". To trochę tak jak z pięknymi owadami, które swymi kolorami informują potencjalnych drapieżników: "I co z tego, że mnie widzisz? Jak mnie zjesz to się rozchorujesz." Faktem jest, że profesję ochroniarza hipermarketowego wykonują osoby wyjątkowo wątłe, słabej postury i dopiero w sile pięciu potrafiący staruszce odebrać dwie schowane do torebki czekolady. Co decyduje o wyborze takiej a nie innej profesji? Płacą pewnie nie za wile, a ile to się człowiek nadenerwuje, bo jeszcze ktoś mu zrobi krzywdę i nawet blef ze słuchawką nie podziała. Po chwili refleksji już wiedziałem: kompleksy. Taki nieszczęśnik może poczuć się przez chwilę kimś ważnym, co najmniej jak kontroler biletów w autobusie.

Polityk to też robota dla zakompleksionych. Ci to po całej linii łatają swoje nadszarpnięte ego bo od nich coś zależy. I choć w domu żonka czasami szmatą przyłoży to w sejmie na debacie można pokazać jakim się jest twardzielem. I dziennikarze pytania zadają i można czasami pokazać maluczkim, że coś się może. Jest się takim.... celebrytą. Czym polityk jest niższego szczebla tym bardziej się napina, tym bardziej się stara, a i tak nie robi tego czego od polityka należałoby oczekiwać: mówienia prawdy. W niektórych częściach świata polityką zajmują się ludzie, którzy osiągnęli sukces, a więc często niezależni finansowo. Taki człowiek jest albo bardzo drogi przy próbie kupienia albo nieprzekupny w ogóle. Może zatem unieść się poza chwilowe partyjne czy kastowe interesy. Prawdziwy polityk musiałby umieć stanąć ponad systemem kierując się jedynie racją stanu. Trudno oczekiwać tego od parlamentarnych "liczydiet". Ci którzy u nas takie cechy posiadają traktują politykę instrumentalnie lub stronią od niej.

Wniosek. To kompleksy decydują o tym, że nie mamy prawdziwych ochroniarzy w hipermarketach i prawdziwych polityków w sejmie. Jedni i drudzy są ich karykaturą.

Wiosenny zew wolności

No i przyszła wiosna. Skończyły się też Święta Wielkiej Nocy. Wiosna to odrodzenie życia, a Wielkanoc to zmartwychwstanie więc jedno z drugim jest nierozerwalnie związane.
W fabryce w której pracowałem dawno temu starsi koledzy wspominali czasy, gdy istniał obowiązek pracy. Dotyczył on również Cyganów – Romami zwanych obecnie. Według relacji starszych kolegów wychodził taki przed produkcyjną halę, wystawiał twarz na pierwsze promienie wiosennego słońca, wdychał pierwsze hausty wiosennego powietrza i po przerwie obiadowej już go nie było. Czuł zew natury, który myśmy osiadli od pokoleń już utracili. Co bardziej wytrwali „pracownicy” czekali jeszcze do końca miesiąca, aby wziąć wynagrodzenie i nową roboczą odzież wraz z butami. Wiedzieli jak wykorzystać system. Gdy usłyszałem tę historię poczułem podziw dla tych ludzi. Wolności nie zrozumie kto jej nie zaznał. Niewolnikowi ciężko jest zrzucić jarzmo.