poniedziałek, 5 lutego 2024

Gdybym miał... założyć sektę

Luca Signorelli (1450-1523), fragment fresku „Kłamstwa Antychrysta”
Zbudowanie wielkiej firmy to wielka rzecz. Może przerwać dekady a nawet wieki. Jednak jeśli chcesz aby twoje dzieło przetrwało wieki zbuduj coś monumentalnego przy wykorzystaniu tanich materiałów. Być może dlatego piramidy egipskie wciąż górują nad horyzontem Kairu? Wszystko pozostałe z czasem obraca się w perzynę rozkradzione przez lud tubylczy lub zawalone przez czas i przyrodę. Ale nie tylko materialne struktury mogą trwać wieki. W Japonii do niedawna istniał rodzinny tysiącletni hotel. Przetrwał wszystko a nie wytrzymał covidu. W Polsce najstarszym działającym przedsiębiorstwem jest ponoć Kopalnia w Wieliczce. I trudno się dziwić. Sól jako materiał konserwujący żywność była cennym produktem strategicznym i źródłem królewskich fortun, a więc też pomysłem na krypto podatek, co zresztą wymyślili już wcześniej Chińczycy.

Ale jeśli coś ma być z ludzkiej perspektywy ponadczasowe i naprawdę wielkie trzeba założyć... religię. Dla niej tak budowle jak i sposoby na ich zarabianie będą wyłącznie instrumentem, gdyż każdy system musi znaleźć mechanizmy przerwania.

Gdybym miał to zrobić, to zacząłbym od... analizy rynku. W fazie zaniku chrześcijaństwa w Europie nowe systemy tego typu będą mnożyć się na potęgę. Zresztą mamy do czynienia ostatnio z eksplozją różnego rodzaju para religijnych form zarobkowania, co wieści ich fuzję. Oto jak grzyby po deszczu wyrastają start-up, które obiecują rychłe fortuny dla udziałowców, a tak naprawdę wykorzystują ich naiwność i niewiedzę. Oto ktoś konstruuje błyskotliwy silnik "jednosuwowy", a ktoś inny rewolucyjną turbinę napędzaną wiatrem. Jednak źródłem dochodów nie jest najprawdopodobniej sprzedaż rozwiązań tylko zbiórka pieniędzy od drobnych inwestorów, którzy albo nie znają praw fizyki albo nie umieją liczyć. W każdym razie na pewno nie znają przypowieści Mikrona Freemana o akcjach polecanych przez taksówkarza, które z założenia należy omijać szerokim łukiem.

Wróćmy jednak do zasadniczej kwestii. Otóż podstawą każdej religii jest także swojego rodzaju transakcja, a konkretnie obietnica. Ta musi być nieweryfikowalna i dopasowana do potrzeb i świata wyobrażeń danej jednostki lub grupy w zależności od środowiska w jakim przyszło im żyć. Gdybym miał żyć w surowym klimacie Tybetu na pewno obiecałbym wyrwanie się z kręgu cierpień ale jednocześnie obiecywałbym prostakom, że w przyszłym wcieleniu "awansują" w społecznej drabinie jeśli będą żyli uczciwie i nie podskakiwali. Zapewnienie ładu to w istocie konieczny warunek trwałości całego systemu, ale to już na etapie. Na razie jesteśmy na etapie pionierskim i musimy zrobić wszystko aby nasz system się rozprzestrzenił i wyparł inne z przestrzeni wierzeń, bo nie możliwe jest trwała koegzystencja różnych systemów w ramach jednostki. Na razie, gdy jesteśmy "na dorobku" nie ma potrzebny martwienia się o trwałość. Z czasem instytucjonalizacja stworzy stosowne reguły i to nie jest zmartwienie heroicznych pionierów.

W dostatnich i urodzajnych Indiach możliwe było powstanie wielu wyznań i niezliczonej ilości bóstw. Tam obietnica musiała wyglądać nieco inaczej, bardziej indywidualnie. Mnogość bóstw, wyznań i kultur świadczy o tym, że ludzie przez tysiąclecia żyli we względnej autarkii. Inaczej mówiąc, nie potrzebowali za wiele od świata zewnętrznego dla szczęśliwego życia i mieli czas na tworzenie własnych wyjaśnień kwestii sensu życia i tego co się z nami dzieje po śmierci.

Zaistnienie i przetrwania systemu oraz warunki klimatyczne, geograficzne i ekonomiczne w jakich on powstał, się rozpowszechnił są naturalne w każdym systemie wierzeń. W każdym nastąpi instytucjonalizacja i adaptacja do szastanych warunków - także przejęcie wcześniejszych wierzeń. To jest oczywiste. Wojujący przeciwnicy religii nie zadają sobie sprawy, że sami tworzą system, który w końcu stanie się tym z czym walczą. Pewnym absolutnym wyjątkiem od wszystkich systemów religijnych jakie pojawiły się dotychczas jest chrześcijaństwo, które nakazuje miłować się wzajemnie i w innych widzieć boga. Zerwanie z plemiennym charakterem judaizmu i nadanie mu uniwersalnego wymiaru musiało spotkać się z oporem, który do dziś jest jednym z niewidzialnych źródeł napędowych historii. Można zaryzykować twierdzenie, że chrześcijaństwo jest wrogiem "wszystkich" gangów handlujących obietnicami. Jeśli tak zdefiniujemy pewną formę religii instytucjonalnej, to łatwo dojdziemy do wniosku, że taki ZUS spełnia te kryteria. Ale ta obserwacja tylko nasuwa myśl, że w istocie próby tworzenia sekt czy religii mają miejsce bezustannie i wcale nie obejmują wyłącznie dosłownie rozumianej warstwy sacrum. W tej chwili powstaje wiele tego rodzaju systemów dla których tradycyjny świat wierzeń i wartości jest naturalnym wrogiem. Czy marksizm nie był i nie jest formą religii? Oczywiście, że tak. Czy "naukowość", która przeszła metamorfozę od ciągłego wątpienia, stawiania pytać i szukania dowodów nie stała się swojego rodzaju wiarą, którą zbudowane na marksistowskiej podbudowie reżimy znajdowały uzasadnienie zbrodni? Czy niemal sakralne uwielbienie niektórych korporacji przez ich konsumentów nie wykorzystuje formy religijnego uniesienia? Czy nadgryzione jabłko czy złote "M" nie jest formą wiary i nie zawierają niemal mistycznej obietnicy? Co łączy te wszystkie pseudo i realne religie? Właśnie nienawiść do chrześcijaństwa, które przeszło dwa tysiące lat temu "rozbiło bank". Bo gdy masz kochać bliźniego jak siebie samego, gdy nie ma lepszych i gorszych, gdy cierpienie i męczeństwo stanowi furtkę do zbawienia i drogowskaz dla innych, to nie ma już miejsca na konsumpcyjny hedonizm, zaspokojenie swej potrzeby dominacji nad innymi. Dopiero wymazanie chrześcijaństwa ze świadomości ciemnego luda sprawi, że będzie można w opinii floty połączonych sił utopistycznych stworzyć nowego człowieka. Tak naprawdę powstanie wtedy system bardzo podobny do wszystkich pozostałych: oparty na rządach wąskiej warstwy starszych i mądrzejszych czy ludzi bogów. Dlatego chrześcijaństwo i jego instytucje tępiły gnostycyzm jako wynaturzenie i wypaczenie najważniejszej z idei - idei miłości wszystkich równych sobie ludzi.

Gdy w 1537 r. papież Paweł III wydał bullę "Sublimis Deus" ludzie ulegających zwierzęcym instynktom nie miała wyjścia. Musieli rozpocząć walkę o zniszczenie lub zmianę w karykaturę to co stało na ideologicznej przeszkodzie poczucia się lepszym, bogatszym i ważniejszym. Nawet wymyślono marksistowski fortel, który z pozoru głosił równość ale zmieniał wszystkich w stado niewolników nie może odnieść zwycięstwa. Nowy pomysł - wybicie ludzkości - zwane depopulacją z pozoru oparte na trosce o planetę także dzieli. W końcu jedni zginą aby ci lepsi mogli przeżyć. Wraz ze śmiercią mas zginą wyznawcy starej wiary. Tylko, że ona się odrodzi wraz z męczeństwem, bo utopiści zdają się nierozumień, że miłość do innych tworzy nas jako ludzi. Więc im więcej będzie płaszczyzn męczeństwa chrześcijaństwo odrodzi się w najmniej spodziewanym miejscu i formie.

Gdybym miał więc założyć sektę, przyjąłbym chrzest stając się elementem wielkiej trwałości. Ale ponieważ zadbali o to moi rodzice... Szkoda tylko, że coraz więcej ludzi nie pojmuje tej wielkiej epokowej doskonałości: miłuj innych jak siebie samego i przez to wypieraj z siebie to co zwierzęce - chęć dominacji. Tylko wtedy osiągniesz szczęście teraz i gdy absolut zabierze cię do siebie.

czwartek, 1 lutego 2024

Rozmyślania niewolnika na plantacji trzciny cukrowej

Wszystko co miałem napisać pewnie już napisałem. O tym co dzieje się teraz pisałem dekadę temu. Był czas aby przywyknąć. Część tubylczego ludu przeciera oczy ze zdumienia, a część ma w dupie ta całą maskaradę. Od czasu podpisania Traktatu Lizbońskiego wszelkie ruchy propaństwowe były wyłącznie groźnym ruszaniem palcem w bucie, ale co najgorsze rządzący do niedawna uwierzyli, że poprzez te ruchy potrafią nie tylko machać całą stopą lecz wpływać na ruchy całego organizmu. Oni też przecierają oczy ze zdumienia. 

Właśnie dokonywany jest holokaust na europejskim rolnictwie przy biernej postawie całych społeczeństw. I nie chodzi wyłącznie o ekonomiczny aspekt całej sprawy lecz o likwidację nośnika kultury. Tak więc homogenizacja przyspieszy. Pretekstem jest pomoc Ukrainie, a tak właśnie ulokowanym na twym terytorium korporacjom. 

Co wypada za ten czynić? Wypada za namową pewnego Kolumbijczyka zachować "bezsilną jasność umysłu". 

Co takiego się stało, że ludzie mają w dupie? Są spełnione dwa podstawowe warunki: jest czym zapchać brzuch i jest dostęp do taniej rozrywki. Mamy więc ścierwo z Biedronki w stylu karton przypominający parówki i netflixowe usypiacze umysłu. Denne ścierwa do oglądania sprawiają, że świat realny staje się jeszcze jedną z historii do oglądania. Gdy dojdzie do przykręcenia śruby (bo w wyniku automatyzacji praca rzeszy niewolników może okazać się niepotrzebna), będzie już za późno na jakikolwiek protest.

Nie ma tu żadnej improwizacji, jest szczegółowo realizowany plan rozpisany na role. W planie tym być może obecna opozycja też ma swoje zadanie: w szybkim tempie zmian pełni być może rolę wentyla dopuszczającego nadmiar fermentowych gazów. A więc jako taka jest potrzeba. Zatem pokazywanym nam przedstawieniu ścierają się wyłącznie tylko inne frakcje nieuchronnego postępu? Być może zatem neflixowość otaczającego nas świata ma swój meta poziom?