sobota, 18 maja 2024

Puste plaże

Przypomniała mi się stara metafora G.K. Chestertona o płocie. Idziemy przez las i widzimy zagrażający nam drogę płot. Pierwsza myśl jaka przychodzi do głowy to rozebrać to ustrojstwo. Ale po chwili przychodzi refleksja, że ktoś kiedyś po coś ten płot postawił. Należy więc na wszelki wypadek zanim w ruch pójdą młoty i łopaty, sprawdzić po co ten płot ktoś kiedyś postawił, bo może ów cel wcale nie zniknął i należy owo zagrożenie nadal traktować poważnie... Chesterton uczy, że należy być zapobiegliwym i zakładać różne ewentualności. Nie należy więc bezrefleksyjne podejmować się działań rujnujących stary porządek, ale nie należy też zbytnio ulegać pojawiającym się nagle trendom i stawiać wszystko na jedną kartę w imię zasady "bo tak i morda w kubeł". Po prostu, nasi przodkowie być może mieli rację. Idee potrzebują czasu na stanie się standardem, a wielkie idee potrzebują tego czasu więcej w zależności od swej wielkości. Przyszło nam żyć w czasach, w których wszelkie nowinki podnoszone są do rangi bożków, a tak zwane innowacje stały się wyznacznikiem rozwoju, postępu i innych frazesów. W tym wyścigu nie ma czasu na sprawdzenie i refleksję przez co współczesne społeczeństwa stały się dosłownie i w przenośni wielkimi żywymi laboratoriami, w których można do skutki i przy wsparciu powszechnego duraczenia przeprowadzać różne eksperymenty. 

Żeby była jasność zdrowe konserwatywne podejście nie wyklucza innowacji, zmian i udoskonaleń opartych na naukowych i praktycznych odkryciach. Warto jednak – według twórcy doktryny dystrybucjonizmu – poddać całość szerokiej refleksji i sprawdzić w praktyce działanie danego rozwiązania, a na to trzeba czasu. Bo jak mówi stare przysłowie „łatwiej kijek pocieniować niż go potem pogrubiać”. Innymi słowy wysiłek i koszty przywrócenia stanu pierwotnego po nieudanym eksperymencie mogą znacząco przewyższyć korzyści z samej nietrafionej w wielu aspektach technicznej lub społecznej innowacji. 

Mając „z tyłu głowy” płot Chestertona zastanówmy się nad zmianami klimatu. Odrzućmy na chwilę typowe dla konserwatystów wyparcie i rozważmy co, jeśli cały peleton naukowców i totalniacka propaganda mają rację. Załóżmy, że na skutek działalności człowieka i emisji przez niego CO2 klimat rzeczywiście się zmienia i ma to katastrofalne skutki dla naszego globu. Co, jeśli czeka nas za zapowiadana od dekad i ciągle odraczania klimatyczna katastrofa? Jaki zatem sens mają różnego rodzaju daniny, koszty emisji, przymus wdrażania technologii skoro katastrofa jest nieuchronna? No nie - powiedzą mądrale. To wszystko nie będzie tak od razu ale skutki będą nieodwracalne. Ok. Zatem jeśli dopiero będą, a spirala emisyjności dotrze do punktu krytycznego i raz rozpędzona machina jest nie do zatrzymania, to po co ten cały kołowrót zero emisyjności? Jeśli rzeczywiście jest tak, że na zmiany klimatu i na doświadczaną obecnie moralną tresurę wmawiającą nam współodpowiedzialność za przyszłą i czekającą tuż za rogiem tragedię planety pracowaliśmy od dwustu lat, to być może zmiany nie powinny być dokonywane ad hoc lecz warto jest dobrze przemyśleć i dać sobie kolejne dwieście lat na ich wdrożenie. Ale mądrale powiedzą, że nie ma czasu i że należy działać już teraz. Ok. Zacznijmy więc od globalnego porozumienia, w ramach którego wszystkie kraje na świecie zaakceptują stosowny plan naprawczy. Ktoś powie, że to nie możliwe. Jak to nie? Jest ponoć jedno porozumienie międzynarodowe, które zawarły wszystkie kraje bez wyjątku. Te uznawane i te nie. Monarchie, totalitaryzmy, demokracje… wszystkie. Dotyczy o standardu fonta używanego w paszportach. Tylko tyle i aż tyle. Nie można przeforsować prostego porozumienia logistycznego gwarantującego, że statki i samoloty na całym świecie bez względu na banderę czy przynależność do linii lotniczej nie pływają lub nie latają na pusto? Jest to kwestia wyłącznie koordynacji systemów informatycznych. Jeśli dla przykładu jeden samolot ma lecieć z Nowego Jorku do Londynu, a drugi za dwie godziny do Paryża i oba mają zabukowane połowę pasażerów. Nie może odbyć się jeden lot? Może. Potem przetransportowanie części pasażerów z Londynu do Paryża to już pestka. Czy wdrożenie takiego rozwiązania jest niemożliwe? Oczywiście, że jest. Dlaczego więc nikt nie podejmuje takiej inicjatywy? Bo ostatnią rzeczą, o którą tu chodzi jest ochrona klimatu. Tu chodzi o wywołanie wrażenia współodpowiedzialności za zbrodnię, wywołanie moralnego kaca, który ma służyć zrobieniu wielkich interesów. 

Bowiem zawsze, za wielką ideą idą wielkie interesy. Komunizm był takim interesem dla inwestujących w radzieckiej Rosji koncernów, które widziały w robotniku tyrającym za kromkę chleba swoją przyszłość. To samo postanowiono zrobić w Chinach, ale Chińczycy okazali się być sprytniejsi. Najpierw zaaprobowali niewolnictwo w zachodnich fabrykach, a potem skopiowali technologie i zaczęli produkować to samo i za niższą cenę wprowadzać na globalne rynki. Eko biznes to też biznes i dlatego nie ma mowy o żadnym odroczeniu i przemyśleniu działań, czy prostych systemowych rozwiązaniach. Interes trzeba zrobić tu i teraz, a potem – co będzie. 

Mamy więc do czynienia z wielkim teatrem odrywanym przed naszymi oczami, po to abyśmy zaakceptowali drenowanie naszych kieszeń i w końcu zaakceptowali tyranie za miskę ryżu lub zgodzili się na bezproduktywną wegetację koszem pozbawienia wszelkich praw. O to toczy się gra.

A gdy już zmienimy się w dowolnie dającą się ulepić masę. Można nas redukować, przetwarzać zmieniać i zamieniać. Bo kto bogatemu zabroni? I wtedy zostanie osiągnięty cel ostateczny: pozbawione hołoty puste palże, pozbawione hołoty drogi, eleganckie hotele obsługiwane przez wytresowaną hołotę, która w służeniu państwu będzie widziała swoją prawdziwą misję i powołanie. Nowa religia, nowi bogowie. Ale przede wszystkim puste plaże – dla wybranych. 

poniedziałek, 13 maja 2024

Logika sikorki

Dawno nie pisałem, ale nie ma czasu załadować. Jak ma się troje dzieci, które zawsze pozostaną dziećmi, trzy psy w różnym wieku i kota cwaniaka, to każda chwila jest cenna. Do tego ktoś powiedział, że jak masz za mało czasu to znajdź sobie dodatkowe zajęcie… Coś w tym jest. Przed weekendem postanowiłem reaktywować ogródek warzywny… Nie miał chłop kłopotu… Ale ile to uciechy! Zamiast wyciąć starą uschniętą śliwkę jej dziuplę przerobiłem na mieszkania zmniejszając otwory wlotowe i organizując daszki w wersji premium z kory starego orzecha. Już na drugi dzień wprowadziły się sikorki. Spokojnie mogę więc nazwać się dziuplodeweloperem. Bliżej jesieni planuję uruchomić na szerszą skalę produkcję budek dla ptaków. No i jak w potoku tych naprawdę istotnych spraw myśleć o jakiejś patopolityce?

Coś tam poczytam, coś tam pooglądam ale są ważniejsze sprawy.

Na razie wszystko idzie jak w Misiu. Jak śpiewał znany posesjonat Wesoły Romek, jego nieruchomość była uzbrojona w wodę, światło i gaz. Jakiś jasnowidz z tłumu jasno mu obwieścił, że mu odetną. No i odcinają. Gaz i światło na pewno. Taka jest polityka eurokołchozu i morda w kubeł. Masz żyć przy ledowej latarce i nauczyć się żreć zimne i najlepiej to, co sobie wygrzebiesz z pod kamienia. Więc niedługo zacznę z sikorkami walkę o pożywienie. Dodatkowo nie jest wykluczone, że osiadłe w dziupli mojej spróchniałej śliwki sikorki za chwilę mogą otrzymać prawa wyborcze i specjalny europejski paszport, a tabuny urzędników będą sprawdzać ich dobrostan. Być może podnosząc standard dziupli popełniłem największy błąd w swoim życiu?

W każdym ranie nie jest tak źle. Jak powszechnie wiadomo, mistrz Bareja wykazał także silną korelację między dostępnością węgla a wojennym zagrożeniem. Tak więc jak nie będzie węgla zapanuje pokój na świecie. Każdy wtajemniczony w Misowe proroctwa wie, że idzie ku dobremu. Będzie zimno, bo jak jest zima to musi być zimno i nic nie poradzisz. W zimie przyfrunie sikorka do kawałka skórki od boczku. Tylko, że niczym parówki w baraniej kiszce będę mógł je kupić co najwyżej w Desie i dumnie pokazać dzieciom niczym w teatrze: zobaczcie – tak wygląda skórka od boczku.

Jak by więc nie było, to będzie przynajmniej wesoło. Przyspieszamy w doniosłym trudzie popełnienia samobójstwa oddając korporacjom ostatnie fragmenty naszej godności. Tak, godności, bo wszystko pozostałe już jest zastawione. Została tylko fasada, którą opuszczają niczym szczury tonący okręt już nawet sędziowie. Jadą do dyktatur, które w porównaniu ze stanem bantustanu okazują się być poważnymi państwami. Gdy kilka lat temu zwracałem uwagę obserwowane empirycznie przesłanki świadczące o masowym wypełnieniu struktur państwa agenturą wpływu, to nikt specjalnie nie traktował tego poważne. Ten konkretny jegomość wydaje się być jedynie takim agentem, któremu wyraźnie puściły nerwy. I to wszystko. Najlepszym wskaźnikiem na masowe wpływy agentury jest ilość idiotów i mikrocefalii na eksponowanych stanowiskach. A to stara jak świat technika osłabiania potencjalnego wroga. Tylko nie wiadomo tak naprawdę czyim my jesteśmy wrogiem i czy w ogóle w kalkulacjach wielkich tego świata występujemy jako jakikolwiek podmiot, a nie jedynie jako element zbędny, który oduraczony, zagłodzony i pozbawiony kulturowego spoiwa rozpierzchnie się po świecie. Chyba, że jak przez ostatnie stulecia jakimś dziwnym zrządzeniem losu obrócą się w perzynę nasi wrogowie, a dobry Bóg pozwoli nam żyć spokojnie.

W filmie "Cienka czerwona linia" jest słynna scena zdobywania działa ustawionego na jednym ze wzgórz tropikalnie wyspy. Jankesi i Japończycy walczą jak oszalali, a miedzy nimi przechadzają się tubylcy nic nie robiący sobie z konfliktu i nawet nie usiłujący zrozumieć tego szaleństwa. Po tym jak Prezydent Nixon sprawił, że Dolar przestał być wymieniany na złoto rozpoczął się wyścig o wszystko co materialne. Ludzie mający maszynki do drukowania pieniędzy zaczęli wyścig o to, o co elity ścigają się od wieków: o złoto, ziemię i niewolników. Trzeba żyć jak sikorka, która "nie sieje i nie zbiera do spichlerzy". Trzeba olać te zawody i żyć pełnią życia nie dając się jednocześnie sprowadzić do roli niewolnika. To jedyny frasunek jaki nam pozostaje.