poniedziałek, 30 maja 2011

Obama, Obama i po Obanie

Specjalnie chciałem odczekać kilka dni z komentarzem dotyczącym wizyty „przywódcy świata zachodniego” w naszym kraju, po to, aby dowiedzieć się o co w niej tak naprawdę chodziło. W czasie samej wizyty pisano o wszystkim, łącznie pewnie z kolorem prezydenckich skarpetek, ale nie o tym, o co tak właściwie chodziło. Słusznie uznałem, że wszystko przesłoniono bardziej lub mniej propagandową zasłoną dymną, objawi nam się po zakończeniu tej wizyty, gdy szefowie redakcji dostaną od swych „prowadzących oficerów” stosowne instrukcje. I oto się doczekałem.
Poza kurtuazyjnymi gwarancjami bezpieczeństwa, podkreślania naszej regionalnej potęgi (na ten komplement jesteśmy chyba szczególnie łasi) okazało się jeszcze, że głównym celem wizyty Obamy w Polsce był... gaz łubkowy. Czyli Prezydent przyleciał do naszej bananowej republiki, zwiększyć lokalnych kacyków i otworzyć drogę do ekspansji ichnich korporacji. Ciekawostką jest to, że już nawet stwierdzono, że PGNiG jest "bee", a amerykańskie koncerny "cacy". A po co wysyłać w starym stylu dywizje lub stosować szantaż? Wystarczy wysłać "murzyna", który zrobi swoje i odleci. Tym bardziej, że sytuacja ma miejsce na obrzeżach odtwarzającego się rosyjskiego imperium, więc inaczej się nie da. 
Można zapytać: i tylko tyle?A czego się spodziewać? Przecież poza kurtuazją i uciszeniem tubylczego narodu nic więcej Obama w Polsce załatwić nie może. Ot, taka gospodarska wizyta Pierwszego Sekretarza w jakimś wiodącym w produkcji trzody chlewnej PGRe. Przecież nie chodzi o świnki i o wizytę, tylko o telewizję, która pokaże co trzeba. W stanach rozpoczęły się przygotowania do wyborów, więc Obama upiekł co najmniej trzy pieczenie: pokazał amerykańskiej Polonii jak bardzo się interesuje Polską i jej sprawami, pokazał organizacjom żydowskim, że upomni się o majątek polskich obywateli żydowskiego pochodzenia wymordowanych przez Niemców, no i pokazał korporacjom, że przyniesie im na tacy nowy geszeft. Innymi słowy: wyborcy i kasa na kampanię zapewniona. A że ludziska w USA coraz bardziej biedni i zdesperowani, pora poszukać nowych innowacyjnych pól wyborczej eksploatacji i sięgnąć do tych, do których do tej pory się nie opłacało sięgnąć. Jeśli moje przewidywania są prawdziwe, za chwilę Obama uda się do Portoryko i też coś tam obieca. A co? Morda nie szklanka. 
A co upiekli nasi Umiłowani Przywódcy, którzy tak się napinali, jak w czasie wizyty rewizora w jakiejś prowincjonalnej guberni? Żebrali o wizy, żeby móc pojechać i dorobić na jakimś zmywaku, gdy się skończy kadencja i trzeba będzie szukać jakiegoś nowego zajęcia, albo gdy prawdziwa władza stwierdzi, że nie opłaca się już utrzymywać figurantów. A dla nas, co dała ta wizyta? Nic. Więc nie dziwmy się, że tak o niej skąpo pisano.

Dziś w prasie objawiła się Pani Minister Pitera z projektem ustawy antykorupcyjnej, która pod tym płaszczykiem jeszcze bardziej wzmacnia zręby totalitaryzmu w Nadwiślańskim Kraju. Urzędnicy będą musieli ujawniać teraz członków swych rodzin, pracujących w administracji publicznej. Rzecz ciekawa. Przyjeżdża do naszego kraju szef największego (jeszcze) światowego mocarstwa załatwiać geszefty, dla własnych firm, a u nas wprowadza się takie prawo? Kluczem do zrozumienia tego zjawiska jest odmienna filozofia państwa - naszego i tamtejszego. U nas jest gubernia, a tamtejszy system choć w rozsypce działa na gruzach kapitalizmu kapitalizmie w zmutowanej korporacyjnej formie. Problem tkwi w samej misji publicznej władzy, kulturowym jej charakterze, ale także w tym, że nasz system administracyjny wdziera się w obszary zarezerwowane dla organizacji powstałych spontanicznie, generując w ten sposób nowe, nieznane gdzie indziej płaszczyzny konfliktu interesów. Sytuacja, gdy nasi przywódcy jadą gdzieś reprezentować interesy naszego biznesu, wydaje się nie do pomyślenia. To jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu o kolonialnym charakterze naszego kraju, lub tego co z niego pozostało. 

Czym jest dobrodziejstwo gazu łupkowego, wspominałem już tutaj więc nie będę się powtarzać, ale dla tych, którzy nie widzieli polecam oglądnięcie, tego krótkiego filmiku. On najlepiej pokazuje jak daleko posuniętym praniem mózgów jesteśmy poddawani.

niedziela, 29 maja 2011

Ja i Icek czyli straszenie PiSem

Dziś rano, gdy dowiedziałem się o tym, że Ziemkiewicz odwołał podmianę tablicy na grobie błogosławionego ks. Popiełuszki, poczułem ulgę. A więc to nie prawda! - pomyślałem. Chwilę potem przypomniał mi się stary dowcip o rabinie i Icku, który pierwszy raz usłyszałem od mojego zmarłego ponad dekadę temu przyjaciela.

Do rabina przychodzi Icek i mówi, że ma w domu wielką ciasnotę, że tak dalej nie da się żyć. Rebe wysłuchawszy go, poradził zakupić kozę i umieścić w mieszkaniu.
- Ależ Rebe, tam naprawdę nie ma miejsca! - protestował Icek, ale po namyśle posłuchał starego mędrca. 
Po kilku tygodniach Icek znowu udał się do rabina i powiedział, że jego rada nic nie pomogła, bo ciasnota jest jeszcze większa, i że teraz już nie sposób tam żyć. 
- To sprzedaj kozę. - Poradził rabin. 
Po pewnym czasie przybył wesoły Icek i nie mógł się nadziękować za mądrą radę. 
- Rebe sprzedałem kozę i teraz jest tyle miejsca, że ho, ho! 

Moja ulga przypominała mi radość Icka. Przecież nie jest tak źle jak zakładałem! I to nie ważne, że fałszuje się historię, że państwo już nawet nie jest fasadą. Ważne, że nie zmienili tablicy. Najważniejsze, że pomimo tego, że się nic nie zmieniło ja i Icek odczuliśmy ulgę. 
Podobną strategię jak rabin przyjęły władze PO. Najpierw należy obrzydzić wszystkim te podłe czasy wyzysku, faszyzmu i ciemnoty, gdy jeszcze nie rządził jedynie słuszny rząd. Po okresie obietnic i nieróbstwa przystąpiono do pokazywania ludziom będzie źle, gdy te podłe czasy powrócą. Ludzie wtedy pomyślą: „no tak! Jest dobrze tak jak jest.” Stratedzy liczą zatem, że sama wizja wprowadzenia do ludzkich umysłów kozy a potem jej zabranie spowoduje wystarczającą ulgę, aby symulować władzę na zgliszczach państwa przez kolejne cztery lata. 
Wybory? A co do powiedzenia ma w tej chwili nasz parlament, poza formalnym przegłosowywaniem totalitarnych detektyw przychodzących z Komisji Europejskiej? Co ma do roboty rząd poza symulowaniem władzy i wmawianie tubylcom, że w ramach reform zabierze im wstawioną świeżo kozę? Poza powłoką demokracji straciliśmy jako obywatele wszelki wpływ na to, co dzieje się dookoła. Co więcej. Nie jesteśmy już nawet obywatelami. Ale aby to dotarło do szerokiego grona potrzeba jeszcze trochę czasu. 

Ten sam mój przyjaciel, który opowiadał mi dawno temu anegdotę o Icku, wspominał jak kiedyś próbował na wileńskim cmentarzu nie mógł odnaleźć grobu swego dziadka. Znalazł w końcu nagrobek swego przodka, ale z litewsko brzmiącym nazwiskom. Na całym cmentarzu były zmienione tablice o polsko brzmiących nazwiskach. Inaczej mówiąc, my nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, do czego jest w stanie posunąć się system w kwestii podmieniania tablic. 

sobota, 28 maja 2011

Skała

Ostatnio pewien prominentny partyjny działacz lokalny w prywatnej rozmowie stwierdził, szepcząc mi niemal na ucho, że generalne to on ma takie same poglądy jak ja, tylko je skrzętnie ukrywa. Z początku pomyślałem o tym, że być może wyczuł nadchodzącą zmianę politycznej koniunktury. Ale chyba nie. Gdy zdałem sobie sprawę o co naprawdę chodzi wpadłem w przerażenie, a sądziłem, że mało rzeczy na tym świecie jest w stanie mnie jeszcze przerazić. Jeśli prawdą jest, że ma podobne do moich poglądy i tylko się ukrywa, to znaczy, że ów nieszczęśnik kłamie z premedytacją. Oznacza to także, że nie ma szacunku dla samego siebie, a co gorsza także do owych ukrywanych ideałów. Zrozumiałbym jeszcze człowieka głupiego, wioskowego idiotę i dziwkę, która mówi, że robi to dla kasy i dlatego, że lubi. Rozumiałbym też postawę bezideowej gnidy, która chce się dla kariery jest w stanie zrobić wszystko. Ale ktoś, kto wbrew sobie okłamuje wszystkich dookoła? Nie jest to przecież biedny zdesperowany człowiek, który ratuje swe dzieci przed głodową śmiercią. Nikt mu też nie przystawia do głowy pistoletu. Ilu jest tego typu lokalnych działaczy? Całe mrowie. Niespotykane dotychczas ilości.

Poruszył mnie dzisiaj felieton Rafała Ziemkiewicza pod tytułem: "Przesunięcie ku czerwieni". Trafnie autor określił w nim sytuację w jakiej się znaleźliśmy: zmarnowane ostatnie 20 lat i odpadający z fasady naszego państwa coraz większymi płatami propagandowy tynk upadku komunizmu. W to już nikt nie wierzy. Jest tylko przyzwyczajenie i lenistwo ludzi zniechęcające do zmiany czegokolwiek. Ale jak słusznie zauważa autor: taka hipokryzja także ma swoje granice, bo coś tak niestabilnego jak doraźny interes i kłamstwo nie może być fundamentem do budowy czegoś trwałego. Ale to może i dobrze, bo budowę czegoś trwałego trzeba zacząć od oczyszczenia terenu ze szlamu, błota i lotnych piasków. Samooczyszczenie się właśnie rozpoczęło, a jego najlepszym wskaźnikiem jest to, że władza nie wierzy już we własną propagandę, a grono wierzące w samą władzę gwałtownie maleje. Nie licząc oczywiście karierowiczów, geszefciarzy i zwykłych idiotów, których zawsze było niemało.
Ziemkiewicz zaczyna swój tekst genialnym zdaniem: „Rewolucyjne wrzenie ogarnia kolejne kraje arabskie. Dotarło już do Hiszpanii, następna może być Francja.” 
Jednak nie spraw międzynarodowych dotyczy tekst, choć rzecz jasna panujący u nasz syf można potraktować jako element szerszej układanki. (EDIT: Uwaga R.Z. wycofał się z twierdzenia, że tablica została zmieniona. Szczegóły w komentarzu lub na końcu linkowanego artykułu. Po mimo pomyłki autora zdecydowałem się na pozostawienie swego posta w niezmienionej formie) Artykuł kończy swym odkryciem. Ktoś zmienił tablicę na grobie księdza Jerzego. Nie ma tam już tablicy informującej, że kapłan został zamordowany przez SB, lecz, że został zamordowany. Kto i kiedy podmienił tablicę? Nie wiadomo. Nie wiadomo także: dlaczego? Podmienianie tablic staje się chyba ostatnio modą specjalnością. Jak widać orwellowskie Ministerstwo Prawdy ma pełne ręce roboty. Zmiana taka byłaby nie możliwa bez udziału władz kościelnych. Świadczy to tylko o tym, jak wewnętrzne rozbity, skonfliktowany i pozbawiony charyzmatycznego, silnego przywództwa jest nasz Kościół. A to jedyna siła zdolna jeszcze do czegokolwiek. Ciężką pracę wykonano, oj ciężką. Jak widać ktoś nie zmarnował ostatnich 20 lat. Zmiana napisu na nagrobnej tablicy męczennika i błogosławionego to najlepszy dowód na powolne zwijanie maskującej siatki. Nic się po prostu nie zmieniło i na nikim uświadomienie tego faktu nie zrobi większego wrażenia. Zasłona jest już niepotrzebna, bo jesteśmy już bezbronni, powoli przestajemy być wspólnotą i równie powoli tracimy zdolność do zbiorowego buntu. Zresztą po co się buntować? Kto miałby to zrobić? W imię czego? No chyba, że podniosą głowy demontujący o swe prawa sodomici, którzy jak trafnie stwierdził na zakończenie swego tekstu w Naszym Dzienniku S. Michalkiewicz, - "będą paradować za zgodą Umiłowanych Przywódców i gzić się na ruinach państwa i zgliszczach cywilizacji."

Ale to tylko oczyszczanie terenu pod budowę nowej budowli na skale, albo odbudowę tej dawnej,  zrujnowanej. Gdy nie będzie już niczego, ludzie z mozołem sami zaczną znosić kamyki i głazy. Chrystus dawniej powierzył Piotrowi zadanie budowy Kościoła. A Piotr – to po grecku "skała".

środa, 25 maja 2011

Wahadło

Jeden z moich dalszych krewnych w czasie okupacji i tuż po niej trudnił się handlem na linii wieś - miasto. Oczywiście można by było snuć zmitologizowane opowieści, jak to bohatersko z narażeniem życia zaopatrywał ludność przymierających głodem miast. W pewnym sensie tak było, ale chłop chciał po prostu zarobić na egzystencję własną i swojej rodziny. Ojciec opowiadał mi jeszcze w dzieciństwie jego historię, a zwłaszcza pewien interesujący epizod, który przydarzył się tuż po „wyzwoleniu”. Otóż pewnego dnia mój przedsiębiorczy krewny podróżował jak zwykle z torbą wypchaną towarem. Aby dotrzeć do celu musiał się przesiąść do innego pociągu na jednym z prowincjonalnych dworców. Logistyka była rzeczą ważną niezmiernie, a precyzyjny pomiar czasu na wagę złota. Ponieważ pewne było, że żołnierze wojsk wyzwoleńczych pałają szczególną chęcią do zdobywania łupów zwłaszcza w formie zegarków, posiadanie czasomierza i skrzętne go ukrycie było kwestią rangi strategicznej. Mój krewniak wpadł zatem na dość innowacyjny pomysł. Zrobił nieco dłuższy pasek do zegarka i przyczepił go sobie do nogi. Ukryty pod nogawką chronometr miał wszakże jedną wadę: kłopotliwy odczyt czasu. Pewnego razu stojąc na dworcu, krewniak postanowił sprawdzić, która jest godzina. Najpierw rozejrzał się dookoła, poczym kucnął i udając, że zawiązuje sznurowadło zerknął na zegarek. Pech chciał, że zauważył to pewien sołdat. Podbiegł do niego błyskawicznie i kazał oddać zegarek. Obejrzał go dokładnie i z jednej z kieszeni wydobył kilka chronometrów. Jeden z nich podarował przerażonemu handlarzowi. Widząc zdziwioną za razem minę Polaka powiedział w swym ojczystym języku:
- Mam różne zegarki, ale nożnego jeszcze nie. – I odszedł z zainteresowaniem oglądając swój drogocenny łup.
 Dworzec? Pociąg? Zegar? Wahadło? Nie wiem dlaczego, ale historia ta przypomniała mi się dziś rano, gdy w radiu usłyszałem o planach zakupu przez nasze PKP pociągów Pendolino. Jest to pociąg, którego nazwa po włosku brzmi właśnie „wahadło”. Zawdzięcza ją umiejętności wychylania nie na zakrętach, co pozwala na nie zmniejszanie jego prędkości bez obawy o wypadnięcie z torów. Kontrakt na dostawę pociągów ma kosztować kilkaset milionów Euro. Aby zaoszczędzić, władze kolei zdecydowały się na zakup wersji bez mechanizmu wychyłowego. Jeden z radiowych komentatorów porównał to do bezalkoholowej wódki podkreślając fakt, że zastosowanie tego typu składu w naszych warunkach mija się z celem, gdyż nasze tory posiadają stosunkowo niewiele zakrętów.
Jest to z pewnością kolejny przykład naszej krajowej atrapy przypominającej stadiony bez kibiców czy autostradową fatamorganę. Dla mnie jest to także kolejna analogia do „Misia”, który jest nie wiadomo po co, ale być może ktoś ma na nim jako konsultant 20% ogólnej sumy kosztów?
 Wiem już jaka poza tytułowym wahadłem jest przyczyna tego skojarzenia! Po co remontować czy budować tory, aby mogły gonić po nich szybkie pociągi? Wystarczy kupić z założenia bezużyteczną atrapę nowoczesności za koszmarne pieniądze, aby poprawić sobie samopoczucie. Przecież wystarczy nie co dłuży pasek, aby tradycyjny zegarek uchodził za luksusowy produkt, którym można się będzie chwalić przed innymi miłośnikami mechanicznych niezwykłości. Można odnieść wrażenie, że w zarządzie PKP pracują osoby dziwnie przypominające zamiłowanie do gadżetów dworcowego sołdata. Przygoda mego krewniaka skończyła się szczęśliwie. Ale nie liczmy na to, że za jakiś czas przybędzie do Polski jakiś ekscentryczny, bogaty kolekcjoner kolejowych składów, który stwierdzi, że ma już wszystkie rodzaje Pendolino, ale takiego bez wychylanego podwozia jeszcze nie ma. Nie łudźmy się. W kolejnictwie cudów nie ma.
 Miejmy tylko nadzieję, że wahadło politycznych wyborów rodaków już przechyliło się we właściwym kierunku. Czas biegnie nieubłaganie. Tego zmienić już chyba niepodobna. 

niedziela, 22 maja 2011

Sponton czy mutacja? Raczej mutacja.

Coś się dzieje w Hiszpanii, ale do końca nie wiadomo co. Doniesienia w Internecie mówią nawet o rewolucji. W Hiszpanii rządzą bolszewicy na czele, ze słynnym Zapatero. Sytuacja gospodarcza – fatalna, katastrofalny dług publiczny, wysokie bezrobocie, a za kilka dni wybory samorządowe. Ale po dekadzie bolszewickiego panoszenia wcale to mnie nie dziwi. Jak mawiał Kisiel: ”Gdyby socjalizm wprowadzić na pustyni, to szybko zabrakłoby piasku”. Rewolucja w kraju takim jak Hiszpania więc też jest możliwa, pomimo tego, że ich ulubionym słowem jest „maniana”. Nastroje rewolucyjne nie świadczą wcale o powrocie do normalności, bo sama rewolucja to bolszewicka a nie konserwatywna metoda przejmowania władzy. Tak więc sądzę, że to tylko kolejna mutacja, a władzę bolszewikom odbiorą … bolszewicy. Poza tym trzeba być wyjątkowo naiwnym aby sądzić, że rewolucje wybuchają spontanicznie. Trud organizacyjny wymaga wiele pieniędzy i zaangażowania, a co najważniejsze struktur. Ktoś zauważył, że rewolucje wybuchają wtedy, gdy jest dobrze, a nie źle jak się powszechnie sądzi, a to kolejny argument za tym, że o żadnym „spontonie” nie ma mowy. 
Najbardziej zadziwiające jest jednak co innego. Medialne embargo na jakiekolwiek informacje. Nie uświadczysz ani słowa na ten temat, a powinien być to pierwszy news we wszystkich reżimowych środkach przekazu. Jest to rzadki empiryczny dowód dzięki któremu można prześledzić działanie medialnego Matrixa. Widać bracia lewacy rządzący Łunią bardzo się boją, aby fala „spontanicznego” protestu wzorem krajów północnej Afryki nie rozlała się na inne europejskie krainy. Czyżby kolej na kolejną mutację?

piątek, 20 maja 2011

Pocisk


Na zdjęciu z lewej: Polski przedwojenny nabój od Mausera kaliber 7,92 mm (przewiercony), 
z prawej: rostr belemnita - skamieniały fragment wymarłego stworzenia morskiego żyjącego w okresie jury i kredy. Znaleziony został przez mą małżonkę w kamieniołomie w okolicach Józefowa nad Wisłą w czasie rodzinnej wyprawy paleontologicznej.
Nazwa belemnit pochodzi od greckiego „belemnon” - pocisk, strzała.

Tak więc pocisk zawdzięcza być może kształt belemnitowi, a belemnit swą nazwę pociskowi. Kształt wydaje się doskonale pasować do funkcji. Pocisk miał jak najlepiej przecinać powietrze, roster z kolei wodę stanowiąc przednią część ciała głowonoga. Nie jest więc także wykluczone, że ludzie po raz kolejny wpadli na to samo, co wymyśliła przyroda już steki milinów lat wcześniej . Wszystko co idealne już było, raczej istniało od zawsze. Nie ma chyba lepszego potwierdzenia dla poglądów Platona.
Gdy przeglądam dzisiejsze doniesienia prasowe o wykorzystywaniu ABW do walki z blogerami, jakoś dziwnie przychodzi mi na myśl to samo skojarzenie, że wszystko już było. Jakoś te sztuczki wydają się znajome. Ale to dobrze. W takich okolicznościach kształtują się umysły i charaktery.

czwartek, 19 maja 2011

Zgroza

Ostatnio jeden ze znajomych zaglądających tu od czasu do czasu zapytał mnie, dlaczego piszę coraz rzadziej. Odpowiedź nie była prosta i jednoznaczna. Małżonka po robocie ciąga mnie do ogródka, a trawa też rośnie jak szalona. Nie mam więc i czasu i nieco zwątpiłem w sens blogowania. Zacząłem także układać o wiele większe formy niż te prezentowane tutaj.  Jest jeszcze jeden zasadniczy powód. Zaczynam odnosić wrażenie, że i tak to nic nie zmieni. Nazyfikacja naszego kraju stała się faktem. Nie chodzi wcale o powrót facetów w mundurkach i swastykach na rękawach, pogromy i prześladowania. Nie. Wszystko zaczyna się od umysłu, od przyzwolenia, aby taki a nie inny model myślowy zdeterminował i zredukował sposób myślenia większości. Oto rządząca nieudolnie ale i niepodzielnie  naszym krajem od niespełna czterech lat Platforma (nie licząc skromnego udziału stronnictwa obrotowego), zaczyna przybierać sprzeczny już z samą jej nazwą kurs. Być może to objaw paniki? A może bardziej precyzyjnego wyczucia potrzeb i nastojów. Znaczna część sentymentów za komuną opierała się na zakodowanej w Polakach jeszcze w czasach pańszczyzny potrzebie protektora, kogoś kto będzie za nas myślał i rozwiąże nasze problemy. Model socjalistycznego totalitaryzmu idealnie pasuje być może do potrzeb sporej grupy naszych rodaków. Ci bardziej zaradni i przedsiębiorczy przecież już dawno połapali się, że z liberalnej fasady tej partii pozostały wyłącznie zgliszcza, więc ci raczej na wybory nie pójdą. Przecież poza utratą wiary w PO nadal pozostają pod władzą macek propagandy, która skutecznie wyrobiła w nich niechęć do PiSu. 
Co ciekawe wraz z realną nazyfikacją postaw czołowych polityków PO, rosną oskarżenia o to, że to  PiS stał się właśnie taki. No dobrze. Ktoś zapyta: Jaka nazyfikacja? A oto proszę. Elementarne pozbawienie wolności. Chęć decydowania za innych. Radykalne, centralnie planowane postawy decyzje i to już nie tylko w wymiarze propagandowym. Postawa pana, który przecież musi się troszczyć o swego niewolnika, kazać mu się umyć od czasu do czasu, jak trzeba to dać dziewkę i broń Boże nie pozwolić mu zdechnąć. Niewolnik jest przecież cenny. Co prawda nie musi tyrać, ale musi konsumować. A jak nie chce, to wciśniemy mu te dobrodziejstwa do pyska, niech się nałyka i posmakuje. Tak właśnie ostatnimi czasy postępują nasi zarządcy, bo właściciele są daleko. Oto Pan Premier Tusk postanowił ostatnio spacyfikować „kiboli”. Z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że to ostatnia chyba spontanicznie postała kategoria społeczna, która posiada system wartości, a więc za chwilę może przekształcić się w ruch społeczny. Jest więc naturalnie niebezpieczna. Oto Pani Minister Kopacz wpadła na pomysł wprowadzenia obowiązku badań cytologicznych i manograficznych. Rzecz jasna należy się badać, podobnie jak należy się kąpać. Ale zmuszanie przy pomocy sankcji do kompania i badań? 
Opozycja ma także swoje za uszami. Propozycja zezwoleń na posiadanie noży przedstawiona przez PiS ociera się już nie tylko o farsę ale i absurd rodem z Monty Pythona. Za chwilę wprowadzono by obowiązek kratowania okien powyżej czwartego pięta i rejestracji śrubokrętów. Dowodzi to tylko jak dalece mentalnie i światopoglądowo, w sposób całkowicie nieuświadomiony nasze elity - nawet te uważane i uważające siebie za prawicowe – spętane są lewackim sposobem myślenia i totalniactwem. Czyli władza za nas wszystko załatwi, a my żyjemy szczęśliwie. Karawana zmierza ku wolności tylko łańcuchy na kostkach coraz bardziej cisną. 

I to mnie przeraża. Przeraża mnie także postępująca w zastraszającym tempie fasadowość tego co kiedyś nazywaliśmy państwem, a za chwilę będziemy nazywać systemem. Przeraża mnie upadająca oświata, degeneracja kultury i systemowe utrudnianie spontanicznej samoorganizacji. Dlatego będę pisać, ale chyba więcej do szuflady. W końcu Bułhakow pisał „Mistrza i Małgorzatę” przez kilkanaście lat, aż do śmierci w 1940 roku. A powieść została opublikowana dopiero jakieś ćwierć wieku po śmierci pisarza. Mam więc czas, a totalitaryzmy mają to do siebie, że powstają i upadają.

wtorek, 10 maja 2011

Pogrzeb

Przypomniałem sobie, że pogrzeb Włodzimierza Wysockiego przypadł na dzień otwarcia olimpiady w Moskwie. Na pogrzeb przyszły podobno nieprzebrane tłumy zbliżone do tych, które zasiadły tego dnia na trybunach. 
Wczoraj odbył się w Warszawie pogrzeb Waldemara Baszanowskiego, jednego z najwybitniejszych sportowców światowego formatu. Podejrzewam że uroczystość pogrzebowa mała raczej skromny charakter. Co prawda nie lubię sportu, cenię w nim prawdziwych wojowników. Do nich należał Baszanowski. Pan Waldemar zmarł 29 kwietnia po długiej i ciężkiej spowodowanej nieszczęśliwym wypadkiem chorobie. O jego śmierci dowiedziałem się dopiero dzisiaj z lektury „Uważam Rze” - jednego z niewielu w tym kraju tygodników nadających się do czytania. Co w tym dziwnego? - zapyta ktoś. A no to, że śmierć tego tytana zbiegła się ze ślubem Księcia Harrego. Wszystkie media nie miały czasu poinformować o czym innym. Poza tym, kto z medialnych gryzipiórków pamięta o takich rzeczach jak prawdziwe sukcesy prawdziwych sportowców, którym zależało nie tylko na kasie i sławie, dzięki której na reklamowych kontraktach można mieć jeszcze więcej kasy? Pana Waldemara nie oszczędzał los. Ostatni raz doświadczył go wybierając mu taką a nie inną chwilę śmierci. Mam nadzieję, że w tym lepszym świecie Pan będzie dla niego łaskawszy. 

Czasy się zmieniają. Dawniej była pierwsza komuna – dziś mediokracja.

środa, 4 maja 2011

XXX lat z "Misiem"

Dziś przypada 30 rocznica premiery filmu „Miś” Stanisława Barei. Dzieło podobnie jak jego twórca wyszydzane i nie traktowane poważnie od dziwo wytrzymało próbę czasu w odróżnieniu od innych (zwłaszcza tych wczesnych) filmów. Dlaczego dla mnie ten film jest ciągle źródłem inspiracji? Bo jest ponadczasowy i dziwnie współczesny. Dotyka on sedna tego czym była pierwsza komuna i czym jest ta druga - nam współczesna. Mechanizmy pozostały te same i sposób myślenia też. A to, że pojawiły się przeróżne zasłony dymne zacierając ten obraz to już inna sprawa. Sam Bareja użył po mistrzowsku szeregu zasłon dymnych aby w ogóle zrobić ten film. Bo parafrazując słowa z filmu: „Po co jest ten miś?” można zapytać: „O czym jest ten film?” Można odpowiedzieć: „No właśnie nikt nie wie, więc nikt nie zapyta!” - cenzura pytała, ale widać sama nie wiedziała. A właśnie, o czym właściwie jest ten film? Była żona pewnego partyjnego kacyka, łajdaka, drania, oszusta i złodzieja znajduje sobie znacznie potężniejszego protektora w osobie byłego ministra w podeszłym wieku - rzecz jasna z tej samej stajni. Jest jeden problem oboje dawni małżonkowie mają wspólne konto w jednym z londyńskich banków, na którym gromadzą ukradzione pieniądze. Rzecz w tym, że pieniądze może odebrać ten kto pierwszy dotrze do banku. Rozpoczyna się wyścig do bankowego kota w którym wszystkie środki są dozwolone. To staje się podstawą do wyrywania kratek w paszporcie, poszukiwania sobowtóra, desperackiej próby ślubu z kobietą o tym samym nazwisku. A zasłonę dymną dla całości stanowi cały zastaw gagów i pobocznych wątków, na które przeważnie widz zwraca uwagę. Barokowa konstrukcja filmu skutecznie uśpiła cenzurę, która dokonała tylko kilku cięć i zmian. Ochódzki miał nazywać się Nowohudzki, zamiast słów „Chcą zrobić ze mnie Filipskeigo” bohater mówi, że Fronczewskiego, Wycięto scenę wycinana choinek itp. Całości dopełnia bardziej przerażający obraz rzeczywistości. W filmie wszyscy się okłamują, Co chwila pojawiają się sugestie, że kraj jest pod okupacją, a z kranów płynie brudna woda. Ale to jeszcze nie wszystko. W filmie ważna jest ostatnia scena, w której autor bierze wszystko w nawias. W scenie tej jeden z węglarzy opowiada czym jest naprawdę tradycja. Mówi także, że to co nas otacza to tylko taka nasza codzienność. Bareja sugeruje nam, że jeszcze wszystko może wrócić do normalności, bo im ten świat jest bardziej fałszywy i popaprany, tym bardziej je pragniemy. Jest gdzieś świat wartości. I to moim zadaniem poza złodziejstwem i panoszącą się obłudą najbardziej nadaje temu filmowi ponadczasowy charakter i zbliża nas do współczesności. 

Za rok 31 - okrągła rocznica premiery filmu. 

PS.

wtorek, 3 maja 2011

Outsourcing

Ostatnio wiodąca na naszym rynku marka polityczna ściągnęła do Polski lipnego doradcę Obamy od marketingu politycznego w Internecie (podejrzewam, że ten termin sprawdza się do jakiejś odmiany spamu, ale to tylko podejrzenie). Numer iście z „Rewizora” Gogola został wykryty i posiodła się wrzawa. A być może sam ekspert stwierdził, że nie przyjmuje tej fuchy uznając, że przekracza ona jego kompetencje i tym sprytnym sposobem postanowił wycofać się z całego interesu? Nie wiadomo. Faktem jest, że z siedemdziesięciolatki najlepszy na świecie chirurg plastyczny i wizażysta nie uczyni osiemnastoletniej dziewicy...
Jednak zastosowany model politycznego outsourcingu już przez sam fakt jego zaistnienia świadczy o tym, że zadanie przerosło kompetencje domorosłych specjalistów od politycznego marketingu, a to znaczy że jest źle. Pomóżmy więc biednej Platformie znaleźć specjalistów nie tylko od internetowego marketingu. Jest wiele obszarów ich politycznej aktywności, w których wymagają supportu rozgrzewającego publikę przed jesiennym wyborczym spektaklem.
Vincent Rostowski powinien przeto uzyskać wsparcie ze strony księgowych jakiegoś narkotykowego gangu z ameryki południowej, bo jak wiadomo oni umieją liczyć. Minister Kopacz powinna uzyskać wsparcie ze strony połączonych sił doktora House'a i całych połączonych załóg „Szpitala na peryferiach” i „Na dobre i na złe”. Nie obyłoby się także bez wsparcia Kaszpirowskiego, którego zadaniem byłoby udowodnić wszystkim chodzącym dla rozrywki do lekarza emerytom, że są zdrowi. Minister Grabarczyk uzyskałby wsparcie ze strony organizatorów wszelkich parad miłości w utwardzaniu nawierzchni pod nowe autostrady. Minister Grad mógłby poprosić ponownie o pomoc katarskich ekspertów od inwestycji w przemysł stoczniowy, aby znowu przysłali przelew. A Premier? Premier nie musi prosić nikogo o pomoc. W sztuce ściemniania przeskoczył już samego Pinokia.

Meandry miłości

Nie chcę dziś pisać o Konstytucji 3 Maja, która była uchwalona przez masońską mniejszość w formie zamachu stanu. A wszystko pod wodzą króla, który nie tylko był nieudacznikiem ale i moskiewskim agentem. De facto akt ten stał się początkiem końca I Rzeczpospolitej, która poza charyzmatycznym przywództwem nie potrzebowała niczego więcej. Potem dopiero z tego "prawnego aktu" banda wszelkich postępowców i zwolenników rezolucji uczyniła symbol naszej chluby, który teraz przybrał formę owego nieszczęsnego święta.  Poza wzmocnieniem obozu pruskiego na rzecz osłabienia moskiewskiego nie miała ona także najmniejszego znaczenia i dla jej współczesnych politykierów.  Analogi do nie jest sporo. A to nasze rzekome „odzyskanie niepodległości” w 1989, a to Traktat Lizboński. Jak widać przez ostatnie kilkaset lat nasi tzw. „politycy” nie potrafią nic innego jaka tylko wisieć u cudzej klamki. Ranga naszych świat decyduje tylko o tym, jak skarłowacieliśmy, jak bardzo wypłukano nas z naszej tradycji, jak wiele moralnych i intelektualnych miernot od pokoleń tkwi w naszych salonach.

Nie tak dawno temu media emocjonowały się rywalizacją między Tuskiem a Schetyną. Obie frakcje w rządzącej koterii rywalizowały tak mocno, że wydawało się, że Grześ po tryumfalnym przejęciu premierostwa po wygranych przez Tuska wyborach miał też przecież przejąc całą Platformę. Walka trwała na całego. Ucichła na dobre po Smoleńsku, kiedy to należało wsadzić na najwyższy urząd pożytecznego dyslektyka, a między Dankiem i Grzesiem zapanowała miłość. Oczywiście tzw. afera hazardowa, której nie było, ale jeszcze nie wiedzieliśmy wtedy, że jej nie było zrobiła w ej sprawie swoje. W każdym razie dziś cisza. Czyżby w szeregach rządzącej juty świadomość przegranych jesiennych wyborów była tak oczywista, że już nie ma czasu na wewnętrzne waśnie? A może tak jak w przypadku Konstytucji 3 Maja jakiś wajchowy nakazał się wyluzować i uspokoić? W końcu 220 lat temu też ktoś wezwał do zmiany frontu i bardziej słono opłacił jurgielników niż przeciwnik. W końcu płacący poszli wspólnie po rozum do głowy i stwierdzili, że nie opłaca im się dłużej płacić figurantom, którzy ciągle mieniają fronty. Przeszli więc na ręczne sterowanie i zlikwidowali kabarecik. Czyżby świadomość możliwości powtórzenia się historii była prawdziwą przyczyną wewnątrzplatformianego pojednania?

niedziela, 1 maja 2011

Mam nowego idola

Czy niedługo obciachem będzie przyznać się nie tylko do patriotyzmu, ale i do tego, że jest się Polakiem? Zobaczcie jakich macie celebrytów!


Pełna pierwowzór w pełnej wersji. Takie piosenki i tacy ludzie nie mają miejsca w Polsacie.

Obchodzimy dziś tzw. Święto Pracy. Wprowadzone na ziemiach polskich po raz pierwszy przez niemieckiego i sowieckiego okupanta w 1940 roku. Jest to więc stosunkowo młoda świecka tradycja. Od dziś w związku z otwarciem dla Polaków niemieckiego rynku pracy poprzedzonym wieloletnią kolonizacją naszej gospodarki należy zmienić pewnie nazwę tego święta na Dzień Gastarbeitera. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że tego typu akacja poprzedzona stosownym tłem przyniesie spodziewane efekty i z Polski wyjedzie cała masa młodych ludzi skuszonych lepszym życie i większymi zarobkami kosztem bycia obywatelami drugiej kategorii. Musimy pamiętać że zdelegalizowany jeszcze za czasów Hitlera Związek Polaków w Niemczech nie może do dziś odzyskać zagrabionego mu majątku, a przez to nie ma podstaw do normalnej stabilnej działalności, więc co do kwestii obywateli drugiej kategorii nie mam najmniejszych wątpliwości.
I teraz ta piosenka. Czy pozostanie jak tylko sentyment emigranta?