Wraz z obserwowanym początkiem klęski niemieckiego systemu przemysłowo – militarnego, który zrodził się pod koniec XIX wieku, dokonuje się na naszych oczach także ostateczny koniec kolonialnej Europy. Obserwowane intensywne działania agentury w krajach skolonizowanych czy działania będących w sojuszu z Francją Niemiec mają charakter rozpaczliwej próby utrzymania status quo. Wiele wskazuje na to, że chiński walec rozjedzie dawne kolonialne potęgi, a osłabione trudną sytuacją wewnętrzną i walącym się systemem monetarnym Stany Zjednoczone nie mają siły na interwencję w Europie, której nie stać na utrzymywanie na własny koszt armii. Zwycięstwo w wyborach Trampa może przyspieszać tylko ten proces. Dobre czasy już nie wrócą. Niemcy po wojnie miały idealne warunki rozwojowe, o których inni mogli tylko pomarzyć: Rozwinięty i wbrew pozorom wcale nie zniszczony niemiecki przemył, powracające do kraju (wyprowadzone w odpowiednim momencie przez zwolenników faceta z wąsikiem) kapitały, tanie surowce z Rosji i zapewnienie bezpieczeństwa militarnego bez znaczących kosztów przez armię USA. Czego chcieć więcej? A, być może jeszcze tylko dostęp do globalnych rynków przy reputacji producenta luksusowych dóbr wysokiej jakości. To wszystko mieli Niemcy od połowy XX do drugiej dekady XXI wieku. Anglia i Francja – chciały się ogrzać przy niemieckim sukcesie, w czym wtórował projektu Unii Europejskiej. Do puli obie nieco zaśniedziałe potęgi dorzuciły kolonialne dziedzictwo, a więc relacje, rynki zbytu i tanie surowce. Kwestia ta z naszej perspektywy – kraju nieukształtowanego, na dorobku, który z danej potęgi nie zachował żadnej instytucjonalnej ciągłości wydaje się abstrakcyjna. Lecz utrata owego kolonialnego dziedzictwa przesądza w mojej opinii o trwałym końcu europejskiego ładu. Dawne kolonie – formalnie niepodległe pozostały pod silnym cywilizacyjnym i ekonomicznym wpływem centrali w Londynie i w Paryżu. Wpływy tam zapewniały nie tylko zbyt na produkty ale i tanie surowce. Teraz na naszych oczach ten fundament „Pax Europa” jest podkopywany przez Chińczyków, Rosjan i kraje BRIX. Absolutnie niedorzeczny pomysł ograniczenia w Europie produkcji rolnej na rzecz importu żywności z Ameryki Południowej jest tego najlepszym przykładem, gdyż przegrywający w globalnego pokera europejski system kładzie właśnie na zielony stolik ostatnie rodowe srebra. Globalna potęga morska jaką niewytopowe wciąż pozostaje USA nigdy nie wchodziła głębiej w struktury lądowe ograniczając się do wybrzeży, portów i dyktatury pieniądza. Wejście w interior to przedsięwzięcie trudne, długotrwałe, ale przesadzające o trumfie. Biurokratyczny przeregulowany bałagan w Europie, zaszczepiony bakcyl zarazy ideologicznej w wielu obszarach, korupcja i napięcia wewnętrzne mają tylko związać siły dawnych kolonizatorów i poprzez osłabienie nie pozwolić na utrzymanie swojej pozycji na rozległych zamorskich terytoriach. Temu tak naprawdę miała służyć strategia lizbońska i wszelkie zielone łady: rozpaczliwej próbie narzucenia podległym terytoriom nowego rozwojowego ekologicznego paradygmatu pociągającego za sobą sprzedaż dóbr, które są tak naprawdę im nie potrzebne – jak na kolonializm przystało.
I o owe „podległe terytoria”, a nie o nic nie znaczący „półwysep na północy” jak Europę miał nazywać Mao toczy się gra. Odcięty od kolonialnych korzeni i amerykańskiej protekcji uschnie grzęznąc w lokalnych konfliktach i tyle.
Co poszło nie tak? Niemców i ich sojuszników zgubiła pycha zwycięzcy. Przenieśli produkcję do Chin szczególnie w sektorze maszyn i urządzeń dla przemysłu, który to sektor pozostawała ich „rodowymi klejnotami” od XIX wieku. Odpuścili innowacyjność, której brak przełożył się w konsekwencji na konkurencyjną zapaść. Ulegli podnoszącej radykalnie koszty eko-indoktrynacji i ideologizacji – czyli polegli do własnej broni.
A na tym jeszcze nie koniec. Widać wyraźnie, że następny etap upadku będzie polegał na detonacji wielu wewnętrznych konfliktów, które przeszły już z fazy inkubacji do fazy dojrzałości. Na własną prośbę stara Europa zafundowała sobie konflikt religijno – rasowy, który dojdzie do głosu w kolejnych pokoleniach i w sytuacji radykalnego obniżenia poziomu życia. Wydaje się, że w tej kwestii zrobiono rękami postsowieckiej agentury absolutnie wszystko. Do tego wszystkiego dojedzie konflikt ekonomiczny wywołałby ekopolityką i kryzysem energetycznym na własną prośbę. Ceny energii nie tylko wywołają frustrację w nieogrzanych domach ale doprowadzą do upadłości całą masę małych i średnich firm. Trzecia zasadnicza (po kulturowej i energetycznej), ale mało omawiana kwestia to nakładająca się na powyższe procesy globalna cyfryzacja i automatyzacja, które nie tylko zmienią kraje w policyjne softotalitaryzmy, ale przede wszystkim doprowadzą do radyklanego zaniku miejsc pracy. I co najciekawsze w tej kwestii, podobnie jak w dwóch pozostałych w wyniku sprytnie i profesjonalne przeprowadzonej inżynierii społecznej jesteśmy całkowicie bezbronni. Jednak o ile energetyczne i etniczno – religijnie konflikty będziemy w stanie, szczególnie w czasach chaosu, jakoś ominąć przyjmując strategię na przetrwanie, to ta ostania kwestia może być dla zabójcza. Lektura oficjalnych polityk krajowych, europejskich i globalnych skłania do refleksji, że żyjemy nie tylko w kraju ale i w świecie ludzi uśmiechniętych. Po prostu na cyfrowe turniami nie przygotowuje się racjonalnych dalekofalowych polityk. Pewnego dnia po prostu w bezbronnych i zahipnotyzowanych ekranami społeczeństwach pojawią się instytucie zombie i absolutny zanik podmiotowości. Wszyscy w wyniku pojawiania się gwarantowanego dochodu podstawowego wprowadzonego przy powszechnym poklasku jako panaceum na problemy masowego zaniku pracy staniemy się funkcjonariuszami systemu, a więc jego obrońcami, wyzbywając się swej wolności. Polityczne gierki ponad naszymi głowami wydają się być w tym kontekście tylko zasłoną dymną autentycznych problemów.
Co więc wypada nam czynić, poza zachowaniem „bezsilnej jasności umysłu”, jak mawiał Nicolás Gómez Dávila?
Przeczekać i przetrwać. Z homogenicznego chaosu, który ma być „nowym otwarciem” nowego porządku wynurzą się jako względne całości tylko te społeczeństwa, które zachowają cywilizacyjną strukturę i nie dadzą się mentalnie zniewolić. Jako naród - wydaje się, że jesteśmy w tej kwestii wyćwiczeni jak mało kto. Ostatnie trzysta lat otwartej i skrytej walki z systemem zrobiły swoje. Dlatego jesteśmy niebezpieczni. Nie jest bowiem ważne jak powstrzymać chaos, bo tego nie jesteśmy w stanie zrobić. Ważne jest to, jak złagodzić jego skutki i jak wyłonić się z niego jako realny podmiot w świecie działającym już na innych zasadach. Podmiotem będziemy tylko wtedy, gdy owych nowych zasad nie damy sobie narzucić.