Tęczę z Placu Zbawiciela przygotowała ponoć spółdzielnia "Tęcza". Szkoda, że nie klub sportowy pod tą samą nazwą, ale i tak wszystko układa się w dość klarowną całość. Oto tytułowy Miś z filmu Barei podobnie jak tęcza na placu miał bowiem "odpowiadać naszym żywotnym interesom", "miał otwierać oczy niedowiarkom" i mówić: "to nasze przez nas zrobione i to nie jest nasze ostatnie słowo". Różnica tkwi tylko w formie destrukcji. Miś miał bowiem zgnić na świeżym powietrzu, zaś tęcza spłonąć. I w jednym i drugim przypadku musiał powstać "protokół zniszczenia" i ktoś jako konsultant wziął pewnie dwadzieścia procent od ogólnej sumy kosztów. Już być może zatem, jacyś konsultanci zacierają ręce na perspektywę kolejnego łatwego grosza, bowiem tęcza ma być odbudowana w stachanowskim tempie. Udoskonalona wersja tęczy będzie być może już nawet dla lepszego efektu nasączona parafiną, albo palenie tęczy stanie się stałym stołecznym happeningiem niczym topienie Marzanny. Nic nie powstrzyma dzielnych mołojców przed zarobieniem paru złotych.
Tak oto w stolicy rodzi się po raz wtóry "nowa świecka tradycja". W filmie istniało podejrzenie, że przyszła na świat "w związkach". Tu tradycja dotyczy związków, tworząc przy okazji mit prześladowania. Bowiem jak uczy Bareja: "jest prawda czasu i prawda ekranu".
Nawet śmigłowiec wynajęty od instytucji za pełną stawkę godzinową nie stanowi żadnej bariery, bo pytania: "po co jest ta tęcza?" za chwilę już nikt nie postawi.
Mówimy: to jest nasz tęcza, przez nas zrobiona, i to nie jest nasze ostatnie słowo!
OdpowiedzUsuń