Przypomniałem sobie opowieść stanowiącą integralną część Konrada Wallenroda, w której arabski król imieniem Almanzor nie mogąc pokonać chrześcijańskiej inwazji przybywa do obozu swych wrogów aby oddać im hołd, przyjąć ich wiarę i w pokorze się z nimi pobratać. A wszystko to po to, aby wyznać swym nowym przyjaciołom, że przyniósł im właśnie zarazę, która panuje w broniących się ostatkami sił arabskich zastępach. Oblężenie pryska i chrześcijanie w panice uciekają. Niosą jednak w swych ciałach zarazki dżumy.
Mickiewicz jest jednak wieszczem. W tych kilku strofach ujął metaforycznie istotę upadku współczesnej Europy, która już wiele setek lat temu dała wpuścić do swego organizmu prątki antycywilizacyjnej zarazy. Jej konanie miało swój początek w źródłach francuziej rewolucji, a ciągle żywotny organizm odpierał ataki choroby. Ostania faza kulturowego komunizmu wytrąciła z rąk Europejczyków resztki oręża. Dziś pogrążeni w oparach politycznej poprawności mieszkańcy kontynentu przyjmują cywilizacyjną zarazę, która w atmosferze powszechnej obojętności przejmuje coraz to nowe rubieże.
Mam nieodparte wrażenie, że gra się jeszcze nie skończyła, a zaplanowana inwazja jest tylko preludium do wielkiego zamieszania, które będzie tylko kolejnym etapem w drodze do tworzenia nowego radzieckiego globalnego człowieka. Nie wszystko stracone. A wrogiem nie jest sam prątek zarazy lecz ten, kto go wszczepia z premedytacją w celowo osłabiony organizm.