czwartek, 28 listopada 2024

Czy rządzą nami szaleńcy?

Z pozoru wiele wskazuje na to, że tak. Szaleniec jednak jest nieobliczalny. Może zmieniać zdanie, kluczyć, gdyż obłęd wywołuje chaos, brak logiki i konsekwencji. Tu jednak mamy do czynienia z bezsensowym, ale tylko w naszej prospektywnie działaniem. Jeśli tak, to jest jeszcze gorzej, bo mamy do czynienia z nieświadomi (raczej) i ślepymi wykonawcami jakieś zewnętrznej polityki. Tłumienie "zwinności" rozwojowej poprzez regulacje takimi jak Zielony Ład jest destrukcją Europy jaką znamy. Nawet europejski (niemiecki) przemysł został poświęcony w tym procesie. Bo tu nie chodzi o Polskę czy Europę. Tu chodzi o gospodarczy układ euroazjatycki od Władywostoku po Lizbonę, w którym Europie przydzielono rolę turystyczno - rozrywkową. Europejskie puste plaże są bowiem według mnie marzeniem prawdziwych bankiersko – arystokratycznych elit, które za chwilę może się ziścić. Dlatego nie inwestuje się energetykę, bo energia w takiej ilości w Europie postprzemysłowej będzie niepotrzebna. Chiny mają zająć się produkcją przemysłową i technologiami, Ukraina i Rosja produkcją rolną, a kolej na zastąpić transport morski eliminując z geopolitycznej układanki imperium morskie. Wygaszane są więc właśnie inne zbędne funkcje danych obszarów. Jest to proces na kilka dekad, być może stulecie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ma to sens... Ograniczenie haraczu za ochronę szlaków handlowych, rozlicznie się w dowolnej formie, a nie narzuconej walucie, eliminacja konieczności przewożenia surowców poprzez produkcję tam, gdzie owe surowce są. Same plusy. Tylko aby owe plusy nie przysłoniły minusów. Bowiem z naszej perspektywy przerażające jest to, że przy stoliku, na którym są właśnie rozkładane karty nowego ładu my nie jesteśmy podmiotem. Jesteśmy biernymi zasrańcami. Jak mamy przerwać, to trzeba znaleźć niszę - jedną lub kilka i dopasować się do zalej układanki mając z tego jak największy profit, a nie być podwykonawcą, wasalem wasala i się jeszcze cieszyć z jakiś odpadków rzucanych na stół przez jaśnie państwo. Niestety takiego planu nie wypracuje przejęta przez agenturę wydmuszka państwa. Musimy mieć niemal natychmiast zaakcentowany powszechnie opis rzeczywistości i wynikający z niego plan, a do tego potrzeby jest wizjoner, ale gdzie go szukać? Naszym głównym atutem są węzły logistyczne, które za chwilę będziemy oglądać przez płoty niczym Indianie pozamykani w rezerwatach i polska strategiczna "zwinność". Tymczasem, do układanki należy dodać realizowaną z wielką konsekwencją politykę migracyjną, która ma na celu wychodnie nowego zhomogenizowanego człowieka, nowego Europejczyka zrodzonego z wielu kultur i ras. Za chwilę więc nie będzie nas. Będzie masa idealnie przygotowanych do swej roli kamerdynerów i zabawiaczy.

Wypada mieć tylko nadzieję, że niczym cygan nie damy się doraźnie powiesić dla dobrego towarzystwa i nie damy się wrobić w rolę ochotnika na wojnę w obronie starego status quo, które już nie istnieje. Teraz trzeba być sprytnym, mądrym, roztropnym i umieć policzyć imię bestii.

piątek, 1 listopada 2024

Przypowieść o genialności marketingowych odkryć


Praprzyczyną wszelakiego sukcesu jest zaobserwowanie czegoś, co umknęło uwadze innych. Zwrócenie uwagi na nową potrzebę, na inny sposób dystrybucji, dziwne zachowanie klientów czy przekaz marketingowy trafiający w same sedno. Potem wszystko jest oczywiste, ale na początku jest ów sowizdrzalski spryt ocierający się o szaleństwo. Za takim wariatem, który dla przykładu postanowił rozcieńczyć wino z wodą i rozlać w butelki, bo zdał sobie sprawę, że ludzie w Australii lubią pić taki kompocik do obiadu, ale nie chce im się mieszać obu płynów poszli rzecz jasna inni. Tylko przez kilka lat firma rozrabiająca wino miała pół rynku australijskiego wina pod swą kontrolą. 

W genialnym i ponadczasowym radzieckim filmie SF pt. „Kin Dza Da”, dwóch dżentelmenów teleportuje się na planetę Pliuk w galaktyce Kin Dza Dza właśnie. Plantę zamieszkują na pozór upośledzeni ludzie z niesłychaną smykałką do handlu. Dwóch najwcześniej napotkanych niemal od razu postanawia zrobić na przybyszach interes. Wyglądają tak samo licho i niedbale, ale pochodzą z dwóch klas społecznych. Jeden to plaszczanin czyli szlachcic (partyjniak), a drugi to pacak – pokorny plebejusz.  Jak siebie rozpoznają? To proste. Mają specjalne urządzenie. Gdy na czymś w rodzaju pen-driva skierowanego na danego delikwenta kropka zaświeci się na zielono znaczy, że to pacak. Jak na pomarańczowo – mamy do czynienia z plaszczaninem i wszystko jasne. 

Antonio Gramsci – wybitny włoski działacz rewolucyjny, który – jak przystało na wybitnego działacza rewolucyjnego - połowę swego żywota spędził w więzieniu wpadł na to dlaczego robotnicy nie popierają rewolucji. Mają wpojoną burżuazyjną kulturę i w niej są wychowywani. Trzeba zniszczyć więc ową kulturę i wtedy lud pozostanie przy ideałach rewolucji – głosił. Tak naprawdę chodziło o to, że jak źle opłacany robotnik poprawił swój los, to za żadne skarby nie chciał już być proletariuszem tylko burżujem właśnie. Awans społeczny był głównym źródłem motywacji do pracy, bo nie wszyscy chcieli tkwić w biedzie, a nie wielu miało skrupuły wyrównywania ekonomicznej przepaści w trybie rewolucyjnym, czyli do złodziejstwa i przemocy. Rzecz w tym, że gdy robotnik trochę się odkuł robił wszystko, aby o swoich plebejskich korzeniach zapomnieć. Bo ludzie się od siebie wiele nie różnią. Chcą dostatniego, spokojnego życia i żyć tak, aby coś zostawić swym dzieciom. 

I to właśnie odkrył Donald Tusk, albo jego srogo opłacany doradca i nikomu nic nie powiedział. Pacaki, którym za rządów PiS zaczęło się żyć nieco lepiej, na skutek nie tylko socjalu, czy uszczelnienia wycieku kasy z VAT, ale i dobrej koniunktury nie potrzebowali już więcej socjalu. Potrzebowali czegoś więcej co dostarczył im Donald. Potrzebowali utrwalenia się w przekonaniu, że już pacakami nie są. Donald zamienił urządzenia części z nich na takie, które zamiast zielonej kropki zaczęły pokazywać różową. I te właśnie pacaki awansowane na plaszczan zaczęły odnosić się z pogardą do innych pacaków. Towarem, który dostarczył Polakom salon na masową skalę stała się nagle symboliczna przynależność do elity, to tych lepszych. To nic, że szef łoi cię na kasę, stać cię na najgorsze ścierwo w markecie tuż przed końcem terminu ważności, ale jesteś kimś lepszym. I tak, w sprytny sposób na socjalnych plecach Jarosława, Donald dostał się do władzy, z którą od roku nie wie co ma zrobić. Oczywiście to są wyłącznie manewry, które z prawdziwą polityką ani władzą nie mają nic wspólnego, bo obie partie są tworami wykonawczymi politykę na wyższym poziomie, a nasze państwo nie jest i nie było suwerenne, ale podobnie jak z rozcieńczanym winem warto docenić kunszt marketingowy odkrywców nowych zjawisk. Można się pocieszać, że taka sztuczka na masową skalę działa tylko raz i ponownie trudno ją skutecznie wykorzystać, ale za odpowiednią kasę znajdą się z pewnością tacy, którzy będą mieli w zanadrzu inne z pozoru szalone rozwiązania.

piątek, 25 października 2024

O zachowaniu się przy stole

Gdy poważni drapieżnicy zaspokoją swój apetyt resztki nieogryzionych kości zostawiają pomniejszym mięsożercom. Ci, gdy też zaspokoją swój głód pozostałe szczątki zostawiają padlinożerców lub owadom, których larwy potrzebują także pokarmu. Po zjedzonym zwierzęciu po dość krótkim czasie nie pozostaje praktycznie nic poza bielejącymi kośćmi. Jednak przesadzenie o losie rozpoczyna się znacznie wcześniej jeszcze za życia ofiary. Osobnik będącym chorym lub starym znacznie częściej staje się ofiarą drapieżników. Jeśli jest w miarę młody do śmierci w łapach drapieżnika może pośrednio doprowadzili jakaś zaraża. Mniej więcej ten sam przebieg ma zbiorowe okradanie. Efekty ciężkiej pracy wielu pokoleń są po woli konsumowany przez stado gangsterów, które po nasyceniu się pozostawia nieco pola dla pomniejszych amatorów wyżerki. Co jednak musi nastąpić najpierw? Najpierw musi pojawić się wirus ideologii, który zainfekuje wszystkich i osłabi ich do tego stopnia, że staną się łatwym łupem. Pierwszym wirusem atakującym dana społeczność jest wirus "mam prawo do", potem przychodzi jego szczególna mutacja: wirus "ja też chcę" zwany wirusem powszechnego dobrobytu. Dopóki gangsterzy wypłukują złoto z powietrza wszystko idzie pięknie i bez żadnych problemów. Wszyscy przyzwyczajają się do gratisów oferowanych przez system, na który idą pieniądze nie tylko z podatków, ale także z pieniędzy pożyczonych. Sztuczka polega na tym, że te pieniądze nie istnieją naprawdę. Nikt nie pojął trudu, aby je wypracować, lecz po prostu jest stworzył z niczego. Za ten realnie nie istniejący, bezwartościowy towar trzeba zapłacić tym co jest realne: pracą lub majątkiem zgromadzonym przez przodków. Przecież żaden demokratyczny polityk nie powie: nas na to nie stać, bo wyborcy go znienawidzą. Ale nie tylko oni. Przy dystrybucji nie wypracowanych a pożyczonych dóbr żywi się cała masa larw, które gotowe są podnieść bunt, gdy pojawi się perspektywa zabrania papu. System, dlatego pierwej runie, a nie zreformuje się.

Po PRL odziedziczyliśmy dokładnie taki sam grabieżczy system, który charakteryzował także - może w mniejszym stopniu, ale jednak także II RP. Nic się w istocie nie zmieniło. I to nic, że ów model stał się europejskim standardem. Bogate państwo tworzą bogaci obywatele, a nie "demiurdzy" w garniturach robiący słomiane wielkie projekty za nie swoje pieniądze.
Wiele wskazuje na to, że ów łupieżczy system za chwilę runie i albo przekształci się w totalną niewolę, albo powróci na chwilę do normalności, aby lud tubylczy mógł odbudować nieco sadło. Bo cała rzecz najdziwniejsza i za razem odmienna od zwierzęcego truchła, że co jakiś czas na wybielałych już do szczętu kościach znów odrastają włókna mięśni i zbiorowy organizm budzi się do życia. Jest więc pewne, że gdy znów staniemy na nogi po nowym okresie "błędów i wypaczeń" znów przyjdą drapieżcy, aby dobrać się do naszych zasobów. Nie ważna jest forma i sposób w jaki dobiorą się do nas. Ważne jest abyśmy byli na taki atak zawsze przygotowywani i świadomi, że on nastąpi.

p.s.
Przez przypadek dowiedziałem się, że jeśli ktoś brudnego i cuchnącego sępa, to znaczy, że przed chwilą jadł posiłek. Sępy wbrew pozorom niezwykle jak na ptaki dbają o higienę. Zaraz po posiłku myją się starannie i pielęgnują swoje pióra. Strzeżmy się więc karykaturalne zadbanych facetów w garniturach z drogimi zegarkami na ręku oblanych wodą kolońską.

wtorek, 1 października 2024

Abordaż

Ludzie chcą ładu. Jeśli rządzący rozsadzają porządek na którego szczycie stoją, to podcinają gałąź na której sami siedzą, a więc pozbawiają sami siebie statusu władzy. Istnieje zatem tylko jedna hipoteza: władza, która robi to co robi, nigdy nią nie była. Była projektem nastawionym na destrukcję. Trudno oczekiwać od torpedy, aby przejęła kontrolę nad statkiem, do którego zmierza. Tak samo trudno oczekiwać od piratów przejmujących statek, że chodzi im tak naprawdę o pracę w roli załogi i dowiezienie ładunku do właściwego portu.
Nie ważne czy destrukcja ma na celu destrukcję jako taką czy organizację nowego ładu. Najciekawsze jest to, że całość tego abordażu dokonuje się w systemie demokratycznym. Czy wybrańcy obiecali swym wyborcom totalną rozpierduchę? Najciekawsze jest to, że tak.
Jedyną nadzieją jest to, że suweren wypowie wynajętym politykom warunki umowy. Lecz na to jest już chyba za późno. Suweren jest najprawdopodobniej podobnie jak państwo ofiarą całego abordażu. Gdzie są i były narzędzia i instrumenty zapobiegające degrengoladzie? Podobieństwo do rozwalenia Jugosławii wydaje się wręcz modelowe. Zamiast nacjonalistycznych bytów podważających status quo systemu federacji mamy tożsamy konflikt na bazie instytucji w miarę zintegrowanym narodowościowo organizmie państwowym. To jedyna różnica. Niemieckie służby działają na sprawdzonych schematach. Czy w państwie nie było i nie ma bezpieczników zapobiegających tego typu akcjom? Jeśli są lub były to podobnie jak władza działają wbrew swym instytucjonalnym interesom, chyba że ich interes od dawna jest gdzie indziej, a sprawy już są dano przesadzone i za chwilę objawi nam się nowa mądrość etapu.

czwartek, 29 sierpnia 2024

Przepis na słodzoną herbatę

Zakładany deficyt budżetowy na przyszły rok stanowi ok. jednej trzeciej przychodów państwa. Idziemy więc ostro w kierunku scenariusza greckiego. Pospołu socjalni patrioci razem i na przemian z uśmiechniętymi ślepcami doprowadzają do tego, że ostatnie instytucjonalne fragmenty państwa rozpuszczą się niczym cukier w herbacie. To początek końca, który nie dokona się przy pomocy obcych czołgów, ale przy pomocy braku przelewu na konto pracowników państwowej administracji. W podobny sposób dokonał się kres państwa Romanowów: wszyscy mieli wyrąbane na dogorywające państwo, bo jego funkcjonariusze nie mieli na podstawowe potrzeby, a władzę mógł wziąć ten kto chciał i miał na to ochotę. Bolszewikom realnie wystarczyło kilkuset marynarzy i grupa uzbrojonych po zęby łotewskich najemników. Tu wszystko przebiegnie nieco bardziej finezyjnie. Po prostu nie do końca określona struktura będzie wydawać polecenia z mocą dekretów. Jak nie zrealizujesz – nie dostaniesz na żarcie. Proste. Nagle okaże się, że pozapaństwowa masa upadłościowa da się błyskawicznie zreformować, a rządni swojego haraczu lichwiarze sięgną po majątki pospołu państwowe jak też skołowanych byłych obywateli. A wtedy demonstruj, pisz, się bulwersuj. Jak będziesz podskakiwać, to władza przejdzie do etapu dołów z wapnem dla niepokornych, którzy zaczną znikać w bliżej nieokreślonych okolicznościach. I tak się robi historię: osiąga się dalekosiężne cele nie swoimi rękami.
Tylko jak do tego doszło? To proste: państwo, którego nie stać na określony poziom usług socjalnych uruchomiło je przy jednoczesnym upośledzeniu systemu prawno -administracyjnego pozwalającego bezkarnie kraść. Tak więc już w zalążku III RP był zawarty syndrom jej upadku. „Bękarta Traktatu Wersalskiego” istniejącego wyłącznie dzięki wdrukowanej kulturowo woli ludu tubylczego i z jego przyzwyczajenia można po prostu wyłączyć w dowolnym momencie. Oczywiście trwa to chwilę. Guzik został wciśnięty w momencie przyjęcia Traktatu Lizbońskiego. Od tego czasu zaczęła się powolna ale systematyczna erozja struktur państwa. Tylko kto o tym dziś pamięta? Za chwilę cała masa „patriotów” niczym przedstawiciele wielkiej emigracji w XIX wieku płakać będzie nad losem umęczonej ojczyzny tworząc podwaliny pod kolejne powstania, których zadaniem będzie tylko „wystrzyżenie” z owcy, którą jest lud tubylczy wzrastającego runa nowych elit tak, aby niewola była skuteczna i ostateczna. Rozpuścimy się więc jak cukier w herbacie, aby inni zachwycali swe podniebienia jej smakiem. 

poniedziałek, 12 sierpnia 2024

Ten zegar stary

Nasze państwo jest jak stary zegar na ratuszowej wieży, który jest  rozregulowany do tego stopnia, że nikt nie zwraca uwagi na jego wskazania. Wiadomo bowiem, że bez względu na to co pokazuje ów podpsuty mechanizm i tak nie jest to prawdziwa godzina. Co więcej, gdyby zegar stanął, to dwa razy na dobę wskazywałby czas właściwy. Gdyby nawet jego błąd pomiaru był stały, dałoby się oszacować, która jest naprawdę godzina. Tymczasem to niemożliwe w sytuacji, gdy rzesze zegarmistrzów na zmianę wkładają między tryby różne przedmioty lub oliwią tryby ponad miarę. W końcu, gdy nikt nie będzie zwracać na niego uwagi, a bijące kuranty będą wywoływać tylko irytację wszyscy - na czele z zegarmistrzami przestaną traktować go poważnie, a zegarmistrze przestaną go nakręcać. Dojedzie w końcu do tego, że ze starego zegara pozostanie tylko zdobny cyferblat. A wszyscy wyrobią sobie nawyk patrzenia na inne wierze lub własne czasomierze. 
Na razie jednak istnieje jeszcze nawyk zerkania na ratuszową wierzę. Zarówno przechodnie jak i zegarmistrze widzą potrzebę podpięcia wskazówek pod inny sterowany zdalnie mechanizm. Pomysł racjonalny, lecz tylko w sytuacji, gdy ów mechanizm byłby punktualny, a tymczasem on waruje jeszcze bardziej niż stary zegar. Wymyślano więc nie tylko podpięcie się zewnętrzny mechanizm, ale wprowadzenie zakazu noszenia własnych zegarków, dopóki nie powstanie nowa wieża z czterema zegarami na szczycie. W praktyce będzie ona przypominała tą znajdującą się w centrum panoptykonu, ale tego nie wiedzą jeszcze ani przechodnie ani większość zegarmistrzów.

niedziela, 11 sierpnia 2024

Za pychą zwycięscy kroczy porażka

Wraz z obserwowanym początkiem klęski niemieckiego systemu przemysłowo – militarnego, który zrodził się pod koniec XIX wieku, dokonuje się na naszych oczach także ostateczny koniec kolonialnej Europy. Obserwowane intensywne działania agentury w krajach skolonizowanych czy działania będących w sojuszu z Francją Niemiec mają charakter rozpaczliwej próby utrzymania status quo. Wiele wskazuje na to, że chiński walec rozjedzie dawne kolonialne potęgi, a osłabione trudną sytuacją wewnętrzną i walącym się systemem monetarnym Stany Zjednoczone nie mają siły na interwencję w Europie, której nie stać na utrzymywanie na własny koszt armii. Zwycięstwo w wyborach Trampa może przyspieszać tylko ten proces. Dobre czasy już nie wrócą. Niemcy po wojnie miały idealne warunki rozwojowe, o których inni mogli tylko pomarzyć: Rozwinięty i wbrew pozorom wcale nie zniszczony niemiecki przemył, powracające do kraju (wyprowadzone w odpowiednim momencie przez zwolenników faceta z wąsikiem) kapitały, tanie surowce z Rosji i zapewnienie bezpieczeństwa militarnego bez znaczących kosztów przez armię USA. Czego chcieć więcej? A, być może jeszcze tylko dostęp do globalnych rynków przy reputacji producenta luksusowych dóbr wysokiej jakości. To wszystko mieli Niemcy od połowy XX do drugiej dekady XXI wieku. Anglia i Francja – chciały się ogrzać przy niemieckim sukcesie, w czym wtórował projektu Unii Europejskiej. Do puli obie nieco zaśniedziałe potęgi dorzuciły kolonialne dziedzictwo, a więc relacje, rynki zbytu i tanie surowce. Kwestia ta z naszej perspektywy – kraju nieukształtowanego, na dorobku, który z danej potęgi nie zachował żadnej instytucjonalnej ciągłości wydaje się abstrakcyjna. Lecz utrata owego kolonialnego dziedzictwa przesądza w mojej opinii o trwałym końcu europejskiego ładu. Dawne kolonie – formalnie niepodległe pozostały pod silnym cywilizacyjnym i ekonomicznym wpływem centrali w Londynie i w Paryżu. Wpływy tam zapewniały nie tylko zbyt na produkty ale i tanie surowce. Teraz na naszych oczach ten fundament „Pax Europa” jest podkopywany przez Chińczyków, Rosjan i kraje BRIX. Absolutnie niedorzeczny pomysł ograniczenia w Europie produkcji rolnej na rzecz importu żywności z Ameryki Południowej jest tego najlepszym przykładem, gdyż przegrywający w globalnego pokera europejski system kładzie właśnie na zielony stolik ostatnie rodowe srebra. Globalna potęga morska jaką niewytopowe wciąż pozostaje USA nigdy nie wchodziła głębiej w struktury lądowe ograniczając się do wybrzeży, portów i dyktatury pieniądza. Wejście w interior to przedsięwzięcie trudne, długotrwałe, ale przesadzające o trumfie. Biurokratyczny przeregulowany bałagan w Europie, zaszczepiony bakcyl zarazy ideologicznej w wielu obszarach, korupcja i napięcia wewnętrzne mają tylko związać siły dawnych kolonizatorów i poprzez osłabienie nie pozwolić na utrzymanie swojej pozycji na rozległych zamorskich terytoriach. Temu tak naprawdę miała służyć strategia lizbońska i wszelkie zielone łady: rozpaczliwej próbie narzucenia podległym terytoriom nowego rozwojowego ekologicznego paradygmatu pociągającego za sobą sprzedaż dóbr, które są tak naprawdę im nie potrzebne – jak na kolonializm przystało. 

I o owe „podległe terytoria”, a nie o nic nie znaczący „półwysep na północy” jak Europę miał nazywać Mao toczy się gra. Odcięty od kolonialnych korzeni i amerykańskiej protekcji uschnie grzęznąc w lokalnych konfliktach i tyle. 

Co poszło nie tak? Niemców i ich sojuszników zgubiła pycha zwycięzcy. Przenieśli produkcję do Chin szczególnie w sektorze maszyn i urządzeń dla przemysłu, który to sektor pozostawała ich „rodowymi klejnotami” od XIX wieku. Odpuścili innowacyjność, której brak przełożył się w konsekwencji na konkurencyjną zapaść. Ulegli podnoszącej radykalnie koszty eko-indoktrynacji i ideologizacji – czyli polegli do własnej broni. 

A na tym jeszcze nie koniec. Widać wyraźnie, że następny etap upadku będzie polegał na detonacji wielu wewnętrznych konfliktów, które przeszły już z fazy inkubacji do fazy dojrzałości. Na własną prośbę stara Europa zafundowała sobie konflikt religijno – rasowy, który dojdzie do głosu w kolejnych pokoleniach i w sytuacji radykalnego obniżenia poziomu życia. Wydaje się, że w tej kwestii zrobiono rękami postsowieckiej agentury absolutnie wszystko. Do tego wszystkiego dojedzie konflikt ekonomiczny wywołałby ekopolityką i kryzysem energetycznym na własną prośbę. Ceny energii nie tylko wywołają frustrację w nieogrzanych domach ale doprowadzą do upadłości całą masę małych i średnich firm. Trzecia zasadnicza (po kulturowej i energetycznej), ale mało omawiana kwestia to nakładająca się na powyższe procesy globalna cyfryzacja i automatyzacja, które nie tylko zmienią kraje w policyjne softotalitaryzmy, ale przede wszystkim doprowadzą do radyklanego zaniku miejsc pracy. I co najciekawsze w tej kwestii, podobnie jak w dwóch pozostałych w wyniku sprytnie i profesjonalne przeprowadzonej inżynierii społecznej jesteśmy całkowicie bezbronni.  Jednak o ile energetyczne i etniczno – religijnie konflikty będziemy w stanie, szczególnie w czasach chaosu, jakoś ominąć przyjmując strategię na przetrwanie, to ta ostania kwestia może być dla zabójcza. Lektura oficjalnych polityk krajowych, europejskich i globalnych skłania do refleksji, że żyjemy nie tylko w kraju ale i w świecie ludzi uśmiechniętych. Po prostu na cyfrowe turniami nie przygotowuje się racjonalnych dalekofalowych polityk. Pewnego dnia po prostu w bezbronnych i zahipnotyzowanych ekranami społeczeństwach pojawią się instytucie zombie i absolutny zanik podmiotowości. Wszyscy w wyniku pojawiania się gwarantowanego dochodu podstawowego wprowadzonego przy powszechnym poklasku jako panaceum na problemy masowego zaniku pracy staniemy się funkcjonariuszami systemu, a więc jego obrońcami, wyzbywając się swej wolności. Polityczne gierki ponad naszymi głowami wydają się być w tym kontekście tylko zasłoną dymną autentycznych problemów.

Co więc wypada nam czynić, poza zachowaniem „bezsilnej jasności umysłu”, jak mawiał Nicolás Gómez Dávila? 

Przeczekać i przetrwać. Z homogenicznego chaosu, który ma być „nowym otwarciem” nowego porządku wynurzą się jako względne całości tylko te społeczeństwa, które zachowają cywilizacyjną strukturę i nie dadzą się mentalnie zniewolić. Jako naród - wydaje się, że jesteśmy w tej kwestii wyćwiczeni jak mało kto. Ostatnie trzysta lat otwartej i skrytej walki z systemem zrobiły swoje. Dlatego jesteśmy niebezpieczni. Nie jest bowiem ważne jak powstrzymać chaos, bo tego nie jesteśmy w stanie zrobić. Ważne jest to, jak złagodzić jego skutki i jak wyłonić się z niego jako realny podmiot w świecie działającym już na innych zasadach. Podmiotem będziemy tylko wtedy, gdy owych nowych zasad nie damy sobie narzucić.