poniedziałek, 31 października 2011

Ptak co własne gniazdo kala

Nie lubię Dudzińskiego i nigdy go nie lubiłem. Jednak po lekturze wywiadu z nim w Rzepie nabrałemdo faceta odrobinę szacunku, gdyż powiedział wiele prawdy o politycznym półświatku. Wierzę także w szczerość jego słów o odejściu z polityki. Po tym co ujawnił odnośnie prawdziwych poselskich motywacji, negatywnej selekcji i totalnego figuranctwa niezależnie od politycznych barw nie ma już tam powrotu. Jak iluzjonistę pokazującego gawiedzi na czym polegają magiczne sztuczki w końcu spotka zemsta pozbawionych chleba dawnych kolegów po fachu, tak samo pan Dudziński uzyska miano ptaka co własne gniazdo kala. Tak to prawda. W polskiej polityce nie liczy się interes publiczny lecz przywiązanie do sitwy i przy jej pomocy dojenie państwa lub tego co z niej pozostało.
            Już przecież słynny eksperyment Philip’a Zimbardo do którego zaangażował studentów i przydzielił im losowo role policjantów i więźniów udowodnił, jak łatwo człowiek przyzwyczaja się do swej roli. Po pewnym czasie nikt już nie kwestionuje faktu, że ma władzę, pomimo tego, że tak naprawdę uczestniczy tylko w dobrze zorganizowanym spektaklu, którego celem jest uświadomienie gawiedzi, że to owa gawiedź jest suwerenem.
Ciekawostką jest fakt, że Rzeczpospolita zmieniła lit swego tekstu. Jeszcze wczoraj wieczorem, gdy czytałem go w sieci to właśnie patologia polskiej polityki była wyakcentowanym wątkiem rozmowy. Dziś jest nim już rzekomy rozłam w PiS. Widać wraz z nowym właścicielem i nowym naczelnym zaczynają panować zwyczaje rodem z „Wielkiego Brata”. Ciekawe kiedy te praktyki a’la Wyborcza, przełożą się na wiarygodność tej do niedawna solidnej gazety?
Być może Dudziński wróci do polityki, ale tej na innych zasadach. Nie zdeformowanej i zmutowanej lecz takiej w której interes publiczny będzie ponad wszystko. W raz z nim być może wróci wielu innych „nabranych na demokrację”. Na razie to brzmi jak bajki o żelaznym wilku. Na razie.

piątek, 28 października 2011

Bratnia pomoc

Czasami łapię się na tym, że podejmowane prze mnie całkowicie intuicyjnie decyzje dość szybko nabierają szerszego kontekstu. Czasami jestem jak baca, który wie z góry jaka będzie pogoda. Myśląc o nadchodzącej zimie i chyba na skutek przeżywanego przeze mnie kryzysu wieku średniego, postanowiłem pierwszy raz po być może dwudziestu latach zakupić buty zwane glanami. Są piękne. Mają klasyczny krój i blaszane, pokryte skórą czuby. To było wczoraj.
Dzisiaj Rzeczpospolita doniosła, że na organizowany 11 listopada w Warszawie przemarsz środowisk patriotycznych mają przyjechać niemieccy lewacy, aby go zablokować. Czy wracamy zatem do starej świeckiej tradycji bratniej pomocy? Ciekawe czy przyjadą w tradycyjnych brunatnych koszulach? Wszak tajemnicą nie jest, że tego typu oddziały wspierające niegdyś dość popularny w Niemczech - zwłaszcza w latach trzydziestych i czterdziestych ruch socjalistyczny takie stroje posiadały. Tajemnicą też nie jest, że znaczna część kadr tego typu formacji miała swój komunistyczny rodowód. Wystarczyło bolszewickie bojówki poubierać w jednolite stroje i już były mundurowe formacje, mające czynić porządek.
Jak zatem stanie się w Warszawie? Na razie nie wiadomo. W każdym razie proces tego typu interwencji, a zwłaszcza zachowanie naszych służb porządkowych w stosunku do „dostojnych gości” będzie doskonałym probierzem naszej realnej sytuacji.
A buty? Solidne obuwie jest zawsze w cenie.

czwartek, 27 października 2011

Pogromcy mitów - gaz łupkowy


Jak widać w naszej bananowej republice postsmoleńskie sprawy potoczyły się szybko. Ale ciemy lud kupi wszystko. Nawet ograbienie i zamianę ziemi na której żyje w pustynię. Czeka nas los Inków?
W powyższym materiale liczą się rzecz jasna fakty. Jedyną krytyczną uwagą z mojej strony jest sugestia pani odnośnie rewolucji. Ale ludzie w dzisiejszych czasach pomieszania języków często nie wiedzą o czym mówią.

Szpital

Sytuacja naszego nieszczęsnego kraju przypomina oddział onkologiczny. W łóżku leży pacjent, a przy nim kilku lekarzy i członków rodziny. Jedni wmawiają mu, że wszystko jest dobrze i że niedługo opuści szpitalne mury, drudzy z kolei tłuką mu do głowy, że jego stan jest poważny, i że musi aby nie cierpieć przyjąć wyższą dawkę przeciwbólowego leku. Wśród członków rodziny pojawił się w pewnym momencie nawet rozłam. Jedni mówią choremu, zasugerowani lekarską ściemą, że to nie jest żaden przeciwbólowy środek, ale ekstra drag pozwalający odfrunąć i mieć kolorowe sny. 
Pacjent się wacha, którą opcję wybrać? Bardziej optymistyczną ale mniej wiarygodną, czy tę realną ale nie tak przyjemną. Gdy jego wahanie osiąga pewne apogeum, na sali pojawia się pielęgniarz, który dla odwrócenia uwagi usiłuje zdjąć ze ściany wiszący tam krzyż. Zajęci dyskusją i przekonywaniem pacjenta lekarze i krewni zdają się nie dostrzegać tego faktu. Pielęgniarz wykorzystując ten moment zdejmuje krzyż ze ściany i wyje ze wściekłości. Na dawno nie malowanej ścianie krzyż pozostawił po sobie trwały jasny i wyróżniający się ślad, którego nie da się tak łatwo wytrzeć ani zmyć. 
Pacjent obserwujący tę całą maskaradę wybiera argumentację lekarzy i pozwala się uśpić, zabijając w ten sposób swój ból, ale i świadomość. 
A tak naprawdę to w szpitalu na oddziale onkologicznym nic nie zależy od pacjenta. Co więcej, sama onkologia nie zna tak naprawdę przyczyn, ani skutecznych metod leczenia przypadłości dla której została powołana.

Sytuacja w Łuni, zwłaszcza po dzisiejszym nocnych negocjacjach z lichwiarzami przypomina sytuacje na oddziale psychiatrycznym. Szpitalowi grozi zamknięcie za nieopłacone rachunki. Prawdziwa dyrekcja szpitala gdzieś się ulotniła, a rolę negocjatora przejął samozwańczy samorząd pacjentów oddziału psychiatrycznego. Spotkania, konsultacje i próby reform przypominają zbiorową terapię zajęciową. Wszyscy są oszukiwani i oszukują się nawzajem, że kryzys został zażegnany. Wariaci pokazują sobie wzajemnie plany ratunkowe oparte na nowych, opracowanych przez nich odmianach arytmetyki. Tymczasem w interesie nie traktujących wariacki samorząd poważnie lichwiarzy nie jest wcale ani upadłość szpitala, ani spłata długów. Chodzi o to, aby dług był i był cały czas spłacany. A wariaci przystaną na każde warunki, które jeszcze przez jakiś czas pozwolą im żyć w mirażu swych wyimaginowanych funkcji i zaszczytów. Sytuacja przypomina nieco tę opisaną w książce Stanisława Lema „Szpital Przemienienia”. Miejmy nadzieję tylko, że finał całej historii nie będzie taki jak w powieści. 
Jednak finał widać już na horyzoncie. Europa przez niefrasobliwość socjalistycznych świrów w kaftanach bezpieczeństwa, które tylko z pozoru przypominają lekarskie kitle, została już skazana na gospodarczą, a być może i cywilizacyjną klęskę. Przy tego typu modelu zarządzania, marnotrawstwie i totalnym wypraniu ludzkich mózgów w przeciągu najbliższych dekad nasz dom wariatów będzie mógł aspirować co najwyżej do miana psychiatrycznego skansenu.

W czym nadzieja?
Jeśli zarówno na naszym oddziale jak i w całym szpitalu jest jeszcze ktoś rozsądny, pierwszą rzeczą jaką wykombinuje będzie wymyślenie para - pieniądza. Czyli zastępczej waluty, która posłuży do handlowego obrotu. We wszelkiego rodzaju zamkniętych instytucjach taką rolę pełną papierosy lub inne przedmioty powszechnego użytku. Potrzebny jest nam jak u cytowanego wczoraj Clawell’a jakiś król szczurów.

środa, 26 października 2011

Francja: policja brutalnie pobiła katolicką młodzież

Zwykle tego nie czynię, ale tym razem na prośbę mojego przyjaciela postanowiłem uczynić wyjątek i opublikować tu tekst z apelem. Szatan jednak opanował do reszty mózgi ludzi w mateczniku chrześcijaństwa  Pozostaliśmy jeszcze my i dlatego należy pomóc naszym braciom, którzy trzymają jeszcze w rękach sztandar chrystusowej wiary. Oto treść otrzymanego przeze mnie emailem komunikatu:

Francja: policja brutalnie pobiła katolicką młodzież protestującą przeciw skandalicznej pseudo-sztuce

Grupa paryskich studentów katolickich została brutalnie pobita przez policję. http://youtu.be/iMiCxyBy_cA
Młodzi wyznawcy Chrystusa zorganizowali w ub. czwartek protest przed jednym z teatrów - podczas premiery bluźnierczej „sztuki” włoskiego dramaturga, prowokatora Romeo Castellucciego.  http://youtu.be/zOhsEgVBndo

Pseudo-sztuka włoskiego dramaturga przedstawia starego, wyniszczonego i pozbawionego ubrania człowieka, cierpiącego na biegunkę, którego syn wielokrotnie oporządza na oczach widza na tle wielkiej reprodukcji twarzy Chrystusa, autorstwa renesansowego twórcy Antonello da Messina. Podczas przedstawienia w powietrzu unosi się smród fekaliów. Na scenę wchodzą m.in. dzieci z tornistrami, które obrzucają obraz różnymi substancjami i przedmiotami. Wizerunek pokrywa się brązową cieczą, z której formuje się napis: „Nie jesteś moim pasterzem”. http://youtu.be/JzldOzVho6w
„Sztuka” ta była prezentowana niedawno we Wrocławiu, podczas festiwalu „Dialog”. Do jej obejrzenia organizatorzy zachęcali w następujący sposób: „Jezus jako symbol, jako ikona, jako prowokacja do zastanowienia się nad kondycją ludzką. Na tle gigantycznego, renesansowego portretu Chrystusa Castellucci obnaża współczesną Golgotę starości. Syn opiekuje się zniedołężniałym ojcem. Luksus białego wnętrza nie chroni przed wciąż wydzielanymi przez chorego ekskrementami. Smród dociera aż na widownię. Twarz Jezusa na ogromnym obrazie niemal ożywa pod ciężarem ogłuszających uderzeń muzyki”.
Sztuka, dotowana z pieniędzy podatników, oburzyła francuską młodzież, która zorganizowała protesty przed teatrem Theatre de la Ville. Jedna z grup wykupiła bilety i weszła na spektakl, podczas którego rzucała cuchnącymi bombami. Protestujący mieli transparent z hasłem: „Christianofobia - mamy już dość”. Policja siłą wyciągała młodych katolików z teatru. Niektórzy zostali aresztowani.
Kolejna grupa młodych aktywistów z ruchu francuskich rojalistów - L'Action Française postanowiła zorganizować pokojową demonstrację przed teatrem. Kilkudziesięciu młodych katolików przykuło się do balustrady teatru. Do akcji wkroczyła policja w ekwipunku bojowym. Funkcjonariusze użyli ciężkiego sprzętu i gazu łzawiącego. Pojazd opancerzony najechał na nogę leżącego na ziemi, skutego kajdankami młodego człowieka. Innych młodych ludzi dotkliwie pobito i aresztowano. Jednemu z protestantów postawiono zarzut kradzieży… czapki policyjnej. Uczestnicy akcji już złożyli doniesienia na brutalne zachowanie stróżów prawa.
Przed czwartkowym spektaklem grupa AGRIF (Sojusz przeciwko rasizmowi i na rzecz poszanowania tożsamości francuskiej oraz chrześcijańskiej) złożyła w trybie pilnym wniosek z prośbą o zablokowanie pokazywania sztuki „O twarzy. Wizerunek Syna Boga” Castellucciego. Wniosek został odrzucony. Tłumaczono, że chociaż zawiera ona niewątpliwie obraźliwe i pełne przemocy sceny, to jednak istnieje „wiele sprzecznych interpretacji tej sztuki”.
Sędzia Emmanuel Binoche podkreślił, że we Francji nie istnieje prawo anty-bluźniercze, które pozwalałoby zablokować prezentację spektaklu. Jednak, jak zauważyli inni prawnicy, można było wykorzystać przepisy przeciw mowie nienawiści, która zabrania ośmieszania wierzących poprzez lżenie wizerunków świętych. Sędzia Binoche nie tylko nie zakazał prezentowania pseudo-sztuki, ale nakazał także grupie AGRIF zapłacić Théâtre de la Ville 1200 euro z tytułu poniesionych szkód.
Szczególnie bulwersujące jest to, że nieliczna grupa księży francuskich zaaprobowała „dzieło” włoskiego prowokatora. Z drugiej strony, znacznie większa grupa francuskich biskupów publicznie wyraziła zaniepokojenie wzrostem liczby anty-katolickich spektakli. Kardynał André Vingt-Trois z Paryża i rzecznik konferencji biskupów francuskich, Mgr Bernard Podvin, wezwali ostatnio francuskich katolików, aby publicznie wyrazili swoje oburzenie z powodu finansowania z ich pieniędzy bluźnierczych spektakli.
W grudniu w Paryżu ma być prezentowane inne bluźniercze przedstawienie hiszpańsko-argentyńskie: „Piknik Golgota”, które wstrząsnęło katolikami w Madrycie na początku tego roku.

Źródło: LifeSiteNews.com, AS
Podpisz protest!!! 

Refleksie z lektury starej książki

Ostatnio czytam "Tai-Pan'a" James'a Clavell'a. Akcja tej napisanej w 1966 r. powieści historycznej rozgrywa się w czasie pierwszej Wojny Opiumowej (1841 rok). Nie chcę opisywać, ani recenzować tej lektury. Chcę tylko zwrócić uwagę na dwa zawarte w niej pouczające, z pozoru mało istotne detale, które mogą mogą w sposób istotny dotyczyć naszej rzeczywistości. 
  1. W pewnym momencie główny bohater Dirk Struan otrzymuje pismo od dyrektora banku w którym trzymał niemal cały zgromadzony przez siebie kapitał. Bank informuje, że w wyniku intensywnego wycofywania wkładów przez klientów przestał właśnie być wypłacalny. Płaci co prawda jakieś grosze za jednego funta, co może być przeznaczone na ewentualny zakup wacików dla swej pięknej niewolnicy. Innymi słowy tytułowy Tai-Pan jest bankrutem. Informacje o tym przyjmuje z zakłopotaniem, ale samą informacje o upadku banku traktuje jako naturalną. Ma tylko pretensje do siebie, że dał namówić się na trzymanie całych oszczędności w jednym banku.
  2. Wrogowie naszego bohatera zadbali już o to, aby o plajcie banku dowiedzieli się wszyscy. Nikt nie chce pożyczyć mu pieniędzy. Czyni to potajemnie pewien Chińczyk – wieloletni jego partner w interesach. Po uzgodnieniu wielkości odsetek i terminów spłat, Struan pyta Chińczyka czego jeszcze chce w zamian za udzielenie kredytu? Ten wyciąga pięć pieczęci, macza je w tuszu i odbija na uprzednio przygotowanych karteczkach. Informuje go, że jeśli ktoś przyjdzie z taką pieczęcią należy spełnić jego prośbę. Anglik pyta w jakiem czasie to nastąpi? Chińczyk odpowiada, że za dwa pokolenia. 
A teraz wnioski:
  1. Jeszcze w XIX wieku, a podejrzewam, że i w połowie XX wieku, gdy powstawała ta książka, upadłość banku była czymś oczywistym i naturalnym, gdyż bank był traktowany jako normalne przedsiębiorstwo wypłacające dywidendy, ale i obarczone pewnym stopniem ryzyka. Nikomu nie przychodziło do głowy ratowanie banków. Stało się i już. Dopiero potem dowiadujemy się, że wypłacanie depozytów i doprowadzenie do upadku banku było celową robotą wrogów Tai-Pana, ale to inna historia. 
  2. Upadłość nie jest końcem świata. Jest na pewno lepszym rozwiązaniem niż emisja pieniędzy bez pokrycia, która to musi skończyć się wcześniej czy później o wiele większą katastrofą. 
  3. Drugi przywołany fragment odkrywa przed nami nieco z chińskiej mentalności i sposobu ich myślenia. Pokazuje czym jest trwałość i siła tej kultury. My myślimy w kadencjach zazdroszcząc zachodnim potęgom umiejętności myślenia w dekadach. Bez względu na to jak myślą europejczycy ich horyzont czasowy zamyka się w perspektywie własnego istnienia na tym łez padole. To może jest przyczyną naszych dzisiejszych kłopotów. Powstanie mechanizmu nadmiernej nadprodukcji pieniądza i pozbawienia go pokrycia w czymkolwiek to doskonały przykład naszej krótkowzroczności. Twórcy powstałego tuż przed I Wojną Światową FEDu, jeśli nawet zdawali sobie sprawę z konsekwencji tej decyzji, uznali pewnie, że proces ten będzie dotyczyć czasów bardzo odległych, bo wykraczających poza ich i ich dzieci ziemską egzystencję. Tym czasem „perpetuum mobile” emisji pieniędzy i ich pożyczania państwu, oraz spłaty powstałego w ten sposób długu poprzez pożyczanie kolejnych świeżo wyemitowanych pieniędzy dopiero teraz zaczyna przybierać znamiona katastrofy. Chińczycy natomiast potrafią myśleć w perspektywie pokoleń i to jak widać nie tylko o sprawach publicznych, ale także o strategii rozwoju rodzinnych interesów. Krótkowzroczność naszej cywilizacji zaczyna być po woli jej gwoździem do trumny. 

Swego czasu mój ojciec trafił na pewien zagraniczny bazar, na którym miał kupić określoną ilość tkaniny. Wybrał poszukiwany rodzaj i przystąpił do negocjacji o cenę. Ta zaproponowana przez sprzedawcę była wygórowana. Mój tata zaproponował cenę kilkakrotnie niższą. Polski sprzedawca natychmiast przerwałby negocjacje i puścił w stosunku do potencjalnego klienta stosowną wiązankę. Ten natomiast wyjął z kieszeni przenośny kalkulator (co było na owe czasy szczytem szpanu) i powiedział, że jest w stanie sprzedać za tę cenę tenże materiał ale w ilości 140 kilometrów. Jak widać każda nacja ma swoją specjalności i kulturowo zakorzenioną specyfikę myślenia. Coraz częściej patrząc na wyniki kolejnych wyborów i otaczającą nas rzeczywistość, zaczynam myśleć o Polakach jako o narodzie przede wszystkim totalnych frajerów.

niedziela, 23 października 2011

Fatum czy przeznaczenie?

Jak kończą rewolucjoniści i wszelkiej maści socjaliści? Często tragicznie. Oto Lenin - ojciec rewolucji i matka wszystkich innych łajdaków odszedł na skutek serii wylewów krwi do mózgu. Inne wersje podają zawały, otrucie albo i nawet syfilis. Ale jest dość prawdopodobne, że wszelkie inne przyczyny stanowiły przyczynę praprzyczynę wylewów. Wiadomo także powszechnie, że mózg wodza przechowywany jest w formalinie, a więc być może dowiemy się kiedyś jaka była w końcu główna przyczyna zatrzymania jego pracy.
Jednak prekursorem w tym zakresie był niejaki Maksymilian Robespierre, który w czasie swej rewolucyjnej dyktatury usprawnił system zabijania o pozbawianie mózgów wraz z głowami przy pomocy przyrobionej maszynki do obcinania cygar – zwanej gilotyną. Ponieważ rewolucja zwykle zżera swoje dzieci, także sam Robespierre skończył na gilotynie. Mózg dyktatora rewolucyjnego państwa skończył w koszu. 
Inny socjalista - Adolf Hitler zginął strzelając sobie w głowę z rewolweru i jednocześnie zażywając cyjanek w berlińskim bunkrze. Kolejny arcy - wybitny socjalistyczny przywódca Józef Stalin zginął według oficjalnej wersji także na skutek wylewu. W tej kwestii istnieje także wiele kontrowersji. Jednak z ostatnio opublikowanych pamiętników lekarza przeprowadzającego sekcję zwłok wielkiego wodza, jego organizm był w tak fatalnym stanie, że bez względu na to co ostatecznie go dobiło i tak nie miał pisanego długiego życia. Kilka lat przed śmiercią obu powszechnie znanych opisanych wyżej morderców i tuż przed wybuchem między nimi krwawej wojny, żywota dokonał inny wybitny socjalistyczny lider. W sierpniu 1940 roku w Meksyku na od ciosu maczetą w głowę na zlecenie Stalina zginął Lew Trocki. Minęło kilka dekad i oto jeden z ostatnich (w starym styku)  socjalistycznych przywódców Muammar al-Kaddafi zginął w bliżej nie wyjaśnionych okolicznościach. Jedno jest pewne. Otrzymał kulkę w głowę.
Co łączy te wszystkie i ich ofiary? To, że z ich mózgami było coś nie tak, lub też stanęły z takich lub innych przyczyn. Co ciekawe, bezpośrednią przyczyną mózgowej awarii wszystkich owych nieszczęśników nie był sam socjalizm. A być może był? W końcu w sytuacji braku innych metod obalenia „umiłowanego przywódcy” pozostaje tylko kula. A być może materialistyczna ideologia po pewnym czasie postanawia oderwać się od swego materialnego nośnika i zafundować jako byt sam w sobie?

Czy podobny los spotyka także socjalistyczne systemy, dla których finałem jest krach lub mutacja? To dość prawdopodobne, szczególnie zważywszy na fakt oderwania centralnych sterujących nimi systemów od rzeczywistości. Obserwowaliśmy to już wielokrotnie. Teraz wszystko wskazuje na to, że taki los czeka również i Unię Europejską, która w swej rozpoczętej właśnie agonii postanowiła udawać, że ma jednak pieniądze. Co zatem stanie się z kolejnymi socjalistycznymi przywódcami? Nie wiadomo. Jeśli zastąpią ich ich następcy, będą bezlitośni zwłaszcza dla ich mózgów. W końcu rewolucja pożera swe dzieci, a dzieci rewolucji w pędzie do władzy pozbawia życia swych rewolucyjnych rodziców. 

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ano dlatego, że coraz częściej w mediowanym przekazie i na tzw. prawicowych blogach, pojawiają się wezwania do rewolucji, która już z samego założenia tkwi bolszewickim paradygmacie. Jeśli zatem okaże się, że z takich czy innych powodów dochodzi do likwidacji dawnych przywódców nie miejmy najmniejszych złudzeń: następcy boją się zgromadzonej w ich mózgach niebezpiecznej wiedzy, która lepiej jak przepadnie niż zostanie odkryta. Może to świadczyć o tym, że nowi byli niegdyś zausznikami starych. W takiej sytuacji trudno mówić o jakiejś odnowie. 

Beria i Guevara tworzą inną kategorię: socjalistycznych funkcjonariuszy błagających o darowanie im życia tuż przed rozstrzelaniem. W przypadku kolejnej mutacji sądzę, że to właśnie ta kategoria będzie w szczególny sposób rozbudowywana.

sobota, 22 października 2011

Oznaki starości

Idąc wczoraj ulicą miasta obok mojej wioski, mijałem dwie dziewczyny wyglądające na nastolatki. No w każdym razie wyglądające dość młodo. Jedna opowiadała coś drugiej zapamiętale, używając przy tym w tradycyjny sposób słowa „ku.wa” jako przecinaka. W pewnym momencie koleżanka przerwała jej wywód. Ta zgodnie z zasadami stylu nowomowy zareagowała natychmiast: 
- Jeszcze (przecinek) nie skończyłam. (Przecinek) nie wpe.rdalaj mi się.
Wtedy jej rozmówczyni odparła: 
- Sorry, myślałam, że już się do mnie wypierdziałaś. - Po czym ta pierwsza zaczęła kontynuować swój przerwany wywód, z którego mogłem zrozumieć jedynie przecinki. 
Nie chcę tu drzeć szat nad moralnym i kulturowym upadkiem współczesnej młodzieży, bo to bez sensu. Ostatnio mój przyjaciel akademik, specjalista od moralności poinformował mnie, że starzy zawsze bili na alarm i ostrzegali przed upadkiem obyczajów. Po prostu nagle zdałem sobie sprawę, że jestem już po drugiej stronie: to nie ja jestem niesforny, tylko zauważam tę niesforność u innych.  Słysząc dyskusję dwóch dziewczyn poczułem się po prostu dziwnie staro. A może to dlatego, że jesień?

Kilka dni temu mój młodszy syn poszukiwał paczki z wykałaczkami, gdyż chciał zrobić kasztanowego ludzika. W pewnym momencie zapytał:
- Tato, nie wiesz gdzie są te, no, wilkołaczki?
Jednak kreatywność młodych potrafi też cieszyć. 

czwartek, 20 października 2011

Manewry wyprzedzające

Kiedyś opisywałem już chyba historię pewnego zamożnego rosyjskiego arystokraty, który postanowił zbudować na swych włościach wierną kopię Luwru. Gdy budowniczowie, w ślad  za nimi dekoratorzy i artyści skończyli swe prace, zamawiający dalej nie był zadowolony z finalnego dzieła. W końcu zdał sobie sprawę, co tu nie gra. Brakowało właściwej „atmosfery”! Ściągnął przeto bogacz ze swych włości pańszczyźnianych chłopów i kazał im szczać po kątach. Gdy zaczęło odpowiednio cuchnąć, wtedy dopiero uradowany szlachcic stwierdził, że to jest to. Czego uczy nas ta historia? A no tego, że kopiowanie na prowincji zawsze jest groteskowe. 
Oto przez miasto stołeczne naszej prowincji przeszedł ostatnio tzw. Marsz Oburzonych, będący kopią tego rodzaju protestów organizowanych w innych krajach. W odróżnieniu od sfrustrowanych przedstawicieli klasy średniej u nas protestowała lewacka bananowa młodzież. Bo niby skąd wziąć u nas klasę średnią? Ale ważne aby była odpowiednia atmosfera! Nawet poseł Kalisz przybył na ów marsz swym Jaguarem ostatecznie demaskując groteskę całego przedsięwzięcia, które pokazało, że w tym kraju z tubylczym narodem można zrobić wszystko. Nawet sparodiować społeczną frustrację. A co? Niech hołota widzi, że wkurzony może być także właściciel Jaguara! A gdzie podziali się nasi prawdziwi wkurzeni? Mają gdzieś przemarsze i protesty. Bo wbrew pozorom ludziom wcale nie musi być tragicznie źle, jak jeszcze chce im się protestować. Poza tym dotarcie na jakąkolwiek demonstrację to koszt, a nasi prawdziwi oburzeni wolą wydać te pieniądze na cokolwiek innego. Poza tym po co tracić siły? Przez ostatnie kilkaset lat zawsze byliśmy peryferium, tylko centrala znajdowała się w zależności od sytuacji z lewej lub z prawej strony. Przyzwyczajeni zatem do ciągłego przeciągu nauczyliśmy się przyjmować strategię na przetrwanie. „Mieć wszystko w dupie” stało się wręcz nasza narodową cechą, czego najlepszym dowodem są wyniki ostatnich wyborów. Czy zatem atomizacja naszego społeczeństwa zaszła tak daleko, że nawet nie potrafimy ze strachu zachować samozachowawczego instynktu?
Jako dyplomowany humanista zaczynam zastanawiać się po kilkunastu latach od ukończenia studiów, czy coś takiego jak społeczeństwo w ogóle istnieje. Czy nie jest tak, że istnieje wyłącznie misterna i ciągle zmiana gra interesów między jednostką a jakąś tam zbiorowością. Czy my nie przypominam stada ptaków, lub rybiej ławicy, które tylko z pozoru tworzy jakąś strukturę, a tak naprawdę jest niesterowalnym bezwładem. A może właśnie dlatego sterowalnym? Gdy w okolicy pojawi się jakiś drapieżnik natychmiast znika owa pozorna nić wspólnoty. 
Totalne rozproszenie, atomizacja, zanik instytucji oznaczają jednak, że za chwilę znów ludzie pozują potrzebę stada. Zaczynają się ciekawe czasy. Do powszechniej społecznej świadomości dotarł niewątpliwie fakt, że za problemy gospodarcze i społeczne odpowiedzialna jest jakaś garstka ludzi powiązanych z finansjerą lub ich figuranci. Być może wypada zatem, jak w przypadku naszych lipnych oburzonych od razu zając pozycję na właściwej stornie barykady, aby od razu hołota wiedziała, kto tu jest liderem. Na razie hołota obserwuje. A gdy przyjdzie odpowiedni moment być może jak to już wielokrotnie w dziejach bywało wygubi swych wierzycieli miast spłacania długu. Co w takim razie robi w tej sytuacji sprytny wierzyciel? Podstawia fałszywego wierzyciela. Może jeszcze wzorem starego dowcipu o gonionym przez tłum złodzieju, biec ile tchu w  piersi i samemu krzyczeć: „łapać złodzieja”. Chyba ten drugi scenariusz ma właśnie miejsce. 

Okazuje się, że jeszcze nowi posłowie nie zdążyli złożyć ślubowania, a już agencje ratingowe obniżyły nasza kredytową wiarygodność, a kurs rodzimej waluty poleciał w dół. Gdyby wybory wygrało PiS, okazałoby się, że to oczywiście reakcja rynków finansowych na to zwycięstwo. A tak to nawet nie ma na co zwalić. Tak więc szambo zaczyna wyciekać nawet szybciej niż się spodziewałem.

piątek, 14 października 2011

Moja krew

Mój syn, jak na wszechstronnego artystę i myśliciela przystało, podchodzi dość nonszalancko do rzeczy przyziemnych. Dostał ostatnio w szkole zadanie nauczenia się kilku skrótów, takich jak: PKO, PKP, ONZ i UE. Szybko pojął zasady tworzenia tego rodzaju nazw i z zainteresowaniem odkrywał ich znaczenie. Do tego stopnia spodobała mu się ta zabawa, że postanowił sam rozszyfrować ostatni ze skrótów.
- Czekaj, wiem, wiem co to znaczy! Uwaga Epidemia! - powiedział.

Naprawdę mu nic nie pomagałem. Sam na to wpadł. Moja krew!

czwartek, 13 października 2011

System naczyń połączonych

Czasami łapię się na tym, że łapię się dziwię się zwykłym rzeczom. Dzisiaj zadziwiło mnie, że oto taki decymetr sześcienny zwany litrem w przypadku wody waży równio kilogram. Mamy więc połączenie miary długości, objętości i masy. A łącznikiem tego wszystkiego jest… woda. Przypadek? Podejrzewam że nie. Ktoś tworząc miary musiał oprzeć się na czymś stałym i uniwersalnym. I tak ziemskie miary mają swój początek w tym, co stanowi niezbędny składnik życia. Nie podejrzewam, że za tym „zbiegiem okoliczności” stoi jakieś filozoficzne przesłanie. Raczej jest to kwestia praktycznego podejścia. Mając dość precyzyjną miarę długości można z dziecinną łatwością mieć również miary pojemności i masy.
Jak widać umiejętność obserwacji rzeczy podstawowych jest dość pouczająca. Bo na świecie wszystko tak jak woda tworzy system wpływających na siebie wzajemnie czynników.

A wiele ciekawych rzeczy dzieje się tuż za naszą granica. 
Oto sąd na Ukrainie skazał byłą premier tego kraju Julie Tymoszenko na 7 lat pozbawienia wolności za niekorzystnie dla kraju popisanie umowy gazowej z Rosją. I podniosły się głosy protestu we wszystkich okolicznych krajach. I pewnie wcale nie chodzi o ową nieszczęsną kobiecinę z odrostami na głowie. A jeśli założymy, że umowa z Rosją rzeczywiście była niekorzystna i że nie jest to polityczna hucpa tylko normalny wyrok dla malwersanta? Wtedy nagle wszystkie międzynarodowe protesty zyskają inny sens. Bo oto sąd w Kijowie stworzył niebezpieczny precedens. Być może inne sądy w innych krajach pójdą za tym przykładem i zacznie karać polityków za ich błędy? Ktoś zacznie patrzeć na umowy kredytowe, zadłużenie i marnotrawstwo? Ktoś inny dopatrzy się stworzonych specjalnie luk prawnych. Nie to nie możliwe. Należy zaprotestować, bo i u nas przyjdzie komuś do głowy podobne rozwiązanie. Wtedy nasz „drogi” wicepremier Pawlak odpowiedzialny, jak Julia za podobną gazową umowę powinien dostać wyrok co najmniej 50 lat do odsiedzenia. 

Mnie więcej w tym samym czasie nasi południowi sąsiedzi – Słowacy powiedzieli w parlamencie, że nie mają zamiaru płacić na greckie długi. W wyniku tego jasnego przekazu upadł rząd równie pięknej jak Julia pani premier i cały misterny pakiet stabilizacyjny szlak trafił. No i co z tego? A no nic. Tradycyjnym europejskim zwyczajem głosowanie ma być powtórzone. A jak się komuś nie podoba, to wiedzie Bundeswera, o przepraszam, Europejskie Siły Stabilizacyjne, lub inna wymyślona na prędze formacja „pokojowa” i zrobią porządek. Ale to przyszłość i ostateczność. Najpierw trzeba będzie uruchomić armię agentów, figurantów i pożytecznych idiotów po to, aby załatwić to bardziej cywilizowany sposób. 

Ale przecież tak już bywało w dawnych czasach, że gdy jakieś miasto się zbuntowało i nie chciało płacić podatków monarsze, ten wysyłał tam wojska, zdobywał miasto i nie dość, że wziął to co chciał, to jeszcze wystawiał rachunek za oblężenie. Władców niegdyś było wielu. Dziś jest jeden, ale otoczony zgrają pozorantów tak, aby nikomu nie przyszło przypadkiem do głowy kto tu wydaje rozkazy. 
Jak widać czasy nasze nie różnią się znacznie od tych feudalnych, z tą tylko różnicą, że nikomu teraz nie chodzi o ziemię i że lud może sobie sam wybrać wójta (czasami nawet kobietę), którego potem może obsobaczyć od czci i wiary, a nawet zamknąć do więzienia za to, że zapłacił panu za duży haracz. Czyli system feudalny nie był taki zły! Powinni cieszyć się konserwatyści! Mała to wszakże pociecha, tym bardziej, że poziom haraczy przez ostatnie tysiąc lat wzrósł na pewno o 1000 procent. Feudalizm nie jest zły – to prawda. Pod warunkiem jednak, że haracz dla władcy jest niski i gdy wiadomo kto jest wójtem, a kto królem.

A woda? Woda płynie sobie spokojnie. Nikomu nie przeszkadza, jest wszędzie i dla wszelkiego życia stanowi początek. Bo wszystko płynie. Tak więc i te misterne doczesne zabiegi trafi szlak. To tylko marność i kolosy na glinianych nogach. Życie jest za krótkie aby martwić się o cały świat, który w naturalny sposób i tak dokona samoregulacji. Ale nic nie zaszkodzi obserwować i wyciągać wnioski nawet z bardzo oczywistych spraw. Nie wiadomo kiedy ta wiedza będzie użyteczna. Umiejętność dostrzeżenia kto jest kim w tej maskaradzie urasta przeto do rangi wiedzy tajemnej.

Edit 13 październik 2011, godz. 18.33
Słowacki parlament przyjął właśnie co miał przyjąć i już wszyscy są szczęśliwi, za wyjątkiem - rzecz jasna - samych Słowaków. Tempo iście stachanowskie, nieprawdaż?

środa, 12 października 2011

Bazarowa szulerka

Na czym polega dyplomacja? To dość proste. Zamiast powiedzieć: „sper...j”, trzeba sprawić tak, aby nasz rozmówca poczuł szczęście i dreszcz emocji przed czekającą go wkrótce wyprawą. Stare sprawdzone mechanizmy. Wszystko w rękawiczkach i bez zbędnego szumu.
Gdy reżimowe media debatują wciąż o sukcesie wyborczym PO, (który tak naprawdę żadnym sukcesem nie jest, bo szambo zacznie się za chwilę wylewać) lub o menażerii Palikota, tuż obok nas dzieją się rzeczy, które przeszły prawie bez echa.
Oto stosując się do wskazanej wyżej dyplomatycznej zasady, Komisja Europejska postanowiła warunki pod jakimi zgodzi się na przedłużenie obowiązywania tzw. Protokołu z Kioto, czyli umowy międzynarodowej, narzucające na ratyfikujące je kraje obowiązek ograniczenia emisji CO2. Okazuje się, że jednym z warunków tej ratyfikacji przez Unię, jest podpisanie go przez inne kraje – emitujące duże ilości CO2, które dotychczas tego nie uczyniły. Co to oznacza? A no to, że cała Unijna ekopolityka idzie do kosza, a warunki to tylko sprytny sposób na wybrnięcie z niezręczniej sytuacji. Dlaczego? Dlatego, że Europa emituje zaledwie 11% CO2 na świecie. Reszta przypada na USA, Chiny, Indie i jeszcze kilka innych krajów, które nawet nie chcą słyszeć o jakimś ograniczeniu emisji. I mają rację. Tym bardziej, że w wyniku proekologicznych, bezpodstawnych regulacji w Europie pozostało już nie wiele z klasycznego przemysłu, który z konieczności uciekł na inne kontynenty pustosząc europejską gospodarkę. Pozaeuropejskie potęgi gospodarcze maja gdzieś unijne propozycje i tak jak nie ratyfikowały Protokołu za pierwszym razem tak samo nie uczynią tego obecnie dopóki ktoś nie udowodni, że człowiek ma jakikolwiek wpływ na zmiany klimatyczne. Przy tym wszystkim, unijne deklaracje wydają się tylko propagandową próbą nazwania sromotnej dyplomatycznej klęski ich chorej polityki „planowanym wycofaniem się na z góry upatrzone pozycje”. Wcześniej komisarze naiwnie uznali, że polityka prawnej gry w trzy karty, która sprawdza się na kontynencie, będzie także akceptowana poza nim. Pomylili się.
Próba ostatniego kolonialnego narzucenia reszcie świata ekologicznej ściemy poniosła właśnie ostateczną klęskę. Doskonale to pokazuje jakim grajdołem stała się Europa po kilku dekadach rządów socjalistów.

W mediach elektronicznych ukazała się na ten temat tylko zdawkowa PAPowska notatka. Nic więcej. Po co denerwować lud tubylczy prawdziwą polityką? Jeszcze się połapie jakich wybrał pajaców i gdzie rozdaje się naprawdę karty. Jak widać poza naszym kontynentem. 
Co zrobi teraz Unijna bolszewia? Nie wiadomo. Na pewno ostatnią rzeczą jaka przyjdzie im do głowy, to zaniechanie nakładania ekologicznych kryptopodatków. Bo choć inni na świecie nie kupili klimatycznego kitu, każdy powód jest dobry aby złupić lokalnych frajerów. W końcu trzeba skąteś brać pieniądze na tak potrzebne „prorozwojowe” programy, przy których zamiast wziąć się do uczciwej roboty, wyżywi się cała masa przyjaciół i znajomych królika. Tak więc europejska zabawa w Janosika, który zabiera bogatym i biednym, a oddaje sobie, będzie nadal trwała w najlepsze.
A oto kolejny dowód http://www.se.pl/twoje-pieniadze/poradnik-se/unia-chce-zabrac-oszczednosci-polakow_209272.html

wtorek, 11 października 2011

Lodołamacz

Jak powszechnie wiadomo, bolszewicy dzielą się na dwie zasadnicze kategorie: jedna składa się z ideowych półgłówków a'la Imagine Johna Lennona, drugą stanowią karierowicze i inne wszelkiej maści cyniczni cwaniacy. Pierwsi wierzą w swe utopijne ideały, drudzy wiedzą, że to ściema ale w ich mniemaniu ich wyborcy tego nie wiedzą. Przyznam się szczerze, że znam kilku wyżej i niżej postawionych lewaków. Cechą charakterystyczną tej ideowej formacji jest to, że im wyżej jest postawiony dany lewak, tym znacznie częściej należy do drugiej niż do pierwszej kategorii lewaków. Należy zaznaczyć, że wspólną cechą obu kategorii jest całkowita niechęć do wszelkiej abstynencji. Kiedyś, dawno temu spotkałem pewnego wysoko postawionego lewaka w pewnym gastronomicznym. Dzięki temu spotkaniu budżet państwa wzbogacił się o sporą kwotę z tytułu alkoholowej akcyzy. Mniejsza o to ile tego było, ale wraz z kolejnymi kolejkami mój kompan stawał się coraz bardziej szczery. Dyskutowaliśmy – rzecz jasna – o politycznych doktrynach. Mój współbiesiadnik stał ostro na antyklerykalnym stanowisku i konieczności równania obywateli. Zapytałem go więc, czy skoro on taki lewak, to czy popiera homoseksualne małżeństwa. Wtedy się obruszył i wiedział, że tu się ze mną zgadza i że ze zboczeńcami nie chce on ani jego kumple mieć nic wspólnego.
Być może cała ta historia zaginęłaby już dawno w odmętach mojej pamięci, gdyby nie tryumf wyborczy pewnej wesołej kompanii z nazwą a'la Andy Warhol. Mam na myśli rzecz jasna Ruch Pop Art'cia. Otóż okazało się widocznie, że lodołamacz postępu, który miał płynąć przez skuty lodem ocean ciemnogrodu utknął na mieliźnie. Mielizną było SLD, które za bardzo – jak uczy powyższa przypowieść – na wszystkie postępowe postulaty godzić się nie chciało. Co więcej dogadywało się po cichu z klerem i w ogóle nie słuchało się nowych wytycznych z cantali, trzymając się za bardzo starych bolszewickich doktryn. Należało więc natychmiast stworzyć nowe SLD, które będzie popierało nową uciskaną klasę robotniczą w postaci różnego rodzaju homosiów. Dawnej, jak w przypadku Stalina i KPP, tego rodzaju sprawy załatwiono "analogowo". Teraz nie wypada. Wyzwania wyrwania lewicy z  mielizny podjął się Janusz Palikot, do którego za chwilę dołączą co sprytniejsi lewaccy działacze z drugiej kategorii, gdyż to nie pierwszyzna zmieniać doktrynę jak góra rozkazuje. Tak więc za chwile czeka nas powtórka z Zapatero i ponowne przesuwanie granic postępu. Pan Janusz już zadeklarował bezkrytyczne i bezstołkowe poparcie dla rządu Premiera Tuska podnosząc w ten sposób jego przetargowa kartę w negocjacjach z Pawlakiem. Ale nie łudzimy się. Za chwilę pojawią się inicjatywy legislacyjne w postaci obowiązkowych marszy równości w każdej gminie. Pan Janusz przecież nie po to zasiadał w Komisji Trójstronnej, aby bezkrytycznie nie wykonywać wytycznych.
Lodołamacz będzie więc płynąć, przesuwając granice i kierując ciemnogród na właściwe tory. A my będziemy gapić się w telewizory, które będą przez kolejne lata przekonywać jakim obciachem jest popieranie PiSu i wszelkiego prawicowego oszołomstwa.

poniedziałek, 10 października 2011

Sklep z sucharami

Sytuacja po wyborach przypomina sklep spożywczy w którym dostępne są wyłącznie suchary. Spora część okolicznej ludności kupuje przejedzone i nie smaczne ścierwo, gdyż ssanie w żołądku jest silniejsze. Reszta ma własne przydomowe ogródki albo rodzinę na wsi więc ma gdzieś ofertę sklepu. Tych jest większość. Patrzą oni na kupujących ze zdziwieniem i pogardą. Co ciekawe, właściciele sklepu nie widzą potrzeby rozszerzenia lub zmiany asortymentu, skoro i tak towar schodzi. 
Powyższy przykład tłumaczy także sukces partii Palikowa, która swoje suchary postanowiła posypać solą i to wcale nie w celach urozmaicenia smaku – jak sądzili ich klienci, ale dlatego, aby nie spleśniały. Dlaczego PiS przegrał mimo kiepskiej kondycji kraju i fatalnych rządów? Bo najprawdopodobniej nie chciał wygrać. Najbliższe dwa lata i tak skończą się totalną klęską rządzącego obozu, który aby utrzymać kraj i aby prawdziwa władza nie odebrała im namiestnikostwa, musi poczynić niepopularne społeczne reformy. Kaczyński chcąc wygrać wybory musiałby na swym stoisku zaoferować nieco inny towar, bo ten który oferuje PiS nie różni się zasadniczo od tego, co ma do sprzedania PO. Należałoby zacząć od zmiany filozofii rządzenia, dominującej ideologii i zaproponować ludziom coś, co bardziej stawnego i pożywnego niż socjalistycznie suchary. Ale do tego, po pierwsze trzeba mieć taką propozycję, a po drugie trzeba chcieć wygrać wybory. 
W moim przekonaniu PiS pewien pójść w stronę republikanizmu, o ile jest to możliwe i skupić się na realnych kwestiach gospodarczych głównie poprzez poszukanie mechanizmów podniesienia gospodarczej koniunktury. Przez ostanie 20 lat wszystkie kolejne rządzące ekipy omijały jak ognia dyskusji na tematy gospodarcze, gdyż wtedy przede wszystkim należałoby odsłonić realny obraz tego co się w tej płaszczyźnie dzieje. Odważnych jednak brak. Obecna sytuacja PiSu jest doskonałym momentem na rozpoczęcie tego typu debaty i kompletnego oderwania od oferty sklepu z sucharami. Aby tak się stało należy przede wszystkim zastanowić się kim są ci nie głosujący, bo w znacznej mierze są to ludzie, którzy widza doskonale fasadowość demokracji i chcą aby państwo zostawiło ich w spokoju. Przyszły zwycięzca kolejnych – jak mniemam, przyspieszonych wyborów – będzie musiał wziąć to pod uwagę. Aby rozmontować sklep z sucharami należy: uwolnić media, wprowadzić jednomandatowe okręgi, zmniejszyć zadania nieudolnego państwa łącznie ze zrezygnowaniem z podatku dochodowego od osób fizycznych, którego koszty zbierania są porównywalne z wpływami do budżetu z tego tytułu. Ale to początek.
Tak więc Pis chciał przegrać te wybory. Konieczny jest zatem poza ideologiczną metamorfozą fuzja PiSu z Prawicą Rzeczpospolitej i Kongresem Nowej Prawicy. Ale czas pokaże na ile poczynania rządu i dalsza erozja państwa przyspieszą ten proces. Wszystko wskazuje na to, że wszystkie nawet połączone antypisowskie siły nowym parlamencie nie będą dysponowały wystarczającą większością aby wprowadzić zmiany w konstytucji. To na nadchodzący, krótki okres być może wystarczy. 

Wyrasta za to nam nowa, kolejna pomarańczowa lewica. Z tej okazji wymyśliłem dziś następującą fraszkę:

„Rozmowa Donalda z Januszem

Zostały więc rzucone kości,
Jam jest AWS – ty Unia Wolności.”

I wszystko jasne

niedziela, 9 października 2011

Trzecia siła

Jest 22.00. Tak na gorąco i metaforycznie postanowiłem skomentować wstępne wyniki wyborów, koncentrując się zwłaszcza na "trzeciej sile". Gdy zobaczyłem te wyniki przypomniał mi się - jak zwykle nie wiem dlaczego - stary animowany serial Lucky Luke. Otóż w jednym jego odcinku w jakimś miasteczku na dzikim zachodzie zarządzono wybory szeryfa. Startowała w nich większość dostojnych mieszkańców miasteczka i jeden pijak i hulaka, za którego nikt rozsądny nie dałby nawet złamanej podkowy. Gdy głosowanie dobiegło końca okazało się, że nowym szeryfem został ów pijaczyna. Jak to się stało? Ponieważ większość głosujących uznała, że nie wypada głosować na siebie, a tym bardziej na swego wyborczego przeciwnika, oddawali oni głosy na typa, który nie miał najmniejszych szans, czyniąc go jednocześnie nowym szeryfem.
Wynik taki przy nie największej frekwencji pokazuje przede wszystkim, że ludzie mają w du..e polityczne manewry wokół ich podatków. Nie traktują demokratycznego listka figowego poważnie. Świadczy to nie najlepiej o politycznej ofercie innych ugrupowań. Ale czego się spodziewać?

Co się teraz stanie? To, co miało się stać od dawna. Tusk zrobi koalicję z Palikotem zyskując pełnię władzy z możliwością zmiany konstytucji włącznie. Nie jest mu już rzecz jasna konieczny "kosztowny balast" w postaci zielonego koalicjanta. Zapanuje więc absolutne lenistwo, słodkie nicnierobienie i postępujące wdrażanie ideałów z huxleyowskiego „Nowego Wspaniałego Światu”.  Przynajmniej w sferze propagandy. Tylko patrzeć jak na sztandarach „floty zjednoczonych sił postępu” pojawią się słowa: Wspólność, Identyczność, Stabilność”. Ale przecież tego chcieli wyborcy, czyż nie? 

W ramach ciszy wyborczej

Dziś materiał historyczny bez szczególnego komentarza. Ale czy na pewno historyczny? To dalej trwa. I tu i tam. Inne strategie, inne drogi, ale reszta ta sama. Nawet młodzi, wykształceni z wielkich miast, którzy spontanicznie podejmują "różne akcje", także zadziwia. 
Być może Maslow się mylił? Może największą potrzebą niektórych ludzi jest obsesyjna chęć dominacji wypierająca wszelkie inne potrzeby? Maslow miał rację tylko pod warunkiem, że ludzie dążący do władzy za wszelką cenę, lub chcący ją za tę wszelką cenę utrzymać nie mają wyższych potrzeb.

Bo: „Kto podniesie rękę na władzę ludową niech wie, iż ręka ta będzie mu odcięta.” Dlatego nie mamy już rąk. Zostały nam tylko nogi. Głosowanie nogami, to jedyny sposób, który pozostał.

piątek, 7 października 2011

Szołbiznes

Cała masa ludzi postanowiła zdobyć dobrze płatną, bezstresową i pewną na cztery lata pracę w stolicy. Ponieważ prawdopodobieństwo uzyskania tejże posady jest znacznie większe niż trafienie szóstki w totolotka, wielu „hazardzistów” postanowiło zaryzykować. Zwłaszcza przy widocznym obniżeniu kosztów poligrafii! Gdyby było inaczej, a determinacja potencjalnych posłów byłaby odrobinę mniejsza, nie wdzielibyśmy na ulicach Polskich miast takiego festiwalu. 
Moja żona była wczoraj świadkiem mijania się dwóch ciągnionych przez taksówki lawet na jednej z ulic. Na lawetach rozstawione były podobizny dwóch kandydatów z przeciwnych obozów. Z głośników u jednego płynęło przemówienie, a u drugiego skoczny oberek. Panowie taksówkarze zatrzymali się na chwilę wymienili pozdrowienia i w dobrych humorach pojechali dalej. 
Stara zasada głosi, że nie ma lepszego biznesu niż szołbiznes. Oczywiście to nieprawda. Jest kilka geszeftów zdecydowanie lepszych, z emisją pieniądza bez pokrycia przez banki centralne włącznie. Innym skutecznym sposobem na zarobienie jest wmówienie ludziom, że na czymś mogą oni zrobić świetny interes. Pamiętam jak kilka lat temu, ktoś wmówił ludziom, że robią interes życia kupując przyczepkę zawierającą mobilny rożen do pieczenia i sprzedaży kurczaków. W krótkim czasie niemal wszędzie stały takie interesy. Problem polegał na tym, że ludzie nie chcieli jeść takich ilości kurczaków. Biznesiki więc padały, a zarobił na tym sprytny dostawca przyczepek. Podobnie z wyborami. W tym przypadku mamy do czynienia z przedziwną fuzją szołbiznesu i wmówionego świetnego interesu. Wydaje się, że nabrani na wybory kandydaci z dalszych miejsc w ten właśnie sposób z uciułanych lub pożyczonych pieniędzy podnoszą koniunkturę w branży poligraficznej, medialnej, a nawet wspierają w ten sposób niepubliczny transport.

Według mnie, jakieś wybory powinny odbywać się co trzy miesiące. Cała masa ludzi mogłaby wtedy zarobić wysysając pieniądze z naiwniaków. Zrobi się naprawdę ciekawie, gdy okaże się, że konieczna jest powtórka TYCH wyborów. Ciekawe w jakim procencie listy wyborcze będą składać się z tych samych ludzi? Być może ich miejsce zajmą inni naiwni, którzy też mają jakieś oszczędności, albo kredytową zdolność.

Najważniejsze jednak, że lud się cieszy, bo ma demokrację.

środa, 5 października 2011

To nienormalny kraj

„To nienormalny kraj skoro najlepiej sprzedają się jazzowe płyty” – tak według Rzeczypospolitej miał powiedzieć Leszek Możdżer po otrzymaniu podwójnie platynowej płyty za swój album. Możdżer bezwzględnie wybitnym muzykiem jest i jako taki nie musi się wyznawać na niczym więcej. Ludzie lubiący jazz, to ludzie umiejący myśleć abstrakcyjnie bo tego wymaga ta muzyka, a więc także często wykształceni i odnoszący zawodowy i społeczny sukces. Można powiedzieć „elita”. No dobrze, ale do tego, aby taki sukces odnieść potrzeba czasu, więc są to przeważnie obok młodzieży akademickiej (choć ta podobno na wymarciu i to nie tylko ze względów demograficznych) także ludzie w średnim wieku. Reszta „konsumentów” muzyki jest młoda nie ma kasy na płyty, za to zna się na Internecie, więc ciągnie z sieci MP3 aż grzeją się kable. Ot i cały powód tryumfu - co tu dużo ukrywać – niszowego wykonawcy w oficjalnych rankingach.
Po zmiażdżeniu przez Kaczyńskiego Lisa w jego własnej norze odniosłem wrażenie, że oglądam stary film pod tytułem „nieoczekiwana zmiana miejsc”. Oto mamy spokojnego, opanowanego, o umyśle ostrym jak brzytwa Kaczyńskiego i tłukącego się w bereciku z antenką PKSem po Polsce sfrustrowanego, zagubionego, wypalonego i przestraszonego Tuska. Jakże ten obraz jest daleki od kreowanego przez media stereotypu? Ale ludziom zwolnionym z obowiązku samodzielnego myślenia można wmówić wszystko.
Oto jesteśmy światkami na kilka dni przed wyborami ponownych sondażowych cudów. Tym razem – podobno - znów prowadzi PO jadące na czele wyborczego peletonu w pomarańczowej koszulce lidera. Uwiarygodnia to tylko tezę o tym, że wcześniejsze „równie wiarygodne sondaże” pokazujące zrównanie się PO i PiS były ściemą nastawioną na zdyscyplinowanie niechętnego do udania się do urn elektoratu. Teraz już widocznie uznano, że elektrowstrząs podziałał, więc pora powrócić do starej, ściemy o kraju mlekiem i miodem płynącym i o tym, jak wielkie poparcie ma przewodnia siła narodu. Problem polega na tym, że ludzie unikają jak ognia swych politycznych sympatii i deklaracji, a więc po raz kolejny może dojść do cudu nad urną.
W kotle miesza Palikom, szukając na listach PO PiSowiskiej piątej kolumny, oraz wystawiając w wyborach - jak sam przyznał - ludzi upośledzonych intelektualnie. Może to jakiś sposób? Cesarz Kaligula chcąc ośmieszyć do reszty instytucję senatu wstawił do niego swojego konia. Być może nic bardziej nie odsłoni figuranctwa i fasadowości postdemokratyczncyh instytucji, niż wprowadzenie do parlamentu sporej liczby śliniących się i robiących pod siebie pensjonariuszy? SLD także włącza się w ten „trynd”, nie mając nic do ukrycia, za to wiele do pokazania. Oto jedna z kandydatek w swym spocie, idąc za przykładem dawnej włoskiej deputowanej zwanej Cicciolina prawie pokazała cycki. Z tego co pamiętam w TV Ilona Staller dawała nawet je pomacać swym zwolennikom. PRLowska telewizja pokazywała to rzecz jasna jako wynaturzenie zgniłego zachodniego parlamentaryzmu i niewiele się pomyliła. Nawiasem mówiąc, nigdy bym nie przypuszczał, że znajdę jakiś pozytyw PRLowskiej telewizji, a tu proszę. Kaligula? Cicciolina? Ach te italiańskie skojarzenia! Czy kandydatka SLD ma coś ma do powiedzenia? Nie wiadomo, ale do pokazania z pewnością. Nie odsłoniła przecież jeszcze wszystkich swych atutów. Widocznie poszła za głosem swego byłego partyjnego szefa, który niegdyś przed wyborami do Europejskiego Zgromadzenia Komisarzy Ludowych – zwanym Parlamentem Europejskim, wziął udział w rozbieranej sesji. Powiedział, że rozbiera się dla Europy. Prorok? W tej chwili Europa rozbiera się sama, więc może lepiej nie przeszkadzać?
Tak więc wszystko zaczyna być coraz bardziej jasne. Pomysł Palikowa w tym szerszym kontekście zaczyna zyskiwać sens. Oto do parlamentu dostaną się nie tylko upośledzeni, ale również seksualni dewianci i nimfomanki ze skłonnościami do ekshibicjonizmu. Generalnie powszechnie wiadomo, że zabawa w listka figowego przysłaniającego prawdziwe oblicze polityki wymaga skłonności masochistycznych oraz olbrzymiego tupetu. A więc być może rację ma Palikot szukając z szeregach PO piątej kolumny! W świetle przecież postępowych zasad, każda dewiacja powinna mieć swoją reprezentację. Być może zatem kluczem do tworzenia kolejnych parlamentarnych koalicji jest jakaś sekretna obsesja? Być może poza wszelkimi skrzętnie ukrywanymi skłonnościami jest sekretne umiłowanie do starszych i mądrzejszych lub do dawnych oficerów prowadzących? Kto wie?

Zatem generalnie Możdżer ma racje: „To nienormalny kraj”, w wielu, wielu innych, pozamuzycznych aspektach również.

niedziela, 2 października 2011

Wielkie żebry

Na niespełna tydzień przed wyborami słychać ostatnie akordy propagandowej symfonii. Przede wszystkim nie jest już ważne co mówią politycy, lecz bardziej to czego nie mówią. Widać wyraźnie, że spod setek frazesów i banałów wyłania się pustka, której nie sposób już zasłonić. Nie mówią o kryzysie, fatalnej sytuacji na każdym odcinku. Zieje brak pomysłów wzorców i jakiejkolwiek dyskusji.
W strategi "dominującego na rynku politycznego przedsiębiorstwa" widać wyraźnie nowy "trynd", który równa Polaków do z Cyganami z filmów Kusturicy. Oto obiecują nam 300 miliardów Euro "unijnej kasy". Nie chcę tu pisać o historycznych Lechu Wałęsie - historycznym pomysłodawcy tej kampanijnej blagi i o jego stu milionach. Nie wypada też wspominać o tym, że to oszustwo, bo łatwiej jest odesłać do jednego z moich na ten temat tekstów.
Chodzi mi głównie o to, jakimi muszą nas – potencjalnych swych wyborców – widzieć umiłowani przywódcy, skoro jedyne co w sytuacji potencjalnej utraty namiestnikowska przychodzi im do głowy, to właśnie owe „wielkie żebry”. Nie rozwój, produkcja, innowacyjność pod każdym względem i w każdej formie, wolność pod każdym względem będąca źródłem dobrobytu, radykalna naprawa państwa, lub tego co z niego zostało choćby po to, aby zachować zwykłą przyzwoitość. Nie. Oni obiecują nam łupy z czyjejś pracy, które jeszcze w większym stopniu pozbawią nas realnych mechanizmów rozwoju. Jak w filmie „Czas Cyganów” jedyne co możemy ich zdaniem to strugać biedaka. I gdyby poprzetrącać nam kulasy wzbudzalibyśmy może jeszcze większą litość i jeszcze większe miliardy byłby do pozyskania. Żałosne. 
Widać rozbudowana koncepcja straszenia PiSem w postaci pobąkiwania, że ów PiS może rządzić sam już nie zadziała. Wyciągnięto nawet Powiatowego, który się obawia i wielkiego reżysera, który już nie wiele czai. Czyży inne autorytety pochowały się w swych daczach? Sondaże zwariowały. Albo więc realna przewaga PiSu nad PO jest tak dramatycznie wielka, że nie da się już tego ukrywać i nawet sponsorowane sondażonie chcą uniknąć kompromitacji, albo cybernetycy amatorzy z PO mają jakiegoś asa w rękawie. Być może ostatnie dni kampanii będą opierać się na na haśle: „Jak już nie kochasz Platformy, to chociaż idź zagłosuj na Palikota.” To stary plan „B” opisany przeze mnie już rok temu. Okazuje się, że Palikot jako „nowy król sondaży” ma olbrzymie poparcie wśród gimnazjalistów. Na szczęście dzieciaki jeszcze nie mają praw wyborczych i zdążą  zmądrzeć do następnych wyborów. Widać od razu dlaczego "umiłowani przywódcy" wpadli kiedyś na pomysł obniżenia wieku wyborczego. Tonący brzytwy się chwyta.
Skąd ta panika i taktyczne gierki? To dość proste. PO przez cztery lata nieudolnych, pozoranckich rządów zawiodła miliony ludzi, którzy uwierzyli, że reformy w ramach systemu są możliwe. A tej straconej wiary żadnym zaklęciami nadrobić się nie da, bo jak wiadomo zawiedziona miłość przemienia się w nienawiść. 

 Tak długo jak nasza rzeczywistość będzie zniekształcana przez wrogie nam media, tak długo będzie gotowała się ta obrzydliwa polityczna strawa łgarstw w polskim kotle. Nie jest ważne kto weźmie namiestnikostwo. Ważne, aby mówił prawdę, słuchał prawdy i bardziej reprezentował interesy kraju niż kolonizatorów. Tego sobie i państwu życzę, choć wiem, że na spełnienie tego postulatu trzeba będzie nam jeszcze trochę poczekać.