sobota, 29 stycznia 2011

Sojusz

Mieliśmy kiedyś w nich wrogów, ale mieliśmy także wspólnych królów. Najbardziej zadziwiające jest milczenie naszych figurantów. W końcu likwidacja armii to chyba ich priorytet. Może czekają na wytyczne? Przecież otaczają nas sami przyjaciele!

środa, 26 stycznia 2011

Reklama

Dziś o 20.10 (to znaczy za 2 godziny) na TVP Kultura zostanie pokazany (o dziwo) najbardziej niesamowite dzieło filmowe ostatnich lat jakie widziałem. Film Pawła Ługina pt. "Wyspa". Wszystkim, którzy nie widzieli, bardzo serdecznie go polecam. Przygoda duchowa, wina, odkupienie. Dla mnie dzieło absolutnie genialne, które skłania do refleksji i pozostaje w człowieku jakiś ślad. Szkoda, że nasi filmowcy już nie potrafią, a może nigdy nie potrafili kręcić takich filmów.

wtorek, 25 stycznia 2011

Wieża Babel

Wszyscy to znają. Ludzie byli tak pyszni, że postanowili zbudować wieżę sięgającą do nieba. Bóg się trochę zdenerwował i pomieszał budowniczym języki. Nie mogli więc dogadać i cały projekt szlak trafił. Jeśli pomieszanie języków potraktujemy jako metaforę opisującą pewnie proces, dochodzimy do bardzo ciekawych wniosków, które doprowadzą nas do współczesnej Polski. 
Co jest podstawą mówienia różnymi językami? Na początku pewnie to, że dane słowa zyskują różne znaczenie, a tak dzieje się dlatego, że różni ludzie wyznają różne wartości. Wtedy to następuje prawdziwy początek chaosu.
We współczesnej Polsce, gdy ktoś mówi słowo: „patriotyzm”, u jednych wywołuje to gorzki śmiech, u innych powagę i szacunek dla ziemi i przodków. I tu pojawia się już rozdźwięk jak w owej w biblijnej wieży. Gdy w takim razie, ktoś mówi: „Wyznaję patriotyczne wartości” u jednych wzbudza to zrozumienie, u drugich nie wzbudza nic, bo samo słowo „patriotyzm” jest dla nich pustym dźwiękiem. Przykłady można mnożyć, a więc płaszczyzn podziału i atomizacji jest cała masa. Najbardziej spektakularne przykłady to sprawa krzyża przed pałacem i stosunek do tego symbolu czy kwestia pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu.

Wieża Babel ma swój początek w aksjologi i towarzyszącej jej elementarnej wizji świata. Potem narastają tylko kolejne piętra misternej budowli podziałów. Aż w końcu wszystko się wali, bo nie może być inaczej. Przetrwają tylko te konstrukcje, które są zintegrowane na owym elementarnym poziomie. Dalsze mniejsze i większe podziały na solidnym fundamencie nie zdecydują o runięciu ani architektonicznej, ani społecznej konstrukcji. Za współczesną Wieżę Babel można więc z pełną odpowiedzialnością uznać polityczną poprawność czyli marksizm kulturowy. To on jest owym duchem rozłamu podkopującym fundamenty walącej się powoli naszej cywilizacji.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Rachmistrze skrupulatni

Jedno jest pewne: ktoś to organizuje. Nie ma innej możliwości. Jeśli więc to traktujemy jako pewnik, pojawia się pytanie: kto to robi? Co do tego nie mam ani pewności ani wiedzy. Jest to ktoś niesamowicie inteligentny i niesamowicie zły. Zaiste, aby wpaść na pomysł ofiarowania rodzinom ofiar Smoleńska po ćwierć miliona, a potem stworzyć fakt medialny, w którym rodziny ofiar Casy też chcą małe co nieco, trzeba być diabelsko inteligentnym. Ktoś, kto to wymyślił wiedział, że tego typu księgowość i targi deprawują. 
Po pierwsze, udało się postawić znak równości między dwiema sprawami, przez co Smoleńsk został obdarty z symboliki i przydzielono mu jedynie wizerunek pospolitego wypadku. 
Po drugie przeciętny leming odniósł wrażenie, że w tym wszystkim chodzi jak zwykle o kasę. Nie ma wyższych, wartości jest tylko kasa. Po to przecież są organizowane te pochody, zadyma w sejmie i temu podobne. W ten sprytny sposób dla pewnej części mieszkańców nadwiślańskiego kraju Smoleńsk przestał być sacrum. 

Wyliczono wartość każdego  ludzkiego życia. Policzono to, co niepoliczalne. A więc policzmy. 250 tys. złotych razy 96, to nie mniej ni więcej,  jak 24 miliony złotych, aby zamknąć skamlące gęby. O ile nie myli mnie pamięć, remont dwóch Tupolewów kosztował ok. 70 milinów złotych. A więc sam remont tej latającej trumny kosztował więcej, niż życie jego pasażerów. Ile jest warta każda dziura w czaszce z katyńskiego lasu? Ile więc jest warta Polska?  38 milionów 463 tysiące 689 obywateli (za Wikipedią) razy 250 tysięcy , to tylko 9 i pół biliona złotych. Super! Mamy niecały bilion długu, to spokojnie możemy się jeszcze trochę pozadłużać. A jak trzeba będzie oddać to w naturze w jasyr część obywateli. Najlepiej tych starych, niewykształconych z małych miast. Pójdą hurtem za 150 000 od łepka. A co?

niedziela, 23 stycznia 2011

Kurtuazyjne mordobicie

Kiedyś, gdy nosiłem koszulę w zębach, byłem świadkiem dość intrygującego pojedynku. Dwóch dżentelmenów, których w tej chwili spokojnie mógłbym nazwać menelami, urządziło sobie pojedynek na pięści. W mrokach dziejów zaginęła przyczyna tego starcia jak też jego wynik. Pamiętam za to doskonale przebieg walki, lejącą się krew i niewielki tłum kibiców zagrzewający obu pięściarzy do wysiłku. Pamiętam także, że walczący co chwilę przerywali walkę i czynili spontaniczne ustalenia jej reguł. 
- Piotruś, ale pamiętaj nie można ciągnąć za włosy – powiedział Włodek
- Dobrze Włodku – odpowiedział Piotruś – ale pamiętaj, że z obrotu też nie można.
- No jakżeby inaczej.
Pełna kurtuazja, szacun, zero wzajemnych obelg, a mimo to krew tryskała z ust i łuków brwiowych strumieniami. Może to dlatego, ze było to dawno, a czas nie tylko zaciera szczegóły, ale i idealizuję? Może.

Gdy patrzę na polsko – polskie mordobicie, w którym też już chyba wszyscy zapomnieli o co chodzi, przypomina mi się ten parabokserski sparing z dzieciństwa. Naszym figurantom przydałby się taki poziom kurtuazji i wzajemnego szacunku. 
Z drugiej strony owe wspomnienie kojarzy mi się z geopolityką uprawianą nad naszymi głowami, gdzie polityczne mordobicie przykryte jest fasadą szacunku i pozornych reguł. Jak na przykład słynna Konwencja Chicagowska. Można dać komuś w pysk tak jak nam Rosjanie i przy tym mieć poparcie światowej klaki, za styl i kurtuazję. 
Wielu zastanawia się, dlaczego Platforma traci poparcie. Prozaicznych powodów jest wiele: wzrost cen żarcia, nośników energii, dług publiczny. Ale tak naprawdę jest jeszcze jedna przyczyna. Tusk pozwolił, aby ludzie odzyskali punkt odniesienia. Dzięki jego nieudolności i kunktatorstwie Polacy zauważyli, jak dalece skurwił nasze państwo. Jak bardzo marionetkowym organizmem się one stało. Co dzień, co tydzień, rozczarowanych i tych, którzy przejrzeli na oczy będzie przybywać. Problem jest jeden, PO nie ma komu oddać władzy. A wtedy to już prosta droga do kolejnej naturalnej potrzeby: jeśli Polacy nie potrafią rządzić sobą sami, zróbmy z nimi porządek i zlikwidujmy ten nowotwór na mapie Europy, tego „bękarta Traktatu Wersalskiego”.
Jak długo będzie trwało walenie nas po ryjach, a my będziemy próbować ustalać zasady z jakim nasz przeciwnik ma to robić?

P.S.
W końcu w niektórych środowiskach popularne jest powiedzenie: "Morda nie szklanka". W tych samych środowiskach mawia się także: "Rok nie wyrok, a dwa lata jak za brata." Mam nadzieję, że to drugie powiedzenie stanie się także wkrótce popularne w kręgach rządowych. 

sobota, 22 stycznia 2011

Numer

Z zamiany starannie ukrytej,
wcale się nie cieszę.
Zamiast czwartej Rzeczpospolitej,
mamy czwartą - Rzeszę.

Nadszedł czas obywatelskiej odwagi

piątek, 21 stycznia 2011

Patelnia

Włączam telewizor. Na jednym z kanałów facet przeprowadza wywiad z grawerem. Grawer jest w zawodzie od czterdziestu lat. Dziennikarz pyta czy pamięta jakąś zabawną sytuację, która przytrafiła mu się przez ten czas. Grawer zastanawia się chwilę, po czym opowiada historię, jak to przyszły kiedyś z jednej restauracji kelnerki z patelnią, która miała być prezentem dla szefa kuchni. Poprosiły, aby grawer umieścił na tejże patelni napis: „Najlepszemu w mieście mistrzowi patelni - kelnerki.”
Grawer opowiadał historię z niegasnącym uśmiechem na twarzy. Dziennikarz skwitował całą historię dyplomatycznym uśmiechem i powiedział, że to rzeczywiście zabawne, oczywiście nic nie rozumiejąc. Realizatorzy programu także nic nie zrozumieli. W przeciwnym razie pieprzna anegdota nie zostałaby pewnie wyemitowana.
Kto rozumie - ten rozumie, a kto nie - ten nie.

Morał:
Język jest wolny, nikt na nim nie panuje, więc się zmienia. Różne słowa nabierają różnych znaczeń lub je tracą. W kulturze wszystko krąży, a język giętki, który ma powiedzieć to, co pomyśli głowa z patelnią ma prawdopodobnie już niewiele wspólnego.

środa, 19 stycznia 2011

Kunktatorstwo

Czytając gazety w przeciągu ostatnich kilku dni można odnieść wrażenie, że czytamy blogi sprzed pół roku, których autorzy rozpaczliwie próbowali na podstawie prywatnych śledztw wyjaśnić przyczyny tej „katastrofy”. Chwilami można odnieść wrażenie, że nowy rozkaz „mącenia w sprawie” ociera się o plagiat z twórczości niektórych blogerów. Przestańmy na chwilę zastanawiać się nad przyczynami „katastrofy”, a skoncentrujmy się na rozpaczliwej strategii medialnej naszych władz. 
Dotychczas premier wywiązywał się dobrze ze swej marionetkowej, politycznie poprawnej roli. Czynił wszystko, aby dobrze wypaść w mediach i działał tak, aby broń Boże nikogo nie urazić. Jednak stronniczość raportu MAK jest tak miażdżąca dla Polski i jej racji stanu, że nie da się już dłużej ukrywać tego faktu. Nagle premier stanął po drugiej stronie barykady, nagle główne media zaczęły powtarzać do tej pory niewygodne fakty. Jest to nic innego jak tylko "strategia ucieczki do przodu" polegająca na atakowaniu, aby nie być samu zaatakowanym. To tak, jak w zatłoczonym tramwaju przyłapany na gorącym uczynku kieszonkowiec jako pierwszy krzyczy: "łapać złodzieja", ustawiając się na pozycji tego pierwszego sprawiedliwego. 
Odpowiedzialność rządu za taki, a nie inny przebieg sprawy jest ewidentna. To przecież oni zgodzili się na przekazanie śledztwa Rosjanom. Co nimi powodowało? Lenistwo, niewiedza, analfabetyzm, bałagan i chęć doraźnego odsunięcia od siebie choć na pewien czas całej sprawy? Myślę, że tak. Ale także niechęć zadarcia z Rosjanami powodowana strachem lub wręcz z nimi współpraca. 

Bez względu na to, co tak naprawdę doprowadziło do katastrofy smoleńskiej i postsmoleńskiej – jak mawia Ziemkiewicz, jedno jest pewne: osoby posiadające w naszym bananowej republice zewnętrzne znamiona władzy nie nadają się nawet do tego, aby owo rządzenie markować. Stało się to dla mnie oczywiste. Mam nadzieję, że tak samo jak dla większości społeczeństwa. Oczywiście można domniemywać, że spóźniony o co najmniej pół roku lamet mediów głównego nurtu to także jakaś zasłona dymna mająca odsunąć społeczną uwagę od innych problemów naszego kraju lub jeszcze bardziej zamontować prawdziwy obraz tej katastrofy.

A gdzie jest prawda o katastrofie? Prawda umarła razem z 96 osobami na pokładzie samolotu. Choć oczywiście to mało prawdopodobne, że w tego rodzaju katastrofach giną wszyscy. W ogóle jest w tej całej sprawie za wiele problemów, które tkwią wręcz na granicy rachunku prawdopodobieństwa. Do wielu określeń, którymi można opisać nieudolność rządu Tuska można spokojnie dodać jeszcze jedno: kunktatorstwo. 

wtorek, 18 stycznia 2011

Globalizacja jest bliżej niż myślisz

Oto dowód:
wystarczy otworzyć obciążnik do wertikali, aby w środku znaleźć tam kilka metalowych krążków uszczelnionych (aby nie brzęczały) kawałkiem papieru. A ten papier to nic innego, jak fragment chińskiej gazety. A może to jakieś ukryte przesłanie? Sekretna wiadomość?

niedziela, 16 stycznia 2011

Jak wygląda lodowanie w totalnej mgle?



Ale "mgła" pozostaje.

Déjà vu

Czuję się tak, jakby to, co dzieje się w tej chwili już się kiedyś wydarzyło – powiedział mój starszy syn. 
A wiesz, jak nazywa się to uczucie? - zapytałem.
Wiem, czekaj. DO-RE-MI?

Akcja miała miejsce dziś rano. Od razu przypomniał mi się dowcip o babci i wnuczku. Babcia daje dziecko cukierka, on bierze i połyka.
- Co się mówi? - pyta babcia, mając na myśli „dziękuję”.
Chłopiec nie wie.
- No takie magiczne słowo - podpowiada babcia.
- Abra kanabra? - odpowiada wnuczek.

Być może jakiś zbiorowy wirus albo demon opanował nasz kraj? Używamy innych słów do opisu rzeczywistości, niż powinnyśmy. A sposób opisu rzeczywistości na nią samą olbrzymi wpływ. W politycznie poprawnym ogłupieniu zapomnieliśmy o słowach takich jak „hańba”, „kurewstwo”, „potwarz”.
Co się w tej chwili z nami dzieje? Karierę robi słowo „kontrowersyjny”. A wszyscy dookoła przekonują nas, że nic się nie stało. Może właśnie w czasie gry w „smoleńską ruletkę” Rosjanie trafili właśnie na komorę z pociskiem i nie da się tego inaczej nazwać jak strzałem w łepetynę? Problem polega na tym, że spluwa wycelowana jest w naszą - a nie ich - skroń. Jest jeszcze nadzieja, że nabój był ślepy, a huk obudzi śpiące w naszym narodzie resztki zdrowego rozsądku. Trzeba być jednak całkowitym kretynem, aby przystać na takie zasady gry.
A ja, tak jak mój syn, ciągle mam wrażenie, że to już się kiedyś wydarzyło, że już to przeżyłem. Może to nie  jest wyłącznie wrażenie, tylko powtórka z historii?

sobota, 15 stycznia 2011

Teraz Polska

Znalazłem w sieci. Podstawa to prosty i genialny w swej prostocie znak plastyczny. Prąd w góręRosjanie mają swoją wersję i cele, a my mamy samych analfabetów. Nie tylko zresztą w mediach, bo nie umieć ustalić, że analiza odbywa się nie na konwencji według chicagowskiej, ale załączniku do niej, albo trzeba być agenturą, debilem albo analfabetą. A być może w świecie figurantów panuje już taki bałagan, że nikt nic nie wie? Ile jeszcze upokorzeń? A Rudy w Dolomitach... Pisać się nie chce. Ręce opadają.
Gdyby ktoś w tej bandzie miał odrobinę honoru, dawno strzeliłby sobie w głowę. Ale czego oczekiwać od ludzi ze społecznego awansu i wypisanym na twarzy politycznym wampiryzmem, dla których nie liczy się nic ponad swój własny lub stadny (sitwowy) interes? Brak zdolności indywidualnego myślenia to chyba główne kryterium selekcji polityków w tym kraju.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Wsaźnik końca

Kiedy bliski kres dopadnie każdą bandę?
Gdy ta uwierzy już we własną propagandę.

niedziela, 9 stycznia 2011

Cholera

Nie wiele rzeczy robiło wrażenie na Piotrze Pogorzelskim. Mimo, że jego nazwisko wskazywało na   ogniową tragedię, która nie wiadomo ile pokoleń temu dotknęła jego przodów, jemu samemu los unikał dotychczas ciężkich przeżyć. Wstawał jak zwykle rano i zaczynał dzień od rytualnej filiżanki kawy, która służyła mu często za pierwszy i do obiadu, jedyny posiłek. Potem zasiadał przed telewizorem i zmieniał bezmyślnie kanały. To posłuchał czegoś o sporcie, to znowu przejął się strasznie losem wykorzystywanych plantatorów kawy gdzieś w okolicach równika (a lubił kawę), to wreszcie zaintrygował go nowy model samochodu, którego cena przewyższała wielokrotnie wartość wszystkich jego organów do przeszczepu na wtórnym rynku. Zresztą nawet, gdyby było to możliwe, kto przy zdrowych zmysłach kupiłby nerkę od czterdziestoletniego formalnie bezrobotnego hipochondryka? Musiałby być to ktoś strasznie zdeterminowany. No, w każdym razie na pewno handel, ani dostarczanie organów nie mogły stanowić głównego źródła dochodów owego mężczyzny. Teraz mógł powiedzieć o sobie, że był człowiekiem sukcesu. Ale nie zawsze było tak dobrze. 

A było to tak:
Po tym jak opuściła go żona - główna żywicielka - zabierając dzieci po kilkuletniej próbie znalezienia przez niego pracy, postanowił wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce. Był podobno  bystry i nawet przystojny. Postanowił zatem podbić rynek sprzedaży bezpośredniej. Ubrany w ledwo dopinający się ślubny garnitur ruszył na spotkanie z ogłoszenia. Ogłoszenie miało treść: „Chcesz być bogaty? W związku z dynamicznym rozwojem Firma DGM - Direct Global Market z siedzibą w Palikijach, zaprasza na cykliczne szkolenie dla dyrektorów nowych pionów dystrybucji, które odbędzie się...” I tak dalej.
Udał się na szkolenie, po czym dostał certyfikat z którego wynikało, że jest Dyrektorem Dystrybucji na obszar 11 ulic w dzielnicy Praga Południe. Dostał też dwa zestawy kuchennych noży i kilkanaście kompletów niezmywalnych pisaków, za które musiał zapłacić. Ruszył więc w trasę. Po kilku nieudanych próbach nawiązania kontaktu z kimkolwiek, dwóch z kolei udanych ucieczkach przed wyszkolonymi psami, miał już dosyć. Nawet zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem jeden taki komplet noży nie przyda mu się w kuchni, a drugi czy nie podarować siostrze z okazji pięćdziesiątych urodzin, gdy nagle stanął przed szyldem w oficynie. „Wróżka Bernadetta” 
- O cholera. Spróbuję jeszcze raz. - pomyślał Pogorzelski i wszedł do środka.
W głównej centrali zarządzania światem Wróżki Bernadetty stała jakaś szklana kula, a przez ciemne, gęste zasłony z trudem przebijało się słońce. Do całym pomieszczeniu unosił się zapach gotowanej kiszonej kapusty.
- Kto tam? - usłyszał kobiecy głos. Zdziwił go fakt, że wróżka nie wie kto przyszedł do niej, co nie najlepiej świadczyło o jej kwalifikacjach, jednak nie cofnął się. 
- Dzień dobry Piotr Pogorzelski dyrektor dystrybucji Firma DGM. Mam dla pani komplet noży kuchennych z japońskiej stali po niezwykle atrakcyjnej cenie. 
- Szkoda, że nie przyszedłeś Pan godzinę temu, gdy ciałem kapustę. - Zażartowała Bernadetta. - Teraz dziękuję. Albo pokaż Pan to.
- Towar pierwszej światowej jakości ostrzony laserowo. Cena zestawu jedynie 234 złote. - W tej chwili z wyuczoną gracją Piotr pokazał zawartość swej walizeczki.
- Ile? Ale majchry nie powiem niczego sobie. - powiedziała wróżka. - Tylko umówmy się one mają tyle wspólnego z Japonią co Extra Mocne w kiosku na rogu z cygarami zwijanymi ręcznie na udzie Kubanki. - Piotr nie zrozumiał dowcipu. W ogóle nie pojął, że był to dowcip. Na szkoleniu ostrzegali go przed tego rodzaju pułapkami zastawionymi przez ewentualnych klientów, jednak odnośnie tego typu intelektualnych prowokacji instrukcja milczała. 
- Cena przystępna. W przypadku zakupu dokładamy zestaw do otwierania ostryg. - Sprawnym ruchem wyciągnął z kieszeni jakąś plątaninę drutu. 
- Słuchaj no Pan. Załatwmy to w barterze. Ja Panu powróżę, u mnie pełna opcja kosztuje 150 złotych, a Pan da mi jeden zestaw, ale nie koniecznie z gratisem. 
- Ot cholera. - pomyślał Pogorzelski - a więc jednak profesjonalistka. Tyle właśnie musiał wyłożyć kasy na każdy z zestawów w ramach kaucji. Reszta miała być jego zyskiem, po opłacaniu oczywiście kosztów szkolenia i certyfikatu, ale te opłaty były rozłożone na raty. Skąd mogła o tym wiedzieć? Przecież nie musiał wcale dawać siostrze tak wyrafinowanego prezentu. Przecież nawet nie lubił swojej siostry, a ona jego. Jeszcze zrobiłaby sobie którymś z tych cacek krzywdę i byłoby na niego? A taka wróżba to coś! 
Od dawna chciał poznać swoją przyszłość, ale co mogło jeszcze spotkać w życiu takiego człowieka jak on? Ciekawość była jednak silniejsza, tym bardziej, że zapach kapusty stawał się coraz mniej intensywny. Za to coraz bardziej dało się wyczuć zapach wędzonego boczku, który musiał stanowość składnik przygotowywanej potrawy. To uruchomiło w jego organizmie poczucie głodu. Nie ma nic dziwnego. Latał z tym żelastwem po mieście od rana tylko po porannej kawie.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że poczęstuje mnie Pani Wróżka tym bigosikiem, który tam dochodzi. Jeśli Pani Bernadetta potrafi wróżyć równie sprawnie jak czynić takie delicje to znaczy, że robię dobry interes. - wybełkotał do reszty zauroczony perspektywą otrzymania talerza ciepłej potrawy. 
- Bardzo Pan miły. Niech będzie. - powiedziała wróżka, na której komplement Piotra wywarł nad podziw duże wrażenie. Chwyciła pudełko z nożami i udała się na zaplecze. Po chwili wróciła z talerzem pełnym świeżutkiego bigosu. Uśmiech nie zginął z jej twarzy. 
Piotr zasiadł przy stole i w pośpiechu spożył gorącą potrawę. Smakowała wybornie. Gdy kończył już dojadać z przechylonego talerza, obok niego znów pojawiła się wróżka. Tym razem niosła dymiąca szklankę herbaty. Choć nie było jej w umowie, ten gest poprawił wyraźnie atmosferę. Gdy Pogorzelski delektował się herbatą ona przystąpiła do stawiania kart. Z wróżby wynikało, że Piotra czeka wielkie i niespodziewane szczęście, że znajdzie pracę odpowiadającą jego kwalifikacjom i znajdzie przyjaciela na całe życie. I to nie wykluczone, że jeszcze dzisiaj. Poza tym usłyszał wiele rzeczy, które dotykały jego przeszłości, ale były tak nieprawdopodobne, że znowu zaczął wątpić w jej umiejętności. Po półgodzinnym seansie wyszedł tak głupi jak był wcześniej, ale z przekonaniem, że musi poddać się swemu losowi, tak jakby mogło być inaczej. Ogólnie wróżba i bigos znacznie poprawiły jego samopoczucie. A może to herbata, albo płomień domowego ogniska? W każdym razie wyszedł z gabinetu zadowolony odnosząc pierwszy swój zawodowy sukces. 
Stanął przed bramą i nagle poczuł ból na szczycie głowy. Potem zrobiło mu się dziwnie słabo i senne, aż runął na trotuar. Jeszcze wraz z ostatnią iskrą świadomości w jego umyśle zawitała myśl: „O cholera, zapomniałem wziąć od niej pieniądze”.

Ocknął się w szpitalu i dowiedział się, że przyczyną jego niedyspozycji była urwana z gzymsu cegła, która trafiła go w głowę. Na szczęście spadała z niskiej wysokości nie powodując poważnych neurologicznych problemów. Lekarze mówili, że miał dużo szczęścia. Jeśli to było to szczęście, o którym wspominała wróżka, to nie jest dobrze. 
- Cholera, pierwszy i ostatni raz byłem u wróżki. - pomyślał Pogorzelski
- No wreszcie! - odezwał się jakiś głos. Pogorzelski zerwał się na równie nogi. - Spokojnie nie wierć się tak. Siadaj i słuchaj. Wypowiedziałeś hasło, więc jestem. 
- Kim jesteś?
- Cicho! Mózgowym dżinem bez ciała, którego wywołałeś. Siedzę w twojej głowie, ale nie jestem tobą, ani żadnym wirusem, pasożytem czy innym paskudztwem. Jestem strukturą neuronową, która uruchamia się i zamyka na hasło. Wytworzyłem się spontanicznie z bigosu pod wpływem katalizatora, czyli cegłówki. Na słowo „cholera” zaczynam być aktywny. Od czasu do czasu spełniam życzenia i nawijam o przyszłości, bo łączę się z innymi dżinami w innych mózgach. Jak masz mnie dosyć to powiedz „cholera”. Jak wypowiesz to słowo ponownie włączę się znowu.
- Cholera – powiedział Pogorzelski.

Naturalną reakcją każdego w miarę normalnego człowieka byłoby udanie się do psychiatry. On nie mógł tego zrobić z kilku prostych powodów: po pierwsze był w szpitalu, więc nie mógł wyjść o tak sobie, a w tejże placówce nie było takiej poradni, po drugie sądził, że po pewnym czasie mu przejdzie. Znając specyfikę służby zdrowia wylądowałby natychmiast w jakimś zamkniętym oddziele z objawami zaawansowanej schizofrenii. Gdy minął pierwszy szok, zamknął się więc czym prędzej w łazience, aby pogadać ze swoim alter-ego. 
- Cholera. Wynoś się z mojej głowy! Czego ty chcesz?
- Niczego nie chcę, a wyjść nie mogę, bo jesteś moim mecenasem, a ja nie istnieję bez mecenasa. Ja w ogóle nie istnieje, jestem tylko strukturą łącząca twoje neurony. Będziesz musiał nauczyć się ze mną żyć.
- Skąd się wziąłeś?
- Jak to skąd? Z bigosu. A konkretnie z boczku, który kiedyś należał do pewnej świnki. Tego typu organizmy są zastępcze najwygodniej jest w ludzkiej głowie. Gdy mój mecenas umiera, ja próbuję w jakiś sposób przedostać się do nastego, a to nie proste. Teraz podobno bardzo popularna stała się kremacja. To dla nas śmierć, chyba że uda się w porę przenieść na cokolwiek. Ale spokojnie proponuję ci abyś nauczył się ze mną żyć. Mogę być twoim najlepszym kumplem, tylko musimy ustalić pewne zasady...
- Jakie zasady? Wynocha! A jak nie to zaraz wyskoczę przez okno i po tobie. 
- Nie - powiedział spokojnie wewnętrzny głos - Wtedy koniec tylko z tobą, ja jakoś sobie dam radę, przeskoczę na jakiegoś pielęgniarza, no chyba, że ten ma już swojego dżina. U nich to norma, podobne jak wśród pracowników firm pogrzebowych. 
- A dlaczego nie czepiłeś się wróżki? Przecież bulgotałeś w tym samym bigosie?
- Ona już ma swojego dżina, a dwóch jednej głowie to prawdziwa schizofrenia! Poza tym potrzeby jest katalizator.
- To co ja mam zrobić?
- A no nic. Popatrz na to pozytywnie. Po pierwsze nie będę wtrącał się do funkcjonowania twojego organizmu, choć mógłbym. Będziesz jadł co chcesz, chodzić gdzie chcesz i robić co ci tylko przyjdzie do głowy. Włączać się będę tylko na hasło. Twoje jest: „cholera” bo to pierwsze słowo jakie wypowiedziałeś, gdy dostałeś w głowę. Będziesz mógł normalnie żyć. Poza tym będę ci pomagać, bo twoja pomyślność to moja pomyślność. Nie mam żadnego interesu, abyś skonał gdzieś pod mostem, bo wtedy będę musiał poszukać sobie nowego mecenasa. A mogę różnie trafić. Jeśli go nie znajdę – zginę. Poza tym musiałbym się znowu przyzwyczajać.
- A skąd ty właściwie jesteś? 
- Mówiłem już, z bigosu.
- Nie o to pytam. Skąd jesteś na tym świecie?
- Byliśmy tu od zawsze, jesteśmy takimi samymi tworami natury jak wy. Tylko, że my za cenę nieśmiertelności lub bardzo, bardzo długiego istnienia pozbyliśmy się ciał. Jesteśmy wyłącznie świadomością. Wpieraliśmy wielu artystów, polityków, naukowców. Po pewnym czasie mam nadzieję odkryjesz, jak to wspaniale zamiast jednego, mieć dwa punkty wiedzenia na różne sprawy.
- Jesteś pasożytem, wirusem!
- Widzę, że jeszcze ci nie przeszło. Powiedz „cholera” i znikam z twojej świadomości. Jak chcesz żyć jak dotychczas – przestań przeklinać.
- Cholera!

Pogorzelski spuścił wodę i wyszedł z kabiny. Za drzwiami stanął jak wryty, gdy ujrzał salwą myjącą podłogę.
- Nie wolno używać na tym oddziale telefonów komórkowych. - powiedziała kobieta – jakby widział to ordynator to by się wściekł, ale Pan tu nowy, dopiero przebudzony, więc mógł Pan nie wiedzieć. Niech pan wyłączy telefon i na przyszłość zapraszam do mnie do kanciapy. Tam nikt nie zagląda. Biorę co łaska. - i pomimo co najmniej sześciu krzyżyków na karku puściła do niego  flirtownie oko.
- Dziękuję, dziękuję. Będę o tym pamiętał. - rzekł i umknął czym prędzej z toalety. 

Od tamtego czasu minęło kilka miesięcy. Z czasem zapomniał o całym incydencie. Po jakimś miesiącu od nieszczęśliwego wypadku Pogorzelski zaczął nawet znowu przeklinać. Gdy przez przypadek wypowiedział przekleństwo – zaklęcie o mały włos nie umarł z przerażenia. 

Ale teraz wszystko jest już w porządku. Pogorzelski siedzi sobie u siebie w domu i popija kawkę. Nagle dzwoni telefon. Automatyczna sekretarka informuje:
„Dzwonisz do siedziby wróżki Androidy. Przepowiadanie przyszłości, porady biznesowe, konsultacje sportowe i polityczne. Koszt połączenia dwa tysiące złotach za minutę plus dwadzieścia trzy procent VAT. Kogo nie stać niech spada, kogo stać to wie, że warto.”
Z drugiej strony rozległ się miły kobiecy głos:
„Halo, tu kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Pan Premier oczekuje na rozmowę”
Po kolejnej chwili w słuchawce zabrzmiał znajomy z mediów głos:
„Część Androida słuchaj. Ten pomysł z OFE absolutnie genialny. Rozporowski nie może wyjść z podziwu. W ogóle to chłopaki z klubu parlamentarnego chciały ci wysłać kwiaty, tylko nie wiedzą na jaki adres. Miałaś rację. My im w górę VAT, a oni nic. Grześ pyta, czy można już z powrotem Zbycha i Mira wpuścić do gry. Co ty na to? A, bym zapomniał Rychu Sobiesitwiaku, zaprasza cię na narty, no wiesz tam gdzie ma ten wyciąg. Aleś mu doradziła! I tak jak mówiłaś wszystko przycichło. A tak w ogóle to może byśmy się spotkali co? Halo, Androida! Jesteś tam?

- Jestem, Jestem. Cholera! - Powiedział Pogorzelski udając cienki, kobiecy głos.




Nie muszę dodawać, że wszelkie osoby i instytucje wymieniowe w tekście są fikcyjne lub figuratywne, a przedstawione sytuację są jedynie wytworami wyobraźni autora.

sobota, 8 stycznia 2011

Czyżby coś drgnęło?

Ostatnio media głównego nurtu, które do niedawna piały z zachwytu nad doskonałością rządu geniusza z trójmiasta,zaczynają go krytykować. Najprawdopodobniej nie da się już dłużej ukrywać lenistwa, nicnierobienia i totalnej niekompetencji. Michnikowszczyzna i TVNinzna zaczyna mówić: „no tak zawieliśmy się na rządzie Tuska, ale przecież nie ma innej alternatywy, bo inaczej przyjdzie Kaczor, który jak powszechnie wiadomo jest większym złem nawet od gospodarczej zapaści i publicznego długu.” Jedno jest pewne, frazeologia i treści krytyczne wobec Słońca Peru, które jeszcze kilka miesięcy temu nie mieściły się w głowach redaktorów, w tej chwili są standardem.

Tragedia Tuska, jego rządu jak i całej konstelacji tego typu politykierów osiadających zewnętrze znamiona władzy, polega na wyparciu się prawdy kosztem krótkotrwałego PRwskiego interesu i utrzymania się na stołkach. Tworzą się więc kolejne kondygnacje małych i większych kłamstw i kłamstewek, a cała konstrukcja czeka tylko na nieuchronne runięcie. Czyżby ten proces właśnie się zaczął?

Być może tak. Na razie tworzona jest medialna zasłona dymna mająca na celu przekonać lemingi, że ich dotychczasowy idol nie jest taki cacy. A potem przyjdzie kolej poszukiwania wybawiciela. Oczywiście na pewno nie będzie nim znienawidzony Kaczor! Mąż opatrznościowy jeszcze nam się nie ujawnił, ale to tylko kwestia czasu. Może będzie to wybawca gospodarczy Balcerowicz, który już raz przecież kraj ratował z gospodarczej opresji? Przyjedzie na białym koniu i mimo szczekania licznych psów poprowadzi karawanę. A to, że przy okazji skompromituje i zdeformuje ideę wolności gospodarczej ugruntowując u nas model sitwowego kapitalizmu to inna sprawa. Może to będzie Palikot, który w odpowiednim momencie wyparł się POwskiej macierzy? Nie wiadomo. Myślę, że rolą wybawiciela będzie, być może stwierdzenie: „słuchajcie wszystko jest już spieprzone, nic się nie da radzicie sobie.”  Za wcześnie na ujawnienie lidera, który zapełni polityczną próżnię po skompromitowanym PO i pociągnie za sobą stada lemingów być może na tę ostateczną wyprawę. Za wczesne jego ujawnienie mogłoby „spalić” ewentualnego kandydata. Jedno jest pewne, Tusk misje swą wykonał wzorowo: stworzył lemingowski peleton i nadał mu określone tempo. Rolę nowego wybawcy będzie co najwyżej wybranie odpowiedniej skarpy do skoku. 

A my co? Dalej łudźmy się, że od tych ludzi cokolwiek zależy.

czwartek, 6 stycznia 2011

Jak głęboka jest królicza nora?

Jak to się dzieje, że pewni ludzie są zawsze tam, gdzie coś się dzieje? Polecam wczorajszy wywiad z Radia Wnet z Piotrem Jeglińskim na temat niejakiego Tomasza Turowskiego, byłego dyplomaty, byłego duchownego i nie tylko... Fakty są wręcz niewiarygodne. Ale być może ważniejsze jest tło, to co powiedziane jest między wierszami. Padają nazwiska... Pojawia się więc pytanie: "Jak głęboka jest królicza nora"?

wtorek, 4 stycznia 2011

Demotywator



Edit:
Anonimowy prosił o komentarz do tekstu prof. Krasnodębskiego. Oto on:
Dla mnie ten tekst trafia w przysłowiowe "sedno tarczy". Co tu jeszcze można dodać? Wychodzi na to, że PO znalazła sposób na Polaków... Przy braku elit i totalnym niezrozumieniu przez większość rodaków meandrów polityki i ekonomii, w oczach wielu PO to takie lepsze, szlachetniejsze towarzystwo w stosunku do chamów i oszołomów wyskakujących z lewa i prawa. To taka namiastka szlachty w ciągle nieukształtowanym stratyfikacyjne społeczeństwie. Niejednokrotnie porównywałem tu epokę, w której nam przyszło żyć do czasów saskich. Mam nadzieję, że ten marazm połączony z koszmarną konsumpcją na kredyt jak najszybciej się skończy. Ale tu znowu objawia nam się nowy opozycjonista: Pan Balcerowicz...
Wszystko wskazuje na to, że chocholi taniec będzie trwał dalej. No chyba, że nastąpi jakieś tąpnięcie. Czy zatem jedyne co można zrobić to siedzieć nad rzeką i czekać aż spłyną nią kości naszych wrogów? Wydaje mi się, że przyjęliśmy jako zbiorowość swego rodzaju "strategię na przetrwanie", olewając politykę bo to syf, a przez to pozostawiając ją bez najmniejszej kontroli. Czuję, że czas tej strategii jest już krótki i oby jedynym powodem jej zmiany nie było to, że wkrótce rzeczywiście nie będzie co do garnka włożyć. Niestety wydaje mi się, jako naród utraciliśmy instynkt samozachowawczy, a to może być początkiem końca tego rodzaju wspólnoty, jak w przypadku ludzi umierających z wychłodzenia już nawet nie odczuwamy, że jest nam zimno. Błogi stan senności. Oby to była hipotermia przed ratującym życie zabiegiem a nie śmierć na mrozie.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Wolność nieuświadomiona

Na początek inspirujący cytat z nieistniejącej już niestety, ale zarchiwizowanej strony:
Słowianie nie mają nad sobą władców (co zdumiewało greckich kronikarzy). Nie mając zorganizowanych państw są nieuchwytni dla wrogów. Wolni, bez władzy, czują siłę, jaką dać może tylko wolność pomiędzy równymi. Nie zależąc od handlu i przemysłu, są samowystarczalni w ramach niewielkiej wspólnoty, a taką najtrudniej zniszczyć. Brak władzy, jak każdy to dzisiaj widzi, to także ogromna oszczędność. Wydaje się więc, że w tamtej tak tragicznej dla cywilizowanej Europy epoce, Słowianie instynktownie przyjęli najlepszą metodę przetrwania: rozproszyć się, przypaść do ziemi, brać środki do życia z gospodarki bezpośredniej. (Z bardzo podobnych powodów, aby ośrodki dowodzenia mogły przetrwać atak jądrowy, Amerykanie zbudowali internet...) Ciężkie czasy wymagały skrócenia łańcuchów krążenia energii w społeczeństwie. I Słowianie to zrobili. (Chociaż jednocześnie zapomnieli jak się robi ozdoby na broni, i wyrzucili, może jako zbędny balast, koła garncarskie.)

Nie lubimy więc systemu. Twierdzę, że gdzieś w naszych cywilizacyjnych genach odziedziczyliśmy po przodkach to umiłowanie wolności i pozasystemową aktywność. Znaczna część naszego społeczeństwa kocha wolność tylko nie jest tego świadoma. Tak naprawdę jesteśmy społeczeństwem dość dobrze funkcjonującym poza wszystkimi systemami i pod wszelaką okupacją tworzymy w naturalny sposób poziome struktury zapewniające nam przetrwanie.

Wielu tak zwanych „wolnorynkowców” i nie tylko, co jakiś czas rozpacza nad niskim poparciem dla samej idei wolnego rynku, jak też dla politycznych kanapowych partyjek tego nurtu. Lamentują też wszelkiej maści prawicowcy. Dookoła sam populizm i postkomuna bez lustracji, kontynuacja istnienia starych PRLowskich elit w zmutowanym systemie. Sam nie raz lamentowałem, więc wiem jak to wygląda. Do tego dochodzi fiskalizm i etatyzm, jednym słowem: „tfu”. Z poza lamentu nie słychać już nic poza kolejnymi rozpaczliwymi analizami przypominającymi samobiczowanie oraz żale nad ogłupiałym zsowietyzowanym społeczeństwem. 
A tak naprawdę rzecz polega na czym innym. Owe ogłupiałe, rozleniwione i osamotnione przez swoje elity społeczeństwo zostało nauczone, że to co ich otacza to wolny rynek i kapitalizm pełną gębą. Znaczna część społeczeństwa nie prowadzi własnego biznesu, więc skąd mają wiedzieć, że nie ma tak naprawdę wolności gospodarczej. Za to w koło są przekonywani o tym, że owa wolność istnieje. 
Gdy więc pojawia się wiec grupa ludzi, którzy mówią: „Chcemy wolność - politycznej i gospodarczej, chcemy wolnego rynku i podmiotowości”, większość społeczeństwa sądzi, że to świry bo popierają ten otaczający nas syf. Przecież panuje u nas demokracja i wolność wszelaka! Skąd ludzie poza telewizorem mają wiedzieć na czym polega wolny rynek, skoro realnie zanika on na całym świecie? Skąd ludzie mają wiedzieć na czym polega wolność jeśli nauczono ich żyć w zniewolonym do szpiku kości systemie, a to jedyny jaki znają? 
Ów sprytny zabieg polegający na pomieszaniu znaczenia pojęć jak widać jest bardzo skuteczny. A wystarczyłoby wyjść poza zaklęty krąg terminów i frazesów. Wystarczyłoby sformułować lapidarną polityczną ofertę i powiedzieć: „zostawcie nas w spokoju” i wezwać do bojkotu wyborów. Wezwać ludzi do biernego oporu, który i tak jest faktem. Wystarczyłoby abyśmy potraktowali państwo jako okupanta, bo nasze wymęczone i wywalczone krwią państwo w między czasie zmutowało do naszego największego ciemiężyciela. Dopiero po krachu owego złodziejskiego systemu naczyń połączonych, w którym tkwimy, możliwa będzie odbudowa państwa, które tak jak pisał Bierdiajew - może nie będzie idealne ale za to bardziej wolne. Ów system składa się z lichwiarskiej międzynarodówki, europejskiej międzynarodówki i polskiej wewnątrznarodówki złożonej z PO, SLD i PSL. 
Długofalowa strategia polityczna powinna więc zmierzać do wyjścia poza system i nie respektowania jego zasad. Zamiast kolejnych bezskutecznych prób walki w ramach systemu -   wezwanie do bojkotu wyborów, którzy powinien trwać dotąd aż nie zostaną spełnione proste dwa postulaty:
- wybory wyłącznie w ramach okręgów jednomandatowych,
- zakaz uchwalania budżetu państwa z deficytem.
Niech ten szantaż stanie się głosem coraz większej części społeczeństwa nieuczestniczącego w wyborach. Tylko ta masa jest w stanie przestraszyć naszych jeźdźców apokalipsy. Bądźmy więc wolni. Wstańmy od pokerowego stolika przecież nie musimy grać i akceptować zasad tej gry, w której możemy jedynie przegrać, bo gramy w demokrację ze światowej sławy szulerami.

niedziela, 2 stycznia 2011

Wskaźniki jakościowe

Ciekawe czy ktoś prowadził badania na temat repertuaru kin i teatrów w okupowanej przez Niemców Polsce? Z pewnością w kinach dominowały obrazy propagandowe i przedwojenne banalne produkcje. W teatrach zaś lekkie i przyjemne przedstawienia z pogranicza pornografii i kabaretu. Tego typu „szuka” miała dostarczyć prymitywnej rozrywki dla podludzi. Oczywiście bardzo szybko powstało podziemne życie kulturalne. Czy to legalne życie kulturalne oparte na kolaboranckich teatrzykach nie przypomina przypadkiem dzisiejszej oferty telewizji z "Tańcem z Gwiazdami" i wszelką masą durnych kabaretonów? Oczywiście, wszystko jest w porządku jeśli chodzi o telewizję komercyjną. Dostarcza się ludziom to czego chcą, a tak jak gorszy pieniądz wypiera lepszy, tak samo kultura bardziej ambitna jest wypierana przez chłam. Ale jeśli ktoś wmawia nam, że telewizja publiczna ma jakąś misję, to jest to misja podobna do tej jaką pełniły okupacyjne teatrzyki.
Czy zatem istnieją pewne formy kulturalnej aktywności, które nie są zapominane i przez to w podziemiu tworzą drugi obieg? Tak. Jest to blogosfera. Pisanie jest najprostszą formą przekazu myśli. Nie potrzeba żadnych specjalnych narzędzi poza umiejętnością pisania i czytania. Tego typu kulturalna szara strefa nie jest żadnym zagrożeniem dla propagandowej  misji demów, gdyż tylko niewielka część ludzi czyta. Po cóż więc walczyć z owym marginesem, który na skutek walki przebrałby tylko bardziej finezyjne formy? Lepiej jest obserwować i monitorować niż zakazywać. Ludzie nie są przecież przygotowani na zanegowanie medialnej rzeczywistości, ułudy dobrobytu i luksusu. Jakiś czas temu spotkałem się z poglądem wyrażonym przez młodego, wykształconego człowieka, który twierdził, że polskie społeczeństwo bogaci się w tempie niespotykanym o czym świadczy ilość aut na ulicach. To że o prawdziwy bogactwie decyduje posiadanie ziemi i środków produkcji było dla niego pewną nowości. To że owe dobra kupowane są na kredyt nie zdziwiło go. Informacja o tym, że realny poziom podatków w porównaniu do średniowiecza wzrósł ośmiokrotnie rozśmieszyło go. Ale mamy do czynienia z kłamstwem strukturalnym. Jeszcze w dziewięćdziesiątych zamożność gospodarstw domowych mierzono przy pomocy wskaźnika, którym było powiadanie magnetowidu.

Janusz Zajdel w Paradyzji opisał kiedyś sztuczną satelitę w kształcie pierścienia kręcącą się po satelicie pewnej bogatej w zasoby planety. Największym zagrożeniem była dla niej korozja oraz interwencja ziemian. To były oczywiście wyimaginowane zagrożenia mające tylko wzmocnić strach. Teraz skutecznie zastępuje się je globalnym ociepleniem. Potem okazało się, że największą tajemnicą Paradyzji było to, że nie istniała. Była obozem pracy zamkniętym w kontenerach zlokalizowanych na palniecie. A prawdę od blagi dzieliła cienka ściana kontenerów. Nie było za nią kosmicznej przestrzeni lecz piękny prawdziwy świat, w którym żyły elity wykorzystujące niewolniczą pracę zamkniętych w niby satelicie nieszczęśników. Geniusz Zajdla polega na tym, że dwadzieścia kilka lat temu sadziłem, że chodzi tu o alegorię komuny. Alegoria okazała się jednak metaforą nie tylko realnego socjalizmu ale i współczesności. 
Mieszkańcy Paradyzji ciągle podsłuchiwani przez komputerowy system posługiwali się koalanigiem, który był formą poetyckiej grypsery. Być może za chwilę i ten sposób komunikacji stanie się standardem? Na obecnym etapie pozwala się jeszcze sączyć ludziom myśli. Dlatego, że w hałasie i tak ciężko jest usłyszeć cokolwiek. Ale za chwilę będzie to być może kolejny wskaźnik jak w przypadku pojawienia się nieformalnej kulturalnej aktywności? Wtedy znowu poeta będzie największym zagrożeniem dla systemu. W tej chwili wydaje się, że jednym z największych zagrożeniem dla całych społeczności, obok lansowanej przez bolszewików aborcji jest niska jakość produkowanej żywności wywołująca epidemię nowotworów. Już teraz prawdziwym luksusem zaczyna być posiadanie ogródka z czystą własną żywnością. Jak jednak tę prawdę przekazać koalangiem? Może:
„Skarb twój najcenniejszy z trzewi ziemi wyrasta wbrew śmierci emisariuszom i ich hojnym darom”?

No i nadszedł nowy rok...

Prasa w socjotechnicznym widzie zaczęła rozpisywać się na temat zmian w kodeksie drogowym. Można teraz jeździć szybciej na autostradach i drogach ekspresowych! A to że jest ich na lekarstwo? Ale można! Oczywiście nikt nie wspomniał o wywołanym podwyżką VATu wzroście cen paliw. No bo nie mówi się o tym, że jedno koło jest dziurawe ale o tym, że trzy są dobre - jak nauczał mistrz Laskowik.
Sądzę, że przyszły rok przyniesie jeszcze wiele absurdów, i wiele powodów do bólu głowy nie koniecznie wynikających jedynie z nadmiaru szampana. Rok rozpoczął się od razu znalezieniem głównej przyczyny katastrofy TU-154. To dokładnie tak jak z wcześniej opisanym zezwoleniem na szybką jazdą po dziurawych drogach:  Jak już wszystko wiadomo na ten temat, to nikt nie będzie pytać o wyniki rosyjskiego śledztwa. Nikt nie będzie szukał powodów jego ich przekazania. Inna sprawa to fakt, że oficjalna, jedynie słuszna i aktualnie obowiązująca wersja została nam objawiona w Nowy Rok. Słyszałem o tym, że niegdyś w jednej z bratnich socjalistycznych telewizji informację o podwyżkach cen żywności przedstawiała w przerwie meczu spikerka w toples. Tak więc jedyne czego mogę życzyć wszystkich na Nowy Rok, to tego aby informację o przyczynach katastrof przedstawiała piękna spikerka w toplesie, a nie wąsaty starszy facet. Bo to, że 2011 będzie obfitował w katastrofy jest nieomal pewne. Mam już nawet kandydatkę.
Nie znam się specjalnie na rapie, a jeśli raper kręci taki film do swojej piosenki znaczy to, że na naszych oczach dokonuje się być może jakaś kulturalna rewolucja. Kobieta Fenix występująca w filmie to Selita Ebanks podobno bardzo wzięta modelka. Gdyby ona chciała czytać orędzia w naszej TV w takim stroju PO mogłaby rządzić spokojnie przez kolejne dwie dekady. A film polecam w całości. Mnie powalił i to wcale nie ze względu za muzykę.
Kanye West - Runaway
Załadowane przez: umusic. - Odkryj inne klipy wideo.