piątek, 25 marca 2011

Błazen

Nieodłącznym atrybutem każdego błazna jest to, że może bez konsekwencji powiedzieć prawdę lub skrytykować nie obawiając się o sankcje.
Błazen jest przy tym czymś w rodzaju lakmusowego papierka diagnozującego rodzaj i kondycję danego państwa. Jeśli mimo swej wyraźnie widocznej czapki z dzwoneczkami, ktoś czyha na jego żywot, aby jego prawdy nie dotarły do władcy znaczy to, że mamy do czynienia z prawdziwą tyranią. Systemową, w której tyranem nie jest władca lecz umoszczony na swych stanowiskach urzędniczy aparat. Jeśli zaś błazen jest wysłuchiwany przez władcę staje się jego sojusznikiem w walce z kłamliwym jego aparatem. Jest on w tej sytuacji jedynym, który może powiedzieć mu prawdę o tym co dzieje się w państwie. 
Państwo w którym władca ściga błaznów jest systemem zbrodniczym lub takim, który za chwilę się nim stanie. W instytucjach rolę błaznów mieli pełnić audytorzy. Lecz w pewnym momencie i oni stają się częścią koterii i klik czerpiących profity z samego tylko faktu swego istnienia. Zamiast informować zarządy o problemach z czasem zaczynają oni przedstawiać zdeformowany optymistyczny obraz świata.
W państwie błaznem powinna być wolna prasa, która nie goni wyłącznie za skandalami i sensacjami lecz jest zwierciadłem rzeczywistości. Nawet wroga prasa jest wtedy największym sojusznikiem władzy, bo pokazuje jej wady i słabe strony. Niewyobrażalnym skandalem i wskaźnikiem upadku państwa jest chroniczny strach władzy przed krytyką. Gdy dochodzi do sytuacji, gdy władza nie jest zainteresowana rządzeniem, bo każdy jej ruch może wywołać falę krytyki, mamy do czynienia z agonią tej władzy. Oby jednak nie z agonią państwa. 

wtorek, 22 marca 2011

Anegdota z morałem

Wybitny, dziewiętnastowieczny naukowiec irlandzki William Rowan Hamilton, słynący z wielu ekstrawaganckich zachowań, długich listów i tytanicznej pracy, w wieku 22 lat został powołany na stanowisko profesora astronomii Uniwersytetu w Dublinie. Do jego obowiązków należało także opieka nad obserwatorium astronomicznym tejże Alma Mater. Teren na którym znajdowało się owe obserwatorium porastała wysoka trawa. Hamilton postanowił coś z tym zrobić . Kupił więc krowę licząc nie tylko na wystrzyżenie trawy, ale także na świeże mleko. Niestety krasula mleka nie dawała w zadowalającej ilości. Naukowiec postanowił udać się więc do pobliskiego farmera. Ten orzekł, że przyczyną niskiej mleczności krasuli jest jej … samotność. Znalazł także gotowe rozwiązanie. I tak za sowitą opłatą obok krowy Hamiltona, na łące obok obserwatorium, pasło się całe stado rolnika. W celach terapeutycznych oczywiście.

Anegdota nie tylko skojarzyła mi się ze wczorajszą telewizyjną debatą dwóch panów teoretyków na temat OFE, ale także z ostatnim dwudziestoleciem gospodarczym naszego kraju. Rzecz jasna ze szczególnym uwzględnieniem naszego stowarzyszenia, a potem członkowstwa w UE. Wniosek jest jeden: nie ufaj we wszystkim naukowcom i teoretykom.  Nie kiedy potrafią być naiwni jak dzieci.

poniedziałek, 21 marca 2011

Świt Odysei

Gdy okazało się, że "spontaniczna" rewolucja w Libii nie pójdzie tak łatwo jak w innych krajach tego regionu, postanowiono bez owijania w bawełnę wprowadzić tam nowy porządek. Pułkownik Kadafi nie tylko się, nie poddał czy uciekł, ale zaczął odzyskiwać zajęte przez rebeliantów terytoria. A że sponsorowanie spontanicznych rebeliantów jest dość kosztowe, tym bardziej postanowiono przyspieszyć krach despoty. Zadziwiające jest to, że już nikt nawet nie próbuje udawać, że chodzi tu o coś innego niż tylko o roponośne pola, bo tylko wyjątkowy idiota kupi historyjkę o obronie ludności cywilnej przed tyranem.
A sytuacja dopiero się zaczyna stawać wyjątkowo ciekawa. Już na wstępie konkwistadorzy poinformowali, że nie zamierzają nawet schodzić na ląd tylko ostrzeliwać kraj z powietrza. Za chwilę okaże się, że tubylcza ludności stanie murem za Pułkownikiem czując o co w tym wszystkim od początku chodziło. I skończy się fiaskiem pokraszą i figą z makiem z kontroli nad libijskimi roponośnymi polami. 
Oby tylko kryptonim całej tej "militarnej interwencji" nie był proroczy. W końcu Odyseusz podróżował do swej Itaki przez 10 długich lat, a tu dopiero mamy do czynienia ze "Świtem Odysei".

sobota, 19 marca 2011

Wyrok

Europejski Trybunał Sprawiedliwości uznał, że krzyże są legalne. No i wszyscy poza bolszewikami odetchnęli z ulgą. Problem polega na tym, że krzyże były legalne w Europie na wieki przed tym, zanim komuś zrodził się w głowie szalony pomysł utworzenia tejże instytucji. Równie dobrze Trybunał mógłby uznać za legalny system datowania. Przypomnę tylko, że mamy rok 2011 od urodzin Chrystusa, więc wszyscy ateiści powinni być również obrażeni. Padająca europejska gospodarka przyczynia się jak widać do wzrostu zdrowego rozsądku. Cieszą się rzecz jasna środowiska konserwatywne, cieszę się też i ja. I przez tą radość jednocześnie legitymizuję wyroki Trybunału i jego rolę absolutnej na naszym kontynencie wyroczni. Nie tylko dlatego trzeba być ostrożnym w stosunku do wyroków tego gremium, jak i innych Łunijnych instytucji. Nie należy też podejrzewać, że wśród sędziów trybunału wzrósł poziom chrześcijańskiej świadomości Europy. To pewnie ostania motywacja jaka mogła im przyjść do głowy. Sądzę, że poza chęcią zwiększenia swej legitymizacji powodów takiej a nie innej decyzji było co najmniej jeszcze dwa. Pierwszy ma źródło w finansach. Po co poszukiwać wśród tubylczych europejskich ludów kolejnych powodów do nienawidzenia Europejskiego ładu, gdy i tak jest on w opłakanym stanie? Drugi powód jest iście religijny. Przyroda nie znosi próżni, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że puste miejsce po krzyżu przejąłby za chwile półksiężyc, bo sama Łunia nie ma nic alternatywnego do zaproponowania.
Ordynarniejsze postępu odpuścili tylko na chwilę zmuszeni sytuacją. Wyczuli także, że to nie odpowiedni moment. Odpuścili, aby za chwilę zaatakować na innej, słabiej bronionej flance naszą cywilizację.

wtorek, 15 marca 2011

Pascal, elity i etykiety

Kiedyś pewien uczony - Błażej Pascal (to ten sam co od ciśnienia, nie mylić z telewizyjnym facetem od gotowania) wysnuł myśl, że śmierć dla człowieka nie jest żadnym zagrożeniem. Bo gdy jesteśmy my, to nie ma śmierci. Gdy z kolei ona nastanie nie ma nas. Mijamy się z nią w drzwiach, więc nie ma sensu się jej obawiać. Przypomniałem sobie o tej dość wyklepanej maksymie, jak również o słynnym zładzie Pascala. Głosi on, że opłaca nam się wierzyć w Boga, bo gdy go nie ma, to tracimy tylko niewiele inwestując wyłącznie naszą doczesność. Za to gdy Bóg jest, wygrywamy o wiele większą stawkę od tej zainwestowanej czyli życie wieczne.
Te rozważania skojarzyły mi się z rywalizacją socjalizmu i kapitalizmu o ludzkie portfele i umysły. Ludzie biedni żyjący w socjalistycznej doczesności nie mają nic do stracenia, gdyż ów opiekuńczy system skazuje ich na nędzę bez perspektyw. I tak wszystko przeżera biurokracja, a ludzie i tak nie liczą na pomoc systemu, tylko muszą radzić sobie sami.
Zaś kapitalizm (ten prawdziwy, a nie jego współczesne „mutanty”) daje nadzieję i szansę na zmianę swego losu. W najgorszym wypadku biedni nadal będą klepać swą biedę, ale nawet gdy inni odniosą sukces, pozwolą uszczknąć ze swego dobrobytu co nieco i biedakom. W takich sytuacjach zwykle powstaje spontanicznie system usług, dzięki któremu część bogactwa przechodzi na tych biedniejszych.
Tak więc masy nie mają w istocie nic do stracenia, poza przełamaniem własnego strachu. Dlatego socjalistyczna propaganda podsyca go. Kto więc traci na odejściu od socjalizmu? Tracą elity i to one broniąc swej właśnie swej elitarnej pozycji pchają ludziom do głów bolszewicką ideologię łącznie z moralną degrengoladą i konsumpcyjnym rozpadaniem na kredyt. Pierwsza rzecz jaką tego typu elity wykonały po mistrzowsku w Polsce, to wmówienie ludziom, że to w czym żyją to właśnie kapitalizm. Masy więc nie mają wyjścia. Tkwią w swym aksjologicznym zagubieniu i kredytowych szponach nie widząc na horyzoncie żadnej nadziei. A nadzieją jest powrót do korzeni i  pozbycie się wszelkich biurokratycznych narośli hamujących naturalną ludzką społeczną i  gospodarczą samoorganizację. Gdy inicjatywa będzie znów rękach ludzi żadna nadbudowa czy korporacyjny kolonializm nie będzie dla nas groźny.
Wczoraj po krótkiej dyskusji mój przyjaciel powiedział, że chyba jestem socjalistą. To oczywiście absurd. Odpowiedziałem mu starym dowcipem o niedźwiadku:
Idzie sobie przez Arktykę polarna niedźwiedzica z młodym. Młody pyta:
- Mamo, mamo a może ja jestem gryzli?
- Nie, jesteś niedźwiadkiem polarnym
po chwili
- Mamo, mamo a może ja jestem koala?
- Nie, jesteś niedźwiadkiem polarnym!
a on znowu
- Mamo a może ja jestem panda?
- Daj spokój! Jesteś niedźwiadkiem polarnym! Co ci przyszło do głowy?
- No bo jest mi zimno...

Nie ważne kim jestem. Ważne, że jest ci zimno i wiesz dlaczego. A to wszystko tylko etykietki.

poniedziałek, 14 marca 2011

Zagadka

- Jaki jest ulubiony sklep Donalda Tuska?
- Wszystko po 5 złotych. I to nie tylko chińskie badziewie, ale chleb, cukier, benzyna. A może w tym szaleństwie jest metoda? Może wprowadzenie jednakowych, sztywnych cen to upadek ostatniej różnicy między III RP a PRL? Może dzięki temu doczekamy się w końcu upadku realnego socjalizmu? 
Po co komu tak rozbudowany system państwowo administracyjno-fasadowo-paraopiekuńczy, który nie oferuje ludziom niczego, poza wysokimi daninami i ułudą bezpieczeństwa, gdy i tak samemu trzeba rozwiązywać swoje problemy? Skąd ta dogmatyczna wiara milionów rodaków w państwo, które wszystko załatwi i od którego coś się nam należy? Jak w przypadku tsunami w kraju kwitnącej wiśni, wysokich cen na rynkach ropy i kakao, mamy w Polsce do czynienia także z fatalnym zbiegiem okoliczności. Przy zaniku społecznej kontroli, braku obrońców naszej racji stanu, mamy jednocześnie do czynienia z najbardziej kunktatorkom i nieudolnym rządem w naszej historii. Opisał to dzisiaj Rafał Ziemkiewicz w Rzepie. Warto poczytać. http://www.rp.pl/artykul/626147.html

niedziela, 13 marca 2011

Jak to się robi?

Muszę się do czegoś przyznać i coś wyznać. Ostatnio nieco zaniedbałem blogowanie. A to za sprawą książki, którą spłodziłem swymi palcami. Działo to nieokreślonego gatunku jest właśnie czytane przez mojego najsurowszego krytyka – moją żonę. Potem jak trochę dzieło, poleży, odpocznie zostanie poddane surowej autokrytyce. Wtedy zdecyduję czy ową powieść wydać czy nie. A każdym razie obiecuję blogerską poprawę, ale nie na długo. W planach mam już dwie następne książki.
Ponieważ, jak śpiewał Jerzy Stuhr: „Czasami człowiek musi, inaczej się udusi.” Ja także musiałem. Nie chodzi mi o pisanie, ale o zakup jakiego ostatnio dokonałem. Jestem szczęśliwym posiadaczem czarnego pudła zawierającego całą, zremasterowaną dyskografię zespołu The Beatles. Nie wiem czy większym arcydziełem są same nagrania czy ich odnowiona jakość. Ktoś wykonał niesamowitą, niemalże benedyktyńską pracę. Utwory zyskały dynamikę, przestrzeń no i w przypadku pierwszych trzech LP na CD – stereo. Docenić to może tylko ten, kto zna tę muzykę na pamięć. To tak jakby całe życie oglądać swój ulubiony film, nie wiedząc, że został nakręcony w kolorze, a do nas jakimś dziwnym zrządzeniem losu trafiła czarno-biała kopia. Jakość edytorska też powala. Zadbano o najdorodniejsze szczegóły pierwszych analogowych wydań, łącznie z reklamami preparatów do czyszczenia czarnych krążków umieszczonymi z tyłu. Są oczywiście skrupulatne opisy i nieoblikowane zdjęcia. 
Ale idzie nowe. Na każdym krążku, także pieczołowicie naśladującym stylistykę analogowych pierwowzorów jest napis: „Made in EU”. Tak. The Beatles to już nie zespół brytyjski dokonujący „brytyjskiej inwazji” i odznaczony przez Królową. To nie przedstawiciel britpopu lecz europopu, a piosenka „All You Need Is Love” wcale nie reprezentowała Wielkiej Brytanii w pierwszym telewizyjnym przekazie satelitarnym w 1967 roku, była oczywiście głosem Europy! Tak właśnie się tworzy historię; cicho, niepostrzeżenie ale skutecznie.
Spotkałem ostatnio dawno nie widzianego starego znajomego. Zaczęliśmy nieco politykować. Oceniając sytuację w kraju stwierdził, że dobrze by było, aby ten cały polski syf w końcu posprzątać i pogonić tych figurantów. Pełna zgoda - przytaknąłem. Potem stwierdził, że jak już się ich pogodni, to trzeba będzie cały rząd przenieść do Brukseli, bo nie stać nas na utrzymywanie tej prawdziwej władzy i tej figuranckiej. Po tych słowach poczułem się lekko zaniepokojony. Powiedziałem, że ludzie tak łatwo na to się nie zgodzą, bo zostali oszukani, no chyba, że wejdzie Bundeswehra i zrobi porządek. On odparł, że być może tak będzie, przy czym to jest też już nasza Bundeswehra, więc problemu nie ma. Rację miał Sun Tzu. Szczytem wojennej strategii jest wygrać nią bez walki, a można osiągnąć to, gdy twój wróg przyjmie twój punkt widzenia i nie będzie już wrogiem. Ciekawe ilu jeszcze jemu podobnych chodzi po ulicach? Wysokie notowania PO pokazuj, że wielu. Widocznie od pewnego czasu manifestowanie głupoty stało się „trendi”. 
Mamy więc europejski zespół The Beatles i europejską armię Bundeswehrę. Co jeszcze? Czas pokaże. Na pewno mamy jeszcze typowo polską głupotę.

środa, 9 marca 2011

Gierka jak za Gierka

Z lektury dzisiejszego wywiadu z Panią Kluzik - Rostkowską - szefową PJN w Rzeczpospolitej dowiedziałem się wiele ciekawych rzeczy. Tekst nosi wielce obiecujący tytuł: ”Lewicę może zatrzymać tylko PJN”. Oczywiście! A cyjanek potasu jest skutecznym lekarstwem na ból głowy. Wystarczy zażyć niewielką ilość, a głowa przestanie boleć już na zawsze. Odejdą też w niepamięć łącznie z samą pamięcią wszelkie inne dolegliwości. Jak można mówić, że PJN zatrzyma lewicę, skoro PJN jest lewicą? Sposób myślenia Pani Prezes jest następujący: "Ponieważ brzydcy bolszewicy prą do koalicji z równie brzydkim PO, to my pokrzyżujemy im plany i sami wejdziemy z PO w koalicję. Zepchniemy na margines obciachowy PiS i po raz kolejny pokażemy czerwonym, że ich miejsce jest na śmietniku historii. Sama Pani Prezes odda się w jasyr Hunom z PO już za samą obietnicę oddania części namiestnikostwa. Przecież nie można pozwolić, aby Hunowie rządzili sami bez żadnej kontroli!"
Najbardziej zastanawia mnie sama klasyfikacja na lewicę i prawicę. W końcu w ramach PZPR także istniały ponoć "niemal prawicowe" frakcje, choćby słynni moczarowcy. Ich prawicowość polegała na odrobinie nacjonalizmu i na wierze w to, że socjalizm jest dobry, zaś wszystkiemu winne są wypaczenia. Odróżniało ich to o lewicowców w łonie tej samej partii, którzy twierdzili, że nawet wypaczony socjalizm jest lepszy od zgniłego kapitalizmu. A ja chciałbym, aby ktoś w końcu przywrócił znaczenie słowom i aby współczesne lewicowe partie przestały nazywać się lewicowymi i prawicowymi. 
A dług rośnie, obietnice topnieją, propaganda szaleje, zakres wolności osobistej się kurczy, a benzyna drożeje. Czyli całkiem jak za Gierka. Brak jeszcze tylko bonów na cukier. Ale przecież władza nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Po wyborach nowa koalicjanta Pana Tuska musi się w końcu czymś wykazać. 

czwartek, 3 marca 2011

Cukier

Tak o cukrze na Tłusty Czwartek.
Cukier w sklepie kosztuje 5 zł 40 groszy, a ludzie jak szaleni walą do sklepów i kupują to dobro równie pożądliwie jak w latach siedemdziesiątych. Tylko patrzeć jak nasze jedynie słuszne władze w ramach jedynie słusznej polityki wprowadzą bony na ten towar. Dlaczego ludzie tak rzucili się na cukier? A no bo ma kosztować nie 5.40 a 8 zł. A dlaczego? A no dlatego, że Unia Europejska nie pytając nikogo o zdanie podpisała swojego czasu umowę z Brazylią. W ramach tejże umowy na rynek europejski ma trafić cukier z trzciny cukrowej w zamian za to rynek brazylijski ma być otwarty na europejskie otwarły przemysłowe. Było to tuż po naszym wstąpieniu do Łuni, a poparte zostało sprzedażą naszych cukrowni co równało się ich likwidacji, bo nie zostały kupione po to, aby utrzymać w nich produkcję, lecz po to aby je zamknąć i przejąć przydzielone limity produkcyjne. Już wtedy "inwestorzy" wiedzieli o zbliżającej się redukcji produkcji cukru w Europie spowodowanej umową z Brazylią, więc aby utrzymać swoje cukrownie woleli kupić i zlikwidować te u frajerów w Polsce. Zaledwie kilka lat temu w Lublinie został zlikwidowany jeden z najnowocześniejszych w Europie tego typu zakładów. Proces ten i tak został zahamowany nieco przez wyszydzoną inicjatywę budowy holdingu "Polski Cukier", ale to tylko na chwilę powstrzymało kolonizację tego sektora naszej gospodarki w stosunku do innych. A to wszystko w regionie, który swój rozwój zawdzięcza temu surowcowi. Teraz gdy przyszedł kryzys i nieurodzaj przy braku krajowego potencjału produkcyjnego ceny cukru szybują niesamowicie w górę. A wszystkiemu winne jest ... wpieprzanie się polityków w gospodarkę i produkcję, regulowanie i limitowanie produkcji. O tym co dzieje się dokładnie teraz słyszałem od pewnego niegdyś związanego z PSLem polityka. Było to sześć lat temu.
I w ten sposób socjalizm po raz kolejny udowodnił swą wyższość winiąc za swe błędy wszystkich tylko nie siebie. Ale likwidujmy dalej w całości nasz potencjał produkcyjny nie zastępując do niczym innym. Bądźmy kolonią i tanią siłą roboczą. Miast uwalniać nasz potencjał zwijajmy wszystko, a jedyne co po nas pozostanie na tej ziemi to... przestrzeń życiowa. 

wtorek, 1 marca 2011

Ostatnia wieczerza

Tematem lekcji religii w zerówce, do której uczęszcza mój młodszy syn była ostatnia wieczerza. Pani  opowiadała dzieciom o tym wydarzeniu, pokazując stosowne ilustracje i tłumacząc znaczenie pierwszej mszy. Gdy małżonka zabrała go ze "szkoły", zapytała:
- Co było dziś na religii?
- Dzisiaj było o tej, no, o ostatniej imprezie - odpowiada młody.

No, w sumie miał rację. Było tam przecież... wino.