sobota, 31 marca 2012

Ministerstwo Prawdy

Przedwczoraj obejrzałem film pod tytułem: "Szpieg". Uczyniłem to dziś samo także dziś. Tym razem lapidarne tłumaczenie oryginalnego tytułu wydaje się trafione. Oryginalny tytuł: "Druciarz, Krawiec, Żołnierz, Szpieg" pewne by się nie sprzedał. Film jest świetny do tego stopnia, że dopiero za drugim razem pojąłem intrygę. Ale i tak będę musiał obejrzeć go trzeci raz. Ale to za jakiś czas. 
Genialna intryga i niesamowita kreacja Garego Oldmana to niewątpliwe atuty tej produkcji. Film ma wszakże jedną zasadniczą wadę: przy nieco bardziej wnikliwym jego obejrzeniu można dojść do wniosku, że służby specjalne składają się w sporej części z sodomitów. Co najmniej trzech głównych bohaterów książki nie ukrywa swych skłonności. Film powstał na podstawie książki John'a le Carré pod tym samym tytułem, która miała swoją premierę w 1974 roku. Ciekawe czy literacki pierwowzór filmu także posiada tego typu wątki? Jeśli tak nie jest, byłby to dowód na postępującą polityczną poprawność. A jeśli zamierzeniem autora było pokonanie czytelnika, że sodomita w homofobicznym świecie to idealny materiał na szpiega? Musi przecież ciągle obawiać się zdemaskowania i nauczony jest podwójnego życia. Mam jednak nieodparte wrażenie, że w grę wchodzi bardziej pierwsza ewentualność. Muszę kupić książkę i przeczytać książkę, aby się o tym przekonać.
Po tym jak Real Madryt usunął ze swego herbu krzyż tylko po to, aby nie drażnić muzułmanów, wszystko jest możliwe. Pytanie dlaczego muzułmanom przeszkadza ten symbol kaźni uznawanego przez nich proroka, nie mam pojęcia. Nam raczej nie przeszkadza półksiężyc, no chyba że za chwilę uwieńczy kopułę jakiejś romańskiej nieużywanej od dawna świątyni gdzieś w zachodniej europie.
Widać wyraźnie, że polityczna poprawność powoli, a skutecznie przeobraża niczym orwellowskie Ministerstwo Prawdy naszą historię i rzeczywistość. Ograniczenie ilości lekcji historii i wywołany tą decyzją protest głodowy nauczycieli nie jest w tej układance przypadkiem.

Ale dzięki temu mam pomysł na nową książkę. Ponieważ chciałem oderwać się od "Rekonfiguracji", a jednocześnie wielu moich czytelników powtarzało, że chciałoby przeczytać dalszy ciąg tej historii, znalazłem chyba "zgniły kompromis" lub jak kto woli "złoty środek" między tymi skrajnościami. Będzie to druga część, ale nie druga część. O czym będzie ta historia? O tym, o czym wyłącznie warto pisać: o miłości i śmierci. Oczywiście będzie intryga i eklektyzm stylów. Ale więcej do dnia premiery nawet nie pisnę słowa na ten temat. Spadnie też - już od jakiegoś czasu obserwowalna - moja blogerska aktywność, ale to chyba zrozumiałe.

piątek, 30 marca 2012

Referendum

Pamiętam doskonale, jak tuż przed Magdalenką i Okrągłym Stołem pierwsza komuna próbowała jeszcze zreformować system bez jego przepoczwarzania. Towarzysze zorganizowali wtedy referendum w ramach którego zapytali ludzi, czy chcą zdecydowanych, radykalnych reform kosztem obniżenia poziomu życia obywateli. Wynik plebiscytu był negatywny. Czym obecna władza różni się od tamtej? Chyba tylko tym, że obecni włodarze nauczeni doświadczeniem sprzed ćwierć wieku nie zamierzają już bawić się w żadne referenda. Można zatem zadać pytanie na które odpowiedź może być co najmniej kłopotliwa: czy pierwsza komuna była bardziej demokratyczna od tej obecnej?
Propozycja przeprowadzenia referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego rozsierdziła salon do tego stopnia, że po raz pierwszy bez zbędnego kamuflażu postanowiło wyciągnąć dotychczas ukrywanego w rękawie asa w postaci Palikota. W jakim fatalnym stanie muszą być zatem realne finanse tego co kiedyś było państwem, skoro przedłużenie o kilka lat obowiązku pracy przed wypłaceniem jałmużny staję się być albo nie być obecnego układu. Oczywiście winę za ten stan rzeczy ponowi stara jak i neokomuna, która w poczuciu populistycznego instynktu odkładała trudne decyzje, na zasadzie: „jakoś to będzie” lub „po nas choćby potop”. Gdy katastrofa jest już realna i z pewnością odbędzie się w czasie tej, a nie następnej kadencji, „wadza” postanowiła zrobić z tym porządek. Nie dziwię się w tej sytuacji ani władzy, ani protestującym związkowcom. Władza ma w rękach granat bez zawleczki. Z drugiej strony nikt przecież ze sprawy podwyższenia wieku emerytalnego nie czynił kwestii w czasie jesiennych wyborów. Ludzie mają prawo więc czuć się oszukani tym bardziej, że gdy szli do pracy umawiali się z „systemem” na określonych warunkach.
Ale ja nie o tym. W całym tym zamieszaniu wszyscy zapomnieli o kwestii zasadniczej: jakie ma prawo jedna czy druga partia polityczna, a nawet cały parlament do odmówienia obywatelom prawa do organizacji referendum? Przecież to oni zostali wybranie w demokratycznych wyborach przez tych ludzi. Tak więc zabiegi zmierza jace za wszelką cenę do uniknięcia kwestii referendum bez względu na jego sens czy zasadność, to atak na samą demokrację. Teraz dopiero widać jakim jest ona tylko wyświechtanym frazesem. Jak bardzo układ polityczny przesiąknięty jest do szpiku kości hipokryzją.
A wystarczy sięgnąć do nieco zapomnianej Konstytucji aby się przekonać, że suwerenem w Polsce jest naród, że władza spoczywa w rękach obywateli, i że to oni rządzą tak naprawdę pośrednio i bezpośrednio. Władza pośrednia to wybór parlamentu i Prezydenta. Władza bezpośrednia to referendum właśnie. Sytuacja zatem, w której reprezentacji suwerena blokują mu dostęp do sprawowania przez niego bezpośredniej władzy jest nie tylko niepokojąca ale i patologiczna.

czwartek, 29 marca 2012

Głuszce

A więc nastąpiło to co nastąpić miało. Dwa tokujące głuszce rywalizujące o kształt naszych emerytury zakończyły właśnie bój. Gazety napisały, że się dogadali. To dość dziwne, gdyż z reguły w świecie rywalizujących samców zwycięzca bierze wszystko, a przegrany odchodzi w niesławie. Tak więc są dwie hipotezy: albo to zwarcie piórek i rywalizacja to zwykła ściema, albo to nie koniec walki o samice, ale tylko jakiś jej etap, po którym trudno jest oceniać ostateczny rezultat walki. 
Pewnikiem jest natomiast to, kto jest ową wybranką l której względy zabiegają dwa głuche na zdrowy rozsądek samce. Niewątpliwie jesteśmy nią my. A więc będziemy dalej dymani jeszcze na razie nie wiadomo przez kogo, ale na pewno my, bo przecież nie ma w okolicy innej równie naiwnej nioski. Jak wiadomo głuszce są pod ochroną. Pojawia się zatem zasadnicze pytanie: kto je chroni? Pod czyją kuratelą jest ów sparing gladiatorów?
Wiosna mija szybko. Po niej przychodzi lato, jesień zima i znowu wiosna. Więc być może za rok jakieś inne samce będą walczyły o to jak zrobić nam dobrze czy tego chcemy czy nie.

środa, 28 marca 2012

Syndrom opadającej szczęki

Nie mogę przestać dziwić się światu. Co więcej wraz z wiekiem zauważam, że owa charakterystyczna dla dzieci pasowa w moim przypadku przybiera na sile i częstotliwości. Z dnia na dzień przybywa przeto nowych obszarów i tematów. Bo gdybym się nie dziwił pewnie byłbym znudzony. A przejawem znudzenia jest ziewanie. Więc właściwie to żadna różnica czy ziewasz czy się dziwisz. I tak masz otwartą szczękę. Nie mniej jednak ostatnie fakty nie nudzą a dziwią.
Oto niejaki Kobylański, nazwany przez niejakiego Sikorskiego antysemitą i typem spod ciemniej gwiazdy przegrał proces o zniesławienie. Niezawisły sąd uznał, że Sikorski nikogo nie obraził, nazwanie kogoś antysemitą to nie obelga. Ja na miejscu niezawisłego sądu wymyśliłbym bardziej logiczną argumentację. Ponieważ nie wiadomo czym jest ów antysemityzm, więc nie wiadomo czy Sikorski obraził czy nie. Ale gdyby niezawisły sąd stwierdził coś takiego natychmiast uznany przez moralne autorytety za typy spod ciemnej rozgwiazdy, więc na jedno wychodzi. Tego typu wybicie z  ręki bata do smagania tubylców z pewnością nie przyszłoby bez echa. 
I tak źle i tak nie dobrze. Ale jeśli ktoś jest antysemitą i powiemy mu: "ty antysemito"! To nikogo nie obrażamy. A jeśli ktoś jest pirdylachem (określenie wymyślne przeze mnie na prędze) i powiemy mu ty pirdulachu, też nie ma prawa do obrazy. No dobra. Nie do mnie należy interpretowanie wyroków niezawisłych sądów.
Ale oto niejaki Miller nazwał niejakiego Palikota "rzecznikiem al Kaidy". Palikot zapowiedział, że pójdzie do sądu, bo poczuł się obrażony. No dobra. Tylko tenże Palikot jak był jeszcze funkcjonariuszem przewodniej siły narodu i należał do ścisłego grona umiłowanych przywódców, wyzywał Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego od alkoholików. Wtedy niezawisły sąd także stwierdził, że Palikot nikogo nie obraził. Nauczony doświadczeniem Kobylańskiego i swoim własnym nie powinien się więc Palikot obrażać. Bo przecież bycie rzecznikiem al Kaidy to żadna zniewaga. Niejaki Miller się pewnie tylko przejęzyczył. Miał najprawdopodobniej na myśli nie „rzecznika”, ale „wodnika”, a dokładnie „wódnika”, którym pan P. niewątpliwie jest.
 A „wódnik al Kaidy” to nie to samo co „rzecznik”. Bo „wódnik al Klaidy” usypia czujność wroga przednim samogonem. Tak więc to nie obelga a komplement.
Z tego wszystkiego najbardziej biedne są niezawiłe sądy, które muszą rozstrzygać w takich sprawach tak jak nie byłoby innych problemów. Tylko ciągle opada szczęka ze zdziwienia. Im bardziej opada, tym mniejsze prawdopodobieństwo powrotu do normalności. A może to jest normalność? Jedno jest pewnie: w tym kraju ludzie o bogatej wyobraźni mają szczególnie przechlapane.

czwartek, 22 marca 2012

Znalazłem siebie na Street View

Niby nic wielkiego. Ale gdy dzisiaj dowiedziałem się, że Google udostępniło zdjęcia z ulic polskich miast, przypomniałem sobie od razu w którym miejscu widziałem przejeżdżający "dziwny" samochód. Jak się okazało on także widział mnie i to akurat w chwili, gdy przystanąłem, aby pogadać ze swoją małżonką przez telefon. 
I tak oto stałem się częścią globalnej usługi pewnej korporacji, ale w końcu ten blog jest inną globalną usługą tej samej korporacji, więc nawet gdy mi się to nie podoba i tak jestem jej częścią. Ktoś kto czyta to co ja piszę jednocześnie jest konsumentem reklam korporacji, która dzięki temu nie każe mi jeszcze płacić za prowadzenie bloga. Można powiedzieć wiele o bezdusznych mutantach post-kapitalizmu, które mają więcej wspólnego z radzieckimi kombinatami niż wolnym rynkiem, ale jedno jest pewne: gdyby Google było zarządzane jak PKP, Street Viev by nigdy nie powstała.
Tylko do czego to może doprowadzić? http://antyweb.pl/google-ma-nowy-bardzo-kontrowersyjny-pomysl-na-spersonalizowanie-reklam-na-ekranach-smartfonow/
W końcu między innymi o tym jest moja powieść.

środa, 21 marca 2012

Topienie Marzanny

Jakby na zamówienie na początek wiosny rozpoczęło się wielkie zatapianie. Pawlak pokazał Tuskowi wała i powiedział, że nie będzie popierał rządowych planów co do reformy emerytalnej. Nie wiadomo tylko kto tu jest Marzanną a kto grupką przedszkolaków próbujących spławić nieszczęsną kukłę. Im więcej o konflikcie w rządzie piszą media, tym bardziej wydaje się prawdopodobne, że całe zamieszanie to tylko w istocie medialna hucpa. Pawlak stara się pokazać jakim jest twardzielem przed wyborami w partii, zaś Tusk usiłuje zrobić coś, aby państwowa powłoka nie rozsypała się za wcześnie. Nie trzeba być wnikliwym obserwatorem politycznego życia aby zorientować się, że obu panów więcej łączy niż dzieli. Przede wszystkim obaj już dawno postawili wszystko na jedną kartę i jest raczej mało prawdopodobne by kiedyś jeszcze dostąpili tak zaszczytnych stanowisk. Z reguły polski model korozji władzy opiera się na zmianie politycznego lidera przed politycznym upadkiem. Jedyne co pozostaje to ciągła progresja, ucieczka do przodu i działania pozorowane, które mają na celu pokazać jak to panowie ostro walczą o los Polaków.
Marzanna dla dawnych Słowian była ucieleśnieniem śmierci. Topienie jej było zatem zapowiedzią odrodzenia życia po długich miesiącach zimowej martwicy. Dziś z tego rytuału pozostała tylko dziecięca niewinna zabawa. Podobnie nasze wojny harcowników nie mają już nic wspólnego z polityką. Sprowadzeni do roli samorządu nasi włodarze starają się tylko związać budżetowy koniec z końcem i robią wszystko, aby winą za niepowodzenie owego gordyjskiego supła zrzucić na swojego politycznego partnera. Koło ratunkowe w postaci Palikota można przecież wykorzystać w każdej chwili, a jak przyjdzie co do czego to posłowie koalicji i tak podnoszą rękę do góry za rządowym projektem. Perspektywa utarty stanowiska przez szwagra jest przecież bardziej namacalna niż ideowe dyrdymały.
Miejmy nadzieję, że w końcu ludzie pójdą na wagary i odwrócą się od systemu.

poniedziałek, 19 marca 2012

Powrót do normalności

Minął już niemalże tydzień od premiery mojej powieści. Przez ten czas odnotowałem niesamowity ruch, wiele pytań i ogólne zainteresowanie, które tak szybo się skończyło jak się zaczęło. No i spokój. Nie czas teraz na podsumowania. Muszę odczekać jeszcze trochę. Pora więc wrócić do do codziennej blogerskiej rzeczywistości. 

Przez serwisy informacyjne przebiegła niczym meteor wiadomość o tym, że Islandia oddała wcześniej niż należało ratę kredytu do Międzynarodowego Funduszu Walutowego. „Znaczy to, że gospodarka tego kraju, który jeszcze nie tak dawno stał na krawędzi bankructwa zaczyna się prawidłowo rozwijać” - powtarzał w radiu treser ekonomiczny. Nic bardziej mylnego. Gospodarka tego kraju miała się zawsze świetnie. Problem polegał na tym, że durni politycy wprowadzili go w spiralę zadłużenia i zmusili ludzi do spłaty zobowiązań komercyjnych banków. Ludzie się zbuntowali, wybrali nowe zgromadzenie narodowe, zmienili konstytucję ukarali winnych, a teraz jak najszybciej spłacają zobowiązania aby znów być wolni i suwerenni w swej małej, chłodnej ojczyźnie. A no właśnie małej. To znaczy, że w takim kraju wpływ medialnego prania mózgów jest niewielki. Ludzie znają się wzajemnie i znają swoich polityków. Nie potrzebują więc pośrednictwa mediów w kreowaniu opinii. 
Ciekawe kiedy ludzie w Polsce zrozumieją, że zmieniła się przez ostatnie dekady forma podboju. Czym innym jest współczesny wasal w stosunku do tego, który istniał w średniowieczu. Teraz nie trzeba przecież podbijać ogniem i mieczem i nakłaniać w ten sposób do płacenia dziesięciny. Wystarczy utrzymać ludzi w przeświadczeniu, że to oni mają kontrolę nad wszystkim, a potem kazać mi płacić 6 złotych za litr benzyny. W cenie akcyzy jest przecież także opłata za lichwiarski kredyt, a właściwie za elektroniczne impulsy, którymi pozwolono naszym namiestnikom się posługiwać po to, aby mogli spełniać swe socjalne utopie. 
Jak widać mieszkańcy Islandii zdają sobie z tego sprawę, dlatego czym prędzej wolą mieć ten koszmar za sobą. My natomiast jako sławianie mamy chyba inny sposób. Wielowiekowe doświadczenie nauczyło nas w sposób spontaniczny tworzyć struktury niezależne względem fasadowego państwa. Dlatego nie jest tak źle. Nie zmienia to faktu, że zaciągnięte kredyty trzeba będzie spłacić w takiej czy innej formie. Czym szybciej tym lepiej. W praktyce jednak powrót do normalności może być długi i bolesny.

poniedziałek, 12 marca 2012

"Rekonfiguracja" - premiera mojej powieści

Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią - postanowiłem opublikować moją powieść pt. "Rekonfiguracja". Książka w formacie PDF znajduje się tu. Powieść powstała stosunkowo szybko, lecz potem polegała żmudnemu procesowi szlifowania i poprawek. Opublikowany plik można powielać i wysłać wszystkim tym, którzy chcą poświęcić swój czas na lekturę mojej pracy. I to jest piękne! Żadne ACTA ani inne przepisy ograniczające wolność wypowiedzi tu nie działają, bo to ja jestem autorem tej książki i mogę zrobić z nią co mi się podoba. A więc daję ją wam drodzy czytelnicy. Książka dostępna całkowicie za darmo, ale jeśli ktoś chce i uzna, że mój pisarski wysiłek jest coś wart, niech zerknie na przedostatnią stronę. 
Jednym z powodów wyboru takiej, a nie innej formy publikacji jest postępujący, globalny proces ograniczania wolności. Chciałbym, aby zawarta w powieści, może nieco przerysowana, projekcja przyszłości była ostrzeżeniem dla nas wszystkich. Czy to SF, sensacja, kryminał, romans czy zbiór rozważań?  Jeden z moich przyjaciół, który przeczytał powieść określił ją nawet jako baśń. Czym jest w istocie? Doprawdy nie mam pojęcia. Jak mówi jeden z bohaterów: "Ludzie nauczyli się wszystko klasyfikować, a między przegródkami tych klasyfikacji gubią sens". Polecam lekturę do samego końca i wyrobienie swojej opinii.

Zatem czytajcie, recenzujcie, dzielcie się nią z innymi. Będzie mi z tego powodu bardzo miło. A gdy uznacie, że "zarobiłem" na skromne honorarium, będzie mi miło podwójnie.
Wcześniej książkę wydrukowałem w niewielkim nakładzie i podzieliłem się nią z moimi przyjaciółmi i znajomym. Niedługo rozpoczynamy z moim przyjacielem pracę nad audiobookiem, który także udostępnimy w sieci. A ja między czasie po krótkim odpoczynku zabieram się za nową pisarską produkcję.

EDIT: 16 kwietnia 2012

"Rekonfiguracja" po lekkim liftingu i z nową, wspaniałą okładką


Książka do pobrania w formacie PDF - tu
w formatach MOBI, EPUB i TXT - tu

Miłej lektury

EDIT: 30 grudnia 2012
Od miesiąca mamy audiobooka. Od trzech tygodni stronę na Facebooku https://www.facebook.com/rekonfiguracja
To chyba wszystko co mogę zrobić z tym projektem. Kończę go więc definitywnie jako autor, aby móc skupić się na innych aktywnościach. Wszystkim, którzy pomogli mi dotychczas w promowaniu książki - bardzo serdecznie dziękuję.

EDIT: 31 styczna 2013
Pojawił się w sieci torrent i paczka zawierająca zarówno audiobooka, jak i wszystkie wersje elektroniczne powieści. Wszystko w jednym. Sam rozpowszechniam.
To chyba koniec. Nie dam już rady zajmować się tym projektem. Trzeba iść do przodu.

środa, 7 marca 2012

Zmiany, zmiany, zmiany czyli krok do przodu - dwa do tyłu

Jak informuje ostatnimi dniami prasa, minister Gowin zainspirowany być może epokowymi czterema reformami premiera Buzka, a być może nawet reformami ministra Wilczka, postanowił dokonać wielkiego otwarcia. Zapowiadane po raz kolejny otwarcie zawodów adwokackich ma polegać między innymi na skróceniu okresu praktyki. Jednak nikt nie powiedział, że kancelarie będą masowo przyjmować absolwentów wydziałów prawa na tego typu praktyki. Innymi słowy mamy w tym przypadku do czynienia bardziej z uchyleniem niż otwarciem. Ale to tylko detal. Tym razem chodzi przede wszystkim o otwarcie zawodów objętych koncesjami i skomplikowanym systemem zawodowych uprawień. Pomysł świetny, bardzo potrzebny i być może wpływający z jakim stopniu na tzw. rynek pracy. Ale czy na pewno liberalizacja w pewnym obszarze rynku usług wpłynie na cokolwiek? Czy mamy do czynienia z prawdziwą reformą czy tylko ze świeżym lakierem położonym na zardzewiałą karoserię? Czas pokaże. Muszę przyznać, że kibicuję tym pomysłom jednak mam pewne wątpliwości.
Mam nieodparte wrażenie, że w przypadku tego niby że liberalnego zabiegu mamy bardziej do czynienia z metaforą zbitej szyby. Bo większa liczba pośredników na rynku nie ruchomości wcale nie musi wpłynąć na rynek budowlany. Jedyne co spowoduje to ograniczenie rentowności działających już firm w branży. Prawdziwy rozwój tego rynku polegałby na rezygnacji z pozwoleń na budowę i nikomu niepotrzebnych przepisów. Gdyby każdy na swojej ziemi mógł wybudować co mu się podoba i to własnymi rękami, ożywienie w branży byłoby tak znaczące, że stanowiłoby godziwy dodatkowych pośredników w handlu.
Doskonałym przykładem takiego postepowania jest tzw. „liberalizacja” miękkich narkotyków. Wszystko pięknie, tylko że osoba paląca marihuanę wchodzi w system dealerski oferujący prawdziwe świństwo w postaci heroiny i kokainy. Kluczem do rozwiązania problemu narkotyków jest sprawienie, że biznes ten straci swą opłacalność. Heroina jest najdroższą substancją na świecie tylko dlatego, że jest nielegalna. Gdyby była legalna nie opłacałoby się nie tylko jej produkować ale i nią handlować. Wniosek jest tylko jeden: legalizacja miękkich narkotyków wzmacnia tylko nielegalny rynek obrotu twardymi, zaś legalizacja twardych doprowadza do tego, że upada cała istota funkcjonowania tej branży. Wtedy uzależnienie do heroiny nie różniłoby się niczym od uzależnienia od papierosów, czy kropli do nosa (bo są i takie przypadki). Oczywiście ze świecą szukać takich polityków, którzy poważnie podjęliby ten temat.
Liberalizacja nie lubi fragmentaryczności, gdyż bardzo łatwo zmienia się w jej karykaturę. Cały proces „uwalniania” należałoby zacząć od uwolnienia z długów publicznych i zbyt szerokiej przestrzeni polityczno – urzędniczej aktywności, której przejawem jest przejęcie przez biurokratyczną hydrę wielu obszarów obywatelskiej i biznesowej aktywności. Jednocześnie należałoby uwolnić wszystkich Polaków od ZUSu i pozwolić na to, aby każdy był odpowiedzialny za swój los. Oczywiście ze świecą szukać takich polityków, którzy poważnie podjęliby ten temat.

poniedziałek, 5 marca 2012

Konsekwencje bezsenności

Kilka dni temu jedna ze stacji telewizyjnych w porze, którą również dobrze można nazwać późnym wieczorem lub wczesnym rankiem pokazała dokument przedstawiający ekshumację z katyńskich grobów. Powstały na początku lat dziewięćdziesiątych film przerywany był sfilmowanymi zeznaniami pewnego sędziwego jegomościa, który nadzorował zbrodnię. Starzec opowiadał ze szczegółami całą techniczną stronę procesu zabijania. Dokładnie opisywał sposób wyboru miejsca strzału w potylicę. Opisywał też z manierą niemal księgowego sposób wykonania planu. To co poruszyło mnie to późniejsze losy autorów masakry. Z opowieści starca wynikało, że spora część oprawców popełniła samobójstwa. Pozostali przy życiu dożyli na ogół sędziwego wieku, ale wielu z nich – straciło wzrok. Tak. Opowiadający tę historię był ślepcem. To tak jakby boskim wyrokiem miał do końca życia zachować przed oczami obraz masakry i nie mogły go przysłonić żadne inne późniejsze obrazy i wspomnienia. Jak widać czyściec jest możliwy także za życia.

piątek, 2 marca 2012

Przerażenie, nadzieja i zapowiedź

Dziś w Rzeczpospolitej przeczytałem zatrważający tekst opisujący artykuł dwóch młodychbrytyjskich etyków. „Naukowcy” ci obalają kolejne tabu. Sugerują, że zabicie przez rodziców noworodka nie jest czynem moralnie nagannym, zwłaszcza w sytuacji, gdy owo dziecko jest chore. Fakt urodzenia przestaje zatem być punktem od którego co poniektórzy zaczynają definiować pojawienie się na świecie ludzkiej istoty z jej podmiotowością. Pryska zatem kolejna bariera podchodzenia do ludzkiego życia. Oczywiście minie być może sporo czasu zanim ten myślowy mutant ubrany w piórka nauki przejdzie do jurysdykcyjnej praktyki. Być może nigdy to nie nastąpi. Lecz samo formułowanie takiej myślowej progresji powoduje, że kwestie aborcji schodzą na plan dalszy, stają się czymś normatywnie akceptowanym. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę jak dalece odeszliśmy od ram naszej cywilizacji. Jak dalece zgnilizna mająca swe źródło w powszechnym odejściu od Boga zaczyna zbierać swe żniwo. Boga zastąpił człowiek wraz ze swymi ułomnościami lękami i wygodnictwem. Pycha ludzkości zaczyna zatem stawać się jej gwoździem do trumny stawiając nas w równym szeregu ze zwierzętami. Wymyślona jeszcze w XIX wieku, a potem stosowana przez lewicowe reżimy eugenika zaczyna znów gościć na intelektualnych postępowych salonach.
Czytając artykuł przypomniałem sobie o pewnym opowiadaniu Filipa Dicka. W opowiadaniu po przedmieściach podróżuje tajemniczy samochód zbierający zalęknione dzieci. Okazuje się, że w owej fantastycznej wizji przyszłości aborcja jest dozwolona do dwunastego roku życia. Czy Dick uważany powszechnie za genialnego nieco szalonego i lubiącego eksperymentować z narkotykami pisarza SF nie urasta w tym kontekście do miana wieszcza ludzkości?
Bo w postępie chodzi o ciągłą progresję, o ciągły marsz. A co się stanie, gdy skończy się droga? Droga postępu nie skończy się nigdy, bo rychło „pasterze” wyznaczą nam – stadu bydląt nowe cele.
Z radością obserwuję jak po woli w ukryciu powstaje swojego rodzaju kontrkultura. Pewne obszary życia zaczynają schodzić do podziemia. Ludzie zaczynają się organizować, spotykać i dyskutować. Płaskie struktury mają to do siebie, że niezmiernie trudno je zwalczać. Ludzie nauczyli się, że wszelkie oficjalne zhierarchizowane ruchy po pewnym czasie stają się swoimi mutantami. Za chwilę być może okaże się, koalang wymyślony przez Zajdla staje się oficjalnym językiem. Widać też wyraźnie, że życie gospodarcze do szpiku przesiąknięte zakazami, nakazami i podatkami zaczyna także schodzić do podziemia. Być może nie wszystko jeszcze stracone.

P.S.
Postanowiłem opublikować w sieci swoją powieść. Nastąpi to już wkrótce, być może jeszcze w tym miesiącu. Książka powstała jeszcze wzeszłym roku ale sprawy przez ostatnie miesiące przyspieszyły tak bardzo, że nie ma co czekać na oficjalne, papierowe wydanie. Czeka mnie jeszcze ten ostatni autorski szlif i będzie premiera. Rzecz będzie bezpłatna, ale jeśli ktoś będzie chciał wesprzeć dalszą moją twórczość – będzie taka możliwość. Należy w końcu budować bezpośrednie relacje między twórcami i odbiorcami, na przekór wszystkim ACTA i wszelkim ograniczającym naszą wolność instytucjonalnym mutantom.
Potem przyjdzie kolej na realizację audiobooka. Wstępne prace już trwają. Mój obdarzony pięknym radiowym głosem przyjaciel podjął się przeczytania mego dzieła. Grunt to mieć przyjaciół.