niedziela, 10 grudnia 2017

A co jeśli?

Współczesna polityka jak nigdy chyba dotąd w dziejach stanowi globalny system naczyń połączonych. To co piszę poniżej to tylko jeden z wielu możliwych długofalowych scenariuszy. A co jeśli mamy z elementem geopolitycznej układanki lub z „pułapką” w którą wpadliśmy? 
Prezydent Donald Trump uznał kilka dni temu Jerozolimę za stolicę państwa Izrael. Wiadomo było, że wywoła to w tym kraju wzrost napięcia i niezadowolenie nie tylko Palestyńczyków, ale także całego świata arabskiego. Trump ewidentnie w jakimś celu dolał oliwy do ognia. Nie jest tajemnicą, że za środowiskami żydowskim prezydent USA nie przepada – zresztą z wzajemnością. Po cóż więc dolewać oliwy do ognia? USA od wielu lat wspierało Izrael militarnie (obywatele amerykańcy mają prawo służyć w izraelskiej armii co stanowi wyjątek) i finansowo (pokaźne dotacje budżetowe dla utrzymania „amerykańskiego przyczółka” na Bliskim Wschodzie). Pana Prezydenta zajmują bardziej sprawy Chińskie i perspektywa konfliktu z tym krajem więc musi przestać rozpraszać swój potencjał i skoncentrować się na wzmocnieniu swej pozycji na Pacyfiku, albo zrezygnować z roli światowego lidera ze wszystkimi tego konsekwencjami. USA musi zatem szybko (w perspektywie dwóch, trzech dekad) rozwiązać problem Bliskiego Wschodu i kosztownej na nim swojej obecności. W związku ze słusznością słynnych słów Jasira Arafata o tym, że Palestyńczycy w końcu pokonają Izrael przy pomocy swej najpotężniejszej broni czyli „macicy palestyńskiej kobiety” flanka ta po rozsądnych kosztach nie jest do utrzymania. Sytuacji demograficznej Izraela nie uratowała nawet ewakuacja radzieckich Żydów u schyłku ZSRR przy rzecz jasna wydatnej pomocy naszej bezpieki i powołanej do tego celu jednostki Grom. Trzeba po prostu systemowo ewakuować „naród wybrany” z „ziemi ojców”. Sprawę przyspiesza rzecz jasna rozwój irańskiego programu nuklearnego, który w przypadku powodzenia przyczyni się do znacznego zmniejszenia atrakcyjności „skrawka pustyni” z Jerozolimą pośrodku.
Przybywający do zachodnich krajów „uchodźcy” raczej generalnie nie kochają swoich gospodarzy. Szczególną niechęcią obdarzają za to żydowską diasporę, która zaczyna w krajach takich jak Belgia, Francja czy Niemcy czuć się coraz mniej komfortowo. Wypada więc się spakować i wyjechać. Tylko gdzie, gdy Izrael przestaje kusić swymi urokami?
Paradoksalnie nieprzejednana polityka polskiego rządu w sprawie uchodźców może być instrumentem stymulującym migrację do Polski obywateli Izraela, tym bardziej, że spora ich część ma podwójne, a więc i Polskie obywatelstwo. Od dawna mówi się o „wyspowym” osadnictwie Żydów w kosmopolitycznych miastach Europy Środkowej. W tych tradycyjnych enklawach "nowa szlachta" będzie czuła się w miarę bezpiecznie otoczona poddanym odpowiedniej tresurze "ludem tubylczym". Nie jest zatem wykluczone, że w pewnym momencie niepostrzeżenie jako wspólnota zostaniemy ugotowani niczym przysłowiowa żaba tym bardziej, że pewne działania w warstwie symbolicznej trwają już od dawna i to za pieniądze polskiego podatnika. Budowa Muzeum Żydów Polskich czy projekty kulturalne mające na celu wywołanie poczucia winy za niepopełnione zbrodnie zdają się układać w dalekosiężną precyzyjną strategię. Ale równie dobrze wcale nie musi się tak stać. Zachowanie własnego cywilizacyjnego dziedzictwa w tej sytuacji nie jest czczą gadaniną, ale podstawowym warunkiem przetrwania i rozwoju.
Nasze położenie między Rosją, a Niemcami wymaga poszukiwania sojuszników. Tak się złożyło, że jedynym gwarantem naszej geopolitycznej niezależności są w tej chwili USA. Czy naprawdę nie mamy wyboru i musimy na tym etapie się godzić na rolę przyszłego narodu tubylczego jaką nam być może przydzielono niezależnie od tego co zrobimy? Jest światełko w tunelu. Wspólna świadomość położenia może nas integrować z Ukraińcami, którzy wydają się być przedmiotem tej samej gry. Szeroki geopolityczny układ krajów naszej części Europy wydaje się jedyną szansą na pełną niezależność. Należy jednak w procesie tej integracji odrzucić wszelkie historyczne i kulturowe tabu. Obok Ukrainy i Białorusi strategicznym partnerem Polski w walce o podmiotowość winna być… Turcja. Łączyć nas powinna perspektywa wspólnego losu, powstrzymanie procesu homogenizacji oraz szacunek dla własnej odrębności. Twierdzę, że Polska powinna zatem stać się ambasadorem Turcji w UE i koordynować z tym krajem politykę zagraniczną zarówno na poziomie europejskim jak i w kontaktach z USA i Chinami. Być może dzięki temu w perspektywie do połowy wieku zapewnimy sobie luksus samodecydowania o swoim losie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj