sobota, 30 listopada 2013

Przyczyna

Ostatnio mało piszę. A oto tego faktu przyczyna. Moja malutka córeczka Ania, która przyszła na świat 5 listopada. 
I na co mi przyszło na stare lata? Człowiek zgłupiał na punkcie małolaty. Jest zdrowa i rośnie w zatrważającym tempie. Byle przyszło jej żyć w normalniejszym i mniej zakłamanym świecie. Jak widać Święty Mikołaj przyszedł do mnie w tym roku wyjątkowo wcześnie. 

piątek, 22 listopada 2013

Rysunek mojego syna

Na temat: "Jak wyobrażasz sobie pracę misjonarzy?"

czwartek, 14 listopada 2013

Tęcza

Tęczę z Placu Zbawiciela przygotowała ponoć spółdzielnia "Tęcza". Szkoda, że nie klub sportowy pod tą samą nazwą, ale i tak wszystko układa się w dość klarowną całość. Oto tytułowy Miś z filmu Barei podobnie jak tęcza na placu miał bowiem "odpowiadać naszym żywotnym interesom", "miał otwierać oczy niedowiarkom" i mówić: "to nasze przez nas zrobione i to nie jest nasze ostatnie słowo". Różnica tkwi tylko w formie destrukcji. Miś miał bowiem zgnić na świeżym powietrzu, zaś tęcza spłonąć. I w jednym i drugim przypadku musiał powstać "protokół zniszczenia" i ktoś jako konsultant wziął pewnie dwadzieścia procent od ogólnej sumy kosztów. Już być może zatem, jacyś konsultanci zacierają ręce na perspektywę kolejnego łatwego grosza, bowiem tęcza ma być odbudowana w stachanowskim tempie. Udoskonalona wersja tęczy będzie być może już nawet dla lepszego efektu nasączona parafiną, albo palenie tęczy stanie się stałym stołecznym happeningiem niczym topienie Marzanny. Nic nie powstrzyma dzielnych mołojców przed zarobieniem paru złotych.
Tak oto w stolicy rodzi się po raz wtóry "nowa świecka tradycja". W filmie istniało podejrzenie, że przyszła na świat "w związkach". Tu tradycja dotyczy związków, tworząc przy okazji mit prześladowania. Bowiem jak uczy Bareja: "jest prawda czasu i prawda ekranu".
Nawet śmigłowiec wynajęty od instytucji za pełną stawkę godzinową nie stanowi żadnej bariery, bo pytania: "po co jest ta tęcza?" za chwilę już nikt nie postawi.

Na smutno

Pisać mi się nie chce. W ogóle ostatnimi czasy coraz mniej mi się chce czegokolwiek. Może to kwestia wieku i świadomości, że i tak nic to nie zmieni, nawet jeśli ktoś to przeczyta? Pogląd to nie tylko mój. Oto nie tak dawno temu na podobne „odkrycie” wpadł mój przyjaciel, który nie tak dawno temu zrobił habilitację. Tak się biedaczek starał przez te wszystkie lata czytał, pisał i wykładał, że gdy osiągnął niemal szczyt naukowej kariery stwierdził, że już mu się nic nie chce. Ja mam podobnie choć nie robię jakiejkolwiek kariery. Ze mną było tak, że im bardziej się starałem coś osiągnąć, tym bardziej dostawałem po dupie. Gdy więc przestałem systemowo się starać, mam przynajmniej święty spokój. Tym bardziej, że czasy nastały ostatnio podłe. Medialni akwizytorzy, bo już nie dziennikarze zachęcają do walki z faszyzmem, choć mało kto zadaje sobie pytanie co ten termin znaczy. Pomieszanie pojęć i tandetne pranie mózgów tryumfuje, a ludzie na ogół nie wiele rozumiejący w poczuciu przynależności do elity powtarzają niczym mantrę wklepane im do głów poglądy. Pod wieloma względami jest gorzej niż w PRL, w którym propagandowy kod władzy był czytelny dla każdego i nie wytrzymywał konfrontacji z rzeczywistością. Dziś Ci, którzy są ofiarami systemu po prostu stąd wyjeżdżają w poczuciu, że to ich osobisty problem, a nie systemowy brak pomysłu elit na ten kraj. Chyba, że taki jest właśnie pomysł: rozpuścić ten naród niczym cukier w herbacie, zdemoralizować i ogłupić do reszty. Na placu boju pozostaje jeszcze garstka cwaniaków i gnid, które zawsze próbują się ustawić w każdej sytuacji. W końcu w warszawskim getcie też była elita szmalcowników żyjących z nieszczęścia swych współbraci. Przychodzi mi do głowy jedna z ostatnich scen filmu Kornblumenblau, który był próbą przedstawienia realów w obozie koncentracyjnym. W scenie tej pod gradem bomb ucieka obozowa elita. Na placu pozostaje tylko jeden z kapów zalewający się łzami. Tu był kimś. Nasz podział i wywołane nim skundlenie nie polega zatem na jakiejś prostej ideologicznej klasyfikacji lub przypisaniu konkretnym stronnictwom gotowych zestawów poglądów. Nie ma on też nic wspólnego z medialną ich salsą czyniącą z wszelkich idei tylko woal zasłaniający zredukowaną do granic absurdu rzeczywistość. Polska dzieli się być może na tych, którzy załapali się na beneficjentów systemu i na tych, którzy przez ów system są dojeni. Marksistowska dychotomia? Być może, ale gdy dodamy do tego kolonialny klientelizm z jego pseudo modernistycznym propagandowym zacięciem przysłaniającym tylko ruinę gospodarki, być może dojdziemy do wniosku, jak bardzo udało się nas zniszczyć, podzielić i omamić.

niedziela, 3 listopada 2013

Mit założycielski

Każda zbiorowość potrzebuje swojego mitu założycielskiego. Dawne i współczesne plemiona mają swojego prajaszczura, który scala, nadaje sens wspólnocie, legitymizuje władzę. Jak to z mitami bywa nie zawsze mają one pokrycie w faktach. Od razu pragnę zaznaczyć: nie mam nic przeciwko założycielskim mitom, gdyż są one czymś naturalnym i oczywistym. Niezbędne jednak jest zdanie sobie sprawy z siły tego rodzaju konstrukcji, które mogą (choć nie muszą), być wytłumaczeniem wielu postaw, konfliktów i działań, które na co dzień obserwujemy. Mogą one być również narzędziem zabiegów socjotechnicznych, które z tworzeniem wspólnoty nie mają za wiele wspólnego. Nie ma bowiem nic bardziej społecznie szkodliwego niż fałszywy mit założycielski, który miast tworzyć wspólnotę wspiera kliki i grupy interesu.

Świat
Mit – co też wydaje się oczywiste – nie zawsze jest zgodny z faktami. Wręcz przeciwnie, to fakty są dobierane do mitu. Chciałbym bardzo, aby kiedyś archeologowie odkryli dowody na istnienie Piasta Kołodzieja, albo Lecha, Czecha i Rusa. To jednak dość mało prawdopodobne, bo tam gdzie się kończy nauka pojawiaj się potrzeba szlachetnego władcy czy plemienia. Dość powiedzieć, że szlachta polska w jej przekonaniu powstała z plemienia sarmatów, o których wiadomo nie wiele więcej ponad to, że istnieli. Rosjanie usilnie udowadniają, że istniało słowiańskie pismo, a Niemcy? Znaczna część historii nazizmu po poszukiwanie materialnych dowodów na udowodnienie istnienia pragermańskiej rasy panów, która miała wywodzić się od plemienia Arów. W tym kontekście nie ma sensu rozwijać wątku bliźniąt wykarmionych przez wilczycę, które to później założyły Rzym. 
Mity założycielskie jednak nie muszą być mitami w sensie dosłownym, a ich akcja nie musi wcale rozgrywać się w prawiekach. Ciekawym przykładem tego typu mitów są te, które tworzyły USA i kraje Ameryki Łacińskiej. Tam ojcami założycielami są żyjący jeszcze nie tak dawno ludzie. Bo niby kto inny miałby pełnić tę rolę? Nie potrzeba zatem dużego horyzontu czasowego, aby mit założycielski zacząć konstruować. Niektórzy socjologowie twierdzą wręcz, że z narodem amerykańskim mamy do czynienia dopiero po śmierci prezydenta Kennedy’iego i stawiają jego ofiarę życia jako główne źródło integracji wielokulturowej mieszaniny stanowiącej ludność tego kraju. Ale do kwestii czasu jeszcze wrócimy. Powyższe przykłady pokazują tylko z jak wielkim i naturalnym procesem mamy do czynienia. 

Polska i okolice
Polską specyfiką jest integracja wokół symbolicznych klęsk jakie spadają na naszą wspólnotę. Cierpienie i ofiara krwi, które w przeciągu ostatnich stuleci dotknęły nasz naród są bowiem źródłem naszej samoświadomości i integracji. Utrata państwowości, powstania, Katyń to źródła naszej narodowej siły. Wiele wskazuje na to, że katastrofa smoleńska może być takim kolejnym integratorem. Dlatego być może prawda o niej jest zniekształcana? Być może, gdyż symboliczna, a więc i integrująca siła tej katastrofy jest przeogromna. Dlatego być może niektórym środowiskom jest nie w smak przypominanie „uśpionego” przez dekady wątku Rzezi Wołyńskiej, gdyż idealnie wpisuje się on cementującą naszą wspólnotę martyrologię, podczas gdy my mamy, w ich politycznym planie, rozpływać się niczym cukier w herbacie europejskiej integracji?
Nie, nie jesteśmy masochistami. Wykorzystanie narodowych tragedii ma charakter powszechny. Wojna Ojczyźniana w Rosji, czy bomby atomowe zrzucone na japońskie miasta u kresu tej samej wojny, pełnią taką samą rolę. Niemcy z braku lepszej narracji wykorzystują mit wypędzonych do wzmacniania swojej wspólnoty. Podobnie czynią Żydzi, których głównym spoiwem była niegdyś religia. Gdy powstało nowe syjonistyczne państwo Izrael z natury rzeczy mające z Panem Bogiem na bakier (gdyż syjonizm to ideologia o lewicowym zabarwieniu) potrzebny był nowy mit założycielski. Znaleziono go w cierpieniu narodu i masowej jego eksterminacji dokonanej przez Niemców. Stąd wycieczki izraelskiej młodzieży do miejsc zagłady i medale Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Stąd też być może próby wykazania polskiej kolaboracji w zbrodni, gdyż wtedy jest ona jeszcze bardziej wyrazista i symboliczna, a ciernienie przodków bardziej integruje życzących. Dlatego sprawiedliwych jest niewielu, a wszelkiego rodzaju próby wskazywania ogromu pomocy ze strony Polaków są propagandowo torpedowane. Z tego punktu widzenia próby pokazania prawdy o pomocy Polaków Żydom w II Wojnie Światowej, są z góry skazane na porażkę, gdyż zwalczamy mit założycielski innego państwa i tylko powrót do pierwotnego czynnika narodowotwórczego czyli religii może tą narrację zmienić. Ktoś powie, że to wszystko nie ma nic wspólnego z historycznymi faktami. Przecież nie o fakty tu chodzi. 
Mało znanym faktem z czasów carskich jest podkreślanie ciągłości państwa polskiego pod rządami Romanowów. XIX-wieczny konserwatyzm opierał się w znaczniej mierze na tym micie, gdyż Polacy nie byli wyłącznie powstańcami i konspiratorami, o czym próbuje nas przekonać współczesna "wersja" historii. Nie bez kozety pieśń "Boże coś Polskę" powstała na zamówienie Księcia Konstantego na cześć swego brata cara. 
Mitem założycielskim II RP był powrót do Polski Józefa Piłsudskiego okrzyknięty dniem niepodległości. Mit ten jak często bywa, postał wbrew faktom, gdyż Polska była już niepodległa od przeszło miesiąca. Kreującym go dopiero w 1937 r. piłsudczykom wcale to nie przeszkadzało. Mitem PRL były Sielce nad Oką, „ten co się kulom nie kłaniał” i 22 lipca – jako data zastępcza w stosunku do przedwojennego mitu - 11 listopada. Byli też rzecz jasna święci niższego autoramentu, którzy przemierzyli szlak bojowy od Lenino do Berlina i na Odrze ustawiali słupy graniczne, pod nową demokratyczną Polskę. Życie nie lubi próżni. Upadek jednego mitu założycielskiego musi być zastąpiony nowym.
Naszymi współczesnymi mitami założycielskim kreowanymi przez rządzące naszym krajem elity, jest mit narodowej zgody przy Okrągłym Stole, mit Lecha Wałęsy, który „temi ręcami” obalił w Polsce komunę. Jest także ściśle pielęgnowany mit wyborów 4 czerwca 1989 r., kiedy to do naszych drzwi zapukała nirwana demokracji. Do pakietu pielęgnowanych przez współczesną władzę mitów można doliczyć jeszcze ten ostatni: mit bohaterskiego premiera Mazowieckiego, pierwszego demokratycznego, najwybitniejszego. Nasi współcześni kreatorzy nie są jednak tak kreatywni jak ich odpowiednich z Korei Północnej, ale nie jest wykluczone, że wiosną na grobie zmarłego ekspremiera ptaki będą śpiewać serenady, a on sam będzie już zza grobu czuwał nad naszą rozwijającą się demokracją. Media i rządowi stratedzy błyskawicznie podchwycili śmierć premiera, który się „komunistom nie kłaniał”. Błyskawicznie opuszczono flagi, a ciemne wstęgi w logach telewizyjnych stacji w dniu pogrzebu pokazywały maluczkim, że doszło do wydarzenia na skalę jeśli to nie światową to przynajmniej powiatową. Na swoje dojście do mitycznego panteonu czeka jeszcze mit naszego wejścia do Unii, jako kolejny zwrot w dziejach naszego narodu. Mit ten jednak z przyczyn obiektywnych zdaje się czekać w mitologicznej zamrażarce.
Nie ma sensu walczyć z czymś co naturalne. Jak widać w naszej historii roi się od mitologii o założycielskim charakterze. Trzeba tylko pamiętać o zachodzących procesach i o tym, że kultywowanie i rozszerzanie mitu założycielskiego jest elementem racji stanu. Dobrze jest mieć mit założycielski. Trzeba też wiedzieć, że w niektórych przypadkach fałszywy mit założycielski jest czynnikiem dezintegracji oraz upadku. Wtedy czynnikiem integrującym bywa akt falsyfikacji, który staje się nowym mitem. Trzeba też pamiętać, że proces mitologicznej legitymizacji władzy może być używany dla osiągnięcia doraźnych interesów. To bowiem różni mit założycielski od nowej świeckiej tradycji, której doświadczamy na co dzień.