piątek, 27 grudnia 2013

Prorok czy co?

Tak jakoś dziwnie się składa, że to doskonały komentarz do szkolenia w którym dziś uczestniczyłem.
"Jak wiadomo, człowiek sowiecki tym się różni od normalnego człowieka, że raz na zawsze wyrzekł się wolnej woli, podporządkowując swój umysł tak zwanej zbiorowej mądrości partii, to znaczy – każdorazowym urojeniom i fantasmagoriom aktualnego ścisłego kierownictwa."
[...] "Rzeczywiście – obawiam się, że normalny człowiek z człowiekiem sowieckim nigdy się nie dogada, bo jakże tu dyskutować z osobnikiem, który raz na zawsze wyrzekł się wolnej woli?"
http://www.naszdziennik.pl/mysl-felieton/63559,czlowieki-sowieckie-sie-zatroskaly.html

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Ostrze noża

W mediach przed świętami zawrzało. Jedna z tzw. feministek w telewizyjnym wywiadzie oświadczyła, że jest w ciąży i że panuje aborcie i to w wigilię. No i się zaczęło. Medialne apele. Nawet Gazeta Wyborcza ustami pani Wielowiejskiej – słynącej ze swego postępactwa doniosła, że to przegięcie. Pani Wielowiejska stwierdziła, że poczuła się jak "oszołomka". I tu akurat miała rację. Tak poczuło się wielu.
Paradoksalnie nikt ostatnio nie zrobił tyle dla propagowania idei obrony życia co pani Bratkowska, która to właśnie postanowiła zaszlachtować swoje nienarodzone dziecko niczym wigilijnego karpia. Ta bowiem nieszczęśnica postawiła wszystko na ostrzu noża i teraz każdy z nas musi się opowiedzieć czy jest "oszołomem" czy jednak postępowcem "i popiera, ale". Pani B. udowodniła wielu ludziom, że nie ma żadnego "ale". Dwóch wizji świata: takiej przyzwalającej na zabijanie dzieci i nie przyzwalającej po prostu nie da się pogodzić. Tu nie ma kompromisu, tak jak nie ma sytuacji w której moneta staje na sztorc. Albo więc zostajesz oszołomem kierujesz się mimo wszystko chrześcijańską wizją świata, w której zakłada się bezprecedensową ochronę życia, albo pozwalasz na rzeź niewiniątek w imię barbarzyńskiego i nieludzkiego pojmowania wolności zaprzeczając przy tym temu, co nazywamy człowieczeństwem. Pani B. z racjonalnej i bezdusznej zapowiedzi swego czynu uczyniła ideologiczny manifest trafiając do sumień wielu ludzi. Brawo – dziewczyno. Szkoda tylko twojego dziecka. Być może jeszcze przejrzysz na oczy? Wypada się tylko modlić.
Konsekwencje owego bezkompromisowego ostrego wyboru można odnaleźć w „Nowym Wspaniałym Świecie” Huxleya, który przewidział tam rezerwaty dla oszołomów. Powstaną więc być może rezerwaty dla katoli? Kto wie? Mam nadzieję, że tak się nie stanie, bo być może postępactwo zatoczy koło i w końcu pojmie, że ich ścieżka prowadzi donikąd, że każde moralny wyjątek od reguły powoduje, że ginie cywilizacja, a my stajemy się stadem świń. Postępowi liderzy wiedzą doskonale, że ich idea ma sens tylko wtedy, gdy kroczą dzielnie z wysoko podniesionym sztandarem i zwalczają ciemnogród. Być może właśnie wtedy, gdy go ostatecznie pokonają zrozumieją, że ta cała wielowiekowa eskapada nie miała najmniejszego sensu? Zaczynają to powoli pojmować ludzie w Zachodniej Europie, tak do szpiku skażonej lewacką demagogią, że mającą już problem z określeniem dalszego kierunku marszu. "Wszak wszystkie cele zostały zdobyte, a my dalej jesteśmy nieszczęśliwi". "Gdzie jest nadzieja i szczęście?" - pytają. A tym czasem jest ono w tym żłobie. 
Mam nadzieję, że dzięki feministom takim jak pani B. nasze społeczeństwo nie będzie miało takich dylematów, a neobolszewicki korowód w końcu ustanie zanim oddamy ostatnią barykadę. Ktoś w końcu musi dać świadectwo i nauczyć niewyskrobane jakimś cudem dzieci postbolszewików mówić pacierza. 
Wiem, że to mało optymistyczny post jak na nadchodzące święta. Ale mam nieodparte wrażenie, że właśnie teraz dokonuje się swoisty cud, zadarcia maski obłudy z mamiącej wiele dusz i umysłów nieludzkiej ideologii. To nadzieja, którą można porównać jedynie z narodzinami Pana.
Życzę wszystkim zdrowia i nadziei na lepszy świat, którego naprawę winniśmy zacząć od nas samych. Innej drogi nie ma, a betlejemska gwiazda niechaj będzie jej drogowskazem.

niedziela, 22 grudnia 2013

Wyznanie holika

Leczę się ciągle z pewnej przykrej przypadłości, a mianowicie dyskutowania z idiotami w Internecie. Takie dyskusje z założenia nic nie zmienią, idiota nadal pozostanie durniem lub ignorantem nie rozumiejącym słów, których używa, a człowiek cierpi za błędy i wypaczenia systemu edukacji. Wiem, że marnuję czas, swój i idioty, a mimo to ciągle się nabieram na to, że po drugiej stronie jest ktoś, kto przeczytał to samo, wie co to alegoria, przenośnia i ma abstrakcyjną wyobraźnię. Z reguły się mylę. Koniec z tym. Media społecznościowe stały się workiem bez dna, przepastnym śmietnikiem, do którego bez segregacji każdy może wrzucać co chce, a jak wiadomo gorsze zawsze wypiera lepsze. W praktyce okazuje się, że najskuteczniejszym sposobem zamknięcia ludziom gęb, jest pozwolenie im krzyczeć. W tym jazgocie zginie każdy czysty dźwięk i każde słowo i stanowisko obróci się w banał. Pora z tym skończyć. Kończę i idę na odwyk. 
Wesołych Świąt.

piątek, 20 grudnia 2013

sobota, 14 grudnia 2013

Słowo staje się ciałem?

Grzegorz Braun rok temu.

Pan Prezydent Komorowski - dzisiaj
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,15138106.html

„Tusk potwierdził diagnozę Kaczyńskiego, że jego rządy doprowadziły Polskę do stanu PRL. Donald Tusk jak Rakowski proponuje okrągły stół, żeby uciec od rozliczenia za katastrofę gospodarczą i polityczną, do której doprowadził Polskę”. - Matka Kurka

czwartek, 5 grudnia 2013

Tańczymy solo, czyli o mediach, mechanizmach rozwoju i regionie w ujęciu bez precedensu

rozmowa z Andrzejem Koziarą - fotografem, dziennikarzem, dokumentalistą i promotorem lokalnych mediów

Dlaczego tu wróciłeś?
Andrzej Koziara – Pieniądze to nie wszystko. Potrzebuję czuć się gdzieś jak w domu. Dlatego wróciłem do Polski i z tego samego powodu wróciłem do Lublina. Chciałem też wychować mojego syna tam, gdzie ja się wychowałem. 

Byłeś korespondentem wojennym, żyłeś w wielu kulturach i systemach politycznych. Dysponujesz zatem pewnego rodzaju punktem odniesienia niezbędnym dla opisu tego, jacy jesteśmy w naszym regionie. Nie sądzisz, że cierpimy na kompleks prowincji?
Ja nie mam takiego kompleksu. Lubelszczyzna może nie jest pępkiem świata, ale świat składa się z małych społeczności, które specjalnie nie interesują się tym, co się poza nimi dzieje. Ludzie wtedy nie mają kompleksów. One pojawiają się tylko wtedy, gdy zaczynamy się porównywać. Normalni ludzie nie marnują na to czasu.

To skąd u nas przekonanie o tym, że jesteśmy gorsi? Czyżbyśmy byli nienormalni?
A.K. Jest to niestety powszechna opinia. Zaczęło się to już dawno, a w tej chwili wmawiają nam to media. Ciągle słyszymy, że jesteśmy gorsi albo lepsi, prawicowi albo lewicowi. Na każdym kroku przyczepiane nam są uogólniające wszystko etykietki, przez co zapominamy jacy jesteśmy naprawdę. Media należące do wielkich korporacji mówią nam, że jesteśmy Polską „B”, a my przyjęliśmy podświadomie tę narrację i zaczęliśmy w nią wierzyć. To już z góry ustawia nas na straconej pozycji. Ja wszędzie mówię, że mieszkam w Polsce „A”. Polska „B” jest tam, gdzie jest największa bieda, to jest to Województwo Mazowieckie liczone bez Warszawy. Niektórzy starają się uszeregować innych ludzi tak, aby ich pozycja była wyższa. To im poprawia samopoczucie.

Patrząc z perspektywy Twoich doświadczeń życiowych i zawodowych, jacy są mieszkańcy Lubelszczyzny? Czym się różnią od innych? Co jest ich cechą szczególną?
Bardzo trudne pytanie. Jesteśmy na etapie zmian. Mieszkańców jest coraz mniej. Zostają ci, którzy albo bardzo wierzą w tą Lubelszczyznę, albo nie mają dokąd uciec. Ci, którzy wierzą w region to fajni, ciepli ludzie, którzy chcą tutaj coś zbudować.

Czy to nie jest kwestia korzeni?
Część społeczeństwa czuje swoje korzenie. Ale przez wiele lat tłumaczono nam, że są one dla nas obciążeniem. Czyniono to z przyczyn ideologicznych. Teraz dzieje się podobnie, tylko że wywołanie w nas poczucia niższości jest mechanizmem indoktrynacji. Rolę politbiura przejęły media głównego nurtu i tresują nas, że aż miło.

Wyobraźmy sobie, że masz w kieszeni sto milionów złotych. Na co byś wydał te pieniądze?
Trzeba dywersyfikować inwestycje, więc zainwestowałbym w dwa przedsięwzięcia. Myślę, że znalazłbym taką branżę przemysłową, która wykorzystałaby niszę na światowych rynkach, na przykład w segmencie zdrowej żywności i dał ludziom pracę. Przedsięwzięcie to powinno być oparte na odkrytej, lecz, niezaspokojonej potrzebie. Firma ta opierałaby się na istniejących już od dawna surowcach i powstających z nich produktach i sprzedawałaby je na światowych rynkach pod jedną marką. Ludzie na pewno poszukują prawdziwego jedzenia i będzie ono w cenie. Być może należałoby tylko certyfikować i nadawać markę już istniejącym produktom koncertując się na tworzeniu globalnej sieci dystrybucji? Jeszcze tego nie wiem, bo zaskoczyłeś mnie tym pytaniem. Druga inwestycja to media. Otworzyłbym gazetę, telewizję albo jedno i drugie i mówił ludziom dobre, prawdziwe rzeczy o miejscu w którym mieszkają. Mieszkańcy Lubelszczyzny nie dostają z mediów informacji, że miejsce w którym żyją jest cokolwiek warte. Czytając prasę można odnieść wrażenie, że tu się tylko morduje, a dookoła są sami złodzieje i wypadki samochodowe. Generalnie bardzo dużo tracimy na tym, że nie dorobiliśmy się silnych marek. Tak więc połączenie produkcji żywności i mediów jest optymalne i mamy z tym największy problem. Dość powiedzieć, że większość ziół prowansalskich sprzedawanych na światowych rynkach rośnie w Fajsławicach. Są to jednak zioła prowansalskie, a nie lubelskie. Ktoś zarabia na naszym surowcu dokładając do niego tylko swoja markę i legendę. To takie kolonialne.

Zejdźmy na ziemię. Mała firma musi oprzeć się na lokalnym konsumencie i dostarczyć mu produkt, którego on potrzebuje. Problem polega na tym, że w sklepie jest wszystko. Nie ma zatem koniunktury, a pieniędzy na wypromowanie produktu poza lokalnym rynkiem nie ma.
Zgadza się. Niezbędny jest także system certyfikowania lokalnych produktów, aby także nauczyć lojalnych konsumentów ich kupowana. Są rzecz jasna takie systemy, ale większość z nich w praktyce nie działa. Oddaliśmy rynek produktom zagranicznym teraz musimy go odzyskać. Nowe kryterium wyboru produktów na rynkach lokalnych: moje – obce, staje się rzeczą niezbędną.

Dlaczego ludzie na Lubelszczyźnie lubią tańczyć?
Jest to najbardziej naturalny sposób wyrażania ekspresji, radości. Jest to sposób na relaks i najdemokratyczniejszy sposób na kontakty między ludźmi.

Czy to znaczy, że ludzie żyjący tu są szczęśliwi?
Tak właśnie myślę. Potrafimy znajdować szczęście w nieszczęściu i w małych rzeczach.

Od pewnego czasu dokumentujesz taniec na Lubelszczyźnie. Prowadzisz też dedykowaną temu projektowi stronę internetową. Co jest takiego szczególnego w tym tańcu, że zdecydowałeś się uczynić z niego temat przewodni?
Nawet największy zabijaka, który ma minę zawodowego mordercy, jeśli zaprosi do tańca kogokolwiek, to zaczyna się uśmiechać. Nabiera szlachetności. Ludzie zaczynają być sobą, są naturalnie radośni. Lubię tę radość wypływającą ze środka, a ujawnia się ona w tych szczególnych momentach zbiorowej euforii. Ludzie potrafią wykrzesać z siebie wtedy rzeczy, o które sami siebie by nie podejrzewali. Blokersi potrafią tańczyć polki, oberki i krakowiaki. Na zabawy przychodzą bardzo różni ludzie. Niektórzy przychodzili tam z buńczucznym nastawieniem, a po pewnym czasie poddawali się tej ogólnej radości i było fajnie. Taniec zmienia ludzi. Może tylko na tą krótką chwilę, ale jednak. Wielokrotnie widać, że ludzie nie rwą się do tańca, ale często jest tak, że ci najbardziej oporni zostają najlepszymi tancerzami.

Może w tym tkwi nasza cecha charakterystyczna, że tak jak w gospodarce potrzebujemy wizjonerów, tak w tańcu właściwego wodzireja? Może zatem mamy do czynienia z kryzysem elit?
To nie jest nasza cecha charakterystyczna. Wszyscy potrzebują wodzirejów. Wszyscy potrzebują liderów. Naszym problemem jest to, że ich nie mamy.

Co planujesz robić z tym wspaniałym materiałem zdjęciowym?
Wystawa inaugurująca cały projekt będzie miała miejsce w Piaskach w Kamienicy Kultury, którą otwiera Piotr Duma w samym centrum miasta. Na jednym jej poziomie będzie prowadził różne działania, nastawione na promocję ludzi, którzy mają coś do powiedzenia, ale do tej pory nie mieli okazji się zaprezentować. Będzie to miejsce promocji nowych twórców, ale także tych, którzy mają już jakiś dorobek. Dlatego wybrałem Piaski, bo jest to dobre miejsce do tego, aby zainspirować innych ludzi od podążania swoim szlakiem i do realizacji swoich pasji.

Czy spotkałeś się kiedyś z kimś, kto w podobny sposób próbował ująć nasz region?
Nie. Przez muzykę ludową owszem.

Co jest charakterystycznego co przebija się na kliszę, a czego nie ma nigdzie indziej? Jest coś takiego?
Jest. W różnych miejscach świata, w których byłem, gdy przychodzi się na salę balową, albo na zabawę, wszyscy tańczą w podobnym stylu. Jest to jakaś tradycja lokalna i wszyscy się do niej stosują. U nas z kolei każdy tańczy w swoim stylu. Na stu metrach potrafi być dwadzieścia par tańczących po swojemu. To ta radość, ekspresja, ale też wyraz indywidualności. Ludzie tańczą to, co chcą, a nie to, co od nich ktoś by oczekiwał. Nasz skarb i piękno ma swoje źródło w różnorodności. Czerpaliśmy od wieków z różnych stron i głupotą jest na przykład poszukiwanie, uniwersalnego lubelskiego dania. Mamy setki, jeśli nie tysiące lokalnych specjałów, miliony regionalnych przyśpiewek, od tatarskiej Kocudzy, po bojarów na Podlasiu.

To z jednej strony wspaniałe, ale ciężko jest tancerzy solistów połączyć w jeden zespół. Już dawno zauważono, że współpraca nam nie wychodzi, chociażby w biznesie.
Ale wszyscy ci tancerze mimo swej indywidualności tańczą do jednego utworu.

To całkiem tak jak w twoich biznesowych wizjach.
Potrzebne nam jest tylko medium do promocji tej zintegrowanej oferty i pomysł na nas samych. Nikt nam tego nie podpowie. Musimy znaleźć go sami.

Opowiedz o Białej Podlaskiej i o tym, co tam robisz.
To w pewnym sensie wdrożenie w życie ideałów, o których mówiłem wcześniej. Kiedyś wpadłem na pomysł magazynu, który nie zajmowałby się polityką. Pokazywał ludzi mieszkających w regionie czy mieście od dobrej strony. Zależało mi na tym, aby ludzie, którzy ten magazyn czytają, odbudowali swoją tożsamość. Żeby się dowiedzieli o innych ludziach, którzy mieszkają w tym samym mieście i ich wartościowej działalności, o historii i o rzeczach, o których się nie mówi. Założeniem pisma miało być promowanie lokalności i nie zajmowanie się polityką ani politykami. Jedynym miejscem, które zaakcentowało taką linię pisma była Biała Podlaska. Pan prezydent Andrzej Czapski, kiedy powiedziałem mu, że nie będzie go w tej gazecie powiedział: „Nie ma sprawy”. I rzeczywiście – wydajemy teraz już dziesiąty numer „Pryzmatu” i tak jak innych gazetach samorządowych prezydent lub starosta musi pokazać się piętnaście razy, tak u nas, prezydent pokazuje się raz na kilka wydań i tylko wtedy, kiedy jest to niezbędne. Jest to gazeta wydawana przez Urząd Miasta, ale z założenia nie promująca polityków żadnej opcji, przez co jest wiarygodna. Czytelnicy to docenili.

Czy zaczyna się tworzyć wokół pisma jakieś środowisko?
Można tak powiedzieć, choć na początku tak jak ciężko jest w czasie zabawy namówić do tańca pierwszą parę, tak i tu były opory. Politycy lokalni byli bardzo przeciwni temu pismu. Po niespełna roku widać, że jest to tuba mieszkańców. Pismo promuje lokalność, lokalne indywidualności ich sukcesy, odbudowuje społeczność. Na przykład ktoś na Facebooku umieścił zdjęcie witryny sklepowej z napisem: „Tu jest Pryzmat” – znaczy to, że pismo zostało zaakceptowane przez lokalną społeczność i się przyjęło, a więc dotychczasowa praca przyniosła efekt i mam nadzieję, że nie zostanie zmarnotrawiona. Odebrałem to jaki osobisty sukces.

Czy sądzisz, że ten pomysł można wdrożyć gdzieś indziej?
Pomysł jest uniwersalny. Gorzej jest z realizacją. Ciężko jest uniknąć propagandy. Żeby powołać do życia pismo wiarygodne, musi ono być stworzone przez kogoś z zewnątrz. Przez kogoś, kto potrafi funkcjonować poza lokalnymi układami i systemem, a ci którzy się decydują na wydawanie takiego pisma muszą oprzeć się pokusie jego upolitycznienia.

Co planujesz na najbliższy rok?
Planuję być szczęśliwym człowiekiem i uszczęśliwić mojego syna. Mam też ochotę na kolejną wyprawę, tym razem samochodem do Uzbekistanu. A z przyziemnych spraw, marzy mi się, aby rada miasta Białej Podlaskiej nie zamknęła „Pryzmatu”, a wiele wskazuje na to, że mają na to ochotę, bo w opinii niektórych, taki twór jest bezużyteczny. Czyli wiarygodne lokalne media nie mają wcale tak łatwo, a na tym cierpi także nasza gospodarka.

Zatoczyliśmy zatem pełne koło i moglibyśmy zacząć w tym miejscu naszą rozmowę od początku. Życzę zatem wiele szczęśliwości, spełnienia marzeń i dziękuję za rozmowę.
rozmawiałem Ja 

Andrzej Koziara, dziennikarz, fotograf, filmowiec, dokumentalista. Były zastępca redaktora naczelnego National Geographic Polska, naczelny, Tropami Discovery Chanel, korespondent wojenny (Kaukaz, Jugosławia). Pracował dla Macleans Magazine (Kanada), The Economist Intelligence Unit, Christian Science Monitor (USA), The Warsaw Voice, Der Volkskrant (Holandia) Naczelny Miesięcznika Pryzmat w Białej Podlaskiej i korespondent wielu innych gazet. Bardzo dawno muzyk pierwszego składu zespołu Bajm.


Zdjęcia Andrzeja Koziary o których mowa w wywiadzie. https://www.facebook.com/LubelskieLubieTanczyc

sobota, 30 listopada 2013

Przyczyna

Ostatnio mało piszę. A oto tego faktu przyczyna. Moja malutka córeczka Ania, która przyszła na świat 5 listopada. 
I na co mi przyszło na stare lata? Człowiek zgłupiał na punkcie małolaty. Jest zdrowa i rośnie w zatrważającym tempie. Byle przyszło jej żyć w normalniejszym i mniej zakłamanym świecie. Jak widać Święty Mikołaj przyszedł do mnie w tym roku wyjątkowo wcześnie. 

piątek, 22 listopada 2013

Rysunek mojego syna

Na temat: "Jak wyobrażasz sobie pracę misjonarzy?"

czwartek, 14 listopada 2013

Tęcza

Tęczę z Placu Zbawiciela przygotowała ponoć spółdzielnia "Tęcza". Szkoda, że nie klub sportowy pod tą samą nazwą, ale i tak wszystko układa się w dość klarowną całość. Oto tytułowy Miś z filmu Barei podobnie jak tęcza na placu miał bowiem "odpowiadać naszym żywotnym interesom", "miał otwierać oczy niedowiarkom" i mówić: "to nasze przez nas zrobione i to nie jest nasze ostatnie słowo". Różnica tkwi tylko w formie destrukcji. Miś miał bowiem zgnić na świeżym powietrzu, zaś tęcza spłonąć. I w jednym i drugim przypadku musiał powstać "protokół zniszczenia" i ktoś jako konsultant wziął pewnie dwadzieścia procent od ogólnej sumy kosztów. Już być może zatem, jacyś konsultanci zacierają ręce na perspektywę kolejnego łatwego grosza, bowiem tęcza ma być odbudowana w stachanowskim tempie. Udoskonalona wersja tęczy będzie być może już nawet dla lepszego efektu nasączona parafiną, albo palenie tęczy stanie się stałym stołecznym happeningiem niczym topienie Marzanny. Nic nie powstrzyma dzielnych mołojców przed zarobieniem paru złotych.
Tak oto w stolicy rodzi się po raz wtóry "nowa świecka tradycja". W filmie istniało podejrzenie, że przyszła na świat "w związkach". Tu tradycja dotyczy związków, tworząc przy okazji mit prześladowania. Bowiem jak uczy Bareja: "jest prawda czasu i prawda ekranu".
Nawet śmigłowiec wynajęty od instytucji za pełną stawkę godzinową nie stanowi żadnej bariery, bo pytania: "po co jest ta tęcza?" za chwilę już nikt nie postawi.

Na smutno

Pisać mi się nie chce. W ogóle ostatnimi czasy coraz mniej mi się chce czegokolwiek. Może to kwestia wieku i świadomości, że i tak nic to nie zmieni, nawet jeśli ktoś to przeczyta? Pogląd to nie tylko mój. Oto nie tak dawno temu na podobne „odkrycie” wpadł mój przyjaciel, który nie tak dawno temu zrobił habilitację. Tak się biedaczek starał przez te wszystkie lata czytał, pisał i wykładał, że gdy osiągnął niemal szczyt naukowej kariery stwierdził, że już mu się nic nie chce. Ja mam podobnie choć nie robię jakiejkolwiek kariery. Ze mną było tak, że im bardziej się starałem coś osiągnąć, tym bardziej dostawałem po dupie. Gdy więc przestałem systemowo się starać, mam przynajmniej święty spokój. Tym bardziej, że czasy nastały ostatnio podłe. Medialni akwizytorzy, bo już nie dziennikarze zachęcają do walki z faszyzmem, choć mało kto zadaje sobie pytanie co ten termin znaczy. Pomieszanie pojęć i tandetne pranie mózgów tryumfuje, a ludzie na ogół nie wiele rozumiejący w poczuciu przynależności do elity powtarzają niczym mantrę wklepane im do głów poglądy. Pod wieloma względami jest gorzej niż w PRL, w którym propagandowy kod władzy był czytelny dla każdego i nie wytrzymywał konfrontacji z rzeczywistością. Dziś Ci, którzy są ofiarami systemu po prostu stąd wyjeżdżają w poczuciu, że to ich osobisty problem, a nie systemowy brak pomysłu elit na ten kraj. Chyba, że taki jest właśnie pomysł: rozpuścić ten naród niczym cukier w herbacie, zdemoralizować i ogłupić do reszty. Na placu boju pozostaje jeszcze garstka cwaniaków i gnid, które zawsze próbują się ustawić w każdej sytuacji. W końcu w warszawskim getcie też była elita szmalcowników żyjących z nieszczęścia swych współbraci. Przychodzi mi do głowy jedna z ostatnich scen filmu Kornblumenblau, który był próbą przedstawienia realów w obozie koncentracyjnym. W scenie tej pod gradem bomb ucieka obozowa elita. Na placu pozostaje tylko jeden z kapów zalewający się łzami. Tu był kimś. Nasz podział i wywołane nim skundlenie nie polega zatem na jakiejś prostej ideologicznej klasyfikacji lub przypisaniu konkretnym stronnictwom gotowych zestawów poglądów. Nie ma on też nic wspólnego z medialną ich salsą czyniącą z wszelkich idei tylko woal zasłaniający zredukowaną do granic absurdu rzeczywistość. Polska dzieli się być może na tych, którzy załapali się na beneficjentów systemu i na tych, którzy przez ów system są dojeni. Marksistowska dychotomia? Być może, ale gdy dodamy do tego kolonialny klientelizm z jego pseudo modernistycznym propagandowym zacięciem przysłaniającym tylko ruinę gospodarki, być może dojdziemy do wniosku, jak bardzo udało się nas zniszczyć, podzielić i omamić.

niedziela, 3 listopada 2013

Mit założycielski

Każda zbiorowość potrzebuje swojego mitu założycielskiego. Dawne i współczesne plemiona mają swojego prajaszczura, który scala, nadaje sens wspólnocie, legitymizuje władzę. Jak to z mitami bywa nie zawsze mają one pokrycie w faktach. Od razu pragnę zaznaczyć: nie mam nic przeciwko założycielskim mitom, gdyż są one czymś naturalnym i oczywistym. Niezbędne jednak jest zdanie sobie sprawy z siły tego rodzaju konstrukcji, które mogą (choć nie muszą), być wytłumaczeniem wielu postaw, konfliktów i działań, które na co dzień obserwujemy. Mogą one być również narzędziem zabiegów socjotechnicznych, które z tworzeniem wspólnoty nie mają za wiele wspólnego. Nie ma bowiem nic bardziej społecznie szkodliwego niż fałszywy mit założycielski, który miast tworzyć wspólnotę wspiera kliki i grupy interesu.

Świat
Mit – co też wydaje się oczywiste – nie zawsze jest zgodny z faktami. Wręcz przeciwnie, to fakty są dobierane do mitu. Chciałbym bardzo, aby kiedyś archeologowie odkryli dowody na istnienie Piasta Kołodzieja, albo Lecha, Czecha i Rusa. To jednak dość mało prawdopodobne, bo tam gdzie się kończy nauka pojawiaj się potrzeba szlachetnego władcy czy plemienia. Dość powiedzieć, że szlachta polska w jej przekonaniu powstała z plemienia sarmatów, o których wiadomo nie wiele więcej ponad to, że istnieli. Rosjanie usilnie udowadniają, że istniało słowiańskie pismo, a Niemcy? Znaczna część historii nazizmu po poszukiwanie materialnych dowodów na udowodnienie istnienia pragermańskiej rasy panów, która miała wywodzić się od plemienia Arów. W tym kontekście nie ma sensu rozwijać wątku bliźniąt wykarmionych przez wilczycę, które to później założyły Rzym. 
Mity założycielskie jednak nie muszą być mitami w sensie dosłownym, a ich akcja nie musi wcale rozgrywać się w prawiekach. Ciekawym przykładem tego typu mitów są te, które tworzyły USA i kraje Ameryki Łacińskiej. Tam ojcami założycielami są żyjący jeszcze nie tak dawno ludzie. Bo niby kto inny miałby pełnić tę rolę? Nie potrzeba zatem dużego horyzontu czasowego, aby mit założycielski zacząć konstruować. Niektórzy socjologowie twierdzą wręcz, że z narodem amerykańskim mamy do czynienia dopiero po śmierci prezydenta Kennedy’iego i stawiają jego ofiarę życia jako główne źródło integracji wielokulturowej mieszaniny stanowiącej ludność tego kraju. Ale do kwestii czasu jeszcze wrócimy. Powyższe przykłady pokazują tylko z jak wielkim i naturalnym procesem mamy do czynienia. 

Polska i okolice
Polską specyfiką jest integracja wokół symbolicznych klęsk jakie spadają na naszą wspólnotę. Cierpienie i ofiara krwi, które w przeciągu ostatnich stuleci dotknęły nasz naród są bowiem źródłem naszej samoświadomości i integracji. Utrata państwowości, powstania, Katyń to źródła naszej narodowej siły. Wiele wskazuje na to, że katastrofa smoleńska może być takim kolejnym integratorem. Dlatego być może prawda o niej jest zniekształcana? Być może, gdyż symboliczna, a więc i integrująca siła tej katastrofy jest przeogromna. Dlatego być może niektórym środowiskom jest nie w smak przypominanie „uśpionego” przez dekady wątku Rzezi Wołyńskiej, gdyż idealnie wpisuje się on cementującą naszą wspólnotę martyrologię, podczas gdy my mamy, w ich politycznym planie, rozpływać się niczym cukier w herbacie europejskiej integracji?
Nie, nie jesteśmy masochistami. Wykorzystanie narodowych tragedii ma charakter powszechny. Wojna Ojczyźniana w Rosji, czy bomby atomowe zrzucone na japońskie miasta u kresu tej samej wojny, pełnią taką samą rolę. Niemcy z braku lepszej narracji wykorzystują mit wypędzonych do wzmacniania swojej wspólnoty. Podobnie czynią Żydzi, których głównym spoiwem była niegdyś religia. Gdy powstało nowe syjonistyczne państwo Izrael z natury rzeczy mające z Panem Bogiem na bakier (gdyż syjonizm to ideologia o lewicowym zabarwieniu) potrzebny był nowy mit założycielski. Znaleziono go w cierpieniu narodu i masowej jego eksterminacji dokonanej przez Niemców. Stąd wycieczki izraelskiej młodzieży do miejsc zagłady i medale Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Stąd też być może próby wykazania polskiej kolaboracji w zbrodni, gdyż wtedy jest ona jeszcze bardziej wyrazista i symboliczna, a ciernienie przodków bardziej integruje życzących. Dlatego sprawiedliwych jest niewielu, a wszelkiego rodzaju próby wskazywania ogromu pomocy ze strony Polaków są propagandowo torpedowane. Z tego punktu widzenia próby pokazania prawdy o pomocy Polaków Żydom w II Wojnie Światowej, są z góry skazane na porażkę, gdyż zwalczamy mit założycielski innego państwa i tylko powrót do pierwotnego czynnika narodowotwórczego czyli religii może tą narrację zmienić. Ktoś powie, że to wszystko nie ma nic wspólnego z historycznymi faktami. Przecież nie o fakty tu chodzi. 
Mało znanym faktem z czasów carskich jest podkreślanie ciągłości państwa polskiego pod rządami Romanowów. XIX-wieczny konserwatyzm opierał się w znaczniej mierze na tym micie, gdyż Polacy nie byli wyłącznie powstańcami i konspiratorami, o czym próbuje nas przekonać współczesna "wersja" historii. Nie bez kozety pieśń "Boże coś Polskę" powstała na zamówienie Księcia Konstantego na cześć swego brata cara. 
Mitem założycielskim II RP był powrót do Polski Józefa Piłsudskiego okrzyknięty dniem niepodległości. Mit ten jak często bywa, postał wbrew faktom, gdyż Polska była już niepodległa od przeszło miesiąca. Kreującym go dopiero w 1937 r. piłsudczykom wcale to nie przeszkadzało. Mitem PRL były Sielce nad Oką, „ten co się kulom nie kłaniał” i 22 lipca – jako data zastępcza w stosunku do przedwojennego mitu - 11 listopada. Byli też rzecz jasna święci niższego autoramentu, którzy przemierzyli szlak bojowy od Lenino do Berlina i na Odrze ustawiali słupy graniczne, pod nową demokratyczną Polskę. Życie nie lubi próżni. Upadek jednego mitu założycielskiego musi być zastąpiony nowym.
Naszymi współczesnymi mitami założycielskim kreowanymi przez rządzące naszym krajem elity, jest mit narodowej zgody przy Okrągłym Stole, mit Lecha Wałęsy, który „temi ręcami” obalił w Polsce komunę. Jest także ściśle pielęgnowany mit wyborów 4 czerwca 1989 r., kiedy to do naszych drzwi zapukała nirwana demokracji. Do pakietu pielęgnowanych przez współczesną władzę mitów można doliczyć jeszcze ten ostatni: mit bohaterskiego premiera Mazowieckiego, pierwszego demokratycznego, najwybitniejszego. Nasi współcześni kreatorzy nie są jednak tak kreatywni jak ich odpowiednich z Korei Północnej, ale nie jest wykluczone, że wiosną na grobie zmarłego ekspremiera ptaki będą śpiewać serenady, a on sam będzie już zza grobu czuwał nad naszą rozwijającą się demokracją. Media i rządowi stratedzy błyskawicznie podchwycili śmierć premiera, który się „komunistom nie kłaniał”. Błyskawicznie opuszczono flagi, a ciemne wstęgi w logach telewizyjnych stacji w dniu pogrzebu pokazywały maluczkim, że doszło do wydarzenia na skalę jeśli to nie światową to przynajmniej powiatową. Na swoje dojście do mitycznego panteonu czeka jeszcze mit naszego wejścia do Unii, jako kolejny zwrot w dziejach naszego narodu. Mit ten jednak z przyczyn obiektywnych zdaje się czekać w mitologicznej zamrażarce.
Nie ma sensu walczyć z czymś co naturalne. Jak widać w naszej historii roi się od mitologii o założycielskim charakterze. Trzeba tylko pamiętać o zachodzących procesach i o tym, że kultywowanie i rozszerzanie mitu założycielskiego jest elementem racji stanu. Dobrze jest mieć mit założycielski. Trzeba też wiedzieć, że w niektórych przypadkach fałszywy mit założycielski jest czynnikiem dezintegracji oraz upadku. Wtedy czynnikiem integrującym bywa akt falsyfikacji, który staje się nowym mitem. Trzeba też pamiętać, że proces mitologicznej legitymizacji władzy może być używany dla osiągnięcia doraźnych interesów. To bowiem różni mit założycielski od nowej świeckiej tradycji, której doświadczamy na co dzień.

niedziela, 13 października 2013

Dualizm

- Niemcy. Jeden facet wybiegł z przymierzalni w sklepie w nowych jeansach pozostawiając tam stare. Przewrócił przy tym sprzedawczynię. W spodniach starych portek zostawił portfel z dokumentami i 1000 Euro. 
- USA. Facet ukradł samochód, ale nie wiedział, że jest uszkodzony i nie działa hamulec. Jeździł więc w kółko, czekając aż skończy my się paliwo. Czekający na niego ponad dwie godziny policjanci mieli podobno niezły ubaw, a gość jak wysiadł to zwymiotował.
- Australia. Gość napadł na stację benzynową z pistoletem w ręku i w kominiarce na twarzy. Zarządzał wydania kasy. Gdy ją dostał, pobiegł do zaparkowanego przed wejściem samochodu. Okazało się, że zatrzasnął w środku kluczyki. Zaczął uciekać, więc na piechotę usiłując zatrzymać kogoś na stopa. Miał pecha. Jedynym samochodem, który chciał się zatrzymać, był wezwany policyjny patrol. Auto z zatrzaśniętymi kluczykami należało do teściowej.
- Polska - Krasnobród. Lata osiemdziesiąte. Gość jedzie furmanką i wiezie przykryty kocem telewizor do naprawy. Spotyka sąsiada, który jest bardzo zainteresowany co znajduje się pod kocem. Furman informuje go, że wiezie na komisariat aparaturę do pędzenia bimbru do legalizacji. Zdziwionemu sąsiadowi tłumaczy, że od tygodnia obowiązuje prawo, że jak się zarejestruje to można pędzić legalnie, jest tylko ograniczona liczba legalizacji przydzielona na gminę, więc trzeba się spieszyć. Po kwadransie na komisariacie melduje się zdyszany ciekawski sąsiad ze swoją aparaturą i żąda od totalnie ocipiałych milicjantów zalegalizowania swojego sprzętu. Gdy Ci doszli nieco do siebie, złapali za swój telefon na korbkę i zadzwonili do Komedy Wojewódzkiej w Zamościu z pytaniem, czy rzeczywiście weszło takie prawo i skąd wziąć formularze legalizacji. Po opanowaniu śmiechawki dzielni funkcjonariusze, zwijają gościa na 48h, konfiskują mu sprzęt. Wieść gminna niesie, służył jeszcze długie lata u rodziny jednego z funkcjonariuszy.
- Ponownie Polska. Policja znajduje w Warszawie telefon. Po jakimś czasie dzwoni właściciel na swój numer. Funkcjonariusze informują go, że telefon jest do odebrania na komisariacie. Po pewnym czasie stawia się tam właściciel telefonu i zostaje aresztowany za posiadanie treści pedofilskich, gdyż takie zdjęcia znaleziono na telefonie. Po przeszukaniu okazuje się, że właściciel telefonu miał ukryte w majtkach heroinę i amfetaminę. 
- Jeszcze raz kraj nad Wisłą. Gang Donalda T. przejmuje oszczędności obywateli zgromadzone w OFE jednoczesne zaciąga w ich imieniu zobowiązania u globalnego lichwiarskiego gangu, nakazując za zadrukowane papierki płacić realnym majątkiem i pracą obywateli. 
Unia Europejska. Organizacja przestępcza zwana Komisją Europejską wprowadza zakaz ogrzewania mieszkań paliwem stałym i podnosi normy emisji CO2. Są to kolejne przypadki bezczelnego ataku na budżety obywateli. Do długiej listy zuchwałych przestępstw tej organizacji należy także podżeganie do zajęcia kont bankowych obywateli Cypru. 

Co łączy te przestępstwa? Głupota i bezczelność. Co je dzieli? Skala i bezkarność, bo te większe zorganizowane przestępstwa usiłują zachowywać majestat prawa. A jest to możliwe dzięki dualizmowi moralnemu, który trapi Europę od wielu dekad i w efekcie doprowadza do jej upadku. Pozwala się zabijać nienarodzone dzieci, argumentując to prawem do wolności matki, a same dziecko płodem. Jednocześnie wprowadza się przepisy zabraniające trzymania psów na łańcuchu, argumentując to tym, że nie mamy moralnego prawa znęcania się nad słabszymi. Znęcać się nie mamy prawa, ale zabijać jak najbardziej. O ile przestępstwa niektórych indywidualnych osób budzą niekiedy naszą litość i ubolewanie stając się jednocześnie przez sam fakt ich dokonania karą dla zuchwalców, o tyle wielkie zbrodnie i skoki na kasę przechodzą ich autorom bezkarnie. Frédéric Bastiat powiedział kiedyś: „Gdy grabież staje się sposobem życia dla grupy ludzi żyjących w społeczeństwie, na przestrzeni czasu stworzą oni dla siebie system prawny, który usprawiedliwi ich działania i kodeks moralny, który będzie ją gloryfikował.” Czy przyjdzie zatem kiedyś czas na zmianę tego stanu rzeczy? Aby jednego systemu wyzysku i tyranii nie zastąpił kolejny, potrzebny jest nam jednolity system aksjologiczny. Mam nadzieję, że tę potrzebę zapewni nam renesans chrześcijaństwa, a nie rozkwit islamu. 

sobota, 28 września 2013

Pani Kaja

Ciągle jestem w szoku, jak matka chorego dziecka zagoniła w kozi róg całe sejmowe lewactwo. Czapki z głów. Tym, którzy tego nie widzieli - bardzo polecam. 

poniedziałek, 23 września 2013

Genialna gawęda historyczna Grzegorza Brauna

Materiał ten sam w sobie jest ciekawy. Okoliczności tego wystąpienia zdają się zakrawać na film fabularny. Nie, to nie fabuła, to się dzieje naprawdę. 

poniedziałek, 16 września 2013

niedziela, 15 września 2013

Koteria

Dookoła tyle się dzieje, a mnie opanowało blogerskie lenistwo. Być może dlatego, że nie ma czasu na refleksję przy wszelkich odejściach, dojściach woltach i demonstracjach. Jedno jest pewne: wszystko to nie wygląda dobrze. Nikt nie ma dobrego pomysły na Polskę i ciągle tkwimy w chocholim tańcu socjalistycznych fiskalnych dyrdymał. Tymczasem w kraju nic się generalnie nie zmieniło od czasów późnego Gierka. Ciągle te same kliki i środowiska doją budżet, do którego od dawna nic nie wpływa, bo nic nie produkujemy na skutek kolonizacji, a dalsze zadłużanie przestaje być metodą. Tak oto oddajemy się sami w jasyr globalnych emitentów papierowego pieniądza. Ktoś powie: „Nic się nie zmieniło? Pleciesz pan głupoty.” A ja jednak swoje. Dowodów jest cała masa. Oto dla przykładu w wczorajszy wieczór dla celów antropologiczno – poznawczych postanowiłem obejrzeć w TV relację z Finału Festiwalu filmowego w Gdyni. Usilne naśladowanie gali Ocarów aż biło po oczy wiochą i prowincją. Ale to nie przeszkadzało przyjaciołom i znajomym królika, którzy coraz bardziej przygarbieni wprowadzali na salony swoje dzieci i wnuki. Transmisje na żywo mają swój eksplanacyjny urok. Jedna z nagrodzonych aktoreczek powiedziała: „Dziękuję ci tato” - wskazując ręką na widownię. Aż przypomniał się mi tytuł filmu: zaklęte rewiry”. Ale nie to było najbardziej porażające. Na scenę weszła pani prezes Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, która oświadczyła z rozbrajającą szczerością, że ta budżetowa instytucja dofinansowała wszystkie finałowe filmy, więc jest ona bardzo szczęśliwa. Jaki stąd wniosek? Ano taki, że przedsiębiorcy wiedzą doskonale, że na kinie zarobić się nie da, nie tylko dlatego, że Polacy to inżynierowie Mamonie i nie chodzą do kina na filmy polskie, lecz także dlatego, że inwestycja w film to wyrzucanie kasy w błoto i duże ryzyko. Po co finansować z własnej kasy coś, co hojnie dofinansuje podatnik? Żadne ryzyko, a jak kino będzie ambitne i postępowe, to jeszcze nagrodę jakąś dostanie i salon pochałturzyć pozwoli. Tak oto to, co powinno być elementem rozrywkowego biznesu, stało się niczym z pierwszej komuny ideologicznym narzędziem w ręku państwa. I co? Zmieniło się coś? W „Polactwie” Rafał Ziemkiewicz zawarł tezę o tym, że budżet finansuje to, czego normalnie człowiek nigdy by nie sfinansował z własnych pieniędzy. I tak oto publiczna służba zdrowia zawsze będzie cierpieć na brak kasy, bo ludzie za zdrowie i życie i tak zapłacą, na lewo, pod stołem, prywatnie, ale zapłacą, bez względu na to, jaka będzie wielkość zdrowotnej składki. Za produkcję ambitnych filmów, na które nie pójdzie pies z kulawą nogą, bo pod płaszczykiem awangardy ukrywają często warsztatową miernotę nikt także nie dałby złotówki. No chyba, że jest ona wyrwana im przez państwo przemocą w formie podatków i ofiarowana „artystycznej” klace. Dlaczego protestujący związkowcy chcą zwiększenia minimalnej płacy, a nie wstrzyma finansowania ideologicznych i pseudoartystycznych dyrdymał, które w normalnych warunkach byłyby hobbistycznym elementem artystycznego undergroundu? Nie mam pojęcia. Dlaczego nikt nie szuka ograniczenia roli państwa i pozostawia przestrzeni dla oddolnej aktywności? Czyżby niezmienne od prawie siedemdziesięciu lat koterie były, aż tak mocne? Konieczne jest sukcesywne ograniczanie roli państwa w przestrzeniach nie tylko artystycznych. Za tym może pójść oddanie ludziom kontroli nad ich pieniędzmi. Ale co w sytuacji, gdy rozmiary realniej budżetowej dziury są tak wielkie, że nie wystarczą już jakiekolwiek reformy? Zmiana mentalności i rozbicie klika to zadania na najbliższe lata. Kto jednak podejmie się wysprzątania tej augiaszowej stajni?

piątek, 13 września 2013

Maskarada

Z felietonu Waldemara Łysiaka opublikowanego w ostatnim „Do Rzeczy” można dowiedzieć się, że 4/5 polskich centrali nasiennych znalazło nowego nabywcę. Jest nim słynąca z produkcji nasion genetycznie modyfikowanych firma Monsanto. Przecież nikt nie kupuje tego rodzaju przedsiębiorstw tylko dlatego, że lubi rozprowadzać nasiona. Korporacja ta wyposażyła się sieć dystrybucji swoich produktów. A jeśli tak, oznacza to, że wszelkie zapewnienia polityków o tym, że nasz kraj jest chroniony przed tego rodzaju świństwem są czczą gadaniną. Jeśli ktoś kupuje centrale nasienne, to wie na pewno, że zmiana przepisów w tej kwestii jest wyłącznie formalnością. Trzeba tylko wydać nieco pieniędzy na zakup pożytecznych idiotów, ekspertów i medialną usługę promocji nowych upraw, aby wszystko stało się faktem. Piszę ten tekst nie w ramach rejtanowskiej troski o rodzime rolnictwo czy suwerenność naszego kraju. Bądźmy realistami. Żadnej suwerenności już nie ma. Rząd jest jedynie syndykiem upadłościowej masy pozostałej po tym, co kiedyś być może usiłowało zachować takie znamiona. Nowy totalitaryzm jak widać sięga znacznie głębiej. Jest systemowy. Niedługo już nie krasnoarmieńcy będą przeglądać chłopskie spichlerze w chęci zarekwirowania zapasów, lecz przedstawiciele tej czy innej korporacji będą sprawdzać, czy posiadane przez chłopa zborze nie narusza ich intelektualnej własności. Najgorsze jest to, że nic z tym nie możemy zrobić. Sprawa ma charakter globalny i wymaga globalnego rozwiązania. Piszę ten tekst wyłącznie po to, aby przekonać tych, którzy nie są jeszcze przekonani do istoty systemu w którym przyszło nam żyć. Maskarada i pozór cechują nasze publiczne życie. Media i politycy jawią przed naszymi oczami wirtualne obrazy, a my bierzemy ten chłam za rzeczywistość, która tylko od czasu do czasu – jak w omawianym przykładzie - wyziera zza teatralnych dekoracji.
Dobijają nas globalne problemy, a my na siłę w szaleńczym opętaniu chcemy do tego świata doszlusować. Zbyt długo smród zachodnich skarpetek traktowaliśmy jako perfumę. Jeśli nie znajdziemy pomysłu na samych siebie biada nam. Będziemy nadal obserwować zmieniającą się teatralną narrację.

niedziela, 1 września 2013

O ojczyzny istocie

"Albowiem odkryłem wielką prawdę. A mianowicie, że ludzie zamieszkują i że sens ma dom. I że droga, pole jęczmienia i wypukłość wzgórza są czymś innym dla człowieka w zależności od tego, czy tworzą, czy też nie - jedną ojczyznę. Bo oto rozproszona materia składa się nagle w całości, w coś, co jest bliskie sercu. A także nie w tym samym świecie mieszka ten, kto mieszka albo nie mieszka w królestwie Bożym. Jakże się mylą niewierni, ci, co się z nas śmieją i którym zdaje się, że dążą do bogactw namacalnych, których przecież nie ma. Bo jeśli pożądają na własność stada, to już kieruje nimi pycha. A już i radości pychy nie są namacalne. Podobnie ci, którzy dzieląc moje ziemie, sądzą, że je poznają. Są tam - powiadają owce i kozy, pola jęczmienia, domostwa i góry - i co więcej? I ubodzy są, bo nie posiadają nic więcej. I czują chłód. I odkryłem, że podobni są do człowieka, który kraje trupa. Pokazuję wszem wobec - powiada - czym jest życie: to tylko mieszanina kości, krwi, mięśni i wnętrzności. A tymczasem życie było owym światłem oczu, nieodczytywanym już w popiele. A tymczasem moja ojcowizna to zupełnie co innego niż owoce, pola, domostwa i góry; ale to, co nad nami panuje i co wiąże ze sobą. Ojczyzna mojej miłości. I szczęśliwi ci, którzy to wiedzą, gdyż zamieszkują w moim domu." 
Antoine de Saint - Exupéry, Twierdza

piątek, 30 sierpnia 2013

Pochwała zadupia

   Nie ma lewicy i prawicy. Są tylko ludzie niedoinformowani oraz ci, którzy nie chcą lub nie potrafią zaakceptować prawdy o otaczającym nas świecie. Bez zdania sobie sprawy z faktu, jak olbrzymią siłę oddziaływania na politykę, gospodarkę, naukę, kulturę, a nawet na historię mają posiadające prawo do emisji pieniądza bankierskie dynastie, polityczne spory i klasyfikacje nie mają sensu. Wszelkie ideologie stają się tylko igraszką. Socjalizm sprowadza się tylko generującego publiczne zadłużenie zbioru pretekstów, a wolny rynek staje się frazesem i ideologicznym usprawiedliwieniem ekspansji powiązanych z “sektą pustego pieniądza“ korporacjami. Wolna przedsiębiorczość i poszukiwanie nowych form biznesu oraz potrzeb konsumentów stanowi dla nich jedynie sposób testowania nowych macek korporacyjnego lewiatana. Dzieje się tak dlatego, gdyż mając maszynkę do drukowania pieniędzy, znacznie łatwej jest przejąć czyjś biznes, niż budować dla niego konkurencję. To w globalnej lichwie ma swe źródło kryzys wartości i powolny upadek zachodnich społeczeństw. Czeka nas zatem niedługo tryumf pełzającej rewolucji, przy której te Francuzie i Rosyjskie były ledwie igraszką. Powszechne przejęcie własność na świecie doprowadzi w końcu do wdrożenia idei: jeden rząd, jedna firma, jedna kultura, jedna religia. Nowy, objawiony ogłupiałej przez media ludzkości, nie tylko będzie świata właścicielem, ale i arcykapłanem nowego sacrum, a być może nowego kultu obiektem. Aby jednak tak się stało, niezbędny jest etap chaosu, który otworzy drogę do nowego porządku. Przyszli jego apostołowie pełnią w tej chwili rolę anarchistów i niszczycieli starego ładu. Jeszcze przez chwilę zatem potrwa okres erozji, oczywiście pokryty pokaźną warstwą medialnego lukru. Wszystkie zmiany zajdą i zachodzą całkowicie legalnie, bo maszyny do druku pieniądza drukują równie skutecznie ustawy, jak i napisy na koszulkach firmujących ich polityków. Można kupić wszystko i każdego.
 Jedyne co nas broni to nasza peryferyjność. Stanowić może ona falochron przed zalewającym świat tsunami. Zadupie ma zatem i dobre strony.

środa, 28 sierpnia 2013

Na wnuczka

Kilka wyborów wstecz, a więc w czasach, których nie pamięta już przeciętny wyborca, w głowach bliżej nieokreślonych propagandzistów pojawiła się idea schowania babci dowodu, aby ta nie mogła pójść i zagłosować na obóz oszołomów. Adresatem tego niby żartu mieli być młodzi wykształceni z wielkich ośrodków, ale wtedy jeszcze ich tak nie określano. Rewolucyjne siły zawsze stawiały na młodych. Bez nich nie byłoby hitlerowskich młodzieżówek dzielnie broniących jego bunkra, mały Pawka nie doniósłby na swojego ojca, a Mao nie zrobiłby swej kulturalnej rewolucji. Jak wszystkie socjalistyczne zrywy, ten propagandowy wymysł nie przyniósł większego efektu, bo nawet największy młodociany pacan nie lubi tego typu rozkazów wprost. On musi mieć do działania dorobioną ideologię. Zresztą we współczesnym świecie nie ma nic bardzie taniego od wszelkich ideologii. Zyskały one wyłącznie instrumentalny charakter. Być może celem nagłego ideologicznego rozmnożenia jest postawienie równości między ideami wielkimi, a tymi kundlowatymi? Ideologiczny ekumenizm jest chyba najskuteczniejszym sposobem zmiany zachodnich społeczeństw w bezbronną masę. 
Po tej obserwacji metafora o schowaniu babci dowodu zaczyna nabierać nowego znaczenia. Władza wydaje się traktować nas jak pół świadomych, ogłupionych przez media geriatrów godnych jedynie ubezwłasnowolnienia. Władzuchna wydaje się iść o krok dalej. Nie wystarczaj jej już tylko wyborcze ubezwłasnowolnienie. Z naszym dowodem w ręku udaje się do lichwiarzy i zaciąga w naszym imieniu kredyt, którego istnienia nawet nie jesteśmy świadomi.

piątek, 23 sierpnia 2013

Trudne pytania

Wczoraj moja koleżanka podzieliła się ze mną swoją obserwacją. Stwierdziła, że ludzie znowu rozmawiają. Sklepach, na przystankach, ulicach. Z anonimowego tłumu znów wyłaniają się osoby, które dyskutują o sprawach publicznych i są ciekawe, co myślą inni, nieznajomi. Sam staję się niekiedy uczestnikiem takich dyskusji i być może dlatego nie zauważyłem, że to tendencja powszechna. Wszak zawsze najciemniej pod latarnią. Oznacza to po pierwsze, że z naszą wspólnotą nie jest aż tak źle, jak wielu sądzi. Ale jest w tym coś jeszcze. Być może żyjemy w chwili, przypominającej przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy w ludzi wstąpił duch nadziei na zmianę. Obudził on wydawało się dawno zabitą, a tak naprawdę tylko uśpioną potrzebę zbiorowego życia i chęć do zmian.
Być może jest tak, że pewna grupa obywateli przestała łykać medialne kity serwowane im przez prorządową propagandę? Nastąpiło to po zderzeniu z rzeczywistością – tak zresztą jak w okresie poprzedzający solidarnościowy festiwal. Ludzie rozpaczliwe szukają wytłumaczenia tego co się dzieje. A ponieważ ich najbliżsi albo się jeszcze nie obudzili, albo nie potrafią znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania, wielu poszukuje wytłumaczenia u obcych, wcale nie obawiając się związanego z tym obciachu. Potrzeba wymiany myśli jest silniejsza. Jak opisać ten świat, jak prosto wytłumaczyć geopolityczne i ekonomiczne procesy współczesności, które mają tak bardzo istotny wpływ na to co dzieje się w naszym kraju. Dlaczego nie ma pracy, dlaczego triumfuje bieda, dlaczego władza nic nie może, skąd bierze się dług publiczny? Dlaczego politycy kłamią? Dlaczego czynią to samo media? Czym jest polityczna poprawność? Dlaczego po obaleniu komunizmu, to co nas otacza jest do niego tak bardzo podobne? Gdzie się podziała gospodarcza koniunktura? Dlaczego zwalcza się Kościół?  Jak wytłumaczyć, że popularny aparat pojęciowy i wykreowany sztucznie podział na lewicę i prawicę nie opisuje rzeczywistości? Wreszcie dlaczego bankrutuje ZUS, a emerytury stają coraz bardzie upadlające? Odpowiedź na te i nie tylko te pytani wymaga masowego przekazu, wymaga debaty. Nie każdy ma Internet, nie każdy czyta prasę, ale każdy robi zakupy i widzi co się dzieje.
Teraz ja postawię trudne pytanie. Czy w obliczu totalnego zaprzeczenia prawdzie i politycznego figuranctwa naszych elit, stoimy przed wybuchem niezadowolenia społecznego, a być może wojny domowej? Niestety wiele wskazuje na to, że będzie to kolejny etap, gdyż medialny środek usypiający przestaje na ludzi już najwyraźniej działać. Władza w tej chwili wydaje się piętnować jedyne struktury społeczne, które są zdolne takim buntem pokierować. Dlatego nagle walka z kibicami czy szalone propozycje utworzenia dla niech specjalnych obozów zaczynają być dla wadzuchy priorytetem. Być może wadzuchna przygotowuje także „elity  zastępcze” mające na wszelki wypadek podjąć próbę pokierowania wyłaniającą się nowa jakością? Być może jak twierdzi Grzegorz Braun czeka nas za chwilę kolejna odsłona Okrągłego Stołu, gdzie część „układnych oszołomów” dokooptuje do rządzącej ekipy i obwieści powstanie nowej, pewnie już V Rzeczpospolitej?  Po ostatnich wypowiedziach premiera dotyczących kontroli nad prokuraturą wskazujących na to, że nie wie tak naprawdę jakie ma on uprawienia, ujawnia się jeszcze jedna niepokojąca hipoteza. Ktoś prowadzi jednak realną politykę, lecz tym kimś nie jest on. Czy tak jest? To kolejne trudne pytanie.

Wolność, wolność, jakoś tak

Premier zapowiedział, że będzie wpływał na prokuraturę. Nie wynika to z niewiedzy lecz ze sposobu myślenia. PO - wschodni model władzy, obcy naszej cywilizacyjnej przeszłości, w której władza ingeruje w wymiar sprawiedliwości, osądza i skazuje. Tusk poszukuje co chwila wroga zastępczego – niegdyś kułak, potem spekulant, teraz kibic. To co powiedział minister Sienkiewicz jest akurat prawdą, według Webera państwo to instytucja, która ma monopol na przemoc, ale państwo ma swoje procedury i instytucje. Ale pomysł resocjalizacji dla kibiców jest skandem!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

SF

Wczoraj mój starszy synek zapytał: „Tato, a gdyby żyli na Ziemi kosmici, czy mieli by takie same prawa obywatelskiej jak ludzie”?
Zastanowiłem się przez chwilę. Przecież żyją na ziemi grzyby podejrzewane przez niektórych badaczy  o to, że jako pierwsze organizmy na ziemi przybyły z kosmosu. Jakoś nikt nie kwapi się o nadanie im obywatelskich praw. Mój synek założył najwyraźniej, że kosmita musi być inteligentniejszy od człowieka lub na takim samym poziomie rozwoju. A co z lemowskim inteligentnym oceanem? A co z faktem zaniku praw obywatelskich? To za skomplikowane. Postanowiłem improwizować.
- A wyobraź sobie kosmitę, który składa się z trzech części: ma głowo tułów, część pokarmowo trawiącą i wydawniczą. Te trzy części potrafią funkcjonować niezależnie od siebie lecz dopiero po dobraniu się w trójkąt tworzą w pełni rozwinięty organizm. Co więcej, środkowa część rodzi tylko jeden z podzespołów, który porzuca. Gdy kompletny organizm spotka na drodze jakiś nowszy podzespół, porzuca ten straty. To zapewnia im długowieczność. Gdy zaś spotkają się dwa kompletne osobniki, mogą zamieci się na dowolne części. Komu zatem przyznać obywatelskie prawa? Albo niech taki kosmita dokona morderstwa. Kogo posadzić do więzienia? Dane części, czy wszystkich, którzy z nich korzystali? Wyobrażasz sobie śledztwo w takiej sprawie? 
Młody popatrzył na mnie z ukosa, westchnął tylko i poszedł sobie. Fajny temat na opowiadanie – pomyślałem. Ale jak mówił klasyk: „życie stawia przed nami wiele niespodzianek”, a najlepsze SF pisze same życie.
Oto wyobraźmy sobie następującą fantastyczno – naukową scenkę:
Żona pewnego znanego polityka rządzącej partii w pewnej bananowej republice gdzieś na zachodnim wybrzeżu Afryki, prowadzi firmę wyspecjalizowaną w dokonywaniu obliczeń terenowych z satelity. Dziwnym trafem wygrywa ona zlecenie na takowy pomiar. Po czy okazuje się, że tak właściwie, to wszystko jest do bani, bo owa profesjonalna firma korzysta z serwisu Google Maps, a wyniki jej prac są typowym „Misiem” al’a Bareja. Co wtedy robi ów polityk? Informuje społeczeństwo o tym, iż tego typu zagrywka była celowym działaniem rządu mającym na celu wprowadzenie w błąd wrogów narodu. Chodziło o to, że dlatego wszystko jest nieścisłe i niejasne, aby w przypadku militarnego konfliktu pociski nieprzyjaciela nakierowywane satelitarne na podstawie owych lipnych satelitarnych map chybiały w prawdziwe obiekty, ratując w ten sposób życie milionów obywateli. Nie ma bowiem jak z własnych porażek uczynić celową polityką. Żadna bowiem armia na świecie nie przyzna się do tego, że ucieka przed wrogiem, a prędzej do tego, że spieszy zająć lepsze obronne pozycje pozwalające na rychły kontratak. 
SF jest zatem bliżej niż nam się wydaje. Przyszło nam żyć w czasach, gdy możemy wybierać nie między prawdą a fałszem, lecz między blagą z domieszką prawy lub totalną blagą. George Orwell powiedział kiedyś, że „Ludzie mogą być szczęśliwi tylko wówczas, gdy nie założą, iż celem życia jest szczęście.” – miał rację. Szczęście to efekt uboczny małych i dużych zwycięstw. Szczęście to nowa wiedzie po porażce. To wreszcie bliscy i najbliżsi, a porażka pozwala nam odróżnić bliskich i najbliższych od całej reszty.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Przerażający detal

Dzisiejsza poranna krzątanina spowodowała, że znalazłem pod stertą mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy stary numer „Do Rzeczy”. Tak właściwie nie taki stary, bo z końca czerwca, gdy przez Polskę przetaczała się fala oburzenia związanego z emisją serialu „Nasze matki, nasi ojcowie” 
Na okładce napis: „Napluli na Polskę”, oraz zdjęcie dwóch jegomości udających AKowców. Miałem już dawno przeczytany egzemplarz odłożyć do gazetowego czyśćca, w którym zwykle trzymam starą prasę przed ostateczną decyzją o jej wyrzuceniu, gdy mą uwagę przykuła postać jednego z „partyzantów”. Nie uwierzyłem i spojrzałem jeszcze raz, po czym siadłem szybko do sieci, aby potwierdzić swoje hipotezy. Nie myliłem się. Gdy zdałem sobie sprawę, co to może oznaczać, ogarnęła mnie wściekłość i przerażenie.

Ale popatrzmy razem. Oto cała okładka:

  to zdjęcie tzw. „AKowców”

oto dowódca grupy

a oto, co ma on na szyi


Są to nieśmiertelniki niemieckich wojsk. Świadczy o tym ich charakterystyczny "owalny" kształt. Po co komu trzy nieśmiertelniki, przecież wystarczy jeden? W odróżnieniu od tych noszonych współcześnie dawne tego typu znaki pomagające w ewentualnej identyfikacji poległego żołnierza były łamane. Jedna część zostawała przy zwłokach, drugą zabierali towarzysze. Te są nieprzełamane. Mamy więc do czynienia z trofeami.

Wniosek:
Niecywilizowani AKowcy nie tylko mordowali niewinnych żołnierzy Wermachtu i SS, ale także zabierali ich ciałom tożsamość. Mało tego, niczym Indianie z Ameryki Północnej skalpy, a ci z Południowej zmniejszone głowy swych wrogów, ci „barbarzyńcy” gromadzili wojenne łupy i trofea. Im więcej AKowiec miał takowych, był z pewnością bardziej poważany w środowisku innych Akowców. 
To się dopiero nazywa polityka historyczna!

Okładka „Do rzeczy” krzyczy prawdę. Napluli nam w twarz i to do tego bardziej perfidnie niż do tej pory sądziłem. Ile jeszcze upokorzeń?

Mechanizm zdrady

Nie tak dawno temu przeczytałem wywiad z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem o jego nowej książce poświęconej postaci Rejtana. W wywiadzie ten doskonały poeta i prozaik wskazał mechanizm, który jego zdaniem doprowadził do upadku I Rzeczpospolitej. Nazwał go mechanizmem zdrady. Państwo Jagiellonów parło na wschód, co było oczywiste i naturalne: dzikie żyzne pola, olbrzymie niezamieszkałe przestrzenie. W wyniku koniunktury na zboże powstają tam olbrzymie latyfundia magnackie. Zbiega się to z powolnym ograniczeniem władzy królewskiej na rzecz szlachty, która niechętna jest do finansowania armii. A tylko potężna zaciężna armia, a nie pospolite ruszenie jest w stanie utrzymać we władaniu te wielkie przestrzenie. Magnaci się bogacą i tworzą wręcz własne armie dal obrony swoich dóbr, ale na początku XVIII wieku to już nie wystarcza. I tu pojawia się mechanizm zdrady. Woli się magnateria dogadać z obcymi mocarstwami chroniąc swoich własnych interesów, niż stać się owych mocarstw ofiarą. Rody magnackie zaczynają więc prowadzić własną politykę zagraniczną doprowadzać do atomizacji państwa, które z czasem stał się już tylko coraz mniej potrzebną fasadą. 
Czy w tej chwili obserwuję podobny proces? W pewnym sensie tak, jeśli uświadomimy sobie, że ściśle określane środowiska rodem z PRL odgrywają w tej chwili rolę magnaterii. 
Sądzę, że proces ten na szerszą skalę widoczny jest właśnie w USA. Gdzie magnaterią są wielkie korporacje, dla których interes państwa przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Pod ideałami wolnego rynku i demokracji pustoszą swój własny kraj przenosząc produkcję do miejsc, gdzie za miskę ryżu można zrobić to samo, co do niedawna za grube tysiące dolarów. Dopóki rząd amerykański, a właściwie armia tego kraju jest gwarantem ich interesów na świecie – jest o.k. Lecz zadłużony kraj będzie dokonywał za chwilę cięć budżetowych – także w budżecie wojskowym. Korporacje zaczną szukać innych sprzymierzeńców broniących ich interesów, bo prywatne, a właściwie wynajęte armie już nie wystarczą. Są zbyt drogie. Jeśli kogoś dziwił sukces przedsiębiorstwa militarnego Blackwater (obecnie Academi) rodem z USA, to ma w tej chwili odpowiedź skąd wypływają się źródła tego sukcesu. Etap prywatnych armii właśnie przeżywa swoje apogeum. Za chwilę przyjdzie pora na znalezienie nowych protektorów przy osłabieniu własnej armii. A więc mechanizm zdrady został już uruchomiany i być może tak jak żadna siła nie była w stanie powstrzymać upadku rzeczpospolitej, tak też i USA czeka nieuchronna klęska? 

piątek, 26 lipca 2013

A myślałem, że wynaleziono już wszystko

Tymczasem jeden dżentelmen wynalazł... otwieracz do piwa. 
Dziś zaczynam urlop, więc GrOpener bardzo by mi się przydał. Niestety, będę musiał z konieczności pozostać przy konwencjonalnych metodach. Przepis na prawdziwą innowację? Negować przyzwyczajenia, obalać stereotypy, zadawać ciągle te pytania, na które od dawna wiadomo, że istnieją już odpowiedzi.
Piwo, plaża, komputer i następne 150 stron rozgrzebanej powieści. Oto mój plan na najbliższe dwa tygodnie.

wtorek, 23 lipca 2013

Wielka blaga

Przypominając wczoraj anegdotę o księdzu, rabinie i cudach, nie zdawałem sobie sprawy jaką posiada ona alegoryczną siłę. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero dziś rano, gdy jadąc samochodem usłyszałem w radio informację o tym, że dochody z prostytucji, przemytu i handlu narkotykami mają być wliczane do PKB. Kto mógł wpaść na coś takiego? Nie Rostowski lecz Łunia. I teraz niech ktoś powie, że w Eurolandzie jest recesja. Prawdę napisał pewien komentator stwierdzając, że za chwilę może się okazać, iż zwinięcie dealera to tak naprawdę likwidacja miejsca pracy.
Demontujące fałszerstwo dokonuje się wielopoziomowo. Oto Sejm podjął uchwałę nazywającą rzeź Polaków na Wołyniu „czystką etniczną mającą znamiona ludobójstwa”. Jakie znamiona? Było to ludobójstwo a nie żadna czystka. Decyzja parlamentu jest znamieniem fałszu na naszej narodowej historii. Naród istnieje bowiem nieprzerwanie, gdy wymordowana jego część zostaje złożona w ofierze doraźnych politycznych interesów i dobrych stosunków, mamy do czynienia z zachowaniem antynarodowym. Tu znowu mechanizmem denotującym jest fałsz. Gdzie on się zaczyna? W naszych sumieniach.
Przyszło nam żyć nie tylko w czasach demoralizacji, ale i wielkiego fałszu, w ramach którego okłamujemy się wzajemnie, łżemy patrząc w lustro, zaklinamy rzeczywistość. Biblijna Wieża Babel jest być może alegorią upadku, którego początkiem jest zawsze pomieszanie pojęć, języków, znaczeń, a przez to dokonujący się wielki demontaż. W ten sposób rewolucja poprzez upadek doprowadzi w rezultacie do powstania nowego radzieckiego człowieka. Wiele jednak wskazuje, że będzie on miał śniadą twarz i klękał kilka razy dzienne na dywaniku w kierunku Mekki. Tak kończą się wiele społeczne eksperymenty, bo cywilizacja podobnie jak przyroda nie uznaje próżni.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Nowelizacja budżetu

Ksiądz z rabinem rozmawiają o cudach. Ksiądz powiada, że doświadczył kiedyś cudu, gdy piorun uderzył w drewniany kościółek powodując zapalenia dachu. Wtedy wierni zaczęli się tak modlić, że nadeszła chmurka, która ugasiła ogień. Na to rabin powiada, że także doświadczył cudu. Szedł w szabas ulicą i zobaczył leżący portfel. Wiedząc o tym, że jako pobożny Żyd nie może w szabatowe święto dotykać pieniędzy ukląkł i zaczął się modlić.
- I wtedy stał się cud – powiada rabe – wszędzie była sobota, a przy portfelu czwartek.
Tak naprawę ,to nie ma się z czego śmiać. Zasady nie grają roli, gdy w grę wchodzi kasa. Gorzej jak przyjdzie właściciel portfela i obije mordę.

niedziela, 21 lipca 2013

Meandry wolności

Współczesny świat obfituje w paradoksy. Jednym z ostatnich tego typu jest sprawa Snowdena - byłego pracowania amerykańskich służb specjalnych, który wyjawił światu tajemnicę totalnej inwigilacji, jaką rząd amerykański realizuje w oparciu o szereg internetowych korporacji. Tenże Snowden - natychmiast okrzyknięty narodowym zdrajcą - "koczował" przez kilka tygodni na moskiewskim lotnisku, po czym poprosił o azyl polityczny w Rosji. Paradoksem jest fakt, że kraj rządzony przez byłych czekistów staje się ostoją wolności i ochrony praw człowieka. Pamiętamy przecież niedawną sprawę słynnego aktora francuskiego Gérard'a Depardieu, który w akcie protestu wywołanego polityką fiskalną swych rodzimych i współczesnych komunistów, postanowił uzyskać spokojną przystań także w kraju byłych radzieckich komunistów. Tak więc w wymiarze medialnym Rosja staje się krajem bliskim ideału, podobnie jak związek radziecki wydawał się takim krajem dla lewicujących intelektualistów na całym świecie. Rosjanie jedną rzecz opanowali do perfekcji - propagandę. Mistrzostwo w tej dziedzinie jest niezachwiane niezależnie od systemu. Bo czy przecież jeszcze za czasów carów, francuzy intelektualiści nie puszczali oka w ich kierunku? Czy prasa zachodnia w okresie międzywojennym nie rozpisywała się o zaletach życia w kraju szczęśliwości robotników i chłopów? Inna sprawa, że jedni i drudzy byli przez rosyjską władzę za to sowicie opłacani. Inną obserwacją, choć może się wydawać odrobinę oczywistą, jest fakt, że Rosja to kraj ciągłości. Widać wyraźnie, że zmiana władzy po rewolucji, podobnie jak ta po pieriestrojce nie dokonała się w sposób natychmiastowy, a całe państwo zachowało swoją rację stanu.
Objawami totalitaryzmu w świecie wojen informacyjnych są próby narzucenia jednego sposobu myślenia. 
U nas - jak przystało na kraj wielopoziomiowo uzależniony proces ten jest szczególnie widoczny w monokulturze medialnej i forsowaniu przez nie licznych jedynie słusznych poglądów. W USA proces ten wydaje się bardziej złożony. Można się spierać i mieć różne poglądy, ale tabu pozostaje tabu. Widzę dwa obszary nieprzekraczalnej granicy: - amerykańskie demokratyczne państwo prawa oraz świętość globalnej amerykańskiej polityki monetarnej. Oba zagadnienia wydają się stanowić tabu, bezdyskusyjną przestrzeń amerykańskiej nieomylności i hegemonii. Jednocześnie dla wielu ludzi, także w USA oczywistym staje się, że owa demokracja to wyłącznie fasada, która teraz przybiera także postać neosocjalistycznej utopii. O ile godzono się na rządy pewnej oligarchii, wychodząc z założenia, że jeśli wybory miałby coś zmienić należałoby ich zakazać, o tyle pozostała jeszcze przestrzeń gospodarczej aktywności, w której mógł się realizować każdy w myśl zasady: the sky is the limit. W tej chwili, przy realnej likwidacji klasy średniej w tym kraju, nie wydaje się to takie oczywiste. Przepojone ideą konwergencji Brzezińskiego amerykańskie elity zatraciły już możliwość rozróżniania kapitalizmu od socjalizmu. Tak więc może się okazać, że w świecie, z którego wyparto poczucie jak i zrozumienie prawdziwej wolności, Rosja może wydawać się jej fatamorganą. Atrakcyjną także ze względu na powszechny w tej chwili na zachodzie proces powolnej likwidacji klasy średniej, co jest skutkiem, a być może przyczyną, a nawet celem wywołanych kryzysowych procesów. Coraz większy soft – totalitaryzm na zachodzie w konfrontacji ze wschodnią ułudą gospodarczej wolności? Nie zmienia to faktu, że wolność została nam być może ostatecznie ukradziona. 

środa, 10 lipca 2013

Dziwny sezon ogórkowy

Dzieje się sporo, aż za sporo jak na sezon ogórkowy. Mamy nie wątpliwe do czynienia z powszechną zmiana strategii w zakresie historii. Kościół Katolicki nie jest już winien pedofilii, ale także morderstwom w Rwandzie o czym donosi dziś Wyborcza. Za chwilę może się okazach, że Duchowni są odpowiedzialni także eksterminację niewiernych w czasie II Wojny Światowej. Być może powstaje już film: „Nasi Księża, Nasi Zakonnice”, w którym oddziały uzbrojonych po zęby katoli mordują kogo popadnie. Ale żarty na bok. Mętlik, szambo i totalna pogarda dla prawdy. Gazera Wyborcza dawno już przekroczyła poziom zwykłego brukowca. Nie zdziwiłbym się, gdyby wzorem klasyków z tego segmentu prasowego rynku, pismo to za chwilę doniosło o tym, że Adolf Hitler żyje i ma zamiar udać się do Holandii, aby zawrzeć związek małżeński z Józefem Stalinem. 
Kwestią fundamentalną dla naszej racji stanu jest pojednanie z naszymi ukraińskim braćmi i szczery dialog o krzywdach i winach. Niestety, przy postawie naszych władz nie wydaje się to możliwe. Ważne jest jednak to o czym się nie mówi, lub prawie nie mówi. 
Komisja Europejska podjęła ostatnio decyzję o uwolnieniu rynku cukru i mleka. „Produkuj ile chcesz” - głosi nowa Unijna "liberalna” polityka. Produkuj zwłaszcza w sytuacji, gdy nasz przemysł cukrowy został rozłożony na łopatki, a ostrej konkurencji cenowej na rynku mleczarskim nie będziemy w stanie wytrzymać. Co to za wolny rynek, w którym niewielka gromadka uzbrojonych w proce Dawidów, ma podając walkę z armią Goliatów? Oczywiście nieliczne media, które podjęły ten temat, przedstawiły cała sytuację jako kolejną chwalebną i jedynie słuszną politykę obniżki cen. Może i słusznie?Uwalniajmy, ale skończmy z obrączkowaniem, krowimi paszportami i zacznijmy olewać wszelkie, ale to wszelkie regulacje w tych branżach. Zobaczymy kto jest mocniejszy. 
Ekonomiści – ci rzecz jasna niepodpięci pod system – wieszczą klęskę Euro w przeciwciągu dwóch – trzech lat. Co na to nasze kunktatorskie władze? A kogo to obchodzi? 

 Jak w powodzi propagandy zachować jeszcze odrobinę zdrowego rozsądku? Jak opisać świat ludziom, którzy ulegli magii medialnego bożka? Trzeba zacząć od początku. Ale bez silnych lokalnych społeczności i bez realnych lokalnych liderów, którzy staliby się alternatywą dla malowanych chłoptasi, wydaje się to niemożliwe.

wtorek, 9 lipca 2013

niedziela, 30 czerwca 2013

Obietnica bujnej trawy

Nie można w kraju zamieszkałym przez prawie czterdziestomilionowy naród jednocześnie rozmontować przemysłu, a społeczne skutki tego gospodarczego kunktatorstwa przełożyć na system ubezpieczeń i oczekiwać, że on nie padnie. Bardzo pilnie potrzebny jest ktoś, kto zapewni nam myślenie w horyzoncie nie dekad, ale stuleci. Ktoś, kto zajdzie pomysł na ten kraj i kogo nie wyśmieją hordy medialnych pajaców.
Wszystko wskazuje na to, że stoimy nad przepaścią, a jedynym zmartwieniem rządzących jest jak najdłuższe utrzymywanie nas w przeświadczeniu, że czekający nas z niej upadek, to tylko skok na bandżi. Wyobrażam sobie drania, który nawet będąc przy korycie wiedząc o tym, co za chwilę nas czeka nie powiedziałby o tym społeczeństwu kosztem swych przywilejów i apanaży. To nie trudne. Mamy ich właśnie u steru władzy, która zapętliła się już w kreatywnej księgowości. Nie chodzi im najprawdopodobniej nawet o utrzymanie się n politycznym firmamencie. Oni realizują plan powolnego rozłożenie kraju na łopatki. Jak w judo chcą wykorzystać siłę przeciwnika przeciw jemu samem. Chcą doprowadzić kraj do takiego stanu, że jedynym sensownym rozwiązaniem dla większości „obywateli” będzie poddaństwo, które w wielu obszarach naszego życia jest już faktem. 
Przez kilkaset zaledwie lat ze wspaniałego, dumnego narodu uczyniono bezwiedne stado baranów kierujące się wyłącznie instynktem oraz obietnicą bujnej soczystej trawy rosnącej tuż za budynkiem miejskiej rzeźni.

czwartek, 27 czerwca 2013

Max znowu mówi jak jest

A jak mówi, to opada szczęka
 

wtorek, 25 czerwca 2013

Historia jakich wiele


O ofiarach wojny, stalinizmu i powojennych represji napisano już sporo. Ciągle jednak pojawiają się kolejne okoliczności i fakty, także w wymiarze osobistym. 
Stryjka nie pamiętam prawie wcale. Właściwie pozostały mi po nim trzy obrazy - niczym strzępki filmowej kliszy zawierające jakieś niewmontowane do pełnometrażowego filmu ujęcia. Na jednym ze "strzępków" częstował mnie kozim mlekiem, które miało rzekomo jakieś szczególne właściwości. W innym wspomnieniu kupił ode mnie szklankę lemoniady, gdy bawiłem się w jej producenta. Trzecie wspomnienie to wizyta w szpitalu. Pamiętam wychudzonego mężczyznę ubranego w piżamę przypominającą obozowy pasiak siedzącego na ławce przed okazałym budynkiem. Pozostał mi jeszcze z tej wizyty odległy smak herbatników. Najwyraźniej nimi moi rodzice próbowali przekupić znudzonego czterolatka. Tyle pozostało w mej pamięci po człowieku, który odszedł przedwcześnie, a na którym komuna pozostawiła swe nieuleczalne piętno. W młodości stryjek jako wrogi ideowo element został wcielony do wojska, a jego jedynym bojowym zadaniem było wydobywanie węgla w jednej ze śląskich kopalni. Po kilku latach katorgi wrócił do domu jako człowiek odmieniony początkami pogłębiającej się z czasem choroby. 
Do Wojskowego Korpusu Górniczego można było trafić za stosunek do ludowej władzy lub jej armii lub za nieodpowiednie pochodzenie. Katorżnicza praca w imię budowy socjalizmu, była tak naprawdę scenariuszem powolnej likwidacji "niewłaściwego klasowo i światopoglądowo elementu". Śmierć przyszła po kilkudziesięciu latach i była łaską dla schorowanego i przez to unieszkodliwionego człowieka. 
Niby nic. Historia jakich tysiące, ale czy nie bylibyśmy innym krajem, gdyby nie przetaczające się przez nasze terytorium nawałnice, które ciągle zbierają swoje żniwo? Gdy umarł, miał dokładnie tyle lat co ja w tej chwali.

Braun w Radiu Wnet

Można się zgadzać lub nie, ale na pewno warto posłuchać.

środa, 19 czerwca 2013

Ciąg dalszy

Oglądam właśnie to niemieckie „to coś” i jedyne co ciśnie mi się na usta to przekleństwa. Wszystkie niemieckie zbrodnie potraktowane epizodycznie i zrównoważone rzekomym polskim okrucieństwem. To żałosne. Gdyby komuś przyszło zaklasyfikować „to coś” w tej samej kategorii co „Bękarty wojny” - nie miałbym najmniejszej pretensji. Tym czasem wszystko wskazuje na to, że to „nowa prawda objawiona”. Słusznie napisał dziś Szewach Weiss: Niemcy mają traumę i szukają usilnie współudziałowców odpowiedzialnych za zagładę. Wydaje się, że ich polityka historyczna, u nas staje się dla naszych władz łatwym tematem zastępczym. Przedziwna koalicja obłudy i łajdactwa. Jak tak można?

EDIT
Skończyło się. Ten film jest po prostu słaby. Podły i słaby.

Wskaźnik zaufania społeczeństwa do władzy

Życie wyprzedza kabaret. Cytat z ostatniego „Do Rzeczy s. 9.:
„Podróże kształcą. Dowiedzieliśmy się, wizytując Zamojszczyznę, że niedawno w Hrubieszowie na szumnie zapowiadane spotkanie z posłem PO Aleksandrem Gradem (drzewiej ministrem ds. niszczenia Presspubliki i skarbu) przybyło 0 sympatyków Platformy (słownie zero). W Sali domu kultury nie pojawił się nawet organizator. Sytuację próbowali uratować czterej członkowie lokalnego Klubu „Gazety Polskiej”, którzy chcieli udawać publiczność. Poseł uciekł jednak przed nimi do samochodu. Gdy dopadli go na chwilę przed odjazdem i zapytali: „Panie pośle, a co ze spotkaniem?”, odpowiedział „Nie będzie, bo już się panowie spóźnili” i odjechał w siną dal.
Władza nie puszcza płazem takich zniewag – siepacze Platformy, aby ukarać niewdzięcznych hrubieszowian, podjęli decyzję o rozebraniu torów kolejowych z Hrubieszowa do Zamościa. Aż strach pomyśleć, jak zostanie ukarany sam Zamość, gdzie na spotkaniu ale z Gmyzem i Goćkiem, pojawiło się sto osób. Ani chybi będzie trzeba to PiS-owiskie miasto przyłączyć do Ukrainy, a może i sprzedać Korei Północnej.”
Jak mawiał Stanisław Anioł - cieć z serialu Barei powołując się na pisarza Sofronowa: "Mądremu wystarczą dwa słowa, a głupiemu to i referatu mało." Ot co.

wtorek, 18 czerwca 2013

Macochy i ojczymowie

Obejrzałem wczoraj pierwszy odcinek słynnego już niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie” i nie jestem specjalnie zaskoczony. Scenariusz filmu oparty jest na starym sprawdzonym schemacie, którego przykładem pośród naszych produkcji jest obraz „Jutro pójdziemy do kina”. Grupa młodych ludzi tuż przed wojenną nawałnicą żyje sobie beztrosko, planuje, marzy, flirtuje. Potem zaczyna się wojenny dramat. Tyle podobieństw, bo o ile w polskiej produkcji wojna zaczyna się we wrześniu 1939 roku, o tyle dla wesołej niemieckiej gromadki prawdziwa wojna to atak na ZSRR. Film pełen jest uogólnień i niedomówień, a prawda historyczna traktowana jest w nim na opak, o czym pisał już jakiś czas temu alarmując opinię publiczną historyczny konsultant serialu. Film co do manipulacyjnej konstrukcji przypomina mi „nasz” serial – „Polskie drogi”, gdzie losy bohaterów, narracja i fakty pokazane są tylko po to, aby uprawdopodobnić w oczach widza jego propagandowe przesłanie. Pisał już o tym cytowany przez mnie Jerzy Dobrowolski we „Wspomnieniach moich pamiętników”

„Przykro mi np. gdy moje dzieci z przyjemnością oglądają w TV serial Jerzego Janickiego pt. „Polskie drogi”.
To bardzo wredny serial.
Wiele jest u nas publikacji, imprez, sztuk, widowisk czy książek tak ewidentnie marnych, tendencyjnych i głupich, że na ich rzeczywistej wartości pozna się nawet młodzież, z Tłuszcza powiedzmy dla której wesołe miasteczko i pite tamże wino jest największą miarą życia kulturalnego. Ale serial „Polskie drogi” napisany jest z autentycznym talentem i przez to wredniejszy. Bo ten serial wciąga, każe z uwagą śledzić losy bohaterów. Losy często tragiczne i bardzo ludzkie, prawdziwe. A jednocześnie niezauważalnie, jakby niechcący wsącza się w odbiorcę fałszywe tło, na na którym ta akcja się toczy. Tło historyczne złożone z pół, z ćwierćprawd, a stwarzające bardzo sugestywne pozory prawdy prawdziwej.

Słyszałem, że podobno autor przechwalał się nawet swoją postawą, twierdząc, że jeśli nie można wszystkiego, to chociaż trzeba „przemycać” część prawdy. Obrzydliwe.”
Jerzy Dobrowolski w „Wspomnieniach moich pamiętników”, 2010 s. 28 i 41. Notatki pochodzą z roku 1979.
Innymi słowy, stwórz sympatycznych bohaterów, z którymi utożsami się widz i osadź ich w po części sfałszowanej rzeczywistości, zachowującej tylko pozory historycznego przekazu, a w efekcie uzyskasz wiarygodność. Rozumiem, że najlepsze sceny ze słynnym polskim antysemityzmem w wykonaniu partyzantki AK – dopiero przed nami, jednak i one wpisują się w politykę historyczną „dzieła”. Rozumem też podział na dobrych i złych Niemców, tych z Wermachtu i tych z SS, którzy strzelają w głowy żydowskich dziewczynek. Tego typu zabiegi nie są niebezpieczne, gdy pozostają niezdemaskowane. 
Co innego w całej tej sprawie jest przerażające. Uświadomiłem sobie właśnie, że staliśmy się właśnie cywilizacyjnie i kulturowo skolonizowani, że niemiecki punkt widzenia na historię w masowym i propagandowym odbiorze zaczyna być naszym punktem widzenia. Jakieś AK? Jakaś wojna? To nie ważne – decydenci z TVP nakazują nam utożsamiać nam się z losami młodych Niemców. Indoktrynacja na makro poziomie zmieniła swój wektor po przeszło 20 latach względnego spokoju i obiektywności. Tak jak kiedyś mieliśmy przyjąć za swój punkt widzenia losy bohaterów „Cichego Donu”, czy „Lecą Żurawie” albo „Żywot człowieka” (nie wspominając już o naszych kłamliwych produkcjach al’a historia – ficton), tak teraz widać wyraźnie, gdzie znajduje się centralna naszej historycznej indoktrynacji. Odnoszę wrażenie, że nasze władze szybką emisją serialu, starają się nie tyle - jak twierdzą - wywołać dyskusję, lecz poszukują usilnie dla nas nowej rodziny zastępczej. Innymi słowy ich matki i ojcowie - mają stać się naszymi macochami i ojczymami. 
Wypada tylko mieć nadzieję, że gdy – tym razem już „nasza” Bundeswera, lub inne „Europejskie Siły Stabilizacyjne” -  zacznie czynić porządki w zbudowanym „Nadwiślańskim Obszarze Etnicznym”, nowemu pokoleniu żołnierzy tych formacji będzie tak samo przykro – jaki ich serialowym odpowiednikom.

piątek, 14 czerwca 2013

O utopijnej naturze zbiorowości


Genialny cybernetyk profesor Marian Mazur odkrył kiedyś, zasadę ludzkiego charakteru, która głosi, że jest on tak naprawdę niezmienny. Trzeba go tylko w sobie odkryć. Można zaryzykować stwierdzenie, że podobnie jest z naturą ludzkich zbiorowości. Ta jest również niezmienna. Wszelkie działania zmierzające do takiej zmiany są pozbawione najmniejszego sensu i muszą ponieść klęskę. Ludzka natura zawsze będzie niemierzalną i nie dającą się sklasyfikować, uzależnioną od indywidualnych okoliczności, wypadkową zbiorowego instynktu i indywidualnego zysku. Dlatego można tylko z politowaniem patrzeć na wszelkiego rodzaju poczynania magików od szkoły frankfurckiej, wszelkich genderowców i wszelkiej maści innych utopistów. Założyli oni bowiem, podobnie jak ich poprzednicy z od Robespierre, Lenina, Polpota czy Hitlera, że są w stanie stworzyć nowego człowieka, a to przy pomocy gilotyny, maczety, czy zaharowania na śmierć. Założyli bowiem, że jeśli nie można zmienić indywidualnej jednostki, to można zmienić samo społeczeństwo pozbawiając go wrogiego elementu. Pewnie nie mordowaliby, gdyby mieli do dyspozycji telewizję. Co ciekawe, wielkie utopijne zbrodnie wstrzymały swą intensywność wraz z rozwojem elektronicznych mediów i mają miejsce tylko tam, gdzie ludzie nie nawykli gapić się w telewizory. Zawsze można powiedzieć, że ktoś utopistom patrzy na ręce. Można też opowiadać legendy o zbawiennym wpływie opinii publicznej. Można. Sądzę jednak, że media potraktowano jako bardziej wydajne systemy otumaniania. Rozlew krwi jest więc nikomu nie potrzebna, a ludziska i tak toczą swoje "życie zastępcze" gapiąc się w telewizory. Nie zmienia to jednak faktu, że wraz z zanikiem Telewizyjnego, czy internetowego sygnału wszystko znów wróci do normy. Może się tylko okazać, że ludzie pozbawieni moralnego gorsetu, zaczną się po prostu wyżynać. Ale aby tak się stało, wystarczy wyłączyć prąd w kilku dziennicach, aby pierwotne instynkty wzięły u niektórych górę w wypadkowej zdrowego rozsądku i moralności.
Dlaczego zatem z takim maniakalnym uporem toczy się walka o nowego człowieka? Odpowiedź jest banalna. Tylko wtedy istnienie postępowców ma jakiś sens. Gdy się kończy bowiem cel, przestaje istnieć grupa. Kończą się wpływy, przywileje i władza. W tym kontekście postępowcy są także elementem normalności, tak jak jemioła jest formą życia dostosowującą się do określonych warunków i szukającą dla siebie niszy w gęstym lesie. Wraz ze zniknięciem lasu ginie także i jemioła, więc "należy gonić króliczka", ale w taki sposób, aby mieć pewność, że się "go nie dogoni". W końcu z każdego utopisty wychodzi towarzysz Szmaciak, a kolejne pokolenia ludzi będą nabierać się na kolejne sztuczki. Chyba, że znajdziemy panaceum i nauczymy się odrzucić zmanipulowany medialny przekaz. Wtedy utopiści powrócą do starych, sprawdzonych metod, albo poszukają nowych bardziej wyrafinowanych.