czwartek, 28 lutego 2013

Oczekiwanie na nową jakość

Kilka dni temu odbyła się po raz kolejny ceremonia wręczenia statuetek Oscara. Któryś z komentatorów powiedział, że spośród wszystkich nagrodzonych filmów nie znajdzie się ani jeden, który można by było z czystym sumieniem wpisać na listę stu najlepszych filmów wszechczasów  Wyczerpała się formuła opowiadania historii – skończył swój komentarz nieznany mi dziennikarz. Stoimy więc przed czasem przełomu i to nie tylko filmowego. Muzyka pop składa się podobno tylko z kilku powtarzanych na okrągło akordów. W filmie dominuje stary sprawdzony schemat, bo ludzie są inżynierami Mamoniami – smakują im tylko znane potrawy i niczym na Facebooku „lubią to”. Konkretnie „to”. A że wiedzą o tym producenci i twórcy reagujący na zachwiania gustów, mamy do czynienia z zamkniętym kręgiem z którego wyrwać się nie sposób. A wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy awangarda nie pełni już swojej roli kreatora nowego, zamknęła się w sowich własnych schematach przekraczania barier. Być może czeka nas radykalna zmiana optyki patrzenia na świat, upadek starych schematów i przyzwyczajeń. Istnieje bowiem ogromna lecz skończona liczba potraw, które można upichcić z tych samych składników. Czyżby świat popkultury i konsumpcji dogorywał właśnie na naszych oczach i czy tylko świat popkultury?
Jeden z moich potencjalnych czytelników napisał, że nie zamierza czytać mojej książki tylko dlatego, że jestem nieznany, a on ma na "Kindlu" parę tysięcy pozycji ze światowej klasyki do przeczytania i najprawdopodobniej nie starczy mu życia na przetrawienie i moich wypocin. Woli pewnie, aby zrobili to za niego inni, a gdy książka stanie się znana i polecana wtedy być może sięgnie po nią i on. Dziwię się i się nie dziwę. Pewien mój znajomy postanowił nie tak dawno temu ściągnąć i obejrzeć wszystkie filmy, które otrzymały Oscara przez ostatnie 10 lat. Po co? Nie mam pojęcia. Dla mnie Oscar to symbol tandety. Czy żyjemy w czasach kulturowego getta popularności, szkolnych lektur i miernoty bestselerów? Wiele na to wskazuje, ale i w świecie przewidywalnych superprodukcji od wielu lat widać wyraźnie erozję. W tej sytuacji tytuł popularnego serialu o wampirach „Zmierzch” urasta do miana alegorii. 
Podobno coraz większą popularnością cieszą się mikrobrowary, gdyż ludzie znudzeni ofertą masówki oferowanej przez wielkich tego rynku poszukują innych smaków. Być może zatem owa względna cisza jest czasem podskórnego wrzenia doprowadzającego do eksplozji wszelakiej twórczości lub przynajmniej zmian w paradygmatach, tematyce i sposobie narracji? Odnoszę wrażenie, że w kulturze żyjemy w czasach wielkiej pozornej ciszy. Podobnie jak w polityce, w której coraz większa rzesza wyborców jest świadoma nieistotności swych wyborów nad urną i rezygnuje z głosowania, być może w kulturze nastał czas „głosowania nogami”? Co wyłoni się z tego milczenia? Na razie nie wiadomo. Oby tylko nie nowe pomysły na zbiorową tresurę.

wtorek, 26 lutego 2013

Paradoks

Rzeczypospolita opublikowała wczoraj materiał o fatalnej kondycji naszego społeczeństwa. Nie zrobiła tego rzecz jasna wprost, bo gazeta ta po zmianie właściciela stała się bardziej prorządowa, prosalonowa i prosyteomowa niż była wcześniej. W tekście, który mam na myśli redaktorzy posłużyli się bezwzględnym, przerażającym i ostrym jak brzytwa (nawet i Ockhama) wskaźnikiem. W Polsce jedno na dziesięcioro dzieci głoduje lub jest niedożywione. Nie należy mnożyć bytów ponad potrzeby, nie trzeba więc i więcej wskaźników dla opisu rzeczywistości. Wystarczy zastanowić się co ten wskaźnik oznacza, aby natychmiast runęła propagandowa scenografia zielonej wyspy i rychłych drinków z palemką. Jesteśmy biedni. To fakt. Autorzy badania wskazują jednak i inne przyczyny. Na przykład brak pomocy ze strony gmin czyli niewydolność systemu. Czyli III RP jest co do zasady dobra, tylko wypaczenia są jej plagą. Nic bardziej mylnego. Głodujące dzieci są nie tyle głodne co zaniedbane. Jeśli mają rodziców, którzy nie uciekli na zachód za chlebem, to na miejscu muszą tyrać aby związać koniec z końcem i nie mają zwyczajnie czasu na to, żeby dopilnować swoje pociechy. Wszak bank nie popuści i kredyty trzeba spłacać. Tak więc problem nie jest wyłącznie ekonomiczny czy dystrybucyjny. 
Najciekawsze jest jednak co innego. Okazuje się, że liczba głodnych dzieci jest wyższa w regionach zachodnich, względnie bogatych, a niższa na wschodzie, gdzie jak twierdzi rządowa propagandą: bród, smród, ubóstwo i kaczyści. Po raz kolejny widać zatem podział na starą Kongresówkę i resztę kraju. Dlaczego zatem w biednych wschodnich regionach dzieci nie chodzą głodne w takiej masie jak na zachodzie? Sprawa wydaje się być oczywista. Przetrwał tam tradycyjny model wielopokoleniowej rodziny, w której być może nie ma na konsolę do gier, ale jest babcia, która wyczaruje coś pysznego na śniadanie z resztek wczorajszej kolacji. Tradycyjna rodzina to tak znienawidzony przez salon czynnik przepływu wartości, dzięki którym ciężko jest potem narobić w ten sposób ukształtowanym ludziom do głów kolejnymi strumieniami propagandy. A to, że wschód głosuje na Kaczora, jest podobnie jak z mniejszą ilością głodnych dzieci – być może tylko przyczyną a nie skutkiem tej sytuacji.

sobota, 23 lutego 2013

Zahipnotyzowani

Moja pani dziś stwierdziła, że na skutek permanentnego, niekontrolowanego wzrostu mojej starszej latorośli, potrzebne są mu nowe tenisówki. W stare już nie mieszczą się jego do niedawna małe stópki, które jeszcze kilka lat temu mieściły mi się w dłoni. Dziś przypominają królicze skoki w proporcji do reszty królika. No mój starszy króliczek rośnie nieproporcjonalnie. Nie masz pojęcia jak wstaniesz rano, co znowu mu urośnie. Nos? Lewe ucho? W każdym razie ostatnimi dniami przyszła kolej na stopy. Udaliśmy się do pobliskiego centrum handlowego w którym z przerażeniem stwierdziłem, że kupienie normalnych tenisówek nie jest wcale takie proste. Urasta wręcz do sztuki. Nie chodzi o to, że sklepy zaczęły świecić pustkami. Nie, wręcz przeciwnie. Towaru co niemiara. Ale żeby zwykłe płócienne tenisówki na gumowej podeszwie kosztowały sto złotych? Do niedawna kosztowały dziesięć razy mniej. Co prawda nie miały na sobie znaków firmowych renomowanych marek, ale co do zasady i funkcji nie różniły się zbytnio. W małym wiejskim sklepie udało się znaleźć odpowiedni produkt za rozsądną cenę, lecz w za małym rozmiarze. Być może w czasie poszukiwań stopa królika urosła jeszcze bardziej? Kto wie?
Po raz kolejny przekonałem się, że staliśmy się krajem skolonizowanym. Coraz mniej zdolnym do wewnątrz rynkowego zaspokojenia swych potrzeb. W normalnych warnach ktoś taki jak ja, otworzyłby wytwórnię tanich butów. Jednak w naszym kraju wydaje się to niewyobrażalne. Zanikli lokalni producenci, a tani import uznany za kopiowanie własności intelektualnej został powstrzymany. To miejsce na rynku przejęły sklepy z używaną zachodnią odzieżą, która zalewa nasz rynek. Jest to skuteczna koniunkturalna bariera dla powstania i funkcjonowania lokalnych tanich firm odzieżowych, których kiedyś było pod dostatkiem. Tak jest w wielu innych segmentach rynku. Powrót do patriotyzmu konsumenckiego staje się dla koniecznością. Straciliśmy kontrolę nad własnym życiem społecznym i gospodarczym, niczym kobra poddając się hipnotycznym ruchom fujarki zaklinacza węży. Wszelkie kolejne regulacje przechodzą bez większego społecznego echa. Można odnieść wrażenie, że nasze czasy przypominają schyłek PRLu, gdzie wszystkim było wszystko jedno. Teraz nawet nie ma się kto zbuntować. Wtedy choć istniał taki potencjał. System nas rozpracował i przekonał o tym, że żyjemy świetnie, a po przejściowych problemach będzie jeszcze lepiej. Nie mamy już herosów. Stajemy się postnarodową tłuszczą, w której zanika coraz bardziej poczucie wspólnoty, a rolę elit naszego stada przejęli treserzy.
Wina jest także po naszej stronie. Daliśmy sobie wmówić, że płaski obraz rzeczywistości jest obrazem realnym. Tymczasem składa się on niczym w Photoshopie z wielu warstw, którymi zręczny grafik potrafi sprytnie manipulować. Jedne umieszcza na wierzchu inne pod spodem, a jeszcze inne może wyłączyć.
Co gorsza, dajemy się nabierać na te same sprawdzone sztuczki. Za chwilę znowu będziemy przekonywani o „deszczu Euro”, który spadnie na nasz kraj i zmieni go w miodno – mleczną krainę. A może po prostu niczym kobra nie słuchamy. Przyzwyczailiśmy się do tego, że treser rzuci nam od czasu do czasu kawałek ścierwa, a czarodziejską szopę traktujemy jako sposób na życie? Jeśli tak, to znaczy, że jest wszystko w najlepszym porządku, a wyrwanie przez tresera jadowych zębów było tylko zabiegiem BHP ułatwiającym naszą pracę. Jeśli tak, oznacza to, że jest gorzej niż można się spodziewać.

Sieci neuronowe - na granicy neurocybernetyki i sztucznej inteligencji

Wykład profesora Ryszarda Tadeusiewicza


Tak się złożyło, że to tysięczny post na tym blogu. To straszne co potrafi wytworzyć ludzki mózg i na dodatek nie wiadomo kiedy.

piątek, 22 lutego 2013

Koncept

Przed chwilą przyszedł mi do głowy pomysł na kolejną historię. Porzucam zatem wszystkie rozgrzebane projekty i zaczynam od początku. Idea jest na tyle interesująca, że zastanawiam się czy nikt wcześniej na to nie wpadł. Rozpoczynam poszukiwania.
Kiedyś podobno Paul McCartney wyśnił pewną piosenkę, zapisał ją, a potem chodził i pytał czy znają ten kawałek. Nazwał go „Jajecznica”. Potem, gdy okazało się, że to jednak jego utwór zmienił tytuł na „Yesterday”. Gdzie tam mi do McCartney'a, ale siedzę już godzinę i szukam czy ja już gdzieś czegoś podobnego nie przeczytałem lub czy ktoś czegoś podobnego już kiedyś nie napisał. Zobaczymy.

Teoria poznania


Intuicję wiedza rozszerza,
a bioderka kremówki.
Widząc zawartość talerza,
znasz także wnętrze lodówki.

niedziela, 17 lutego 2013

Dwie pieczenie na jednym ogniu

Meteoryty mają dwie zasadnicze wady: po pierwsze spadają za szybko i nie u nas. Choć podobno w okolicach Białegostoku coś gruchnęło i walnęło, ale to nie to samo co w Rosji. Papież też ma szereg wad, a największymi z nich jest to, że mieszka w Watykanie i nie jest Polakiem. Na nic więc naszym mediom światowe sensacje ostatnich dni. Nasze media i salon potrzebują czegoś trwale sensacyjnego, elektryzującego publikę i pozwalającą ludziom opowiedzieć się po którejś ze stron. Idealnym „power play'em” medialnej narracji ostatnich tygodni był brazylijski serial związany z ustawią o tzw. związkach partnerskich. Głosowania, wolty, kłótnie, Pawłowicz i bokser w szpilkach. Była zadyma, której płomień podsycało wiele redakcji i komentatorów. Zabrakło jednak politycznego paliwa albo medialni demiurgowie uznali, że należy spowolnić nieubłagane tempo zmian. Było minęło. Nadal brak idealnej mózgowej zasypki. Nagle wybawienie. Rusza proces na który media czekały od miesięcy. Proces morderczyni własnej córeczki będzie się ślimaczył, będą zwroty akcji, odgrzebywanie faktów, gadające głowy. Sprawa będzie przycichać i powracać, bo każda nowa rozprawa, każdy nowy świadek to kolejne godziny medialnego paliwa, zapisanych stron i transmisji na żywo. Takiej gratki demiurgowie nie odpuszczą. Tym bardziej, że będą mogli upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze, skutecznie odciągnąć uwagę opinii publicznej od tego co jest naprawdę ważne, a po drugie, skutecznie, systematycznie przeprowadzić kampanię obrzydzenia instytucji rodziny. Wszystko bowiem jest ważne, ale tworzenie fundamentów pod nowe „bezindoktrynacyjne” społeczeństwo a la „Nowy Wspaniały Świat” jest najważniejsze.

Piksele

Ostatnio uświadomiłem sobie pewną istotną pokoleniową różnicę, między mną a moimi synami. Nie tylko mówią o rzeczach, o których nie mam zielonego pojęcia, ale mają też upodabnia, które wydają się dla mnie co najmniej dziwne. Grają w grę Minecraft, wokół której tworzy się jakąś dziwna subkultura miłośników wielkich pikseli. Wszystko w tej grze jest tak prymitywne graficznie, jak w programach za czasów komputerów AT, gdzie kilka kratek poruchanych na bursztynowym ekranie było niesamowitą rozrywką. Od tamtej pory moje pokolenie dążyło do zwiększenia ilości pikseli. Tak więc umiłowanie do wielkich kwadratów u moich dzieci jest dla mnie tak samo niezrozumiałe, jak moje komputerowe upodobanie dla mojego ojca. 
Czy przypadkiem nie jest tak, że w pewnym momencie człowiek uznaje się za w pełni ukształtowanego, a wszelkie zmiany i inne podejścia traktuje jako zaburzenie swoich dotychczasowych doświadczeń? Jakiś dziwny moment w naszym życiu traktujemy jako idealny punkt odniesienia do tego co po nim ma nastąpić. Oceniamy krytycznie świat. W końcu natura mówiła naszym przodkom: „patrz na swojego ojca, on przeżył, czyli ma rację”. Nowe wcale nie oznacza lepsze, o czym świadczą piksele w ulubionej gierce moich chłopaków. Może przyzwyczaiłem się do tego, że piksela to obciach i to uprzedzenie tkwi we mnie tak głęboko, że nie jestem w stanie go przezwyciężyć, tymczasem dla nich to novum i innowacja? Być może gdyby mieli władzę, uruchomiliby specjalny program walki z mincraftofobią i nauczyliby mnie traktować moje przekonanie jako formę choroby. Totalitaryzm zaczyna się wtedy, gdy ktoś z uporem chce zmieniać nasze przyzwyczajenia. Potem przychodzi kolej na poglądy. Rolę mądrego przodka zajęły media. Prawdziwa tragedia może rozegrać się wtedy, gdy zatracimy kulturowe czy zdroworozsądkowe instynkty i okaże się, że zostaliśmy wyprowadzeni na skraj przepaści i nie potrafimy się już cofnąć.

środa, 13 lutego 2013

W oczekiwaniu na Tezeusza

Rząd w trosce o nasze bezpieczeństwo postanowił wyżyłować normy przeglądów technicznych samochodów. Będzie lepiej. Stacje diagnostyczne najprawdopodobniej będą musiały wyposażyć się w dodatkowy drogi sprzęt, a uzyskanie pieczątki w dowodzie rejestracyjnym nie będzie już takie proste. Ktoś najwyraźniej postanowił, aby nowi radzieccy ludzie podróżowali zbiorowymi środkami komunikacji lub rowerami, co nie chybnie podniesie kondycję zdrowotną i zmniejszy zapotrzebowanie na medyczne usługi. Nasz rząd pomyślał o wszystkim. Tym bardziej, że ustawa o ochronie zdrowia z dnia 28 kwietnia 2011 roku nakłada na podmioty lecznicze od 1 sierpnia 2014 roku obowiązek prowadzenia dokumentacji medycznej w formie elektronicznej. A więc już za chwil kilka pieniądze, które powinny trafić na leczenie trafią na budowę koszmarnie drogich systemów informatycznych. Zarobi na tym podobnie jak na badaniach samochodów, inteligentnych licznikach do prądu i nikomu niepotrzebnym dźwiękoszczelnych ekranach przy drogach jakaś sitwa, której lobbystyczne nitki będą prowadzić do korporacyjnego kłębka. A więc i tak za wszystko zapłaci podatnik ogłupiony przez media, że to wszystko dla jego dobra. Po co walczyć o rynek, przekonywać konsumenta o tym, że ma jakąś potrzebę? On indywidualnych potrzeb ma przecież bardzo niewiele i ścibi resztki posiadanego grosiwa. Ogląda je z każdej strony albo ciuła w skarpecie. Lepiej jest zagrać va banque i uszczęśliwić wszystkich na siłę. Są w końcu geszefciarze wyżsi - odpowiedzialni za europejskie normy zmuszające nas do kupowania drogich żarówek czy walki z globalnym ociepleniem. Są też i ci mniejsi - działający na krajowym rynku. A wszystko to dla naszego dobra, bo bezpieczeństwo jest najważniejsze, podobnie jak kino to najważniejsza ze sztuk. Propaganda stanie się więc jeszcze bardziej bandycka i nieprzebierająca w środkach, a ogłupiały lud na sam dźwięk określonych słów kluczy będzie jeszcze bardziej zachowywać się jak psy Pawłowa nie tylko w konsumenckim szale.
We Francji pomimo masowych protestów przeszło prawo o jednopłciowych małżeństwach. W Polsce "zastępcza klasa robotnicza" poniosła w Sejmie sromotna klęskę, ale nie łudźmy się, że się poddała. Aby zmienili w tej kwestii zdanie niezbędne jest przez nich zrozumienie, że świat nie jest sprawiedliwy i nigdy nie będzie, a wyrównywanie wszelkich również między ludźmi prowadzi niechybnie do sytuacji opisanej w wierszu Zbigniewa Herberta "Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi". Nie wykluczone, że obserwując co się dzieje abdykował Papież. Miejmy tylko nadzieję, że uczynił to po to, aby wskazać kardynałom swojego silnego następcę, a nie powielać stereotyp niedołężnego starca kierującego Kościołem. Miejmy nadzieję, że miejsce Benedykta zajmie Tezeusz, który nie tylko obali Minotaura. Dość kompromisów.

sobota, 9 lutego 2013

Kilka dobrych książek...

... zaprezentowanych przez ciekawego człowieka w niebanalny sposób.

Sprężenie zwrotne

Jeśli ktoś nie ma czasu, może spokojnie pominąć pierwsze 10 minut teorii i historii, która także jest zajmująca. Oglądając ten materiał przyszło mi do głowy szereg refleksji zbyt abstrakcyjnych, aby zapisać je tutaj w syntetycznej formie. Ale w spróbujmy "w pigułce". 1. Zastosowanie? Jak zwykle wojsko. Skoro pokazano coś takiego, oznacza to, że dla armii musi być to już przestarzała zabawka. 2. Bunt. Czy tego typu maszyny mogą w przyszłości posiąść możliwość planowania i stać się czymś w rodzaju Antków z Łowcy Androidów. Czy mogą się zbuntować, odkrywając w sobie najpierw osobowość a potem empatię? SF być może zaczyna dziać się na naszych oczach. 3. Gdzie są u nas takie konferencje i tacy naukowcy? Wdrażający takie idee, a nie jedynie zadrukowujący papier? To także sprzężenie zwrotne.

środa, 6 lutego 2013

Hakowanie Pana Boga czyli email do sztucznej komórki

Okazuje się, że wcale nie w rządowych laboratoriach może za chwilę powstać wirus dziesiątkujący ludzkość. Może być wyprodukowany w garażu przez małą dziewczynę. Entuzjazm w stosunku do postępu jest przerażający. Rozwala mnie niefrasobliwe podejście do tej kwestii. Proces grzebania się w kodzie genetycznym jeszcze za naszego życia z procesu naukowego stanie się być może procesem popularnym, a to jest przerażające. Czy ludzie to pierwszy na świecie gatunek, który popełni samobójstwo? Materiał niepowalający, ale zmuszający do przemyśleń i należy wyczytać pewne treści przekazane między wierszami. Młodość ma swoje prawa.