wtorek, 27 listopada 2018

Tak, tak; nie, nie

W czasie tzw. czarnego piątku znalazłem się w okolicy sklepu AGD, a ponieważ miałem chwilę, postanowiłem pozwiedzać. Wtopiłem się więc w niewielki tłumek poszukiwaczy okazji i elektronicznych substytutów szczęścia. Nagle w tym krzemowo - informatycznym Disneylandzie wyrósł przede mną sprzedawca.
- Ma pan jakieś pytania? - zapytał.
- Tak, mam wiele i ciągle nie dają mi spokoju – odparłem.
- Słucham – powiedział sprzedawca.
- Jaka jest istota Boga? Czy istnieje życie pozagrobowe? - zapytałem.
- A tego to ja nie wiem – powiedział sprzedawca patrząc na mnie jak na świra i czmychnął czym prędzej.

Ta drobna przygoda wywołała we mnie potrzebę zadawania kolejnych pytań. Być może bardziej przyziemnych, a nie dotyczących spraw ostatecznych. Czy homogenizacja kulturowa Europy, marzenie o zaniku państw narodowych i postępujący proces dewastacji wszelkich instytucji to preludium tworzenia nowego świata? A wszystko to w świecie opanowanym przez medialnie sterowanych konsumentów i bliskiego kresu systemu wirtualnego pieniądza. Czy w nowym świecie wirtualne wartości wypierające realne odniosą swój trumf? Co tak naprawdę będzie postawą myśli i działań przyszłych pokoleń, gdy świat zostanie ostatecznie opanowany przez totalitaryzm równości i kompromitację wszystkich wartości? Czy substytuty szczęścia i miłości sprawią, że zapomnimy czym jest naprawdę szczęście i miłość?

Jadąc do pracy w mieście obok mojej wioski mijam bilbordy z zatroskanym o losy świata neo-bolszewickim aparatczykiem ustylizowanym na Ojca Chrzestnego. Postarzał się mafiozo, a znów widocznie chce być wybrany przez prekariat, którego produkcja idzie w najlepsze. Czy oni i jemu podobni staną się symbolami nowej epoki totalnej bezsilności i reglamentacji wszystkiego co realne?


Nie czmychajcie. Samo zadawanie pytań już jest początkiem znalezienia odpowiedzi. Nie bójcie się błądzić. Samo odkrywanie i poszukiwanie prawdy jest drogą.

czwartek, 30 sierpnia 2018

Jak z Polakami posępować należy?

 Jest rok 1764. Tak oto rozmowę (a właściwie instruktarz) carycy Katarzyny z Nikołajem Repninem – ambasadorem Moskowii w Polsce, a właściwie jej realnym władcą w latach 1764 - 1768 przedstawia Waldemar Łysiak w powieści „Milczące psy”:

Zapadła nieprzyjemna cisza. Panin przybrał minę jeszcze większej pokory, a caryca odwróciła się ponownie do ucznia:
- Opowiadano mi jak w roku 1223 wodzowie mongolscy zrobili ucztę zwycięstwa. Jedli siedząc na deskach ułożonych na plecach leżących książąt ruskich. Im więcej jedli i pili, tym głębiej ciała książąt zapadały się w ziemię. Zostali zmiażdżeni na śmierć. Dzisiaj zmiażdżeni są przez nas Mongołowie. Ale inaczej, nie na śmierć. Mongołowie ulegli tym, których zwyciężyli, gdyż poczucie, że jest się właścicielem absolutnych niewolników, działa usypiająco. A poczucie, że się jest niewolnikiem, pobudza w końcu do walki. Rozumiesz to?
- Tak, Najjaśniejsza Pani.
- Posłuchaj dalej, to nie jest aż tak proste. Istnieją różne narody, a raczej różne narody mają różnego ducha. Jedne można pobić i przesiedlić w celu zagarnięcia ich ziem, a świat nie podniesie wrzasku - to małe narody, plemiona. Z innych można uczynić małym wysiłkiem niewolników i będą chętnie lizali rękę pana - to narody o podłej duszy, od kolebki niegodne samostanowienia, w wielkich obszarach Azji roztopią się bez śladu. Z trzecimi wreszcie nie można zrobić ani tego, ani tego, przynajmniej nie od razu - to Polacy. Nie można zaanektować ich państwa, bo trzeba byłoby dzielić się z Prusami, Austrią, Turcją i Bóg wie z kim jeszcze; narzuca to europejska równowaga sił. Po drugie: nie można tego zrobić od ręki, gdyż są to znakomici żołnierze, a cały naród, gdy otwarcie zagrożony, przypomina wściekłego wilka w nagonce. Zbyt dużo by to kosztowało, należy raczej zdemoralizować ich do szpiku. Po trzecie: czy w ogóle należy ich anektować, biorąc na ciało imperium permanentnie ropiejący wrzód, ognisko buntu, rozpalone od kołysek po trumny, od kurnych chat po pałace, w karczmach, warsztatach, dworach i kościołach, grożące gangreną samemu zdobywcy i wiecznie narażające na konflikt z innymi mocarstwami? Czy nie lepiej zostawić im formalną swobodę, z całym teatrum nazw i symboli, które tak kochają, z całą honorową frazeologią, która jest ich narkotykiem, z konstytucyjnymi prawami o fałszywej wartości, i przytroczyć do siodła niewidzialną liną, której jeden koniec trzymasz mocno w dłoni, a drugi zakotwiczyłeś w sercach ,,milczących psów”, co sprawują tam władzę? Szarpniesz i kukiełki robią żądany ruch. Czy to jest jasne, co mówię?
- Tak, Najjaśniejsza Pani.

wtorek, 28 sierpnia 2018

Bo Niemcy nie śpią!

Stanisław Michalkiewicz o perspektywie gorącej jesieni.

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Bój zmian

Życiowa potrzeba skierowała mnie kilka dni temu do sklepu z siatką ogrodzeniową. Sprzedawca zachwalał posiadany asortyment i próbował dobrać go do moich potrzeb. W końcu jego profesjonalny wybór padł na najgrubszą (przez to i najdroższą) ocynkowaną siatkę.
- Wytrzyma spokojnie trzydzieści lat bez najmniejszej konserwacji. Będzie ktoś z niej bardzo zadowolony – powiedział domorosły marketingowiec, który widać wcześniej próbował oszacować mój wiek. Chyba nawet nie zdał sobie sprawy z niezręczności, która była wynikiem jego szczerości. W pierwszej chwili poczułem wewnętrzny bunt: jak to jeszcze tylko trzydzieści lat? A potem gdy porachowałem wiosny, to doszedłem do wniosku, że będzie to i tak całkiem niezły wynik.
W przyszłym roku Trzeciej RP też stuknie trzydziestka. Ci którzy dogadywali ustrojową mutację już z pewnością gryzą piach lub za chwilę będą to robić. Reszta „transformersów” była zbyt młoda aby mieć coś do powiedzenia, ale to oni teraz stoją na barykadach i bronią skompromitowanego do reszty państwa i ustroju. Dlaczego tak się dzieje? Otóż akt założycielski Trzeciej RP był czymś w rodzaju chrztu zmywającego ze wszelkiej maści karierowiczów, aparatczyków i agentów niższego płazu grzech pierworodny. Do PosPRLu weszli już jako inni czyści ludzie, a przecież wszyscy wiedzą, że komuna wcale nie była taka zła, co najwyżej śmieszna. A tu tka niespodzianka. Systemowe odrzucenie teatralnych dekoracji i zanegowanie prawdziwości mitu założycielskiego stawia pod znakiem zapytania ważność sakramentu zmywającego grzechy z całej masy ludzi, a to dopiero może wprawiać w prawdziwy niepokój. Jak ksiądz był przebierańcem i sakrament oczyszczenia nie obowiązuje, to może jednak zostały gdzieś oryginały donosów, prawdziwy powód przydziału talonu na malucha, czy rachunek za izbę wytrzeźwień? I ta wspólnota lęku powoduje opór przed zmianami i chęć obony starego. PRL w wersji 1.0 nigdy bez aktu zmycia grzechów i grzeszków nie byłby broniony z taką zaciętością, ale jego mutacja ze środkiem czyszczącym – a owszem. Całości dopełnia oczywiście jeszcze jeden niezaprzeczalny fakt: machina zmian sunie powoli ale systematycznie. Skończą się więc być może systemowe fory dla posPRLowskich familii. I to być może boli najbardziej.

środa, 27 czerwca 2018

Maleńki kawałek mnie


Dziś o świcie odbyła się msza za spokój duszy mojej mamy w ósmy miesiąc po jej śmierci. Po ceremonii postanowiłem złożyć za nią ofiarę. Udałem się do zakrystii mojej rodzinnej parafii. Stary mój znajomy - ksiądz Krzysztof nie chciał przyjąć ode mnie pieniędzy.
- Proszę rozliczyć się z proboszczem - powiedział ksiądz.
- Ale on się modli przy ołtarzu. Nie chcę mu przeszkadzać - odparłem.
- To proszę zajrzeć aby zobaczył, że pan czeka - powiedział ksiądz.
- Proszę księdza, jakieś 35 lat temu dokładnie w tym miejscu powiedział mi ksiądz, że największym przejawem braku wychowania jest przeszkadzanie komuś w modlitwie - powiedziałem.
Ksiądz wlepił we mnie uważnie wzrok. Nie wiem czy ujrzał we mnie wtedy małego chłopca w komży? Być może tak, bo uśmiechnął się serdecznie.
- Siostro, słyszała to siostra? - powiedział wyraźnie wzruszony starzec, tak jakby chciał usłyszeć od krzątającej się obok zakonnicy potwierdzenie, że to co usłyszał dzieje się naprawdę.

***

Przypominała mi się cytowana już kiedyś na tym blogu historia, którą opisał Paulo Coelho w powieści Alchemik.
W starożytnym Rzymie żył pewien starzec, który miał dwóch synów: jeden był sławnym poeta a drugi żołnierzem oddelegowanym do dalekiej prowincji. Otóż owemu starcowi, przyśnił się kiedyś kiedy anioł, który powiedział o tym, iż słowa jego syna będą powtarzane przez pokolenia ustami milionów ludzi. Ucieszyło to starca. Po pewnym czasie zmarł i w niebie spotkał owego anioła. Anioł na dowód prawdziwości swej przepowiedni, przeniósł starca w czasie i pokazał mu olbrzymi plac, na którym tysiące ludzi powtarzało jakieś słowa dziwnym języku. Zapytał więc starzec:
- Któryż to poemat jego syna poety stanie się taki sławny?
- To nie twój syn poeta jest autorem tychże słów. To twój syn żołnierz. Gdy stacjonował w odległym kraju rozchorował się jeden z jego podwładnych. Dowiedział się o pewnym lokalnym duchownym, który umiał uzdrawiać. Udał się więc do niego prosząc o uzdrowienie i wyrzekł słowa, których nigdy nie zapomniano:
„- Panie, nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiony sługa mój.”

Po czym opowiadający historię Alchemik kończy ową przypowieść słowami:
„Każda ziemska istota, cokolwiek by czyniła - rzekł - odgrywa zawsze główną rolę w dziejach świata. Oczywiście, nic o tym nie wiedząc.”

***

Nie wiadomo jak zostaniemy zapamiętani i jaki strzępek naszych czynów i słów wpłynął na innych. Składamy się bowiem nie tylko krwi, mięśni i kości, ale i ze strzępków innych i tworzymy jedyną w swoim rodzaju i niepowtarzalną mozaikę, do której dokładamy tylko niewielki fragment samego siebie. Nie wiadomo, które puzzle naszego życia uszlachetnią lub zgorszą innych. Nie wiem jak się to stało, że po kilkudziesięciu latach przypominałem sobie słowa młodego jeszcze wtedy kapłana, ale na pewno stanowią one maleńki element tego kim jestem.

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Bo tu wcale nie o piłkę biega

Nie dalej jak wczoraj cała Polska obserwowała ostateczny dramat swej reprezentacji na mistrzostwach świata w piłce kopanej. Na początku było hardo, a potem wpierdol od jakiejś Kolumbii niczym we wrześniu 1939 roku. Najpierw „nie znamy pokoju za wszelką cenę”, potem wiara w Anglików i Francuzów, a później klęska i wstyd. I minister Bek opuszczający kraj po wejściu Rosjan i pytający, z goryczą wojskowych gdzie były te obiecane dywizje. 
Ja jako permanentny i ortodoksyjny przeciwnik piłki nożnej od dziecięcia patrzyłem na ten cały ludzki dramat całkowicie obojętnie. Piłka nożna to przede wszystkim sport nudny, a mistrzostwa świata w tej grze to jakiś zbiorowe sado-macho i apoteoza owej nudy. Moja olanie tego całego zamieszania było i jest do tego stopnia całkowite i bezdyskusyjne, że wczoraj wieczorem, gdy rozpoczął się ten telewizyjny spektakl dla ubogich uznałem, że nie ma lepszej pory na zrobienie zakupów. A co, trzeba korzystać z uroków handlowej niedzieli całymi koszykami. Gdy przejeżdżałem między półkami z towarami śledziły mnie nienawistne spojrzenia załogi, która chętnie także wlepiłaby oczy w telewizor. Chwilami czułem się wręcz jak bohater jakiegoś filmu SF, w którym wszyscy wyginęli na jakiś dziwny wirus, a na całej planecie zostałem tylko ja. Efekt potęgowała powrotna droga do domu przez wymarłe miasto. Od czasu do czasu manifestował swą obecność jakiś zawiany kibic, który wpadł w pętlę czasoprzestrzeni na czas nie zdążył wrócić do domu. Podejrzewam, że ostatecznej klęsce około 22.00 na ulice polskich miast wyszło więcej takich futbolowych zombie marzącym tylko o tym, aby spożyć mózg jakiegoś Nawałki albo innego Lewandowskiego czy jak im tam. Ja w każdym razie jechałem niczym król przez prywatne miasto zatrzymując się tylko na światłach, które o dziwo jakimś cudem stały na posterunku zamiast czym prędzej wyrwać się ze swoich fundamentów i po serii podskoków wlepić swój reflektor w jakieś okno na pierwszym piętrze gdzie lśnił telewizor.
Po meczu większość rodaków przeżyło pewnie tylko wstyd i zażenowanie. Nie ma co rozpaczać bowiem problem jest systemowy i nie dotyczy wcale wyłącznie piłki nożnej, ale całej III RP, która dzielnie broni się przed kapitulującą na wielu frontach dobrą zmianą. Związki sportowe – w tym PZPN, który rządzi polską piłką, to nic innego jak stalinowskie skanseny utrzymywane z pieniędzy podatnika i niezłe przechowalnie do wszelkiej maści przyjaciół i znajomych królika. Ale to tylko tło do szerszego obrazu rzeczywistości. Do dekad nie dorobiliśmy się systemów selekcji talentów i wcale nie chodzi tu wyłącznie o sport, ale o naukę, sztukę i wszelkie inne dziedziny ludzkiej aktywności. W piłkę grają dzieci, które tatuś zapisze do klubu, a nie te które mają w sobie ikrę i chęć do gry. Artystami zostają dzieci artystów, prezenterami dzieci prezenterów, naukowcami dzieci naukowców nawet jeśli nie umieją czytać i pisać a z ust wycieka im ślina. „Markowi Złotnickiemu za zajęcie pierwszego miejsca” - brzmi dumnie puchar dawany wszystkim Markom Złotnickim we wszystkich komuszych instytucjach, które przez ostatnie dekady nie zmieniły się ani o jotę. I wszystko gra, tylko konfrontacja tego skansenu i systemu poklepywania się po plecach z zewnętrznym światem pokazuje jak głęboko jesteśmy w przysłowiowej „czarnej dupie”. Bez systemowego demontażu tego potwora starych instytucji nigdy nie staniemy się krajem nowoczesnym. Pora rozpocząć wielki marsz przez instytucje jeśli mamy zamiar jeszcze kiedyś coś znaczyć i przestać być upokarzanymi przez byle pieski przydrożne. I nie ważne pod jakim szyldem ów marsz zostanie przeprowadzony. Ważne aby na przedzie szli lidzie odważni i bezkompromisowi. Bo tu wcale nie o piłkę biega.

piątek, 15 czerwca 2018

Czego się bać?

Rzetelna analiza naszej rzeczywistości. 

czwartek, 3 maja 2018

Dr Ewa Kurek - Kto ratuje jedno życie...

Długie ale warto.

Dugin przemówił

W nawiązaniu do przedwczorajszego posta, pragnę polecić wywiad z Aleksandrem Duginem, który zdaje się potwierdzać moje hipotezy co do naszej przyszłości.
http://xportal.pl/?p=33664
Słowa Dugina mogą być pojmowane jako "balon próbny" rosyjskiej polityki. Czyżby zatem nas sprzedali, a roszczenia żydowskie są jedynie środkiem do tego abyśmy sami z siebie mienili geopolityczną strefę wpływów? Najgorsze jest to, że jeśli to prawda, to może to oznaczać realizację scenariusza rozbiorowego, bo Niemcy nie odpuszczą naszych zachodnich ziem stanowiących dla nich przestrzeń geopolityczną dla tak z mozołem budowanego lokalnego imperium. Czy w rosyjskim układzie geopolitycznym będzie nam źle? Niekoniecznie. Jak twierdził Dugin w innym cytowanym drzewiej tu wywiadzie, zachowamy wtedy przynajmniej tożsamość a to, że będziemy mogli robić nieskrępowane cłami interesy na olbrzymich połaciach rosyjskiej ziemi nie oznacza wcale jakiejś poważnej bolączki.
Inna kwestia, gdy ją sobie uświadomimy jest jeszcze bardziej przerażająca, a mianowicie to, że nie mamy na to wszystko żadnego wpływu. 

wtorek, 1 maja 2018

Hipoteza potrójnej helisy

Jak powiedział kiedyś Nicolás Gómez Dávila: "Temu, kto z niepokojem pytałby, co wypada w obecnej sytuacji czynić, odpowiedzmy uczciwie, że dziś przystoi tylko bezsilna jasność umysłu." 
Ten kolumbijski myśliciel i erudyta jakby przewidział naszą sytuację. Z jednej strony z zapowiedzianego wstawania z kolan nic nie wyszło, z drugiej przeżeramy wszystko co pożyczamy i najmniej ważne jest to, że czynimy to z różańcem w ręku i patriotyczną pieśnią na ustach i w imię interesu przyszłych pokoleń. Mogłoby się wydać, że kolejna ekipa znów zakpiła z suwerena. Układanka wydaje się być jednak bardziej złożona, a w polityce nic nie jest tak ważne jak umiejętność oddzielania faktów od pozorów. Jedyne co można zarzucić rządzącym poza kunktatorstwem inwigilowanych niemal całkowicie przez PRLowskich funkcjonariuszy służb dyplomatycznych, to brak gry ze społeczeństwem w otwarte karty i nie mówienie mu prawdy. Podmiotowe traktowanie społeczeństwa i aksjologiczna wyższość nad poprzednikami były bowiem fundamentem, na którym PiS zbudował swój polityczny sukces. Wraz z podmyciem fundamentu ginie też i cała konstrukcja. Trudno aby nie widziano o tym na Nowogrodzkiej. Czyżby prawda o realnej naszej sytuacji była aż tak przerażająca, że jej ujawnienie pozbawi rządzących resztek zewnętrznych znamion władzy? Poprzednicy PiSu poznawszy realną sytuację postanowili ukraść co się dało i nie przeszkadzać w tym innym. Nieświadomy i naiwny PiS postanowił najpierw wstać z kolan i odbudować podmiotowość, ale po chwili gdy pojął co jest grane postanowił wycofać się z tego planu. Jaka jest więc owa przerażająca prawda? 
Według mnie mamy do czynienia z trzema niezależnymi od nas równoległymi procesami, z których wynika większość naszych problemów i którymi walczyć nie sposób. Nasza rozpaczliwa – choć nie beznadziejna sytuacja jest ich wypadkową. 

Proces pierwszy: geopolityka i jej konsekwencje
Wojna USA – Chiny o hegemonię nad światem nieunikniona. Wbrew pozorom już trwa, choć nie przybrała jeszcze formy energetycznej (militarnej). Na razie ogranicza się do propagandy, prezentacji siły i robienia sobie psikusów. Co więcej czas zdaje się grać na korzyść Chin. Jak wiadomo, do każdej wojny potrzeba jest kasa i sojusze zapewniające lepszą strategiczną pozycję. Od pewnego czasu słaba ekonomicznie Rosja zdaje się targować, który blok poprze. Targi trwają, a stawka wzrasta. Zaangażowanie Rosji w konflikt syryjski jest niczym innym jak tylko projekcją siły chińskiego sojuszu, który gra na czas i nie pozwala przez to uporządkować USA sytuacji na bliskim wschodzie. Idąc bowiem na wojnę na Atlantyku, Amerykanie muszą uporządkować sprawy we wnętrzu kontrolowanego przez siebie terytorium. Rosjanie jednak nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa i z pewnością są gotowi zmienić sojusze ale za odpowiednią cenę. Tą ceną może być między innymi rozszerzenie strefy wpływów w Europie Środkowej. Tego typu akcji współcześnie już nie załatwia się czołgami. Najlepiej jest kiedy ludy tubylcze same dojdą do przekonania, że lepiej im będzie pod skrzydłami Rosji. Dotychczas nasza wątpliwa podmiotowość oparta była na równie wątpliwym sojuszu z USA. Przegłosowanie w tym kraju Ustawy 447 dotyczącej nacisków na restytucję mienia bezspadkowego na rzecz organizacji Przemysłu Holocaust oznacza, że za chwilę być może sami dojdziemy do wniosku, że lepiej nam się opłaca być po Rosyjskim parasolem niż pod Żydowskim pręgierzem. Prawo to może być więc niczym innym jak wypełnieniem amerykańskich zobowiązana w stosunku do Rosji, do której wszystkie kraje naszej części Europy zapukają same. Z drugiej strony bowiem ugięcie się przed roszczeniami oznacza niesamowity wzrost obciążeń podatkowych, gdyż do pobierania haraczu Przedsiębiorstwu Holocaust zostanie wykorzystany polski aparat fiskalny. Spowoduje to nienawiść obywateli do własnego państwa a więc zwiększenie się i tak prawdopodobieństwa realizacji scenariusza rozbiorowego. 
Jak zaznaczyłem konieczność wojennych przygotowań oznacza nie tylko poszukiwanie sojuszników i sowite ich wynagradzanie ale także poszukiwanie oszczędność. Jedną z ich form stosowanych przez USA będzie z pewnością konieczność wstrzymania dotacji dla państwa Izrael, które w tej chwili coraz bardziej rozpaczliwie próbuje zapanować nad palestyńskim żywiołem. W tym kontekście fiasko projektu Izrael od pewnego czasu jest już pewne. Trwają więc rozpaczliwe poszukiwanie przestrzeni dla nowej diaspory. Najprawdopodobniej „prawo do powrotu” będzie jedną z form opłaty za żydowskie roszczenia, nie licząc oczywiście realnych majątków, które już w tej chwili są masowo przejmowane na Ukrainie jako zastaw za tzw. pomoc finansową dla tego kraju. W przypadku przejścia Rosji na amerykańską stronę nie będzie potrzeby rozbijania sojuszu Niemiecko – Rosyjskiego czego przejawem jest realna akceptacja przez USA projektu Nord Streem 2, który bez tej akceptacji nie byłby przecież możliwy. A to oznacza kolejne systemowe problemy Rzeczpospolitej, bowiem przyjaźń naszych wschodnich i zachodnich sąsiadów oznaczała dla nas zwykle kłopoty. Budowa wspólnego systemu energetycznego może być kolejną przyczyną utraty resztek podmiotowości. 
Opieka Rosji nad częścią naszego terytorium w połączeniu z powstaniem wyspowej suwerenności żydowskiej może być częścią czekające nas losu. Reszta kraju zostanie pod wpływem Niemiec co oznacza realny scenariusz rozbiorowy nawet w przypadku zachowania przez nas formalnych znamion suwerenności. I pomyśleć, że przy wódce w pewnej knajpie nie tak dawno temu ktoś bredził o tym, że nasze państwo istnieje teoretycznie. 

Proces drugi: Rychła konieczność urealnienia pieniądza
Ilość fałszywych pieniędzy bez pokrycia w światowym systemie finansowym wymaga szybkiej korekty. Krach wywołany brakiem zaufania może być poprzedzony wojną. A to, że świat pokłada coraz większe nadzieje w krytowalutach niż w papierkach bez pokrycia zwanymi dolarami staje się faktem. Świadczy o tym rozpaczliwa walka z nową formą rozliczeń. Trwa więc wyścig „drukarzy” o wszystko co realne i materialne. Jego objawem są niewątpliwie także bezpodstawne prawnie roszczenia wysuwane w stosunku do naszej części świata. Stary układ się chwieje i najwyraźniej obawia się o swoją niepewną przyszłość. Wyłonienie się nowego światowego systemu walutowego, którego promotorem będą na pewno Chiny złączy się z rozpoczęciem światowego militarnego konfliktu. Chińczycy mogliby taki system wprowadzić już teraz lecz z jakichś przyczyn jest to jeszcze im nie na rękę. Czekają być może na zwiększenie swej przewagi swojego przemysłu. Być może w tym ma swoje źródło nagła propozycja Prezydenta Dudy zmiany konstytucji, której jednym z punktów ma być procedura zmiany waluty? Tego nie wiemy. W każdym razie wspomniany wcześniej trend zamienienia elektronicznych impulsów na wszystko co materialne trwa w najlepsze, a kolejna próba ratowania upadających banków pieniędzmi obywateli przyczyni się do bezprecedensowej utraty majątków i oszczędności. Nie jest wykluczone, że tym razem stanie się to wszystko pod pretekstem globalnej awarii systemu komputerowego. Na chwilę powróci więc normalność, ale większość ziemi i wszelkich środków produkcji zdąży już zmienić właścicieli, a poza nimi i złotem nie będzie już nic będzie można uznać za obiektywny miernik wartości. Staniemy się więc światem nędzarzy, którą którym ktoś łaskawie pozwoli oddychać udostępniając należące do jakieś korporacji zasoby tlenu w atmosferze. 

Proces trzeci: Nowy porządek świata
To proces najbardziej dalekosiężny, którego mechanizmami są główne dwudziestowieczne ideologie: korpo - liberalizm i marksizm. Marksistowska zaraza intelektualna z jej odłamami będzie odpowiedzią pogłębiające się problemy świata. Oczywiście będzie to przypominać gaszenie pożaru przy pomocy benzyny, a na problemy marksizmu jedynym sposobem będzie więcej marksizmu. Wszystkie inne poglądy w globalnym społeczeństwie stanowość będą margines. Walka ideologiczna, którą już obserwujemy obecnie będzie obejmowała walkę między poszczególnymi nurtami tej samej ideologii. Wykreowanie społeczeństwa niewolników, które będzie wynikiem dwóch wcześniejszych procesów zyska lada chwila wymiar nowej globalnej religii - ekopanteizmu, w której człowiek sprowadzony do roli szkodnika egzystującego na matce ziemi dzielić będzie jedynie biedę i zwątpienie. Mechanizmami tego procesu jest realna utrata suwerenności przez jakiekolwiek autonomiczne systemy społeczne, wzrost inwigilacji pod pretekstem zapewnienia bezpieczeństwa i reszcie eksperyment kulturowej homogenizacji, którego przejawem jest najazd na Europę tzw. „uchodźców”. Utrata tradycyjnych wartości przez całe rzesze zachodnich społeczeństw wspierane przez medialne pranie mózgów i ograniczenie dostępu do prawdziwej edukacji zaowocuje systemowym uzależnieniom mas ludzi pozornie wykształconych od systemu. Nowy prekariat przyjmie nowe wpojone im wartości jako objawienie. Ten proces wydaje się być w naszym kraju najmniej obecny, co nie znaczy, że nie zaatakuje ze zdwojoną siłą w najbliższym czasie. Przyczyny tego zjawiska wydają się być dwa: 
- realne doświadczenia Polaków z realnym socjalizmem,
- zbyt duża dynamika transformacji nie pozwalająca na przyjęcie zbyt społecznych eksperymentów, 
- przywiązanie do religii katolickiej. 
Walka na tym odcinku została zatem potraktowana u nas po macoszemu, gdyż byłaby w dużej mierze skazana na fiasko. 

Bez względu na to jaka będzie intensywność i chronologia trzech wskazanych wyżej procesów zmierzają one w jednym kierunku: realizacji scenariusza rozbiorowego w wyniku którego utracimy resztki naszej suwerenności. Oczywiście nie nastąpi to nagle i być może pozwolą nam zachować - jak mawia Grzegorz Braun: piosenkę i chorągiewkę, ale to także raczej jako wentyl bezpieczeństwa w sytuacji ewentualnego buntu, który nie wiem czy jest jeszcze możliwy. 
Formalne władze i to bez względu z jakiego byłby ugrupowania nie mając żadnych instrumentów walki pełnią rolę amortyzatora - tych procesów i niczym rodzina przy łóżku konającego wmawiają mu, że wszystko będzie dobrze. Brak udostępnienia narodowi rzetelnej informacji o stanie państwa oceniam jako największy grzech obecnie rządzących. Pozwoliłoby to na wsparcie oddolnych procesów pozwalających na przygotowanie się na ideologiczne, ekonomiczne czy wreszcie militarne zagrożenia. Wydaje mi się, że część naszych elit może być wręcz nieświadoma owych zagrożeń nie widząc ich systemowego i poważanego charakteru. 

Przenikanie się zjawisk w ramach owych procesów nagle przyspieszyło, co może być dowodem na rychły wybuch globalnego konfliktu.

Co więc wypada czynić? Przede wszystkim „zachować jasność umysłu”, ale nie tylko. Ponoć Słowianie w rzymskich kronikach pojawili się stosunkowo późno. Dlaczego tak się stało? Po prostu nasi przodkowie urywali się przed przejeżdżającymi przez nasze ziemie obcymi. Charakteryzowali się także brakiem rozbudowanej struktury społecznej dzięki czemu bogacili się zadziwiająco szybko. Integrowali się tylko w czasach zagrożeń. W naszej naturze zatem jest wpisana umiejętność tworzenia alternatywnych do oficjalnych społecznych struktur. Dlatego potrafiliśmy organizować podziemne państwo i przetrwać zabory. Po prostu nasza geopolityczna sytuacja i częste najazdy wymagały wyrobienia takich cywilizacyjnych mechanizmów niespotykanych być może nigdzie indziej. Zagrożenie uruchamia w nas niewyobrażalne i nieuświadomione pokłady energii. Oby nie została ona tylko zaangażowana w sposób dla nas szkodliwy. Należy więc przywrzeć do ziemi i czekać aż minie zagrożenie. Nie dać się wplątać w żadną awanturę i cierpliwie czekać na rozwój wypadków w żadnym przypadku nie wychodząc przed szereg. Powinniśmy „palić głupa” niczym Wojak Szwejk, który w pewnym miejscu powieści wyznaje, że było tylu mądrych których zmieli wojenna maszynka do mięsa, a on idiota żyje i ma się dobrze. W perspektywie najbliższej dekady wyłoni się nowy obraz świata: rozbitego i wynędzniałego. Jeśli przetrwamy jako wspólnota wierna swym wartościom mamy szansę na podmiotowość i na realny rozwój. Jeśli nie – nie będzie nas. Zachowanie zatem biologicznej ciągłości i kulturowej tożsamości to jedyne na co mamy wpływ.  Oby tylko nasi chłopcy nie ginęli w imię nie swoich ideałów na frontach całego świata jak przez ostatnie stulecia. Z resztą poradzimy sobie. Nowy układ geopolityczny może być dla nas przy zmasowanej inwazji negatywnych czynników światłem nadziei jeśli zachowamy zarodniki tego starego dobrego świata nie pozwolimy zwyciężyć ciemności. Być może taki jest nasz dziejowy los?
A jak będzie? Bóg tylko wie.

niedziela, 18 marca 2018

Le Bon w praktyce czyli krótki kurs manipulowania tłumem i nie tylko.

Jak rozproszyć najskuteczniej niezadowoloną gawiedź? Stanąć na jego czele i wyprowadzić na manowce. W wydanych w 1990 roku wspomnieniach Franciszek Szlachcic – PZPRowski aparatczyk i jeden z filarów komunistycznego aparatu bezpieczeństwa tak relacjonował jeden z epizodów Października 1956 r.:
„Najgroźniejsza sytuacja wytworzyła się w Gliwicach, gdzie w tłumnie dominowały nastroje antyradzieckie. Po otrzymaniu meldunku wraz z kilkoma oficerami pojechałem tam natychmiast. Włączyłem się w tłum. Z okrzyków zorientowałem się, że maszerują pod pomnik Armii Radzieckiej. Doszliśmy do pomnika. Kilku awanturników nawoływało do obalenia go. Zacząłem przemawiać, perswadować i apelować o spokój. Tłumaczyłem, że Polacy nigdy nie niszczyli grobów, a żołnierze radzieccy ginęli za nasze wyzwolenie. Mówiłem, bo wiedziałem, że dopóki mówię, a tłum słucha, dopóty nikt nie tknie pomnika. Zacząłem się już powtarzać. W tym momencie przyszedł mi z pomocą pracownik naukowy Politechniki Gliwickiej, który mówił to samo. Zaproponował odśpiewanie hymnu i roty; zaczęto się rozchodzić. Po chwili jednak ktoś krzyknął: „Idziemy na koszary!”. Znowu uformował się pochód i ruszył w kierunku małej jednostki wojsk łączności Armii Radzieckiej. Włączyłem się, idę i zastanawiam się, co robić. Nagle zagradza nam drogę kompania MO z oficerami – Władysławem Gutem i Janem Wesołowskim. Poznali mnie, a widząc na czele maszerującego tłumu szeroko otworzyli oczy i zasalutowali. Zbliżyłem się i cicho powiedziałem: „Przepuście”. Przepuścili, ktoś zauważył salutowanie i krzyknął: „Niech żyje milicja!”. Zaczęto śpiewać pieśni patriotyczne, my zaś prowadziliśmy pochód, byle dalej od jednostki. Po kilkudziesięciu minutach pochód zmalał, pozostało kilkudziesięciu. Dalszy marsz był bezcelowy.”
Franciszek Szlachcic, Gorzki smak władzy, 
Wydawnictwo FAKT, Warszawa 1990, s. 16.

Na podstawie powyższego cytatu można pokusić się o stworzenie instrukcji:
1. odwołaj się do sumień (pranie mózgów),
2. zyskaj na czasie,
3. wyznacz bardziej atrakcyjny cel,
4. uwiarygodnij się jak przywódca,
5. wyprowadź na manowce,
6. zadanie wykonane.

Nie ma sensu fizyczne starcie. Trzeba być miękkim i cofać się tam gdzie wróg naciera. Co więcej, niczym w judo niech jego siła obróci się przeciw niemu samemu. Niech się zmęczy, rozproszy i straci wiarę w sens drogi. Ale podstawią wszystkiego jest uwiarygodnienie się jako lider, a przy tym motor oczekiwanych, „jedynie słusznych” zmian. Profesjonalna manipulacja tłumem, a przy okazji metafora postkomuny.
To już raczej nie Le Bon lecz bardziej Sun Zi.

piątek, 16 marca 2018

Zaczadzeni zrównoważonym rozwojem

Rozmowa z dr Aldoną Ciborowską.
Wróg jest niebezpieczny gdy działa z ukrycia. "Wciska się" do naszych wartości, sumień i umysłów. Wiedza o istocie rzeczy go obezwładnia. Wiedza to jedyna broń współczesnej wojny.

niedziela, 11 marca 2018

Ważne słowa Gadowskiego

Między innymi o tym, że 447 jest groźne tylko wtedy, gdy w Polsce nie powstanie prawo reprywatyzacyjne i 16 miliardów $, które zginęły z KGHM. Warto posłuchać w całości tego czcigodnego człowieka.

sobota, 17 lutego 2018

Hołd dla prawdziwego człowieka

Nic bardziej jak poświęcenie dla innych definiuje nasze człowieczeństwo... i świętość. O tym powinien wiedzieć świat.

poniedziałek, 12 lutego 2018

Nie idźmy na wojnę

Jeśli ktoś nas pcha na wojnę nie dajmy się sprowokować. Aby plany geopolityczne imperiów się nie sprawdziły potrzeby nam jest naprawdę poważny dialog z Ukraińcami i wyjaśnienie sobie wszystkich rzeczy, które mogą doprowadzić do ewentualnego konfliktu. Puki nie jest za późno - rozmawiajmy i uświadamiajmy, że oba nasze narody szykowane są na pionki w grze, którą nie my rozgrywamy.

niedziela, 11 lutego 2018

Niech zobaczy to cały świat...

...szczególnie amerykańscy wyborcy i kongresmeni.

poniedziałek, 5 lutego 2018

Sun

Mgła w lesie była tak gęsta, że gdyby nie dwie smugi samochodowych reflektorów wszechobecną biel można by było uznać za jedyny składnik świata. Samochód podskakiwał na wybojach. Niczym aktor lalkowego teatru dawał życie świetlistym aktorom. Gdyby nie to złudzenie można byłoby odnieść wrażenie, że pojazd nie porusza się wcale zawieszony w mlecznej zawiesinie. Kierowca musiał znać perfekcyjnie trasę, gdyż pewnie pokonywał kolejne zakręty widząc tylko kilka metrów drogi przed maską. Jednak nawet i on w pewnym momencie skapitulował i zatrzymał się na poboczu.
- Co się stało Wołodia? - powiedział siedzący na tylnej kanapie otulony płaszczem oficer, który nagle ocknął się z sennego letargu.
- Towarzyszu majorze, nic nie widać. Za kilka minut mgła zniknie, bo słońce coraz wyżej, a wtedy nadrobimy ten postój. Nie wypada ryzykować, bo jeszcze z godzina drogi przed nami. Jeśli jakaś kłoda spadnie na drogę, to mogę w porę nie wyhamować - odparł kierowca.
Oficer poparł decyzję kierowcy milczeniem. Nie miał powodów aby zaprzeczyć. Wiedział, że lepiej zdać się na fachowców zamiast samemu uczyć się wszystkiego. Od zawsze powtarzano mu, że rewolucja to robota organiczna wymagająca współpracy i zaufania. Major Iwankow wysiadł z moskwicza, przeciągnął się i wydobył z kieszeni paczkę papierosów. Niemal natychmiast przed jego twarzą pojawił się płomień. Wołodia miał refleks.
- Zdobyczna? - zapytał major przyglądając się srebrnej misternie grawerowanej benzynowej zapalniczce.
- Tak. Przywiozłem z Niemiec jakiś czas temu - odparł szofer w takim tonie, jakby wstydził się swego udziału w utrwalaniu władzy ludowej na terytorium byłego wroga. Wiadomo było, że nie kupił tego wytwornego przedmiotu, tylko zwinął go jakiemuś jeńcowi, znalazł w kieszeni trupa, albo po prostu wymienił z jakąś zdesperowaną kobietą za porcję zupy.
- Że też chce im się robić takie rzeczy - powiedział major Iwankow po chwili milczenia jakby chciał zatuszować powstałą niezręczność.
- Jakie rzeczy? - zapytał nieco naiwnie Wołodia.
- No, takie. Przesadnie ozdobne, pracochłonne, nieergonomiczne. Przecież zapalniczka ma dawać płomień, być trwała i niezawodna.
- Za to ładne przedmioty można sprzedać drożej. Ludzie pragną posiadać rzeczy nie tylko ze względu na ich praktyczne zastosowanie. Czasami odrywają się one od swej funkcji i zaczynają żyć własnym życiem - powiedział szofer i nagle zdał sobie sprawę, że zaczyna wypowiadać słowa, które mogą go drogo kosztować. Po pierwsze - wychodząc ze swej roli pokazał, że rozumie więcej niż powinien, po drugie mógł zostać posądzony o kontrrewolucyjne ciągoty.
- I tak zaczyna się kapitalizm, ale daj spokój Wołodia. Bardzo cenię sobie szczerą dyskusję. Gdyby było inaczej zatracilibyśmy kontakt z rzeczywistością, a w naszej pracy bardzo ważna jest elastyczność myślenia. Popracujesz w Małpim Gaju jeszcze trochę i pojmiesz, że różnimy się bardziej od innych resortów i komórek niż ci się wydaje. Nas nie interesuje sztywne przywiązanie do ideologii jak ich wszystkich lecz stałe generowanie strategicznej przewagi. Dla nas ideologia jest środkiem, a nie celem ale na wszystko przyjdzie jeszcze czas. Zobaczysz.
Kierowca spuścił głowę. Nie potrafił ukryć nerwowości. Miał pretensję do siebie, że tak łatwo dał się podejść. A ostrzegano go wielokrotnie, że Małpi Gaj to droga w jednym kierunku. W pewnym momencie zrozumiał, że nic nie było przypadkiem. Jego przydział do Sekcji Strategicznej Dywersji - także. Jeszcze w Niemczech niepotrzebnie zwrócił na siebie uwagę pokazując, że ma talent do uczenia się języków. Przez kilka tygodni nauczył się niemieckiego, a potem, przyszedł czas na angielski i francuski, a to dzięki gazetom, które dostawał od żołnierzy z innych okupacyjnych stref Berlina. Dopiero potem pojął, że awans na kierowcę do sztabu był tylko początkiem obserwacji jego zachowań. Gdy jego koledzy po krótkiej służbie w radzieckiej strefie okupacyjnej trafiali zwykle do odległych placówek na wschodzie kraju, on wylądował w Moskwie. Mimo to popełniał ciągle ten sam prozaiczny błąd: nie  trzymał języka za zębami.
- A, zapomniałem ci powiedzieć, że od przyszłego miesiąca zaczynasz kurs oficerski. Rozkaz już podpisany - powiedział major Iwankow rzucając na drogę niedopałek papierosa. Mgła powoli opadała i można było już jechać bezpiecznie. Resztę leśnej drogi przejechali w milczeniu.

***

- Dzień dobry Iwanie Siergiejewiczu – powiedział major Iwankow na widok starca ubranego w tradycyjną harfowaną chłopską koszulę, który stał na progu drewnianej willi z rozłożonymi szeroko ramionami i uśmiecham na twarzy.
- Witaj Alosza - powiedział starzec i z uśmiechem uściskał oficera. - A ty czemu tak oficjalnie w mundurze? Nie wiesz, że do starego druha przyjeżdża się bez formalnych ceregieli?
- Proszę nam wybaczyć szefie, ale po otrzymaniu wiadomości o potrzebie przyjazdu chcieliśmy dotrzeć tu najszybciej jak to możliwe. Nie chcieliśmy mieć problemów z ewentualnymi patrolami.
- No tak, cywile w dobrym samochodzie wzbudzić mogą większe zainteresowanie niż mundurowi. Ale czasów dożyliśmy - powiedział starzec. - Chodźcie, nie krępujcie się. Masza, nastaw no samowar. Trzeba czymś poczęstować gości przed śniadaniem. A ty Wołodia także choć nie krępuj się.
Kierowca od chwili rozmowy w czasie leśnego postoju milczał. Wiedział, że nie powinien się niczemu dziwić, nawet temu, skąd jeden z najważniejszych ludzi w Małpim Gaju, który nie widział go nigdy na oczy wie jak ma na imię. Jedyne co mógł to nadal milczeć i zatrzymać na twarzy przyklejony delikatny uśmiech, gdy starzec chwycił go w ramiona i ucałował w policzki. Zasiedli przy stole na pokaźnej werandzie. Teraz Wołodia mógł przyjrzeć się z jaką niespotykaną dbałością o szczegóły został wybudowany ten drewniany cud architektury. Jednak dom zdawał się zlewać w pewną większą całość, której w pierwszej chwili nie dostrzegł. Wszystko tu łącznie z zachowaniem generała przypominało starą Rosję, którą chłopak mógł znać tylko z opowiadań. 
- Iwanie Sergiejewiczu, to nie dobrze, że ciągle jesteście zajęci. Przecież nie po to przyjechaliście na wakacje aby pracować. Macie odpoczywać. Radziecka ojczyzna was potrzebuje zdrowym i pełnym sił jeszcze przez długie lata.
- Miły jesteś synu. Odpocznę jak umrę. A co poradzę, że kiedy tu jestem znajduję dopiero czas na rozmyślania i bardziej zaawansowane analizy. Poza tym jak mawiają na zachodzie: „toczące się kamienie nigdy nie obrastają mchem”. Puki więc jeszcze się toczę, to nie mam czasu zarosnąć - powiedział generał i pokazał ciemne od tytoniu zęby. Mimo tych zapewnień nie dało się ukryć, że najlepsze lata pracy dla zbawienia ludzkości generał Iwan Siergiejewicz Głuszyn ma już za sobą. Wciąż jednak zachował jasność umysłu i błyskotliwość, z której słynął. Na stole pojawił się samowar, konfitury, świeżo upieczony chleb przyniesione przez kobietę, która też wydawała się być wyjęta ze starej fotografii. Odeszła pospiesznie. Trzej mężczyźni bez słowa posili się nieco. Po chwili każdy z nich wyjął z kieszeni własne papierosy wskutek czego wszechobecny zapach igliwia abdykował przed swędem palonego tytoniu.
- Na obiad Masza zaplanowała dorsza. Do tego czasu może uda nam się nieco popracować - powiedział generał. 
- Panowie pozwolą więc, że się oddalę. Dopilnuję samochodu - powiedział kierowca i podniósł się z krzesła.
- Jeszcze nic nie zrozumiałeś synu? - odparł łagodnie generał. - Gdybyś miał być tylko kierowcą pewnie nie byłoby cię tu. To, że zostałeś zaproszony na herbatę nie było wyłącznie kurtuazją. Oczywiście daleko nam do powszechnych armijnych standardów opierających się na laniu w pysk podwładnych, ale powinieneś wreszcie zrozumieć, że jesteś częścią zespołu, a właściwie… rodziny. To, że teraz prowadzisz samochód wcale nie oznacza, że za jakiś czas nie zasiądziesz na moim miejscu. Dzielenie się wiedzą i optymalne wykorzystywanie naturalnych talentów to podstawa naszej potęgi. Pamiętaj o tym.
Słysząc ten słowa Wołodia usiadł ponownie za stołem lekko zmieszany ale i pokrzepiony.
- Przechodząc do rzeczy, przeczytałem twój raport Alosza i powiem, że mam pewne wątpliwości. Nie chodzi mi o istotę proponowanego przez was kierunku, ale o jego zbytnią kompleksowość. Chcecie prowadzić wojnę na zbyt wielu frontach. Ja chciałbym kilku precyzyjnych nakłuć w miejsce ofensywy. Nie możemy pozwolić na to, aby nasz dyskretny wpływ został ujawniony choćby w minimalnym stopniu. Od tego zależy sukces całości. Musimy też pamiętać, że przyszłe dekady dadzą nam dostęp od znacznie lepszych środków komunikacji, a plan musi być uniwersalny i jednocześnie odporny na wszelkie dające się w tej chwili przewidzieć okoliczności.
- To przecież tylko zarys szefie - powiedział oficer w taki sposób jak czyni to tłumaczący się z nieodrobionej pracy domowej uczeń.
- Wiem, wiem. Zawsze to mówisz - uśmiechnął się starzec odstawiając na stół niemal pustą szklankę w metalowej ramce z uszkiem. - Nie mówię tego aby was krytykować. Po prostu jestem starym lisem i wiem, że działanie na wielu frontach zwiększa prawdopodobieństwo porażki. Jeśli zatem naszym generalnym celem jest dokonanie niezauważalnego przewrotu ideologicznego na terytorium wroga powinniśmy działać etapami i na danym odcinku koncentrować wszelkie dostępne siły. Potem zająć się etapem innego procesu. Znacznie zmniejsza to prawdopodobieństwo zdemaskowania.
- Ale co do zasadniczego celu pozostajemy chyba zgodni towarzyszu generale? - zapytał oficer jakby rozpaczliwie chciał uzyskać choć odrobinę uznania. Starzec zamyślił się na chwilę.
- Tak. Tylko nie od dziś uruchamiamy procesy dezintegrujące. Wasz plan winien mieć jednak walor znacznie szerszy - globalny i nie opierać się na celach doraźnych lecz na trwałym umysłowym przewrocie. Powinien być zatem bardziej rozłożony w czasie, a jednocześnie dane z pozoru niezwiązane ze sobą z pozoru niewinne akcje dywersyjne powinny dopiero z dalekiej perspektywy tworzyć pewną całość.
- Chodzi o emergencję? - zapytał Wołodia.
- Tak. Jeśli chcemy wygrać tę wojnę musimy być ambitniejsi od mistrza Sun Zi, który chciał tylko pokonać wroga dla świętego spokoju swojego królestwa w sposób pewny i przy minimalnych nakładach. My nie mamy takiego luksusu. Osiągniemy sukces, gdy ludzie na całym świecie nie będą mieli już alternatywny i nie będzie zagrożeń. Wtedy nie będzie potrzebna rywalizacja i zbrojenia zapanuje więc powszechny dobrobyt oparty na optymalności. 
- Ale przecież tego samego chcą imperialiści – znów wtrącił Wołodia, który wypowiadając te słowa natychmiast ich pożałował. Nagle zdał sobie sprawę, że chyba nie powinien zabierać głosu w tak dyskusyjnym tonie.
- To prawda. Nie ma między nami konfliktu dopóki chcemy doprowadzić do powstania nowego człowieka, a więc ruiny startego porządku, który tkwi w ludzkich głowach. Oni chcą jednak stworzenia bezkrytycznego konsumenta - my człowieka światłego. Oni chcą świata bez wartości aby stłumić bunt - my po to aby mieć monopol na potrzebne nam w danym momencie wartości, bo one są dla nas także instrumentem. Nasze drogi są w tej chwili zbieżne, ale w pewnym momencie przyjdzie czas na konfrontację z wielkim kapitałem. Stanie się to dopiero wtedy, gdy pozbawieni skrupułów kapitaliści zaczną emitować pieniądz bez pokrycia. Będzie to ich początek końca. Jednak najpierw potrzebna jest rewolucja, która musi się dokonać w ludzkich umysłach. Staną się bezwolni i uzależnieni do systemu, pozbawieni wolnej woli i wpatrzeni w wytyczne. Nie ważne skąd. Staną się komunistami nawet o tym nie wiedząc. Przyjdziemy wtedy na gotowe.
- A czy to nie coś pomiędzy Trockim a Gramscim? - powiedział ośmielony Wołodia.
- Mówiłem, że to bystrzak. Powinien popracować jeszcze trochę nad manierami - wtrącił major Iwankow.
- W porządku - powiedział starzec i zaśmiał się. - Nikt nie twierdził, że Trocki nie ma racji. On chciał tylko od razu robić światową rewolucje bez jej bazy, którą stanowimy my. Bez naszego zaplecza nie byłyby możliwe zarówno ruchy rewolucyjne w krajach Trzeciego Świata jak i miękka rewolucja w krajach Zachodniej Europy. Dlatego trockizm był wypaczeniem tak jak nim i marksizm kulturowy, który należy traktować jako przyczółek dla prawdziwej rewolucji, a nie jej forma. Teraz mówimy o czymś bardziej systemowym. Oczywiście gdyby o tym wiedzieli towarzysze w Biurze Politycznym natychmiast chcieliby nas rozstrzelać. Na szczęście są tam i tacy, którzy nas rozumieją albo się nas boją - po tych słowach zapanowała cisza. Generał wpatrzył się w nie tak odległą ścianę lasu. Uśmiechnął się jakby przeglądał zasoby swojej pamięci.
- Pamiętam Trockiego, gdy jeszcze nie był Trockim. Bystry chłopak, który nie potrafił poprawnie mówić po rosyjsku, ale to nie miało znaczenia. Był jak lep na ludzi. Pamiętam to prowadzone przeze mnie przesłuchanie, gdy pierwszy raz go ujrzałem. Robił wrażenie przytłoczonego i bezsilnego dziecka. Szkoda, że dał się uwieść utopistom. Dureń. Myślał, że rewolucja dokona się sama. A kto da jeść żołnierzom już go nie interesowało. Skąd wziąć stal na szable i armaty? Byle naprzód. Chciał skompromitować naszą wizję rewolucji. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego pomysły mają charakter operacyjny, a nie są celem samym w sobie. Tak naprawdę zgubiła go pycha. Ale zaraz Wołodia powie, że mówię jak prawosławny mistyk.
- Wcale tak nie powiem towarzyszu generale - odparł Wołodia, choć gdy generał wypowiadał swe słowa chłopak wyobraził go sobie w stroju mnicha. - Tylko jak to przesłuchaliście Trockiego? 
- Nie wzięliśmy się znikąd. Wciąż mało wiesz synu i może to dobrze. Myślisz, że rewolucja zaczęła się spontanicznie? Ktoś musiał ją zorganizować. Czasami trzeba upaść na samo dno, aby powstać. Ale do rzeczy. Inicjujemy, odpuszczamy i obserwujemy, a potem koncentrujemy aktywność na innym obszarze. Tak widzę tę operację i to jedyna zmiana, którą bym w niej wprowadził. Nowy świat, który chcemy zbudować musi być socjalistyczny w treści i w formie, tak aby gdy nasze czołgi wjadą na ulicę zachodnich miast były witane kwiatami przez tamtejszą ludność, która będzie już socjalistyczna. Nie muszą to być rzecz jasna czołgi w dosłownym rozumieniu. Nas także już być nie musi, bo wszystko przemija ale misja budowy nowego świata nie. Poza tym nowy typ wojny, którą właśnie rozpoczynamy jest znacznie tańszy od tej jaką przyszłoby nam toczyć przy użyciu dywizji.
- A konkretnie, od czego waszym zdaniem powinniśmy zacząć towarzyszu? - Spytał major Iwankow tak jakby wyklepanych na pamięć sloganów nie potrafił przenieść na operacyjne działania.
- Monitorujcie i dyskretnie wspierajcie wszystko co ekstremalne, skrajne i rewolucyjne nawet jeśli nie w dosłownym tego słowa rozumieniu. Ale czy to ja stary grzyb mam wymyślać wam taktykę? Ja jestem od strategii.
- Prosimy o instrukcje i przykłady towarzyszu – powiedział major Iwankow, który doskonale znał biurokratyczne realia swojej pracy. Ten stary wyga wiedział, że w przypadku fiaska nawet najbardziej misternie przygotowanej przez niego akcji, to on będzie za nią w pełni odpowiedzialny. A tak, mógł powiedzieć, że wykonywał tylko precyzyjne instrukcje swego przełożonego, którego autorytet powinien zamknąć ustaw wszystkim adwersarzom. On tylko realizował plan nie tylko zatwierdzony przez jedną z pięciu najważniejszych osób w państwie, ale przez nią opracowany i zlecony. Generał uśmiechnął się tylko pod nosem jakby przejrzał intencje swego podwładnego. On także znał realia służby i wiedział, że z tego spotkania powstaną co najmniej dwa, a być może trzy raporty dla bliżej nieokreślanych funkcjonariuszy: pierwszy sporządzi Iwankow we własnej osobie, drugi Wołodnia, a trzeci… być może Masza, która krzątała się dookoła i sprawiała tylko wrażenie zainteresowanej rozmową.
- Nowa kultura, nowy radziecki człowiek - starzec przerwał na chwilę jakby chciał zebrać myśli. - Nowy człowiek w nowej kulturze powstanie, gdy zostanie oderwany od swych korzeni lub zdeprawowany. W miejsce starych korzeni trzeba dać mu jednak nowe, bo bez nich nie sposób istnieć. Weźmy na przykład tę murzyńską muzykę. Jest rytmiczna, dobra do tańca. Biali oficjalnie od niej stronią, bo wyrośli w innej kulturze, w której taniec miał być aktem matrymonialnej prezentacji, a nie zaproszeniem do seksu, choć pewnie kiedyś był nim także. Wyobraźmy sobie, że owa muzyka zaczyna być popularna wśród białych dzieciaków. Ale aby tak się stało muszą ją wykonywać biali. Będzie to pewien kulturowy pomost, bo zaakceptowanie czarnych idoli byłoby zbyt wielkim szokiem. Zmiany powinny być płynne, ale nieubłagane. Pierwotne instynkty - nowa kultura, która niesie za sobą nowe wartości. To oczywiście tylko przykład.
- Ale to już było i nazywa się jazz. Wykonują go też biali - wtrącił Wołodia.
- Tak, ale jazz to muzyka murzyńskich gett i białych elitarnych nisz. My potrzebujemy coś masowego, bo o masy tu chodzi. Chodzi mi o rhythm & bluesa zwanego od niedawna rock and rollem. Białe dzieciaki kupują ukrytkiem płyty czarnych wykonawców. Biali powinni grać czarną muzykę dla białych dzieciaków. Najpierw miejscowi, potem jacyś egzotyczni - z Europy. Jakieś dzieciaki z klasy robotniczej, z portowych dzielnic, do których mogłyby wzdychać podlotki. Potem dodamy do tego socjalistyczne treści i nim się obejrzymy, a będziemy mieli na zachodzie całą masę młodocianych rewolucjonistów. Byś może nawet któryś z nich zaśpiewa manifest komunistyczny i to stanie się przebojem?
- Jak to zrobić? - ciągnął Wołodnia.
- Bardzo prosto ale nie nachalnie. Za niewielkie pieniądze trzeba stworzyć wytwórnię płytową, która będzie promować białych artystów naśladujących czarnych i ich muzykę. Dofinansujemy, pomożemy rozkręcić i odpuścimy. Całość musi finansować się sama. Trzeba na początek znaleźć garstkę dzieciaków z białej biedoty wychowanych w czarnych dzielnicach i grających ich muzykę.
- A skąd socjalistyczne treści? - zapytał Iwankow.
- Wszystko w swoim czasie. Na początek rozrywka, potem postępowe treści i namawianie do odmowy służby wojskowej. Ważne żeby wszystko powstało spontanicznie i było puszczane w radio. Mamy tam jeszcze trochę swoich ludzi. Zacznie się kręcić - odpuszczamy i przechodzimy na inny obszar. Na przykład pisma z nagimi kobietami. Przygotujcie operacyjny plan do zatwierdzenia. Wołodia uda się na południe USA i zorganizuje wytwórnię.
- Dlaczego na południu?
- Bo tam jest dużo słońca i czarnej muzyki. Są też białe dzieciaki, które przy niej dorastały. Słońce. Sun. Dobra nazwa - wyszeptał starzec. - Poza tym to hołd dla mistrza Sun Zi, panie Philips.
Na werandzie zapanowało milczenie dzięki któremu słychać było hulający w gałęziach wiatr. Mężczyźni siedzieli nieruchomo do chwili pojawienia się Maszy z zaproszeniem na obiad. Sandacz smakował wyśmienicie, a rozmowy zeszły na mniej zawodowe tematy.
- Na bóle stawów nie ma nic lepszego jak pszczeli jad - powiedział generał po dłuższej chwili milczenia. Słowa te były tak oderwane od jakichkolwiek wcześniej podejmowanych tematów, że obaj goście po raz kolejny zdali sobie sprawę, że starzec przekroczył już granicę przydatności do służby, ale ciągle wiele znaczył.

***

Duża kula czerwonego słońca przebijała się przez ostatnia linię drzew, gdy wyjechali z lasu na wielką równinę. Siedzieli w milczeniu.
- Kaktus mi wcześniej na ręku wyrośnie niż ktoś zaśpiewa manifest komunistyczny w taki sposób, że stanie się przebojem - rzucił major.
- Rock and roll – powiedział nagle Wołodia i znów zapadła cisza. Dopiero po chwili obaj mężczyźni spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Po chwili jednak nagle spoważnieli i wpatrzeni przez siebie pędzili moskwiczem w stronę zachodzącego słońca.

***
W 1952 r. Sam Philips otworzył w Memphis studnio Sun Records, w którym swe pierwsze kroki stawiali między innymi Elvis Presley, Johnny Cash, Jerry Lee Lewis, Carl Perkins, Roy Orbison.

***


***

niedziela, 4 lutego 2018

Skala zachodniej kolaboracji

Po rozbiciu Polski we wrześniu 1939 roku, niemiecka machina wojenna przeniosła się na zachód Europy rozbijając w pył Francję i Belgię. Tak oto sytuacje po triumfie Hitlera widział rychły jego belgijski stronnik Leon Degrelle w swych wspomnieniach:
"Niemiecki atak nie spowodował w naszym kraju żadnego przewartościowania postaw. Dla dziewięćdziesięciu dziewięciu procent Belgów czy Francuzów w lipcu 1940 roku wojna była skończona; zwycięstwo Rzeszy było faktem, do którego zresztą stary demokratyczny i finansowy reżim pragnął jak najszybciej się dostosować! Każdy, spośród miotających obelgi na Hitlera w 1939 roku, jak najszybciej rzucił się do stóp zwycięzcy w 1940 roku: szefowie największych partii lewicowych, magnaci finansowi, właściciele najpoważniejszych dzienników, masońscy ministrowie, były rząd - wszyscy błagali, oferowali, żebrali o jeden uśmiech, możliwość współpracy."
Leon Degrelle, Front wschodni 1941–1945

Niemal wszyscy wtedy na zachodzie pragnęli europejskiej integracji ze wszystkimi jej konsekwencjami. Pewnie patrzono wtedy na Polskę i Polaków jak na skończonych frajerów. Było tak pewnie i wtedy, gdy polski rząd domagał się od aliantów bombardowania torów do Oświęcimia, aby zmniejszyć skalę zbrodni. Dziś to wszystko jeszcze bardziej potęguje absurd oskarżeń i roszczeń. Ale sami przyzwyczailiśmy wszystkich dookoła, że na nas można wylewać pomyje, a nasze polityczne elity bardzo lubią rolę przysłowiowego Cygana, który da się powiesić dla dobrego towarzystwa.

sobota, 3 lutego 2018

Cechy odrębności

"Jeśli mi wolno pokusić się o streszczenie w kilku zdaniach tego, co Koneczny uważa za główną odrębność cywilizacji żydowskiej, oraz za pierwiastek jej wpływu ujemnego na życie narodów, należących do świata cywilizacji łacińskiej, to po pierwsze, rysem szczególnym tej cywilizacji jest jej „aprioryczność” a więc skłonność do naginania życia do teorii, powziętych z góry i często najzupełniej utopijnych i z życiem realnym nie dających się pogodzić. [...] Po wtóre, rysem cywilizacji żydowskiej jest wedle Konecznego jej „sakralność", a więc sztywne skostnienie życia religijnego i sprowadzenie go do bezdusznego formalizmu, z którego treść duchowa uleciała. Po trzecie, etyka żydowska jest odmienna od łacińskiej: jest to etyka podwójna, inna dla swoich i inna dla obcych. Po czwarte, cechą cywilizacji żydowskiej jest jej sucha i formalistyczna prawniczość: litera prawa jest ważniejsza od życia, można co najwyżej tę literę naginać sztuczną i obłudną interpretacją.
Zdaniem Konecznego, marksizm, z całym swym „aprioryzmem" i prokrustową dążnością do dostosowywania życia do wymagań utopii, jest produktem cywilizacji żydowskiej. Rzecz jeszcze ciekawsza: zdaniem Konecznego, również i hitleryzm, mimo swej postawy antysemickiej, jest owocem wpływu pojęć cywilizacji żydowskiej na postawę środowiska europejskiego, zbuntowanego przeciwko chrześcijaństwu i przeciwko cywilizacji łacińskiej; do elementów światopoglądu hitlerowskiego należy przecież pojęcie narodu wybranego, wyższego nad inne, oraz pojęcie moralności, odmiennej w zastosowaniu do swoich i obcych."

Fragment przedmowy autorstwa Jędrzeja Giertycha do "Cywilizacji żydowskiej" Feliksa Koniecznego, Londyn 1974.

wtorek, 30 stycznia 2018

Moi przyjaciele

Andrzej
Mój zmarły prawie dwie dekady temu przyjaciel Andrzej był człowiekiem niezwykle uczynnym. Interesował się od zawsze historią i turystyką. W tej ostatniej dziedzinie był nawet przez wiele lat lubelskim autorytetem. Pomimo dzielącej nas sporej różnicy wieku rozumieliśmy się jak rówieśnicy. Andrzej posiadał także wielki dar do uczenia się języków. Sam nauczył się angielskiego na poziomie, który mógł wprawić w zachwyt niejednego zawodowego filologa, a w ostatnim okresie życia zaczął uczyć się hebrajskiego.
Był urodzonym społecznikiem i wiele wysiłków poświęcił w zbliżenie polsko – izraelskie. Badał amatorsko Holocaust i jego pozostałości. Jako pracownik budżetówki dorabiał sobie oprowadzaniem żydowskich wycieczek. Kiedyś będąc przewodnikiem jednej z młodzieżowych wycieczek z Izraela po Majdanku powiedział po angielsku: „W tym miejscu zginęło ok. dwustu tysięcy ludzi. Znając hebrajki usłyszał jak izraelski tłumacz mówi: „W tym miejscu zginęło dwieście tysięcy Żydów”. Wtedy Andrzej pozwolił sobie na pewną nieostrożność. Powiedział do tłumacza po hebrajski: „powiedziałem ludzi nie Żydów”. Więcej tego typu przewodnickich prac już mu nie zlecono. 
Po koniec życia twierdził, że z judeofila przekształcił się w jego przeciwieństwo. Decydowały o tym pogardliwe detale, które w końcu przepełniły czarę. Dla przykładu dwaj rabini zapłacili mu za cały dzień przewodnickich usług kilka złotych, które starczyły ledwie na paliwo. Nie uskarżał się. Czuł misję pokazywania miejsc i dzielenia się wiedzą. Jednak gdy powiedział o tym fakcie ludziom, którzy zaaranżowali całe przedsięwzięcie za kilka tygodni otrzymał list z USA. W kopercie zamiast korespondencji znajdowało się pięć dolarów. Nie mógł też zapomnieć dwóch młodych Żydów, którzy machali mu przed twarzą izraelskimi flagami w czasie całej wycieczki, a nikt z dorosłych nie reagował. 

Szewach
Było to w marcu 2002 roku. Po pracy idę przed lubelską starówkę na dworzec PKS aby dojechać do domu. Nagle na ulicy dostrzegam znajomą twarz. Podchodzę bliżej. Poznaję. Zbieram się na odwagę, przedstawiam się i mówię: 
- Panie ambasadorze zawsze chciałem pana poznać. Chciałem panu przekazać wyrazy wdzięczności za pana działalność na rzecz przyjaźni polsko – żydowskiej. 
Jego ekscelencja Szewach Weiss ściska mi rękę i mówi:
- Ja też się cieszę żeśmy się poznali i mam nadzieję, że od tej chwili będziemy przyjaciółmi. 
Nagle tuż obok mnie wyrasta jakby spod ziemi dwóch śniadych mężczyzn, którzy trzymają prawe dłonie za klapami marynarek. 
- Nie, nie. Wszystko w porządku. To mój przyjaciel Andrzej - powiedział pan ambasador. Rozstaliśmy się z moim przyjacielem jeszcze raz ściskając sobie dłonie. Jak dotąd nie spotkaliśmy się więcej.

niedziela, 28 stycznia 2018

Być dumnym i stać z podniesioną głową

Polski parlament zakazał używania kłamliwego określenia „polskie obozy koncentracyjne” co spotkało się z ostrą krytyką ze strony Izraela. O czym tu pisać kiedy wszystko jest jasne? Polacy ponieśli bezprecedensowe straty w wyniku II Wojny Światowej. Ginęli na wszystkich frontach nie licząc patologicznych i jednostkowych aktów stalowni zaporę dla dwóch zderzających się totalitaryzmów. 
Wiadomo, że w polityce – szczególnie demokratycznej nie liczą się fakty lecz emocje. Wywoływanie emocji ma z reguły jakiś cel i na tym celu pragnę się skoncentrować. 
Kevin McDonald w swojej ważnej pracy pt. „Kultura Krytyki” prezentuje dość istotną kwestię. Opisuje mechanizm tzw. „oblężonej twierdzy”. Ostry konflikt, poczucie zagrożenia nakręcają wewnętrzną grupową integrację danej społeczności. Wydaje mi się, że w przypadku histerii izraelskich władz ma to właśnie zjawisko w połączeniu z irytacją z rychłym fiaskiem od dawna lansowanej narracji o narodzie współodpowiedzialnym. Wiadomo także, że Izrael ma monopol na tragedię ludobójstwa i nie ma nic gorszego jak ktoś zabiera zdanie w sprawie Holocaustu bez ich wiedzy i zgodny. Żeby było śmiesznie, polskie władze uzgodniły dwa lata temu z nimi stanowisko w sprawie potępienia określenia „polskie obozy”, ale co to ma do rzeczy? 

Wydaje mi się, że mamy do czynienia z pewną szerszą grą. Oto absurdalne wypowiedzi żydowskich polityków muszą wywołać w Polsce falę niezadowolenia, które będzie ściśle monitorowane i pokazane za chwilę światu pod hasłem: „a nie mówiliśmy”? Ma to szczególne znaczenie w kontekście Ustawy 447, która jest procedowana w USA. Gdy wejdzie w życie rząd USA będzie miał prawo wspierać żądania „organizacji holocaustu” w sprawie „zwrotu” bez spadkowego mienia pozostawionego przez ofiary niemieckiego szaleństwa. Zgodnie z polskim prawem majątek taki przechodzi na skarb państwa, a ofiary były polskimi obywatelami, ale kogo to obchodzi? Tak więc bodziec wywoła reakcję i wtedy światowa opinia publiczna poczyta i zobaczy jakim nazistami są Polacy i że słusznie trzeba im odebrać mienie. 
Jedyne zatem co można zrobić, to zachować spokój i bagatelizować sprawę. Doprowadzi to do prawdziwej wściekłości inicjatorów całej prowokacji. Spokojnie i bez emocji należy głosić więc swoją prawdę. Ona zawsze zwycięży. 

niedziela, 14 stycznia 2018

Syndrom rozwadniania

Wydaje mi się, że opozycja po zeszłorocznej rozpaczliwej próbie „ostatecznego rozwiązania kwestii pisowskiej” i żałosnych próbach piętnowania poczynań rządu postanowiła zmienić strategię. Co poradzić? Bundeswera za słaba, a armii europejskiej wciąż nie ma. Jak więc sprawić, aby znów zapanował porządek w Warszawie, gdy wszelkie poczynania przynoszą tylko blamaż i umocnienie się PiS w sondażach? Pozostaje strategia rozwodnienia, która wydaje się być właśnie wdrażania. 
„Zamiast palić komitety zakładajcie własne” – mawiał Jacek Kuroń, gdy z gorliwego bolszewickiego ideologa przekształcił się w opozycjonistę. „Nie walczmy z policją – wstępujmy do policji” - mawiali tak drodzy Kuroniowi zachodnioniemieccy trockiści inicjujący długi marsz przez instytucje w wyniku którego do niedawna praktycznie nie było na niemieckiej scenie polityczniej innych ugrupowań politycznych niż komunio – socjalistycznie. „Nie walczmy z PiS – wstępujmy do PiS” - gotów za chwilę powiedzieć jakiś opozycyjny strateg. „Tylko przez wstąpienie do PiS można coś załatwić w centrali” - pomyśli za chwilę niejeden myślący dalekowzrocznie ZSL-owski wójt, pragnący, aby po dwóch jego kadencjach syn przejął po nim rząd dusz w rodzinnej gminie. Idę o zakład, że w tej chwili kwesta przez wielu nie jest rozpatrywana w kategoriach „czy” tylko „jak”. 
Efektem ubocznym pęknięcia ściemy Okrągłego Stoły w wielu do tej pory zaczadziałych wizją odzyskiwanej w 1989 „wolności” jest nieustające wysokie poparcie dla PiS. Oczywiście ma na to wpływ także walka z przekrętami i socjalne nastawienie tej partii. Bez względu na przyczyny do PiS zaczynają przyklejać się różne mniejsze lub większe siły, a w jej łonie tworzą się zapewne kliki i podobnie jak w PZPR walka polityczna między ugrupowaniami przekształca się w zażartą walkę frakcyjną.
Proces przyklejania za pewne przyspieszy przed wyborami samorządowymi, gdyż PiS chcąc je wygrać musi zacząć sam z siebie przyciągać lokalne środowiska. Być może kwestię tą dostrzegli realni stratedzy opozycji i miast walczyć z PiS wysyłają do niego swoich delegatów? I tak wszyscy za chwilę staną się PiSem, a gdy wszyscy się nim staną PiSu już nie będzie. „Wszyscy chcą być super. A gdy wszyscy są super to nikt nie jest” - mawiał Syndrom – czarny charakter z filmu „Iniemamocni”. Proces się rozpoczął czego przejawem są według mnie zmiany w rządzie. Brzytwa przestaje być już tak ostra, cele i kierunek tak jasny i nie wykluczone, że radykalne reformy zastąpi tuskowa ciepła woda w kranie.
Oby tak się nie stało.

wtorek, 9 stycznia 2018

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Sylwestrowy szwindel

W noc sylwestrową zaczęły dziać się cuda. Miast przestraszonych zwierząt na różnego rodzaju noworocznych koncertach ludzkim głosem zaczęli mówić a nawet prawie śpiewać różni muzyczni weterani. Jak jest popyt to musi być i podaż. Okazało się, że w Zakopanem wystąpił totalnie nie przygotowany artysta z zespołu, który nie istnieje od 10 lat – pod jego marką rzecz jasna, a w dwóch miastach wystąpił zespół Kombi w zupełnie innych składach. Żeby było śmiesznie chałtura goniła chałturę. Ale co tam pijany widz się nie domyśli. Ważne, że grają i strzelają. 
Wróćmy jednak do mojego odkrycia dotyczącego zespołu Uniting Nations. Grupa wystąpiła w Zakopanem, a tak właściwie pod ich szyldem wystąpił jeden członek tego zespołu i wyraźnie widać było, że nie radzi sobie z występem, tak jakby robił to po raz pierwszy od 10 lat. Na innej scenie w innym mieście wystąpiła grupa Venga Boys, a ich występ przypominał żenujący taniec teletubisiów. Ale co tam. Popyt określa podaż. Droga złotówka i zapotrzebowanie na gwiazdy zrobiło swoje. Impresaria nagabywani przez organizatorów wyciągnęli z każdej możliwej szpary coś co da się nazwać gwiazdą. A kogo to obchodzi czy ten ktoś jeszcze potrafi śpiewać i się ruszać ile przeszedł odwyków i ile ma wymienionych bioder. Nazwisko to nazwisko. 
Rozmowa menadżera z byłym członkiem Uniting Nations, który „wystąpił” jako grupa w towarzystwie jakiejś dziewoi nie trafiając nawet w playback mogła wyglądać tak:
- Ty, jest interes do zrobienia. 
- Jak?
- Dzwonili do mnie z Polski. Robio sylwestra w jakiejś dziurze z górach. Pojedziesz, pokiwasz się, tylko tekstu nie pomyl. 
- Stary no co ty? Przecież ja prowadzę warsztat samochodowy. Wypadłem z biznesu prawie 10 lat temu. 
- Oj, nie marudź. Płaco jak za zborze. Pokiwasz się, pokręcisz po scenie. Nie dość, że zarobisz to jeszcze się wódki napijesz. Oni to prawie Rosja ale w UE. Gwiazdę poudajesz i może jeszcze jakiś towar wyrwiesz. Wystąpisz jako Uniting Nations, bo oni nie wiedzą, że się z Paulem pokłóciliście.
- No właśnie co będzie jak się dowie? 
- Nic się nie dowie. A jak się dowie to odpalimy mu działę co by gębę zamknął. Poza tym sprzedałem już cię w pakiecie z innym chłamem. Laskę dołożę i dwóch gości z klawiszami więc nikt się nie połapie. Wchodzisz?
- No nie wiem.
- 15 tys. funcików płace za 5 minut wstydu.
- Przekonałeś mnie.
- Wyjazd pojutrze. Tylko się teksu naucz.

Prawdziwym fenomenem okazał się podwójny występ Kombi i Kombii w dwóch miastach. Okazuje się, że zespół bez Skawińskiego, ale z Łosowskim jest „na prawie”, więc w wyniku popytu się reaktywował. Nie wchodząc w szczegóły prawdziwym liderem grupy z lat 80-tych był łysy dżentelmen za syntezatorami a nie wokalista i basista. To on także napisał większość repertuaru z tego okresu. Jednak koledzy postanowili go zwolnić i grać bez niego. On zablokował ich plany, a oni nie idąc w ślady Perfectu i prawnej batalii woleli dodać jedną literę do nazwy i chałturzyć ile wlezie. Sytuacja z Kombi i Kombii przypomina tą z początków Pink Floyd, gdy trzech (według niektórych czterech bo nie wiadomo czy Gilmur był wtedy na już pokładzie czy nie) członków grupy "zwolniło" swego lidera - Syda Barreta, który miał już wtedy poważne problemy z głową. Po prostu nie przyjechali po niego któregoś dnia jadąc na koncert, ale do końca płacili mu tantiemy wcale nie z powodów etycznych tylko dlatego, że on lub jego ewentualny pełnomocnik mógł puścić ich z torbami, albo założyć zespół od nowa tak jak zrobił z Kombi Pan Sławomir.

Po co w ogóle o tym piszę? 
Wszystko to pokazuje tylko jak nisko upadliśmy. Brakuje nam czegoś takiego jak honor. Wygrała cywilizacja lichwy w której chęć zysku pokonała jakiekolwiek wartości. Jeśli tak dzieje się jawnie w szołbiznesie, jaki stan patologii moralnej musi ogarniać inne branże? Nie jest to rzecz jasna problem wyłącznie Polski lecz całej cywilizacji postłacińskiej. 

P.S.
Wszystkim życzę jednak Szczęśliwego Nowego Roku, w którym jak mam nadzieję znajdę więcej czasu na pisanie. To moje Sylwestrowe postanowienie - nie szwindel.