Zawsze najpierw jest impuls a potem rozpoczyna się lawina. Impuls musi trafić na podatny grunt i właściwy czas. Dobrze gdy jest podsycany pewnymi dodatkowymi mechanizmami, takim jak na przykład zintegrowana polityka medialna. Wtedy wszyscy dany przekaz traktują jako oczywistą bezdyskusyjną prawdę. I wtedy się zaczyna.
O czym piszę?
Pamiętam doskonale ze swej pracy, gdy w ramach zespołu
ustalaliśmy jakiś sposób postępowania. Wszyscy znaleźliśmy się jak łyse konie,
a że pracy było sporo więc należało zrobić tak aby przy zachowaniu zasad prawa
i zdrowego rozsądku sprawić tak, aby nie narobić się za bardzo i aby wszyscy –
a szczególnie przyszli kontrolerzy i audytorzy nie mieli do czego się
przyczepić. I oto ni stąd ni zowąd pojawia się ktoś, kto mówi, że wszystko jest
nie tak, bo rozporządzenie ministra połowów śródlądowych na wędkę nr 1234 z 30
lutego 1960 r. nie pozwala aby dokumenty podpisane tym samym kolorem atramentu
trzymać w jednej teczce. Mniejsza o to do czego się czepi ów jegomość, ale w
biurokracji większa biurokratyczna skrupulatność choć idiotyczna zawsze wypiera
tę mniejszą. Wtedy każdy skrupulatny biurokrata, którego głównym zadaniem jest
okładanie swego tyłka kwitami tak aby nikt się do niego nie przyczepił zaczyna
myśleć: cholera jeszcze ktoś się do mnie czepi. I wtedy stosowanie owego przykładowego
formalnego kretynizmu chcąc - nie chcąc staje się oczywistością.
Nagle pojawia się panika pandemii. Siadają różne mądre głowy
i zastanawiają się jak sprawić aby zwalczyć niedobrego koronowirusa.
- Niech ludzie siedzą w domu, a wychodzą jak muszą. Jak nie będą
się ze sobą kontaktować nie będzie się wirus miał jak przenieść - mówi jeden.
- Zamknijmy szkoły – mówi drugi.
- I knajpy i galerie handlowe, a sklepy tylko z podstawowymi
rzeczami – rzuca trzeci.
- To parki też zamknijmy. Niech się nie pałętają – mówi czwarty.
- „Parki? Ocipiał.” – myślą trzej pozostali, ale żaden nic
nie powie, bo wyjdzie na to, że jest za tym aby Polacy się zarażali więc trwa
cisza.
- Parki i lasy – dorzuca czwarty. Znowu cisza. Bo przecież w
lasach też można złapać wirusa. Nikt nie powie, że nie. Tak samo jak na łąkach,
skwerach i lądowiskach dla helikopterów, których na szczęście nikt nie
wymienił. Ale nikt nie chce mieć przypiętą etykietę tego, kto zezwolił na pozostawienie
potencjalnego źródła rozprzestrzeniania pandemii, bo to tak jakby miał krew na
rękach niewinnych.
- I niech jeżdżą w maseczkach w samochodach – mówi pierwszy jakby
chciał zakryć swą milczącą zgodę na zamykanie lasów.
- No chyba, że rodzina to nie, bo przecież się w domach
mogli pozarażać – mów czwarty, który i
tak już osiągnął co chciał.
- No tak, jak rodzina to nie – powiedział trzeci i wszyscy
zakończyli zebranie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Jakaś pani Hania
czy Stefa, przygotowała notatkę z posiedzenia kryzysowego sztabu na podstawie
której Pan Waldek przygotował projekt rozporządzenia. I nikt nie zakwestionował
jego zapisów, bo przecież eksperci wiedzą po co zamykają lasy, a jak ktoś nie
wie, to nie zapyta bo wyjdzie na idiotę i nieuka.
Dopóki nie porzucimy sztucznie tworzonych hierarchii i nie nauczymy się swobodnie dyskutować nie obawiając się o konsekwencji wymiany myśli, dopóki będziemy obawiali się sankcji za swoje przekonania i wypowiedzi, dotąd nie zlikwidujemy trapiących nas absurdów.