środa, 11 listopada 2020

Zgubne skutki oglądania filmów

 Działo się to w czasach bez Internetu, a posiadanie komórki było prawdziwym szpanem i przejawem burżujstwa. Pracowałem wtedy w firmie, która produkowała urządzenia grzewcze. Naturalnym zainteresowaniem był dla niej rynek wschodni. Mój kumpel, który z niejednego jadł pieca znał gościa, który miał na wschodzie świetne kontakty. Dał mi do niego telefon. Umówiliśmy się z facetem wraz z moim szefem na mieście. Ten bez większego wstępu wsiadł do naszego samochodu i kazał wieść się gdzieś na obrzeża miasta. Tam zaprowadził nas do jakiejś dziwnego pomieszczenia w którym waliło obornikiem. Na środku siedział gruby jegomość w okularach przypominających lunety teleskopu.

- To ci panowie, o których ci odpowiadałem - powiedział człowiek od eksportu na wschód.

- Dobrze. Siadajcie panowie. Ząbkiewicz się nazywam - mówiąc te słowa wskazał na stające pod ścianą krzesła i przestał bębnić palcami o blat stołu. Facet od eksportu cieszył się przy tym jak dziecko i przebierał nogami jakby ukradkiem tańczył irlandzki taniec ludowy. Robiło się dziwnie. Siedliśmy z Darkiem pokornie bez słowa. Zapanowała dziwna cisza. Przed oczami stanęła mi scena z Zedem z Pulp Fiction, w której Butch Coolidge i Marsellus Wallace pomimo śmiertelnej rywalizacji nagle zdają sobie sprawę, że wpadli w pułapkę i mają przechlapane. Spodziewałem się, że grubas w komiksowych okularach zacznie za chwilę wyliczać, którego z nas najpierw „skonsumuje”. Brakowało tylko kulek w naszych ustach, bo spec od wschodnich kontaktów spokojnie mógł robić za odzianego w skórę Pokraka. 

Spojrzałem na niewiele starszego ode mnie szefa. W jego oczach było przerażenie podobne do mojego. I wtedy Ząbkiewicz zaczął swój monolog:

- Musicie mieć panowie świadomość, że to co pokażę za chwilę jest czymś jedynym w swoim rodzaju. Na ten pomysł wpadłem panowie, gdy miałem piętnaście lat. Zrobiłem kilka prototypów, które stale udoskonalałem. Kiszonka bardzo szybko traci swoje właściwości bo pleśnieje. Trzeba jej przygotować tyle ile należy, ani więcej ani mniej co jest trudne bo świnie mają różny apetyt. Jest jednak rozwiązanie. Trzeba trzymać kiszonkę w szczelnym zamknięciu i podawać porcjami. Wtedy otworzył szufladę i wyciągnął coś co przypominało jakieś narzędzie tortur zakładane na ręce lub genitalia.

- Tu świnia wkłada ryj i uruchamia specjalną zapadkę a ta napędza ślimak, który podaje porcję żywności i miska się napełnia. Gdy świnia się naje cofa ryj i ślimak się zatrzymuje - instruował Ząbkiewicz.

- Cholera, to nie na ręce ani nie na fiuta to się zakłada na twarz - pomyślałem i stanął mi przed oczami inny fragment kultowego filmu. Przypomniał mi się fragment Przekrętu Guya Ritchiego, w którym Cegłówka robi wykład z karmienia świń trupami, bo był to jego zdaniem najlepszy sposób na usuwanie zwłok. Perspektywa stania się kiszonką stała się wręcz oczywista.

- Ważny jest oczywiście także sposób w jaki przyrządza się kiszonkę. Jak to działa w praktyce mogą się panowie sami przekonać - powiedział grubas, który dokuśtykał do ukrytych w głębi pomieszczenia drzwi. Gdy je otworzył okazało się, że za nimi znajduje się chlewnia i kilka zagród dla tuczników.

- Andrzej, spierdalamy stąd! - krzyknął mój szef Darek, który zdawał się czytać w moich myślach. Wybiegliśmy z pomieszczenia przy chlewni niczym oparzeni. Doparliśmy naszego służbowego Poloneza w nadziei, że odpali za pierwszym razem i gdy to się stało z piskiem opon ruszyliśmy byle dalej do tego przeklętego miejsca. Wybiegli za nami Zed z Pokrakiem coś krzyczeli, ale nie miało to już najmniejszego znaczenia.

Dopiero potem okazało się, że panowie wzięli nas za potentatów hodowli trzody chlewnej zainteresowanych zakupem patentu na karmidła dla świń, a spotkanie z facetami co wszystko mogą na wschodzie miało być za dwa dni. Generalnie mogło być gorzej. Wyobrażam sobie kilku byłych KGBistów, którzy miast przemysłowych maszyn grzewczych spotkali się z hodowcami świń, albo z Ząbkiewiczem usiłującym wcisnąć im swój patent. Jeśli KGBiści oglądali te same filmy sytuacja mogła łatwo wymknąć się spod kontroli.

Za chwilę minie rok od czasu kiedy mój przyjaciel Grześ, który umówił mnie na spotkanie ze specjalistą od rynków wschodnich przeniósł się do lepszego świata. Pozdrawiam Cię Maleńki gdziekolwiek jesteś.

wtorek, 10 listopada 2020

Temat na powieść SF

Wyobraźmy sobie następującą powieść SF, która rzecz jasna nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, ale od czego mamy wyobraźnie?

W jakiejś Boliwii lub innej Gwatemali z laboratorium wydobywa się dziwny wirus, który z nieznanych przyczyn wywołuje kaszel i zawroty głowy. Wirus nie jest niczym szczególnym, jednak u pewnej części populacji wywołuje przykre powikłania w postaci biegunki. Niestety, pewna niewielka cześć populacji przechodzi dość przykre konsekwencje zetknięcia z wirusem, a niektóre osoby starsze i schorowane umierają. Generalnie jednak nie ma powodów do niepokoju. Dzieje się jednak coś niesamowitego. Media na całym świecie zaczynają lansować wizję tysięcy trupów na ulicach i pokazywać boliwijskiego wirusa jako największe zagrożenie dla ludzkości. Zamyka się ludzi w domach i nakazuje się im nosić maseczki i przeróżne dziwne stroje. Kolejne fale zamykania instytucji i przedsiębiorstw skutkują pojawieniem się wielkiego kryzysu i bezrobocia na skalę bez precedensu. Co ciekawe, według mediów wirus wciąż mutuje i stanowi dla ludzkości trwałe zagrożenie. Dla wszystkich staje się jasne, że powrót do normalności będzie możliwy tylko i wyłącznie wtedy, gdy pojawi się szczepionka. Jak jednak skonstruować szczepionkę nikt nie wie, ale pojawiają się bardzo szybko gotowe rozwiązania. I tu zaczyna się zasadniczy element całej historii. Otóż w powieści pojawiają się preferencje dla ludzi którzy poddali się zabiegowi wstrzyknięcia wybawiającej substancji. Generalnie całe chmary ludzi tęskniących za normalnością ustawiana się w kolejkach przed ośrodkami rozdającymi szczepionki. Wszyscy czują ulgę. Cała historia skończyłaby się „wesołym oberkiem”, gdyby nie to, że część restrykcji pozostaje, a ludzie zgnębieni podatkami ściąganymi na rzecz walki ze skutkami kryzysów zaczynają podnosić głowy przeciwko rządzącym. Co więcej widać wyraźnie, że z niewiadomych przyczyn zaczynają umierać przywódcy buntu na skutek błahych chorób. Dla wszystkich staje się jasne, że oddanie ludzi starszych lub przewlekle chorych do szpitala kończy się ich śmiercią. Część ludzi tłumaczy to zbiegiem okoliczności lub niskimi wydatkami na służbę zdrowia związanymi z przebytą właśnie i szczęśliwie minioną pandemią. Są jednak też i tacy, którzy doszukują się w tej prawidłowości drugiego dna. Po kolejnych zgonach polityków zintegrowanych wokół ruchu „Chcemy Prawdy”, dla wszystkich staje się jasne, że coś jest tu nie halo, i że radosny świat szczęśliwości zmienia się w wielki globalny koncentracyjny obóz bez krat. Kolejne demonstracje nie przynoszą efektów. Co więcej znaczna część ich uczestników zaczyna odczuwać dziwne chorobowe symptomy. Dzięki nagraniom udostępnionym przez pewnego nawróconego funkcjonariusza sprawy stają się oczywiste. Szczepionka, która miała być wybawieniem na walkę z chorobą stanowiła tak naprawdę truciznę, która wymagała tylko dodatkowej niewielkiej ilości rozpylonego katalizatora aby uśmiercić danego człowieka. Nagle stało się jasne dlaczego w słabo zaludnionych obszarach umierają całe wsie, które nie chciały przesiedlić się do nowo wybudowanych osiedli, dlaczego z map znikały całe miasta, a okalające je przestrzenie objęte były ścisłą kontrolą. Wreszcie stało się jasne, że początkowy wirus był tylko pretekstem do tego, aby ludzie dobrowolnie zgodzili przyjąć do swych organizmów dziwną substancję zwaną szczepionką. Marzenie prawdziwych elit stało się realnością i depopulacja nie dość, że dopełniła się, to udało się dzięki niej wychować nowego radzieckiego człowieka.

Ale to oczywiście pomysł wyłącznie na powieść SF, której nikt nigdy nie napisze…

środa, 4 listopada 2020

Bezsilna jasność umysłu

Na naszych oczach opada właśnie kurtyna. I nie chodzi wcale o to, że państwo jest z dykty, bo tu nie chodzi o murszejące państwo i jego instytucje, które istnieją w różnych wcieleniach chyba tylko siłą przyzwyczajenia. Nie chodzi też o niemoc rządzących, których nie ważne w jakim politycznym wcieleniu zmiecie za chwilę globalny chaos. W samej istocie właśnie o ten chaos chodzi. Chodzi o drzemiące od wielu dekad problemy i towarzyszący im również uśpiony bunt. To on właśnie wydaje się właśnie teraz wyciekać pod byle pretekstem. Wydaje się, że od pewnego czasu mamy do czynienia z testowaniem społeczeństw jak daleko realna władza może się posunąć. Polityka emigracyjna, walka z terroryzmem, czy z covidem – wszystko po to aby wmówić ludziom, że dla ich dobra system musi odebrać im następne połacie wolności. Czarni, tęczowi, za chwilę łysi i leworęczni. U nas „chwyciło na aborcję”, choć nie jestem pewien czy to paliwo ma potencjał. W każdym razie ważne aby ludzie zaprotestowali co stanie się pretekstem do kolejnego zakręcania śruby. Ciężko bowiem jest społeczeństwom przyzwyczajonym do indywidualizmu i demokratycznego pseudo rozpinania nagle zaordynować wojskowy dryl i nakazać umierać w imię obcych im idei. Czy dojdzie do militarnej konfrontacji między USA a Chinami. Wiele na to wskazuje choć chwiejące się imperium nie ma już czasu na dalsze odwlekanie konfrontacji. Gdy w USA do władzy dojdzie republikański prezydent może być już „po ptokach” i paradoksalnie nastanie „święty spokój”. Państwo to na dekadę lub dwie zajmie się swoimi sprawami, a my zaczniemy mieć więcej interesów w Rosji i w Chinach niż za morzem. Upadną też złudzenia na naszą suwerenność. Pogodzimy się ostatecznie z rolą skubanej ze wszelkich stron kolonii i części naszych elit będzie z tym do twarzy bo jedyne co potrafią to służyć obcym interesom. Co więcej, części naszego społeczeństwa także ten układ będzie odpowiadać, ale taki mamy klimat. Zaordynują nam zatem wszelkie postępowe wynalazki nie okupanci czy kolonizatorzy ale rodzimi capo i nie ważne jaki będą mieli szyld na sztandarach. Na tym polega urok prowincji, że nie wiele się zmienia, bo co to to za różnica czy będą łupić nas rody bankierskie czy Komunistyczna Partia Chin i jej agendy?

Co wypada w tej sytuacji czynić? Trzeba zacząć budować alternatywne struktury, szukać nisz przetrwania a przede wszystkim jak nauczał Nicolás Gómez Dávila: zachować „bezsilną jasność umysłu”.