niedziela, 28 lutego 2010

Wielkopostne postanowienie

Muszę odzwyczaić się od dyskusji z dzieciakami na poważne tematy. Sądzę, że najpierw należałoby za każdym razem uzgodnić aparat pojęciowy którym posługuje się dyskutant. Niestety tak często nie jest i wychodzą różne nieporozumienia. Ludzie generalnie mają dobre intencje. Ale ktoś pomieszał nam języki. Już nawet po polsku nie potrafimy się dogadać. Jedno jest pewne, nie wiem z jakiej przyczyny poziom edukacji w naszym kraju leci na łeb na szyje. Niedługo zaistnieje potrzeb organizowania tajnych kompletów dla ludzi, którzy zadedykują chociażby chęć poszerzenia swych skromnych horyzontów. Ale to za chwile.
Na razie ponapalajmy się jeszcze trochę sukcesami rządu i zieloną wyspą, a potem jak to walnie...
Muszę oduczyć się wielu rzeczy. Za dużo myślę o świecie, a za mało o sobie...

sobota, 27 lutego 2010

Kwiaty

Kiedyś przeczytałem (nie pamiętam gdzie) pewien reportaż ze wspominaniami z wojny w Afganistanie rosyjskich weteranów.  Szczególnie w pamięci utkwił mi pewien fragment. Otóż idący na wojnę młody chłopak umówił się ze swoją matką, że gdy będzie mu tam źle w liście na marginesie narysuje kwiatek. Miał być to sposób na ominięcie cenzury. Po pewnym czasie matka otrzymała list. W liście rekrut zachwalał odwagę radzieckiej armii, koleżeństwo i przyjaźń między towarzyszami broni, entuzjazm z jakim cywilna ludność wita wyzwolicieli. Cały list był napisany na narysowanej odręcznie kwiecistej kolorowej łące. Dla matki ten widok był ważniejszy niż tony synowskiej propagandy, bo oboje wiedzieli, że specjalnie prawdy to on napisać nie może.
Przypomniałem sobie tę historię, gdy usłyszałem w radiu historię pewnego artystycznego przedsięwzięcia. Podobno jakiś jegomość w ramach akcji artystycznej postanowił w dziurach w asfalcie posadzić kwiaty. Akcja pewnie proekologiczna miała zwrócić uwagę opinii publicznej na problem dziur w asfalcie. Happening nie odbywał się w Polsce. W przeciwnym razie zamiast dróg mielibyśmy nieskończone łany kwiatowe. A uwagi opinii publicznej na ten problem zwracać nie trzeba. Opina publiczna sama zwraca zawartość żołądka po przejechaniu paru kilometrów polskimi drogami na skutek wibracji.

Muzyka tak osobista jak tatuaż

Dawno nie nie zrobiło na mnie muzycznie takiego wrażenia jak Scratch My Back Peter'a Gabriel'a. Płyta nie daje się z niczym porównać. Widać, że ta muzyka siedziała w nim od dawna i ... eksplodowała. Muzyka bardzo osobista, jak sugeruje sam tytuł w wolnym tłumaczeniu to: „wytatuowana na grzbiecie”. Czy może być jakieś dzieło bardziej osobiste od tatuażu? Ktoś pokazując Ci takie działo otworowa przed sobą najbardziej osobisty fragment siebie i już nie ma nic więcej do ukrycia.

A wrażenie które na mnie zrobiła ta płyta można porównać tylko z kamieniami milowymi muzyki. Ostatnim razem zasłuchałem się chyba tak w Love Beatles, gdzie na stare numery znane na pamięć można było popatrzeć w nowym świetle. A poza tym? Nie wiem. Może "The Wall" Pink Floyd? "Amused to Death"  Roger'a Waters'a? "Robbie Robertson"? "...Nothing Like the Sun" Sting'a? "Script For a Jester's Tear" Marillion? "Selling England by the Pound" Genesis?
Zacząłem tej płyty słuchać wręcz obsesyjnie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz zapętliłem płytę w odtwarzaczu. To też o czymś świadczy. A może się starzeję i jako stary piernik potrafię docenić już tylko dorobek innych jeszcze starszych pierników?

Muszę wyłączyć bo się przeje. A dobre dania nie są po to aby zaspokoić głód, ale po to aby się nimi delektować.

piątek, 26 lutego 2010

Lektury ciąg dalszy

Cele mają wszyscy; od małej grupy społecznej po narody. To cele danej struktury społecznej definiują ją. Gdyby nie celowość trudno można by było mówić o jakiejkolwiek wspólnocie. Przyjrzyjmy się więc temu co oficjalnie uznały partie za swoje cele w statutach biorąc pod uwagę to, jak dowodziłem wczoraj, że i tak nie ma to najmniejszego znaczenia. A może ma?

Wcześniej przeanalizowałem cele statutowe PSL'u. Dziś przyszła kolej na pozostałe parlamentarne partie. Kolejność odwrotnie proporcjonalna do liczebności w sejmie.

Zacznę więc od SLD
„Sojusz Lewicy Demokratycznej do wartości naczelnych, których urzeczywistnienie uznaje za podstawowe swoje zadanie, zalicza godność człowieka, sprawiedliwość społeczną oraz solidarność ludzi pracy. Sojusz Lewicy Demokratycznej uważa, że równość i wolność są naturalnymi dążeniami ludzi.
Sojusz Lewicy Demokratycznej za swą powinność uważa umacnianie niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, obronę jej suwerenności i porządku prawnego w zjednoczonej rodzinie narodów Europy.
Sojusz Lewicy Demokratycznej opowiada się za wolnością sumienia i wyznania, tolerancją światopoglądową i świeckością państwa, za równym statusem kobiet i mężczyzn w różnych dziedzinach życia oraz za poszanowaniem odrębności etnicznych, narodowościowych, kulturowych i seksualnych.
Sojusz Lewicy Demokratycznej wcielać będzie w życie powyższe cele i wartości oraz zadania programowe wyrażone w Konstytucji Programowej SLD, kierując się zasadami ustrojowymi określonymi w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, biorąc udział, poprzez swoich przedstawicieli, w funkcjonowaniu władz publicznych.
Sojusz Lewicy Demokratycznej upowszechniać będzie powyższe cele i wartości również na międzynarodowym forum w ramach Międzynarodówki Socjalistycznej oraz Partii Europejskich Socjalistów koordynując swoją politykę w tym zakresie z innymi partiami socjaldemokratycznymi.”

Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się niczego innego. Mamy tradycyjny zestaw lewackiej demagogii w połączeniu z internacjonalizmem – tym razem europejskim. A wszystko przyprawione wsparciem dla żelaznego sodomistycznego elektoratu. Pojawia się oczywiście poza tradycyjną  równością i nawiązane do walki klas, a także do wolności. Mała to oczywiście pociecha, bo jak lewacy mówią o wolności to od razu przypomina mi się treść napisu na  bramą obozu w Oświęcimiu. Nie ma szans dalej komentować tego czegoś. Niemniej jednak podziw budzi kunszt konstrukcji błędnej logiki i wizji.

PiS

„Prawo i Sprawiedliwość zmierza do osiągnięcia poprzez udział w życiu publicznym następujących celów:
1) umocnienia niepodległego bytu Rzeczypospolitej Polskiej i międzynarodowej pozycji Naszego Kraju,
2) umocnienia siły i bezpieczeństwa Państwa Polskiego, a w szczególności jego zdolności do podejmowania wielkich przedsięwzięć inwestycyjnych i społecznych w interesie Obywateli i Narodu,
3) umocnienia demokracji, praworządności i wolności obywatelskich,
4) szerzenia postaw patriotycznych oraz wzmacniania solidarności społecznej i narodowej Polaków,
5) umacniania roli rodziny jako podstawowej komórki społecznej i wspieranie jej życzliwą polityką państwa,
6) szybkiego rozwoju gospodarczego Polski i działań, które pozwolą na zwiększenie uczestnictwa obywateli w korzystaniu z jego owoców, w szczególności zmniejszenia i eliminacji różnic między miastem a wsią i między różnymi regionami Polski,
7) rozwoju kultury, nauki i powszechnego dostępu do oświaty wszystkich szczebli,
8) zniesienia wszelkich barier ograniczających możliwości awansu społecznego i wszechstronnej aktywności zawodowej, kulturalnej oraz naukowej Polaków. ”

Zaczynamy więc od niepodległościowej hipokryzji, bo to nikt inny jak PiS głosował za Traktatem z Lizbony. Mowa jest o tytułowej dla tej partii praworządności, oraz poprawy możliwości rozwojowych. Zrównanie szans tak charakterystyczne dla lewicy powoduje, że cele ugrupowania można ocenić jako narodowo socjalistyczne. A ponieważ podobno każdy socjalizm dąży wcześniej czy później do narodowej jego formy można tylko podziwiać dojrzałość tych celów. Nie to jednak zasługuje na uznanie. PiS mówi nam do czego dąży, czyli celem tej partii nie jest władza samo w sobie lecz realizacja pewnej wizji. Całości towarzyszą jednak niedociągnięcia strategiczne  przypominające cele PSL.

PO
„1. Cele PO
1) cywilizacyjny i gospodarczy rozwój Rzeczypospolitej Polskiej jako demokratycznego państwa prawnego,
2) udział w Życiu publicznym Rzeczypospolitej Polskiej,
3) wywieranie metodami demokratycznymi wpływu na działalność państwa,
4) wysuwanie kandydatów na stanowiska w organach państwowych i samorządowych.

2. W swoim działaniu Platforma kieruje się następującymi zasadami:
1) pogłębiania zaufania wyborców do Platformy,
2) zgodności działań Platformy z prawem, postanowieniami statutu i uchwałami władz        Platformy,
3) demokratycznego podejmowania decyzji,
4)odpowiedzialności politycznej osób zajmujących stanowiska w organach Platformy.”

Nie możemy mieć do nich żadnej pretensji, przecież afera hazardowa jest w ich statucie. Oni to sobie zapisali! Cele kończą się na przejęciu władzy i co potem? Jej utrzymaniu. Podobne cele mogłaby mieć każda inna organizacja łącznie z gangiem ulicznym, czy mafią. Szczerość do bólu? Nie. Być może lapidarność celów tej partii polegają właśnie na ich formalizmie? Każdy może sobie dopisać własne cele. A co się stanie gdy partia ta władzę utarci? Rozsypie się. Nie ma innej możliwości.

A teraz ranking
Cele naszych parlamentarnych sił są słabe, jak słaba jest nasza polityka. Paradoksalnie najlepsze cele statutowe według mnie ma PSL, na drugiej pozycji PIS za wyznaczenie celów horyzontalnych. Trzecie miejsce należy do SLD za populistyczne próby ukrycia za woalem retoryki cuchnącego marksizmu. Są przynajmniej szczerzy. Na ostatnim miejscu PO. Powód brak celów wykraczających poza przejęcie władzy. Niestety najbardziej kretyńskie i kłamliwe cele polityczne są lepsze nich ich brak.

Morał
Być może stanie się tak, że naród w końcu wyznaczy "wiodącym siłom narodu"  ich właściwe cele. Będą to: cela nr 123, cela nr 221, cela nr 345 itd.

czwartek, 25 lutego 2010

Lekura

Postanowiłem sprawdzić jakie są oficjalne cele polityczne naszych sejmowych ugrupowań. W tym celu podjąłem się przeczytania statusów wszystkich czterech jeźdźców apokalipsy. Najpierw wiozłem na warsztat PSL i opadły mi ręce. Na skutek czego zaniechałem dalszych lektur. Ale po kolei:

"2. Celem PSL jest:
a) zapewnienie bezpieczeństwa i siły Polski oraz jej suwerenności politycznej i gospodarczej dla uzyskania i utrzymania trwałego rozwoju społeczno - gospodarczego państwa oraz dostatniego bytu jego obywateli,"
Dlaczego więc „ludowcy” głosowali w sejmie za przyjęciem Traktatu Lizbońskiego likwidującego polską suwerenność? Nie mam pojęcia.
"b) zachowanie pełnej demokracji politycznej, ekonomicznej i społecznej, poszanowanie i obrona praw do rozwoju i godnego życia dla wszystkich obywateli państwa polskiego,"
Z daleka wieje socjalizmem.
"c) kształtowanie życia społecznego na zasadach samorządu, przy respektowaniu koniecznych funkcji państwa,"
Życia społecznego nie trzeba kształtować ono kształtuje się samo na zasadach samorządu właśnie, więc gdzie tu jest cel? Respektowanie koniecznych funkcji państwa? Podoba mi się. Zwłaszcza "respektowanie".
"d) ochrona środowiska naturalnego i krajobrazu kulturowego jako narodowego dobra warunkującego zrównoważony rozwój i tożsamość narodową,"
Ochrona środowiska w jednym kotle z kulturą, no ładnie ale to znowu nie cel. Cele powinny być ostre, ambitne i mierzalne, a tzw. zrównoważony rozwój to tak naprawdę anty rozwój.
"e) kultywowanie historii Ruchu Ludowego i jego osiągnięć."
No na tym PSL zna się najbardziej. To jedyny sensowny cel. Szkoda, że nastawiony na przeszłość.

Zero konkretów, mgławica.

Wnioski:
Nikt tego nie czyta, a jak czyta to nie rozumie. I znowu jak za komuny: Nie jest ważne co z mównicy głosi przywódca, ważne żeby klaskać i patrzyć aby wszyscy klaskali. Będą stołki, będzie kasa, i zakupy w sklepach za firankami.
Z jednej strony nie jest to dziwne, że członkowie partii nie czytają statutu lub go nie rozumieją. Przecież nikt w tym kraju nie przystępuje do partii z przyczyn ideologicznych może za wyjątkiem kilku „wariatów”. Ale dlaczego społeczeństwo nie sprawdza tego typu dokumentów?
  1. Bo ludzie nie mają czasu na pierdoły
  2. Ludzie wiedzą, że i tak nie ma to najmniejszego znaczenia
  3. Bo gdy ktoś się tego podejmie jak ja od razu zwątpi i nie dokończy swego działa.
A szkoda. Bo brak kontroli społecznej to jeden z głównych powód patologi jeźdźców apokalipsy. Ale nie poddam się tak łatwo.

Jutro jak się zawezmę biorę na warsztat statut PO. Oj będzie się działo.

No i znowu dał do pieca...

...i znowu słusznie

środa, 24 lutego 2010

Wykład z ekonomii "realnej" Peter'a Schiff'a

O tym co było, co jest i co być może niestety będzie. Materiał powinien obejrzeć nasz Premier i Minister Finansów o ile zrozumieją o czym mowa. Bo wbrew pozorom wystarczy zamienić USA na Polska i wszystko pozostaje aktualne. A wszystkim „korytowym” politykom zależy na tym aby obecny stan tkwienia w oku cyklonu względnego spokoju przeciągać najdłużej jak się da.
Nie ma lepszego sposobu na zrobienie biznesu niż wielomówne innym, że zrobią świetny biznes i to nie za swoje pieniądze.
Czy ludzie są tak głupi? Nie! Są chciwi. Chciwość bez ryzyka straty własnych pieniędzy jest największym grzechem ostatnich dekad. Blask wirtualnego złota oślepił ludzi do tego stopnia, że zabił nawet zdrowy rozsądek.
Jeśli masz ok. 70 minut wolego czasu i interesują Cię procesy ekonomii globalnej, będą to najlepiej spędzone minuty dzisiejszego dnia. Zapewniam.

http://www.youtube.com/watch?v=YGjtZtSV6T0
http://www.youtube.com/watch?v=DxR7aFKhUP8
http://www.youtube.com/watch?v=5rBL51TwKo0
http://www.youtube.com/watch?v=bt7UrL2srCU
http://www.youtube.com/watch?v=tLG8LQRyrqg
http://www.youtube.com/watch?v=lelOlwAukpI
http://www.youtube.com/watch?v=F1tQMF4HE_M
http://www.youtube.com/watch?v=61uI1ryRBF8

I niech ktoś mówi, że w USA jest wolny rynek.

wtorek, 23 lutego 2010

Dwie przypowieści z mamoną w tle

I.
Pewien człowiek, który pracował przez 20 lat na Syberii gromadząc pieniądze postanowił wrócić w rodzinne strony. Z walizką pieniędzy wsiadł do pociągu. Wysiadł w rodzinnej Odessie. Niestety nie spotkał nikogo z dawnych znajomych ani z rodziny. Przez 20 lat marzył o tym aby wykąpać się w morzu. Lecz jak tu się wykąpać gdy ma się walizkę pieniędzy? Obok plaży wszedł w pewną uliczkę. Ujrzał tam pewną kobietę. Podszedł to niej przestawił się i oświadczył jej, że chce się wykąpać lecz nie ma co zrobić ze swoją walizką pełną pieniędzy i czy mógłby i niej przechować na chwilę oszczędności swojego życia. Ona oświadczyła, że oczywiście, ale potrzebni są świadkowie.
- Abram! – krzyknęła. W pobliskim oknie ukazała się postać mężczyzny.
- Ten pan ma walizkę pieniędzy i chce mi ją powierzyć na chwilę. Jakby co to widzisz, że mi ją przekazuje prawda?
- Jak najbardziej Saro. Widzę jak bierzesz od tego Pana walizkę - odparł mężczyzna.
- Ale jeden świadek to za mało - powiedziała kobieta
– Szlomo! - krzyknęła i z okna po drugiej stronie ulicy wychylił się kolejny mężczyzna.
- Tak Saro? – odparł drugi mężczyzna
- Ten Pan chce powierzyć mi swoją walizkę z pieniędzmi. Czy widzisz jak mi ją daje?
- No przecież widz Saro, widzę – potwierdził mężczyzna.

Właściciel walizki zostawił ją Sarze, ukłonił się podziękował i poszedł oddać się rozkoszy wymarzonej kąpieli. Gdy wrócił zapukał do drzwi kobiety. A ta oświadczyła, że żadnej walizki od niego nie dostała. Przerażony mężczyzna stwierdził, że przecież zrobiła to przy świadkach i wskazał na otwarte dwa okna.
- Abram! Szlomo! - zawołała kobieta. Z dwóch okien jak na zawołanie wychyliły się znane postacie dwóch jegomości.
- Ten Pan twierdzi, że zostawił u mnie jakąś walizkę z pieniędzmi. – powiedziała.
- Ja niczego nie widziałem i nie mogłem widzieć, bo byłem na bazarze, wróciłem przed chwilą. – oświadczył pierwszy mężczyzna z okna.
- Ja też niczego nie widziałem bo spałem po nocnej zmianie. Właśnie mnie obudziłaś. – Odparł mężczyzna z okna naprzeciwko.
- Widzi Pan – powiedziała Sara – nie mogłam wziąć od Pana tej walizki.
- Ale przecież to nie prawda! Pani kłamie. Umówiliście się! Wezwę milicję! To dorobek mojego całego życia! – krzyczał lekkomyślny właściciel walizki. Gdy pojął, że nic nie wskóra odszedł załamany. Po chwili, gdy przeszedł kawałek drogi usłyszał za swoimi plecami tupot obcasów. Odwrócił się i ujrzał kobietę trzymającą walizkę. Sara oddała mu ją:
- Proszę to pańska walizka - powiedziała
Mężczyzna wziął walizkę. Sprawdził, że w środku nie brakuje niczego.
- Nie chciałam Pana okraść, tylko chciałam, aby miał Pan świadomość pośród jakich ludzi przyszło mi żyć! – powiedziała Sara.

Kryzys finansowy – to rzeczywiście kryzys zaufania…
II.
Inną historie opisał w swoim „Lodołamaczu” Wiktor Suworow:
Kilku studentów wymyśliło maszynkę do drukowania pieniędzy. Do szufladki wkładało się papier, a do zbiorniczka lało atrament. Wystarczyło nacisnąć guzik aby otworu zaczęły wychodzić przepiękne fałszywe rubelki. Wystarczyło dbać o odpowiedni ilość papieru i tuszu, aby wszystko działo sprawnie. Urządzenie tak bardzo spodobało się dwóm Gruzinom, że zapłacili za niego sporą sumę pieniędzy. Po kilku dniach, okazało się , że maszynka przestała działać. Ponieważ studenci się ulotnili, Gruzini wzięli się za naprawę urządzenia. Gdy je rozkręcili okazało się, że konstrukcja maszynki była znacznie bardziej prosta niech się spodziewali. Poza zbiornikiem na papier i tusz, w jej skład wodził podajnik, z którego wychodziły gotowe, prawdziwe pięciorublówki. Gdy ich zapas się wyczerpał urządzenie nie miało prawa działać dalej. Gruzini poczuli się oszukani. Gdy poszukiwania studentów nie dały skutku udali się na milicję. Ta powiadomiła NKWD, które błyskawicznie odnalazło studentów. Dostali oni po 2 lata więzienia za oszustwo, zaś Gruzini dostali 10 lat łagru za próbę fałszerstwa.

Bo choć socjalizm brzydzi się pieniędzmi to rubelki były przecież socjalistyczne a tylko państwo ma prawo do ich podrabiania.

wnioski:
Po pierwsze: chciwość nie popłaca,
po drugie: nie ufaj władzy gdy chodzi o pieniądze,
po trzecie: a są ponoć tacy, którzy naprawdę je drukują…

poniedziałek, 22 lutego 2010

Napoleon i światłowody czyli biurokratyczne dylematy

Tekst o pogoni za królikiem, którego nikt nie chce lub nie potrafi złapać i o tym jak technologia się zestarzeje zanim zaistnieje.

Od pewnego czasu media obiegają informacje jak to dzielna administracja samorządowa w połączeniu z bratnią armią urzędników połączonych dywizjonów resortów wszelakich buduje sieci światłowodowe, dzięki którym wszystkim będzie się żyło lepiej i sprawniej. Oczywiście nikt jak dotąd nie wykopał ani piędzi ziemi pod owe sieci, ale wszyscy się nadymają. Zwłaszcza przed wyborami. Ów Internet po tych sieciach będzie tak niesamowicie szybki, że wiejskie baby nie nadążą go czerpać wiadrami i nosić swoim chłopom do chałup. Tak w nieocenionym „Misiu” pewna białogłowa wpadając do chałupy poczęła budzić swego „bardzo zmęczonego” towarzysza życia krzycząc: „Wągiel je we wiosce”. Teraz wystarczy zmienić okrzyk na: „Internet je we wiosce” i wszystko pozostałe w tej scenie może pozostać bez zmian. „Kudełko świniowe” nie pomieści tych gigabitów! Tym bardziej, że Łunia w ramach różnych programów sypie takimi ilościami mamony, że można nią już prawie palić w piecach – bo choć net we wiosce będzie, to wungla dalij ni ma... Inna sprawa, że może owe Euro za chwile być tyle warte, że tylko nada się na cele opałowe, ale to zupełnie inna kwestia.

A teraz na poważnie.
Oczywiście chęci chęciami, propaganda propagandą, a tak naprawdę za tym wszystkim kryje się tylko czarna dziura niemocy i beznadziei. Ale po kolei.

Gdzie Rzym, gdzie Krym?
Administracja nie jest od tego aby budować i eksploatować sieci. Jest od tego biznes, któremu tego typu inwestycje się po prostu nie opłacają. Jeśli dana inwestycja na danym odcinku ma się zwrócić za 100 lat to dany operator byłby idiota aby podjąć się takiego zadania. Rolą administracji powinno więc być wybudowanie w porozumieniu z operatorem infrastruktury pasywnej (wkopanie w ziemię plastikowych rur i podrzenie nie podłączonych kabli) tak aby zwiększyć rentowność inwestycji. Istnieją tylko dwa zasadnicze problemy:
Żaden polityk nie odtrąbi wtedy sukcesu. Zresztą budowa sieci zawsze była gorzej widziana, bo nie ma co przecinać – znaczy wstęgi oczywiście
Przy realizacji tego typu inwestycji trzeba by było zastosować tzw. Partnerstwo Publiczno – Prywatne, które ma szereg wad. Po pierwsze nie działa i tu można byłoby zakończyć ten wywód biorąc przykład z Napoleona pod Lipskiem*. Polskie prawo jest dość felerne w tym zakresie. Po wtóre, prawdopodobieństwo obserwacji wszelkiego rodzaju służb specjalnych w ten proces jest niemal tak pewne jak deszcz w Boże Ciało. Ktoś realizujący inwestycję w ten sposób musi pamiętać o różnego rodzaju atrakcjach w postaci: pobudki w środku nocy z lufą przy głowie i z okrzykiem: „Trzy Litery!, łapy do tyłu!”, lub specjalnych turnusów wypoczynkowych w miejscach, gdzie czas płynie bardzo wolno, a w bytach nie ma sznurówek.
Puki co z barku lepszych pomysłów „hydra” zmierza w tym kierunku. Lecz jak pouczał wybitny znawca wszelakich chorób tropikalnych zwłaszcza filipińskich: „Nie idźcie tą drogą”. Wiedział co mówi.

Radio dla frajerów
Wielu Wójtów rozważa lub buduje sieci radiowe. Bezmyślność tych inwestycji polega na tym, że administracja nie jest operatorem, a nawet jeśli po nowelizacji prawa będzie mogła ubiegać się o tego rodzaju status to na tzw. obszarach białych czyli tak gdzie nie ma rynku. W innym przypadku możliwe jest tylko korzystanie z sieci dla potrzeb własnych samorządu a nie dla mieszkańców. Jeśli ktoś chce połączyć urząd gminy, przedszkole i dwie szkoły i po to chce zrealizować projekt, lepiej kupić taką usługę. Realizacja takiego projektu będzie bez wątpienia zaburzeniem rynku i po pierwsze może to skutkować cofnięciem dotacji, a po drugie nieprzyjemną interwencją Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Tu także gmina powinna zająć się przede wszystkim budową infrastruktury pasywnej pod przyszłe komercyjne inwestycje, oczywiście na zasadach równych dla wszystkich potencjalnych operatorów.
Kiedyś słyszałem o pewnym rozwiązaniu polegającym na przerobieniu starej kuchenki mikrofalowej w taki sposób, że żadna sieć radiowa w promieniu kilometra nie działała. Wystarczył prosty falownik, kij od szczotki, trochę kabla no i oczywiście rzeczona kuchenka. Jeśli tak ma wyglądać społeczeństwo informacyjne to niech nas Bóg błogosławi!

Istnieje oczywiście jeszcze jeden sekretny model IRU. Polega on na tym, że można wydzierżawić na bardzo długi czas sieci od operatora płacąc mu z góry. Tego rodzaju transakcja jest nieodwoływana. Dzięki czemu mamy sieci prawie na własność i możemy zacząć udostępniać je za darmo lokalnym operatorom. Ale to nie przejdzie. Nawet Łunia nie jest tak głupia, bo po co wydawać kasę na sieci które już są?

Prawo do niczego
Mamy kulawe prawo. Na przykład ułożenie metra bieżącego światłowodu przy drodze powoduje konieczność opłaty siedmiu złotych dla jej właściciela, co finansowo stawia pod znakiem zapytania każdą inwestycję. A poza tym drogowcy mają swoje przepisy broniące pasa drogowego od wszelkich „plag” przeszkadzających tylko w swobodnej produkcji nowych dziur w asfalcie. Problem jest znacznie szerszy i wymaga regulacji prawnych. Jest nawet specjalna ustawa, ale o 5 lat za późno i ugrzęzła w sejmie, bo przecież posłowie mają teraz hazard na karku.
Można by oczywiście wymieniać piętrzące się trudności lecz po co?

A Unia wie czego chce i czeka
Wbrew pozorom Unia wie czego chce i tylko patrze na nasze poczynania przypominające bieganie chomika w specjalnej karuzeli. Poza spaleniem trochę tłuszczyku nie ma w tym żadnego pożytku. Pewnie pieniądze są już przyznane na inne cele, ale nikt nie mówi tego głośno. Jesteśmy dla nich jak Indianie, którzy nie potrafią nawet zrobić jakiegoś pożytku z podarowanych im paciorków.

I miało być dobrze a wyjdzie jak zwykle
Istnieje dość znaczne prawdopodobieństwo, że wszystko się skończy na planach jak przez ostatnie 10 lat. Najprawdopodobniej rynek wyprzedzi dobre intencje i za chwilę może okazać się że realizacja tego rodzaju inwestycji jest nie tyle nie możliwa co nie potrzebna.

Mądry Polak po szkodzie. A przecież można było:
  • nie sprzedawać TP francuzom i na bazie tej firmy zbudować „krwiobieg” naszej gospodarki i administracji,
  • już 5 lat temu wprowadzić prawo pozwalające na tego typu zadania i wpisanie ich samorządom,
  • wprowadzić abolicję na lewą infrastrukturę, które ilość według różnych szacunków to 20 – 30% całej krajowej infrastruktury. I nie ma dziwne, bo gdy istnieją biurokratyczne przeszkody zawsze powstaje szara strefa,
  • zrezygnować z opłat z podatków za infrastrukturę i wprowadzić zasadę budowy infrastruktury współbieżnej jako obowiązek. Innymi słowy, gdy ktoś wykopie dziurę w ziemi ma obowiązek umieszczenia tam na wszelki wypadek kawałka plastikowej rury,
  • wspierać lokalnych operatorów, bo kwintesencją społeczeństwa informacyjnego jest „renesans społeczności lokalnej”.
Administracja od czasów napoleońskich ma na to najlepszy sposób na problemy nie do rozwiązania: powołuje specjalną komisję. Carska wersja systemu administracyjnego różni się tym, że jak problem jest nie do rozwiązania trzeba znaleźć winnego czyli kozła ofiarnego.
Ktoś w końcu powie ludziom prawdę. Ale to będzie po wyborach... A tylko transparentna administracja jest potrzebna społeczeństwu obywatelskiemu. Inaczej szkodzi. Bo jak mawiał cesarz: „Urzędnicy są jak książki na półkach biblioteki: im wyżej postawieni, tym rzadziej do czegoś służą”
* Gdy po Napoleon wkraczał do miasta zapytał jednego ze swych marszałków dlaczego nie strzelano na wiwat z armat jak zwykle. Pytanie dotarło w końcu do burmistrza miasta, który po kilku godzinach przybył przed oblicze Jego Cesarskiej Mości. Ściskał w garści kartkę, którą rozwinął i zaczął czytać:
- Wasza Cesarska Mość! Mamy 24 powody dla których nie strzelaliśmy z armat na wiwat. Po pierwsze nie mamy armat....
- Dziękuję to mi już wystarczy - odparł Cesarz.

niedziela, 21 lutego 2010

Wisimy na drucie

Może nadeszła wreszcie ta pora,
aby pozbyć się telewizora?

Przeczytałem wywiad z Marią Czubaszek pt. „Schodzimy do podziemia”. Pomyślałem sobie, że chodzi o życie społeczne i polityczne, że chodzi o „wielkie grillowanie”. A tymczasem tekst dotyczył palenia fajek i tego jak palacze zaczynają mieć przechlapane. Ale pomyślałem sobie, że rzeczywiście zeszliśmy do podziemia. Coraz więcej czasu spędzamy w necie. Może gdyby nie on wyszlibyśmy na ulicę i zaprotestowali przeciwko temu całemu okurwieństwu, a tak siedzimy sobie, poczytamy, popiszemy i nic z tego nie wynika. 
Być może Internet jest sposobem na tłumienie społecznych nastrojów? Co z tego, że wiemy co się dzieje kiedy jesteśmy zatomizowani. Nie organizujemy się w niezależne struktury (organizacje), a te które istnieją są coraz bardziej fasadowe. Najlepszym przykładem tego typu fasadowości  są partie polityczne. Być może należy odrzucić technologię aby zmienić ten świat i pozbyć się raz na zawsze Wielkiego Brata?

Odeszliśmy bardzo daleko od naszych korzeni. Wystarczy tylko odciąć nas od prądu na tydzień, aby wszelkie elektroniczne i elenktyczne gadżety stały się bezużyteczne. Wystarczy oddzielać prąd, aby nasze miasta pogrążyły się w chaosie, a po tygodniu ludzie je opuszczali w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia. I wtedy okazałoby się jak kruchy jest ten nasz mądry, technologiczny świat. A małorolny chłop na polu będzie kopać kartofle. I kto tu jest mądrzejszy?

sobota, 20 lutego 2010

System odwracania uwagi

Jeśli to prawda, że pokątnie sprzedano za grosze prawa do eksploatacji polskich złóż gazu i ropy, które podobno nie są wcale takie małe, to mamy do czynienia z największą aferą w dziejach. Jeśli to prawda, to winni powinni oglądać pluton egzekucyjny i być na wieki potępieni. I nie chodzi nawet o eksploatację złóż, bo można zawsze zabezpieczyć interes publiczny, lecz o brak jakiejkolwiek transparentności w tej sprawie. Jeśli to prawda, to WSZYSCY figuranci polskiej polityki powinni odejść. Dzięki nim zostaliśmy kolonizowani i jak Indianie za garść paciorków oddajemy to co mamy najcenniejsze.

Podobno każdy iluzjonista musi mieć niezawodny system odwracania uwagi. Na tym opiera się zresztą cała prestidigitatorska sztuka. Tak jak w cytowanym tekście wyżej, być może wszelkie tzw. „afery” to tylko zasłona dymna mająca odwrócić uwagę od właściwej magicznej sztuczki?

Wielokrotnie porównywałem naszą rzeczywistość polityczną do teatru. Teatr to zaiste. Na scenie widowiskowe przedstawienie, magicy prezentują swe umiejętności. Gawiedź wpatrzona w sztuki klaszcze, a w tym czasie sporta ekipa kradnie widzom auta z parkingu, przeszukuje kieszenie w paltach pozostawionych w szatni. Za chwilę, gdy po przedstawieniu rozpocznie się nakrapiany bankiet, zaczną wyrywać z parkingu przed teatrem kostkę bukową. Gdy widzowie będą wychodzić z teatru, gang będzie kończył obrabianie mieszkań widzów. Przecież w paltach były do nich klucze...

Spektakl trwa, a system odwracania uwagi to całe przedstawienie.

czwartek, 18 lutego 2010

Tresura trwa czyli pomnik

Wszyscy pamiętają scenę z kultowego „Misia” gdy na planie filmu „Ostatnia paróweczka...” pojawia się Stach Paluch ubrany w mundur pruskiego żołdaka. Okazało się że ma być to Baron Pruski ale nie pruski żołnierz. Natychmiast pani garderobiana wpadała na genialny pomysł przepasania „Barona” biało - czerwoną wstęgą.
Owa scena do złudzenia przypomina sytuację w miejscowości Ryki na Lubelszczyźnie, gdzie ciągle stoi pomnik tzw. „utrwalaczy władzy ludowej”. Nie wiadomość jakim sposobem się uchwał przez okres przejściowy, jednak w obecnym euro-sojuzie ma się jak znalazł. Nie o tym jednak. Burmistrz miasteczka wcielając się w postać garderobianej z „Misia” postanowił przerobić monument na pomnik poświęcony … bitwie pod Grunwaldem. Podobno monument składa się z dwóch mieczy nie wiadomo co symbolizujących, więc wystarczy zmienić tylko tablicę i już jest jak znalazł. Przed wyborami będzie co odsłonić, starzy „utrwalacze” się nie obrażą, bo bryła pomnika została nienaruszona, no i jaka frajda przy minimalnych kosztach.
I znowu fikcja prześcignęła rzeczywistość. Jak widać komuna nie upadła i ma się świetnie. Zmieniła tylko tabliczki i etykietki. Pod nową fasadą i tak pozostał stary beton.
Najciekawsze jest to, że biednym umęczonym walką o codzienny byt ludziom jest po prostu wszystko jedno u czci kogo stoi tam pomnik. W tej kwestii będzie jeszcze gorzej, bo system jest zorganizowany tak, aby broń Boże nie dać ludziom czasu na refleksję. Tresura trwa...

Cuda

Po mrozach przyszła dziś odwilż zwiastująca wiosnę.
- Wszystko płynie! - powiedział pewien gospodarz domu obrasowując topniejące masy śniegowe nawet nie zdając sobie sprawy z filozoficznej głębi tego lapidarnego stwierdzenia.
Pierwsze symptomy rychłego nadejścia wiosny są może niewielkie, ale ów cud przyrody już się zaczął.

Dziś usłyszałem z ust mojego przyjaciela podobno stary dowcip także o cudach:
Ksiądz z rabinem spierają się czyja religia jest lepsza.
- Gdy płonął kościół, poprosiłem parafian aby się modlili razem ze mną i Pan Bóg zesłał nam deszcz, który ugasił pożar. – przekonuje ksiądz. 
Na co odpowiedział rabin:
- A ja idę w szabas chodnikiem i widzę na nim leżący portfel wypchany pieniędzmi. W szabas oczywiście jako pobożny Żyd nie mogę tknąć pieniędzy. Wtedy klękam na trotuarze i zaczynam się modlić. I staje się cud! Dookoła jest sobota, a tuż przy portfelu stał się poniedziałek!

Tak więc cud też może zdarzyć się każdemu. Bo gdy chodzi o kasę - zwłaszcza ciężką - cuda sią na porządku dziennym. 
Na przykład przed komisją zeznaje dziś niejaki Rosół. Od razu przypomniał mi się "Mikołajek", w którym jedną z postaci jest sfrustrowany nauczyciel o tym pseudonimie. Zawdzięczał go temu, że kazał sobie patrzeć głęboko w oczy, a przecież „oka są w rosole”. Ten za to zeznający przed komisją Rosołek kręci i raczej nie patrzy tym głęboko w oczy. Widocznie drób z którego powstał był wyjątkowy chudy. Po wczorajszych "zupnych wynurzeniach" panny Sobiesiakówny na temat pomidorowej można domniemywać, że komisja w sprawie hazardowej afery ma wyjątkowo kulinarny charakter. Ale jakie czasy taka komisja. A że czasy są neosaskie, więc: „jedz, pij i popuszczaj pasa.”

W końcu Rosołek - tym bardziej chudy - mówiący ludzkim głosem to byłby cud niebywały...

środa, 17 lutego 2010

Nowa tradycja

Mój młody Młody powiedział wczoraj, że został pobity przez swojego starszego brata. Na moje pytanie skierowane do autora pobicia:
- Dlaczego?
Padła jakaś wymijająca odpowiedz. No i wtedy wygłosiłem kazanie:
- Nie wolno Ci go bić. Macie się wspierać, a nie tłuc jeden drugiego.
- No właśnie! Ja mu mówiłem to samo zanim mu nie przylałem. - odpowiedział z rozbrajająca szczerością.

Poseł Palikot udał się do Indii na święto Sziwy, gdzie najprawdopodobniej został pobity. No już go sobie wyobrażam jak paradował w okolicach Gangesu i ktoś poczuł nieodpartą chęć aby poopowiadać mu o Grandim, biernym oporze i potem dostał.
Oczywiście oficjalna wersja głosi, że spadł ze schodów w jakimś hotelu w Turcji. Mogło być tak, że schody zdradziecko same oderwały mu się spod nóg i uderzyć go w plecy. To oczywiście w zależności od tego co kupił w Indiach i zażył w jakich proporcjach. Tej hipotezy też nie można wkluczyć. No cóż polityka to hazard, o czym najlepiej wie jego były asystent.

Dziś jest Środa Popielcowa. Tradycyjnie święto katolickie. Ludzie posypują sobie głowę popiołem na znak pokuty. Od rana media trąbią natomiast o „światowym dniu kota” na zasadzie, że gdy czegoś nie ma w mediach to nie istnieje. A o Popielcu cicho. Proces tworzenia nowych świeckich tradycji zastępujących stare katolickie tradycje trwa.

Może pora dokonać fuzji?
Popiół sypany na głowy wiernych w czasie Popielca powstaje w wyniku spalania palm. Może w ramach Międzynarodowego Dnia Kota, pora jest spalić jakiegoś kota, a nie koniecznie dać mu po żebrach? Może w ramach Święta Sziwy, grupa nowych wyznawców próbowała dokonać tego rytuału? Nowe święto nosiłoby nazwę Palikotek. Za żadne skarby nie dałbym sobie tym świństwem posypać głowy.

Jak zrobić aby nie wydawać więcej pieniędzy?

32 tryliony...



Niestety. Technologia w połączeniu z biurokracją sprawia, że nie jest tak jak na prezentacji. Jest to kolejny powód dla kolejnego rozrostu biurokracji. Twierdzenie, że biurokracja zreformuje się sama jest utopią. Inicjatywy tego rodzaju realizowane przez biurokrację bardzo szybko zmieniają się w ich karykaturę. Jedyny sposób na zmianę, to odebranie sektorowi publicznemu (czyli politykom) zadań. Niestety nie rozwiążemy w ten sposób problemu 32 trylionów. Trzeba po prostu zastąpić szczury politykami... Dlaczego nie wspomniał o systemie referendalnym, który przy wykorzystaniu technologii jest tani i efektywny? 

poniedziałek, 15 lutego 2010

Wycinek z pamięci

Ludzki umysł przypomina nieco taki mebel składający się z wielu szufladek i tajnych schowków. Nie wiadomo czego naciśnięcie uruchamia mechanizm, dzięki któremu otwiera się tajny schowek w niespodziewanym miejscu.
Oglądając reportaż o pianiście wędrującym pociągiem po Europie przypomniałem sobie nie wiedzieć czemu o wywiadzie z pewnym brytyjskim politykiem. Wywiad był w TV jakieś ćwierć wieku temu. Był to stary człowiek opowiadał o wojnie, więc pewnie dlatego to puścili. W pewnym momencie ów człowiek, zaczął wspominać swoje dzieciństwo i powiedział, że był bardzo nie lubiany w szkole. Koledzy szydzili z niego, bo ojciec był pastorem o dość konserwatywnych poglądach. Przekładało się na jego strój, zachowanie i rzecz jasna atrakcyjność towarzyską. Lecz gdy szkoła jechała na wycieczkę i ktoś miał przechować pieniądze zebrane na ten cel, wszyscy koledzy bez wahania powierzyli je właśnie jemu.
Dlaczego? Przecież go nie lubili. Nie lubili też wartości które wyznawał. Okazało się, że bardziej nie ufali sami sobie.
Posiadanie zasad jest zawsze lepsze niż ich brak, bo człowiek bez zasad jest nieobliczalny. A gdy już nic nie łączy ludzi pozostaje jeszcze wspólnota wyznawanych wartości. A brak czegokolwiek to też i brak wspólnoty.

niedziela, 14 lutego 2010

Wielki spokój

Czy są dwa takie same płatki śniegu? Podobno nie. Ale gdy patrzę na nieprzeliczoną śnieżną masę za moim oknem i pomyśle to tym, że śnieg na ziemi pada od miliardów lat, to od razu przychodzi mi do głowy, że muszą lub musiały istnieć dwie identyczne śnieżynki.
Skoro tak, to może istnieje we wszechświecie też jakiś drugi ja? Jakiś zbiór molekuł, materii lub energii, który myśli widzi i czuje podobnie jak ja. Jeśli tak, to musiałby wtedy istnieć oczywiście świat podobny do naszego i wszystkie okoliczności, dzięki którym powstałem musiałby się także powtórzyć. Bo co by się stało, gdyby moja prapraprababka nie spotkała mojego praprapradziadka i nie pojawił się jakiś błysk w oku lub inna okoliczność, która doprowadziłaby do powstania mojego prapradziadka? Zbiegi okoliczności, które doprowadziły do tego, że jestem i że jestem taki jaki jestem, stanowią taką liczbę, że wydaje się to niewyobrażalne. Idąc tym tokiem rozumowania nie powinienem istnieć. A jednak istnieję, bo jestem splotem i kwintesencja tego wszystkiego lub etapem w dalszym ciągu okoliczności. To trochę tak, jak ze śniegowymi płatkami. W takim razie jako jedyny niepowtarzalny powinienem być traktowany jako dobro narodowe, albo skarb najwyższej wartości. Problem jednak w tym, że takich skarbów jak ja jest na świecie parę miliardów.
Wydaje się więc, że nie ma dwóch takich samych płatków śniegu i nie ma dwóch mnie. A może jednak? ON ma czas. Czas dla NIEGO nie istnieje, więc może eksperymentować w nieskończoność, bo ma go nieskończenie wiele. Może próbować, powtarzać, a gdy coś nie wyjdzie zaczynać od nowa.
Więc jak to było z tymi płatkami śniegu? Może jednak są dwa takie same? Podświadomie mierzymy czas długością naszego życia. A ON nie musi. ON nic nie musi. Świadomość tego, że jest się częścią czegoś tak wielkiego i tylko płatkiem śniegu na wietrze i tylko chwilą daje spokój, wielki spokój. Lęk znika. Zmieniają się też cele, zmienia się wszystko.

...ten się śmieje ostatni

Chłop oczywiście nie wie do końca o czym mówi, bo w pierwszej komunie nie żył. Ale kierunek jest słuszny. I nie chodzi tu o żadne spiski lecz o to, że ludzie zostali nauczeni utopijnego sposobu myślenia. I nie dotyczy to tylko komisarzy europejskich, lecz znacznej części mieszkańców Unii. Ale czuję przez kości, że koniec jest już bliski.
Najgorsze jest jednak to, że on mówi prawdę im w oczy a oni się śmieją. Ale kto się śmieje...

sobota, 13 lutego 2010

Jak ten głupi z tym angielskim

Gdy Słońce Peru objawił narodowi, że na prezydenta kandydować nie będzie, w Polskiej Zjednoczonej Platformie Obywatelskiej rozpoczęły się poszukiwania kandydata. Natychmiast pojawiła się opinia, że najlepszym kandydatem tej frakcji figurantów to niejaki Radek Sikorki. A dlaczego? Bo zna angielski. W domyśle: to znaczy, że światowiec, jak Dyzma - oksfordczyk, czyli pewnie ma znajomości układy i wiele może. Logika iście jak w starym dowcipie o milicjancie i … logice, w którym posiadanie akwarium świadczyło o byciu pedałem.

Od razu przypomniałem sobie historię Himilsbacha, któremu zaproponowano rolę w filmie anglojęzycznym. Warunek był jeden: musi się nauczyć angielskiego. On odmówił. Zapytany dlaczego, z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że on się nauczy, a oni z niego zrezygnują i on zostanie jak ten głupi z tym angielskim.

Prezydentów mieliśmy w III RP kilku, ale każdy umiał coś praktycznego:
  • Jaruzelski spawał i czasami nawet zapominał zdjąć okulary,
  • Wałęsa był elektrykiem ale i sportowcem. W młodość skoczkiem przez płotki (słynny skok prze płot) lub motorowodniakiem (zdaniem niektórych na strajk do stoczni trafił motorówką z SB na pokładzie),
  • Kwaśniewski umiał tańczyć Disco Polo jak nikt,
  • zaś Kaczyński ma brata więc nic nie musi.
Oczywiście znajomość angielskiego jest niezwykle przydatną umiejętnością. Lecz jest cała masa różnych praktycznych umiejętności, równie przydatnych i równie praktycznych:
  • Na przykład mam sąsiada, który potrafi robić świetne ciasto do pizzy. Pracował niegdyś w piekarni. I tak od niechcenia bierze trochę tego, trochę tamtego, niby nic wielkiego, a palce lizać. Italiańcy mogliby się od niego uczyć. Mógłby w kampanii obiecać ludziom, że wszystkich nakarmi i dotrzymałby słowa.
  • Z kolei moja dalsza sąsiadka o góralskich korzeniach, potrafi robić świetny bimber, że nie tylko palce lizać. Też niby trochę tego, trochę tamtego i dopiero wszystkim poprawia się humor. Bimber mojej sąsiadki jest internacjonalistyczny: nie potrzeba znajomości obcych języków, od razu się wszyscy dogadują. Gdyby pierwsza komuna potrwała jeszcze trochę miałaby szansę zostać szefem KPZR. Byłaby lepsza niż NKWD, bo jej produkt tak rozwiązywałby języki, że przesłuchania straciłby sens, a odpowiedzialny za to aparat poszedłby pracować „na innych odcinakach”. Ponieważ umieliby tylko przesłuchiwać znaleźliby zatrudnienie w impresariatach, wytwórni Melodia i oczywiście w Polskich Nagraniach. Ileż to by ulżyło, biednym znękanym ludziom radzieckim? Co więcej ZSRR mogłoby się wtedy nie rozpaść, bo ludzie tak kochaliby swojego przywódczynię (Nawet słowo pasuje: przy – wódczyni!). Bo jakby była zakąska – żyć nie umierać. W Polsce taki prezydent oczywiście byłby także przez naród uwielbiany.
  • Mój niepozorny kolega z dzieciństwa też posiadał pewną rzadką umiejętność. Potrafił walić z bańki tak, że przeciwnik od razu padał. Silny nie był, sprawny też nie a jak dowalił to nie było mocnego. Oczywiście taka umiejętność u przyszłego prezydenta też byłaby wysoce wskazana. Wyobraźmy sobie jakieś spotkanie na najwyższym szczeblu, trudne negocjacje. A tu gość nasz Prezydent podchodzi do jakiegoś innego ważniaka np. Niemca i bach go z główki. Nawet wojny by nie było. Po czymś takim Niemcy od razu by skapitulowały.
  • Innego mojego kumpela szczodrze obdarzyła natura. Ten to pewnie nie chciałby kandydować na prezydenta, bo z tego co wiem ciągle ma przeje..ne. Ale jaki to byłby wspaniały prezydent, w którym kochałyby się rodaczki!
Jak widać każdy z moich znajomych i sąsiadów posiada wszelkie kwalifikacje aby zostać prezydentem, zwłaszcza marionetkowej republiki. I nie koniecznie jest to angielski!

piątek, 12 lutego 2010

Teczki czyli sytuacja patowa

„Nie sztuką jest ukraść tak, aby cię nie złapali sztuką jest ukraść tak, aby nikt nie wiedział że zginęło” - nauczał pewien emerytowany złodziej z mojej dzielnicy, gdy byłem jeszcze małym brzdącem. Sztuką jest zrobić tak, aby nikt do końca nie wiedział jakie są Twoje prawdziwe cele, a wszyscy byli przekonani, że je znają. Machiavelli od inżynierów nowego porządku mógłby się wiele nauczyć.
Lektura w wikipedii hasła „Józef Oleksy”, a także powiązanego z nim hasła „Agenturalny Wywiad Operacyjny” przekonuje, że istniały w PRL służby o których istnieniu nie wiedział prawie nikt, a co ciekawsze przynależność do nich nie podlegała nawet lustracji. Pokazuje to w innej perspektywie fikcję dotychczasowych lustracyjnych podskoków. Pojawia się więc pytanie: O jakim odsetku agentury mamy jakąkolwiek wiedzę?
Od 20 lat słyszymy, że ktoś był agentem, albo TW. Od 20 lat słyszymy także zapewnienia osób, o to podejrzanych że to nie prawda, lub gdy kwity są oczywiste, że działali bez wiedzy i zgody. Media nie specjalnie zajmują się tymi, którzy w swych oświadczeniach lustracyjnych napisali, że byli agentami. Problem pojawia się w chwili oskarżeń o współpracę lub gdy ktoś oświadczył nieprawdę.
Na przykład taki Pan Olechowski, agentem był do czego się przyznał i III RP klepie go po plecach.  W takim razie większym łajdactwem było się nie przyznać do współpracy niż być konfidentem. Tak głosi obecny porządek medialno propagandowy. Lecz problem jest gdzie indziej.
System czerwonych był i jest zbrodniczy w swojej istocie. Ludzie byli łamani i niszczeni, ale nikt nie ma pretensji do funkcjonariuszy starego systemu. To oni zeznają w procesach lustracyjnych wydając wyroki moralne. Przez 20 lat propaganda III RP z uporem maniaka utrzymuje, że współpraca z SB była czymś złym, zaś sama SB nie koniecznie. To zakodowanie przez propagandę w społecznej świadomości faktu, że TW to największe zło powoduje, że ludzie boją się zdemaskowania. Dzięki temu przez następne 20 lat będzie można szafować papierami posiadanymi na kogoś aby wywierać na niego presję. Co innego byłoby, gdy archiwa i rozwiązać ten problem, lecz przykład Oleksego świadczy o tym, że tylko po części. Temat wraca co chwila, bo utrzymywany przez propagandę ostracyzm wobec współpracowników jest straszakiem absolutnym. Najgorsze jest to, że teczki mogą znajdować się w obcych rękach i dzięki temu obce wywiady mogą jeszcze bardziej skolonizować nasz kraj rękami jego obywateli. Po co wojna, podrzynanie gardeł? Wystarczy trochę kwitów i powszechny społeczny ostracyzm. Nie mam zamiaru przekonywać kogokolwiek do wybaczania konfidentom, ale 20 lat życia w strachu to dostateczna kara.
Należy przede wszystkim specom od manipulacji wybić teczkową broń z ręki. Aby to zrobić potrzebna jest zmiana społecznego nastawia do agentury. To niby co? Mamy zrobić kampanie medialną: „Przytul agenta”? To rozwiązanie demoralizujące. Więc co? Naprawdę nie wiem. Ale wiem jedno: o problemie należy mówić i przedstawiać go w odpowiednim świetle. Należy mówić, że podtrzymywana medialnie niechęć do agentury może być zagrywką utrzymującą w strachu i dyspozycyjności tysiące ludzi.
Wpadamy w sidła naszego patriotyzmu. Wpadamy w sidła propagandowego upadku komuny i jesteśmy bezsilni, bo każdy krok jest niewłaściwy. Tego nie wymyślił Machiavelli. To pomysł godny Mefista.

Ciąg pytań czyli taniec z gwiazdami

Kiedyś słyszałem dowcip o dwóch klasach w pewnym liceum. Nauczyciel kazał w nich nauczyć się na pamięć książki telefonicznej. W jednej uczciwe zapytali: "Na kiedy?", w drugiej zaś: "Po co?" Jako człowiek z natury niepokorny, obserwując kolejne sejmowe komisje śledcze i cały wokół nich zamęt czuję się jak licealista pytający: "Po co?"
Powoływanie komisji w sposób doraźny dla danych spraw jest oczywiście w kompetencjach parlamentu, który może sobie przyznać wszelkie kompetencje, łącznie z prawem do nadzoru usuwania śniegu z ulic stolicy. Nic nie stoi na przeszkodzie. Ale: "Po co?"
Hipoteza pierwsza: bo wszyscy są zadowoleni: 
  • Gawiedź widzi polityków walczących ze sobą, dzielnie przesłuchujących kolejnych świadków. Przypomniał mi się w tej chwili mój przyjaciel z dzieciństwa – fanatyczny miłośnik żużla. Zapytałem go kiedyś: "Po co chodzi na to coś? Przecież jest głośno, śmierdzi, a do tego nudno, bo ile można patrzeć na jedzących w kółko facetów." A on z rozbrajającą szczerością powiedział: "A może, który się wypieprzy, karetka przyjedzie?" Ludzie potrzebują igrzysk i od czasów gladiatorów nic się nie zmieniło. Argument więc przyjęty, ale to za mało.  
  • Media mają pożywkę, bo nie ma to jak ktoś zacznie wyciągać publicznie brudy. A może ktoś się przejęzyczy albo powie coś głupiego? Zawsze jest czym zapełnić czas i nie jest nudno. Poza tym jak gawiedź to lubi więc media też. Argument przyjęty, ale to nadal za mało.  
  • No i oczywiście sami politycy. Bo można się wypromować, są media, można dołożyć przeciwnikowi. Jest jeszcze jedna istotna kwestia: jest zajęcie. Po przekazaniu prawidłowej władzy do Brukseli i pełnienia roli jedynie przyklepywaczy decyzji unijnych gangsterów, nasz parlament upodobnił się w sposób niesamowity do marionetkowej roli parlamentu PRL, który jak wszyscy wiedzą nie miał za wiele do powiedzenia. Niestety hipoteza odrzucona. Zadowolenie wszystkich do za mało. Lepiej byłoby zorganizować jakiś „Taniec z gwiazdami”. Wszystkie trzy grupy interesariuszy byłyby zadowolone tak samo. Jak w polityce: Trochę piruetów, jakaś wolta albo trudy układ…

Hipoteza druga: bo przyroda nie lubi próżni. Bo coś jest niejasne, nie do końca zbadane i machloje. O.K.
Dlatego pytam dalej: gdzie są niezawisłe organa wymiaru sprawiedliwości, które są zobowiązane do rozstrzygania pewnie 95% tematów podejmowanych przez komisje? Komisje sejmowe pracują często na wypracowanym przez prokuratury materiale. Więc o czym to świadczy? A no tylko o tym, że wymiar sprawiedliwości przeżywa chroniczną zapaść, moralną, kompetencją i każdą inną. Polityczne sitwy, poprzez skomplikowany system starych i nowych zależności uczyniły z systemu sprawiedliwości jego karykaturę. I o tym świadczy tylko festiwal komisji śledczych: o tym jaka słaba jest III RP i jak dalece jest kontynuatorką wcześniejszego systemu. 
Wniosek: Dla mnie komisje śledcze w swej zbiorowości, istocie i tematyce świadczą pośrednio o raku toczącym nasze państwo. Świadomość tego jest przerażająca!

środa, 10 lutego 2010

Socjalizm na skrzyżowaniu

Tkwimy w świecie przyzwyczajeń i nawet nie wiemy, w którym momencie trwała z pozoru ich opoka jest blagą i ułudą.

Zwykle staram się nie oglądać reżimowej telewizji. Zmieniając jednak kilka dni temu kanały natknąłem się na dość interesujący materiał. O dziwo okazało się potem, że były to „Wiadomości” w TVP 1! Materiał dotyczył pewnego holenderskiego miasteczka, w którym burmistrz usuwa ze skrzyżowań sygnalizację świetlną. Okazuje się, że gdy nikt ani nic ruchem nie kieruje jest znacznie mniej wypadków. Z materiału można się było także dowiedzieć, że działa specjalna organizacja promująca „naturalny ruch uliczny”. Urzędnicy przekonywali, że w takich krajach jak Bangladesz czy Indie nikt nie kieruje ruchem, a ludzie i samochody na siebie nie wpadają, nie ma korków, ruch jest płynny. Pewnie idea sprowadza się na mniej uczęszczanych drogach...
Pomyślałem sobie od razu o ruchu pieszych na chodnikach. Oczywiście ludzie na siebie wpadają przez nieuwagę, czasami są złamania, stłuczenia, ale zwykle kończy się to uśmiechem i przeprosinami. Ludzie na chodniku po prostu uważają na siebie i na innych są odpowiedzialni. Zdałem sobie też sprawę, że dawno nie widziałem bardziej antysocjalistycznego materiału! Bo im więcej wolności, tym więcej odpowiedzialności, a ludzie w swej masie nie lubią być odpowiedzialni. Socjalizm podobnie jak sygnalizacja świetlna daje ludziom ułudę zwolnienia z niej zwolnienia. Jest cała masa okoliczności i wypadków, które nigdy nie miałyby miejsca gdyby nie to pozorne zwolnienie.
Jak mawiał Kisiel: "Socjalizm to system, który bohatersko rozwiązuje problemy nie znane w żadnym systemie". Okazuje się, że ta zasada dotyczy również sygnalizacji świetlnej. Ile kosztuje taka sygnalizacja? I tu zaskoczenie... Słono, nawet kilkaset tysięcy. Dlaczego? Pewnie dlatego, że to publiczne pieniądze. Czyli mamy płacić kupę pieniędzy za coś co kosztuje fortunę, powoduje wypadki i demoralizuje społeczeństwo! Płacimy za socjalizm nawet na skrzyżowaniach.

Miejmy nadzieję, że mimo wszystko socjalizm jest na rozdrożu i zawędruje ostatecznie w ślepą uliczkę historii. Trzeba tylko, aby ludzie tak jak w holenderskim miasteczku wzięli sprawy w swoje ręce "olewając" socjalistyczną nadbudowę.

niedziela, 7 lutego 2010

Szczery do bólu

Niby polityk a prawdę mówi. Szkoda, że to dowcip.

piątek, 5 lutego 2010

Imieniny – czyli "to jest miejsce na twoją reklamę"

Wizja świata jaką wyznajemy przekłada się często na nasze działania.  Dlatego wszelkie wojny i spory zaczynają nie żołnierze lecz filozofowie. Każdy mierzy świat własną miarą: dla złodzieja wszyscy kradną, a dla ludzi bez zasad wszystko jest na sprzedaż.

    Ostatnie fakty dotyczące umocnienia i tak potężnej roli wielkich korporacji poprzez nadanie im prawnie politycznej podmiotowości nakłoniły mnie do pewnych przemyśleń. Zacznę od starego dowcipu:
"Kiedyś do Papieża przyszli przedstawiciele Coca – Coli z prośbą o wpisanie do modlitwy zamiast: "chleba naszego powszedniego", "chleba i Coca – Coli". Papież oczywiście ich pogonił. Potem zastanawiali się: Ile musieli zapłacić piekarze?"

Mój młodszy synek stwierdził, że w jego grupie pojawiła się nowa dziewczynka.
- Jak ma na imię? - spytałem
- Partycja - odpowiedział.
    Od razu przypomniała mi się Tradycja z "Misia", która jak wszyscy wiedzą "we związkach im się urodziła". Młody pewnie się przejęzyczył, ale coś jest na rzeczy. Dlaczego w ślad za działalnością polityczną jak w cytowanym wyżej dowcipie korporacje nie miałyby rozszerzyć swoich macek na inne dotąd zakazane obszary? Dlaczego nie miałyby się pojawić imiona komercyjne? Niewielka korekta prawa i już mamy możliwość nadania dziecku imienia np. SONY. Oczywiście rodzice podpisywaliby kontrakt i za tego typu chodzącą przez kilkadziesiąt lat po świecie reklamę dostawaliby finansową gratyfikację.
Głupie? A dlaczego? Jeśli ktoś pamięta Program Powszechnej Prywatyzacji i farsę z emisją tzw. świadectw udziałowych, ten wie jak taki mechanizm wygląda. Ludzie odbierali świadectwa, a potem natychmiast jest sprzedawali, ale dzięki temu nikt nie mógł powiedzieć, że nie dostał kawałka narodowego majątku, który i tak był rozkradziony. Nikt nie podskakiwał, bo w pewnym sensie w tej kradzieżowy uczestniczył. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że gdy ktoś pewnego dnia zaoferuje bezpłatny abonament telefoniczny na okres 10 lat za nadanie dziecku imienia NOKIA - chętni się znajdą.
    Imiona niegdyś nadawane były na pamiątkę świętych. Potem gdy niektórym przyszło do głowy, że Boga nie ma, pojawiły się próby nadawania "nowych" imion. Np. imię Marlena powstało na pamiątkę Marksa i Lenina, Lena – to  pewnie imię także na pamiątkę mumii z mauzoleum. Teraz na kolejnym etapie, gdy wszystko się komercjalizuje i odchodzi od ideologii na rzecz konsumpcjonizmu, dlaczego nie mają się pojawić nowe już nie ideologiczne, a korporacyjne imiona? Nie będą musiały to być rzecz jasna bezpośrednie marki, czy znaki towarowe. Przykład Marleny uczy, że można tworzyć nowe byty. Na przykład imię SONER: będzie być może żywą reklamą telefonów Sony – Ericsson, albo FUZI – jak Fujitsu - Siemens. Biorąc pod uwagę biegające po polskich wioskach hordy Izaur, będących efektem chwilowego zauroczenia matek brazylijskim serialem sprzed ćwierć wieku, wszystko jest możliwe.

    Tylko czy jeszcze pozostanie coś czego nie będzie można sprzedać? Niegdyś ludzie byli w stanie bronić swojego dobrego imienia nawet za cenę utraty życia. Być może niedługo będą je po prostu sprzedawać? Przecież teraz nikt nie zmusza nikogo do robienia sobie tatuaży czy noszenia koszulek z reklamami.


P.S.
Kurde, może nie powinienem był tego pisać. Jeszcze kiedyś jakiś idiota to urzeczywistni?

środa, 3 lutego 2010

Czy Polacy muszą zawsze kombinować?

Pewnie to nasza cecha narodowa.
    Ostatnio na froncie walki z II komuną objawił się genialny pomysł ominięcia płacenia ZUSu. Polega on z grubsza na tym, że przedsiębiorca rejestruje firmę w np. w Holandii. Płaci pewnie dziesięciokrotnie mniej niż u nas, a działać może także w Polsce legalnie, bo to przecież wspólny rynek. Płatność jest mniejsza, bo pieniądze wpłacane tam są inwestowane od pokoleń, nie tak jak u nas przejadane przez prominentów i wydawane na wielkie budowy socjalizmu. Już widzę armię ZUSowych  urzędników łamiących sobie zęby nad tym problemem.
    Usłyszałem dziś w radiu, że amerykański kosmonauta polonus ma wywieść w kosmos płytę z muzyką Fryderyka Chopina. Fajny pomysł. Gdybym to ja był kosmonautą zabrałbym ze sobą trochę muzyki innych artystów i puszczał na cały świat i wszechświat. W kosmosie nie trzeba płacić ZAIKSu. Czy to znaczy, że im dalej od Polski to trzeba płacić mniej? Na szczęście jest Jamendo.com i nie trzeba lecieć w kosmos. Gdy na spotkaniu z kilkoma przedsiębiorcami z branży restauracyjnej powiedziałem mi, że nie muszą płacić ZAIKSu, bo mogą z Jamedno pobierać wolną muzykę, poopadały im szczęki.
Zawsze kombinowaliśmy jak oszukać okupanta. W tej konkurencji jesteśmy nie do pobicia. Ostatnio ten proces się nasila i będzie jeszcze dalej postępował. Jeszcze przyjdzie nam śpiewać: „Tera je wojna, kto handluje ten żyje”. Politycy  już namawiają chłopów do produkcji bimbru. Wraca stare?
„Pozostają jeszcze inne alternatywne sposoby na rozwój: kłusownictwo, garncarstwo i zbieranie runa leśnego.” - Pomyślałem. A tu niespodzianka:
Dzielna Unia wspiera i to! Strategia Lizbońska?
I pomyśleć, że jak złapią jakiegoś „doniczkowego plantatora” to jest zadyma. Toć to przecie też zawód i pasja.

Porzućcie wszelką nadzieję

Korporacje będą mogły wystawiać swoich kandydatów wyborach. Lobbing nie jest już nikomu do niczego niepotrzebny. Politycy po prostu będą wykonywać polecenia. Z internetem może być bardzo podobnie. Może to jeden z ostatnich postów jaki opublikowałem? Wolność słowa właśnie odchodzi jako relikt historii.