piątek, 23 grudnia 2011

Końska metafora

Kilka dni temu od mego dobrego, choć wirtualnego znajomego, otrzymałem list z niesamowitą anegdotą. A ponieważ jest ona bliska mi programowo oraz tematycznie pasuje do mojego bloga z powodu absurdu i końskiej tematyki, postanowiłem ją opublikować. 

Oto ona:
„Stara mądrość mówi, że kiedy odkryjemy, iż padł koń, na którym jedziemy, najlepszym wyjściem jest z niego zsiąść.
Jednakże w polityce UE znane są również inne strategie. Między innymi:
  1. Kupno mocniejszego bata.
  2. Zmiana jeźdźca.
  3. Zapewnienia typu "Zawsze jeździliśmy w ten sposób na koniu."
  4. Zwołanie komisji do zbadania konia.
  5. Organizowanie delegacji mających na celu sprawdzenie, jak gdzie indziej jeździ się na martwych koniach.
  6. Opracowanie standardów dotyczących jazdy na martwych koniach.
  7. Zatrudnienie psychologa mającego przywrócić martwemu koniowi chęć do jazdy.
  8. Szkolenie dla pracowników w celu podniesienia ich zdolności jeździeckich.
  9. Analiza sytuacji martwych koni w dzisiejszym otoczeniu.
  10. Zmiana norm, dzięki której koń nie zostanie uznany za martwego.
  11. Zatrudnienie podwykonawców mających ujeżdżać martwego konia.
  12. Zebranie wielu martwych koni w celu zwiększenia szybkości.
  13. Ogłoszenie, że żaden koń nie jest zbyt martwy.
  14. Przeznaczenie dodatkowych środków na zwiększenie wydajności konia.
  15. Przeprowadzanie analizy rynku mającej wykazać, czy podwykonawcy mogą ujeżdżać tego konia taniej.
  16. Kupno produktu mającego sprawić, że martwy koń będzie biegał szybciej.
  17. Ogłoszenie, że koń jest teraz: lepszy, tańszy i szybszy.
  18. Przeprowadzenie badań nad sposobami wykorzystania martwych koni.
  19. Dostosowanie wymagań wydajności dla koni
  20. Ogłoszenie, że przy produkcji tego konia, koszt był zmienną egzogeniczną.
  21. Uznanie obecnego stanu konia za standard.
  22. Awansowanie konia na stanowisko kierownicze.”
Obyśmy zdrowi byli i w końcu zdjęli z oczu końskie klapki. 

wtorek, 20 grudnia 2011

Nihil novi

Od pewnego czasu straciłem wszelką wenę do pisania. Bo o czym tu pisać, gdy niemal wszystkie moje kasandryczne ględzenia okazały się prawdą? Nagle okazuje się, że to co dwa, trzy lata było totalną herezją dziś staje się faktem. Ale to nawet nie to. Pamiętam jak dwa lata temu, gdy mówiłem o tym, że właśnie formalnie utraciliśmy niepodległość ludzie pukali się w głowy. Dziś „nasi umiłowani przywódcy” mówią nam między wierszami, że przecież było o tym wiadomo już dawno, więc czym się podniecać? Najbardziej zadziwiające jest to, że ludzie wybrani w demokratycznych wyborach zachowują się jak agenci ubezpieczeniowi podsuwający nam podpisywać umowy, których połowa zapisana jest małym druczkiem. 
Co zatem nas czeka w najbliższych latach? Historia lubi się powtarzać. Wydaje się, że z etapu propagandy sukcesu – niczym za Gierka, przechodzimy w okres gospodarczej stagnacji, która zakończy się kolejną formą jakiegoś stanu wojennego. Co takiego jest w takim razie w socjalizmie, że jest tak łatwo przewidywalny? Sprawa wydaje się bardzo prosta. Rozbudowany, a przez to skomplikowany i powolny system podejmowania decyzji doprowadza do wielu paradoksów władzy, aż w końcu do kompletnego jej paraliżu. Mamy w tej chwili schyłek okresu stagnacji. Rozbieżność socjalistycznych frazesów, konsumpcyjnego stylów życia i całkowitego rozpasania europejskich społeczeństw powoduje, że radykalna zmiana filozofii rządzenia była niemożliwa. Łatwiej było generować spiralę zadłużenia albo ulec urokom „boskiego nic nierobienia”, mając nadzieję, że katastrofa nadejdzie już po „ICH” okresie rządów, niż próbować zmienić cokolwiek. Zdrowy rozsądek nakazywałby przynajmniej nazwanie rzeczy po imieniu zamiast błądzenia w propagandowym bełkocie. Ale jak powszechnie wiadomo: „po mnie choćby potop”.
Spróbujmy jednak wyrwać się z tym pesymistycznych rozważań. Na naszych oczach – o czym miałem się okazję dzisiaj przekonać – powstaje nowe. Coraz więcej ludzi zaczyna przez nieskończone pokłady propagandy i pryzmat topniejących własnych portfeli dostrzegać jak jest naprawę. Zaczynają widzieć, jak nieetyczna i kłamliwa jest ta kartonowa Rzeczpospolita. Wiele jeszcze nas zaskoczy. Ale kierunek jest już dawno znany. Otaczający nas i coraz bardziej mętny syf i zgnilizna staną się podstawą do odrodzenia. Za chwilę będziemy obchodzić święta Bożego Narodzenia. Są one dla nas nadzieją, że i ta historia się powtórzy i że on przyjdzie ponownie sądzić żywych i umarłych. A królestwo jego nie będzie miało końca. 



Nie wiem, czy coś przyjdzie mi do głowy jeszcze przed świętami. A ponieważ ten szczególny czas chcę poświęcić swej rodzinie, proszę wszystkich tych, którzy czytają mojego bloga  o przyjęcie najserdeczniejszych świątecznych życzeń. Życzę wszystkim zdrowych, spokojnych i wesołych Świąt.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

O dziwnym Nikodemów rozmnożeniu

Taka myśl przyszła mi dziś do głowy;
każdy Dyzma ma swój Bank Zbożowy.

niedziela, 11 grudnia 2011

Dlaczego Wielka Brytania nie poparła "nowej Unii"?

Odpowiedzią na to pytanie może być poniższy cytat z ogólniedostępnej, ale mało znanej publikacji.

"Jeżeli zbadać, z jakimi państwami w Europie w okresie od XVIII do XX wieku Anglia prowadziła poważne wojny, wówczas ujawnia się pewna żelazna konsekwencja: zawsze zwalczała ona pierwsze z dwu najsilniejszych mocarstw na kontynencie europejskim, występując przy tym w koalicji z innymi państwami, a zwłaszcza z drugim z dwu najsilniejszych mocarstw kontynentu europejskiego.
W latach 1792-1802, a potem 1805-1815, Anglia w koalicji z różnymi państwami kontynentu europejskiego walczy przeciw Francji – najpierw rewolucyjnej, a potem napoleońskiej. Na przełomie XVIII i XIX wieku dwa najsilniejsze państwa na kontynencie europejskim to Francja i Rosja. W roku 1800 ludność Francji liczy około 28 milionów, a ludność Rosji około 40 milionów. Francja /wraz z wcielonymi do niej wówczas niefrancuskimi terytoriami/ produkuje w tym czasie 200 tys. ton surówki żelaza rocznie, Rosja natomiast – 162 tys. ton. Żadne z państw kontynentu nie dorównuje im ani pod względem potencjału ludnościowego, ani gospodarczego, ani też oczywiście militarnego. Dzięki napoleońskiej polityce ekspansji Francja rozszerza swe terytoria i swoje strefy wpływów dystansując Rosję i staje się w związku z tym pierwszym mocarstwem kontynentu europejskiego. Właśnie w tym czasie Anglia z uporem i konsekwencją montuje kolejne koalicje antyfrancuskie i walczy z Francją, przy czym w pierwszym rzędzie stara się pozyskać Rosję, a więc drugie mocarstwo kontynentu, co jej się zresztą udaje dzięki agresywności Napoleona. Ostatecznie Francja napoleońska zostaje pokonana, odebrane jej zostają zdobycze terytorialne i strefy wpływów.
W połowie XIX wieku państwo carów rosyjskich jest największym kolosem ludnościowym kontynentu europejskiego – w 1850 r. liczy 75 milionów ludzi /w tym samym czasie Francja i Austria mają po około 36 milionów ludzi, a wszystkie państwa niemieckie – poza Austrią – mają łącznie około 34 milionów ludzi/. W dziedzinie potencjału gospodarczego Rosja – mimo zwolnienia tempa rozwoju w okresie panowania Mikołaja I – jest niewątpliwie drugim mocarstwem kontynentu. Produkuje ona 240 tys. ton surówki żelaza rocznie. Z państw kontynentu wyprzedza ją tylko Francja produkująca wówczas 590 tys. ton surówki żelaza rocznie /Austria produkuje wówczas 162 tys. ton rocznie, a wszystkie – oprócz Austrii – państwa niemieckie – łącznie około 300 tys. ton/. Rosja Mikołaja I była więc jednym z dwu najsilniejszych mocarstw kontynentu europejskiego. Ale polityczna waga Rosji była wówczas większa niż Francji. Francja była politycznie osłabiona niedawnymi wstrząsami rewolucyjnymi oraz /a nawet jeszcze bardziej/ reakcją, która potem nastąpiła. Rosja carska natomiast pełniła funkcję żandarma Europy, poskromiła rewolucję w Austrii i była gotowa tłumić ją również w innych krajach. W tym czasie zaczął się formować blok polityczny rosyjsko-austriacko-pruski, w którym Rosja grała pierwsze skrzypce. Taki blok był niewątpliwie najsilniejszą organizacją polityczną na kontynencie, a Rosja jako główne państwo tej organizacji staje się pierwszym państwem kontynentu. Anglia montuje w tym czasie koalicję i prowadzi przeciw Rosji wojnę krymską w latach 1854-55, przy czym główną siłą militarną tej koalicji jest Francja – a więc drugie po Rosji mocarstwo kontynentu. Rosja zostaje pokonana, groźba koalicji rosyjsko-austriacko-pruskiej zażegnana.
Następną dużą wojną na kontynencie europejskim, w której bierze udział Anglia, jest I wojna światowa. W przededniu tej wojny Niemcy są niewątpliwie pierwszym mocarstwem kontynentu europejskiego. W 1913 r. Niemcy wyprodukowały 16 764 tys. ton surówki żelaza, mając w tej dziedzinie zdecydowanie pierwsze miejsce w Europie /w tym samym roku Francja wyprodukowała 5207 tys. ton surówki żelaza, a Rosja 4630 tys. ton/. Jeżeli chodzi o potencjał ludnościowy, to Niemcy zajmują wówczas drugie miejsce w Europie: w 1910 r. miały 65 milionów ludzi, podczas gdy Rosja carska 160 mln. Ale Niemcy sterowały blokiem państw centralnych, do którego oprócz nich należały Austro-Węgry, posiadające w 1910 r. 45 mln ludności, Turcja i Bułgaria, co stanowiło łącznie blok ludnościowy równoważny Rosji. Niemcy były więc przed pierwszą wojną światową pierwszą potęgą kontynentu i Anglia w koalicji z Francją i Rosją /a więc drugim i trzecim mocarstwem kontynentalnym/ podczas pierwszej wojny walczyła przeciw Niemcom i ich sojusznikom i wojnę tę wygrała.
Wreszcie w przededniu drugiej wojny światowej, znów pierwszym mocarstwem kontynentu europejskiego stały się Niemcy – w 1939 r. wyprodukowały 22 500 tys. ton stali, zajmując w tej dziedzinie pierwsze miejsce w Europie /na drugim miejscu był Związek Radziecki, który wyprodukował w tymże roku 17 654 tys. ton stali/. W tym samym roku, po włączeniu do III Rzeszy Austrii i prowincji czeskich, ludność państwa Hitlera liczyła 79 milionów, zajmując pod tym względem drugie miejsce po ZSRR, który miał wówczas około 170 mln ludności. Niemcy hitlerowskie stanowiły w tym czasie główną siłę bloku państw osi, w skład którego najpierw weszły Włochy, liczące wówczas około 44 mln ludności, a następnie Japonia, posiadająca ok. 72 mln ludności. Łącznie wszystkie państwa osi miały ok. 195 mln ludności, a więc więcej nawet niż Związek Radziecki. Niemcy stanowiły wówczas pierwszą potęgę kontynentu europejskiego i Anglia podczas drugiej wojny światowej walczy przeciw nim w koalicji z innymi państwami. Do koalicji tej po agresji hitlerowskiej w 1941 r. wszedł również Związek Radziecki, a więc drugie wielkie mocarstwo kontynentalne.
Prowadzenie wojny jest tylko jednym ze sposobów realizacji celów politycznych. Można więc śmiało przyjąć, że w okresach pokoju tajna i jawna polityka Wielkiej Brytanii miała analogiczne cele jak podczas wojny, tzn. zwalczała ona najsilniejsze aktualnie państwo kontynentu europejskiego starając się doprowadzić do jego konfliktu z drugim głównym państwem kontynentu. Zasada ta jest zresztą całkiem racjonalna. W ten sposób bowiem Anglia cudzymi rękami zwalczała głównego swego konkurenta do hegemonii w Europie."

Józef KOSSECKI, Tajemnice mafii politycznych, Wyd. Szumacher, Kielce 1991, s. 237-259.
Fragment rozdziału: "Pewne problemy tajnej polityki międzynarodowej"

P.S.
W całości publkacji Autor poświęca dużo miejsca tajnej polityce brytyjskiej wobec Polski. A to już nieco inna historia. Ale mam nadzieję, że poruszona problematyka zachęci Państwa do lektury publikacji z zakresu cybernetyki.

Stan strachu

Słowianin = niewolnik
W znalezionym w sieci wywiadzie z pewnym archeologiem, dotyczącym historii i sytuacji Słowian, autor próbuje tłumaczyć skąd w zachodnich językach pojawił się synonim Słowianina i niewolnika. Okazuje się, że jednym z podstawowych towarów eksportowych naszych przodków byli... oni sami. Ale nie to zwróciło najbardziej moją uwagę. Naukowiec podaje także definicję niewolnika:
"Jesteś człowiekiem wolnym, dopóki znajdujesz się w kontekście rodziny, rodu, wspólnoty. Jeżeli nagle pojawią się jacyś ludzie i rozbijają ten kontekst, zmienia się wszystko, przekształcasz się w towar. Jesteś sam, stajesz się towarem na tej samej zasadzie, co koza czy litr miodu. Różnica była tylko w cenie. Tak to funkcjonowało."
kryzys
W tej właśnie chwili media doniosły o kolejnym wielkim sukcesie władz partyjnych i państwowych polegającym na odroczeniu kryzysu. Wniosek z tego tylko taki, że z własnej woli i w atmosferze ogólnego zadowolenia będziemy musieli z naszego budżetu wybecelować ciężkie miliardy na ratowanie tego, co i tak na dłuższą metę uratować się nie da. Nasze wydatki podlegać będą też kontroli brukselskiej centrali i to ona będzie decydować o tym, na co możemy wydać swe pieniądze albo nie. Jak widać podana wyżej definicja niewolnictwa pasuje tak samo do pracowników korporacji czy mieszkańców zniewolonych krajów. Tak samo jak w dawnych czasach nasi przywódcy oddają nas w jasyr zabierając lwią część wypracowanego przez nas dochodu i wmawiając nam przy okazji, że jesteśmy niepodlegli i wolni. W tej sytuacji cała kryzysowa medialna dramaturgia wydaje się być niczym innym jak tylko próbą założenia jeszcze większych ciężarów na nieświadomych niczego niewolników, który tylko dla zabawy nazywanie są obywatelami. Co więcej. „Obywatele” cieszą się wręcz, że wszystko będzie jednak dobrze i otaczający ich świat nie zawali się jak domek z kart, będzie płynąć woda z kranu a wierzyciele pożyczający nam wirtualne pieniądze nie zwiną z dróg asfaltu. Cała frazeologia strachu przypomina nieco ściemę z czekającym nas wkrótce globalnym ociepleniem. Ale jest też lepsza analogia.
Mechanizm ten co do zasady przypomina stary dowcip o Icku i rabinie. Icek udaje się do swojego duchowego duchowego pasterza i mówi, że ma w mieszkaniu strasznie mało miejsca. Rebe radzi mu zakup kozy. Icek posłuchał. Po pewnym czasie znów przychodzi do rabina i mówi, że teraz jest już tak ciasno, że nie da się żyć. Rabin radzi, aby Icek sprzedał kozę. Po kilku dniach uradowany Icek przychodzi do duchownego i mówi, że pomogło, jest bardzo dużo miejsca i wszyscy domownicy są szczęśliwi.

Jaka stąd nauczka?
Nauczono nas żyć ponad stan. Zdemoralizowano nas. Wmówiono nam, że źródłem szczęścia jest posiadanie przedmiotów. Teraz będziemy płacić za to haracz w postaci benzyny za cenę stukrotnie wyższą niż koszt jej wydobycia i wyprodukowania. Ale najpierw nauczono nas jeździć samochodami i zlikwidowano sklep za rogiem. 
Islandia poradziła sobie z figurantami i lichwą. Ale Islandczycy nie to tak naprawdę jeden szczep i stosunkowo niewielka społeczność. Takie wyspiarskie twory odporne są na medialną i ideologiczną indoktrynacje. Brytyjczycy z kolei, medialnie odsądzeni od czci i wiary, postanowili nie płacić dodatkowych haraczy. Od nich powinniśmy się uczyć. Widać ich politycy nie są figurantami a sami ciągle nauczeni są ciągle sami kolonizować, a nie zostać skolonizowanym. W końcu Brytyjczyk nie jest synonimem niewolnika.

P.S.
Polecam krótki i treściwy wpis Krzysztofa Rybińskiego w Nowym Ekranie. Bardzo wiele wyjaśnia i sprowadza na ziemię.
http://rybinski.nowyekran.pl/post/43825,zakupowe-nicniewiedzace-lemingi-pedza-ku-krawedzi

sobota, 10 grudnia 2011

Trockizm a stalinizm

Jeden nieomal zniknął albo zmutował, a to ten drugi ma się świetnie. Warto o tym pamiętać. To znienawidzony przez Stalina Trocki głosząc hasło permanentnej rewolucji w krajach rozwiniętych był ideowym spadkobierca Marksa. Dla niego Rosja miała być tylko przyczółkiem do podboju krajów w których tryumf rewolucji będzie spełnieniem wizji nowego porządku. Jak widać niewiele się pomylił. Permanentna rewolucja dzieje się teraz trawiąc zachodnie społeczeństwa, ich dusze i gospodarki. Realizowana jest co prawda nieco innymi metodami - przy pomocy politycznej poprawności, ale to tylko dostosowanie do nowych warunków, a nie zmiana politycznego kierunku. 
Stalin chciał odbudować mocarstwo i być jego czerwonym carem. Ideologia była dla niego tylko frazesem. W oparciu o znienawidzoną przez Trockiego biurokrację chciał dokonać paretowskiej zmiany elit i tylko to go interesowało. Rację miał pewnie Trocki twierdząc, że tego typu państwo dokona powrotu do kapitalizmu. Stało się to na naszych oczach dwadzieścia lat temu, a w tej chwili być może w Rosji następuje rewolucyjna korekta? 
Kto zatem jest bardziej niebezpieczny stary poczciwy komuch Miller wychowany na stalinowskich biurokratycznych wzorcach czy powracający do rewolucyjnych trockistowskich korzeni Palikot ze swym cyrkiem osobliwości?

Poniższy materiał znalazłem w sieci przez przypadek. Warty jest jednak refleksji. Rzecz jasna w całości.

czwartek, 8 grudnia 2011

Szwajcaria? Czemu nie?

Bardzo ciekawy wykład człowieka, który zaczyna urastać do rangi mojego prywatnego politycznego idola.

środa, 7 grudnia 2011

Skąd się biorą w Polsce politycy?

Mam na ten temat dwie hipotezy:
1.       Hipoteza psychospołeczna
Mniej więcej rok temu na korytarzu jednej z rządowych instytucji spotkałem pewnego dawnego znajomego. Pamiętałem go jako cichego, skromnego asystenta na pobliskim uniwersytecie. Okazało się, że między czasie został funkcjonariuszem Partii i dość wpływową osobą na „odcinku” propagandy. Na moje standardowo kurtuazyjne pytanie: „co słychać”? Odpowiedział niby żartem: „Rząd się sam wyżywi”. Będąc wczoraj na stacji benzynowej przypomniałem sobie ten niby dowcip i potraktowałem go jako proroctwo. Zaiste, w cenie paliwa, które ponoć w Wenezueli po przeliczeniu na naszą walutę kosztuje 7 groszy, znajduje się rządowe papu.
Ale nawet nie to stało się powodem mojego zdumienia. Przypomniała mi się scena z „Cesarza” Kapuścińskiego, w której opisane były cesarskie nominacje i degradacje urzędników. Odbywało się to w specjalnej sali, do której wchodzili cesarscy funkcjonariusze. Nie wiedzieli jakich czeka ich los. Po otrzymaniu degradacji lub awansu od razu dochodziła w nich pewna fizyczna zmiana. Jedni wychodzili dumni z uczuciem pychy, drudzy jakby mniejsi, skarali od razu starsi. Władza to zatem nic innego jak pozostałość po naszych zwierzęcych przodkach chęć panowania nad innymi. Część ludzi akceptuje swe niższe położenie znajdując w nim swą strategię na przetrwanie. Przy władzy można się ogrzać, a przy okazji zaspokoić choć odrobinę swój własny zwierzęcy odruch panowania nad innymi. Mamy więc mojego znajomego cherubinka, który po i tak nieuchronnej klęsce Partii znów najprawdopodobniej przeobrazi się w skromnego pracownika naukowego. Władza nie tylko zmienia, ale i deprawuje. Dlatego na szczycie polityki pozostają ludzie najbardziej bezwzględni a przy okazji ujmujący, delikatni i przekonywujący niczym domokrążca. Zatem przez sita i żarna politycznej kariery przeciskają się tylko i wyłącznie ci najbardziej bezwzględni a jednocześnie ci, którzy umiejętność przywdziewania fałszywych masek opanowali do perfekcji. Co więcej. Z pewnością elitę elit stanowią wyłącznie ci, którzy odgrywane jednoosobowe monodramy traktują jako własne prawdziwe ja.
2.       Hipoteza systemowa
System społeczny i prawny staje się na tyle skomplikowany, że aby załatwić najprostszą kwestę trzeba się niekiedy wykazać sporym intelektem. Tak prosta czynność jakspisanie testamentu wymaga znajomości przynajmniej kilku prawnych kruczków. Jak więc postępują ambitni, bezwzględni, kierujący się chęcią dominacji osobnicy? Mają do wyboru dwie drogi. Albo zejść na drogę przestępstwa albo zająć się polityką, co niekiedy oznacza to samo. Ci bardziej inteligentni ale zdeprawowani wolą jednak pozostać w cieniu i dyskretnie pociągać za sznurki. Ale czy na pewno zdeprawowani? Przecież być może po to wymyśla się przeróżne ideologie, aby usprawiedliwić zbrodnie. Nie mniej jednak można założyć, że przy braku jakichkolwiek talentów pozostaje jedynie polityczny świecznik dla spełnienia swych ambicji, zniwelowania frustracji i poprawy samooceny. Nie od dzisiaj mówi się przecież, że w tak zdeprawowanym systemie polityka to syf, a politycy nie mają odrobiny honoru. Tak więc być może jednym z niewielu kanałów zaspokojenia zwierzęcych potrzeb jest polityczna aktywność? Jak ma się to do idealistycznego pojmowania polityki rozumianej jako: „rozumne działanie dla wspólnego dobra”? Ni jak.
Oczywiście obie hipotezy nie dotyczą „prawdziwej władzy”, która znalazła podskórny sposób na trwanie. Odbija się ona po głowach wyłonionych w taki czy inny sposób figurantów niczym metalowa kulka we flipperze. Czym dany polityk jest bardziej przywiązany do kariery i czym głupszy i bezwzględny tym lepiej wciela się w swoją role. Prawdziwej władzy znudził się właśnie ten model działania. Wszystko wskazuje na to, że czeka nas „wielka polityczna korekta” i odejście w niebyt obecnego modelu sprawowania władzy. Pseudo demokratyczna zasłona nie jest już potrzebna. Najprawdopodobniej po części powrócimy do korzeni, czyli do systemu elektronicznie wspomaganego niewolnictwa. Ale i ten system kiedyś upadnie tak jak wszystkie dotychczasowe. Jedno jest pewne. System będzie potrzebował już za chwilę w miejsce cherubinków i aktorów etatowych siepaczy. W końcu Jeżow, Beria czy Dzierżyński ponoć nie byli zbyt wielkiej postury. Swoją drogą bardzo ciekawym wydaje się jeszcze inna obserwacja, że do polityki w sposób szczególny lgną kurduple. Ale to zupełnie inna kwestia.

niedziela, 4 grudnia 2011

2 x 20 czyli Radio Ga Ga

Nie tak dawno temu obchodziliśmy dwie rocznice. Pierwsza z nich dotyczy dwudziestej rocznicy śmierci Farrokh'a Bulsary, powszechnie znanego jako Freddie Mercury. Ten genialny wokalista, muzyk i showman odszedł na skutek dolegliwości wywołanych AIDS. Na tę nieuleczalną chorobę zapadł w wyniku swych seksualnych skłonności i rozpustnego trybu życia. Z pewnością przez postępowe salony byłby już dawno okrzyknięty santo subito, jak inni przedwcześnie zmarli potępieńcy sodomici, gdyby nie fakt, że był on gejem półkrwi. To znaczy biseksualistą, dla którego płeć jego partnera lub partnerki była sprawą wtórną. Poza tym śmierć na AIDS, jest taka mało romantyczna. Co innego zapicie się na śmierć z przepicia lub zaćpanie się na śmierć w knajpianej ubikacji. Bardzo romantyczne jest też strzelenie sobie w głowę z dubeltówki. Ale na pewno nie śmierć na AIDS! W każdym razie lider zespołu Queen, nie stał się po śmierci obiektem kultu takim jak inni wykolejeńcy z showbiznesu. Być może przyczyną tego faktu jest załamanie w branży fonograficznej? Po co promować legendę zmarłego artysty, kiedy jedynym jej efektem będzie co najwyżej większa ilość ściągniętych z sieci empetrójek? W każdym razie media odnotowały fakt zejścia, co świadczy o tym, że gdy medialne koncerny uporają się już z internetowym piractwem, promocja Freddiego ruszy z kopyta. 
Ale ostatnio mieliśmy jeszcze jedną dwudziestą rocznicę. Oto mniej więcej tyle lat temu pewien zakonnik ze zgromadzenia Redemptorystów postanowił otworzyć stację radiową, która do tej pory skutecznie nie pozwala tubylczemu narodowi utonąć w oparach propagandowego prania mózgów. Czegoż to już nie wymyślono o owym zakonniku? Miał jeździć superluksusowym samochodem, miał kraść pieniądze, o obrażaniu narodów pasterskich nie wspomnę. Jedyne czego nie wymyślono dotychczas, to chyba jego objawy AIDS i biseksualizm. A ludzie i tak słuchają radia zakonnika chociażby tylko po to, aby mieć punkt odniesienia do powszechnej medialnej manipulacji.
Co poza medialną branżą i rocznicą łączy te dwa niepołączalne fakty? Poziom i rodzaj manipulacji. Śmierć Freddiego co najwyżej w mediach wzbudza współczucie i żal po odejściu geniusza. Jakoś nikt w mediach głównego nurtu nie wspomina o tym, że na AIDS odeszli także wszyscy jego domownicy z kierowcą i kucharzem włącznie. Jak widać nie potrafili oni swemu panu odmówić od czasu do czasu drobnych przysług... Czy wtedy wiedział już, że jest chory? Radio Maryja wzbudza wyłącznie w branży „kontrowersje”. Bo pomimo bycia rozgłośnią radiową utrzymuje się z datków wiernych mu słuchaczy. Nie stanowi przeto elementu biznesowego, sprzedajnego cyrku. Dlatego zdecydowana wrogość lewicowych salonów podsycających medialną nagonkę, same media też mają z toruńską stacją na pieńku. Bo co to za szewc, który naprawia za darmo buty?
Radio gra, a Freddy nie.

sobota, 3 grudnia 2011

Łajdacy!

Świetne i doskonałe, ale najlepsze na samym końcu...

Panaceum

Obserwując rozpaczliwie zabiegi ratowania europejskiego bankructwa, można dojść do wniosku, że mało prawdopodobne było nie przewidzenie tej katastrofy. Brzmi to jak spiskowa teoria dziejów, ale odnoszę wrażenie silniejsze niż kiedykolwiek, że mamy do czynienia z zaplanowanym od dawna procesem. Czy nikt nie widział greckich, francuskich, czy włoskich długów? Czy nikt nie ostrzegał, że Euro to tak naprawdę konstrukcja przypominająca finansową piramidę? Pokazuje to tylko do jakiego stopnia Łunijne elity nie rozumiały świata w którym żyły. Z jak potężnym figuractwem mamy do czynienia! Jest więc raczej nie możliwe, że ktoś rozsądnie myślący nie zasłonił tą żywą tarczą pożytecznych idiotów swych prawdziwych planów.
Faktem jest, że utrzymanie obecnego lub podobnego stanu rzeczy bez radykalnych reform jest nie możliwe. Jednak panaceum na europejski pożar nie jest zaciskanie integracji, lecz dezintegracja, powrót do korzeni wolnego handlu. Należy przeto pamiętać, że przed europejskimi komisarzami ludowymi stoi nie lada wyzwanie. Aby pozostać jeszcze u władzy, muszą oni porozumieć się globalną lichwą i znaleźć przekonujące argumenty zapewniające ją co do możliwości sprawniejszego spłacania odsetek od powstałego zadłużenia. Bankructwo w tym przypadku nie wchodzi w rachubę, bo wtedy komisarze straciliby stołki, a globalna lichawa pożyczone wirtualne biliony. Mamy więc tu oczywisty wręcz sojusz i jednocześnie konflikt interesów. Z punktu widzenia lichwy najlepszy jest dług, którego nie można spłacić, płacąc ciągle odsetki. Z kolei z punktu widzenia komisarzy optymalne jest ciągłe spłacanie, bo będą do czegoś potrzebni.  Z punktu widzenia społeczeństw europejskich, najlepszym rozwiązaniem jest nie istnienie długu, lichwiarzy i komisarzy. Ale w sytuacji dwóch na jednego, łatwo przewidzieć sytuację, kto kogo pokona. Poza tym europejskie społeczeństwa musiałby sobie ten swój interes uświadomić, wybrać nowe polityczne elity i pogrzebać stare. Niestety ogłuszająca medialna propaganda będąca tubą komisarzy i lichwiarzy w połączeniu z pseudodemokratycznym systemem sprawowania władzy skutecznie zapobiega temu procesowi. Tak więc proces socjalistycznej integracji - zwłaszcza fiskalnej będzie postępował, zamieniając Europejskie obrzeża w coraz większą gospodarczą i cywilizacyjną pustynię. Prawdziwym więc panaceum na europejskie problemy jest upadłość. Znikną wtedy nie tylko długi, miliardy wirtualnych pieniędzy ale i fiskalne obciążenia ściągane pod pretekstem spłaty długu. Tak naprawdę to one są głównym powodem rozwojowej stagnacji i niewoli gospodarstw domowych i społeczeństw. 
Póki w Europie będzie panował swoisty sojusz lichwiarzy i socjalistów, póty nie doczekamy się prawdziwej wolności. 


Tak więc krótko mówiąc:
Lekarstwem na socjalizm jest... więcej socjalizmu

Nie wiele od dekad wielu się na świecie zmienia,
lecz wiara jedna wszak stała pozostaje:
socjalizm jest dobry - złe są wypaczenia.
Ona jednoczy europejskie kraje.

P.S.
Przed chwilą usłyszałem po raz pierwszy w pewniej reżimowej stacji telewizyjnej nowe określenie, którego wcześniej nie słyszałem. Brzmi ono: "EUROZONA". Czyżby tak miało nazywać się to, co powstanie po Unii? Jedno jest pewne. Nowy termin nawet brzmi dziwnie z radziecka...

czwartek, 1 grudnia 2011

Nagłe faktów przyspieszenie

No i znowu nastąpiło nagłe przyspieszenie. Od tych prędkości boli już głowa. Nie mówiąc o tym, że przeciętny konsument informacji już i tak nic nie rozumie. „Awans Polski” - grzmi dziś pewien tabloid prze niektórych uważany za poważną gazetę. Jak donosi owa bulwarowa prasa cytująca inną bulwarową prasę, Niemcy i Francja są za włączeniem Polski do pakietu stabilności. Oznacza to, że mamy wspólnie z tymi krajami już po olaniu Łunii budować „nową europejską przyszłość”. Jak widać lamenty, dziarska i karna postawa naszego szefa dyplomacji, który kilka dni temu w Berlinie ogłosił już naszą formalną kapitulację zostały wysłuchane. A pragnę tylko przypomnieć, że gdy nie tak dawno temu Prezes PZPN Grzegorz Lato wycofywał się rakiem z decyzji o zabraniu z koszulek naszej reprezentacji narodowego godła powiedział: „Być może za bardzo przyspieszyliśmy pewne sprawy”. Gdyby fakt zabrania z koszulek orła nastąpił już po wystąpieniu Sikorskiego pewnie nie było by wtedy takiej afery. Wtedy nawet odwiany sekretarz Kręcina, przypominając swą facjatą postać króla Jedzosława XII z komiksu o Tytusie Romku i Atomku, uratowałby swój stołek.
Jak czytać te propagandowe doniesienia i zadymy mające zasłonić prawdziwy obraz? Ano przypominają one co najwyżej historię Cygana, który dla towarzystwa dał się powiesić. I znów wykrakałem pisząc kilka dni temu alegorię o tonącym statku i odbywającym się dla nim balu dla biedaków. Niemcy i Francja cieszą się najwyraźniej, że znalazł się fajer, który postanowił zatonąć razem z nimi, a wcześniej złupić swój system ekonomiczny, bankowy, pozwolić pozbawić się resztek suwerenności i honoru za cenę kilku wytartych frazesów i czułego poklepywania po plecach.
I co pozostało? A no nic. Gdy zachodziła dokładnie dwa lata temu realna utrata naszej niepodległości poprzez ratyfikację Traktatu z Lizbony, było już pozamiatane. Grzmiałem wtedy na tym blogu na daremno, będąc niczym Ikar z obrazu Bruegel'a. Teraz dopiero po wypowiedziach różnych ministrów i prezesów ludzie zaczynają przecierać oczy ze zdumienia. W tej chwili wszelkie protesty będą przypominały co najwyżej groźne kiwanie palcem w bucie. Niektóre akty nieposłuszeństwa będą miały znamiona tłumienia społecznych nastojów czy wręcz prowokacji. Władza i jej namiestnicy nie cofną się w tej chwili przed niczym, bo połączenie gospodarczego kryzysu i realnej utraty suwerenności to zegarowa bomba. Macie rodacy coście chcieli. Sprzedaliście już nawet swą godność tak jak pewien nieszczęśnik w pewnej bajce sprzedał swój cień. Pytanie tylko czy znaczą część owej ciemnej tłuszczy popierającej swych ciemiężycieli i wpatrzonej w telewizor można jeszcze nazwać narodem? Sam już nie wiem.