środa, 2 kwietnia 2014

Matczyna rola nadziei

Po lekturze tego oto tekstu przypomniał mi się mój opublikowany niespełna dwa lata temu felieton dla pewnego pisma, z którym zakończyłem współpracę równie szybko jak ją rozpocząłem. Jednak tekst pozostał. Co więcej, w swej istocie wydaje się dziś niestety proroczy i ciągle aktualny. Oto skazany na zapomnienie, bo wykasowany ze strony pisma felieton. Wydaje się, że warto go w tej chwili przypomnieć.


Matczyna rola nadziei

Podobno proces werbunkowy do Armii Pruskiej odbywał się w pewien ściśle określony sposób. Do wioski przybywał podoficer, który wraz z wójtem miał dokonać wyboru najlepszych kandydatów na żołnierzy. Sierżant rysując na kartce krzyż dzielił ją na cztery pola. Na każdym z dwóch górnych pól pisał: mądry – głupi, a na dwóch dolnych: pracowity - leniwy. Krótka rozmowa z rekrutem wystarczyła, aby ocenić możliwości intelektualne młodzieńca, zaś siedzący obok wójt był źródłem informacji o jego pracowitości. Gdy rekrut okazał się być mądrym i pracowitym jego przeznaczeniem miała być szkoła podoficerska. Gdy był z kolei mądry i leniwy był doskonałym kandydatem na oficera, gdyż połączenie obu tych cech zwiastowało wysoce pożądaną kreatywność. Głupców - w zależności od poziomu pracowitości - czekał los dramatyczny lub pospolity. Ci leniwi trafiali na front jako mięso armatnie, zaś ci pracowici nie byli brani do wojska. Specjaliści od zasobów ludzkich w Armii Pruskiej wychodzili ponoć z przekonania, że pracowity głupek w armii jest w stanie więcej popsuć niż naprawić i że lepiej sprawdzi się on wszędzie ale nie w wojsku. Rzecz jasna – ci mądrzejsi bez względu na to, czy byli leniwi czy nie, musieli stanowić zdecydowaną mniejszość. Cała akcja werbunkowa miała pewnie i szerszy kontekst. Pozbawione wcielonych do armii mędrców ludowe masy nie mogły się zorganizować, a jedynie przekazywać następnym pokoleniom tak wysoce porządny gen pracowitości. Czy to prawda czy nie? Czy w Zaborze Rosyjskim Armia Carska stosowała podobne metody werbunkowe? Nie mam pojęcia.
Pewien zaprzyjaźniony naukowiec podzielił się ze mną ostatnio wynikami badań przeprowadzonych wśród tegorocznych maturzystów z dwudziestu najlepszych szkół naszego regionu. Okazuje się, że lwia część naszej przyszłej intelektualnej elity nie zamierza studiować w regionie lecz poza nim. Przyzwyczailiśmy się do wizerunku tabunów wyjeżdżających za chlebem absolwentów lubelskich uczelni, gdy tymczasem exodus zaczyna się już przed studniami i to w grupie, na której powinno nam najbardziej zależeć. W opinii maturzystów kluczowymi czynnikami podjęcia decyzji o wyjeździe głównie do Warszawy, Krakowa, Wrocławia i Poznania, ale także do Brighton, jest atmosfera, występujący w regionie niski poziom nauczania oraz nieodpowiednie kierunki kształcenia. Co najciekawsze, cały mechanizm regionalnego drenażu mózgów odbywa się bez udziału werbowników. 
Jak głosi stara anegdota, u schyłku epoki Gierka towarzyszom z dwóch dużych miast, leżących na terenach odpowiadającym dziś Lubelszczyźnie i Podkarpaciu, „władze partyjne i państwowe” złożyły propozycję nie do odrzucenia. Mieli wybrać czy wolą budowę lotniska czy organizację centralnych dożynek. Podobno „nasi” wybrali dożynki - Rzeszowiacy lotnisko. Ostatecznie lotnisko powstało, a dożynki i tak się nie odbyły ze względu na strajki i polityczną zawieruchę. Być może stało się tak dlatego, że Podkarpacie było Zaborem Austriackim i na skutek braku tam odpowiedniej polityki rekrutacyjnej przodkowie partyjnych bossów nie poszli do wojska mimo ponadprzeciętnych intelektualnych zdolności?
W każdym razie teraz mamy możliwość naprawienia błędów i wypaczeń minionej epoki. Budujemy lotnisko. Miejmy tylko nadzieję, że w wyniku jego powstania dotrą do nas nie tylko turyści i inwestorzy, ale też nowe idee i technologie. Miejmy też nadzieję, że przy jego pomocy nie odlecą od nas tym razem gimnazjaliści szukający atrakcyjnej oferty edukacyjnej na licealnym poziomie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj