środa, 31 grudnia 2014

Stanisław Michalkiewicz w Lublinie

To w pewnym sensie suplement do opublikowanego niedawno wykładu pana Jacka Bartosika o naszej geopolitycznej sytuacji. Bardzo polecam.

środa, 17 grudnia 2014

Niezbędność

„Świadome i celowe manipulowanie sposobem zachowania i nastawieniami mas jest istotną częścią składową społeczeństw demokratycznych. Organizacje, które pracują w ukryciu, kierują procesami społecznymi. To one są właściwym rządem w naszym kraju. 
Jesteśmy rządzeni przez osoby, których nazwisk jeszcze nigdy nie słyszeliśmy. Wpływają na nasze przekonania, nasz gust, nasze myśli. Jednakże to nie jest żadnym zaskoczeniem, taki stan rzeczy jest tylko logiczną konsekwencją struktur naszej demokracji: kiedy wiele ludzi ma żyć w społeczeństwie możliwie bezkonfliktowo, procesy sterowania tego rodzaju są niezbędne”.

sobota, 6 grudnia 2014

Stirlitz

Zasłyszana dawno temu historia opowiada o pewnej przygodzie dogorywającego Breżniewa. Tenże jedynie słuszny przywódca całej postępowej ludzkości miał pod koniec życia straszliwe problemy z stanem swego zdrowia. Czasami tracił kontakt z rzeczywistością, zasypiał nagle po czym się budził i stawiał na nogi całą świtę. Wiadomo było, że w takim stanie nie może rządzić nie tylko radzieckim państwem ale i całym postępowym światem. Jedyne to pozostawało to tradycyjny wewnątrzpartyjny zamach stanu, ale nie opłacało go się organizować wiedząc, że dni wodza są i tak policzone. Mumia trwała więc przy władzy wprawiając niekiedy w osłupienie całe swe otoczenie.
Otóż pewnego wieczoru Breżniew rozkazał swym podwładnym ściągnąć natychmiast na Kreml Stirlitza – bohatera serialu „17 mgnień wiosny” przedstawiającej losy dzielnego radzieckiego szpiega w niemieckim mundurze. Przerażeni ochroniarze wodza nie wiedzieli co począć. Wsiedli w końcu w samochód i przywieźli na Kreml wyrwanego ze snu przerażonego Wiaczesława Tichonowa – aktora odtwarzającego w serialu rolę Stirlitza. Aktor być może spodziewał się najgorszego, gdy stanął w piżamie i płaszczu przed obliczem Breżniewa. Ten bez słowa wstał, uściskał i swoim zwyczajem ucałował Tichonowa, po czym przypiął mu do piersi medal, po czym poszedł spać. Czy to prawda czy nie? Nie mam pojęcia. Wiem za to na pewno, że Tichonow otrzymał w 1982 r. medal Sierpa i Młota co było równoznaczne z otrzymaniem tytułu Bohatera Pracy Socjalistycznej.
Minęło ponad czterdzieści lat od tego wydarzenia i oto polski parlament w osobie swojego marszałka wpadł na pomysł uczczenia minutą ciszy Stanisława Mikulskiego, który nie zasłynął niczym szczególnym za wyjątkiem kreacji roli Hansa Klossa, w serialu „Stawka większa niż życie”. No może tym, że był komunistycznym działaczem i wielokrotnie użyczał swej popularności w czasach PRL dla celów propagandowych.
Ogłupiające media nauczyły nas rzeczy szczególnej. Zatarły w nas dysonans pomiędzy baśnią a realnością, prawdą a fikcją. Obraz pokazywany w telewizji nawet gdy relacjonuje najbardziej doniosłe czy brutalne wydarzenia nie jest przez nas odbierany do końca realnie. Z kolei z założenia fałszywa historia lub informacja staje się obiegową prawdą, a postać fikcyjnego szpiega NKWD w niemieckim mundurze w opinii przedstawicieli elit III RP staje się realnym bohaterem. Być może mamy do czynienia z symptomem ostatecznej erozji panującego w naszym kraju porządku? Być może nadejdzie odradzenie? Przecież Breżniew nie pożył długo po uhonorowaniu Stirlitza zaszczytnym radzieckim odznaczeniem.
Nie ma się jednak z czego cieszyć. Breżeniwa na cokole umiłowanego przywódcy zastąpił szef KGB przez co bezpieczniacy przejęli bezpośrednią władzę w kraju i według wielu stan ten trwa do dziś dnia pomimo upadku Związku Radzieckiego. Być może bezpośrednie przejęcie władzy przez tych którzy dotychczas pociągają wyłącznie za sznurki nie jest wcale fantazją? Być może wybory samorządowe i ich przebieg były tylko testowaniem społeczeństwa w kwestii zaaprobowania szykowanego nam nowego porządku? W końcu trudno sobie wyobrazić, że „demokratyczna władza” poradzi sobie z bankructwem kraju i towarzyszącym mu społecznym fermentem. Bowiem demokracja, demokracją, a ktoś rządzić musi.

piątek, 28 listopada 2014

Brak koordynacji...

Pogoda ducha, to jedyne co nam pozostało. Doskonały materiał.

czwartek, 27 listopada 2014

Problem drugiego etapu

10 kwietnia 2010 rozbił się na terytorium Rosji polski samolot wojskowy z Prezydentem RP i częścią państwowej elity na pokładzie. Ta tragedia zelektryzowała cały kraj. Nie wiemy do dziś co tak naprawdę się stało i jaka była jej przyczyna.
W 2014 roku doszło do fali dziwnych zbiegów okoliczności i nadużyć wyborczych, wywołanych rażącymi błędami popełnionymi przy konstrukcji samych wyborów.
Co łączą te dwie sprawy? Wydaje mi się, że chodzi tu o kwestię drugiego etapu z którą władza ma wyraźny problem. Bowiem w jedynym i w drugim przypadku zaczęto popełniać karygodne błędy próbując wmówić obywatelom, że wszystko jest w najlepszym porządku. W pierwszym przypadku przekazano śledztwo Rosjanom, wyrażono zgodę na procedowanie według niekorzystnych dla nas cywilnych procedur, przystano na rosyjską wersję wydarzeń i do dziś nie ściągnięto wraku. Co więcej oficjalne wersja jest dziurawa jak sito, a wszelkie próby jej kwestionowania uznano za oszołomstwo graniczące z szaleństwem.
W przypadku wyborów samorządowych rząd i przyjedna mu media czynią dokładnie tak samo próbując zbagatelizować lawinę fałszerstw, nadużyć i błędów. O ile bowiem same okoliczności wyborów przy odrobinie dobrej woli można byłoby uznać za straszliwy zbieg okoliczności wymagający szybkiej korekty i powtórnego głosowania, o tyle upór władzy świadczy już o fałszerstwie.
Dlaczego?
Wczoraj dowiedziałem się, że jeden gość rozpoczął licytację na pewnym portalu aukcyjnym pewnego bardzo drogiego zegarka. Osoba wtajemniczona w meandry tej branży od razu orzekła, że to ewidentne fałszerstwo. Nikt bowiem nie sprzedaje zegarka wartego 100 tyś zł za 5 tys., nie dołącza gwarancji od innego modelu i dla opisu przedmiotu nie korzysta ze zdjęć wziętych z jakiegoś bloga. Jeśli zatem nawet zegarek jest autentyczny istnieje dość duże prawdopodobieństwo że został komuś ukradziony. Gdyby sprzedawca zegarka napisał jasno, że mamy do czynienia z repliką wszystko było by w należytym porządku, on jednak przekopuje, że mamy do czynienia z oryginałem z legalnego pochodzenia. Kiedy bowiem mamy do czynienia z fałszerstwem? Nie wtedy, gdy sprzedajemy dany towar, lecz wtedy kiedy posiadając wiedzę o tym, że coś jest nie tak dalej próbujemy przekonać wszystkich dookoła, że wszystko jest cacy.
Z podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku rządu. Stały się tragedie ale zamiast nazwania rzeczy po imieniu próbuje nam się wcisnąć alternatywną wersję rzeczywistości, bajer – jak mawiają chłopcy z półświatka. Rząd niczym sprzedawca trefnego zegarka idzie w zaparte i bezczelnie szuka frajera, który go kupi. Czy ludzie nabiorą się na tą historyjkę po raz kolejny? Jeśli tak, to przyjdzie kolej na kolejny etap. Mianowicie próbę sprzedania nam cegły z zaznaczeniem, że jeśli jej nie kupimy, to możemy nią oberwać.

W wyborach samorządowych stała się rzecz straszna. Państwo oddało demokratyczny proces pod kontrolę lokalnych klik zapewniając im bezkarność późniejszymi deklaracjami liderów tego państwa. Do symptom już nie problemów, ale zapaści państwowego organizmu.

niedziela, 23 listopada 2014

Propoctwo? Oby nie.

"Kiedy już walniesz głową w dno
Wszyscy chcą, by w końcu to się stało
Kiedy już sparszywieją dni
A Tobie krwią za długi przyjdzie płacić
Kiedy już będzie pełno krwi
Wtedy nie krzycz mi bzdur
Że to dla mnie"

piątek, 21 listopada 2014

Entropia

Pamiętam jak w "Zostało z uczty bogów" Igor Newerly wspominał dzień, w którym abdykował car. Tego dnia w całej Rosji nie wyszedł na ulicę ani jeden policjant. Dlaczego? Bo ich władza pochodziła właśnie od Najjaśniejszego Pana, a on otrzymał ją od Boga. Nie ma cara - policyjna władza nie istnieje. Znika namaszczenie. Rozpada się niczym domek z kart cała hierarchia. 
W demokracji władza pochodzi od narodu, a najjaśniejsi panowie pozostają w ukryciu albo sprawują swoją władzę przez kolejne kadencje. W demokracji to wybory są aktem koronacji, uświęcenia władzy. Bez tego aktu kraj pogrąża się w chaosie, gdyż lud nie pewny swych wyborów kwestionuje władzę, czego początek właśnie obserwujemy. Jedyne rozwiązanie to ponowne wybory. Alternatywa w postaci rządów oligarchicznych klik, które demokratyczny akt woli narodu traktują wyłącznie instrumentalnie jest początkiem końca państwa.

Ważne słowa

czwartek, 20 listopada 2014

Gra karciana

Wiem, że ten materiał chyba już kiedyś zamieszczałem na blogu, ale doszedłem do wniosku, że warto go przypomnieć. Ekonomista behawioralny Dan Ariely, autor książki "Przewidywalnie nieracjonalni" opowiada o tym jak ludzie potrafią być nierozsądni przy podejmowaniu swych decyzji i jak tę wiedzę o braku rozsądku wykorzystują cyniczni znawcy pewnych mechanizmów. Pasuje jak ulał do obecnej sytuacji, która doprowadziła do kryzysu naszego państwa.

środa, 19 listopada 2014

Sekcja zwłok

Jak dowiedziałem się kiedyś z jakiegoś filmu dokumentalnego o Titanicu, nie ma nigdy jednej przyczyny katastrofy. Zawsze mamy jakiś splot okoliczności, wypadków, zaniedbań i patologii, które przyczyniają się do ostatecznej tragedii. W przypadku wyborczej kompromitacji widzę trzy zasadnicze źródła tej katastrofy:
  1. Okazało się, że rząd przy całym bałaganie, niekompetencji i pozerstwie, zajęty wyłącznie propagandą zaniedbał kwestię przekazania środków PKW na system informatyczny. Ten wąż w kieszeni i odkładanie spraw na później, bo – jak uczy pewien były premier – te odłożone rozwiązują się same, olał sprawę. Ponieważ PKW nie mogła rozpisać przetargu na system nie mając zabezpieczonych środków, zabrakło czasu na profesjonalne opracowanie dokumentacji przetargowej oraz czasu na wykonanie zlecenia. PKW nie dostatecznie mocno „tupało” za sowimi interesami. Jako ciało w dużej mierze niezależne od rządu, mogło użyć nawet mediów do nieposzerzenia Tuska o tym jak sytuacja jest poważna. Warto wspomnieć o samym chorym Prawie Zamówień Publicznych, które gdzieś w tle doprowadza do ruiny ten kraj.
  2. PKW zatwierdziło karty do głosowania w formie książeczek, które wprowadziły w błąd wielu wyborców przyczyniając się do olbrzymiej ilości nieważnych głosów. Gdy ludzie otrzymywali komunikat: należy postawić znak "x" na każdej karcie, kreślili aż miło stawiając znaki na każdej stronie, a samych kart do głosowania otrzymali kilka. Inni stawiali tylko jeden znaczek przy kandydacie PSL będącym na pierwszej stronie uznając, ze to wszyscy kandydaci do sejmiku, czy powiatu. Ordynacja wyborcza nie precyzuje jak powinna wyglądać karta do głosowania, a powinna ona być dokumentem jednostronnym.
  3. Wreszcie czynnik z pozoru mało istotny ale także kluczowy. W komisjach wyborczych podniesiono diety ich członków ze 180 zł na 300 za pracę w komisji. Tak więc do komisji dostało się dużo debiutantów kompletnie nieprzygotowanych do tej roli. Stąd być możne plaga pomyłek i fałszerstw na lokalnym poziomie? Członków komisji rekomendują komitety wyborcze, a trzy setki to już na tylko dużo, aby wskazać, kumpla, przyjaciela królika niż jakiegoś wyborczego weterana. W wyniku tego pojawiła się cała masa drobnych incydentów i niekompetencji.
Tak więc winę za całe zamieszanie ponoszą: rząd, PKW i cała klasa polityczna. Stąd może wynika być może ta dziwna zgodność wszystkich politycznych sił w konieczności posprzątania tego bałaganu. Nawet „czarny koń” tych wyborów czyli PSL, zaczyna przebąkiwać o konieczności ich powtórki. Nawet Miller przemówił ludzkim ludzkim głosem... To dobrze, bo tego rodzaju sytuacja może zostać wykorzystana do destabilizacji kraju przez przeróżne zainteresowane tym faktem siły.
A kto za to wszystko zapłaci? Pan, pani, społeczeństwo.

Mamy chronicznie i systemowo chore państwo, które wymaga generalnego remontu.

I co pan nam zrobi?

„- No, masz pan ten płaszcz!
- Ale... To nie jest mój płaszcz.
- Bo pański numerek jest pusty, więc kolega dał płaszcz sąsiedni. Jasne?!
- Ale ja przecież miałem paszport, dowód osobisty tej pani ! Ja tam miałem papie...
- To pan odbierał ten płaszcz! Mówił pan: dowód osobisty był, paszport, jakieś papiery... Dwie dychy dał za zgubiony numerek.
- Zgubiony numerek to ja trzymam w ręku i proszę, żeby mi pan wydał płaszcz na ten numerek!
- Niech pan nie krzyczy na naszego pracownika. Ja tutaj jestem kierownikiem tej szatni! Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi ?!
- Cham się uprze i mu daj. No skąd ja wezmę, jak nie mam?!
- Tu pisze ! Niech pan se przeczyta.
“ZA GARDEROBĘ I RZECZY POZOSTAWIONE W SZATNI SZATNIARZ NIE ODPOWIADA””
Powyższy dialog z „Misa” Barei pokazuje jak system jest się w stanie wypiąć na obywatela. Bo nasze państwo i jego instytucje przestają odpowiadać za cokolwiek. Nie chodzi już nawet o informatyczny system czy cuda nad urną. Przede chwilą dowiedziałem się, że w województwie Pomorskim nieważnych jest 40% głosów do Sejmiku, a to tylko jeden z wielu przypadków. To już nie są żarty i za dużo tych przypadków jak na jeden raz. Po wypowiedzi Prezydenta nie mam złudzeń, że system postanowi przyklepać całą tą sytuację. Czy zatem z epoki mediokracji przechodzimy do ery softtotalitaryzmu? To tak jakby system zdał sobie sprawę, że propagandowe ściemy przestawały działać na ludzi. Zaczynam odnosić wrażenie, że ktoś postanowił w sposób systemowy wywołać u nas drugi majdan, a teraz odbywa się testowanie naszej wytrzymałości. Przecież rychłe bankructwo ZUS przypomina do złudzenia bankructwo PRL. Potrzebne jest nowe otwarcie, okrągły stół i takie tam....
Trzeba zachować spokój. Nie możemy dać się sprowokować, ale nie możemy też przejść obok tego co się dzieje obojętnie.

wtorek, 18 listopada 2014

Jakie piękne samobójstwo

Wybory samorządowe skończyły się dwa dni temu. Mamy cuda nad urnami, liczne przypadki fałszerstw i niedziałający system informatyczny, który okazał się tak dziurawy, że jak donoszą niezależne media, każdy mógł wejść na serwer PKW i wprowadzić tam dowolne dane. Do tego jeszcze odchodzi błąd systemowy w postaci druku książeczek do sejmików działających na korzyść PSL, które było wymienione na pierwszej stronie. Dość powiedzieć, że mamy do czynienia być może z największym skandalem III RP, który podważa autorytet państwa, odsłania jego erozję i robi sobie psikusa z największej wartość postokrągłostołowej republiki: podważa istotę demokratycznego państwa. Wszystko wygląda na robotę obcego wywiadu, gdyż zamęt w kraju będzie długotrwały i totalny. Jeśli realni decydenci III RP mają odrobinę zdrowego rozsądku powinni anulować wyniki tych wyborów i rozpisać je od początku. Jeśli tak się nie stanie, to właśnie III RP popełnia rytualne samobójstwo, gdyż w powszechnej opinii wybrani lokalni włodarze będą przez najbliższe cztery lata podejrzewani o to, że nie mają społecznej legitymacji do pełnienia swego urzędu. Innymi słowy III RP w błyskawicznym tempie stanie się prawdziwe oczywistym lustrzanym odbiciem swej protoplastki – PRL. A być może włodarzom zależy na erozji państwa, bo właśnie wchodzimy w kolejną mądrość etapu, czyli w totalną dezintegrację? Taka jest przecież logika utraty suwerenności. Po co komu fasadowe instytucje? Trzeba je rozmontować, albo lepiej niech rozmontują się same. Rewolucje miały zawsze swój początek w powszechnej zmianie sposobu myślenia o istniejącym porządku. Rewolucja październikowa miała swój początek nie w chwili strzału z Aurory lecz w 1905 roku, gdy kazano strzelać do rozmodlonej demonstracji. Przestał być już wtedy w społecznym odbiorze dobrym ojczulkiem lecz stał się krwawym tyranem. 
Fasada staje się już widoczna gołym okiem. Wielu ludzi nie będzie w stanie tego znieść. Pytanie czy rządzący znów powiedzą ludziom, że nic się nie stało? Przecież obecna sytuacja podmywa zaufanie także i do nich? Jeśli mają odrobinę szczurzego instynktu samozachowawczego rychło unieważnią wybory, jeśli nie sięgnęliśmy prawdziwego dna i ostatni gasi światło. 
Mamy więc do czynienia w tej chwili z testem na ile nasze władze są suwerenne, gdyż tylko dureń lub osoby całkowicie niedecyzyjne pozwoliłby na rozpoczęcie procesu demontażu systemu, który wyniósł ich tak wysoko.

środa, 5 listopada 2014

Hibernatus

Gdyby ktoś zapadł w śpiączkę 31 października 1984 roku i ocknął się po trzydziestu latach mógłby doznać szoku. Na ulicach cała masa samochodów, w sklepach zatrzęsienie towarów, które można kupić bez kolejki i bez kartek i do tego jeszcze płaskie telewizory z zatrzęsieniem programów. Co prawda pośród samochodów na ulicach nie zauważyłby rodzimych marek, ale za to przy wnikliwej obserwacji wadziłby Skody i Dacie z bratnich krajów, a na sklepowych półkach dostrzegłby masę towarów z importu, ale na pewno nie wpadłby na to, że ocknął się w innym kraju niż PRL. W przekonaniu tym hibernatusa utrwaliłby program telewizyjny w którym dzielnie puszcza się „klasyki”: od „Czterech pancernych i psa” począwszy, poprzez Klossa, aż na „07 zgłoś się skoczywszy”. Co więcej ten ostatni serial uznałby, że ma kontynuację. Gdyby pierwszego listopada włączył odbiornik zauważyłby z pewnością, że w ramach wspomnień o tych, którzy odeszli wymienia się pośród dziennikarzy i aktorów nieodżałowanego generała oraz to, że EMPIK promuje książki jego córki. Wszystko bez zmian. Przewodnia rola partii została zachowana lecz w wyniku przeobrażeń zmieniła ona nazwę klasowości zastąpiwszy obywatelskością. Oszołomom, warchołom i wichrzycielom, wyciągającym ręce po zdobycze socjalistycznej ojczyzny w toku posuwającej się demokratyzacji życia pozwolono nawet zorganizować się w przeróżne formacje, ale przecież uświadomiony politycznie rodak wie, czyja to sprawka. 
Dawniej socjalistyczne państwo zabierało haracz na poczet uprzemysłowienia i walki o demokrację, dziś haracz zabierają banki pod szyldem normalnego życia. Dziadami więc jesteśmy jak dawniej. Zmieniło się więc niewiele. Zwykły hibernatus nie zauważyłby istotnych różnic. 

środa, 22 października 2014

Bóg wybacza - mafia nigdy

Właściwie nie wiadomo czy Sikorski opowiadając o złożonej mu przez Putina propozycji rozbioru Ukrainy kłamał czy nie. Z jednej strony rozbrajająca szczerości, a potem dementi wskazują, że to prawda. Z drugiej Putin nie jest durniem i wie, że o poważnych sprawach nie rozmawia się z figurantem z zależnego kraju, który może być niewtajemniczonym w politykę centrali. Jakby na to nie patrzeć rozbiór Ukrainy staje się na naszych oczach faktem. Nie jest to proces jednodniowy, ale kroczący od jakiegoś czasu. Zaczęło się wszystko na Majdanie, skończy na tym, że zrujnowany, zdemoralizowany do szpiku kości, pozbawiony przemysłu i terenów bogatych w surowce kraj sam poprosi o czyjąś protekcję. Rosja już wzięła co jej. Tak więc jest wielce prawdopodobnej, że propozycja Putnia miała wyłącznie charakter techniczny, a tak się złożyło, że trafiła do uszu osoby nieodpowiedniej. Czy Putin mógł wiedzieć, że „Radzio” nie jest wtajemniczony w real polityk? Mógł. Ale o wiele bardziej jest prawdopodobne, że ów był wtajemniczony, tylko nie decyzyjny. Gdyby nie kłapał dziobem wszystko byłoby o.k. i przez jakiś czas jeszcze pozwolono by mu było poudawać mężyka stanu. A tak finoto, to se newrati lub jak mówi żona pewnego serialowego alkoholika z Wrocławia: „arrivederci Roma”. Teraz już jest po Radziu. Już swe dementi i oburzenie wyrazili wszyscy, którzy mogli, od lewa do prawa. Już sypią się gromy, a za chwilę i sypnie się dymisja z funkcji Marszałka Sejmu, bo to „nieodpowiedzialny”, „szkodliwe dla Polski”, „bo nie może być Marszałkiem ktoś, kto kłamie”. 
Dlaczego taka wrzawa i potępienie? Skąd pewność politycznego upadku? Wcale nie stąd, że świat dowiedział się przez przypadek o jakiejś zakulisowej rozmowie. Te były i będą.* Chodzi o co innego. Radzio pokazał światu, że istnieje coś takiego jak realna polityka, w której politycy poważni rozmawiają szczerze o wszystkim i planują różne rzeczy pewni, że żadna ze stron nie puści pary z gęby. A tego mu polityczna mafia nie wybaczy. Pokazanie bowiem tego, że istnieje polityczna szopa dla gawiedzi przed telewizorami i prawdziwa polityka, która z szopą nie ma nic wspólnego jest cisem wymierzonym w istotę światowego politycznego systemu. Czasami role ze spektaklu pokrywają się z rzeczywistymi wpływami – czasami nie. Dlatego Radzio na salonach nie ma czego już szukać. Dla mnie stał się on przez swoją głupotę czymś na miarę bohatera. Po zdemolowaniu polskiej polityki zagranicznej zachował się niczym Prometeusz dający ludziom odrobinę światła, a teraz sęp będzie mu wyrwał wątrobę, czy co tam lubi. O ile jednak Prometeusz zrobił to z wyższych pobudek, Radzio pierdnął coś pod nosem, bo chciał zrobić pewnie ważnie na pismaku z który rozmawiał. Być może na nazwisku Sikorski ciąży jakaś klątwa? Ten który zginął w Gibraltarze także nie potrafił się pogodzić z rolą pokonanego figuranta, który nie pasował do zbliżenia sowietów i zachodu. Zawracał głowę jakimś Katyniem i w ogóle nie mógł zrozumieć, że jest ledwie tolerowany tylko dlatego, że Polacy walczyli jak wariaci po alianckiej stronie. Czasy się zmieniły, więc raczej Radkowi za odsłonięcie rąbka kurtyny nie stanie się aż taka krzywda. Szkoda samolotu, ale pamiętników to już specjalnie nikt mu wydać nie pozwoli. Istnieje jeszcze hipoteza, że przed i tak nieuniknionym odejściem z polityki oddał przysługę Amerykanom, którzy wbili w ten sposób klin w niekorzystny dla nich przebieg wydarzeń w Europie, ale ja jednak stawiam bardziej na głupotę naszego bohatera. Gdyby bowiem za jego szczerością stał ktokolwiek potężny nie byłoby szybkiego demeti uwiarygadniającego tylko prawdziwość jego słów. Tak naprawdę winę za całą sytuację ponosi Putin, bo nie powinien rozmawiać z cieciem o poważnych sprawach.



* Na przykład ostatnio dowiedziałem się z filmu Grzegorza Brauna „Transformacja cz. III”, że gdy Niemieckie czołgi pruły w kierunku Moskwy i było niemal pewne, że imperium Stalina upadnie, trwały tajne rozmowy o zawieszeniu broni i wspólnym ataku na Amerykę.

wtorek, 14 października 2014

Barwy kampanii

No i się zaczęło. Całe miasto obok mojej wioski obwieszane jest plakatami, na których znajdują się podobizny tych co jeszcze nie byli, a bardzo chcą i tych co byli i chcą jeszcze. Jednym słowem kampania samorządowa rozpoczęta. Jak co cztery lata mamy rzadką okazję poznać co w duszy lokalnego polityka gra. Kluczem do tej wiedzy są hasła wyborcze. Moim faworytem do wczoraj był lokalny komitet, który wystartował pod zbiorczym hasłem „bez polityki”. Chyba nikt im nie powiedział co to polityka, ale to było wczoraj. Dzisiaj mam nowego ulubieńca. Jeden z kandydatów napisał na swym plakacie: „siła + doświadczenie = skuteczne działanie”. Nie wiem co pan miał na myśli. Ciekawe czy sam wie? Równie dobrze mógłby napisać: „szczota, pasta, kubek, ciepła woda”, albo cukier + woda + drożdże = zacier”. Z tej drugiej propozycji miejski ludek miałby przynajmniej jakiś pożytek. W każdym razie obserwując twórczość samorządowych domorosłych copyrighterów można dojść do wniosku, że większość lokalnych polityków powinna mieć problemy z codziennymi zakupami. Bardzo brak mi jeszcze hasła: „E = MC2”. Przynajmniej przykuwałoby uwagę, pełniło funkcje edukacyjne, a ludzie zastanawialiby się: „co ten gość ma na myśli?”
Kres kampanii zbiegnie się z jesienną szarugą, a wtedy po chodnikach będą poniewierać się opadłe liście oraz fragmenty plakatów, a na nich epokowe myśli. Ideały sięgają bruku. Promocja polityków zaczyna coraz bardziej przypominać tą sklepową, która informuje nas, że schab bez kości. Trzeba się tylko spieszyć, bo skończy się promocja. 

wtorek, 7 października 2014

Ukryty koordynator

    Nie milkną echa krytyki skierowane pod adresem niejakiego Hartmana za jego wypowiedzi w kwestii związków kazirodczych. Za ten „wybryk”, został on ponoć usunięty nawet ze swej macierzystej, a ostatnio dość znacznie podupadającej partii zwanej „Twój Ruch”. Tak więc nieszczęśnikowi dostało się od wszystkich nawet i od swoich. Ktoś by mógł powiedzieć, że gość jest skończony, że już po nim i że nawet pani na bazarze u której będzie kupować ziemniaki będzie czyniła to z niesmakiem. Nic bardziej mylnego. Hartman wie doskonale jak kręci się ten świat. Wie także, że nie ma nic bardziej krótkotrwałego niż ludzka zbiorowa pamięć, a kariera ma różne oblicza. Sądzę, że Hartman zrobi karierę zawrotną ale nie koniecznie w rodzimej polityce. Zostanie szefem jakiejś organizacji z miliardowym budżetem, lub otrzyma za chwilę propozycję przeprowadzenia serii wykładów na zachodnim wybrzeżu ale bynajmniej nie Bałtyku. Bo o Hartmanie można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest głupi.
    O co więc chodzi? Ano mamy do czynienia ze sprytnie przeprowadzonym zabiegiem socjotechnicznym. Od lat promowany jest bowiem homoseksualizm, a wielu ludzi nie może się pogodzić nie tylko z faktem samego równouprawnienia co perspektywy adoptowania przez pary tej samej płci dzieci. A tu nagle pojawia się Hartman z propozycją legalizacji czegoś co dopiero nie mieści się w głowach nawet najbardziej zatwardziałych trockistów. A ponieważ oburzenie też ma swoje granice, przy propozycji Hartmana wizja szczęśliwej pary sympatycznych facetów trzymających się za ręce nie wygląda już tak przerażająco. Celem do osiągnięcia bowiem jaki wyznaczyły sobie „zintegrowane siły postępu” nie jest seks rodzinny każdy z każdym lecz legalizacja homoseksualizmu, której podstawą winno być uzyskanie społecznej aprobaty dla tego typu związków. Podniesienie poprzeczki przez Hartmana tworzy podstawy do kolejnej batalii o nie tak straszne związki. „Nie czepiajmy się już tych nieszczęśników – walczmy z wizją kazirodztwa” -  będą już za chwilę podpowiadać ludziom o konserwatywnych poglądach wszystkie opiniotwórcze media.
    A Hartman? Może już odejść. Wykonał swe zadanie. Teraz będzie oczekiwał na nagrodę, bo przecież w szambie nikt nie nurkuje dla przyjemności.
    Nie piszę o tym wcale dlatego, aby naświetlić ten dość prymitywny mechanizm nazywany przez mnie strategią lodołamacza. Chodzi mi głównie o to, że przykład ten rzuca nieco więcej światła na mechanizmy rządzące naszym życiem publicznym i wskazuje, że musi istnieć jakiś mechanizm koordynujący przebieg procesów zmiany świadomości społecznej. Przecież Hartman sam tego nie wymyślił.

    Innym przykładem jest wielce interesujący artykuł, który ukazał się w weekend nie gdzie indziej jak w Gazecie Wyborczej pod tytułem „Nieruchome państwo”. W Internecie tekst ukazał się także, ale już pod innym tytułem: „Jak giną szkolne boiska?”. Zmiana tytułu dość znamienna, bo próbuje banalizować opisane w tekście fakty, które rzeczywiście sprowadzają się do obrazu totalnie zgniłego państwa, w którym instytucje w obliczu domniemanej korupcji jej funkcjonariuszy i systemowego paraliżu nie wykonują swoich zadań gubiąc po drodze publiczny interes. W tym przypadku także trudno wyobrazić sobie brak jakiegoś siły koordynującej całym procederem. Przykład ten pokazuje także dobitnie jak idee, nawet najbardziej szczytne stają się tylko narzędziem dla osiągnięcia prymitywnych celów.

piątek, 19 września 2014

Był kabaret, będzie chór

Dziś pani premiera Kopacz przedstawiła swój gabinet. Nie ma tam wielkich niespodzianek, jest kilka nowych twarzy, ale generalnie po twarzach niektórych z ministrów widać brak umiejętności głębszej refleksji. Organ nieużywany zanika. Ministrowi w marionetkowym kraju nie jest ona do niczego potrzebna. Część mało refleksyjnych została na swych stołkach, a część przesiadła się na nowe. Postanowili się widać sprawdzić na nowych odcinkach niczym kultowy wieczny dyrektor grany przez Jerzego Dobrowolskiego w serialu „Poszukiwany, poszukiwana”. W teoretycznie istniejącym państwie wirtualnymi resortami potrafi kierować nawet krewetka. O dziwo autor słów o teoretycznym istnieniu państwa – minister Sienkiewicz, nie znalazł się w nowym gabinecie i to pewnie nie ze względu na te słowa. Po prostu jego zdolność do szerszej refleksji nie pasowała do reszty „drużyny marzeń”. Patrząc za to na twarz wicepremiera Piechocińskiego odkryłem w nim uderzające podobieństwo do Shreka. Z kolei wiecznie uśmiechnięty Schetyna przejął resort po Radku, co jak żywo przypomina inny klasyk filmowy pt. „Nieoczekiwana zmiana miejsc” i niezapomniany uśmiech Eddiego Murphyego. Widok całego rządu ustawionego na schodach niczym chór starocerkiewny od razu przypomniał mi makabryczny dowcip z czasów pierwszej komuny, w którym na porodówce ojciec dowiaduje się, że urodziło się mu dziecko kończyn. Eeeee – odparł ojciec – ważne aby miał plecy. Ci widać mają plecy, więc wszystko jest o.k. Nie wiadomo jak będzie, ale na pewno będzie wesoło. Po woli będzie płynął lodołamacz politycznej poprawności co gwarantuje bylejakość.
Dość żartów. Teraz na poważnie. Dziś okazało się także, że wczorajsze referendum w Szkocji mające zdecydować o niepodległości tego kraju wygrali przeciwnicy secesji. I dobrze. Generalnie jestem za samostanowieniem narodów, ale przede wszystkim jestem przeciwny neobolszewickiej Unii Europejskiej, a rozczłonkowanie Zjednoczonego Królestwa byłoby jej niewątpliwie na rękę. Bo to właśnie Wielka Brytania najbardziej podskakuje, chce reform, nie godzi się na wiele unijnych polityk, a przy tym ma zagwarantowane liczne przywileje. Jakby tego było mało ciągle podskakuje wyjściem z eurokołchozu. Proces rozczłonkowywania dużych państw będzie więc postępował. Za chwilę Hiszpania, a potem być może Polska. Duże centrum i rozczłonkowane księstwa – idealna konstrukcja nowego europejskiego cesarstwa lichwiarskiej magnaterii, w której jeśli obywatel będzie  miał coś do powiedzenia to tylko w księstewku, a co do reszty, to morda w kubeł i siedzieć cicho. Wszak są tacy co wiedzą lepiej. Niepodległość ma sens tylko wtedy, gdy nie jest malowana. Szkoci zatem jak będą chcieli prawdziwej niepodległości niech walczą o nią rozkładając Unię, a w tym przypadku zdaje się, że premier Zjednoczonego Królestwa robi niezłą robotę.

poniedziałek, 15 września 2014

Historia historii

Telewizja BBC HD nadaje od kilku tygodni zrobiony z rozmachem serial pod tytułem Brytyjczycy, prezentujący losy wyspiarzy od czasów prehistorycznych do obecnych. Wiele jest w nim ciekawostek. Zastosowano także sprytną narrację, gdyż komentatorami pokazywanych wydarzeń nie są gadające głowy lecz znani aktorzy, sportowcy i piosenkarze. „Interesujcie się swoją historią” – zdaje wołać przesłanie tego programu. Pomijając usprawiedliwione niezbędnością prostoty przekazu posługiwanie się pewnymi stereotypami na temat chociażby średniowiecza, można by było powiedzieć, że szkoda iż u nas nie powstał dotychczas podobny serial w sposób otwarty prezentujący dumę z bycia polakami. Szkoda też, że od czasu programów pana Wołoszańskiego z chlubnym wyjątkiem aktywności pana Sikorskiego nie dorobiliśmy się wartościowego programu o historii. Nie to jednak skłania mnie do refleksji. Jej powodem są ostatnie odcinki serialu prezentujące czasy bliskie naszej współczesności. Cała narracja serialu zmierza bowiem w kierunku udowodnienia tezy, iż żyjemy obecnie w najlepszym z możliwych światów, a czasy zamierzchłe i ich burzliwa historia to tylko udowadniają. Teoria o końcu historii? Historia w służbie władzy? Oczywiście. Ale to przecież rzecz nagminna i powszednia. 
Czy nie z takiego założenia wyszedł Andrzej Wajda kręcąc historię Lecha Wałęsy, która poza nazwiskiem bohatera z prawdziwą historią nie ma nic wspólnego? W czasie wakacji miałem okazje rozmawiać z pewną kobietą, która zachwycała się tym filmem. Gdy powiedziałem, że wcale tak nie było, popatrzyła na mnie jak na idiotę, bo przecież sama widziała w kinie skaczącego przez płot Leszka, dzięki któremu żyje nam się teraz tak dobrze. 
Gdy zdałem sobie sprawę z powszechnego paradygmatu popularnej historii od razu przypomniałem sobie swoje podręczniki do podstawówki, w których zawarta była z kolei teza, że cała historia od starożytności po współczesność wydarzyła się tylko po to, aby mógł w Polsce zapanować socjalizm i braterstwo ze związkiem radzieckim, a robotnikom i chłopom mogło wreszcie żyć się godnie i dostatnio. Zerknąłem do historycznego podręcznika mojego syna i bez większego zaskoczenia przekonałem się, że tam zwieńczeniem całej naszej tysiącletniej historii jest okrągły stół i „tryumf wolności” w 1989 roku poparty „pierwszymi wolnymi wyborami”. Nie bez kozery mówi się, że historię piszą zwycięzcy, ale dlaczego czynią to tak nachalnie i to jak widać niezależnie od systemów, krajów czy epok. Dopowiedź jest przykra i banalna. Po prostu większości ludzi to nie interesuje. Ale do czego ja mam pretensję? Tak było od zawsze. Rolą przecież kronik historycznych pisanych przez dziejopisów na zamówienie władców, które stanowią dla na często jedyne źródło wiedzy o historii, było przede wszystkim sławienie danego monarchy i przekazanie potomnym wiedzy o jego życiu i wyczynach. 
Czym zatem historia różni się od propagandy i dlaczego jest nazywana nauką? Gdy historia zostanie pozbawiona jedynie słusznej linii narracji i ideologii będziemy mogli być może wyciągnąć z niej coś więcej niż tylko trochę ciekawostek. Ale czy to jest w ogóle możliwe?

piątek, 5 września 2014

Wszyscy agenci są zgodni....

Strategia blendera

O czym tu pisać jak wszystko już napisano? Żyjemy w czasach niespotykanego dotąd w historii ludzkości informacyjnego szumu, któremu towarzyszy odejście od standardów prawdy. Czytaj co chcesz, jeśli potrafisz czytać i masz na to ochotę. Oglądaj co chcesz jeśli chcesz. Medialny blender wymiesza wszystko i obróci w banał. W rezultacie powstanie bezsmakowa papka, w której nie uświadczysz już smaku żadnego ze składników. A ludzie chcą czuć smak, tak jak w islandzko – norweskim doskonałym filmie „Niechciany człowiek”, zapomnieliśmy tylko co to znaczy czuć i delektować się. Taka sytuacja wieści bardziej niż cokolwiek innego konieczność jakiegoś radykalnego przełomu. Za chwilę bowiem ludzie zdadzą sobie sprawę, że nie można pokładać wiary w żadne wypowiedziane w mediach słowo, ani żadne zapewnienie polityka czy „autorytetu”. Postanie zatem być może coś na kształt „podziemnego” społeczeństwa, które przy wyłączonych odbiornikach samo zacznie ustalać i respektować etyczne standardy. Inaczej po prostu się nie da. Jeśli tak się nie stanie, to już chyba nie będziemy mieli do czynienia z ludźmi na wpół zwierzęcą rasą, którą ktoś hoduje i dogląda. Być może już mamy z tym zjawiskiem do czynienia? Gdy zada sobie ów ktoś pytanie: po co mi ta bezmyślna masa będzie dla świata takiego jaki znamy już za późno. 

sobota, 30 sierpnia 2014

Wielka emigracja

Koniec wakacji, więc pora powrócić do blogerskiej codzienności. Planowałem już od jakiegoś czasu ponownie wywołać w sobie nawyk pisania, ale dzisiejsze wydarzenie jakoś przyspieszyło moją decyzję. 
Oto nasz umiłowany przywódca został nagrodzony stołkiem w Brukseli za wierną służbę. Ironia: premier dołączył do grona emigrantów, o których los był tak zatroskany. Jego rządy naprodukowały ich aż tylu, że trudno zliczyć, więc będzie się chłopina czuł niewątpliwie jak w domu. 
Według mnie to jednak ucieczka przed czymś czego jeszcze nie wiemy. W szeregach PO zapanowała teraz pewnie konsternacja. Wszak wszystkich ze sobą szef nie zabierze, a jedną z niewielu sił trzymających ten gang w kupie była tuskowa charyzma – jeśli tak to można nazwać. Nie lękajcie się panowie i panie. Nic nie nastąpi. Jedną z głównych sił spajających gangi nie są wspólne wartości i cele gangsterów, lecz wzajemna wiedza o swoich grzechach i grzeszkach. Stąd pewnie instytucja świadka koronnego. Ponieważ obecna ekipa ma sporo za uszami, będą trwać razem do końca. Ucieczka Tuska oznacza rychłe tąpniecie. Zbankrutuje ZUS, albo lichwiarska międzynarodówka poprosi o zwrot długu w trybie natychmiastowym doprowadzać kraj na skraj bankructwa. Możliwe jest także to, że Angela obiecała Władimirowi kawałek naszego terytorium. Mamy wtedy scenariusz rozbiorowy.
Bez względu na to co się stanie Donald będzie płakał nas losem naszego narodu z oddali. 

czwartek, 3 lipca 2014

Teoria poznania

Polacy to naród niewdzięczny. Oto pan minister Sienkiewicz w chwili szczerości wyznał jakiś czas temu, że nasze państwo istnieje tylko teoretycznie, a już posypały się gromy i cała opozycja i spora część koalicji chce jego dymisji. Całkiem niepotrzebnie. Minister Sikorski niczym Galileusz zdradził prawdę oczywistą i w pewnych kręgach znaną od dawna, a tu już ludzie chcą jego głowy. Rzecz jasna w dawnych czasach zabijano posłańców przynoszących złe wieści lub śmiałków obwieszczających ludowi niewygodne prawdy. A czego się spodziewaliście drodzy rodacy? Widziały gały co brały. Jak umiesz ulegać propagandzie, wolisz prostszą i pozytywną wersję wydarzeń w miejsce realnej oceny sytuacji, to się nie dziw, że się w końcu zdziwisz.
Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że do sprawy taśm zarząd nad naszym wesołym barakiem sprawowali jacyś fajni co najwyżej nierozgarnięci i lekko pazerni faceci. W tej chwili wiadomo, że dyrekcja cyrku doskonale zdają sobie sprawę z realnej sytuacji całej trupy, dziurach w namiocie oraz z tego, że kasjer oszukuje na biletach i tylko cynicznie próbują wykorzystać sytuację. Powiem szczerze. Nie obce są mi empiryczne przykłady polityków cyrkowców, ale ci, których poznałem dzielą się na dwie kategorie: zatroskanych szczerych i cynicznych łajdaków. Pierwsi z reguły nie zagrzali długo miejsca na arenie, bo przy braku polotu świecili wyłącznie odpitym światłem i wykorzystywali gusta publiki, które niosły ich przez jakiś czas. Naprawdę niebezpieczna jest jednak druga kategoria politmatołów. Ci każdą swoje decyzję, słowo i ruch biorą pod rachunek wizerunkowych zysków i strat starając się za wszelką cenę płynąć z prądem niskich koniunkturalnych gustów. Podpinają się przeto pod oficjalną propagandę, szukają pozytywnie i neutralnie wyglądających tematów na popisy. Jeśli mają w sobie coś w fajtera to tylko w zakulisowych rozgrywkach o wpływy i synekury dla rodziny i tzw. „swoich ludzi”. Na zewnątrz potulni i unikający jasnych deklaracji, bo przecież nie wiadomo z kim przyjdzie tworzyć koalicję albo do jakiej partii przeskoczyć gdy rodzima łajba zacznie tonąć. 
Zmarły niedawno nieodżałowany Marek Nowakowski kilka lat temu sformułował następującą definicję polityka: 
„Polityk naszych czasów to elokwentny ćwok, pazerny, przebiegły, bez światopoglądu, zasad etycznych, gąbka. Prawica, lewica, konserwatyzm, liberalizm – to dla niego pojęcia o dowolnej treści. Żongluje nimi jak piłeczkami. Śliski jak wąż. Łatwo się go nie pozbędziemy.”
Marek Nowakowski „Stan rzeczy”, „Uważam Rze” nr 25/2011 s. 56.

Najbardziej przerażająca w tym cytacie jest puenta. Ale początkiem naprawy czegokolwiek, wręcz początkiem każdego skutecznego działania jest skuteczna diagnoza rzeczywistości. Dobrze, że Polacy zobaczyli kto nimi rządzi. To bezcenne i nieodwracalne empiryczne doświadczenie pozwoli nam być może inaczej spojrzeć na naszą sytuację. Być może rodacy zdadzą sobie wreszcie sprawę, że ktoś im odebrał i praktycznie uśmiercił ich państwo pozbawiając ich nie tylko chleba ale dumy i podmiotowości. Już nic nie będzie takie jak było do tej pory.

czwartek, 19 czerwca 2014

Scenariusz tąpnięcia

Zdaje im się, że on ucieka, czy tego chce czy nie. Wie być może coś czego my nie wiemy. Wie, że to jest nieuniknione, więc postanowił się ewakuować, oddać władzę opozycji, aby to była jej wina a nie jego. Taki gracz nie popełnia tylu błędów jeśli nie chce przegrać partii. Chyba, że ktoś życzliwy mu w tym pomaga, a on o tym nawet nie wie. Gdyby kolejne wybory miałby odbyć się po tej katastrofie, pewnie niedobitki PO uciekałby w popłochu z tonącego okrętu, a tak jest szansa na ocalenie środowiska i pozostawienie go w szyku zwartym. Jeśli to nie jest kalkulacja premiera, to kogoś kto realnie nadaję narrację. Wtedy nawet pan premier nie musi grać. Wszystko jest autentyczne. Jeśli moja hipoteza jest prawdziwa, to nie ma się z czego cieszyć. Za mniej – więcej pół kroku dojdzie do czegoś przewidywalnego i tragicznego w skutki, że wstrząśnie to nie tylko sceną polityczną i ustrojem państwa, ale sprawi też, że przepisy prawa pozwalające na interwencję obcych wojsk okażą się potrzebne. Co to może być? A no na przykład ZUS przestanie wypłacać emerytury, o czym wiadomo, że tak się stanie, tylko nie wiadomo kiedy. 
Ktoś powie: bzdura, nie możliwe. Czy na pewno? Przecież w 1989 roku zrobiono dokładnie to samo. Bankructwo było faktem, wielki brat się sypał i włączył "tryb awaryjny", a wejście w konszachty z lichwiarską międzynarodówką wywołało konieczność urealnienia wartości pieniądza, a więc zabranie obywatelom ich oszczędności. Komuniści wiedzieli, że po czymś takim zawisną na latarniach. Trzeba był się dogadać i wdrożyć "scenariusz tąpnięcia". Czy to, że rozleciała się matka partia, władzę przejęła opozycja i towarzysze potracili stołki spowodowało, że komuś tak naprawdę stała się krzywda? Nie. Wszyscy bardzo szybo się pozbierali, przeformowali i stworzyli uprzywilejowaną warstwę posiadaczy w nowej RP i nową reprezentację polityczną, która już w kilka lat po tąpnięciu sięgnęła po władzę. Nie było procesów, więzień. Wycofanie nie ściśle upatrzone pozycje. Miękkie lądowanie. A wy frajerzy oddani w niewolę międzynarodówce lichwiarzy i powiązanej z nią nowej lewicy martwcie się co jutro wadzicie do gara, gdy nie podobało wam się w ludowej ojczyźnie. Teraz macie jeszcze ludowniejszą. 
Na gruzach III RP narodzi się nowe państwo. Jeszcze bardziej skundlone i nieudolne i z tymi samymi zarządcami na czele, tylko że już pod inną nazwą. Czy rozpaczliwe próby ratowania Pierwszej Rzeczpospolitej a potem jej odrodzenia nie ładowały nas w rezultacie w jeszcze większe bagno? 
To oczywiście tylko hipoteza i wytwór mojej wyobraźni, ale scenariusz tąpnięcia trzeba moim zdaniem brać pod uwagę tak samo poważnie jak każdy inny. W końcu podobno ewolucja dokonuje się przy pomocy skokowych zmian...

Edit:
Nieco przez przypadek natrafiłem na wywiad z Grzegorzem Braunem z przed roku, w którym opowiada on o tym co właśnie dzieje się na naszych oczach i co potwierdza moją tezę z powyższego tekstu. Od trzeciej minuty.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Wypadek przy pracy

Nagle kibice piłkarskiego widowiska dowiadują się niechcący, że mecz jest ustawiony, bo ktoś puszcza w przerwie spotkania nagranie z tego jak sędzia targuje się o kasę z działaczami jednego z klubów. Jakie intencje ma ten, kto podsunął tam mikrofon? Czy na pewno chce aby wkurzeni ludzie zniszczyli system ligowych rozgrywek, czy chce tylko, aby publika wdarła się do szatni, olała mordę działaczom i sędziemu, pobiła się między sobą, bo każdy pretekst to mordobicia jest dobry, a potem wrócą do domów z poczuciem dobrze spełnionego obowiązki. To co obserwujemy to kolejny spektakl „zarządzania przy pomocy kryzysu”. Ludzie w nadziei, że będzie lepiej obalają starą władzę i obdarzają nową kredytem zaufania. Gdy i ta zawodzi ich oczekiwania pojawia się ekipa kolejna, a ludzie dalej są tak samo sfrustrowani jak byli. W ten sposób usuwano pierwszych sekretarzy w PRL i w ten sposób zrobiono „wielką zmianę” w 1989 roku. Czy coś się zatem zmieni? Niewiele.
Najpierw mieliśmy przegraną koalicji w sprawie immunitetu Kamińskiego, a teraz ni stąd ni zowąd wyciekły taśmy kompromitujące rząd i jego ministrów, z których można się dowiedzieć sporo o kondycji naszego kraju. Można odnieść wrażenie, że ktoś widząc gnicie rządowego układu postanowił pójść za ciosem i upublicznił nagrania, które przecież miały swoją wartość jako narzędzie politycznego szantażu. Skoro ktoś postanowił je upublicznić znaczy to, że nie chciał nimi trzymać nikogo w szachu lecz wykonać kolejne posunięcie zbliżające rozgrywkę w kierunku mata. 
Nagania są bulwersujące, ale takie mają być. Gdyby były inne nikt nie zawracałby sobie nimi głowy. Nie one są bowiem ważne dla ujawniającego, lecz efekt który wywołują. Komuś bardzo zależy na tym, abyśmy się zbulwersowali i oburzyli. Nic bardziej jak wydarzenia ostatnich dni pokazuje czym w istocie jest demokracja i jak łatwo można w niej odebrać komuś znamiona władzy. Nie od dziś bowiem wiadomo, że kto ma media i dostęp do wiedzy – ten tak naprawdę rządzi, a gdy figuranci próbują „urwać się ze smyczy”, zmienia się ich na „lepszy model”.
Czego dowiedzieliśmy z tych taśm? Ano niczego szczególnego. O tym, że państwo istnieje tylko teoretycznie pisałem tu tak wiele razy, że aż nie ma sensu tego powtarzać. O tym, że inwestycje realizowane za tzw. unijne fundusze, to „ch.j, dupa i kamieni kupa”, także można się było z lektury tego bloga przekonać. To, że w polityce kupczy się stanowiskami i decyzjami, przestawia ludzi jak pinki na szachownicy, niszczy się jednych, aby w ich miejsce wsadzić drugich wiadomo od tysiącleci. Nie bez kozery Bismarck parafrazując słowa Bismarcka lepiej tego nie oglądać podobnie jak produkcji serdelek. Zatem można by rzec: „nihil novi”. 
Nowe jest tylko to, że tzw. opina publiczna dowiedziała się o tym z ust przedstawicieli rządzącej ekipy w sposób bezwzględny i szczery to, co do niedawana szeptały oszołomy. Widać zatem wyraźnie, że ktoś przełożył wajchę i jeśli PO nie rozpadnie się w miarę szybko, to w następnych wyborach uzyska na tyle kompromitujący wynik, że całe lokalne i centralne koterie kolibrów spijające nektar z kwiatów władzy przeniosą się do PiSu, a sama PO uschnie niczym niezapylony kwiat nie rodząc owoców. Problem polega jednak na tym, że wypowiedź Sienkiewicza odsłoniła przed milionami ludzi wierzących w oficjalną propagandę bezmiar ich naiwności, a tego nie da się już cofnąć ani odszczekać. Przez jakiś czas ludzie będą wypierali przekazaną im prawdę, aż z boleścią będą musieli ją zaakceptować. 
Potrzebujemy radykalnej zmiany. Nie tylko ludzi, ale całego systemu, a być nawet zmiany ulubionej dyscypliny. Nowych instytucji, praw i paradygmatu. Miejmy nadzieję, że ów „wypadek przy pracy”, kiedy ludzie dowiedzieli się nieco za dużo, jest jednym z kamyków wywołujących lawinę zmian, choć nie jest jeszcze samą lawiną. W końcu parafrazując słowa ministra Nowaka: kamieni kupa obok intymnych części ciała, to jedyne co nam pozostało.

poniedziałek, 26 maja 2014

Wybory dróżnika

Ludzie w jakiś instynktowny sposób wyczuwają kiedy chce ich się zrobić w balona. Tak jest z wyborami do Europarlametu. Ludzie albo wiedzą, albo wyczuwają, że „to coś” ma tyle do powiedzenia co kurczak na rożnie, więc nie chce się prawie nikomu iść głosować. Parlament Europejski nie ma żadnych istotnych uprawień, nie wybiera nawet Komisji Europejskiej (zatwierdza wybór Komisji i jej przewodniczącego), a jego przełożenie na los obywateli jest znikome. Stąd być może niska frekwencja w wyborach do owego „listka figowego”. Równie dobrze można by było zrobić na kolei wybory powszechne na wybór dróżnika, a każdy z kandydatów mógłby przekonywać o swoim unikalnym stylu podnoszenia szlabanów. Dyrdymały, które opowiadają zwykle przed tymi wyborami kandydaci z prawa czy lewa są chwilami równie kuriozalne. 
Jeśli ktoś myśli, że wyniki tych wyborów przełożą się na samorządowe – jest w dużym błędzie. Tam frekwencja będzie zdecydowanie wyższa.

niedziela, 25 maja 2014

Czasy mamy dość teatralne

Kilka dni temu siedziałem w samochodzie na parkingu przed jednym ze sklepów w oczekiwaniu na żonę. Podszedł do mnie jakiś mężczyzna, przywitał się i już wiedziałem co mnie czeka. Spodziewałem się standardowej gadki: „kierowniku, na bułkę”, albo „suszy mnie, poratuj bracie”, a tu nic z tego. Gość wyciągnął z reklamówki konserwę rybną i powiedział ze łzami w oczach, że jest głodny, na konserwę wydał ostatnie pieniądze, a teraz nie ma na bułkę. Zaintrygował mnie innowacyjnym podejściem do tematu więc zacząłem się dopytywać co i jak. Forma była mistrzowska, ale treść już nie bardzo, bo uzasadniając swoje dramatyczne położenie zaczął nieco plątać się w zeznaniach ale lał przy tym łzy niczym zawodowy żałobnik. Nie ukrywam ujął mnie za serce. Rzecz jasna nie swoją „bajerą” tylko kunsztem aktorskim i dałem mu ze dwa złocisze. Był po prostu świetny. Tak łgać i płakać na zawołanie. Chętnie zobaczyłbym go w jakimś dramacie, najlepiej w roli Hamleta. Ten artyzm i dramaturgia. Zarobił chłop na swoją gażę nie ma co. 
Po przybyciu żony ruszyliśmy do domu oglądając po drodze plakaty wyborcze z całą masą podobnych ściemniaczy. Muszę przyznać na przykładzie spragnionego mistrza autorskiej improwizacji i oglądanych facjat na plakatach, że ostatnimi czasy poziom aktorskiego kunsztu w społeczeństwie podniósł się znacząco. Być może wzrost umiejętności ściemniaczy to jedyne co w naszym kraju rośnie bezustannie, pomimo wzrostu zadłużenia i demograficznej tragedii. Widoczne było to szczególnie teraz. Wystarczy choćby pobieżnie postudiować zadania jakie ma Parlament Europejski aby dojść do wniosku, że to demokratyczny kwiatek do niemal dyktatorskich rządów Komisji Europejskiej, że ciało to ma nie wiele do powiedzenia, a już na pewno nie w kwestiach regionalnych. Gdy jadąc samochodem wiedzę czyjąś facjatę, a pod spodem napis: „Więcej dla Lubelszczyzny”, to muszę przyznać, że przysklepowy wyłudzacz jest lepszy w swej profesji, bowiem nie łże tak bezczelnie. 
Za sklepową szybą w czasie oczekiwania zauważyłem okładkę Wyborczej. Zdjęcie Marka Kondrata i tytuł z nim wywiadu: „Polska się zmienia. Z mendowatej w zachwycającą”. Śmiem osobiście twierdzić, że jest odwrotnie. Stajemy się bardziej mendowaci, o czym świadczą chociażby powyższe przykłady. Ale panu aktorowi wypada tak sądzić z racji na wykonywaną profesję. Aktorowi wypada powiedzieć każdą bzdurę. Gorzej gdy polityk czy mąż stanu są tak naprawdę aktorami o czym nie zdążyli nas jeszcze poinformować. Dawniej aktorów nie chowano na cmentarzach jako ludzi niegodnych i żyjących z blagi. Było to dość niesprawiedliwie, bo jeśli ktoś kłamie, gra i oszukuje, a my wiemy, że tak jest, to jest to po prostu świetna rozrywka. Ale jeśli ktoś wykorzystuje swój talent do wciśnięcia nam kitu, powinien sczeznąć.

środa, 7 maja 2014

wtorek, 29 kwietnia 2014

Ocean

Ocean jest wieczny. Ocean nie szuka poklasku, nie unosi się pychą. Unosisz się w nim jakbyś posiadł magiczną umiejętność lewitacji. I to nie prawda, że to wielki błękit. Jest wielki, największy ze wszystkiego co istnieje na tej planecie i to on stanowi skalę dla oceny co jest duże, a co małe, ale nie jest błękitny. Zawiera w sobie bowiem każdą barwę, każdy odcień. Od niemal bieli plażowego piasku, poprzez przybrzeżny lazur i tęczę barw raf koralowych, po mrok głębin. Jedyne co łączy to wszystko to wielka cisza, z której zdasz sobie sprawę dopiero, gdy zanurzasz się w tej nieskończonej, wiecznej plątaninie życia i śmierci. Ocean zdaje się być jednością. Niszczycielski sztorm staje się nowym początkiem, a narodziny nowego mieszkańca tych wód zapowiedzią jego nieuchronnej śmierci. Pomaga on tylko całości dostosowywać się, zmieniać i trwać wiecznie. Wszystkie bowiem lądowe zmiany i kataklizmy, tu kilka metrów pod powierzchnią wiecznie ruchomej wody są tym, czym komunikat radiowy o zamieszkach na drugim końcu świata: dalekim echem niedotyczącego nas cudzego nieszczęścia. Ocean nie ma czasu, bo czas dla niego nie istnieje. Czym miałby go mierzyć? Ilością utartych przez fale muszli na ziarna piasku? Nie płynie choć płynie, nie istnieje choć istnieje, bo nie ma punktu odniesienia. 
Jestem jakby na innej planecie otoczony lustrem ledwie falującej wody. Woda wydawałaby się szklaną taflą, po której można stąpać, gdyby nie chlupot wywołany ruchem łódki. Tak więc to ja i moje rozpaczliwe miotanie się na pokładzie tej łupiny zaburzało tę przepiękną harmonię. Wyrwałem się z tego hipnotycznego osłupienia, w którym tkwiłem od jakiegoś czasu. Błyskawicznie zdałem sobie sprawę ze swej sytuacji. Unoszę się na niewielkiej łódce wydłubanej z kawałka pnia wraz z kurczącym się zapasem pitnej wody i kilkoma porcjami jedzenia, a poza strzępkami odzieży z dawnego dobytku pozostaje mi jeszcze tylko kapelusz chroniący od słońca. Od trzech dni nie ma wiatru, a od dwóch nie złowiłem nic. Obsesyjnie zarzucam haczyk na sznurku przywiązany do oderwanego od kadłuba kawałka deseczki. Ten improwizowany rytuał staje się moją modlitwą. Za każdym zanurzeniem proszę wszelkie możliwe siły, aby choć tym razem pozwoliły mi wyciągnąć w wody choćby jedną maleńką rybkę. Nic z tego. Im dłużej trwa mój rozpaczliwy połów tym modlę się bardziej gorliwie i coraz mocniej wzbiera we mnie nadzieja. Nagle przychodzi olśnienie niczym ostatni przebłysk świadomości u konającego. Zmieniam taktykę. Kawałki spleśniałego chleba nie sprawdzają się jako przynęta. Odrywam od tego co kiedyś było marynarką ostatni błyszczący guzik i przyczepiam go nieco powyżej haczyka. Może zadziała? Rzucam haczyk z improwizowanym błyskiem jak najdalej potrafię po czym zaczynam nawijać na deszczułkę żyłkę. Nic. Zaczynam jeszcze raz. Zmiana rytuału obudziła we mnie nowe pokłady nadziei i być może ostatnie zmagazynowane nie wiadomo gdzie pokłady energii. Postanawiam zmienić burtę tak, aby wykorzystać zachodzące już słońce do lepszego oświetlenia błyszczącego guzika. Rzut, kilka obrotów deseczki i oto na gdzieś w odległości paru metrów od burty rozpoczyna się przedziwne miotanie. Lekko szarpię żyłką tak jak uczył mnie dziadek i powoli zaczynam holować zdobycz. Nie idzie mi to łatwo. Albo ryba jest wielka, albo ja słaby. W tej chwili nie liczy się jednak nic ponad schwytanie zdobyczy i nie zerwanie żyłki. Popuszczam kilka obrotów i znów po woli zaczynam obracanie w dłoniach deseczki. Jeszcze chwila i widzę około trzydziestocentymetrową rybę miotającą się tuż obok burty mojej łódki. Pochylam się i wkładam rękę do wody nie dając przeciwnikowi zbyt wiele miejsca na manewr. Przyciskam rybę do burty i jednocześnie ściskam w dłoni tak mocno jak tylko potrafię. Zdobycz przestaje się ruszać. Ciągnąc ją po powierzchni łodzi wydobywam na powierzchnię. Ona jakby ocucona zmianą środowiska postanawia ostatkami sił ponownie zawalczyć o życie lecz jest już za późno. Uderzam rybą o niewielki wolny fragment pokładu i jej rozpaczliwe ruchy tułowia zmieniają się w słabnące z sekundy na sekundę drgawki. Ryba nieruchomieje. Jak szalony rozrywam jej brzuch, wydzieram wnętrzności i pożeram fragmenty jej ciała.
Tak, stałem się zwierzęciem, a właściwie byłem nim zawsze, tylko stały dostęp do jedzenia i picia, przyodziewek i ciepło domowego kaloryfera uśpiły moje instynkty. Być może wszelkie cierpiana cywilizowanego człowieka mają swoje źródło w tym, że gdy zostanie zaspokojona cała piramida jego potrzeb, pojawia się tęsknota za byciem zwierzakiem? Najwyższa sama w sobie potrzeba odwrócenia piramidy. Być może rajski ogród był niczym więcej jak tylko przestrzenią aktywności myśliwego - zbieracza, a my nie różnimy się od niego nawet odrobinę? Dziś już wiem, że do prawdziwego szczęścia człowiek potrzebuje tylko odrobiny wody, kawałka ryby i kapelusz z szerokim rondem. Potrzebuje jeszcze wiatru, który wypełni żagiel i da nadzieję. 
Właśnie powiał lekki orzeźwiający wietrzyk. Jestem szczęśliwy. Naprawdę szczęśliwy.

piątek, 25 kwietnia 2014

Krajobraz polskiej gospodarki według prof. Kieżuna

Wspaniały wykład legendarnego człowieka. 

środa, 9 kwietnia 2014

Korwin mówi jak jest

Można się z nim nie zgadzać w wielu kwestiach, ale tu według mnie ma chłopina racę.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Jak wyglądają prawdziwe pieniądze?

Grzegorz Braun (reżyser, publicysta) i dr Jan Przybył (wieloletni wykładowca historii kultury polskiej) rozliczają się ze skarbówką i z socjalizmem. Zapomnieliśmy już jak wygląda normalności i co to prawdziwy pieniądz. 

Mądrość etapu

środa, 2 kwietnia 2014

Matczyna rola nadziei

Po lekturze tego oto tekstu przypomniał mi się mój opublikowany niespełna dwa lata temu felieton dla pewnego pisma, z którym zakończyłem współpracę równie szybko jak ją rozpocząłem. Jednak tekst pozostał. Co więcej, w swej istocie wydaje się dziś niestety proroczy i ciągle aktualny. Oto skazany na zapomnienie, bo wykasowany ze strony pisma felieton. Wydaje się, że warto go w tej chwili przypomnieć.


Matczyna rola nadziei

Podobno proces werbunkowy do Armii Pruskiej odbywał się w pewien ściśle określony sposób. Do wioski przybywał podoficer, który wraz z wójtem miał dokonać wyboru najlepszych kandydatów na żołnierzy. Sierżant rysując na kartce krzyż dzielił ją na cztery pola. Na każdym z dwóch górnych pól pisał: mądry – głupi, a na dwóch dolnych: pracowity - leniwy. Krótka rozmowa z rekrutem wystarczyła, aby ocenić możliwości intelektualne młodzieńca, zaś siedzący obok wójt był źródłem informacji o jego pracowitości. Gdy rekrut okazał się być mądrym i pracowitym jego przeznaczeniem miała być szkoła podoficerska. Gdy był z kolei mądry i leniwy był doskonałym kandydatem na oficera, gdyż połączenie obu tych cech zwiastowało wysoce pożądaną kreatywność. Głupców - w zależności od poziomu pracowitości - czekał los dramatyczny lub pospolity. Ci leniwi trafiali na front jako mięso armatnie, zaś ci pracowici nie byli brani do wojska. Specjaliści od zasobów ludzkich w Armii Pruskiej wychodzili ponoć z przekonania, że pracowity głupek w armii jest w stanie więcej popsuć niż naprawić i że lepiej sprawdzi się on wszędzie ale nie w wojsku. Rzecz jasna – ci mądrzejsi bez względu na to, czy byli leniwi czy nie, musieli stanowić zdecydowaną mniejszość. Cała akcja werbunkowa miała pewnie i szerszy kontekst. Pozbawione wcielonych do armii mędrców ludowe masy nie mogły się zorganizować, a jedynie przekazywać następnym pokoleniom tak wysoce porządny gen pracowitości. Czy to prawda czy nie? Czy w Zaborze Rosyjskim Armia Carska stosowała podobne metody werbunkowe? Nie mam pojęcia.
Pewien zaprzyjaźniony naukowiec podzielił się ze mną ostatnio wynikami badań przeprowadzonych wśród tegorocznych maturzystów z dwudziestu najlepszych szkół naszego regionu. Okazuje się, że lwia część naszej przyszłej intelektualnej elity nie zamierza studiować w regionie lecz poza nim. Przyzwyczailiśmy się do wizerunku tabunów wyjeżdżających za chlebem absolwentów lubelskich uczelni, gdy tymczasem exodus zaczyna się już przed studniami i to w grupie, na której powinno nam najbardziej zależeć. W opinii maturzystów kluczowymi czynnikami podjęcia decyzji o wyjeździe głównie do Warszawy, Krakowa, Wrocławia i Poznania, ale także do Brighton, jest atmosfera, występujący w regionie niski poziom nauczania oraz nieodpowiednie kierunki kształcenia. Co najciekawsze, cały mechanizm regionalnego drenażu mózgów odbywa się bez udziału werbowników. 
Jak głosi stara anegdota, u schyłku epoki Gierka towarzyszom z dwóch dużych miast, leżących na terenach odpowiadającym dziś Lubelszczyźnie i Podkarpaciu, „władze partyjne i państwowe” złożyły propozycję nie do odrzucenia. Mieli wybrać czy wolą budowę lotniska czy organizację centralnych dożynek. Podobno „nasi” wybrali dożynki - Rzeszowiacy lotnisko. Ostatecznie lotnisko powstało, a dożynki i tak się nie odbyły ze względu na strajki i polityczną zawieruchę. Być może stało się tak dlatego, że Podkarpacie było Zaborem Austriackim i na skutek braku tam odpowiedniej polityki rekrutacyjnej przodkowie partyjnych bossów nie poszli do wojska mimo ponadprzeciętnych intelektualnych zdolności?
W każdym razie teraz mamy możliwość naprawienia błędów i wypaczeń minionej epoki. Budujemy lotnisko. Miejmy tylko nadzieję, że w wyniku jego powstania dotrą do nas nie tylko turyści i inwestorzy, ale też nowe idee i technologie. Miejmy też nadzieję, że przy jego pomocy nie odlecą od nas tym razem gimnazjaliści szukający atrakcyjnej oferty edukacyjnej na licealnym poziomie.

czwartek, 27 marca 2014

"Ten system nie narodził się z buntu. On narodził się z beznadziei." - System 09


Grupka niezłomnych i odważnych demaskuje propagandowe oszustwo czy wręcz meandry wojny informacyjnej sprzed 25 lat, której skutki ciągle odczuwamy. Gdy 5 lat temu wyemitowano ten serial w TVP nie mogłem wyjść z podziwu dla odwagi jego twórców. Potem okazało się, że był to "wypadek przy pracy". Kolejne odcinki już nie miały takiej "siły rażenia", co nie znaczy, że jakiś "życzliwy" decydent nie przysunął czasu ich emisji na porę bliską północy. Po co ludowi mącić w głowach? W tej chwili ów dokumentalny serial nie ma nawet swojej strony na Wikipedii...Dlaczego? Bo: "rewolucja to jest za poważna sprawa żeby tak po prostu zostawić ją zwykłym ludziom"

środa, 26 marca 2014

Obserwacja

Doskonałym i jednym z niewielu sposobów śledzenia poczynań agentury i tajnych służb jest obserwacja montowania agentury wpływu w polityce danego kraju. Warto zaobserwować następujące zjawiska:
  • Kto pierwotnie ma stanowić „rząd cieni” zwycięskiego ugrupowania, a kto ostatecznie przejmuje we władanie resorty?
  • Jak wyglądają zmiany na listach wyborczych, zwłaszcza dokonywane tuż wyborami?

Pojawiające się „króliki z kapeluszy” mogą być zatem:
  • wynikiem zakulisowych gier politycznych frakcji,
  • próbą zainstalowania na kluczowych stanowiskach politycznych agentury wpływu,
  • zmianami zainspirowanymi działaniami służb specjalnych.

wtorek, 25 marca 2014

Amerykański sen

Film choć może nie najnowszy, ale godny polecenia tym bardziej, że o jego istnieniu nie miałem dotychczas zielonego pojęcia. Mój synek znalazł go w sieci i polecił mi abym się dokształcił w kwestii "czerwonej tarczy". :-)


A tu być może panaceum na problemy świata?
http://tagen.tv/vod/2014/03/pierwsza-polska-waluta-lokalna/

niedziela, 23 marca 2014

Poranny potok myśli

Czy jeśli życie to forma istnienia białka, to samochód to forma istnienia blachy?
Wszyscy żyjemy i wiemy, że żyjemy, ale brak temu pojęciu jednej spójnej definicji. Czy w ogóle trzeba definiować życie skoro jest ono nam dane? Być może żywy organizm podejmując próbę zdefiniowana życia popełnia logiczny błąd błędnego koła? 
Trwają ciągle dyskusje nad istnieniem lub nieistnieniem Boga. Nie potrafimy w sposób racjonalny określić jego istoty. Ale kwestia życia jest dla nas oczywista, a mimo w określeniu jego istoty czujemy się tak samo bezradni. Być może w braku określenia pojęć podstawowych takich jak: życie, rzeczywistość, świadomość wyraża się nasza bezradność? Ciężko pyszałkowatemu z natury człowiekowi przyjąć do wiadomość świadomość własnych ograniczeń. Coraz więcej jest na nią mniej lub bardziej oczywistych dowodów. Być może nadeszła pora, aby przestać zatem określać siebie wedle renesansowej utopii jako pępek świata? Ale jeśli nie człowiek, to kto ma być w centrum? Bóg? Na to nie zgodzą się ci, którzy ustawili tam człowieka. Trwamy więc w cywilizacyjnym paradoksie: pasowałoby nas zdjąć z piedestału boskiej i wyjątkowej istoty, ale kogo tam ustawić? Może zatem nie ustawiać nikogo? Ale się nie da, bo coś musi być praprzyczyną. Postępowcy nie zaaprobują powrotu do dawnego porządku, więc będą musieli niedługo wymyśleć nową formę gnozy, w której będzie coś na kształt boga, ale nie nazwanego bogiem. Będziemy mieli być może w perspektywie najbliższych wieków coś na kształt chrześcijaństwa, ale bez chrześcijaństwa. Po co więc to zamieszanie, gdy wystarczy pozostać przy starym systemie pojęć i znaczeń? Tylko co wtedy robiliby rewolucjoniści? Gdy opuszczą sztandary przestaną być rewolucjonistami, utracą pozycję i swój sens istnienia, która nie tkwi w ładzie lecz w chaosie.

niedziela, 9 marca 2014

Ukraiński pojedynek szachowych arcymistrzów

Wszyscy ostatnio zgłupieli na punkcie konfliktu na Ukrainie. Do żadnej wojny nie dojdzie, bo nikogo na nią nie stać. Rosja nadyma się jak żaba, pręży muskuły, ale i tak wiadomo, że nikogo nie zaatakuje, bo nie ma za co. "zachód" odbiera to jako realną retorykę wojenną i dzięki temu może w swej propagandzie odsunąć swe bieżące problemy na dalszy plan. Tylko nasi figuranci wzięli najwyraźniej poważnie rosyjskie pohukiwania i zachowują się jak na pożytecznych idiotów przystało, chcąc ginąć w ramach nie swojej wojennej retoryki. W końcu przysłowiowy Cygan dał się także powiesić dla towarzystwa. Oczywiście na dany problem można zawsze spojrzeć dwojako, bo przecież szklanka jest albo do połowy pełna, albo do połowy pusta. Z jednej strony można powiedzieć, że Rosja doprowadza do przejęcia części Ukrainy, z drugiej można powiedzieć, że pozbywa się balastu pozostawiając pod swym wpływem regiony najbardziej uprzemysłowione, a pozostawiając na pastwę lichwiarzy wschodnią gołotę. Łunia jest w szoku, bo nie wie co począć z tym prezentem. Zagrywka rosyjskich szachistów przypomina zatem działania Fidela Castro, gdy w odpowiedzi na protesty "zachodu" uwolnił więźniów politycznych, ale w towarzystwie wszelkich kryminalistów spod ciemnej gwiazdy gnijących w kubańskich więzieniach i wsadził ich w łodzie płynące na Florydę. Czasami jest bowiem tak, że paradoksalnie w ramach jakiegoś konfliktu interesy stron są wspólne. "Zachód" za pośrednictwem "znanego filantropa" rozpętał "Majdan", zaś Rosja czekała cierpliwie na rozwój wypadków, przygotowując kolejne szachowe ruchy. Zabierze z Ukrainy najpyszniejsze kąski tworząc z nich na wzór Łunii "niepodległe republiki". W tym momencie kończy się wspólny interes. Bo czego chcieli tak naprawdę mocodawcy "filantropów"? Najprawdopodobniej "ukraińskie wypadki" są wypadkową "syryjskiego szacha", którego szachiści z Łubianki zadali szachistom z Pentagonu, na skutek którego wzmocnienie "zachodniej" pozycji na bliskim wchodzie nie miało miejsca, zatem atak na Iran też przestał mieć sens. Zatem według mnie, w tej chwili w przypadku Ukrainy mamy do czynienia ze starą jak świat taktyką związania wroga walką. Jeśli mam rację, to za chwilę sytuacja na Bliskim Wschodzie znów stanie się napięta, ale będzie istniała niemal pewność, że Rosja nie wystąpi w niej jako strona. Czy na pewno? Jak znam życie szachiści z Łubianki już szkolą irańskich pilotów i przygotowują ich na ewentualną interwencję. Dlaczego Rosja tak rozpaczliwie broni swych interesów w tej części świata? Bo nie chce doprowadzić do osaczenia od południa i jest zainteresowana pokojową drogą do Oceanu Indyjskiego. To dalekosiężne geopolityczne cele.
A my? A my nic. Ruszamy w palcem w bucie. Tylko, że dalsza perspektywa pokazuje jakimi jesteśmy słabiakami i jaką wiochę czynią z nas nasi figuranci.

czwartek, 27 lutego 2014

Genialna metafora

"Gryzonie instynktownie unikają kotów. Gryzonie porażone pasożytem pierwotniakiem toksoplazmozą są przez niego zmuszane do ułatwiania kotom zadania. Cysta toxoplasma gondii w mózgu szczura sprawia, że zapach moczu kota postrzega jako zapach hormonów płciowych szczura płci przeciwnej. Poza tym zmienia połączenia neuronów. Przerywa obwody odpowiedzialne za odczuwanie strachu. Kot jest żywicielem pośrednim toksoplazmozy, która dostaje się do jego organizmu w pożartym gryzoniu. Kot, aby uniknąć zakażenia toksoplazmozą, przed pożarciem upolowanego gryzonia sprawdza, czy nie jest zakażony. Na przemian kilkakrotnie puszcza i łapie. Stąd wzięło się powiedzenie, "bawi się, jak kot z myszką". Zdrowa mysz podczas takiej zabawy wypuszcza na skórę wydzielinę odpowiednich gruczołów. Stąd wzięło się powiedzenie: "poci się, jak mysz". Kot wyczuwa zapach wydzieliny. 
Medycyna długo uważała, że toksoplazmoza jest groźna tylko dla dziecka w rozwoju płodowym, wywołuje wodogłowie, zapalenie mięśnia sercowego. Dlatego kobiety boją się myszy. Ostatnio odkryto,że toksoplazmoza jest niebezpieczna także dla dorosłych, jest podejrzewana o: wywoływanie schizofrenii, choroby Parkinsona, zespołu Tourette’a, zmuszanie prowadzących pojazdy mechaniczne do ryzykownej jazdy, spowalnia refleks i zwiększa wydzielanie dopaminy odpowiedzialnej za uczucie przyjemności (kierowcy zakażeni pierwotniakiem trzy razy częściej ulegają wypadkom drogowym niż osoby, u których nie wykryto przeciwciał świadczących o obecności pasożyta, liczba ofiar śmiertelnych może być od kilkuset tysięcy do miliona rocznie), zmuszanie kobiet do większej niewierności, a mężczyzn — agresji i zazdrości." 
Grzegorz Rossa, Ciężkie czasy dla agentów, s.32

wtorek, 25 lutego 2014

Urządzenie

"Choć rząd jest urządzeniem bardzo korzystnym, a w pewnych okolicznościach nawet bezwzględnie koniecznym dla ludzkości, nie mniej nie jest on konieczny we wszystkich okolicznościach i nie jest rzeczą niemożliwą, iżby ludzie zachowali współżycie społeczne przez czas pewien, nie uciekając się do takiego urządzenia."

David Hume - Traktat o naturze ludzkiej

niedziela, 23 lutego 2014

Inwestorzy

Wydarzenia na Ukrainie to modelowy przykład jak cybernetyka społeczna przy wsparciu niekoniecznie wielkich pieniędzy, jest w stanie doprowadzić do upadku rządu bez interwencji militarnej. Śmiem nawet twierdzić, że Janukowycz nie był aż tak głupi, aby nakazać strzelać do rodaków. Krew demonstrantów była bowiem niezbędna, aby pozbawić go stanowiska. W sieci pojawiło się kilka interesujących rzeczy. Oto podobno już w 2011 roku znany inwestor i filantrop niejaki Soros, specjalizujący się w bezkrwawych rewolucjach w tej części Europy oferował już swoje usługi. Inna interesującą kwestią jest pojawienie się nagrania w którym ukraińska bezpieka pali swe akta na długo przed ostatecznym rozwiązaniem kwestii prezydentury. Wszystko to wskazuje, że po raz kolejny odegrano przetrawienie telewizyjno - rozrywkowe przed oczami całego świata, a przede wszystkim przed samymi Ukraińcami ofiarowując im nadzieję na zmiany i legitymizując nową władzę. Majdan jednak wydaje się być niewzruszony. Podchodzi z taką samą nieufnością do liderów opozycji jak do niedawna do ekipy prezydenta. Jeśli moja teoria jest słuszna, to za chwilę sam Majdan stanie się dla nowo ukonstytuowanej władzy niewygodny i zmieni się w jarmark i tandetnym żarciem, gorzałą i muzyczką. Jednocześnie bardzo szybko pojawi się mit Majdanu przypominający nasz sukces Okrągłego Stołu.
Kto na tym straci a kto skorzysta? Skorzysta z pewnością "inwestor" bez względu kto nim jest, bo przecież rewolucje "to nie są tanie rzeczy", jak mówi pewien serialowy alkoholik z Wrocławia. Stracą na tym z pewnością sami Ukraińcy, ale jeszcze nie wiadomo w jakiej formie. Im wcześniej pojmą, że bycie podmiotem niezależnym do Rosji i Niemiec jest możliwe tylko w przypadku odtworzenia czegoś na kształt państwa Jagiellonów, tym lepiej dla nich i dla nas. Nie bez kozery przez ostatnie kilka wieków inni inwestorzy władowali kupę pieniędzy w podziały polsko – ukraińskie, aby taki podmiot pojawić się nie mógł. Historia jednak uczy, że niczego nie uczy i że niekiedy ciężko w niej odróżnić mity od faktów. A my zdajemy się być mistrzami w autoogłupianiu. Widziałem wczoraj na Majdanie wystąpienia pana Jacka Sariusza Wolskiego - europosła z PO, który w trakcie swej bełkotliwej wypowiedzi do tłumu przekonywał, że reprezentuje Europejską Partię Ludową, a nie Polskę. Na początku nie wiedział, czy mam mówić po angielsku czy po polsku. "Po polsku" - odpowiedział mu tłum, który liczył widocznie na słowa otuchy od braci Polaków, a nie na wykwity frazesów i pustosłowia jakiegoś kacyka. Niestety, wszystko wskazuje na to, że renesans polityki Jagiellonów będzie nieprędki, albo niemożliwy.

piątek, 14 lutego 2014

wtorek, 21 stycznia 2014

Farsa czy kabaret?

Nie przygasły jeszcze echa nominacji pani Bieńkowskiej na arcyministrę w zrekonstruowanym rządzie premiera Tuska, a już wybuchła afera. Pani ministra tłumacząc dlaczego pociągi się spóźniają stwierdziła, że to wina klimatu, z którym nie wygramy. Ma ci ona rację, ale wlazła na cienki lód i się zaczęło. A ona po prostu nie posłuchała Wuja Dobra Rada, który mówił, że jak ktoś zacznie narzekać na zimne kaloryfery, albo problemy w komunikacji, to najlepiej jest udawać że się tego nie słyszy. Przecież wiadomo tajże, że „jak jest zima to musi być zimno”. Ile teraz medialnych piruetów będzie musiała wykonać nasza gwiazda? Ale spoko, da sobie radę. Nie od dziś bowiem wiadomo, że gwiazdy tańczą na lodzie.
Inna przodownica pracy ustawiona dla odmiany na odcinku medialnym, pani Monika Olejnik donosiła na męża na SB, a czyniła to po to, aby nie wydać mu paszportu, bo jak on wyjeżdżaza granicę to pije i się awanturuje. Nie daj Boże jeszcze kradnie, bo powszechnie wiadomo, że "każdy pijak to złodziej". Dokument z donosem przechowuje ponoć IPN jako niemalże relikwię. Co by było weselej owe „resortowe dziecię” było wtedy w trakcie rozwodu z podmiotem lirycznym lub jak kto woli na etapie „zmiany na lepszy model”. A mogła przecież wyrwać kartki z paszportu i byłby nici z wyjazdu. A potem być może kilku resortowych mołojców napisałoby przebój: „żadnych kartek jak w twoim paszporcie, był byś ze mną wyrywać nie muszę”?
Były zwolennik energii jądrowej wicepremier Janusz Piechociński, po spotkaniu z przedstawicielami lobby producentów wiatraków z Niemiec zapałał nagłą miłością do tej formy produkcji energii. „Nie będzie zatem kabaretu, będzie chór” – grzmiał ambitny cieć w Alternatywach. Zaiste. Na pytanie: „Po co jest ten wiatrak?” Padnie pewnie odpowiedz: „On odpowiada żywotnym naszym interesom. Ty wiesz co my robimy tym wiatrakiem?” A ludzie i tak we wszystko uwierzą: „Bo on we wszystko wierzy panie władzo. Bóg mnie pokarał takim głupim chłopem”.

Jaki stąd morał? A no taki, że wszystko co się dzieje w naszym kraju można wytłumaczyć przy pomocy "Misia", posiłkując się niekiedy innymi utworami mistrza Barei. 

piątek, 17 stycznia 2014

Poranny dyskurs cytatów

"Patriotyzm jest to przekonanie, że wszystkie narody są jednakowo dobre, czy jednakowo złe."
Joanna Senyszyn
Wypada na ten cytat odpowiedzieć innym cytatem:
"Jestem przeciwny aborcji, bo jak pokazuje życie, wyskrobano nie tych, co trzeba."
Janusz Korwin-Mikke

czwartek, 9 stycznia 2014

Kolęda

Wczoraj w porywie spontanicznego aktu twórczego ułożyliśmy z moim młodszym synkiem kolędę. On wymyślił do niej dziarską melodię (przypominającą nieco "Pójdźmy wszyscy do stajenki") i śpiewaliśmy, że hej!

Oto kolęda:

Szli za gwiazdą Trzej Królowie,
królujący wiedzą w głowie,
nad wszystkimi w okolicy,
gdzie się Pan zrodził z Dziewicy.

Pastuszkowie też przybyli,
za aniołem w jednej chwili,
do Betlejem do dzieciny,
co ją wsławią przyszłe czyny.

Witaj, witaj Zbawicielu,
co wyznawców masz tak wielu,
Panie Świata i Wszechrzeczy,
co odmienisz los człowieczy.

środa, 1 stycznia 2014

Sinusoidy i harmoniczne

Skończył się stary, zaczął się nowy rok. Nie ma z pozoru nic bardziej banalnego. Kolejne 365 dni - pełen obrót Ziemi dookoła Słońca. Kolejne cztery pory roku, następnych 12 miesięcy. Lato będzie gorące, a zima znów zaskoczy drogowców. Będziemy się rodzić i umierać. Wszystko jest takie jakie było i nie wiele wskazuje na to, że coś ma się zmienić. Media przez kolejnych dwanaście miesięcy będą ekscytować się wypadkami i katastrofami. Będą prezentować mądre i głupie wypowiedzi ludzi uchodzących za autorytety. Od czasu do czasu wydarzy się jakiś skandal, który zelektryzuje "opinię publiczną". To wszystko, niczym cykle przyrody jest pewne.
O czasu do czasu będą jednak dziać się rzeczy wymykające się ze zwykłych sinusoid przyrody i ludzkiej doli. Do nich należą na pierwszy rzut oka niepozorne brzemienne w skutkach fakty, uchodzące na pozór za dziwactwa. Nagle ktoś na przykład uzna, że rodzinę może tworzyć dwóch mężczyzn, albo że moja płeć zależy od tego czy uznam się za mężczyznę czy za kobietę. Niby nic. Głupota, która „wszyta” w systemy prawne pod płaszczykiem wolności zaczyna urastać do miana ekstrawagancji? Ta niepozorna, kolejna „cegła w murze” jakiejś dziwnej budowli, pod którą położono fundamenty już dawno, z pozoru nie dziwi niczym nius o babie z brodą. A jednak to pozór. To kolejna rubież oddana w fałszywy sposób człowiekowi, który na przestrzeni wieków z coraz większą pychą zaczyna uważać się boską istotę. Coraz bardziej w szaleńczym tempie zaczyna utwierdzać się w przekonaniu, że to on jest centrum wszechświata. Bo skoro decyduje o swojej płci usiłuje wymknąć się z determinantów przyrody. Lichość ludzkiego bytu jest tak oczywista, że chcemy ogłupiać się przynajmniej w ten sposób. I na tym polega utopijność wtłaczanej nam ideologii: mimo oczywistość miernoty naszego życia na tym łez padole, szukamy wciąż sposobów na zmianę naszego losu. Dobrze, gdy ma to miejsce na przestrzeni medycyny czy technologii, ale gdy zaczynamy ogłupiać się i upominać o fałszywe boskie atrybuty zatracamy samych siebie, de facto stając się stadem świń uwielbiających pochlebstwa i nie widzących nic poza korytem i własnym zadrutowanym nosem. Kto leje do naszych uszu fałsz poprzez usłużne media? Czynią to prawdziwe elity tego świata, w ciągłej desperackiej walce o postęp utrwalające swoją uprzywilejowaną pozycję, jednocześnie coraz bardziej nas niewoląc. 
A być może fałsze politycznej poprawności i zaprogramowany na jej podstawie duch rozłamu w zachodniej cywilizacji jest także naturalnym cyklem, przez który musimy przejść, tylko nasza krótkowzroczność nie pozwala nam na dostrzeżenie jego powtarzalności? Może i tak jest? Nie oznacza to, że należy się biernie poddawać fałszowi. Bez względu na wszystko zawsze warto jest stać po stronie prawy, czego życzę wszystkim zarówno na rozpoczęty rok, jak i na całą wieczność.