czwartek, 31 lipca 2008

Dlaczego nie uczyli nas tego w szkole?


NA MATEMATYKA

Ziemię pomierzył i głębokie morze,
Wie, jako wstają i zachodzą zorze;
Wiatrom rozumie, praktykuje komu,
A sam nie widzi, że ma kurwę w domu.

Jan Kochanowski


Tak! To ten sam Kochanowski od trenów i od lipy! Mądrość życiowa utworu pozostaje oczywistością, więc dlaczego nie uczyli tego w szkole? Bo u nas każdy artysta musi być pomnikiem (oczywiście po śmierci), no ostatecznie popiersiem. Ta fraszka dowodzi jeszcze jednego; kiedyś ludzie nawet ci WIELCY też byli normalni; świntuszyli, lubili walnąć pół litra i kurwami porzucać. Istniał czas prywatny i publiczny, sacrum i profanum.
Teraz kurew może wejść do parlamentu (zdarzyło się to parę lat temu u kochających demokrację Włochów), ale słowo na "K" wychodzące z ust jakiegoś polityka to już przegięcie. Byle polityczyna musi uważać, by go gdzieś nie nagrali jak powie coś od serca, nie wspominając o nakręceniu na kamerę w czasie na przykład robienia kopy w krzakach.
Jego stolec stałby się wtedy pierwszym newsem we wszystkich serwisach (zwłaszcza w sezonie ogórkowym) i wywołał publiczna dyskusję na temat konieczności stawiania publicznych toalet. Natychmiast pewne środowiska słysząc o toaletach publiczny przygotowałby społeczny projekt ustawy na temat domów publicznych, które ich zdaniem powinny być naprawdę publiczne. Bardziej trockistowska frakcja przygotowała by projekt nacjonalizacji nie tylko kibelków ale i burdeli, w wyniku czego powstałaby kolejna instytucja też publiczna: Zarząd Przybytków Publicznej Próżności, albo Urząd Ulgi Powszechnej. Oczywiście co obrotniejsi politycy natychmiast powsadzali by tam swoich kolesi. Ruchy ekoterrorystyczne zaprotestowałby przeciwko robieniu w krzakach na stojaka, bo zwiększa to dziurę ozonową a spożywane w pożywieniu konserwanty dostają się do naturalnego środowiska. Oczywiście prezes partii, do której należał jegomość i przewodniczący klubu parlamentarnego wyraziliby swoje ubolewanie z zaistniałej sytuacji i ukarali by upomnienie autora kloca. Potem to już tylko formalność i wykreślenie gościa z życia publicznego, przypięcie etykietki na całe życie o usunięciu z partii i towarzyskim ostracyzmie nie wspominając.
Ale może być też odwrotnie. Mógłby zacząć powtarzać, że rząd tak jak on robi gówno i dobrze wykorzystać czas medialny. Z pewnością w kwestii oceny rządu miałby we mnie swego sprzymierzeńca... Promocja miejscowości byłaby tak duża Powstały nowy segment rynku agroturystycznego organizowałby tam wczasy gastrologiczne. Kop dla gospodarki ograniczyłby, bezrobocie niskie, dzięki czemu Pan Polityk miałby dożywotnią gwarancję wygrania wszelkich organizowanych w okolicy wyborów. Inne miasta zapraszałyby go na odczyty i prezentacje. Było gombrowiczowskie upupienie, teraz przyszłaby epoka ogównienia w czym już teraz specjalizuje się brukowa prasa.
Znalazłby także grono naśladowców choć ma i prekursorów.
Pewien robotnik ze stoczni co przeskoczył przez płot albo przypłynął motorówka też nigdy by się nie spodziewał, że zostanie prezydentem. A jednak. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - albo odwrotnie zależy jak na to spojrzeć.

wtorek, 29 lipca 2008

Bańki mydlane

Znowu spóźniłem się do pracy. Znowu będę musiał pisać jakieś kretyńskie wyjaśnienia: że korki, że roboty drogowe. Prawda jest brutalna. Po rytualnej wojnie domowej w kwestii wstawania, trzeba było młodego odwieść do przedszkola. Wsadziłem go w samochód i pędem do przechowalni. A tu po przejechaniu dwóch kilometrów spodenki Wojtka całe mokre. Co za cholera? Na siedzeniu samochodu znalazł maszynkę do robienia baniek mydlanych. Nie oparł się pokusie i wylał na siebie zawartość zbiorniczka. Nawet pachniał, ale jego wygład wskazywał jednoznacznie na obsikanie. Już oczami wyobraźni widziałem zdewociałe (choć jeszcze nie takie stare) przedszkolanki i wyrok w ich oczach: „co za C..j! Przyprowadził zasikanie dziecko do przedszkola!”
Wrzask młodego, który ma fobie na punkcie wilgoci na swej garderobie. Decyzja – wracamy.
Błyskawiczna zmiana gatek, uspokojenie i podróż do instytucji nie wiadomo dla czego zwaną przedszkolem, a przecież to prawdziwa szkołą – przetrwania.
Jak wrócę do domu to będziemy puszczać bańki. Dawno tego nie robiłem pewnie ze 20 lat… Na szczęście nie musiałem się tłumaczyć. Ale jakbym powiedział prawdę to i tak by nikt mi nie uwierzył.

poniedziałek, 28 lipca 2008

Muzyka i muzyka

To, że nie sprzedają się płyty kompaktowe to nie tylko wina mp3. Wbrew pozorom ludzie coraz mniej słuchają muzyki. Słucha się brzękadeł z radia i lasowanych przebojów. Jak inżynierowi Mamoniowi, wielu ludziom podobają się wyłącznie melodie, które już słyszeli więc wiele kawałków jest do siebie tak podobnych. Co nieznaczny, że nie trzeba ich wylansować… Jednakże „brzęczenie” koło ucha nowego przeboju trudno nazwać słuchaniem muzyki. Do tego trzeba mieć nastrój i odpowiednie przygotowanie. Dźwięki z radia czy innych urządzeń pełnią teraz bardziej funkcję użytkową niż rozrywkową.

Przy zderzeniu z Internetem gruchnął także cały system dystrybucji muzyki. Koncerny płytowe zaczynają powoli dostosowywać się do wyzwań z którymi do tej pory próbowano walczyć. Sprzedaż przez sieć? Czemu nie? Już jakoś też nie podnosi się kwestii gorszej jakości, która jeszcze parę lat temu była głównym orężem korporacji. Inna sprawa, że dzięki Internetowi powstały zupełnie nowe zjawiska kulturowe. Lokalny zespół z Australii może stać się bardzo popularny w środowisku rybaków na Morzu Północnym.

Aby uniknąć „szumu” medialnego wielu ludzi wyrzuca telewizory. Co ciekawe, są to przeważnie miłośnicy kina.

Inna sprawa, że sam dźwięk już nie wystarcza. Musi być obrazek, stąd sukces MTV z przed kilku dekad. Odtwarzacze mp3 sprzedają się tak samo jak mp4. Ciągle nowe bodźce... Co będzie dalej? Mp5 czyli mp4 + elektrowstrząsy?

No business like show business czyli kryzys idei postępu

Z łezką w oku wspominam mój pierwszy PC – 386 DX 4x100 z dyskiem twardym 170 MB. Tak MGB a nie GB! To był rok 1994. Może to dziś brzmieć śmiesznie bo dzisiejsze pamięci przenośne są mają dziś wielokrotnie większą pojemność, ale na tym komputerze można było zrobić dokładnie wszytko; od edycji tekstów liczenia czy po rysowanie 3D. Jeszcze nie tak dawno można było usłyszeć twierdzenie, że nie ma wolnych komputerów jest tylko wolne oprogramowanie. Postęp w tej materii jest sztuczny i wymuszany przez producentów oprogramowania. Konsumenci to kupują zachłystując się wmawianymi im przez marketingowców hasłami o nowych możliwościach nowego oprogramowania, co w rezultacie jest mitem. W bardziej zaawansowanych aplikacjach hordy programistów poprawiają naturalne błędy pozostawione w poprzednich wersjach programów – co jest zresztą naturalne, i już jest pretekst do nowej wersji programu. Zaczną część aplikacji biurowych działających obecnie w naszych komputerach wymyślono i napisano jeszcze w latach 70tych minionego wieku, wtedy – kiedy sadzono że coś takiego jak komputer osobisty to mrzonka i nieporozumienie. Być może PC to ostatni wielki wynalazek jak się upowszechnił na świecie (dał drogę dla rozwoju Internetu, który podobnie jak telefony komórkowe by odkryty znacznie wcześniej przed PC)? Z tą tezą można się oczywiście polemizować. Ale jedno jest pewne: proces postępu technologicznego, cywilizacyjnego, czy kulturalnego nie jest linearny, o ile w ogóle występuje. Przełomowych odkryć naukowych naprawdę jest jak na lekarstwo. Cała masa nowych rozwiązań to pochodna innowacyjnych zastosowań odkrytych już wcześniej zjawisk. Rudno postępem w sensie etycznym czy technologicznym nazwać inżynierach genetyczną, która staje się niebezpieczną zabawką grona naukowców na siłę eksplorujących wtórnie „coś co się sprzeda."
Dlatego tak palącym, także w wymiarze etycznym - problemem jest tworzenie globalnych standaryzowanych systemów zarządzania wiedzą.
Postęp to narzucona nam przez kulturę wiara, że coś nowego zastępuje stare. Ułudzie postępu towarzyszy wiara, że stare jest oczyszczacie gorsze a nowe lepsze. Kiedyś gdy na świat zaczęły przychodzić pierwsze tzw. dzieci z próbówki zapytano Stanisława Lema, czy kiedyś ten sposób rozmarzania stanie się standardem? On odpowiedział, że nigdy chociażby dlatego, że tradycyjny sposób jest o wiele przyjemniejszy...
Co najciekawsze, wiara w postęp nie jest to wiara wcale tak stara. XVII wiek to dopiero moment w którym zdano sobie strawę, że coś takiego jak postęp – zwłaszcza ten technologiczny – w ogóle istnieje. W ostatnich latach nasze oczekiwania co do nowych produktów są przeogromne, zwłaszcza jeśli chodzi o gadżety elektroniczne.
W przypadku technologii pojawia się jeszcze jeden bardzo istotny czynnik hamujący rozwój technologii - ułudę postępu. Badania naukowe zwłaszcza te zaawansowane technologicznie prowadzone są przez instytucje powiązane z korporacjami, które obok armii USA mają środki na realizacji kosztownych i ambitnych poszukiwań naukowych. Wiele nowatorskich i naprawdę potencjalnie zmieniających życie rozwiązań nie jest wdrażanych do produkcji z jednego powodu; wcześniejsze inwestycje w ten obszar badań jeszcze się nie zwróciły.

Przykład: Do dziś w komputerach stosowane są twarde dyski. Mogły by być już dawno zastąpione pamięciami masowymi, ale środki zainwestowane w te technologie jeszcze muszą się zwrócić i dać koncernom zakładany zysk. Oczywiście z pewnością istnieją już biznesplany określające moment zastąpienia tych urządzeń przez pamięci masowe, ale na to musimy jeszcze kilka lat poczekać…
Oczywiście tego typu praktyki nic nie mają wspólnego z wolnym rynkiem, ale kto powiedział, że w dobie korporacjonizmu czyli epoki post kapitalistycznej mamy do czynienia z wolnym rynkiem. Nic podobnego. Akcie przedsiębiorstw należą do różnych inwestorów, którzy dysponują akcjami konkurencji, która w tym wszystkim okazuje się pozorna. Stąd fuzje, dla obniżenia kosztów...
Nie ma lepszego biznesu niż wmówienie komuś, że na czymś zrobi świetny interes. Jakieś 10 lat temu ulice zdobiły białe budki z rożnami, gdzie można było kupić świeżo upieczonego kurczaka. Jednoczesne i masowe [pojawienie się tego rodzaju urządzeń sugeruje, że ktoś mówił ludziom, że zrobią na tym interes. Wszystko oczywiście skończyło się błyskawiczną klapą większości „interesów” bo nie było Az tak masowego popytu na pieczony drób. Wniosek biznes na białych przyczepkach zrobił ktoś kto wmówił ludziom jak będą świetnie na tym wychodzić, oczywiście nie informując ich ile tego typu urządzeń sprzedano w ich mieście. Podobnie we współczesnym świecie jest z technologiami. Ale gdzie tu postęp?

czwartek, 24 lipca 2008

Krew i siadanie na piętach

Zostałem honorowym krwiodawcą. Najciekawszym doświadczeniem z tym związanym jest podmiotowość z jaka traktuje się krwiodawców w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa. Sposób jest skrajnie odmienny od tego co można zaobserwować w innych jednostkach tzw. służby zdrowia – wszyscy w Centrum są mili i uprzejmi. Powód jest jeden: jest to jedyne miejsce w całym systemie służby zdrowia, gdzie to system ma interes do Ciebie, a nie ty do systemu. Pełna podmiotowość: "Czy dobrze się Pan czuje?", "Może kawy?", "Dziękujemy, zapraszamy ponownie".
Typowy dla Europy sposób traktowania pacjentów ma swoje źródło podobno w wojnie Francuzko – Pruskiej, po której lekarze - oficerowie po przeniesieniu do cywila nie potrafili inaczej postępować, jak tylko wydawać swoim pacjentom rozkazy. Wizyta w Centrum to bardzo ciekawe doświadczenie – pokazuje, że można inaczej, A to, co dotychczas uważaliśmy za oczywisty standard może wyglądać zupełnie inaczej, nawet nie przyjmując do świadomości, że może być inaczej.
To kultura wciska się w nasze życie!
Kiedyś Marcel Mauss ojciec antropologii francuskiej opisał jak w czasie I Wojny Światowej będąc żołnierzem Armii Francuskiej walczy u boku korpusu Australijskiego. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że żołnierze Australijscy są wyjątkowo czyści, podczas gdy cała armia Francuzka - jest umorusana w błocie. Po pewnym czasie rozwikłał ów sekret. Jego przyczyną nie był zbytni pedantyzm żołnierzy z Antypodów, lecz pewna umiejętność której nie posiadał żaden z Francuzów. Australijczycy umieli siedzieć na piętach! Umiejętność charakterystyczna dla Azjatów i Afrykanów. W kulturze europejskiej powszechne stosowanie krzeseł i siadanie na przedmiotach powoduje, że dzieci po 3 roku życia tracą tę umiejętność. Europejczyk potrafi w tej pozycji wytrać co najwyżej kilka minut – Azjaci potrafią w ten sposób spać, jeść odpoczywać…
W Australii dzieci białych kolonistów bawiły się razem z tubylcami w wyniku czego przejęły w naturalny sposób tę umiejętność. Po kilku pokoleniach siedzenie na piętach stało się czymś naturalnym i w białej społeczności.
Podobnie jest z Centrum Krwiodawstwa, gdyby nie ono nawet nie wiedziałbym, że może być inaczej!

poniedziałek, 21 lipca 2008

A kto powiedział, że świat należy do ludzi?

Byłyby niezłe jaja, gdyby po przybyciu na ziemię kosmici nie chcieli rozmawiać z ludźmi tylko z delfinami albo z kałamarnicami. Może już przylatują, a my nic o tym nie wiemy?

W przypadku nieinteligencji ludzi działa chyba rachunek prawdopodobieństwa - na miliard idiotyzmów trafi się jeden genialny pomysł. Ciągle nie ma sposobu na opanowanie głodu, narkomanii czy korków drogowych. Co więcej, ludzie doskonale wiedząc o pewnych absolutnych kretynizmach, które są ich udziałem, nadal je czynią działając skrajnie nieracjonalnie. Np. palenie papierosów, wszyscy wiedzą jakie ma zgubne skutki, a mimo to nikt nie zakazuje działalności firm tytoniowych.
Przypomina to moją ulubioną scenę z filmu Jabberwocky Terry'ego Gilliama, w którym okrutny smok pustoszy królestwo. U króla odbywa się narada, z której wynika, że tak na prawdę to bestia to samo dobro i jest wszystkim na rękę; bo i podatki lepiej zbierać i kościoły pełne...

A być może kwestia globalnego ocieplenia i tzw. kryzysu ekologicznego, która ma sprawdzić ludzi na drzewa i do jaskiń - tam gdzie ich miejsce, została już dawno uzgodniona przez kosmitów z kałamarnicami, ośmiornicami i zatwierdzona przez delfiny? I kto tu rozdaje?

Single czyli jak zarobić na ludzkim nieszczęściu?

W TV widziałem felieton o tzw. singlach i szlak mnie trafił. To taka nowa świecka tradycja. Można sobie nawet zamówić stosowną obrączkę.
Kiedyś używano określeń: start kawaler, starta panna, które dość dosadnie określały pozycje społeczną danej osoby. Był także okres w naszej historii, w którym niezamężny kawaler w określonym wieku zmuszony był płacić specjalny podatek (tzw. bykowe). Istota podatku była dość oczywista, jeśli ktoś nie miał rodziny, a miał dochody – to znaczy były one relatywnie wyższe od tych, którzy także pracowali, a mieli na utrzymaniu gromadkę dziatek. Osoba, która nie weszła w związek małżeński; znaczy się była albo chora, albo wyjątkowo szpetna (dzisiaj poprawność polityczna nakazuje powiedzieć – oryginalnej urody), była w jakiś sposób niepełnosprawna, lub po prostu była zboczeńcem – po dzisiejszemu gejem lub lesbijką... Musimy pamiętać jednak o całym kontekście społecznym tego problemu. Dawno, dawno temu kiedy nie było w Polsce ZUS'u funkcję ubezpieczyciela pełniła rodzina. Tak więc z perspektywy każdego normalnego osobnika płci męskiej lub żeńskiej było posiadanie gromadki dzieci, które stanowiły swojego rodzaju polisę ubezpieczeniową na starość. Tradycyjna rodzina chłopska była i w dużej mierze jest nadal rodzinnym przedsiębiorstwem. To komuna poprzez kolektywizacyjne pomysły, a także ubezpieczenie rolników w latach 70-tych ubiegłego wieku zniszczyła odwieczny system społeczny, przy okazji tworząc podstawy do rozbicia rodziny; instytucji, która zawsze była solą w oku wszelkich lewaków. Dlaczego? Dlatego, że rodzina to ostoja niekontrolowanej wolności, gdzie normy narzucone przez jakikolwiek totalitarnym nie obowiązują. Rodzina rządzi się swoimi zasadami i ciężko tam umieścić agenta. W kwestiach rozbicia rodzin liderami na światową skalę są oczywiście Szwedzi. Ale to już inna historia.
Wróćmy zatem do starych panien i starych kawalerów – singlami zwanymi.
Owe Single, z uwagi na to, że nie muszą utrzymywać dzieci, bo ich nie mają, mają za to dużo pieniędzy bo pracują i jak Lamia w Seksmisji biorą pigułkę zamieniającą popęd seksualny na pęd ku karierze. Pracodawcy mają woły robocze, a rynek idealnego konsumenta, którego stać na wiele, i mogącego kupić takie produkty i usługi, które nigdy by nie przyszły do głowy żadnemu ojcu rodziny. O co chodzi można się domyślać....
Inna kwestia, że rynek od czasu do czasu kreuje różne „wynalazki” aby nakręcić koniunkturę w poszczególnych najczęściej podupadających segmentach rynku. Tak dzieje się na przykład z kreowaniem sztucznych subkultur młodzieżowych, lub przejmowaniem tych które istnieją dla celów komercyjnych (np. ruch hipisowski, punk rock, czy kultura hip-hop'u). Ekstremalnym przykładem tego zjawiska, do którego zdążyliśmy się zresztą przyzwyczaić jest brodaty krasnal rozdający prezenty zwany Świętym Mikołajem. Fragment legendy został połączony z jowialnym staruszkiem ubranym w głupawy kostiumik krasnala i już jest pora do zakupów. To monstrum opróżniające nasze kieszenie to wynalazek końca XIX wieku. Potem przyszedł czas na komercyjne „wydłużenie” świąt, które jeszcze za mojego dzieciństwa trwały kilak dni, a teraz – obserwując reklamy zaczynają się w połowie listopada. Chodzi o to aby kupować, kupować, kupować, nie oszczędzać, nie bogacić się bo od tego są inni... I tak brutalny kapitalizm bez wartości, w perfidny sposób wykorzystuje rożne wartości dla swych merkantylnych celów, aby wcisnąć z nas jak najwięcej.
Idealnym „beneficjentem” konsumpcjonizmu jest właśnie singiel. Wszystko co zarobi może wydać na produkty i usługi, które komu innemu trudno byłoby sprzedać. Przedsiębiorstwa zarabiają nie tylko na tym, że oferują bardzo konkretny produkt, który ma większy lub mienisz popyt, ale także na ty, że mają w swoje ofercie gamę usług, im szerszy jest to wachlarz tym większa wartość przedsiębiorstwa np. na giełdzie. Stąd intensywne poszukiwanie ciągle niewyeksploatowanych nisz rynkowych. Jakiś czas temu zmroziła mnie informacja o tym, że pewien znany koncern wypuścił lalki w wersji dla dzieci homoseksualnych. Menagerowie wyszli z założenia, że rozwój tego typu skłonności następuje już w dzieciństwie.
Reasumując, osoby samotne, dobrze zarabiające stanowią szczególne zainteresowanie rynku. No może za wyjątkiem usług pogrzebowych. Ortodoksyjny singiel zamówi za życia pogrzeb w wersji minimum bo nie ma komu (nie ma rodziny) wcisnąć dodatkowych usług. Co więcej podobno w Szwecji 70% urn z prochami nikt nie odbiera. Bo niby kto i po co?
Singiel zapieprza – od rana do wieczora dla swojego szefa ,więc szef jest zainteresowany tym aby było tak dalej.
Na szczęście społeczeństwo w naturalny sposób odrzuca wszystko co jest w brew logice. W końcu singiel to jedna w kolo grana ta sama piosenka, która się z nudzi. Tak samo znudzi się nowa świecka ideologia singli. Na szczęście prawdziwy single ma też drugą stronę...
A może single staną się podstawą do innowacji w sensie społecznym? Może dochodzimy do nowej potrzeby strojowej znanej historii. W Chinach do niedawna – jeszcze trochę ponad 100 lat temu nieomal cała administracja publiczna oparta była na eunuchach, co było skutecznym sposobem walki z korupcją. Eunuch nie miał po co kraść, bo niby dla kogo? Dla kobiety? Dla dzieci? Był oddany i służył wiernie swemu Panu bo to stanowiło jedyny cel jego życia. Nie marnował energii na bzdury. Kultura singli może stanie się podstawą nowego modelu ustrojowego? Kto wie?

niedziela, 20 lipca 2008

piątek, 18 lipca 2008

Fikoły

Dysfunkcja instytucjonalna jest przeogromna i dotyczy większości znanych mi instytucji publicznych w większym lub mniejszym zakresie. To kolejny wskaźnik prowincjonalizmu.
Instytucje zapominają po co są powołane i jaką mają misję.
Pytanie: Jaka z miejskich instytucji ma na drzwiach napisane po co istnieje i przypomina o tym swoim petentom oraz pracownikom? Podejrzewam, że żadna. Z uwagi na swój publiczny charakter stają się one dystrybutorami publicznych pieniędzy na cele statutowe, a panowanie przejmują w instytucjach struktury normalnie uważane za pomocnicze.
Przykład: Instytucja kultury wcale nie w małym mieście ok. 20 pracowników merytorycznych, księgowość i cała reszta. Gdy instruktorzy odpowiedzialni za zespoły i teatry dziecięce (kwintesencja działalności instytucji) chcą na coś zdobyć pieniądze, najważniejszą osobą w firmie jest oczywiście Pani Księgowa. Trzeba odczekać swoje, po czym sekretarka Jej Ekscelencji krzyczy ze specyficznym, jedynym w swoim rodzaju wdziękiem: „Pani Heniu, Fikoły przyszły!”
Ta instytucja już dawno zapomniała po co istnieje. Gdy hydra zaczyna zjadać swój ogon, jest to początek końca instytucji.
Tam gdzie w instytucji publicznej nie ma strategii instytucji, a niekompetencja przełożonych pokrywa się z ich brakiem charyzmy, wolną przestrzeń wypełnia biurokracja i formizm.
Wszyscy jesteśmy Fikołami...

Lotnisko czyli o regionie

Dyskusja na temat czy lotnisko ma być w Świdniku czy Niedźwiadzie, czy pas ma być na lewo, czy na prawo, oraz powszechna aprobata społeczna dla tego pomysłu (oczywiście poza wysiedleńcami) sprawiło, że od pewnego czasu możemy mówić, że jesteśmy regionem. I to nie tylko w sensie administracyjnym, ale i w kategoriach "patriotyzmu lokalnego". Dotychczas bardziej przynależymy do naszych "małych ojczyzn", typu: miasto, wieś, najbliższa okolica. Sądzę, że wymiaru makroregionalnego - rozumianego jako coś pośredniego między świadomością narodową a wymiarem lokalnym porostu nie było. W mojej opinii, w innych regionach jest inaczej. Do niedawna mieszkańców Lubelszczyzny właściwie nic ze sobą nie łączyło, bo tak naprawdę nasz region składa się w 4 – 5 subregionów, gdzie istnieje świadomość przynależności do jakiejś wspólnoty. Sama nazwa „Lubelszczyzna” została najprawdopodobniej wymyślona przez urzędników carskich, którzy musieli jakoś ten obszar nazwać. Sama nazwa to rusycyzm, - chyba jedyny w Polsce w skali regionalnej. Nie mówimy Mazowszczyzna – lecz Mazowsze, Krakowszczynza - tylko Małopolska, nawet mówiono kiedyś Poznańskie – a teraz Wielkopolska. Nie wspominając już o Śląsku, który przez wieki izolacji zachował nawet prawdziwą staropolską mowę. Wszyscy powracają do swoich korzeni – a nam tych wspólnych korzeni po prostu brakuje. Trzeba dziesiątków lat aby powstały i zrodziła się świadomość. To cena jaką musimy płacić za bycie obszarem pogranicza. Oczywiście ten stan rzeczy ma i swoje pozytywne strony, bo tylko w takim miejscy może dokonywać się "intelektualna fuzja"… Nie mniej jednak ciągle na pytanie: "Kim jesteś?", spora część mieszkańców Lubelskiego, Podlaskiego, lub Podkarpackiego odpowie: „tutejszy”.

Teraz pojawił się wreszcie wspólny interes dla gromady ludzi i mogą poczuć ze sobą pewną symboliczną więź, i w końcu określić się jako region. To o czym piszę ma oczywiście zastosowanie także w procesach narodowotwórczych, gdzie pewna społeczność wzbogacona o wspólną świadomość historyczną, często język (choć przykład Szwajcarii jest wyjątkiem) groby przodków, terytorium czy religię określa się w końcu jako odrębna.

Jak wzmocnić ten proces?

Dlaczego nie mamy regionalnej reprezentacji w piłce nożnej? Dlaczego nie umieszcza się w urzędach obok flagi narodowej także flagi regionu? W końcu dlaczego na wszelkiego rodzaju plakatach reklamujących różnorakie wydarzenia i imprezy pisze się, że sponsorem jest Urząd Marszałkowski, lub Urząd Miasta, a nie Samorząd Województwa czy Samorząd Miasta?

Jak wykorzystać ten skarb?

Przede wszystkim potrzebna jest świadomość, że regionalizm to nic złego i tylko wzbogaca narodową kulturę. Ma to znaczenie zwłaszcza gospodarcze jako czynnik identyfikujący przedsiębiorstwa. Ale to już inna historia, bo marketing regionalny to rzecz trudna i skomplikowana, czego dowodem są powyższe przemyślenia, może odrobinę chaotyczne - za co przepraszam.

Luka na rynku czyli poranne wstawianie

Dziś był deszczowy i jak na tę porę roku chłodny poranek. Ocknąłem się, po czym zdałem sobie sprawę, że poszczególny części mojego organizmu na wyraźne wydane prze mózg polecenie pobudki wyraźnie zdezerterowały. Żeby było ciekawiej to samo dotyczyło mojej żony i latorośli. W przypadku tej pierwszej chyba tylko rychła perspektywa kąpieli mózgu w kofeinie postawiła ją na równe nogi. Z młodym trzeba było pertraktować. Podobno dzieci różnią się od terrorystów tylko tym, że z tymi drugimi można negocjować a z pierwszymi nie, tak więc moje wysiłki były z góry skazane na niepowodzenie. Nie wiem jakie obietnice i snucie wizji dzisiejszego dnia sprawiły, że łaskawie otworzył oczy i dał się ubrać.
Dzień jest po prostu senny. Jakieś parametry ciśnienia, wilgotności i temperatury w połączeniu ze sobą sprawiają, że natura wysyła i wysyła komunikat do człowieka o treści: „Daj spokój, nie idź dziś na polowanie i tak nic nie upolujesz bo zwierzątka tez śpią. Lepiej siedzą w jaskini jak ci dobrze i ciepło i nie kombinuj.” A tu trzeba…
Gdyby ktoś skonstruował urządzenie sczytujące parametry pogody powodujące senność i tworzące w pomieszczeniu odpowiedni klimat. Np. zmniejszenie wilgotności czy obniżenie temperatury. Oczywiście w dużej mierze poranna senność to sprawa indywidualna. Należałoby więc wprowadzić możliwość regulacji czynników. Zaraz pojawiłaby się nowa usługa na rynku dobierająca odpowiednie parametry dla konkretnej osoby. I mamy produkt globalny! Inna sprawa, że sama zasada urządzenia mogłaby być rozszerzeniem funkcji klimatyzatora. Gdyby jeszcze urządzenie parzyło kawę…

p.s.
Post jest dedykowany Grzegorzowi L., on wie dlaczego...

czwartek, 17 lipca 2008

Nieskończone pola truskawkowe – czyli Lennon a sprawa polska

Minęło już ponad czterdzieści lat, od czasu gdy niejaki John Lennon napisał dziwny utwór o polach truskawkowych. Strawberry Fields – jak się potem dowiedziałem - to nazwa liverpoolskiego sierocińca obok którego mały Lennon urządzał sobie zabawy z kolegami. Tak także zaraził się muzyką.
Pieśń może mieć jednak i inną wymowę: nieskończone pola truskawkowe to Polska.
Przeczytaj fragment tekstu poniżej (przepraszam, tłumaczenie ze słuchu) i pomyśl, że to o Polsce. Słowa wypowiada osobnik do swojej ukochanej, który postanowił wrócić do Polski z emigracji zarobkowej. Bo bursztynowy świerzop, kruszynę chleba podnoszą przez uszanowanie, itd. A ona – jak to kobieta - chciałaby zostać jeszcze trochę i zarobić parę funtów, ale wie że pora wracać bo złotówka za mocna i mieszkania w Polsce tanieją.

Wezmę cię, bo właśnie się wybieram
Na pole truskawkowe
Tu nic nie jest prawdzie
I nie ma co sobie tym zawracać głowy

Nieskończone pola truskawkowe

Życie jest łatwe gdy masz zamknięte oczy
Niezrozumiałe - wszystko to co widzisz,
Trudno jest być kimś, gdy wszystko nie pracuje jak powinno
Ale mam to gdzieś

Tu nic nie jest prawdzie i nie pracuje jak powinno... To musiało być o Polsce z perspektywy emigranta zarobkowego, a Lennon - mimo, że komunista - to geniusz. Antycypował! :-)

środa, 16 lipca 2008

Autentyk

- Ten to na pewno seryjny morderca. - Mówi jedna starsza pani do drugiej też nie młodej pokazując czubkiem parasolki na stojącego na tym samym przystanku mężczyznę w średnim wieku.
- A po czym Pani wnosi? - zapytała druga i od razu zobaczyła wyprasowane w kant spodnie i zawiązany nienagannie krawat potencjalnego zbrodniarza.
- A bo jak takiego złapią, to potem sąsiedzi mówią w 997: "On taki grzeczny i spokojny, nigdy bym nie przypuszczała".
- To co, w telewizji go Pani widziała?
- Nie, nigdy bym nie przypuszczała...

wtorek, 15 lipca 2008

Marsjanie atakują

Jedziesz sobie i widzisz taki znak. I co? Zastanawiasz się czy jechać dalej.... :-)
"Zdjęcie" (jeśli można je tak nazwać) zrobiłem przy wjeździe do Ostrowa Lubelskiego jadąc od strony Białki Parczewskiej do Lubartowa.
Posted by Picasa

poniedziałek, 14 lipca 2008

Łamacz niewieścich serc

Kilka dni temu młodszy owoc moich lędźwi (niecałe 4 lata) oświadczył, że ma żonę. Nazywa się Olka Babolka i chodzi razem z nim do przedszkola. Jedyne co udało mi się dowiedzieć o mojej synowej to to, że jest fajna, po czym nastąpiła błyskotliwa zmiana tematu. Podobno jak byłem w jego wieku także miałem zapędy do żeniaczki – miała na imię podobno Iza i mieszkała po drugiej stronie ulicy. Miałem przyjść i oznajmić mojej mamie, że mam zamiar się ożenić. Do tej pory mama to wspomina z uśmiechem. W każdym razie na zamiarach się skończyło i to chyba wcale nie poważnych...
Dziś zapytany po wyjściu z przedszkola jak tam jego żona Olka, oświadczył, że Ola już nie jest jego żoną. Teraz jego żoną jest Gruba Magda. No cóż , takie czasy...

Migdałek

Dzisiaj starszy będzie miał usunięty migdałek. Cały się terapię przeżywam chyba bardziej niż on. Już jako zaliczę potencjalnych późniejszych roszczeń dostał atlas dinozaurów; ze trzysta stron z opisami i rysunkami. Coś mi się zdaje, że jak wróci do domu będę łamał sobie język na dziwnych nazwach tych wymarłych gadów.

niedziela, 13 lipca 2008

Jak to jest z tą innowacją?

Innowacja to oczywiście to wszystko o czym teraz pisze się opasłe tomiska i wielu ekspertów ma z czego żyć. Zapomina się często, że innowacja to nie coś samo w sobie lecz działanie racjonale, uzasadnione ekonomicznie i proste, podnoszące konkurencyjność lub ułatwiające jakieś rozwiązanie. Innowacyjne myślenie to Polska specjalność i często potrzeba chwili. Przede wszystkim należy dokładnie wiedzieć jakimi zasobami dysponuje dana firma lub instytucja, aby była naprawdę innowacyjna a nie autystyczna.

Oto przykład:
Trzech dżentelmenów w różnym wieku, których twarze wyraźnie wykazywały na ulubiony segment produktów przemysłu spirytusowego siedziało w muzeum. Mieli przetransportować zabytkowy mebel z jednej sali muzealnej do drugiej. Jednak międzyczasie napotkali na przeszkodę nie do przeskoczenia. Okazało się, że mebel jest nieomal tak wysoki jak otwór drzwiowy łączący obie sale. Masa „potwora” nie pozwalała na jego przeniesienie. Przewiezienie też nie wchodziło w grę. Po ustawieniu na wózku lub wózkach mebel nie zmieściłby się w otworze drzwiowym. Siedzieli tak dłuższą chwilę przysłuchiwali się dyskusji czerech „jajogłowych” na temat sposobu transportu.
- Jakoś musiała być tu wniesiona! - stwierdził kustosz
- Nie mamy pewności kiedy się tu zalazła. Stała tu od zawsze. Może została tu złożona? – powiedział mężczyzna w okularach w rogowej oprawie - kierownik placówki.
- Może oknem? - dodał najmłodszy z grupy i od razu pożałował tych słów bo wzrok trzech pozostałych jajogłowych skupił się na nim. W oczach była agresja.
- No wiem, wiem konserwator nie da zgody na rozebranie zabytkowych krat. Dwaj pozostali odetchnęli z ulgą, jednak kierownik kontynuował atak.
- A co kolega wyobraża sobie, że dla durnej szafy ściągnę dźwig za dwa tysiące za godzinę który mi zniszczy ogród przed obiektem? Jeszcze się mebel roztrzaska a to XVII wiek!
- No tak korniki tu też robiły swoje. A na rozbiórkę trzeba mieć ekspertyzę... - dodał młody potwierdzając swą kapitulację.
Dyskusja trwała i trwała, przerywana dłuższymi chwilami milczenia. „Fizyczni” obserwowali ją z dystansu, popijając przy tym wodę mineralną, która w jakimś przynajmniej stopniu miała złagodzić skutki wczorajszej imprezki.
Nagle najstarszy z mężczyzn wydobył z kieszeni roboczego ubrania portfel z niego banknot stuzłotowy i dał najmłodszemu z wypowiedzianymi szeptem słowami:
- Kup chleb, kilo boczku, tylko tłustego i trzy piwa.
Ta manifestacja a zwłaszcza ostatnie słowa ucieszyły towarzyszy niedoli. Młody bez mrugnięcia wybiegł z sali. Gdy wrócił jajogłowych już nie było. Odeszli z zakłopotanymi minami patrząc z pogardą na pozostałych w sali robotników.
Najstarszy pokroił chleb i boczek ze szczególną ostrożnością oddzielając skórkę z obfitą warstwą tłuszczu. Do wzięcia piw nikogo nie trzeba było specjalnie namawiać. Gdy wypili i zjedli, otarli bardziej symbolicznie tłuste ręce o robocze ubrania i przystąpili do pracy. W każdym z czterech rogów mebla umieścili kawałek skóry od boczku, co zresztą nie było takie proste biorąc pod uwagę jego rozmiary. Po czym jeden z mężczyzn ścierką przetarł podłogę przed meblem tworząc mokrą ścieżkę prowadzącą do drzwi. Formalnością pozostało przepchnięcie szafy przez otwór drzwiowy.
- Ale będą mieli miny! - powiedział najmłodszy z nieukrywaną satysfakcją szorując mopem tłuste ślady na podłodze.
- Tylko panowie, morda w kubeł, jakby co to nie my. - powiedział najstarszy z cynicznym uśmiechem.
- Tak jest szefie - odpowiedziało dwóch pozostałych.


Najważniejszą rzeczą jakiej u nas brakuje to systemy przepływu informacji zarówno w instytucjach jak w otoczeniu, dzięki którym konkretna wiedza będzie zawsze tam gdzie w danej chwili jest potrzebna. To tak niewiele, i aż tak wiele.

Czysta klatka Dudusia czyli dlaczego Lublin jest jaki jest?

Nadeszła pora aby kanarkowi Dudusiowi umyć klatkę. Tyko gdzie wtedy wsadzić samego Dudusia? Może wypuścić go w zamkniętym pokoju niech sobie ptaszyna polata (w końcu odrosły mu pióra). Jak postanowiono tak zrobiona. Gdy klatka była już wypucowana, przyszła pora na złapanie ptaka. Schował się nieboraczek w koniku pod łóżkiem i ani myślał wyjść. Nagle w głowie miłości mojego życia pojawiła się myśl: „Podstawmy mu klatkę może podejdzie”. Gdy wróciliśmy do pokoju kanarek siedział już w klatce i najwyraźniej otwarte drzwiczki dziwnie go irytowały. W końcu był u siebie.
Podobnie chyba jest z moim regionem.
Kiedyś Bohdan Smoleń wołał z estrady: Ludzie! Czemu tacy smutni jesteście? Przecież jedziecie do pracy! Od czasu jak zaczęły się wakacje i skończył się też rok akademicki przez Lublin można normalnie przejechać. No w miarę normalnie. W każdym razie wyraźnie widać, że mieścina opustoszała. I teraz dopiero widać po pozbawieniu jej młodej dynamicznej i konsumującej tkanki ludzkiej jak senne i gubernialne to miasteczko.
Skąd bierze się autyzm tego miasta? A może raczej prowincjonalizm?
Jedną z przyczyn jest brak możliwości wymiany idei, myśli ze światem zewnętrzem, bo drogi są słabe i nie ma lotniska. Drugim powodem jest drenaż mózgów – dużo ludzi wyjeżdża za pracą i szybko zapomina o tym mieście. Trzecim brak wielokulturowości, która kiedyś była filarem miasta po wojnie zniknęła i pozostaje jak ciągle niewyleczona rana w strukturze społecznej miasta. Lublin był miastem handlowym o czym świadczą kamienice wybudowane na początku XX, gdy Rosja przeżywała bum gospodarczy. Dlaczego doskonale rozwijają się miasta portowe? Bo nie tylko towary ale, ludzie i idee się wymieniają.
Wymiana myśli tworzy nowe wartości. Tylko otwarcie granic ze wschodem spowoduje, że Lublin rozkwitnie. Stąd tak ważna jest sprawa Uniwersytetu Polsko – Ukraińskiego.
Zaraz ktoś powie: No właśnie, przecież mamy uczelnie - a no mamy. Tylko jaki procent naukowców z Lublina pracuje na innych uniwersytetach, a ilu naukowców z Warszawy czy Krakowa przychodzi pracować do Lublina? Śladowe ilości.
Jest jeszcze jedna przyczyna, a być może przyczyna przyczyn. W Lublinie - jak i we wszystkich większych miastach regionu. Widoczny jest przerost funkcji administracyjnych nad funkcjami gospodarczymi. Innymi słowy widoczny jest brak firm, a motorem miastotwórczym jest administracja, która kroi to miasto na swój wzór i podobieństwo.
Dowody:
  • największe inwestycje w mieście realizowane są lub planowane przez samorząd, a nie przez biznes,
  • inwestycje komercyjne ograniczają się do funkcji handlowych,
  • brak jest inicjatyw inwestycyjnych nie powiązanych z administracją, a wykorzystujących funkcje uniwersyteckie miasta.
Pojawia się więc coś w rodzaju zaklętego kręgu, lub przepaści instytucjonalnej. Siedzimy jak mój kanarek w klatce i jest nam z tym dobrze. Bez powstania silnych przedsiębiorstw opartych na funkcjach uniwersyteckich miasta nie powstanie tu prawdziwa klasa średnia, a Lublin będzie miastem stancji i emerytów. Ciekawe jak długo.

Kryzys energetyczny w łazience

Od jakiegoś czasu toczę w domu walkę z niegaszeniem światła w łazience. Całe moje lamenty są odbierane z politowaniem przez domowników. Ostatnio jeden z dwóch stwierdził, że jak zgasi świtało będzie musiał przejść w mroku do pokoju, a przecież powszechnie wiadomo, że boi się ciemności. Skończy się na tym, że wykręcę żarówkę, albo za każde niezgaszenie światła będzie potrącana część ekwiwalentu w lodach... To im dopiero działa na wyobraźnię!

Nie czynię tak z pobudek środowiskowych czy światopoglądowych, wszak środowisko ma się dobrze. Z przyroda jest jak z gospodarką, która ma się najlepiej gdy nikt się nią nie zajmuje.

Dlaczego prąd jest drogi? Bo jest monopol firm dystrybuujących energię elektryczną. To one dyktują ceny. A że koszty przesyłu są duże? Kogo to obchodzi, trzeba było budować więcej mniejszych elektrowni. Handel prądem to biznes taki sam jak każdy inny.

Gdyby w tej chwili produkcje i sprzedaż paliw zwolnić z opłat fiskalnych litr benzyny kosztowałby 2 zł. Zbyt wielu zależny na tym aby paliwa były drogie. Tak zwane "odnawialne źródła energii" to jedno wielkie oszustwo. Nie jesteśmy w stanie wyprodukować tyle energii ze źródeł odnawialnych aby w niewielkim procencie zrezygnować z innych sposobów uzyskiwania energii.

Energii na świecie jest dosyć. Są dwa rozwiązania:

Słońce. To są prawdzie globalne wyzwania. Wyobraźmy sobie że Afryka tak na prawdę może być producentem energii. Na Saharze nie ma nic poza piaskiem i słońcem. Gdyby na udoskonalanie technologii produkcji ogniw fotowoltaicznych przeznaczano niewielki ułamek tego co wydaje się na badania i rozwój silników spalinowych już teraz nie byłoby problemu.

Atom - choć budzi kontrowersje. Energetyka atomowa to tani prąd, tani prąd to tania produkcja wodoru, a ten z kolei to ekologiczne silniki o duże sprawności. Nie ma alternatywy. Problem w tym, że korporacje zainwestowały w ropę zbyt wiele, mamiąc nas co jakiś czas perspektywą zatrzymania samochodów, aby zwiększyć swoje zyski. Zamieszanie na bliskim wschodzie nieuchronnie doprowadzi do kolejnego konfliktu zbrojnego o pola naftowe, bo zbyt wiele zainwestowano w cały system, transportu, produkcji i dystrybucji paliw, aby szybko świat mógł zmienić strategię. Paradoksalnie wysokie ceny ropy to zachęta do rozwoju nowych systemów produkcji i dystrybucji energii. Musi się tym zainteresować biznes – a politycy powinni nie przeszkadzać.

Niestety (a może stety) ludzie będą musieli zmienić styl życia na bardziej energooszczędny i bardziej uracjonalniony energetyczne. Kres konsumpcjonizmu jest nieuchronny. A to tylko dobrze.

Dlatego próbuję nauczyć moje dzieci gasić światło w łazience. Niedługo to przyzwyczajenie będzie jak zalazł.

piątek, 11 lipca 2008

Domek na drzewie

Decyzja zapadała
Na wyraźnie życzenie moich latorośli miał powstać domek na drzewie. Drzew co prawda na naszym podwórku nie jest za wiele ale to nic. Z czasem życzenie stało się szantażem - zresztą obustronnym; - jak nie zjesz to nie będzie domku (dorośli) - miał być domek (dorośli inaczej). Impas trwał przez kilka tygodni. W końcu zaopatrzony w młotek, kilka gwoździ (nie wiedziałem, że są teraz takie drogie) i dostarczoną przez dziadka stosowną liczbę desek postanowiłem zabrać się do pracy. Powstała platforma (ale moja nie obywatelska), na której efekt mojej prymitywnej myśli architektonicznej miał stanąć i zamanifestować światu - to znaczy okolicznym sąsiadom - moje ciesielskie umiejętności. Koncepcji było kilka. W końcu przybyły dziadek stwierdził, że jego kolega ma domek dla dzieci, który idealnie nadaje się i on go od niego kupi i przywiezie.

Transport
Okazało się, że domek jest ale 80 kilometrów od nas. Potrzebna była tylko "lawetka" na której ów przybytek mógłby być przywieziony. Poszukiwania "lawetki" trwały, gdy okazało się, że wystarczy przyczepka. Gdy taka znalazła się już na naszym podwórku, wykonałem testowy telefon do mego rodziciela. Okazało się, że ów domek to piętrowa konstrukcja o wymiarach 2 na 4 metra i że w praktyce potrzebna jest ciężarówka. Zamówiliśmy ciężarówkę. Transport trwał całe przedpołudnie, gdyż rozmiary budowli mogły pozrywać przewody energetyczne. W końcu monstrum przybyło. Zdejmowanie domostwa to zupełnie inna historia, na kanwie której jakiś student archeologii mógłby spokojnie napisać pracę pt. "Wykorzystanie prymitywnych techniki, narzędzi oraz pospolitego ruszenia społeczności wiejskiej przy wznoszeniu piramid".

Finał
Przy ustawianiu domku pojawił się na samym początku oczywisty problem: Ni cholery nie wejdzie na drzewo! To gdzie ma stanąć? Może obok drzewa? Nie zetnijmy drzewo! Cała historia na szczęście skończyła się bez uszczerbku dla lokalnego ekosystemu. Domek stanął w całkiem innym miejscu. Po czym dzieci rozpoczęły przeprowadzkę.

Puenta
Przypomina mi to piosenkę Jacka Kleyff'a o chłopaku, który siedząc nad rzeką zobaczył kąpiącą się piękną dziewczynę. Ponieważ z nad wody widać było tylko głowę i piersi, a młodzieniec postanowił zobaczyć więcej, wpadł na pomysł. "Wybuduję tamę. Obniży się poziom wody i będzie wszystko widać". biedak zabrał się do pracy i zapomniał po co to robi. Po kilku latach budowy tama postała, po dziewczynie nie było już śladu. Co więcej, pewnie była już babsztylem.
Podobnie sytuacja ma się z naprawą państwa. Róże fajne pomysły i inicjatyw posłów, ministrów lub wszelkiej maści samorządowców w praktyce przeradzają się w "potwory" prawno decyzyjne utrudniające i komplikujące tylko życie. Co więcej powstaje koleją armia urzędników realizujących różne procedury dla spełnienia owej zbożnej idei. Przykład; Biuletyn Informacji Publicznej. Idea jak najbardziej słuszna. Ale ktoś musi owe informacje zamieszczać. Dzięki czemu podatnik ma kolejne gęby do wyżywienia we wszelkich instytucjach. Zapętlenie i krach tego sytemu są nieuchronne, a autostrad na EURO 2012 nie będzie.

P.S.
Za chwilę przyjdzie jeden albo drugi z moich synów i powiedzą: "obiecałeś domek na drzewie". A wtedy szlak mnie trafi.

Jedzcie wiśnie z pestkami

Podobno należy jeść wiśnie z pestkami, gdyż czyści to przewód pokarmowy. Rozpowszechnienie takiego poglądu mogłoby wpłynąć na zmianę ideologii ruchów ekologicznych.
Po co są wiśni potrzebne pestki? A no oczywiście po to aby stworzenia zjadające owoce mogły potem w naturalny sposób rozsiewać nasionka. Podobnie rzecz się ma np. z orzechami, które zbierane przez wiewiórki i ukrywane w różnych miejscach o których wiewiórka zapomni powodowały wzrost nowych drzew nie w bezpośrednim sąsiedztwie orzecha z którego pochodzą.
Może jedzenie owoców z pestkami ma swoje racje historyczne? Tłumaczyłoby to dlaczego na wsiach za stodołami rosną wiśniowe sady...

Koszmar w toalecie

- Tato ja umieram. Jedzmy do lekarza, proszę. Powiedział starszy głosem przerywanym płaczem.
- Co się stało?
- Wypadła mi kość z kręgosłupa jak robiłem kopkę.
- To niemożliwe! - odparłem, ale jego przerażenie zaczęło udzielać się także i mi. - Czy coś cię boli?
- Nie ale jedzmy do szpitala!
- Gdzie jest ta kość? - zapytałem zdając sobie sprawę, że irracjonalizm sytuacji udzielił się także i mi .
- Już spuściłem wodę, ale tam była kość! Ratuj mnie! - i dalej wycie i łzy jak groch.
- Co się stało, czemu płaczesz, zapytała mama, spoglądając na mnie i widząc najwyraźniej moje zaniepokojenie.
- Jak zrobiłem kopę wypadł mi krąg z kręgosłupa! Dalej ja powtórzyłem relację przerażonego dzieciaka.
Wizja lokalna wykazała brak kostki do spłukiwania muszli klozetowej...
Interwencja chirurg,a neurologa, radiologa i każdego innego loga była zbędna.

Największe koszmary rodzą się w naszym umyśle. Gdyby człowiek przejmował się wszystkimi problemami ludzkości, topniejących lodowców, dziurą ozonową, dziurą w płocie, płotem sąsiada, sąsiadem, można by dostać wrzodów, albo samemu stać się jednym wrzodem. Ludzie aby żyć muszą się bać. Gdyby nie to, nikt nie płacił by ZUSu. W Afryce nie ma ZUSu, za to jest malaria...

Kanarek bez ogona

Jak wygląda kanarek bez ogona? Jak mały wykluty z jajka kurczaczek. Zamiast puchu ma piórka i różowy nagi tyłek. Wystarczy chwila nieuwagi... Gdy klatka z ptaszkiem znalazła się w zasięgi rąk trzyletniego oprawcy, pióra zaczęły unosić się na wietrze. Na pytanie kto to zrobił jeden podejrzany wskazał ręką na drugiego, a ten zaczął uciekać.
Cień podejrzenia padł jeszcze na psa Pimpka, ale ten jak zwykle zrobił błagalną minę co całkowicie wyeliminowało go z kręgu oprawców. Młody Młody przyznał się dopiero po trzech dniach. Cały czas szedł w zaparte. Ciekawe gdzie i od kogo się tego nauczył? Stwierdził, że złapał tylko go za ogonek, a piórka same zostały mu w ręku. Z ptakiem już jest nieźle, cała sytuacja wyszła mu na dobre: urozmaicona dieta, świeży paseczek itp.
Przypomina mi to historię taksówkarza, który widząc uciekającego pasażera bez zapłaconego rachunku za kurs, chwycił za korbę od samochodu (stare dzieje) i po krótkiej gonitwie zbił go. Zeznając przed sądem jako oskarżony o pobicie przy użyciu narzędzia oświadczył:
- Wysoki Sądzie ja go tylko kluczykiem zapłonowym...
Różnie wypowiedziane kwestie mogą mieć różne znaczenie.