czwartek, 2 stycznia 2025

Stan nieustalony

 Kilka lat temu na potrzeby organizacji pewnej rodzinnej uroczystości, postanowiłem wynająć lokal gastronomiczny. Pojechałem na miejsce i omówiłem warunki. Pani, z którą je ustalałem podsunęła mi projekt umowy, którą po uzupełnieniu o dane podpisałem. Pani z restauracji zrobiła to samo. Już miałem wychodzić, jednak coś mnie tknęło i rzuciłem jeszcze raz okiem na umowę. Nie chodziło o jej treść, ale o zasadnicze kwestie formalne.

- Czy wie pani, że ta umowa jest nieważna? - powiedziałem.

- Jak to? Dlaczego? - odparła pani nie ukrywając zaskoczenia.

- Ona jest ważna pod warunkiem, że nazywa się pani Jan Kowalski i jest pani prezesem tej firmy, ale to raczej nie możliwe, bo podpisała się pani jako Anna Nowak pod samą umowa. Proszę popatrzeć na sam początek umowy jest tu napisane, że firma jest reprezentowana przez Jana Kowalskiego prezesa zarządu, więc nie jest pani stroną tej umowy, a więc całość jest nieważna. 

Chwila milczenia. Kobieta nie ukrywała irytacji. I po co parafki na każdej ze stron, po co papier firmowy, jak kwestia była tak oczywista i nieprofesjonalna, że wypadało tylko spuścić oczy ze wstydu. Wychodząc zapytałem panią czy wszystkie umowy też tak podpisuje. Nawet nie próbowała odpowiadać. Wyszedłem i w drodze do samochodu dopiero pojąłem o co chodziło tak naprawdę. Co, jeśli umowa miała być nieważna?

Nieważność umowy dotyczy obu stron. Ja jako klient właściwe mailem w umowie dwie kwestie: opłacenie rachunki z zaliczką i zobowiązanie do pokrycia ewentualnych strat. Reszta to już odpowiedzialność restauracji: czas, menu, jakość, schludność, obsługa, bezpieczeństwo, dane osobowe i tak dalej. Przychodzi klient, płaci i wychodzi z... nieważną umową. Już zapłacił. Jak coś będzie nie tak ze strony restauratora, to klient ma umowę, która... z banalnego powodu nie daje mu żadnych praw, bo tak naprawdę jej nie zawarł. Może irytacja pani była spowodowana nie tym, że przyłapałem ją na braku profesjonalizmu, ale tym, że w ogóle zauważyłem cały proceder? Kto by pomyślał, że w pewnych sytuacjach nieważność umowy działa na korzyść jednej ze stron i tą stroną wcale nie byłem ja. Zapłaciłem, coś poszło nie tak, chcę zwrotu kasy, a przepraszam na jakiej podstawie? Jak ci się nie podoba to jazda do sądu. Wychodzi więc na to, że czasami dobrze jest udać kretyna niczym żołnierz z filmie CK Dezerterzy, który będąc Czechem udawał Hucuła, który nie rozumie co się do niego mówi. Być może zatem, to co dzieje się w naszym kraju nie wynika wcale z głupoty, ale z zamierzonego działania. Lepiej niech lud tubylczy musieli, że przy władzy są debile, a nie jawna agentura, bo wtedy zacznie się organizować w jakieś Armie Krajowe, albo inne ZWZty. Być może kwestią jest jeszcze bardziej skomplikowana?

Oficerowie prowadzący nie dają wytycznych, które do tej pory były jasne i klarowne, bo nie wykluła się jeszcze w ośrodkach władzy realna linia polityczna. Po prostu w sytuacji załamania się gospodarczego w Niemczech i wygraniu wyborów przez Trumpa nie wiadomo jakie wydawać wytyczne dla obszarów zależnych. Trudno bowiem oczekiwać od konia pociągowego, który całe życie otrzymywał sygnały od furmana, aby nagle wiedział, gdzie ma jechać, jak sam furman zgubił drogę. Tego typu okresy jednak nie trwają zbyt długo. W tej chwili najprawdopodobniej oficerowie prowadzący zaczynają sami się irytować, że w wyniku braku wytycznych upada cała teatralna dekoracja polskiej suwerenności, a przecież w scenografię do spektaklu zainwestowano tyle, że jeszcze może się przydać. Przyda się więc w najbliższym czasie jej odświeżenie i pobudzenie wiary w autentyczność Matrixa.

Większość ludzi ma to jednak gdzieś. Ściskają w garści nieważne, puste deklaracje i traktują je jako pewnik. Od wartości pieniądza począwszy, na obietnicy emerytur skończywszy. Tymczasem być może czeka nas konfiskata prywatnych majątków, bo przecież bestia chce odsetek od kredytów... Na początek jednak już teraz idą państwowe lasy, a potem kto wie? Jakoś tubylcom wmówi się kolejną mądrość etapu. Wypadki pandemiczny-szczepionkowo-maseczkowe nauczają, że można z ludźmi zrobić wszystko, a ci dla obrony swojej dziupli z Neflixem wyrzekną się wszystkiego. Szkoda, że wciąż tkwimy w starych wyobrażeniach o suwerenności, gdy tymczasem z kategorii skolonizowanych przeszliśmy niemal niezauważalnie w kategorię niewolników, a być może za chwilę staniemy się elementem zbędnym. W pewnym szwedzkim sklepie z meblami przekonano klientów do tego, że sami wezmą z pułki, przewiozą i zmontują sobie szafę. I klient jest z tego faktu niezmiernie zadowolony, bo jeszcze zje klopsiki. Być może w tej chwili grono fachowców głowi się jak przekonać ludzi, aby sami weszli do dołów z wapnem i z uśmiechem na twarzy strzeli sobie w potylicę. Bowiem optymalizacja musi być i trzeba wyciągać wnioski z wcześniejszych nieudanych prób wyhodowania nowego człowieka i pozbycia się tych, który nie spełniają kryteriów na neołagierników.

Zasadniczy problem ze stanem nieustalonym w jakim tkwimy i tkwią w nim nasze „atrapoekity” jest taki, że nie wiadomo czyim wasalem będziemy. Wyjaśni się to jednak już w krótce.


wtorek, 31 grudnia 2024

Cytat na koniec roku

"Polacy nie są dobrym materiałem na Wallenrodów. Kto próbuje wejść na tę drogę szybko skończy swą karierę w więzieniu u wroga demaskując się odrazą do łajdactwa, które musiałoby stać się jego codziennym chlebem. Jeśli zaś nie cofnie się w pół drogi i zabrnie w tym łajdactwie głęboko, nie masz większego od niego szubrawca. Odrzuciwszy raz wspólną naszemu narodowi cechę niezależności duchowej najpierw z pozoru, a potem z całą żarliwością neofity płaszczy się wobec każdej przemocy. Ten typ polityka czy przywódcy nie ma żadnych warunków, aby kierować opinią publiczną.

Choć w owym czasie wielkie panowało zamieszanie pojęć, społeczeństwo w swej przetwarzającej masie odrzuciło podszeptywaną z wielu stron taktykę oportunizmu wobec wroga swej wolności i swej cywilizacji. Nie mamy sił ani środków dostatecznych, aby prowadzić walkę zbrojną z okupantem będąc całkowicie osamotnieni. Prowadziłoby to do dalszego olbrzymiego  wyniszczenia swych sił i nie mogło przynieść pożądanego rezultatu. Tym nieugięcie należy prowadzić walkę o utrzymanie postawy duchowej, o zachowanie wszelkich wartości znamionujących naród niepodległy, świadomy celów jakie ma przed sobą w najtrudniejszym momencie dziejowym. Najważniejszym celem  jest odzyskanie swego państwa, tak silnego, aby było zdolne zabezpieczyć Polsce trwały byt pomiędzy imperializmem germańskim, a zaborczością wschodniego sąsiada. Dlatego dziś każdy krok, który by bezpośrednio lub pośrednio mógł być poczytamy za uległość wobec zamachów na niepodległość Państwa Polskiego, na jego całość lub suwerenne prawa, godziłby nie tylko w interesy żywotne narodu, ale i przesądzały w dalszej przyszłości o jego istnieniu. W tym miejscu geograficznym Europy może się utrzymać przy życiu tylko naród wielki, w swych granicach, w swej sile potencjalnej, ale nade wszystko niezłomny duchem i wiarą w swe przeznaczenie. 

Wartości duchowe, wartości ideowe, nie są dziś w cenie. To prawda. Deklaracje polityków, mężów stanu pełne są zapewnień, że świat rządzić się musi zasadami demokracji, że wolność zatriumfuje, że prawo zapanuje w stosunkach międzynarodowych ponad gwałtem, ale w obecnej rzeczywistości są to tylko fałszywe karty rzucane na stół w przekonaniu, że żyruje je siła. Tymi fałszywymi kartami próbuje się wygrać pokój kosztem słabszych fizycznie. Są oni przedmiotem naigrywań. Kto wierzy naprawdę w sprawiedliwość, kto walczy o nią nie tylko pieniędzmi i środkami materialnymi, ale w ich braku rzuca na szalę wszystkie swe zasoby z żywego ciała i krwi jest naiwny w polityce. Gdy nie ulega przemocy siły, a oszustwo nazywa po imieniu mówi mu się, że niczego się jeszcze nie nauczył w swoich dziejach i w swym liberum veto, hamuje prawidłowy rozwój stosunków między narodami pokój miłującymi."

Zbigniew Stypułkowski, "Zaproszenie do Moskwy", 1951 r.

czwartek, 28 listopada 2024

Czy rządzą nami szaleńcy?

Z pozoru wiele wskazuje na to, że tak. Szaleniec jednak jest nieobliczalny. Może zmieniać zdanie, kluczyć, gdyż obłęd wywołuje chaos, brak logiki i konsekwencji. Tu jednak mamy do czynienia z bezsensowym, ale tylko w naszej prospektywnie działaniem. Jeśli tak, to jest jeszcze gorzej, bo mamy do czynienia z nieświadomi (raczej) i ślepymi wykonawcami jakieś zewnętrznej polityki. Tłumienie "zwinności" rozwojowej poprzez regulacje takimi jak Zielony Ład jest destrukcją Europy jaką znamy. Nawet europejski (niemiecki) przemysł został poświęcony w tym procesie. Bo tu nie chodzi o Polskę czy Europę. Tu chodzi o gospodarczy układ euroazjatycki od Władywostoku po Lizbonę, w którym Europie przydzielono rolę turystyczno - rozrywkową. Europejskie puste plaże są bowiem według mnie marzeniem prawdziwych bankiersko – arystokratycznych elit, które za chwilę może się ziścić. Dlatego nie inwestuje się energetykę, bo energia w takiej ilości w Europie postprzemysłowej będzie niepotrzebna. Chiny mają zająć się produkcją przemysłową i technologiami, Ukraina i Rosja produkcją rolną, a kolej na zastąpić transport morski eliminując z geopolitycznej układanki imperium morskie. Wygaszane są więc właśnie inne zbędne funkcje danych obszarów. Jest to proces na kilka dekad, być może stulecie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ma to sens... Ograniczenie haraczu za ochronę szlaków handlowych, rozlicznie się w dowolnej formie, a nie narzuconej walucie, eliminacja konieczności przewożenia surowców poprzez produkcję tam, gdzie owe surowce są. Same plusy. Tylko aby owe plusy nie przysłoniły minusów. Bowiem z naszej perspektywy przerażające jest to, że przy stoliku, na którym są właśnie rozkładane karty nowego ładu my nie jesteśmy podmiotem. Jesteśmy biernymi zasrańcami. Jak mamy przerwać, to trzeba znaleźć niszę - jedną lub kilka i dopasować się do zalej układanki mając z tego jak największy profit, a nie być podwykonawcą, wasalem wasala i się jeszcze cieszyć z jakiś odpadków rzucanych na stół przez jaśnie państwo. Niestety takiego planu nie wypracuje przejęta przez agenturę wydmuszka państwa. Musimy mieć niemal natychmiast zaakcentowany powszechnie opis rzeczywistości i wynikający z niego plan, a do tego potrzeby jest wizjoner, ale gdzie go szukać? Naszym głównym atutem są węzły logistyczne, które za chwilę będziemy oglądać przez płoty niczym Indianie pozamykani w rezerwatach i polska strategiczna "zwinność". Tymczasem, do układanki należy dodać realizowaną z wielką konsekwencją politykę migracyjną, która ma na celu wychodnie nowego zhomogenizowanego człowieka, nowego Europejczyka zrodzonego z wielu kultur i ras. Za chwilę więc nie będzie nas. Będzie masa idealnie przygotowanych do swej roli kamerdynerów i zabawiaczy.

Wypada mieć tylko nadzieję, że niczym cygan nie damy się doraźnie powiesić dla dobrego towarzystwa i nie damy się wrobić w rolę ochotnika na wojnę w obronie starego status quo, które już nie istnieje. Teraz trzeba być sprytnym, mądrym, roztropnym i umieć policzyć imię bestii.

piątek, 1 listopada 2024

Przypowieść o genialności marketingowych odkryć


Praprzyczyną wszelakiego sukcesu jest zaobserwowanie czegoś, co umknęło uwadze innych. Zwrócenie uwagi na nową potrzebę, na inny sposób dystrybucji, dziwne zachowanie klientów czy przekaz marketingowy trafiający w same sedno. Potem wszystko jest oczywiste, ale na początku jest ów sowizdrzalski spryt ocierający się o szaleństwo. Za takim wariatem, który dla przykładu postanowił rozcieńczyć wino z wodą i rozlać w butelki, bo zdał sobie sprawę, że ludzie w Australii lubią pić taki kompocik do obiadu, ale nie chce im się mieszać obu płynów poszli rzecz jasna inni. Tylko przez kilka lat firma rozrabiająca wino miała pół rynku australijskiego wina pod swą kontrolą. 

W genialnym i ponadczasowym radzieckim filmie SF pt. „Kin Dza Da”, dwóch dżentelmenów teleportuje się na planetę Pliuk w galaktyce Kin Dza Dza właśnie. Plantę zamieszkują na pozór upośledzeni ludzie z niesłychaną smykałką do handlu. Dwóch najwcześniej napotkanych niemal od razu postanawia zrobić na przybyszach interes. Wyglądają tak samo licho i niedbale, ale pochodzą z dwóch klas społecznych. Jeden to plaszczanin czyli szlachcic (partyjniak), a drugi to pacak – pokorny plebejusz.  Jak siebie rozpoznają? To proste. Mają specjalne urządzenie. Gdy na czymś w rodzaju pen-driva skierowanego na danego delikwenta kropka zaświeci się na zielono znaczy, że to pacak. Jak na pomarańczowo – mamy do czynienia z plaszczaninem i wszystko jasne. 

Antonio Gramsci – wybitny włoski działacz rewolucyjny, który – jak przystało na wybitnego działacza rewolucyjnego - połowę swego żywota spędził w więzieniu wpadł na to dlaczego robotnicy nie popierają rewolucji. Mają wpojoną burżuazyjną kulturę i w niej są wychowywani. Trzeba zniszczyć więc ową kulturę i wtedy lud pozostanie przy ideałach rewolucji – głosił. Tak naprawdę chodziło o to, że jak źle opłacany robotnik poprawił swój los, to za żadne skarby nie chciał już być proletariuszem tylko burżujem właśnie. Awans społeczny był głównym źródłem motywacji do pracy, bo nie wszyscy chcieli tkwić w biedzie, a nie wielu miało skrupuły wyrównywania ekonomicznej przepaści w trybie rewolucyjnym, czyli do złodziejstwa i przemocy. Rzecz w tym, że gdy robotnik trochę się odkuł robił wszystko, aby o swoich plebejskich korzeniach zapomnieć. Bo ludzie się od siebie wiele nie różnią. Chcą dostatniego, spokojnego życia i żyć tak, aby coś zostawić swym dzieciom. 

I to właśnie odkrył Donald Tusk, albo jego srogo opłacany doradca i nikomu nic nie powiedział. Pacaki, którym za rządów PiS zaczęło się żyć nieco lepiej, na skutek nie tylko socjalu, czy uszczelnienia wycieku kasy z VAT, ale i dobrej koniunktury nie potrzebowali już więcej socjalu. Potrzebowali czegoś więcej co dostarczył im Donald. Potrzebowali utrwalenia się w przekonaniu, że już pacakami nie są. Donald zamienił urządzenia części z nich na takie, które zamiast zielonej kropki zaczęły pokazywać różową. I te właśnie pacaki awansowane na plaszczan zaczęły odnosić się z pogardą do innych pacaków. Towarem, który dostarczył Polakom salon na masową skalę stała się nagle symboliczna przynależność do elity, to tych lepszych. To nic, że szef łoi cię na kasę, stać cię na najgorsze ścierwo w markecie tuż przed końcem terminu ważności, ale jesteś kimś lepszym. I tak, w sprytny sposób na socjalnych plecach Jarosława, Donald dostał się do władzy, z którą od roku nie wie co ma zrobić. Oczywiście to są wyłącznie manewry, które z prawdziwą polityką ani władzą nie mają nic wspólnego, bo obie partie są tworami wykonawczymi politykę na wyższym poziomie, a nasze państwo nie jest i nie było suwerenne, ale podobnie jak z rozcieńczanym winem warto docenić kunszt marketingowy odkrywców nowych zjawisk. Można się pocieszać, że taka sztuczka na masową skalę działa tylko raz i ponownie trudno ją skutecznie wykorzystać, ale za odpowiednią kasę znajdą się z pewnością tacy, którzy będą mieli w zanadrzu inne z pozoru szalone rozwiązania.

piątek, 25 października 2024

O zachowaniu się przy stole

Gdy poważni drapieżnicy zaspokoją swój apetyt resztki nieogryzionych kości zostawiają pomniejszym mięsożercom. Ci, gdy też zaspokoją swój głód pozostałe szczątki zostawiają padlinożerców lub owadom, których larwy potrzebują także pokarmu. Po zjedzonym zwierzęciu po dość krótkim czasie nie pozostaje praktycznie nic poza bielejącymi kośćmi. Jednak przesadzenie o losie rozpoczyna się znacznie wcześniej jeszcze za życia ofiary. Osobnik będącym chorym lub starym znacznie częściej staje się ofiarą drapieżników. Jeśli jest w miarę młody do śmierci w łapach drapieżnika może pośrednio doprowadzili jakaś zaraża. Mniej więcej ten sam przebieg ma zbiorowe okradanie. Efekty ciężkiej pracy wielu pokoleń są po woli konsumowany przez stado gangsterów, które po nasyceniu się pozostawia nieco pola dla pomniejszych amatorów wyżerki. Co jednak musi nastąpić najpierw? Najpierw musi pojawić się wirus ideologii, który zainfekuje wszystkich i osłabi ich do tego stopnia, że staną się łatwym łupem. Pierwszym wirusem atakującym dana społeczność jest wirus "mam prawo do", potem przychodzi jego szczególna mutacja: wirus "ja też chcę" zwany wirusem powszechnego dobrobytu. Dopóki gangsterzy wypłukują złoto z powietrza wszystko idzie pięknie i bez żadnych problemów. Wszyscy przyzwyczajają się do gratisów oferowanych przez system, na który idą pieniądze nie tylko z podatków, ale także z pieniędzy pożyczonych. Sztuczka polega na tym, że te pieniądze nie istnieją naprawdę. Nikt nie pojął trudu, aby je wypracować, lecz po prostu jest stworzył z niczego. Za ten realnie nie istniejący, bezwartościowy towar trzeba zapłacić tym co jest realne: pracą lub majątkiem zgromadzonym przez przodków. Przecież żaden demokratyczny polityk nie powie: nas na to nie stać, bo wyborcy go znienawidzą. Ale nie tylko oni. Przy dystrybucji nie wypracowanych a pożyczonych dóbr żywi się cała masa larw, które gotowe są podnieść bunt, gdy pojawi się perspektywa zabrania papu. System, dlatego pierwej runie, a nie zreformuje się.

Po PRL odziedziczyliśmy dokładnie taki sam grabieżczy system, który charakteryzował także - może w mniejszym stopniu, ale jednak także II RP. Nic się w istocie nie zmieniło. I to nic, że ów model stał się europejskim standardem. Bogate państwo tworzą bogaci obywatele, a nie "demiurdzy" w garniturach robiący słomiane wielkie projekty za nie swoje pieniądze.
Wiele wskazuje na to, że ów łupieżczy system za chwilę runie i albo przekształci się w totalną niewolę, albo powróci na chwilę do normalności, aby lud tubylczy mógł odbudować nieco sadło. Bo cała rzecz najdziwniejsza i za razem odmienna od zwierzęcego truchła, że co jakiś czas na wybielałych już do szczętu kościach znów odrastają włókna mięśni i zbiorowy organizm budzi się do życia. Jest więc pewne, że gdy znów staniemy na nogi po nowym okresie "błędów i wypaczeń" znów przyjdą drapieżcy, aby dobrać się do naszych zasobów. Nie ważna jest forma i sposób w jaki dobiorą się do nas. Ważne jest abyśmy byli na taki atak zawsze przygotowywani i świadomi, że on nastąpi.

p.s.
Przez przypadek dowiedziałem się, że jeśli ktoś brudnego i cuchnącego sępa, to znaczy, że przed chwilą jadł posiłek. Sępy wbrew pozorom niezwykle jak na ptaki dbają o higienę. Zaraz po posiłku myją się starannie i pielęgnują swoje pióra. Strzeżmy się więc karykaturalne zadbanych facetów w garniturach z drogimi zegarkami na ręku oblanych wodą kolońską.

wtorek, 1 października 2024

Abordaż

Ludzie chcą ładu. Jeśli rządzący rozsadzają porządek na którego szczycie stoją, to podcinają gałąź na której sami siedzą, a więc pozbawiają sami siebie statusu władzy. Istnieje zatem tylko jedna hipoteza: władza, która robi to co robi, nigdy nią nie była. Była projektem nastawionym na destrukcję. Trudno oczekiwać od torpedy, aby przejęła kontrolę nad statkiem, do którego zmierza. Tak samo trudno oczekiwać od piratów przejmujących statek, że chodzi im tak naprawdę o pracę w roli załogi i dowiezienie ładunku do właściwego portu.
Nie ważne czy destrukcja ma na celu destrukcję jako taką czy organizację nowego ładu. Najciekawsze jest to, że całość tego abordażu dokonuje się w systemie demokratycznym. Czy wybrańcy obiecali swym wyborcom totalną rozpierduchę? Najciekawsze jest to, że tak.
Jedyną nadzieją jest to, że suweren wypowie wynajętym politykom warunki umowy. Lecz na to jest już chyba za późno. Suweren jest najprawdopodobniej podobnie jak państwo ofiarą całego abordażu. Gdzie są i były narzędzia i instrumenty zapobiegające degrengoladzie? Podobieństwo do rozwalenia Jugosławii wydaje się wręcz modelowe. Zamiast nacjonalistycznych bytów podważających status quo systemu federacji mamy tożsamy konflikt na bazie instytucji w miarę zintegrowanym narodowościowo organizmie państwowym. To jedyna różnica. Niemieckie służby działają na sprawdzonych schematach. Czy w państwie nie było i nie ma bezpieczników zapobiegających tego typu akcjom? Jeśli są lub były to podobnie jak władza działają wbrew swym instytucjonalnym interesom, chyba że ich interes od dawna jest gdzie indziej, a sprawy już są dano przesadzone i za chwilę objawi nam się nowa mądrość etapu.

czwartek, 29 sierpnia 2024

Przepis na słodzoną herbatę

Zakładany deficyt budżetowy na przyszły rok stanowi ok. jednej trzeciej przychodów państwa. Idziemy więc ostro w kierunku scenariusza greckiego. Pospołu socjalni patrioci razem i na przemian z uśmiechniętymi ślepcami doprowadzają do tego, że ostatnie instytucjonalne fragmenty państwa rozpuszczą się niczym cukier w herbacie. To początek końca, który nie dokona się przy pomocy obcych czołgów, ale przy pomocy braku przelewu na konto pracowników państwowej administracji. W podobny sposób dokonał się kres państwa Romanowów: wszyscy mieli wyrąbane na dogorywające państwo, bo jego funkcjonariusze nie mieli na podstawowe potrzeby, a władzę mógł wziąć ten kto chciał i miał na to ochotę. Bolszewikom realnie wystarczyło kilkuset marynarzy i grupa uzbrojonych po zęby łotewskich najemników. Tu wszystko przebiegnie nieco bardziej finezyjnie. Po prostu nie do końca określona struktura będzie wydawać polecenia z mocą dekretów. Jak nie zrealizujesz – nie dostaniesz na żarcie. Proste. Nagle okaże się, że pozapaństwowa masa upadłościowa da się błyskawicznie zreformować, a rządni swojego haraczu lichwiarze sięgną po majątki pospołu państwowe jak też skołowanych byłych obywateli. A wtedy demonstruj, pisz, się bulwersuj. Jak będziesz podskakiwać, to władza przejdzie do etapu dołów z wapnem dla niepokornych, którzy zaczną znikać w bliżej nieokreślonych okolicznościach. I tak się robi historię: osiąga się dalekosiężne cele nie swoimi rękami.
Tylko jak do tego doszło? To proste: państwo, którego nie stać na określony poziom usług socjalnych uruchomiło je przy jednoczesnym upośledzeniu systemu prawno -administracyjnego pozwalającego bezkarnie kraść. Tak więc już w zalążku III RP był zawarty syndrom jej upadku. „Bękarta Traktatu Wersalskiego” istniejącego wyłącznie dzięki wdrukowanej kulturowo woli ludu tubylczego i z jego przyzwyczajenia można po prostu wyłączyć w dowolnym momencie. Oczywiście trwa to chwilę. Guzik został wciśnięty w momencie przyjęcia Traktatu Lizbońskiego. Od tego czasu zaczęła się powolna ale systematyczna erozja struktur państwa. Tylko kto o tym dziś pamięta? Za chwilę cała masa „patriotów” niczym przedstawiciele wielkiej emigracji w XIX wieku płakać będzie nad losem umęczonej ojczyzny tworząc podwaliny pod kolejne powstania, których zadaniem będzie tylko „wystrzyżenie” z owcy, którą jest lud tubylczy wzrastającego runa nowych elit tak, aby niewola była skuteczna i ostateczna. Rozpuścimy się więc jak cukier w herbacie, aby inni zachwycali swe podniebienia jej smakiem.