piątek, 30 sierpnia 2013

Pochwała zadupia

   Nie ma lewicy i prawicy. Są tylko ludzie niedoinformowani oraz ci, którzy nie chcą lub nie potrafią zaakceptować prawdy o otaczającym nas świecie. Bez zdania sobie sprawy z faktu, jak olbrzymią siłę oddziaływania na politykę, gospodarkę, naukę, kulturę, a nawet na historię mają posiadające prawo do emisji pieniądza bankierskie dynastie, polityczne spory i klasyfikacje nie mają sensu. Wszelkie ideologie stają się tylko igraszką. Socjalizm sprowadza się tylko generującego publiczne zadłużenie zbioru pretekstów, a wolny rynek staje się frazesem i ideologicznym usprawiedliwieniem ekspansji powiązanych z “sektą pustego pieniądza“ korporacjami. Wolna przedsiębiorczość i poszukiwanie nowych form biznesu oraz potrzeb konsumentów stanowi dla nich jedynie sposób testowania nowych macek korporacyjnego lewiatana. Dzieje się tak dlatego, gdyż mając maszynkę do drukowania pieniędzy, znacznie łatwej jest przejąć czyjś biznes, niż budować dla niego konkurencję. To w globalnej lichwie ma swe źródło kryzys wartości i powolny upadek zachodnich społeczeństw. Czeka nas zatem niedługo tryumf pełzającej rewolucji, przy której te Francuzie i Rosyjskie były ledwie igraszką. Powszechne przejęcie własność na świecie doprowadzi w końcu do wdrożenia idei: jeden rząd, jedna firma, jedna kultura, jedna religia. Nowy, objawiony ogłupiałej przez media ludzkości, nie tylko będzie świata właścicielem, ale i arcykapłanem nowego sacrum, a być może nowego kultu obiektem. Aby jednak tak się stało, niezbędny jest etap chaosu, który otworzy drogę do nowego porządku. Przyszli jego apostołowie pełnią w tej chwili rolę anarchistów i niszczycieli starego ładu. Jeszcze przez chwilę zatem potrwa okres erozji, oczywiście pokryty pokaźną warstwą medialnego lukru. Wszystkie zmiany zajdą i zachodzą całkowicie legalnie, bo maszyny do druku pieniądza drukują równie skutecznie ustawy, jak i napisy na koszulkach firmujących ich polityków. Można kupić wszystko i każdego.
 Jedyne co nas broni to nasza peryferyjność. Stanowić może ona falochron przed zalewającym świat tsunami. Zadupie ma zatem i dobre strony.

środa, 28 sierpnia 2013

Na wnuczka

Kilka wyborów wstecz, a więc w czasach, których nie pamięta już przeciętny wyborca, w głowach bliżej nieokreślonych propagandzistów pojawiła się idea schowania babci dowodu, aby ta nie mogła pójść i zagłosować na obóz oszołomów. Adresatem tego niby żartu mieli być młodzi wykształceni z wielkich ośrodków, ale wtedy jeszcze ich tak nie określano. Rewolucyjne siły zawsze stawiały na młodych. Bez nich nie byłoby hitlerowskich młodzieżówek dzielnie broniących jego bunkra, mały Pawka nie doniósłby na swojego ojca, a Mao nie zrobiłby swej kulturalnej rewolucji. Jak wszystkie socjalistyczne zrywy, ten propagandowy wymysł nie przyniósł większego efektu, bo nawet największy młodociany pacan nie lubi tego typu rozkazów wprost. On musi mieć do działania dorobioną ideologię. Zresztą we współczesnym świecie nie ma nic bardzie taniego od wszelkich ideologii. Zyskały one wyłącznie instrumentalny charakter. Być może celem nagłego ideologicznego rozmnożenia jest postawienie równości między ideami wielkimi, a tymi kundlowatymi? Ideologiczny ekumenizm jest chyba najskuteczniejszym sposobem zmiany zachodnich społeczeństw w bezbronną masę. 
Po tej obserwacji metafora o schowaniu babci dowodu zaczyna nabierać nowego znaczenia. Władza wydaje się traktować nas jak pół świadomych, ogłupionych przez media geriatrów godnych jedynie ubezwłasnowolnienia. Władzuchna wydaje się iść o krok dalej. Nie wystarczaj jej już tylko wyborcze ubezwłasnowolnienie. Z naszym dowodem w ręku udaje się do lichwiarzy i zaciąga w naszym imieniu kredyt, którego istnienia nawet nie jesteśmy świadomi.

piątek, 23 sierpnia 2013

Trudne pytania

Wczoraj moja koleżanka podzieliła się ze mną swoją obserwacją. Stwierdziła, że ludzie znowu rozmawiają. Sklepach, na przystankach, ulicach. Z anonimowego tłumu znów wyłaniają się osoby, które dyskutują o sprawach publicznych i są ciekawe, co myślą inni, nieznajomi. Sam staję się niekiedy uczestnikiem takich dyskusji i być może dlatego nie zauważyłem, że to tendencja powszechna. Wszak zawsze najciemniej pod latarnią. Oznacza to po pierwsze, że z naszą wspólnotą nie jest aż tak źle, jak wielu sądzi. Ale jest w tym coś jeszcze. Być może żyjemy w chwili, przypominającej przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy w ludzi wstąpił duch nadziei na zmianę. Obudził on wydawało się dawno zabitą, a tak naprawdę tylko uśpioną potrzebę zbiorowego życia i chęć do zmian.
Być może jest tak, że pewna grupa obywateli przestała łykać medialne kity serwowane im przez prorządową propagandę? Nastąpiło to po zderzeniu z rzeczywistością – tak zresztą jak w okresie poprzedzający solidarnościowy festiwal. Ludzie rozpaczliwe szukają wytłumaczenia tego co się dzieje. A ponieważ ich najbliżsi albo się jeszcze nie obudzili, albo nie potrafią znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania, wielu poszukuje wytłumaczenia u obcych, wcale nie obawiając się związanego z tym obciachu. Potrzeba wymiany myśli jest silniejsza. Jak opisać ten świat, jak prosto wytłumaczyć geopolityczne i ekonomiczne procesy współczesności, które mają tak bardzo istotny wpływ na to co dzieje się w naszym kraju. Dlaczego nie ma pracy, dlaczego triumfuje bieda, dlaczego władza nic nie może, skąd bierze się dług publiczny? Dlaczego politycy kłamią? Dlaczego czynią to samo media? Czym jest polityczna poprawność? Dlaczego po obaleniu komunizmu, to co nas otacza jest do niego tak bardzo podobne? Gdzie się podziała gospodarcza koniunktura? Dlaczego zwalcza się Kościół?  Jak wytłumaczyć, że popularny aparat pojęciowy i wykreowany sztucznie podział na lewicę i prawicę nie opisuje rzeczywistości? Wreszcie dlaczego bankrutuje ZUS, a emerytury stają coraz bardzie upadlające? Odpowiedź na te i nie tylko te pytani wymaga masowego przekazu, wymaga debaty. Nie każdy ma Internet, nie każdy czyta prasę, ale każdy robi zakupy i widzi co się dzieje.
Teraz ja postawię trudne pytanie. Czy w obliczu totalnego zaprzeczenia prawdzie i politycznego figuranctwa naszych elit, stoimy przed wybuchem niezadowolenia społecznego, a być może wojny domowej? Niestety wiele wskazuje na to, że będzie to kolejny etap, gdyż medialny środek usypiający przestaje na ludzi już najwyraźniej działać. Władza w tej chwili wydaje się piętnować jedyne struktury społeczne, które są zdolne takim buntem pokierować. Dlatego nagle walka z kibicami czy szalone propozycje utworzenia dla niech specjalnych obozów zaczynają być dla wadzuchy priorytetem. Być może wadzuchna przygotowuje także „elity  zastępcze” mające na wszelki wypadek podjąć próbę pokierowania wyłaniającą się nowa jakością? Być może jak twierdzi Grzegorz Braun czeka nas za chwilę kolejna odsłona Okrągłego Stołu, gdzie część „układnych oszołomów” dokooptuje do rządzącej ekipy i obwieści powstanie nowej, pewnie już V Rzeczpospolitej?  Po ostatnich wypowiedziach premiera dotyczących kontroli nad prokuraturą wskazujących na to, że nie wie tak naprawdę jakie ma on uprawienia, ujawnia się jeszcze jedna niepokojąca hipoteza. Ktoś prowadzi jednak realną politykę, lecz tym kimś nie jest on. Czy tak jest? To kolejne trudne pytanie.

Wolność, wolność, jakoś tak

Premier zapowiedział, że będzie wpływał na prokuraturę. Nie wynika to z niewiedzy lecz ze sposobu myślenia. PO - wschodni model władzy, obcy naszej cywilizacyjnej przeszłości, w której władza ingeruje w wymiar sprawiedliwości, osądza i skazuje. Tusk poszukuje co chwila wroga zastępczego – niegdyś kułak, potem spekulant, teraz kibic. To co powiedział minister Sienkiewicz jest akurat prawdą, według Webera państwo to instytucja, która ma monopol na przemoc, ale państwo ma swoje procedury i instytucje. Ale pomysł resocjalizacji dla kibiców jest skandem!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

SF

Wczoraj mój starszy synek zapytał: „Tato, a gdyby żyli na Ziemi kosmici, czy mieli by takie same prawa obywatelskiej jak ludzie”?
Zastanowiłem się przez chwilę. Przecież żyją na ziemi grzyby podejrzewane przez niektórych badaczy  o to, że jako pierwsze organizmy na ziemi przybyły z kosmosu. Jakoś nikt nie kwapi się o nadanie im obywatelskich praw. Mój synek założył najwyraźniej, że kosmita musi być inteligentniejszy od człowieka lub na takim samym poziomie rozwoju. A co z lemowskim inteligentnym oceanem? A co z faktem zaniku praw obywatelskich? To za skomplikowane. Postanowiłem improwizować.
- A wyobraź sobie kosmitę, który składa się z trzech części: ma głowo tułów, część pokarmowo trawiącą i wydawniczą. Te trzy części potrafią funkcjonować niezależnie od siebie lecz dopiero po dobraniu się w trójkąt tworzą w pełni rozwinięty organizm. Co więcej, środkowa część rodzi tylko jeden z podzespołów, który porzuca. Gdy kompletny organizm spotka na drodze jakiś nowszy podzespół, porzuca ten straty. To zapewnia im długowieczność. Gdy zaś spotkają się dwa kompletne osobniki, mogą zamieci się na dowolne części. Komu zatem przyznać obywatelskie prawa? Albo niech taki kosmita dokona morderstwa. Kogo posadzić do więzienia? Dane części, czy wszystkich, którzy z nich korzystali? Wyobrażasz sobie śledztwo w takiej sprawie? 
Młody popatrzył na mnie z ukosa, westchnął tylko i poszedł sobie. Fajny temat na opowiadanie – pomyślałem. Ale jak mówił klasyk: „życie stawia przed nami wiele niespodzianek”, a najlepsze SF pisze same życie.
Oto wyobraźmy sobie następującą fantastyczno – naukową scenkę:
Żona pewnego znanego polityka rządzącej partii w pewnej bananowej republice gdzieś na zachodnim wybrzeżu Afryki, prowadzi firmę wyspecjalizowaną w dokonywaniu obliczeń terenowych z satelity. Dziwnym trafem wygrywa ona zlecenie na takowy pomiar. Po czy okazuje się, że tak właściwie, to wszystko jest do bani, bo owa profesjonalna firma korzysta z serwisu Google Maps, a wyniki jej prac są typowym „Misiem” al’a Bareja. Co wtedy robi ów polityk? Informuje społeczeństwo o tym, iż tego typu zagrywka była celowym działaniem rządu mającym na celu wprowadzenie w błąd wrogów narodu. Chodziło o to, że dlatego wszystko jest nieścisłe i niejasne, aby w przypadku militarnego konfliktu pociski nieprzyjaciela nakierowywane satelitarne na podstawie owych lipnych satelitarnych map chybiały w prawdziwe obiekty, ratując w ten sposób życie milionów obywateli. Nie ma bowiem jak z własnych porażek uczynić celową polityką. Żadna bowiem armia na świecie nie przyzna się do tego, że ucieka przed wrogiem, a prędzej do tego, że spieszy zająć lepsze obronne pozycje pozwalające na rychły kontratak. 
SF jest zatem bliżej niż nam się wydaje. Przyszło nam żyć w czasach, gdy możemy wybierać nie między prawdą a fałszem, lecz między blagą z domieszką prawy lub totalną blagą. George Orwell powiedział kiedyś, że „Ludzie mogą być szczęśliwi tylko wówczas, gdy nie założą, iż celem życia jest szczęście.” – miał rację. Szczęście to efekt uboczny małych i dużych zwycięstw. Szczęście to nowa wiedzie po porażce. To wreszcie bliscy i najbliżsi, a porażka pozwala nam odróżnić bliskich i najbliższych od całej reszty.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Przerażający detal

Dzisiejsza poranna krzątanina spowodowała, że znalazłem pod stertą mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy stary numer „Do Rzeczy”. Tak właściwie nie taki stary, bo z końca czerwca, gdy przez Polskę przetaczała się fala oburzenia związanego z emisją serialu „Nasze matki, nasi ojcowie” 
Na okładce napis: „Napluli na Polskę”, oraz zdjęcie dwóch jegomości udających AKowców. Miałem już dawno przeczytany egzemplarz odłożyć do gazetowego czyśćca, w którym zwykle trzymam starą prasę przed ostateczną decyzją o jej wyrzuceniu, gdy mą uwagę przykuła postać jednego z „partyzantów”. Nie uwierzyłem i spojrzałem jeszcze raz, po czym siadłem szybko do sieci, aby potwierdzić swoje hipotezy. Nie myliłem się. Gdy zdałem sobie sprawę, co to może oznaczać, ogarnęła mnie wściekłość i przerażenie.

Ale popatrzmy razem. Oto cała okładka:

  to zdjęcie tzw. „AKowców”

oto dowódca grupy

a oto, co ma on na szyi


Są to nieśmiertelniki niemieckich wojsk. Świadczy o tym ich charakterystyczny "owalny" kształt. Po co komu trzy nieśmiertelniki, przecież wystarczy jeden? W odróżnieniu od tych noszonych współcześnie dawne tego typu znaki pomagające w ewentualnej identyfikacji poległego żołnierza były łamane. Jedna część zostawała przy zwłokach, drugą zabierali towarzysze. Te są nieprzełamane. Mamy więc do czynienia z trofeami.

Wniosek:
Niecywilizowani AKowcy nie tylko mordowali niewinnych żołnierzy Wermachtu i SS, ale także zabierali ich ciałom tożsamość. Mało tego, niczym Indianie z Ameryki Północnej skalpy, a ci z Południowej zmniejszone głowy swych wrogów, ci „barbarzyńcy” gromadzili wojenne łupy i trofea. Im więcej AKowiec miał takowych, był z pewnością bardziej poważany w środowisku innych Akowców. 
To się dopiero nazywa polityka historyczna!

Okładka „Do rzeczy” krzyczy prawdę. Napluli nam w twarz i to do tego bardziej perfidnie niż do tej pory sądziłem. Ile jeszcze upokorzeń?

Mechanizm zdrady

Nie tak dawno temu przeczytałem wywiad z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem o jego nowej książce poświęconej postaci Rejtana. W wywiadzie ten doskonały poeta i prozaik wskazał mechanizm, który jego zdaniem doprowadził do upadku I Rzeczpospolitej. Nazwał go mechanizmem zdrady. Państwo Jagiellonów parło na wschód, co było oczywiste i naturalne: dzikie żyzne pola, olbrzymie niezamieszkałe przestrzenie. W wyniku koniunktury na zboże powstają tam olbrzymie latyfundia magnackie. Zbiega się to z powolnym ograniczeniem władzy królewskiej na rzecz szlachty, która niechętna jest do finansowania armii. A tylko potężna zaciężna armia, a nie pospolite ruszenie jest w stanie utrzymać we władaniu te wielkie przestrzenie. Magnaci się bogacą i tworzą wręcz własne armie dal obrony swoich dóbr, ale na początku XVIII wieku to już nie wystarcza. I tu pojawia się mechanizm zdrady. Woli się magnateria dogadać z obcymi mocarstwami chroniąc swoich własnych interesów, niż stać się owych mocarstw ofiarą. Rody magnackie zaczynają więc prowadzić własną politykę zagraniczną doprowadzać do atomizacji państwa, które z czasem stał się już tylko coraz mniej potrzebną fasadą. 
Czy w tej chwili obserwuję podobny proces? W pewnym sensie tak, jeśli uświadomimy sobie, że ściśle określane środowiska rodem z PRL odgrywają w tej chwili rolę magnaterii. 
Sądzę, że proces ten na szerszą skalę widoczny jest właśnie w USA. Gdzie magnaterią są wielkie korporacje, dla których interes państwa przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Pod ideałami wolnego rynku i demokracji pustoszą swój własny kraj przenosząc produkcję do miejsc, gdzie za miskę ryżu można zrobić to samo, co do niedawna za grube tysiące dolarów. Dopóki rząd amerykański, a właściwie armia tego kraju jest gwarantem ich interesów na świecie – jest o.k. Lecz zadłużony kraj będzie dokonywał za chwilę cięć budżetowych – także w budżecie wojskowym. Korporacje zaczną szukać innych sprzymierzeńców broniących ich interesów, bo prywatne, a właściwie wynajęte armie już nie wystarczą. Są zbyt drogie. Jeśli kogoś dziwił sukces przedsiębiorstwa militarnego Blackwater (obecnie Academi) rodem z USA, to ma w tej chwili odpowiedź skąd wypływają się źródła tego sukcesu. Etap prywatnych armii właśnie przeżywa swoje apogeum. Za chwilę przyjdzie pora na znalezienie nowych protektorów przy osłabieniu własnej armii. A więc mechanizm zdrady został już uruchomiany i być może tak jak żadna siła nie była w stanie powstrzymać upadku rzeczpospolitej, tak też i USA czeka nieuchronna klęska?