sobota, 16 marca 2024

Po co?

Gdy patrzę na ulice i drogi, to przypomina mi się bajka Andersena o gościu, który był tak biedy, że sprzedał swój cień. Na płotach, drzewach i wszędzie gdzie się da wiszą gęby do wynajęcia. Ale tylko na pozór jedyne co ma cała ta wesoła gromadka do sprzedania to ich podrasowany w fotoszopie wizerunek. Choć tu także jak w owej bajce chodzi o przetrwanie, bo stołek w samorządzie to nie tylko dieta, ale i posadka dla szwagra mikrocefala, który się do żadnej roboty nie nadaje. No i szpan we wiosce... W tym roku ścisk straszliwy. Jak w każdym cyklu wyborczym prawdziwymi wygrywami są firmy reklamowe, bo czy się kandydat dostanie czy nie, płotki, plakaty, banery idą na pniu. Ale na pozór cała maskarada świadczy o kurczeniu się przestrzeni na rozsądny zarobek. Im większe tego typu kurczenie – tym ścisk tupiących po liche zaszczyty jeszcze większy. A wszystko w sytuacji, gdy gołym okiem widać, że realna władza coraz bardziej oddala się od Nadwiślańskiego Kraju. A to wujek Joe wzywa na dywanik, a to rząd mówi, że w spawie „zielonego ładu” i ukraińskiego zboża będzie interweniował w Brukseli, co jest już jawnym dowodem na to, że sam z siebie nic nie może i nawet nie próbuje tego ukrywać. Tak więc na naszych oczach władza rządowa stała się samorządową. Więc być może dla przyzwoitości należałoby zlikwidować Urzędy Wojewódzkie, bo skoro mamy samorząd kraju, samorząd województwa, samorząd powiaty i samorząd gminy, to po co przedstawicielstwo samorządu krajowego na poziomie regionu? Za jednym zamachem pasowałoby jeszcze przy okazji likwidować powiaty, które są nie wiadomo po co. Znaczy wiadomo, bo w reformie Buzka chodziło o zrolowanie długów szpitali. Teraz nikt się już długami nie przejmuje, bo gdy wszyscy poszli w jasyr to długi przejął właściciel. Innymi słowy nawet niewola nie zwalnia z zasad pragmatyzmu.

Dla wielu niezorientowanych odkryciem będzie być może fakt, że prawdziwe szranki odbyły się już jakieś dwa miesiące temu, gdy układano listy wyborcze. Miejsca na nich dzielą się na te biorące i te pozostałe. O te pierwsze na listach partii toczy się ostra walka na noże i siekiery. Te pozostałe zasiedlają hobbyści, społecznicy lub lizusi potencjalnej władzy dla których start w wyborach to deklaracja lojalności czyli chleb w urzędzie lub szkole na następne lata. Analogia do szlachty gołoty, która przybywała na sejmy po to, aby odebrać należny jej jurgiel nasuwa się sama. Dla wielu - w tym i dla mnie już dawno stało się jasne, że PRL był chociaż tańszy w obsłudze... Ale z żołądkiem się nie dyskutuje. A pozostali? Musi być naprawdę źle, gdy cała masa ludzi sprzedaje swoją mordkę tylko po to, aby… No właśnie, po co?

środa, 13 marca 2024

W pułapce paradygmatów

Życie nauczyło mnie, że gdy mówi się powszechnie o jakimś zagrożeniu, to znaczy, że nie jest ono wcale tak groźne jak samo nim straszenie, które z reguły ma zupełnie inny cel. Musimy zgodzić się jako zbiorowość na pewien myślowy schemat - pewien umowny poglądowy paradygmat, aby jego konsekwencje – nie zawsze zresztą oczywiste – nie były dla nas zaskoczeniem i abyśmy przyjęli je bez większej refleksji. 

Dla przykładu, powszechne zagrożenie pewną azjatycką chorobą wywołało potrzebę stworzenia panaceum, którego konsekwencją okazał się terror szczepień niezbadanymi substancjami. Gdy kurz bitewny opadł, to na jaw wyszła stara prawda, że każdy powód jest, dobry aby zarobić. Co po tym pozostało? Syndrom wyparcia wśród tych, którzy wpadli w pojęciową pułapkę i etykietka oszołomów przypięta dla tych, którzy od początku mówili prawdę lub śmieli mieć wątpliwości. Jak bowiem mawiał Nicolás Gómez Dávila: "Nikogo nie interesuje nigdy to, co mówi reakcjonista. Ani wtedy, kiedy to mówi, bo wówczas wydaje się to absurdalne – ani po kilku latach, bo wówczas wydaje się to oczywiste."

Bo przecież:

  • straszenie globalnym ociepleniem w rezultacie skutkuje możliwością sprzedaży systemowo nieefektywnych urządzeń z branży OZE i podwyżkami cen nośników energii, które bez ideologicznej kanwy byłby nie do zaakceptowania,
  • dziura ozonowa, która nagle zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach zaskutkowała wycofaniem freonu z urządzeń chłodniczych i zastąpieniem ich czymś droższym ale za to pobawionym funkcji dziurawienia,
  • dziwnym zbiegiem okoliczności za realnymi problemami takimi jak afrykański pomór świń czy ptasia grypa po ich odpowiednim nagłośnieniu wprowadzono zakazy indywidualnej hodowli drobiu i trzody chlewnej na pewnych obszarach. 

Przykłady można mnożyć. Za chwilę być może zostanie rozpętana wielowątkowa akcja strasząca powszechnym widmem kradzieży gotówki przez wszelkiej maści oszustów. Obok metody na wnuczka zaczną być powszechnie piętnowane inne mechanizmy złodziejstwa. Panaceum na to będzie rzecz jasna eliminacja gotówki i zastąpienie jej cyfrowym pieniądzem nowej generacji, bo wtedy będzie wiadomo kto ukradł. Również być może za chwilę zapanuje w mediach powszechne przekonanie, że warzywa z przydomowego ogródka są niezdrowe, trujące i wywołujące wiele chorób, bo nie podlegają specjalistycznym badaniom. Najpierw każdy działkowiec będzie mógł kupić specjalny tester do testowania jakości żywności, a potem jej produkcja zostanie być może zakazana przy aprobacie większości społeczeństwa. 

I w tej całej układance, którą można też nazwać z powodzeniem inżynierią społeczną wcale nie chodzi o to, czy pierwotny „straszak” był realny i rzeczywisty. Chodzi o to, że był on wyłącznie pretekstem do serii działań i manipulacji. Inaczej rzecz ujmując, założone cele w czasach społeczeństwa „przeinformowanego” można osiągnąć znacznie łatwiej przy wsparciu podbudowanej lekiem ideologicznej zasłonie dymnej. 

Od pewnego czasu straszy nas się wojną. I nie chodzi wcale o to czy owo zagrożenie jest realne czy nie ale o to jakie efekty i cele ma samo straszenie. 

Zacznijmy od tego, że coś takiego jak napad jednego kraju na drugi to kosztowana zabawa, a okupacja bez odpowiedniego ideologicznego podłoża jest ekstremalnie trudna o ile niewykonalna. Mieliśmy w naszej historii z czymś takim do czynienia tylko raz, gdy Niemcy i ZSRR zajęły nasz kraj. Niemcy pomimo poszukiwań nie znaleźli kandydatów do utworzenia marionetkowego rządu i musieli władzę sprawować sami, choć znaczna część administracyjnych struktur organizmu jakim było Generalne Gubernatorstwo nadal pozostawały w polskich rękach. Mieliśmy nawet podziemne państwo. Co innego bolszewicy. Idąc na Warszawę w roku 1920 i 1944 mieli na zapleczu już „polskie” rządy, a w tym drugim przypadku do kraju wkraczało nawet wojsko w polskich mundurach. Tak zrobili także Rosjanie na Ukrainie. Na podbitych terenach powstały kadłubkowe twory parapaństwowe zarządzane przez kolaborujących Ukraińców. Całości towarzyszy odpowiednia ideologiczna osłona. Inna sprawa, że Rosjanie w tej wojnie osiągnęli już prawie co chcieli. Przejęli kontrolę nad obszarami silnie uprzemysłowionymi, a reszta kraju czyli zachodnia pustka i biedota wystarczy jak będzie pozbawiona możliwości podskakiwania i wrogiej dla Rosji dywersji. Czyli na pozostałym terytorium wystarczy finlandyzacja i tyle. 

Gdyby zagrożenie ze wschodu było realne, już mielibyśmy na naszej politycznej scenie partie jawnie prorosyjskie, które w określnym momencie przejęłyby funkcje kolaborantów. Poza istniejącym wciąż z w szyku zwartym ZSLem – który niczym w kapsule czasu przetrwał prawie niezmieniony od czasów PRL nie widzę innych kandydatów do „pragmatycznego” zarządzania Krajem Nadwiślańskim. Ale nawet i współczesny ZSL wpatrzony jest na zachód… Ktoś więc musiałby przyjść i przypomnieć podmienionym po klęsce Mikołajczyka działaczom ludowym i ich spadkobiercom skąd wyrastają im nogi.

O co więc chodzi? Bo jeśli jest to ideologiczne i propagandowe wsparcie dla akcji sprzedaży nam broni, to pół biedy. Nie takie kolonialne akcje mieliśmy za sobą. PZPR musiał odrzucić ideologiczny balast w atmosferze powszechnego potępiania aby „zmutować” w nowej rzeczywistości w warstwę posiadaczy. Ale najpierw należało wszystko co powstało w PRL wytarzać w smole a potem w pierzu, aby ktoś mógł upadłościową masę przejąć za marne grosze. Dlaczego powszechnej psychozy nie próbuje się wygasić propozycją powszechnego dostępu do broni? Tego nie wiem, ale wiem na pewno, że straszenie wojną ma inny cel niż tylko zbrojenia. Chodzi w pierwszym etapie o totalitaryzację życia społecznego jako takiego. Po prostu: grozi nam wojna więc morda w kubeł. Masz zimno w domu i chcesz przeciwko temu protestować? Nic z tego. Protest w czasie zagrożenia nie uchodzi. Nie bez kozery liczne totalitaryzmy poszukiwały zawsze wroga. W takiej Korei Północnej przecież codziennie jest realny atak ze strony Japonii i USA. Ale to tylko doraźny środek, a nie właściwy cel. 

Totalitaryzującja jest więc środkiem a nie celem. Prawdziwym celem może budowa podwalin pod wspólny rynek od Władywostoku po Lizbonę. Wycofanie USA z Europy oznaczałoby przestrzeń do tworzenia takich projektów pod protektoratem i w interesie Chin. Reasumując, być może jesteśmy już na innym etapie. Zostaliśmy sprzedani i nawet nikt nie pytał nas o zdanie, a teraz chodzi o to, aby przy fanfarach totalitarnej retoryki rozmontować państwo. Innymi słowy, aby sami Polacy nabrali do niego obrzydzenia. Poczynania rządzących i ignorowanie konstytucji jest tego najlepszym przejawem. Za chwilę proces powszechnego chaosu dotknie zwykłych obywateli, a wtedy wszyscy zatęsknią za normalnością. I ona nadejdzie – ale będzie to normalność już inna niż tak jaką znamy. A wtedy poczekamy na nowe jedynie słuszne paradygmaty.

Silny i suwerenny jest ten, kto potrafi je kreować i narzucać innym. W najgorszym wypadku potrafi je trafnie odczytywać.

poniedziałek, 4 marca 2024

Krótka przypowieść o sztuce budowy namiotów cyrkowych na leśnych polanach

Jak nauczał książę Lampedusa w swej niezrównanej powieści "Gepard", najlepszym miejscem na ukrycie liścia jest las. W sytuacji, gdy go nie ma, należy go posadzić i poczekać aż wyrośnie.

Przypomniał mi się także stary dowcip o pewnym dżentelmenie, który wchodzi do gabinetu dyrektora cyrku i mówi:
- Szanowny panie, mam tak świetny pomysł na cyrkowy numer, że podbijemy nim świat zarobimy fortunę.
- Spadaj mi pan! Mam dobry program i nie potrzebuję żadnych nowych numerów – odparł dyrektor.
- Niech pan posłucha przez chwilę, na pewno pana przekonam – nie poddawał się mężczyzna.
- No dobrze, mów pan, ale szybko – rzucił dyrektor cyrku.
- Niech pan sobie wyobrazi cały sufit cyrku obwieszony balonami. Balonami z gównem. A na arenę wjeżdżają konie. Na każdym koniach amazonki z łukami. I amazonki zaczynają galopować w koło. Unoszą łuki. Zaczynają strzelać do balonów. Przebijają je po kolei, a całe gówno spada na dół. Na dole wszystko jest nim pokryte: widzowie w gównie, arena w gównie, orkiestra w gównie, konie w gównie, amazonki w gównie... I wtedy wchodzę ja... Cały na biało.

Jeszcze za czasów ZSRR zrodził się plan sprzedaży radzieckich węglowodorów Niemcom. W tym celu postanowiono wybudować gigantyczne jak na tamte czasy rurociągi. Władze radzieckie nie podjęłyby się takiego monumentalnego inwestycyjnego zadania bez odpowiedniej ideologiczno-propagandowej osłony gwarantującej nie tylko zbyt surowców za cenne dewizy, ale co równie ważne wsparcie trwałości biznesu. W tle było rzecz jasna trwałe uzależnienie zachodniego przemysłu od na początku taniego surowca. Aby to osiągnąć należało dokonać propagandowej dywersji i wyeliminować konkurencję. Pod ręką byli byli hipisi, którzy chętnie przyjęli ekologiczne szaty i zaczęli zwalczać energetykę jądrową oraz promować wytwarzanie energii z wiatru, słońca i krowich bździn. Blokady dostaw paliwa do elektrowni przypominały do złudzenia blokady zdesperowanych obecnie rolników. Rzecz w tym, że gdy utopia tzw. OZE miała jakiekolwiek szanse powodzenia należało zapewnić stabilność zasilania z tych z natury niestabilnych źródeł. Wymyślono więc rozwiązanie idealne: gdy nie świeci i nie wieje, wystarczy uruchomić gazowe turbiny, aby uzupełnić braki w energii. Gaz oczywiście pochodzi z Rosji – matki wszystkich tego typu wynalazków. Przy okazji można zarobić na dystrybucji gazu frajerom w krajach ościennych. Interes kręcił się do tego stopnia, że stare radzieckie rury puszczone po lądzie postanowiono zastąpić nowymi po dnie morza. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że tego typu rury mają dziwną skłonność do wybuchania w dziwnych okolicznościach. I wszystko byłoby świetnie, gdyby chodziło tu tylko o prosty geszeft i zarabianie na kolejne złote klamki i musze klozetowe w kolejnych willach „umiłowanych przywódców” rosyjskiego imperium. Byli hipisi nie próżnowali. Postanowili oni w rezultacie zmienić nie tylko Niemcy, ale i całą Europę w ekologiczną krainę szczęśliwości wprowadzając tzw. "Zielony Ład". Niemal wszyscy pożyteczni idioci, idioci i cyganie lubiąc być w dobrym towarzystwie poparli te pomysły bez szemrania. Przecież nie po to pchano im w głowy nową ideologię, aby postąpili inaczej. Jakby zbuntowali się i nie poparli nowych "wydumek" za chwilę zostaliby zmienieni „na lepszy model”. I żegnajcie diety, żegnajcie synekury dla wszelkiej maści szwagrów i "bandy skowroniątek". 

Rzecz w tym, że tak zwany "Zielony Ład" doprowadzi do takiego zubożenia całej Europy, do powstania takich konfliktów, że lud tubylczy zatęskni za normalnością i sam poprosi Rosjan, aby w końcu zrobili tu porządek. A przecież wiadomo, że Rosjanie nie odmawiają proszącym ich narodom protektoratu przed rodzimymi obłąkanymi elitami. No co począć? Lud tubylczy powita nowych protektorów chlebem i solą przy przyozdobionych kwiatami bramach powitalnych jak drzewiej bywało. Referendum przyłączeniowe do wesołej i szczęśliwej rodziny neoradzieckich narodów stanie się tylko formalnością. Bo najpierw wszystko musi być tak umazane ekskrementami, żeby ktoś mógł wejść cały na biało. Ale najpierw należało posadzić las nie tylko po to, aby ukryć w nim liść, lecz także po to, aby ustawić w nim namiot cyrkowy.

poniedziałek, 5 lutego 2024

Gdybym miał... założyć sektę

Luca Signorelli (1450-1523), fragment fresku „Kłamstwa Antychrysta”
Zbudowanie wielkiej firmy to wielka rzecz. Może przerwać dekady a nawet wieki. Jednak jeśli chcesz aby twoje dzieło przetrwało wieki zbuduj coś monumentalnego przy wykorzystaniu tanich materiałów. Być może dlatego piramidy egipskie wciąż górują nad horyzontem Kairu? Wszystko pozostałe z czasem obraca się w perzynę rozkradzione przez lud tubylczy lub zawalone przez czas i przyrodę. Ale nie tylko materialne struktury mogą trwać wieki. W Japonii do niedawna istniał rodzinny tysiącletni hotel. Przetrwał wszystko a nie wytrzymał covidu. W Polsce najstarszym działającym przedsiębiorstwem jest ponoć Kopalnia w Wieliczce. I trudno się dziwić. Sól jako materiał konserwujący żywność była cennym produktem strategicznym i źródłem królewskich fortun, a więc też pomysłem na krypto podatek, co zresztą wymyślili już wcześniej Chińczycy.

Ale jeśli coś ma być z ludzkiej perspektywy ponadczasowe i naprawdę wielkie trzeba założyć... religię. Dla niej tak budowle jak i sposoby na ich zarabianie będą wyłącznie instrumentem, gdyż każdy system musi znaleźć mechanizmy przerwania.

Gdybym miał to zrobić, to zacząłbym od... analizy rynku. W fazie zaniku chrześcijaństwa w Europie nowe systemy tego typu będą mnożyć się na potęgę. Zresztą mamy do czynienia ostatnio z eksplozją różnego rodzaju para religijnych form zarobkowania, co wieści ich fuzję. Oto jak grzyby po deszczu wyrastają start-up, które obiecują rychłe fortuny dla udziałowców, a tak naprawdę wykorzystują ich naiwność i niewiedzę. Oto ktoś konstruuje błyskotliwy silnik "jednosuwowy", a ktoś inny rewolucyjną turbinę napędzaną wiatrem. Jednak źródłem dochodów nie jest najprawdopodobniej sprzedaż rozwiązań tylko zbiórka pieniędzy od drobnych inwestorów, którzy albo nie znają praw fizyki albo nie umieją liczyć. W każdym razie na pewno nie znają przypowieści Mikrona Freemana o akcjach polecanych przez taksówkarza, które z założenia należy omijać szerokim łukiem.

Wróćmy jednak do zasadniczej kwestii. Otóż podstawą każdej religii jest także swojego rodzaju transakcja, a konkretnie obietnica. Ta musi być nieweryfikowalna i dopasowana do potrzeb i świata wyobrażeń danej jednostki lub grupy w zależności od środowiska w jakim przyszło im żyć. Gdybym miał żyć w surowym klimacie Tybetu na pewno obiecałbym wyrwanie się z kręgu cierpień ale jednocześnie obiecywałbym prostakom, że w przyszłym wcieleniu "awansują" w społecznej drabinie jeśli będą żyli uczciwie i nie podskakiwali. Zapewnienie ładu to w istocie konieczny warunek trwałości całego systemu, ale to już na etapie. Na razie jesteśmy na etapie pionierskim i musimy zrobić wszystko aby nasz system się rozprzestrzenił i wyparł inne z przestrzeni wierzeń, bo nie możliwe jest trwała koegzystencja różnych systemów w ramach jednostki. Na razie, gdy jesteśmy "na dorobku" nie ma potrzebny martwienia się o trwałość. Z czasem instytucjonalizacja stworzy stosowne reguły i to nie jest zmartwienie heroicznych pionierów.

W dostatnich i urodzajnych Indiach możliwe było powstanie wielu wyznań i niezliczonej ilości bóstw. Tam obietnica musiała wyglądać nieco inaczej, bardziej indywidualnie. Mnogość bóstw, wyznań i kultur świadczy o tym, że ludzie przez tysiąclecia żyli we względnej autarkii. Inaczej mówiąc, nie potrzebowali za wiele od świata zewnętrznego dla szczęśliwego życia i mieli czas na tworzenie własnych wyjaśnień kwestii sensu życia i tego co się z nami dzieje po śmierci.

Zaistnienie i przetrwania systemu oraz warunki klimatyczne, geograficzne i ekonomiczne w jakich on powstał, się rozpowszechnił są naturalne w każdym systemie wierzeń. W każdym nastąpi instytucjonalizacja i adaptacja do szastanych warunków - także przejęcie wcześniejszych wierzeń. To jest oczywiste. Wojujący przeciwnicy religii nie zadają sobie sprawy, że sami tworzą system, który w końcu stanie się tym z czym walczą. Pewnym absolutnym wyjątkiem od wszystkich systemów religijnych jakie pojawiły się dotychczas jest chrześcijaństwo, które nakazuje miłować się wzajemnie i w innych widzieć boga. Zerwanie z plemiennym charakterem judaizmu i nadanie mu uniwersalnego wymiaru musiało spotkać się z oporem, który do dziś jest jednym z niewidzialnych źródeł napędowych historii. Można zaryzykować twierdzenie, że chrześcijaństwo jest wrogiem "wszystkich" gangów handlujących obietnicami. Jeśli tak zdefiniujemy pewną formę religii instytucjonalnej, to łatwo dojdziemy do wniosku, że taki ZUS spełnia te kryteria. Ale ta obserwacja tylko nasuwa myśl, że w istocie próby tworzenia sekt czy religii mają miejsce bezustannie i wcale nie obejmują wyłącznie dosłownie rozumianej warstwy sacrum. W tej chwili powstaje wiele tego rodzaju systemów dla których tradycyjny świat wierzeń i wartości jest naturalnym wrogiem. Czy marksizm nie był i nie jest formą religii? Oczywiście, że tak. Czy "naukowość", która przeszła metamorfozę od ciągłego wątpienia, stawiania pytać i szukania dowodów nie stała się swojego rodzaju wiarą, którą zbudowane na marksistowskiej podbudowie reżimy znajdowały uzasadnienie zbrodni? Czy niemal sakralne uwielbienie niektórych korporacji przez ich konsumentów nie wykorzystuje formy religijnego uniesienia? Czy nadgryzione jabłko czy złote "M" nie jest formą wiary i nie zawierają niemal mistycznej obietnicy? Co łączy te wszystkie pseudo i realne religie? Właśnie nienawiść do chrześcijaństwa, które przeszło dwa tysiące lat temu "rozbiło bank". Bo gdy masz kochać bliźniego jak siebie samego, gdy nie ma lepszych i gorszych, gdy cierpienie i męczeństwo stanowi furtkę do zbawienia i drogowskaz dla innych, to nie ma już miejsca na konsumpcyjny hedonizm, zaspokojenie swej potrzeby dominacji nad innymi. Dopiero wymazanie chrześcijaństwa ze świadomości ciemnego luda sprawi, że będzie można w opinii floty połączonych sił utopistycznych stworzyć nowego człowieka. Tak naprawdę powstanie wtedy system bardzo podobny do wszystkich pozostałych: oparty na rządach wąskiej warstwy starszych i mądrzejszych czy ludzi bogów. Dlatego chrześcijaństwo i jego instytucje tępiły gnostycyzm jako wynaturzenie i wypaczenie najważniejszej z idei - idei miłości wszystkich równych sobie ludzi.

Gdy w 1537 r. papież Paweł III wydał bullę "Sublimis Deus" ludzie ulegających zwierzęcym instynktom nie miała wyjścia. Musieli rozpocząć walkę o zniszczenie lub zmianę w karykaturę to co stało na ideologicznej przeszkodzie poczucia się lepszym, bogatszym i ważniejszym. Nawet wymyślono marksistowski fortel, który z pozoru głosił równość ale zmieniał wszystkich w stado niewolników nie może odnieść zwycięstwa. Nowy pomysł - wybicie ludzkości - zwane depopulacją z pozoru oparte na trosce o planetę także dzieli. W końcu jedni zginą aby ci lepsi mogli przeżyć. Wraz ze śmiercią mas zginą wyznawcy starej wiary. Tylko, że ona się odrodzi wraz z męczeństwem, bo utopiści zdają się nierozumień, że miłość do innych tworzy nas jako ludzi. Więc im więcej będzie płaszczyzn męczeństwa chrześcijaństwo odrodzi się w najmniej spodziewanym miejscu i formie.

Gdybym miał więc założyć sektę, przyjąłbym chrzest stając się elementem wielkiej trwałości. Ale ponieważ zadbali o to moi rodzice... Szkoda tylko, że coraz więcej ludzi nie pojmuje tej wielkiej epokowej doskonałości: miłuj innych jak siebie samego i przez to wypieraj z siebie to co zwierzęce - chęć dominacji. Tylko wtedy osiągniesz szczęście teraz i gdy absolut zabierze cię do siebie.

czwartek, 1 lutego 2024

Rozmyślania niewolnika na plantacji trzciny cukrowej

Wszystko co miałem napisać pewnie już napisałem. O tym co dzieje się teraz pisałem dekadę temu. Był czas aby przywyknąć. Część tubylczego ludu przeciera oczy ze zdumienia, a część ma w dupie ta całą maskaradę. Od czasu podpisania Traktatu Lizbońskiego wszelkie ruchy propaństwowe były wyłącznie groźnym ruszaniem palcem w bucie, ale co najgorsze rządzący do niedawna uwierzyli, że poprzez te ruchy potrafią nie tylko machać całą stopą lecz wpływać na ruchy całego organizmu. Oni też przecierają oczy ze zdumienia. 

Właśnie dokonywany jest holokaust na europejskim rolnictwie przy biernej postawie całych społeczeństw. I nie chodzi wyłącznie o ekonomiczny aspekt całej sprawy lecz o likwidację nośnika kultury. Tak więc homogenizacja przyspieszy. Pretekstem jest pomoc Ukrainie, a tak właśnie ulokowanym na twym terytorium korporacjom. 

Co wypada za ten czynić? Wypada za namową pewnego Kolumbijczyka zachować "bezsilną jasność umysłu". 

Co takiego się stało, że ludzie mają w dupie? Są spełnione dwa podstawowe warunki: jest czym zapchać brzuch i jest dostęp do taniej rozrywki. Mamy więc ścierwo z Biedronki w stylu karton przypominający parówki i netflixowe usypiacze umysłu. Denne ścierwa do oglądania sprawiają, że świat realny staje się jeszcze jedną z historii do oglądania. Gdy dojdzie do przykręcenia śruby (bo w wyniku automatyzacji praca rzeszy niewolników może okazać się niepotrzebna), będzie już za późno na jakikolwiek protest.

Nie ma tu żadnej improwizacji, jest szczegółowo realizowany plan rozpisany na role. W planie tym być może obecna opozycja też ma swoje zadanie: w szybkim tempie zmian pełni być może rolę wentyla dopuszczającego nadmiar fermentowych gazów. A więc jako taka jest potrzeba. Zatem pokazywanym nam przedstawieniu ścierają się wyłącznie tylko inne frakcje nieuchronnego postępu? Być może zatem neflixowość otaczającego nas świata ma swój meta poziom?

sobota, 13 stycznia 2024

Antykruchość – polska specjalność?

„Za mojego życia Polska kilkakroć stanęła na głowie i fiknęła kozła, zapadała się w przepaść lub wznosiła na szczyty megalomanii, tonęła w rozpaczy lub dla odmiany w narkotycznej euforii, zmieniała ludność, terytorium, ustrój, ideały, zapominała o swej historii - albo przeciwnie, upajała się nią do szaleństwa, rzucała się na armaty z patykiem, kiedy indziej zaś wiała co sił przed cieniem wroga na ścianie, słowem robiła, najdziwniejsze rzeczy w tym rzeczywiście bardzo osobliwym punkcie Europy, gdzie państwa, narody, tradycje, elity i środowiska arcy bywają ruchome, dają się tasować i przesuwać jak karty czy fiszki w grze. Ludzie mojego pokolenia widzieli już bardzo rozmaite Polski - ale zawsze mające ze sobą nieuchwytnie wspólnego, tak właśnie, jak mieszanki kolorów i kształtów w kalejdoskopie, ulubionej zabawce mojego dzieciństwa: nie ma tam dwóch jednakowych układów, a jednak wciąż wraca w nich wspólność. Czary, ale całkiem realne!

Na przestrzeni krótkiego czasu więcej tu u nas zmian, odmian, przemian, wymian, zamian niż w niektórych miejscach ziemi przez całe tysiąclecia, a jednak ciągle trwa tutaj ta sama Polska. Na czym to polega? Nie wiem, a raczej nie całkiem wiem, jednakże wiedzą o tym dobrze Polacy rozsiani po całym globie, którzy wędrując z miejsca na miejsce w poszukiwaniu tego, czego nie zgubili, zawsze w końcu tęsknią do tego miejsca mało na pozór określonego i nawet zgrzytając zębami na tutejsze ciągłe, a nader rzadko mądre, zmiany, jednak wciąż marzą o tym, by zawitać choćby na trochę nad ową niezmienną rzekę Wisełkę. Zapomnieli biedacy o owym starym filozofie, co powtarzał, że nie da się wstąpić dwa razy do tej samej rzeki. Ale przynajmniej dobrze, że powtórzyć się to daje...

Co do mnie, to tkwię w tej rzece od lat kilkudziesięciu, do szału doprowadza mnie jej zmienność, więc szukam tego, co niezmienne, boć to w końcu to samo miejsce w przestrzeni. Znaleźć niezmienność w tej zmienności, nieruchomość w ruchomości, trwałość w ciągłej kruchości, to przecież swego rodzaju sztuka. I tu muszę się pochwalić, że mnie się po trochu udała. Przypadek także odegrał tu swą rolę, lecz któż powiedział, że należy się wyrzec pomocy przypadku i że ta pomoc się narodom czy jednostkom nie przysłużyła? Przysłużyła się nie raz i to jeszcze jak! Lepiej nawet niż logika i konsekwencja. […]”

Fragment tekstu Stefana Kisielewskiego pt. „Kalejdoskop nieruchomy czyli polska chata skąpa” stanowiącego wstęp do zbioru „Felietony pod choinkę”, będącego numerem dodatkowym nr VII miesięcznika Res Publica, lipiec 1987 r.

niedziela, 31 grudnia 2023

Szczęścia w nieszczęściu czyli objawienia na koniec roku

Powstaliśmy w 1918 jako państwo głównie dzięki woli USA. Nie chcę tu wchodzić w historyczne wywody ale to jasne oświadczenie Prezydenta Wilsona sprawiło, że sprawę polską zaczęto traktować poważnie. Ten kto rozpalił ponad 100 lat temu ów płomień może bez problemu go zgasić, co w dużej mierze i tak ma już miejsce, a my żyjemy tylko w przeświadczeniu, że wszystko trwa i się nie zmienia. Sprawy jednak federalizacji Europy, zbierania zapasów na wojnę i sunącej niczym lodołamacz globalnej rewolucji bolszewickiej przybrały ostatnimi czasy na sile i nie wiadomo jakie przyniosą skutki.

Ale ten kto rozpalił, może zgasić. Tak samo jak ten, kto sieje wiatr... Bo życie niesie za sobą całą masę paradoksów (i nie zawsze jest tak jak się chce. Myślę, że w najbliższym czasie może dojść do kilku paradoksalnych zaskoczeń i paradoksów.

Pierwsze dotyczy… rozpadu Niemiec. Współczesne Niemcy zszyte fastrygą rozwoju i dobrobytu zaczynają mieć kłopoty. Do tego dochodzą „goście” witani tak chętnie niecałą dekadę temu. To wszystko może uruchomić w tym ogłupiałym do cna społeczeństwie samoobronne siły odśrodkowe. Może się okazać, że w państwie zajętym tłumieniem ruchów niepodległościowych Europy nagle taka Bawaria ogłasza niepodległość. 

Drugi paradoks dotyczący masowego najazdu mieszkańców Afryki do Europy także może przynieść szereg zaskoczeń zarówno nam jak i architektom tego bałaganu. Może nagle okazać się, że spora część przybyszy to … katolicy zapełniający w Europie opustoszałe kościoły. Nic oczywiście nie będzie już takie samo, ale nie będzie też takie jak wymyślili sobie to inicjatorzy zamieszania. Gdy w czasie "rewolucji solidarności" do Polski przybywali "zachodni intelektualiści", a tak naprawdę marksizujący propagandziści, nie mogli zrozumieć jak to jest, że w kraju szczęśliwości robotników i chłopów strajkują ci pierwsi i ci drudzy. Jak już pojęli to intelektualne wyzwanie to nie mogli zrozumieć jak to jest, że w strajkujących w fabrykach robotników wspierają księża. Nagle okazało się, że w zaburzenia w łonie rewolucji wchodzi kontrrewolucja.

Jako cywilizacja nie radzimy sobie z paradoksami w czym wyspecjalizowana jest cywilizacja chińska. Być może dlatego wydaje się ona nam w wielu miejscach nielogiczna, pokrętna i nie jasna. Nasze nieszczęście naszą rewolucję organizują marksiści wychowani w cywilizacji zachodniej więc jest dość prawdopodobne, że potkną się o własne nogi i tym jest nadzieja, bo gdyby robili to co chińscy mielibyśmy prawdziwy problem.

Coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie tylko zmarnowaliśmy ostatnie trzydzieści lat, ale także, że zbyt pochopnie dobieramy sobie sojuszników, ale w demokracji nie liczy się rozsądek tylko wypadkowa przesądów.

***

Najlepszego wszystkim w Nowym Roku. Niech nam się wiedzie w zdrowiu i w otoczeniu przyjaciół.