wtorek, 30 października 2012

Polacy nic się nie stało

Nie minęło kilka godzin, a Rzeczpospolita odszczekała swoje rewelacje na temat wybuchu na pokładzie Tupolewa. Były tam nie trotyl ale jego pochodne, a prawdy dowiemy się za pół roku. Czy owe pół roku wystarczy, aby do reszty pozamiatać, umyć, wyczyścić i posprzątać, niezależnie od tego czy doszło do eksplozji czy nie? Podejrzewam, że tak. Prawda nie jest dla nas, ale faktem jest, że informacja o dziwnej substancji powinna być podana do informacji publicznej na tydzień po tragedii. W tej chwili "prawdziwa władza" będzie kupczyć i szantażować figurantów w zamian za suweniry, obietnice za które zapłacimy my wszyscy. Wyciąganie takich argumentów świadczy jednak o desperacji jednych i zmęczeniu drugich.
Serial brazylijski więc trwa. A między czasie postanowiono dokręcić następne odcinki. Niektórzy naukowcy twierdzą, że tylko eksplozja mogła doprowadzić do takich zniszczeń.

Sterowanie wrakiem

             Dziś gruchnęła wiadomość o tym, że we wraku Tupolewa był ładunek wybuchowy. Internet nabąkiwał o tym odkryciu już od kilku co najmniej tygodni, ale nie były to doniesienia ani oficjalne, ani wystarczająco wiarygodne. Potwierdziła ją zeszłotygodniowa konferencja naukowa, ale to ciągle dla większości zlemingowanego społeczeństwa było za mało. Teraz wszystko stało się jasne. I jak zwykle przy tego typu „nagłych zwrotach akcji” widać jeszcze inne okoliczności danej sprawy. Przede wszystkim paradoks. Wersja o wybuchu na pokładzie oczyszcza niemal całkowicie stronę rosyjską, bo jeśli w TU153M była bomba to musiała zostać podłożona w Warszawie. Teraz będą się kłócić i obwiniać Polaczkowie  Dla wielu stanie się jasna farsa śledztwa i figurantctwo „najwyższych czynników”. W dalszej perspektywie doprowadzi to być może do zmiany naszego rządu i nowych wyborów. Wyraźnie bowiem widać już po innych objawionych nam znakach, że jednak tajemniczy „wajhowy” przełożył zwrotnicę. Ale zmiana rządu nie zmieniłaby nawet w najdrobniejszym stopniu naszej geopolitycznej sytuacji. Być może tak jak powiedział ostatnio Grzegorz Braun, czeka nas za chwilę nowa wersja Okrągłego Stołu, dzięki której do rządzącego obozu zostanie dokooptowana jakaś frakcja oszołomów? Jedno jest pewne: „prawdziwa władza” robi okrągłe stoliki tylko wtedy, gdy spodziewa się ostatecznego od niej odsunięcia.
            To, że w tej chwili winnych będzie się szukać w Warszawie. A mocodawców pewnie nie będzie się szukać wcale. Dlaczego powiesił się członek załogi Jaka, którego zeznania lub wiedza mogły nie pasować do nowej narracji i zbioru jedynie słusznych prawd?
             Niezbitej prawdy o Smoleńsku nie dowiemy się nigdy. Chyba, że ten kto ją zna, ktoś będzie chciał ostatecznie zdestabilizować ten kraj. Ale na razie nie ma takiej potrzeby i dlatego, że jesteśmy już i tak zdestabilizowani i niczym wrak autobusu w tanim sensacyjnym filmie, wisimy na krawędzi powszechnego społecznego niezadowolenia. Według Dariusza Baliszewskiego generała Sikorskiego najprawdopodobniej zgładził polski wywiad razem z brytyjskim. W tego typu sprawach nie ma więc prostych odpowiedzi. „Sprawił ten, kto skorzystał”, jednak ciągle wiemy za mało. Bo nie wiemy o jakie korzyści toczy się ta gra.

piątek, 26 października 2012

Zaciemnienie i ściemnianie

„Na tym świecie są rzeczy, które się fizjologom nie śniły” – mawia bohater dobranocek moich dzieci niejaki Kiepski. Dzieci moje są już na tyle duże, że mogę im na gwizdać. I tak posługując się sofistycznymi sztuczkami udowodnią mi jakie edukacyjne i humanistyczne wartości niesie za sobą ten serial, bo Ferdek to dla nich gość. Zdałem sobie sprawę, że ta głupawa historia z podwójnym dnem i niekiedy głębokim intelektualnym przesłaniem zaszytym w banał zakrawa w niektórych scenach o proroctwo. Oto korytarz z kiblem wokół którego koncentruje się życie towarzyskie kamienicy przy ulicy Ćwiartki 3 posiada na ścianie opalone miejsca, na których wisiały liczniki elektryczne. Rzecz ciekawa, bo wszystko wskazuje na to, że taki widok w wielu polskich domostwach może stać się już niedługo niestety rzeczywistością. I tak drogi prąd podrożeje jeszcze bardziej, a ludzie mając wybór czy zapłacić za prąd czy zapełnić żołądek – zdecydowanie wybiorą to drugie. Dlaczego prąd podrożeje? A no chociażby dlatego, że zgodnie z unijnymi regulacjami naszą energetykę czeka prawdziwa „rekonfiguracja”. Mamy mieć tzw. „inteligentny system energetyczny”. Chodzi o to, że za ok. 8 miliardów złotych czeka nas kompleksowa wymiana liczników. Licznik będzie na bieżąco informował dostawę energii ile jej zużywamy, rachunki przestaną być prognozowane, wzrosną oszczędności. Ale jak to w życiu bywa pracę straci cała masa inkasentów, a za owe „innowacje” zapłacą jak zwykle ostateczne użytkownicy prądu. Gdyby jeszcze technologia produkcji tego typu liczników była rodzima, ale nie mam złudzeń. Nie po to Komisja Europejska ustaliła takie przepisy aby wspierać jakieś mało znaczące firmy z peryferyjnych krajów. Od takich geszeftów są korporacje. Rachunki więc muszą więc wzrosnąć, a że elektroniczny policjant natychmiast wykryje kradzież energii w wielu domach zapanują egipskie ciemności.
Powód energetycznej ciemności będzie jeszcze co najmniej jeden. Oto rząd wstrzymałbudowę elektrowni w Ostrołęce. A czemuż to? Przecież wiadomo, że mamy deficyt energii i złoża węgla. A no właśnie dlatego, że to miała być elektrownia węglowa. Podwód jest podobno jeszcze jeden. Rosjanie w Kaliningradzie budują elektrownię atomową i tak się złożyło, że naturalnym klientem dla rosyjskiej energii będzie północno – wschodnia Polska. Łaskawie za to od stycznia „nasi umiłowaniu przywódcy” pozwolą nam produkować energię samodzielnie. Więc jak chcesz mieć prąd to sobie wyprodukuj. Wracamy więc do XIX źródeł, gdy nowoczesne zasilane prądem fabryki posiadały własne elektrownie. W końcu ktoś pomyślał, że wybuduje taką większą i będzie sprzedawał prąd taniej niż indywidualna produkcja. Za chwilę zatem okaże się, że znowu musimy produkować prąd jeśli chcemy mieć w domu świecącą energooszczędną – rzecz jasna – żarówkę. Nie może tak źle. Prąd będzie drogi, ale na tyle, aby Kowalki mógł go kupić, bo inaczej nici z geszeftu. Ale co tam przecież zawsze można uruchomić system dopłat dla najbiedniejszych do prądu. Wtedy wzrosną tylko podatki dla tych, którzy jakimś cudem mają pracę.
Tym czasem jak donosi Rzepa gazu na świecie mamy przeolbrzymie ilości. Znajdują się one w hydratach i jest ich od 2,5 d0 10 razy więcej niż gazu zmiennego. Wystarczy zatem opracować efektywną technologię wydobycia tego surowica, a problem energetyczny, a zatem i geopolityczny na świecie mamy rozwiązany na kilka tysięcy lat. W związku z tym Rosjanie martwią się o sytuację Gazpromu. Nie dziwi więc fakt „lobbingu” na rzecz zaniechania budowy elektrowni opartej na własnych zasobach i podpisanie z Rosja umowy na dostawy gazu na ponad 30 lat do przodu. Frajera i kolonię należy dymać, ale tak, aby się nie połapał. TVN wszystko wytłumaczy gawiedzi i będzie cacy.
Tym czasem „Na tym świecie są rzeczy, które się fizjologom nie śniły”. Wyborcza publikuje wywiad z Ziemkiewiczem. Może coś w tym jest, a może nic w tym nie ma – jak zwykł mawiać mój dawno nie widziany przez mnie przyjaciel. Teza jest jednak dość oczywista. Wojna podjazdowa Tuska z Kaczorem powoduje, że można nas dymać i upokarzać na prądzie, na niemieckich licznikach do jego mierzenia, na Smoleńsku. Powstały burdel powoduje, że co mniejsi geszefciarze zarabiają na ekranach zapobiegających hałasowi, a ci naprawdę drobni na Amber Godach. Dla normalnych uczciwych biznesmenów pozostają więc ochłapy, a dla zwykłych zjadaczy chleba emigracja, lecz teraz nie bardzo wiadomo gdzie. Musimy budować kraj od dołu, od podstaw, pamiętając, że państwowa wydmuszka powoli zaczyna być naszym wrogiem. Ale Ziemkiewicz u Michnika? Może jeszcze doczekamy koalicji Palikota i Kaczyńskim? 
Polska to my.

środa, 24 października 2012

O tym samym

Krzysztof Rybiński 

Ken Robinson

Identyczne inicjały obu panów profesorów to czysty zbieg okoliczności.

wtorek, 23 października 2012

Chałtura

W przedstawieniach teatralnych uważny widz dostrzeże czasami to, co dzieje się za kulisami. Na naszej politycznej scenie widać doraźność i improwizację oraz to jak obsługa sceny zmienia scenariusz wykraczając poza wizję dramaturga i reżysera. „In vitro” to w dosłownym tłumaczeniu „na szkle”, a kto jak kto, ale teatralna grupa grająca obecnie przed nami przestawienie ma szczególne na owo szkło parcie. Już nie wystarczą stare numery bo publika się nudzi. Upadło też morale w samej załodze. Każdego aktora trzeba indywidualnie przekonywać i motywować aby chciał wyjść na scenę, a widzów nakłaniać obietnicą rychłych zwrotów akcji, byleby tylko chcieli zostać do końca. Dyrektor teatru musi wykazać się też nie byle jaką organizacyjną inwencją. Na przykład na czas choroby aktora trzeba dokooptować do zespołu pana biletera, który zna podstawy żonglerki. Może zabawi widzów przez parę chwil i może w tym czasie wymyśli się jakąś inną zapchajdziurę? Ważne żeby widzowie nie wyszli z budy i nie zażądali zwrotu pieniędzy za bilety. To się akurat nie stanie, bo bileter jest na scenie, więc się kreci. Dyrektor teatrzyku wyraźnie puszcza oko do lewej strony publiczności zapowiadając numer z fakirem chodzącym na szkle.  Publika z lewej strony ma także mniej wyrafinowane gusta, więc gdy przyjdzie czas na striptiz w wykonaniu pań sprzątaczek też będzie zainteresowana. Zdał sobie chyba także dyrektor sprawę, że lewa strona widowni ma dalej do wyjścia i że jest bardziej skora do pozostania na przedstawieniu do końca. Większe uznanie wśród tej części publiki spowoduje także obniżenie zainteresowania teatrzykiem byłego etatowego clowna, który kilka lat temu się zbuntował i założył własną trupę. Jedno jest pewne: dyrekcja traci kontrolę nie tylko nad publiką, ale i nad własną ekipą. Dlatego być może wszystko zaczyna coraz bardziej przypominać objazdowy cyrk niż teatr?
Za oknem pogoda też szklana więc niektórzy siedzą na widowni, bo po prostu nie mają gdzie pójść. Tym czasem słychać szmery w foyer…

niedziela, 21 października 2012

Nobel

Nie tak dawno temu gruchnęła informacja, że Unia Europejska otrzymała Pokojową Nagrodę Nobla. Oglądając listę nagrodzonych można odnieść wrażenie, że ktoś odpowiedzialny za przyznawanie tych nagród postanowił zebrać niesamowitą kolekcję przyrożnych zmutowanych instytucji i ludzi przy stołkach. Od czasu do czasu warto rzecz jasna przyznać Nobla jakiemuś bojownikowi o wolność i prawa człowieka, dla urozmaicenia tego monotonnego obrazu. Bo któż ma pokojowego Nobla? Ano poza Łunii ONZ i biurokrata „Anan Kofan”, Al Gore i jego ekologiczne dyrdymały, Barack Obama i kilku premierów. Wszyscy oni rzecz jasna tak walczą o pokój, że może nie zostać kamień na kamieniu. Kuriozum do oczywiście przyznanie nagrody Obamie. Facet który może odpalić w każdej chwili głowice jądrowe został uznany za gołąbka pokoju.
Ale teraz rzecz się gruntownie zmieniła. Pokojowego Nobla mam i ja. Bo skoro Łunia jest tym czym jest i życie w niej z 500 milionów ludzi – w tym ja – oznacza to nie mniej ni więcej, że jedna pięćsetmilonowa część należy mi się jak psu buda. Wszak od dawana wmawia nam się, że Łunia to my wszyscy, więc niech teraz propagandziści przekują słowa w czyn podzielą ten łup – niczym w starym radzieckim filmie wygrany bochenek chleba i kawałek słoniny na wszystkich w naszym wesołym baraku.
„Przekujmy słowa w czyn” - krzyknąłby któryś z komisarzy ludowych i by się zaczęło. Natychmiast powstałaby specjalna agencja unijna do spraw podziału Nobla. Potem wynajęłaby lokal, kupiła biurka i pozatrudniała szwagrów. Po miesiącu dyskusji jak podzielić Nobla i czy najlepiej nie byłoby podzielić go między kraje członkowskie w których otwarte zostałyby filie nowej łunijnej instytucji, czy zrobić spis powszechny upragnionych do kawałka Nobla, postanowiono w końcu zatrudnić ekspertów. Po pół roku ci orzekliby (oczywiście nie za darmo), że najlepiej byłoby przelać równą część nagrody dla każdego mieszkańca Krainy Szczęśliwości na specjalne konto, ale najpierw trzeba by było zmienić kupę przepisów i zebrać dane. Po dziesięciu latach pojawiłby się kolejny problem. Spora część tych dla których miała przypaść nagroda już nie żyło, więc należałoby ustalić kto po nich dziedziczy. W rezultacie po 30 latach koszty sprawiedliwego podziału nobla przewyższyły stokrotnie jego wartość, ale co tam – jak sprawiedliwość to sprawiedliwość. Ile to rautów i wesołych synekur! Ile fajnych wyjazdów i lobbingów!

Teraz ja jako jeden malutki ułamek pośród milinów nagrodzonych zwracam się z apelem do wszystkich ludzi dobrej woli na całym świecie i wszelkich instytucji. Błagam nie przyznawajcie więcej Unii żadnych nagród – zwłaszcza finansowych. Mnie naprawdę nie stać na koszty z tym związane.

Dawniej mówiono, że „socjalizm to pokój”. Złośliwcy dodawali, że „kapitalizm to cztery pokoje z kuchnią”. Dziś z dumą możemy powiedzieć: „A Unia to pokój ale bez klamek”

piątek, 19 października 2012

Kometa

Już nie jestem „wykluczony cyfrowo”, więc mam nadzieję, że częściej napiszę małe co nieco. Świat jest taki sam od tysięcy lat i nie wiele wskazuje na to, aby miało to się zmienić. Tylko w mediach potok spraw i problemów przyprawia nas o zawrót głowy przybierając rozmiary nie ludzkie, demoniczne. Niusy banalne i ważne spaja się w jedno tworząc wesołą taneczną salsę lub mieszaninę smaków strawnych tylko dla ludzi o wyjątkowo silnych żołądkach. Pewna sprawa rozbłysła ostatnio w sposób szczególny, ale jak wszystkie zgasła równie szybko. Lecz to nie medialny meteor w rodzaju jedna pani drugiej pani, lecz raczej medialna kometa, która ma to do siebie, że co jakiś czas wraca ze stałą częstotliwością. Nadejście komet często zwiastowało jakieś nieszczęścia. A co jeśli medialne komety same w sobie już nieszczęściem?
Sprawa wycieku zdjęć z ofiarami smoleńskiej mgły najlepiej dowodzi, że z tym konkretnym ciałem niebieskim spotykać się będziemy do końca naszej historii. Samo pojawienie się emocji, blokada informacji jak również sam wyciek fotek pokazują, że Smoleńsk to sprawa nie rozwiązana, nie wyjaśniona, nie rozliczona i będzie wciąż krwawić jak rozdrapywana rana. Ludzie chcą prawdy, a czas zamiast zacierać wspomnienia pokazuje coraz nowe fakty, budząc w nawet najbardziej zatwardziałych przeciwnikach spiskowych teorii wątpliwości. Rosjanie po swoich mongolskich kolonizatorach odziedziczyli azjatycką mentalność, która nakazuje liczyć się tylko z silnym a słabego, bezbronnego lub poddającego się bez walki traktować z pogardą. Rosja nami gardzi i co jakiś czas pokazuje tego dowody. Grają nami. Tak jak Niemcy w odpowiednim dla siebie czasie pokazali światu zbrodnię katyńską, być może w podobny sposób amerykanie za jakiś czas pokarzą materiały ze swych satelit, które podobnie jak komety okrążają ziemię i rejestrują wszystko co się rusza. Wtedy zapanuje poruszenie. Na razie jednak Ameryka zajęta swymi problemami ma gdzieś nasz zakątek świata. Nie oznacza to jednak, że kometa pod nazwą Smoleńsk znów za chwilę pojawi się na naszym firmamencie.

czwartek, 18 października 2012

Mapa niemieckich marek

Niby niewinne zestawienie tego co widzimy na szyldach i bilbordach z miejscem pochodzenia danych przedsiębiorstw. Biznesowe zdolności czy mapa kolonizacji? Czy nasze rodzime przedsiębiorstwa mogą równie łatwo podbijać rynek niemiecki? Wydaje się, że historia na trwałe przydzieliła nam miejsce jako narodu sprzątaczek i hydraulików do czego powoli zaczyna dostosowywać się nasz system edukacji systematycznie eliminując z nauczania przedmioty ścisłe. Jednak jeśli historia czegoś uczy to na pewno tego, że jest w niej bardzo mało pewników.

poniedziałek, 15 października 2012

Dziki kraj

To prosta historia, która może przydarzyć się każdemu.

12 październik br. godz. 18.40, piątek
Na pobliskiej stacji benzynowej kupuję za kwotę 85 zł paliwo do mojej maszyny. Muszę zawieźć dzieci na basen. Za paliwo płacę kartą. Wszystko przebiega prawidłowo. Po zajęciach wracamy do domu.

13 październik br. godz. 8.10, sobota
Żona postanawia, że powinniśmy uzupełnić zapasy najpotrzebniejszych produktów i kupić coś na obiad. Wyjeżdżamy do sklepu po kilku chwilach.

Godz. 9.00
Przy kasie płacę za zakupy. Terminal informuje mnie: transakcja odrzucona. Brak środków. Dziwne. Przecież miałem na koncie jakieś zaskórniaki może nie w zastraszającej kwocie, ale na pewno pozwalające na wegetację do końca miesiąca.

Godz. 9.02
Żona próbuje zapłacić swoją kartą (mamy wspólne konto). To samo: brak środków. Małżonka udaje się do bankomatu. Ja zostaję przy kasie narażony na świdrujący wzrok obsługi i na wzdychania innych klientów.

Godz. 9.05.
Wraca z niczym. Bankomat, przy którym także musiała odczekać swoje nie zaakceptował jej karty. Wygrzebuję z kieszeni i naszych portfeli jakieś grosze. Starczy na najbardziej potrzebne produkty. Reszta musi być odłożona. "Dziady" - mówią spojrzenia ekspedientek, które przynajmniej wiedzą ile mają kasy na swych kontach.

Godz. 9.15
Jestem przed oddziałem banku, w którym mam konto. Oddział w sobotę nieczynny, ale jest bankomat. Wkładam do niego kartę i wpisuję PIN. Wybieram opcję: "dostępne środki". Okazuje się, że na koncie jest debet. Stan konta wynosi minus 21884,85 PLN. Szok, konsternacja, potok myśli. Zostałem okadzony. Nie wiadomo przez kogo, jak i kiedy. Najgorsze jest jednak to, że na koncie usunąłem możliwość zrobienia debetu, mam wyznaczony limit jaki środków jaki mogę wypłacić, a operacje internetowe dokonuje za pośrednictwem tokena i hasła. Kradzież zgłasza się na Policję. Ale nie wolno wpadać w panikę, mam przecież blokadę wydatków, która wynosi 1000 zł dzienne. Dzwonię na infolinię banku. Automat informuje mnie kobiecym głosem po kilku kliknięciach i wiązance przebojów, że w sobotę infolinia działa od 10.00. Nie ma więc sensu czekać. Dzwonię na Policję i tym razem od prawdziwej policjantki dowiaduję się, że zgłoszenie kradzież należy uczynić osobiście w najbliższym komisariacie. Znów myśli: co robić? Może to awaria? A jeśli ktoś nas okradł? Ponad 20 tysięcy! Przecież, aby obciążyć konto na taką kwotę musiałabym wziąć w banku kredyt.


Godz. 9.20

Żona zaczyna czuć się źle. Jedziemy do pobliskiego szpitala. Okazuje się, że ma wysokie ciśnienie i bóle w klatce piersiowej. Siedzę i czekam na wyniki badań. Za jej zdrowie oddałbym wszystko. Pal licho bank.

Między 10.00 a 11.00
Dzwonię ponownie na infolinię. Okazuje się że wszyscy konsultanci zajęci. Wybieram opcję: konsultant oddzwoni. Nie oddzwonił.

Godz. 13.10
Żona po kroplówką. Ja w poczekali biję się z myślami. Jeśli to awaria, to skąd informacja z księżyca o debecie? Bankomat musi skądś pobrać informację o stanie mojego konta. W przypadku klasycznej awarii odmawia po prostu współpracy. Sam nie wiem co myśleć, co robić. Nie wiadomo co z żoną. Policja? Przecież i tak nic nie zrobią do poniedziałku, a są podobno komisariaty w których nie ma nawet Internetu.

Godz. 14.10.
Za pomocą komórki wchodzę na stronę banku. Jest informacja o awarii i o tym, że będzie usunięta ok. 22.00. Uspokajam się na chwilę.

Godz. 15.20
Żona opuszcza szpital. Zbito jej ciśnienie i zrobiono EGK. Nie jest beznadziejnie ale daleko także od tego aby powiedzieć, że jest dobrze. Wychodzi ze szpitala na jej własną prośbę. Ma odpoczywać i za kilka dni przyjść na ponowne badanie serca.

Godz. 15.30
Wracamy do domu. Po drodze podjeżdżam pod bank i ponownie sprawdzam saldo. Nadal jestem bankrutem. Jednak jedyne co mogę zrobić to czekać. Jednak skąd te cyfry? Przy bankomacie ktoś zostawił wydruk swojej transakcji. Znowu niepokój. Komuś udało się wypłacić 300 złotych. Znaczy to, że awaria nie jest kompleksowa. Nic nie mówię żonie.

Godz. 21.40
Nie wytrzymuję. Wsiadam w samochód i jadę ponownie do banku. Sprawdzam saldo. Bankomat niczym wierny sługa podaje mi karteczkę z wydrukiem. Moje zaskórniaki są na miejscu. Nic się nie  stało.

Na początku było słowo. Znak, symbol. Symbole mają olbrzymią siłę. Pieniądze bez pokrycia będące w istocie papierem i impulsami dopiero po zderzeniu ze zwykłymi zjadaczami chleba zyskują na wartość, bo pomimo swej iluzorycznej wartości przez nas muszą być wypracowywane. Dla nas przybierają realną miarę: godzin pracy albo talerzy zupy. Jakąż szatańską władzę nad naszym życiem mają drukarze pieniędzy?
Bank najprawdopodobniej padł ofiarą ataku. Nikt jednak się do tego nie przyzna. W takich sprawach nie jest nikomu potrzebny rozgłos, policja, dochodzenie. Podobno nawet istnieje specjalny, międzybankowy fundusz ubezpieczeniowy. Udam się dzisiaj do banku i poproszę o wyjaśnienia ale nie spodziewam się niczego. Jak awaria to awaria.

15 październik
Pan w banku widząc wydruki z bankomatu robi się blady, ale jak się spodziewałem idzie w zaparte. Widocznie miał błyskawiczne poranne szkolenie, ale na taką ewentualność go nie przygotowali. Po telefonicznych konsultacjach informuje mnie, że mogę złożyć reklamację, ale to nic nie da, bo nie poniosłem żadnej straty. To wiem i bez niego.



Edit:
20 Październik
Bank zmienia sposób autoryzacji wypłat. Wszelkie przelewy online są możliwe tylko w godzinach pracy banku. Po godzinach zostają one zapisane jako przelewy odroczone i wykonywane dopiero następnego dnia. Czyli ktoś na Wyspach Owczych, Kajmanach czy Malediwach nieźle się obłowił.

20 Marca 2013
Cypr pokazał Światu, że system potrafi dokonać podobnych numerów tylko w majestacie prawa. Widocznie uczą się od najlepszych. 

piątek, 12 października 2012

A ja ciągle bez netu

Ale podobno w przyszłym tygodniu ma nastąpić istotny przełom. Być może to siła charyzmatycznego Premiera i jego dzisiejszego przemówienia sprawi, że w końcu coś drgnie i na moim prywatnym telekomunikacyjnym odcinku? Być może Pan Premier niczym Kaszpirwoski wpatrzonym w TV rodakom udowodni coś i to nie tylko w kwestii netu? Ludzie jednak patrzeć będą coraz częściej nie w telewizor ale w żarówki swych lodówek. Będą także coraz głębiej zaglądać do swych kieszeni znajdując am miast pieniędzy jedynie stare bilety tramwajowe. Czary już nie pomogą. Pomoże jedynie nowy paradygmat i zerwanie z kolonializmem, który więzi nasze siły i rozprasza nas po świecie. Do tego potrzebna jest świadomość i poczucie własnej wartości. Dopiero potem wymiana elit i stworzenie prawdziwego medialnego rynku, dzięki któremu nikt nie będzie robił tubylcom w głowy i udowadniał im że są czymś gorszym. Tak więc czy nawet przejęcie władzy przez opozycję coś w tej materii zmieni? O ile zmiany będą jedynie kosmetyczne - to nie. Ostatnio jednak stała się rzecz doniosła - przynajmniej tak mi się wydaje. Ludzie wyszli na ulice stolicy, a inni widzieli ten tłum w swych nawet nastawionych na reżimowe stacje odbiornikach. I jedni i drudzy mogli zdać sobie  sprawę, że w swych zmaganiach z trudami życia nie są osamotnieni. I w tym tkwił chyba największy sukces kolonialnego reżimu: wmówił on ludziom, że ich problemy to tylko ich indywidualna sprawa. Kraj się przecież rozwija  gospodarka galopuje, a to że nie masz na prąd? To ty jesteś nieudacznikiem. Teraz ci wszyscy, przynajmniej mam taką nadzieję, pojęli, że jest ich więcej problemy mają charakter systemowy. Gdy pojmiemy podstawowe zasady ekonomi geopolitycznej może przestaną na nas działać socjotechnice sztuczki? Szkoda, że następuje to dopiero w obliczu pustej lodówki, ale lepiej późno niż wcale. Świadomości nigdy za wiele. Inna kwestia polega na tym, że gdy kapituluje strategia propagandowa przychodzi czas na przemoc. Na to też musimy być przygotowani.

poniedziałek, 8 października 2012

Osiołkowi żłoby dano

Od października przestała obowiązywać umowa wiążąca mnie z wiodącym na rynku dostawcą Internetu, który dzierżawi drut dochodzący do mojego kompa od innego wiodącego dostawcy. Obaj uparli się, aby sprzedać także telefon. Mając tego kupczenia przypominającego kłótnię dwóch wilków, którzy dorwali jagnię i zastanawiają się czy lepiej zacząć ucztę do głowy czy od ogona, przypomniałem sobie, że „małe jest piękne”. W okolicy działa lokalny operator, który przy pomocy Wimax'a czy też innego Wi-Fi sieje sygnał i dobrą nowinę. A co tam? Niech zarobi oddolna inicjatywa, tym bardziej, że zaoferowana cena była nieco bardziej konkurencyjna. Co tam. Precz z kablami niech żyje radio! Po dwóch dniach nieustannych prób dodzwonienia się do „małej prężnej” w końcu telefon odebrał jakiś zaspany głos. „Mają pewnie tyle zamówień, że nie śpią po nocach” - pomyślałem. Pan powiedział, że przyjedzie jutro ekipa dokonująca pomiarów i ustali czy jest zasięg. Po trzech dniach przyjechało dwóch gości nieco starszych od moich synów i patrzących na mnie jak na geriatryka. Ten z mniej przekrwionymi oczami wszedł na dach aby dokonać specjalistycznych pomiarów zasięgu. Stanął na szczycie dachu, lewą dłonią oparł się o komin, prawą zaś przyłożył do czoła w taki sposób, aby kciuk dotykał krawędzi ucha i patrzył przez chwilę na horyzont, po czym stwierdził: - widać maszt będzie ze cztery kreski. Ten stojący na dole kiwnął ze zrozumieniem głową. O jakie kreski chodziło? Nie chcę wiedzieć. Starałem się za to zapamiętać ten ruchy i gesty fachowca, bo przypominały nieco rytuały jakiejś inicjacji. Panowie zgodnie stwierdzili, że jest zasięg i że przyjadą jutro zamontować co trzeba bo dzisiaj już się ściemnia. Faktem jest, że była siedemnasta. Przez chwilę przemknęła mi przez głowę myśl, że być może nie cały trefny alkohol z Czech został wykryty, ale gdy po kilku telefonach panowie znowu zjawili się za dwa dni w dobrej kondycji nie ukrywam, że poczułem ulgę. Tym razem przywieźli antenkę, zamontowali przy kominie, siedli na schodach i zaczęli wpatrywać się w ekran małego komputerka. Po piętnastu minutach stwierdzili, że wszystko jest O.K. ale muszą ustawić antenę na maszcie, i że wrócą za chwilę odpalić całość tego cudu techniki. Zwinęli kable oraz cały swój majdan i pojechali. Następnego dnia dowiedziałem się przez telefon, że nie ma u mnie zasięgu i po ptokach. I tak minął tydzień bez sieci. Nie mam powodów do narzekań. Dzieci odkryły ponownie książki i stare filmy o klasyce gier nie wspomnę. Zaczęliśmy więcej rozmawiać i cieszyć się ciepłą jesienią. W punkcie wiodącego dostawcy usług powiedzieli, że przekazanie im kontroli nad drutami potrwa jeszcze z tydzień i że ostatecznie może być sama sieć bez stacjonarnego telefonu. Wtedy - o ironio - przypomniałem sobie o takiej prawnej regulacji wprowadzonej kilka lat temu. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Teraz już wiem, że wolny rynek w usługach internetowych to fikcja. Przynajmniej w mojej okolicy.
W sumie pozostaje pocieszenie, że może mogło być jeszcze gorzej. Nie mam drugi tydzień Internetu, ale przynajmniej MŚP nie wzięło ode mnie kasy. Przypomniała mi się historia malarza pokojowego, który przychodził do klienta z pędzlem i wiadrem. Po kwadransie przygotowań stwierdzał, że musi wyjść na chwilę i poprosił o zaliczkę. Gdy otrzymał umówioną kwotę pozostawiał wiadro, pędzel i tyle go widzieli.