czwartek, 28 stycznia 2016

Sposób na gwałciciela

Nic tak jak okoliczności nie odciska się na potrzebach rynku. Stanisław Lem dawno temu już zauważył, że współczesny przemysł nie zaspokaja ludzkich potrzeb lecz je tworzy. Dlaczego zatem jeszcze w Niemczech nie pojawiła się oferta przyklejanych bród dla kobiet udających się na zakupy, czy dezodoranty o zapachu skisłego piwa dla pań uprawiających poranny jogging? W końcu nadchodzi wiosna... Przecież w kraju porządku i praworządności, gdzie każdy zna swoje miejsce, po oświadczeniach licznych polityków, że za falę sylwestrowych gwałtów odpowiedzialne są same kobiety kuszące swym strojem, natychmiast powinna pojawić się na rynku oferta „odstraszaczy”. Idąc tym tokiem rozumowania, niemal z pewnością w niemieckiej modzie na sezon 2016 będą przeważać kolory ciemne, materiały zgrzebne, a kroje workowate. Łatwiej bowiem wyprodukować coś takiego, niż przyznać się do porażki ideologii politycznej poprawności czy polityki multi - culti. 
Opinie niemieckich lewackich polityków jak i przyszłe modowe trendy w tym kraju, przypominają mi słynny ukaz Cara Piotra I, który nakazywał podwładnemu mieć przed obliczem przełożonego „wygląd lichy i durnowaty” tak, by swoim pojmowaniem sprawy go nie peszyć. Nie od dziś wiadomo o bliskich relacjach obu narodów, które wzajemnie ze swych kultur czerpały całymi garściami. Wypadałoby, aby w Niemczech pojawiła się podobna regulacja jasno określająca prawidłowe postępowanie w czasie „zaproszenia do stosunku” przez przedstawiciela „dostojnych gości”. Wtedy przynajmniej nieszczęsne ale karne niemieckie kobiety będą wiedziały kto tu jest przełożonym i żadnych gwałtów już nie będzie.

sobota, 23 stycznia 2016

MASH po polsku

Przedwczoraj skręciłem nogę i trafiłem na szpitalny Szpitalny Oddział Ratunkowy. Po sześciu godzinach oczekiwania zajął się w końcu mną pan doktor ortopeda. Świetny facet. Rzeczowy i szczery. „W krótkich lekarskich słowach” wytłumaczył co się dzieje nie tylko z moją nogą ale i ze służbą zdrowia. W każdym razie naczekałem się i naoglądałem nie tylko ludzkiego nieszczęścia ale i głupoty. Na SOR nikt się specjalnie nie patyczkuje. Siostra pana, który przyjechał z prawie pięcioma promilami alkoholu we krwi, dowiedziała się od lekarza, że jej brat nie ma już wątroby i że zostało mu może dwa dni życia. „Ale 5 promili to nie wynik. Do nas to i z sześcioma przyjeżdżają zawodnicy” - żartował medyk chcąc chyba w ten specyficzny sposób pocieszyć kobietę. 
„Jala, masz ochotę na ciacho” - powiedziała jedna pielęgniarka do drugiej, gdy skończyły płukanie żołądka jakiegoś innego przepitego jegomościa. 
„Jola, Jola” - powtórzył młody cygański ćpun z uśmiechem odprowadzając wzrokiem jedną z pielęgniarek. Nałykał się ponoć nie wiadomo czego. Nagle rozwiązał mu się język. Opowiedział całe swoje życie i zaczął snuć plany na przyszłość. Ma zamiar ożenić się. „Bo wie pan, u nas jest taka tradycja, że żona będzie mi usługiwać” - mówi. Opowiada też o mieszkaniu, które wynajmie i o dzieciach, którymi obdarzy swoją przyszłą małżonkę. Na pytanie po co ćpa, odpowiada, że jak weźmie to robi mu się dobrze, ale potem jak przestanie, to robi mu się bardzo niedobrze i nie chce aby tak było. Na pytanie czy żyje po to aby robić sobie dobrze popatrzył na mnie spod oka, pod którym widniała cygwajsa i zaniemówił na chwilę. Siedział tak nieruchomo przez jakieś 10 minut. „Cappuccino!” - wrzasnął nagle i wybiegł do automatu z kawą stojącego na korytarzu. 
Na noszach wjeżdża nieprzytomny facet. Z relacji załogi karetki wynika, że gość uciekł z innego szpitala i wyniósł jakieś leki, które łyknął w zatrważających ilościach i popił duszkiem butelką wódki. „No i wreszcie prawidłowo przygotowany pacjent. Nie trzeba go przebierać” - powiedziała salowa widząc tego nieprzytomnego nieszczęśnika ubranego w pidżamę i szpitalny szlafrok. „Co łyknął?” - zapytał lekarz. Ratownik wzruszył ramionami. - „A to damy mu glukozę. Jak wyżyje to dobrze, jak nie to stanie się zgodnie z jego wolą”
„Przepraszam. Skoczyła mi się kroplówka” - mówi kolejny nawalony jegomość. „A co to restauracja?” - odparła pielęgniarka. „Ale mi się pić chce.” - odpowiada pacjent. „Jeszcze panu mało? Nic pan nie dostanie, bo ma pan dziurę w szyi. Zaraz przyjdzie chirurg i pana zbada.” - powiedziała widocznie wprawiona w tego rodzaju dialogach pielęgniarka. 
„Da mu pani worek bo zaraz puści pawia” - mówi pacjent patrząc na niepokojące odgłosy wydobywające się ze środka gościa z prawię pięcioma promilami. „Dzięki” - odpowiada salowa. 
„Panie B., co pana boli?” - pyta lekarz starszego mężczyznę na wózku. „Wszystko.” Odpowiada cienkim głosem wysuszony mężczyzna najprawdopodobniej przywieziony przez rodzinę po to, aby zgasł poza domem.
Około trzydziestoletnia kobieta podaje swojemu mężowi precyzyjne instrukcje: gdzie i na której półce leżą czyje rzeczy, co kto lubi i które z dzieci bardziej lubi którą babcię. Facet wyraźnie nie chce odejść. „Idź już” - powiedziała kobieta jakby uprzedzając słowa ortopedy, który właśnie skończył operację na swoim oddziale i został ciągnięty aby rozładować „korek” z „połamańcami”. „Kibice, proszę opuścić to pomieszczenie. Zostają tylko pacjenci” - krzyknął lekarz i kilka osób podniosło się z krzeseł.
Naćpany cygan wrócił z cappuccino ale nie usiadł na żadnym z krzeseł, tylko położył się na leżance i udał, że śpi. Widać wie jak działa system. W ferworze walki nikt go przecież nie zapyta co mu jest i kto go tu położył. Widać ktoś położył... A tymczasem po kawci „teraz pan ma relaks”. „Eee dziewczyna. Choć posunę się trochę razem się zmieścimy” - mówi do siksy, która przyszła z bólem głowy i była wpatrzona w ekran swojego różowego telefoniku. „No chodź, odpoczniemy razem” - ciągnął podrywacz i puszczał oko. Obiekt westchnień udawał, że nie słyszy, ale wbity w nią wzrok śniadego „Cyrano” robił na niej wyraźne wrażenie. Gdyby nie okoliczności... Gdy wybranka zmyka czuje się zawiedziony i znowu zaczyna monolog, z którego wreszcie wynika po co tu przybył. Chce się leczyć, ale tak dla picu. Jest zimno, a jak go przyjmą na oddział to skierują do ośrodka dla narkomanów, a tam micha dobra. Tylko nie chce do Łukowa. bo nudno i trudno o towar. Gość ma w głowie listę wszystkich takich "pensjonatów". Najlepiej chciałby gdzieś w góry. I wtedy staje się jasne, czemu cały personel go olewa.
Na SOR nie mam „miętkiej” gry i czasu na sentymenty. Jest walka.


środa, 20 stycznia 2016

Dr Rafał Brzeski o tym co się dzieje naprawdę.

Przedstawienie w Parlamencie Europejskim o Polsce było tylko listkiem figowym, a tak naprawdę dzieją się inne ciekawe rzeczy. I jak je widzą Amerykanie? 


Tezy:
  • Unia Europejska rozpada się na naszych oczach
  • Więcej krzyku fajerwerków słownych niż działania
  • Polski rząd działa
  • Co nowa Polska oznacza dla Europy? Będzie przyciągała inne kraje, bo politycy w nich zrozumieli, że tylko po to ich wciągnięto do Europy, aby ich złupić.

niedziela, 10 stycznia 2016

Matrix po niemiecku

Niemcy przecierają oczy ze zdumienia, bo oto świat w którym myśleli, że żyją okazuje się tylko telewizyjnym matrixem. Wiara w demokrację, prawa człowieka i wolne media okazały się tylko mrzonką. Bo jeśli na ulicach wielkich miast grupy obcych kulturowo napastników gwałcą i poniewierają niemieckie kobiety, a media milczą o tym przez prawie tydzień, jak zachować wiarę w jakiekolwiek ideały. Niemcy budzą się. Będzie to proces długi, bolesny, a w konsekwencji być może dla na niebezpieczny. Ale to dopiero za czas jakiś. Już niejednokrotnie pisałem o tym, że unijna ściema Niemcom jest do niczego nie potrzebna, że kosztuje zbyt dużo i znacznie lepiej opłaca się ręcznie sterować swymi protektoratami. Tak. Tylko aby przeprowadzić ten proces najlepiej jest nie tylko odrzucić symbole i frazesy lecz całą ideologię. Niemcy stoją w tej chwili być może przed kontrrewolucją, która może odsunąć lewactwo nie tylko z niemieckich urzędów ale także z serc i umysłów zwykłych Niemców. Z jednej strony wypada się cieszyć, ale z drugiej lepiej mieć sąsiada słabego i głupiego. Osiołkowi żłoby dano. Problem islamizacji Niemiec jest na szczęście ich problemem i jest arcytrudny do rozwiązania również dlatego, że Niemcy w obecnym kształcie odsłoniły swą strukturalną słabość. Podobna sytuacja miała już miejsce. Na jesienie 1918 roku zwykli niemieccy zjadacze chleba przeżyli szok. Przekonywani przez cztery lata o sukcesach militarnych swej armii i bliskim zwycięstwie, nagle dowiedzieli się z gazet, że niezwyciężone Niemcy tę wojnę przegrały. Był to w istocie realny powód wybuchu tam rewolucji, która nie tylko doprowadziła do upadku cesarstwa ale i przyspieszyła samą klęskę. Kolejne klęski dwudziestowiecznych Niemiec łącznie z kryzysem, dojściem do władzy Hitleria i II Wojną Światową były jedynie pochodną owego jesiennego szoku jaki przeżyli Niemcy. Historia lubi się powtarzać. Czy mamy do czynienia z procesem sterowanym, czy ze spontanicznym pozostaje kwestią otwartą. Według mnie potrzeba zmian i analiza faktów nie pozostawiają złudzeń, że proces transformacji wymagał wywołania konfliktu. Być może któryś wziął w ręce „Sire” Raspaila, gdzie ma gotowy przepis na kompleksową odnowę państwa. Oto w ogarniętej wszelakim syfem Francji szefowie wszelkich służb specjalnych i policji postanawiają odnaleźć ostatniego z Burbonów i wyświęcić go potajemnie na króla francuzów. Od tej chwili już nic nie będzie takie jak wcześniej. Od tej chwili wszystko ma sens. Być może niemieccy stratedzy czytają te same książki co my? Ja wolałbym jednak, żeby nasi stratedzy wpadli w końcu na ten pomysł. A Niemcom życzę mimo wszystko przebudzenia z lewackiej sennej mary, bo jest ona bardziej niebezpieczna niż wszystkie inne. Niech tylko budzą się długo. Bardzo długo. Być może w końcu gdy obudzą się naprawdę zrezygnują wreszcie po setkach lat ze swych mocarstwowych ambicji i pozwolą żyć innym.

czwartek, 7 stycznia 2016

Podmyty fundament

Z opowiadań pewnej starszej pani wiem jak sprawy się miały, gdym jeszcze nie przyszedł na ten świat. Oto owa pani na początku lat siedemdziesiątych jako młoda mężatka pracowała w pewnej mieścinie w tamtejszej restauracji. Któregoś razu przyszedł do niej jej świeżo upieczony mąż. Stanęli na chwilę i porozmawiali. Głębokie spojrzenia w oczy, uśmiechy, szepty i ściśnięte dłonie na pożganie. Mężczyzna odszedł, a do kobiety zbliżył się jeden z klientów. 
- Proszę pani – powiedział. - Pani z nim nie rozmawia, bo on jest żonaty. 
- Ach,tak – powiedziała owa pani siląc się na powagę. Klient odszedł z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Mija kilkadziesiąt lat i oto w innej niewielkiej miejscowości. Pewien mężczyzna (nazwijmy go X) udaje się na przystanek autobusowy. Kilka kroków za nim idzie przytulona para, która wymienia się co chwila namiętnymi pocałunkami. Niby nic. Tylko, że obserwatorzy całej sceny wiedzą doskonale, że owa idąca za panem X pani, to jego żona tuląca się do sąsiada, którego dla uproszenia nazwiemy Y. Nikt nie robi z tego sensacji, bo po co. Nagabnięty kiedyś od niechcenia przez jednego z sąsiadów X przyznaje, że woli jak jak jego żona szlaja się z Y po sąsiedzku, niż chodzi „na miasto”, bo „jeszcze do domu jakąś zarazę do domu przywlecze”. 

Co takiego właściwie się stało przez tych kilkadziesiąt lat? Ano nic specjalnego. Rozpadła się tylko wspólnota, a media, a nie lokalna grupa odniesienia i ksiądz mówią nam jak żyć. Rozpad wspólnoty i jej sformalizowanie poprzez oficjalny system zakazów i nakazów oznaczają nie tylko brak kontroli ale i brak sankcji. Ale nie tylko to. „Możemy teraz żyć pełnią wolności i nie tłumić naszych pragnień w odmętach zabobonów.” Mamy to co chcieliśmy. 
Tradycja jako zbiorowa mądrość przygotowuje nas nie tylko na sytuacje doraźne ale i uodparnia na mody i kulturowe wahnięcia. Nie jednemu w upalne lato przychodzi do głowy rozbiórka pieca. Jednak ludzie rozsądni wiedzą, że za kilka miesięcy nadejdzie zima i owa „zawalidroga” będzie prawdziwym wybawieniem. Mądrość przodów uczy reguł wykraczających nawet poza życie jednego pokolenia, których należy się trzymać, aby przetrwać i żyć bezpiecznie, godnie i dostatnio. My tymczasem wykańczamy nasz fundament przeświadczeni w swej pysze o tym, że doraźne zaspokojenie żądz jest najważniejsze. Tymczasem pozostanie po nas jedynie zgnilizna, ferment i upadek, które właśnie się rozkręca. 

Były niemiecki szef służb specjalnych ostrzega przed możliwością rewolucji w tym kraju, której przyczyną mają być napięcia społeczne powstałe na skutek niekontrolowanego napływu do tego kraju imigrantów z krajów Arabskich. Tymczasem dopiero po pięciu dniach od sylwestrowej nocy niemieckie media „napomknęły” o masowych gwałtach i przemocy stosowanej wobec kobiet w  kilku miastach tego kraju. Związkowcy z niemieckiej policji przyznają, że stracili kontrolę nad pewnymi miejscami w kraju, gdzie panują gangi i prawo szariatu. Nie, to nie jest durny film SF. Rzeczywistość wyprzedza SF. Politycy z Niemiec - kraju borykającego się z największymi od kilkudziesięciu lat problemami społecznymi i politycznymi mają jednak czelność pouczać polski rząd co do kwestii demokracji i wolności mediów. Tymczasem w naszym kraju obóz obecnej opozycji sięga po coraz bardziej wyrafinowane, perfidne i bezczelne środki. Donoszenie na własny kraj i zasłanianie faktów już nie wystarcza. W mediach zaczynają głos zabierać coraz ciekawsze indywidua w roli pożytecznych idiotów. Głos zabrał niejaki Saleta: podstarzały bokser obecnie celebryta. Powiedział, że przez PiS musiał wyprowadzić się z Polski do Tajlandii. Wcześniej inny wybitny specjalista od mordobicia niejaki Michalczewski promował w Polsce homozwiązki. Jak widać duża liczba urazów na ringu może mieć wpływ na kondycję układu nerwowego. Ale żarty na bok. Rzeczywiście Europa zaczyna być miejscem niebezpiecznym i półdzikim. Ale pracowała na to przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Dziczała, bo odrzucała fundamenty własnej cywilizacji. Proces postępu politycznej poprawności jest powolny ale spustoszenie nieuchronne. 
Czy można zawrócić z owej opętańczej drogi ku przepaści? Sądzę, że tak. Właśnie to się dzieje na naszym rodzimym gruncie. Oby jeszcze nikt nie przeszkadzał.... 

poniedziałek, 4 stycznia 2016

O nieodwracalności procesu

Patrzcie i obserwujcie, słuchajcie i zapamiętujcie. Nieczęsto powtarza się bowiem czas, w którym agentura wpływu ujawnia się sama. Bananowa republika okrągłego stołu sypie się na naszych oczach i nikt nie ma sensownego pomysłu jak ten proces powstrzymać. Wolty, zmiany frontów, apele i deklaracje. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem za dorosłego życia. Wizja utraty koryta? Wpływów? A może perspektywa udostępnienia wszystkich IPNowiskich archiwów? Dotychczas wydawało się, że wystarczy lud tubylczy trzymać na medialnej smyczy i szczuć nawzajem, a tu okazuje się, że ta metoda nie działa, a na fizyczne załatwienie problemu PiSu nie ma co liczyć. Bo wcale nie o PiS tu chodzi. Parta ta po czterech latach rządzenia może się rozpaść lub przestać istnieć. Nie ma to znaczenia. Ważne, że zrobi to, co należało zrobić 25 lat temu: odsunie od realnej władzy pokomunistyczną klikę. A potem niech się dzieje co chce. Niech wreszcie o pozycji społecznej zaczną decydować pracowitość i umiejętności, a nie przynależność do takiej czy innej sitwy. Niech wreszcie przestanie gospodarką i mediami trząść niewielka grupa władców teczek i urwanych ze smyczy społecznego nadzoru bezpieczniaków. Przypomniał mi się ostatnio mój tekst sprzed paru lat, który dość dokładnie charakteryzuje to co było podwaliną obecnej sytuacji. Po prostu Polacy pojęli, że dla realizacji indywidualnych i zbiorowych aspiracji niezbędna jest wspólnota pozbawiona „szklanych sufitów”, a po rządach PiS i dywersyfikacji mediów pojmą to jeszcze bardziej. Wspólnota taka ma własne interesy, o które się sama troszczy, a nie słucha obcych podszeptów. 
"Wojownicy o demokrację" jakoś nie chcą zauważyć, że nie chodzi tu o żadne TK, lecz o dokończenie tego co powinno być zrobione już dawno. PiS jest tylko tego dokończenia etapem. Niezbędne jest odzyskanie gospodarczej niepodległości i zerwanie z kolonialnym jej modelem. A resztę już załatwią najlepiej sami obywatele, którym wystarczy tylko dać taką szansę. Wiadomo było, że stan uśpienia nie mógł trwać wiecznie. Zadziwiające jest jednak, że nie przygotowano panu "b". Świadczyć to może o tym, że „oficerowie prowadzący” bez względu skąd pochodzą, machnęli ręką na swoją agenturę i pozostawi ją samą sobie. To tłumaczyłoby rozpaczliwą panikę. Chyba, że planem jest samo dojście do władzy PiS i destabilizacja, tak jak powiedział ostatnio przyszły lider PO, wyprowadzenie „miliona ludzi” na ulicę, co wraz z zapaścią gospodarczą otworzyłoby drogę do realizacji rozbiorowego scenariusza. Wiadomo jednak, że taki scenariusz jest niemożliwy bez czynnego udziału sił wewnątrz kraju, a te na razie są w rozsypce, ale do czasu. Parcie do modelu ukraińskiego z majdanem na czele wydaje się więc być możliwym ale nie koniecznym scenariuszem. Dlatego należy obserwować, patrzeć i słuchać. Stare nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Ale po próbie ewentualnego "siłowego rozwiązania" wszystko stałoby się jasne dla wszystkich, jak po "grudniu 1970". I to owa jasność jest właśnie odwracalna.

piątek, 1 stycznia 2016

Życie samo pisze scenariusze

Piotr Jegliński:
"Kiedyś, nie wiem czy państwo pamiętają, w połowie lat osiemdziesiątych wybuchł skandal, że broń dostarczana nielegalnie przez Amerykanów do Contras w Nikaragui pochodziła z PRLu. Okazuje się, że tutaj przyjeżdżał francuski handlarz bronią, który działał na parę frontów. I ten handlarz dogadywał się z ludźmi z WSI.[...] W domu gdzie odbywały się te rokowania, mieściła się w podziemiach [nielegalna] drukarnia, tak proszę państwa, drukarnia, a na górze mieszkanie miał pewien rzeźbiarz. I ten rzeźbiarz został poproszony przez owego Francuza, żeby do celów handlowych udostępnił mu swoje mieszkanie, bo chciałby się spotkać z kontrahentami nie w hotelu, tylko w prywatnym mieszkaniu. [...] W tymże samym domu na ostatnim piętrze mieszkał były wiceminister bezpieki, osławiony generał Antosiewicz. I rzeźbiarz i ten generał pędzili w stanie wojennym bimber w podziemiach domu, przez ścianę z drukarnią. I rzeźbiarz, który był żołnierzem Łupaszki, był zapewniany [przez generała] : 
- Słuchaj Czesiu, jak przyjdą, to ja cię ochronię. 
Któregoś razu ten UBek przyszedł i mówi: 
- Słuchaj, ja już dłużej nie mogę. 
Więc on [rzeźbiarz] się go spytał: 
- No ale o co chodzi? 
- No wiesz, tu do mnie dzwonią, że tu jakaś maszyna pracuje, że tu drukarnia chyba jest. 
Na to rzeźbiarz: 
- Słuchaj, tu żadnej drukarni nie ma. 
W międzyczasie toczyły się rozmowy z handlarzami bronią i budynek ochraniał Kontrwywiad Wojskowy PRL, a zwykła bezpieka próbowała szturmować drukarnię i złapać ich na gorącym uczynku. Rzecz się działa w Warszawie."

źródło:
(od 1.00.22, ale polecam całość)

I tak oto proszę państwa zaczynamy Nowy Rok. Oby był dla wszystkich zdrowy i szczęśliwy, a i odrobina dystansu też nie zawadzi.